8 maja 2017

7 maja 2017

Undertale: Twoje 30 dni - Rozdział II [by Silent Omen] [+18]

Notka od autora: Opowiadanie będzie składało się z dwóch lub trzech części. Dostosowane do czytelnika pełnoletniego. Czytelniczka x Mettaton.
Autor: Silent Omen
Spis treści:
Rozdział II (obecnie czytany)
Rozdział III
~~~~


- Zostań – usłyszałaś nad ranem. Miły i niski męski głos w twoim łóżku. Zupełnie, jakbyś tego właśnie oczekiwała. Po raz pierwszy od dawna budząc się nie czułaś samotności.
- Nie mogę – odparłaś wciągając na tyłek majtki. Nie jakieś fikuśne, koronkowe, tylko takie zwykłe z bawełny, z mordą żyrafy z przodu. Wiedziałaś, że patrzy na ciebie, ale co z tego? Przecież to tylko robot. Dużo blachy i bajerów. Dla niego nie ma znaczenia, czy mu się podobasz, czy nie, nie ocenia cię, a komplementami rzuca z programu. Powie ci to co chcesz, zrobi to co chcesz, nawet zbuntuje ci się, jeśli chcesz. Mogłaś być przy nim sobą, jak przy zgaszonym świetle sama w czterech ścianach, gdy opadają z ciebie wszystkie te społeczne konwenanse, bariery i fałszywe uśmiechy dnia minionego. Bo to tylko robot. Za to ceniłaś go najbardziej. Był idealny. Nie to, co ułomny, ludzki samiec. A seks z nim… no kurwa, czysta poezja! Ojcem jego umiejętności był chyba sam Valentino.  
- Będę czekał na ciebie – wyciągnął rękę i pogładził cię wierzchem po udzie. Wzdrygnęłaś się na ten dotyk, choć przecież nie mroził chłodem metalu. O nie, był zadziwiająco ludzki, o czym miałaś okazję przekonać się zeszłej nocy. Te żółtki to dopiero mają mózgi…
                Założyłaś swoją znienawidzoną, ołówkową spódnicę i pończochy. Później w łazience ułożyłaś włosy w staranny koczek, usta pociągnęłaś szminką. Spojrzałaś w lustro, na ten nienaganny look i uzmysłowiłaś sobie, że sama jesteś jak robot. Żyjesz w ten sposób od dawna, ale przecież każdy robi codziennie coś, na co nie ma ochoty. Dzieci chodzą do szkoły, ty do pracy, samobójcy żyją jeszcze ten jeden dzień, a mężatki sypiają ze swoimi spasionymi, zarośniętymi mężami. Życie.
                Nagle zza drzwi usłyszałaś słowa znanej piosenki:
I’M SEXY AND I KNOW IT!!!
                Odpalił VOX FM na cały regulator. Twoja stara wieża ryknęła niczym murzyński boombox na przedmieściach Brooklynu. Nie pozbyłaś się jej chyba tylko przez sentyment i stała tak na lodówce już od lat.
                - A co tu się odjebało? – po wejściu do kuchni zobaczyłaś zastawiony stół. W powietrzu unosił się słodki zapach dzieciństwa. Naleśniki z czekoladą, miodem i cynamonem, rogaliki i truskawki. Skąd on to wszystko wytrzasnął?! Przecież w twojej lodówce był tylko keczup Pudliszki i pomidor, na którym zaczęło rozkwitać nowe życie. Nawet zwykłe, kuchenne serwetki poskładał w wymyślne trójkąty, na wzór wystroju tych drogich restauracji.
- Śniadanie, mój skarbie! Moja żabko, pączuszku z marmoladą, koteczku…
- Wystarczy…
- … króliczku, serdelku, frędzelku…
- Skończ, kurwa!
- Jak sobie życzysz, księżniczko! – wyrzucił Mettaton z kucharską czapką na głowie. Bujał tyłkiem na boki i dzierżąc w dłoni patelkę urzędował przy kuchence. Jego buty postukiwały na kafelkach, jakby po twojej kuchni biegała tępa lafirynda na szpilkach. Podśpiewywał sobie refren wielce twórczej piosenki i ogólnie zachowywał się niczym Magda Gessler podczas kuchennych rewolucji. Nie mogłaś powstrzymać wybuchu śmiechu. Zwłaszcza, gdy Mettaton klepnął się w tyłek i podrzucił patelką naleśnik do góry. Nie wiedziałaś, czemu miał służyć ten manewr, ale zgodnie z prawami fizyki kwantowej naleśnik plasnął o podłogę. Zignorował to. Zamiast tego wymierzył w ciebie patelką i wymruczał do rytmu piosenki:
- Girl, look at that body!
A ty poskładałaś się ze śmiechu. Musiałaś sobie usiąść przy stole, bo aż brzuch cię rozbolał. Jeszcze nigdy w tym mieszkaniu nie było tak głośno.
- Wyrzuciłem te stare parówy, które trzymałaś w zamrażalce – oznajmił urywając piosenkę w pół słowa.
- Jakie parówy? – uniosłaś brwi zdziwiona. Serio nie wiedziałaś nic o żadnych parówkach, nie wiedziałaś także, co one mogły robić w zamrażalniku. Pomyślałaś, że tylko jakiś chory, nieprzystosowany społecznie pojeb mógłby trzymać parówki w takim miejscu.
- Ty mi powiedz – ni z gruszki ni z pietruszki przysiadł na brzegu stołu tuż przed twoją twarzą. Oparł się nogą o siedzenie twojego krzesła i położył sobie na udzie twoją dłoń, a następnie przesunął nią powoli do góry. – Powiedz… - szepnął ci do ucha. Przysięgłabyś, że poczułaś na skórze jego oddech – czy… - przeszedł cię dreszcz, kiedy polizał cię po szyi. Jego język był mokry. Zauważyłaś to już zeszłej nocy, choć nie wiedziałaś jak to możliwe. - … mam zajebiste nogi? Twoim zdaniem?
Całą magię chwili szlag trafił.
- Spierdalaj – zepchnęłaś go ze stołu, udając wielce obrażoną. Czy takie zachowanie on też miał zaprogramowane? Potrafił być taki czuły, szarmancki i elegancki. A chwilami zachowywał się jak skończony debil. Programowali go polscy studenci, czy co…? Faktem było jedno: szybko zaczęłaś się przyzwyczajać do jego obecności w swoim ciasnym mieszkaniu.
                Pierwszy raz od dawna zjadłaś śniadanie przed wyjściem z domu. Nie pamiętasz, kiedy ostatnio w ogóle jadłaś śniadanie. Zazwyczaj w drodze do pracy zahaczałaś o Piekarnię pod Telegrafem, tam kupowałaś sobie jakąś bułę i jadłaś w pośpiechu.
                W przedpokoju założyłaś botki. Miałaś właśnie zdjąć płaszcz z wieszaka, lecz ubiegł cię on. Po dżentelmeńsku przytrzymał ci kapotę, żebyś mogła się w nią wcisnąć.
- Dzięki – mruknęłaś rumieniąc się. Zapięłaś guziki i odruchowo wrzuciłaś klucze do torebki.
- Lunch – robot wepchnął ci w rękę papierową torbę. Lunch…? Dla mnie?
- Dzięki… - powtórzyłaś i gdy naciskałaś na klamkę, poczułaś obejmujące cię w pasie ramię. Jego włosy omiotły twój policzek, spojrzałaś na niego zaskoczona. Złożył krótki pocałunek na twoim czole i wyszeptał:
- Dasz radę.
                A potem wyszłaś szczerząc się jak głupia. 
***
                Praca w korpo to straszna chujnia, ale hajs się zawsze zgadza. Normalne, nie lubisz jej, bo nie masz lubić. Praca nie jest do lubienia, tylko do robienia. A ty jesteś tu tylko łatwo zastępowalnym, mającym ładnie się uśmiechać trybikiem. Masz zapierdalać z kawką, jeśli pan prezes sobie zażyczy, kserować umowy, porządkować segregatory i przyjmować gości. No i ganiać po boksach za tym, czego nie dopilnowali wyżej postawieni od ciebie. To twoja rola na osiem godzin w ciągu doby, pięć dni w tygodniu. Plusem były wolne weekendy i podwójnie płatne nadgodziny. I oto jesteś.
Wysoki na kilka pięter biurowiec był geometryczną, żelbetonową składanką, którą wypełniały okna z granatowego szkła opalizującego w świetle słońca. Przez to budynek rzucał się w oczy, świecił się bowiem jak psu jajca nawet w pochmurny dzień. Pomysł jakiegoś świrniętego artysty-inżyniera. Równo przystrzyżone, karłowate drzewka o równiutkich listkach wyrastały z równych donic wypełnionych białym żwirem. Perfekcyjnie. Zawsze jak wracałaś niszczyłaś tę biurokratyczną harmonię poprzez wyrzucenie jednego kamyka z donicy. To sprawiało, że czułaś się spełniona po całym dniu pracy. Był to swoisty gest, którym przypieczętowywałaś godzinę siedemnastą, gdy na nogach bolących od biegania na obcasach wychodziłaś z korpo-rzeźni.
Nauczona doświadczeniem nie reagowałaś już skrętem kiszek przy każdym przekraczaniu automatycznie rozsuwających się drzwi biurowca. Jasna podłoga jak zawsze lśniła czystością, a personel rutyniarsko szczerzył gęby, gdy ktoś wchodził, nawet jeśli to byłaś tylko ty. Dresscode obowiązywał też mimikę twarzy. Etyka zawodowa pieprzonych robotów importowana prosto z Ameryki. Kraju wiecznej szczęśliwości, gdzie bankrutujący biznesmen do końca trzyma fason, do końca keep smiling pod krawatem w grafitowym garniturze, a potem skacze z wieżowca na główkę. I do samego końca nikt nie wie dlaczego. Stopniowo i nieubłaganie przenika to do nas. Tak, do nas. Do tej zaściankowej, katolickiej Polski, gdzie cebula to nie warzywo, tylko styl życia.
Myślałaś o tym jakie to przykre do czasu, aż winda zatrzymała się na ostatnim piętrze.
- Cześć.
- Cześć.
- Cześć.
- Cześć.
Poszłaś do swojego boksu witając się z towarzyszami niedoli i z niedokończoną przed weekendem robotą. O radości niepojęta…
***
- Kurwa… - jęknęłaś stojąc na klatce schodowej. Przyfrunęłaś tu jak gołąb do darmowego chleba, ale perspektywa pokonania czterech pięter bolała twoje nogi.
- Pierdolę, nie dam rady – mruknęłaś sama do siebie i zdjęłaś buty. – Ohhohoh… - poczułaś falę ulgi, która ciepłem rozlała się po twoich stopach. Od razu lepiej. Przez całą drogę myślałaś o nim. Że to w sumie super, że ktoś na ciebie czeka i że te cztery ściany w końcu kojarzą ci się z domem. Długo przyzwyczajałaś się do samotności, ale przywyknięcie do niego zajęło ci raptem jeden dzień. Miesiąc… Czy to długo? A co potem? Nie! Jeszcze nie teraz! Nie będziesz o tym myśleć w tej chwili. Teraz masz się cieszyć i korzystać! A potem chuj, najwyżej adoptujesz psa. Albo kota. Pies wywróci ci chałupę do góry nogami zanim wrócisz i jeszcze nasra na dywan.
Na drugim piętrze zauważyłaś starą Ludwinkową. Typową żonę, typową Grażynę, która w rzeczywistości miała na imię Baśka. Kobieta przed pięćdziesiątką, z dwójką dzieci na głowie i mężem, który był całkiem w porządku gościem, choć od ślubu pod pantoflem. I ona zauważyła ciebie. Jakby tylko na to czekała. Popatrzyła się na trzymane przez ciebie buty i uśmiechnęła się. Ale nie serdecznie, nie ciepło, tylko tak z przekąsem.
Stara dziadówa – przeszło ci przez myśl.
- Dzień dobry – rzuciłaś mimo to zmęczonym głosem.
- A dobry, dobry. Ja sprawę mam do pani – oho, zaczyna się. – Proszę z łaski swojej GZIĆ SIĘ ciszej, bo dzieci nie mogły wczoraj przez te pani wrzaski spać – położyła szczególny nacisk na „gzić się”. I ten wyraz twarzy. Zmęczonej życiem, ale teraz triumfujący chwilą, jakby właśnie otrzymała puchar za ripostę roku. Chciałaś rzucić coś na szybko, na odwal się, mało ambitne „a weź spierdalaj” przyszło pierwsze na myśl po ciężkim dniu. Uśmiechnęłaś się czule.
                - Było tak zajebiście, że po wszystkim nawet pani mąż wyszedł na papierosa – odcięłaś się i ruszyłaś w górę. Usłyszałaś, jak Roman – jej mąż – ryknął śmiechem z głębi mieszkania. Ludwinkowej z oburzenia opadła kopara, podparła się pod biodrami trzymając w ręce brudną szmatę.
                - Widzicie ją, to ja matka, dwoje dzieci wychowuję, a tu gówniara…!
                - Baśka, wracaj! – wrzasnął męski głos z mieszkania. – Przestań maniany odstawiać!
Zaraz potem usłyszałaś trzask drzwi, który echem poniósł się po całej klatce schodowej.
               
                Weszłaś do mieszkania. Nie musiałaś nawet wyciągać kluczy z torebki, czekało na ciebie otwarte. Rzuciłaś buty w kąt i dopiero wtedy zauważyłaś płatki róż rozsypane na podłodze. Palnęłaś się otwartą dłonią w czoło i przetarłaś nią twarz. Jakie to kiczowate... Z marszu weszłaś do łazienki. Zmyłaś make up, rozplątałaś koka. Dopiero teraz dostrzegłaś cienie zmęczenia pod oczami. Masz nadzieję, że za tych kilkanaście lat nie będziesz jak ta Ludwinkowa. Stara, brzydka, zaniedbana i roztyta od kolejnych ciąż, z niekończącym się stosem garów w zlewie. Boże, uchowaj…
Zdjęłaś wszystkie niewygodne ciuchy, z niemałą ulgą uwolniłaś cycki od biustonosza. Hmm, Mettaton pewnie coś naszykował, sądząc po tych rozrzuconych tu i ówdzie zwłokach bogu ducha winnych róż. Jakiś romantyczny wieczór, czy coś w tym guście. Piżama z rzygającym tęczą królikiem na klacie, czy ta czarna, satynowo-koronkowa, „na schadzki z gachami” – jak to mawia Ludwinkowa? Trudny wybór… Bawełna i rzygający królik, czy seksowna satyna? Lunch był taki dobry. A te truskaweczki, no bomba. Co tam. Seksowna satyna. Wcisnęłaś się w przykrótką, satynową koszulę nocną. Ktokolwiek ją zaprojektował, na pewno nie myślał o tym, że przeznaczeniem tego ciucha jest zdrowy sen. To miało pełnić funkcję papierka od cukierka.
Stanęłaś przed lustrem, potrząsnęłaś grzywą. Nie było źle, pomijając te cienie pod oczami, które zdradzały twoje zmęczenie. Pff, co się będziesz przejmować zmęczeniem, zaraz przejdzie. Zjesz coś, odpoczniesz i…
                Wyszłaś. Postanowiłaś podążać tropem płatków, który w oczywisty sposób zaprowadził cię do sypialni. Starałaś się po cichu otworzyć drzwi, które nieoliwione od wieków zaskrzypiały złowieszczo. Na łóżku siedział Mettaton i przeglądał coś w Internecie na twoim komputerze.
- Cześć kotku – odezwał się nawet nie odwracając za siebie. – W kuchni masz obiad. Zostawiłem też dla ciebie litr lodów, czekoladki i coca-colę. Pewnie jesteś zmęczona po pracy, włącz sobie jakieś Barwy Szczęścia i odpocznij.
Co, do kurwy…?
Stałaś jak ta idiotka bez majtek w progu swojej sypialni, a on się nawet nie odwrócił.
- Mam też dla ciebie niespodziankę – dodał pospiesznie.
- A chuj ci w dupę i wsadź se tam też swoją niespodziankę! – wypaliłaś szybciej, niż pomyślałaś i trzepnęłaś drzwiami. Nie wiedziałaś w zasadzie o co się tak wściekłaś. Chyba o to, że poczułaś się tak, jakbyś dostała w twarz. I w sumie byłaś głodna. Poszłaś więc do kuchni, a pachniało tam zaiste bosko. Może to dupek, ale serio, gotować potrafi. Powinien prowadzić jakiś show w TV. Może „Gotuj z Zabójczym Robotem”, albo inne Master Chef. Zajrzałaś do piekarnika, a tam czekał na ciebie upieczony, jeszcze gorący kurczaczek obtoczony w ziołach. Chwyciłaś za nóżkę i wgryzłaś się w nią niczym głodny lew w zawodzącą agonalnie antylopę. Niebo w gębie. Pożarłaś ją szybko, ale stwierdziłaś, że zjesz jeszcze jedną. Potem wyciągnęłaś z lodówki coca-colę i pociągnęłaś obfity łyk, a na koniec siarczyście beknęłaś. W końcu byłaś u siebie w domu. Usłyszałaś gorące brawa za plecami. Spaliłaś buraka i powoli odwróciłaś się w kierunku, z którego dobiegały. W progu stał Mettaton i uśmiechał się delikatnie. Miał na sobie ciemny garnitur. Nonszalancko opierał się o framugę i lustrował twoją sylwetkę od góry do dołu. Zauważyłaś, że jego różowe tęczówki żarzą się przyciemnionym blaskiem. Innym, niż zazwyczaj. Nie byłaś pewna skąd, ale byłaś przekonana, że patrzy z pożądaniem. Jeśli można mówić o pożądaniu u robota.
- Fiu fiu… Tego się nie spodziewałem – zauważył ledwie słyszalnym głosem. Przypomniałaś sobie, iż przecież nadal jesteś śmiertelnie obrażona, toteż ostentacyjnie trzasnęłaś drzwiami od lodówki. Tak mocno, że z góry spadło jabłko i potoczyło ci się pod nogi. Zanim schyliłaś się po nie, ubiegł cię on. Przyklęknął przed tobą i niby przypadkiem dotknął twojej łydki. Poczułaś, jak materiał rękawa muska twoją skórę. Zadrżałaś cała, a serce nagle mocniej zabiło w twojej piersi. Zamiast jabłka, chwycił ciebie. Ciepłe usta, prawie ludzkie, przylgnęły do twojego kolana, a jego dłoń zaczęła delikatnie wodzić po nagiej łydce. Usłyszałaś cichy, wibrujący pomruk. Ręka powoli zawędrowała wyżej. Na pewno wiedział, że drżysz, że robi ci się duszno. Podniósł się szybko i przyparł cię do blatu kuchennej szafki. Był wyższy od ciebie o głowę. Kątem oka dostrzegłaś zielone jabłko, które poturlało się pod stół. Spróbowałaś wyrwać się z jego uścisku, naparłaś rękami na jego tors, lecz on stał w miejscu niewzruszony jak skała. Szczerzył się tylko uśmiechem wilka i patrzył ci wyzywająco w oczy tymi dzikimi tęczówkami, teraz tak ciemnymi, że nieomal fioletowymi. Nim się spostrzegłaś wykręcił ci ręce do tyłu i przytrzymywał je teraz w kamiennym uścisku. To prawie bolało. Nachylił się ku twojej twarzy przytulając ostrożnie do twojego policzka. Jego czarne włosy całkowicie przysłoniły ci widok. Za żadne skarby świata nie chciałaś dać poznać po sobie jak bardzo podnieciła cię cała sytuacja, choć zdradzało cię twoje własne serce rozbijające się szaleńczo po klatce z żeber. Robiło się naprawdę gorąco, na twoim ciele pojawiła się gęsia skórka.
- Jesteś dzisiaj taka niegrzeczna… - wymruczał ci prosto do ucha. Nogi się pod tobą ugięły. Wypięłaś do przodu pierś chcąc znaleźć dla siebie trochę przestrzeni między blatem, a nim, zademonstrować jasno, że się nie boisz, chociaż ta niepewność nakręcała cię tylko coraz bardziej. Coraz mocniej. Przygryzłaś wargę. Spróbowałaś wyrwać się z jego objęć. Nadaremnie.
- Czego chcesz, dziewczynko? – zapytał szeptem, mimo, że doskonale znał odpowiedź. Przyglądał ci się z zadowoleniem. Czas jakby zatrzymał się w miejscu. O boże… Potrząsnęłaś głową, włosy zasłoniły trochę czerwone niczym piwonie policzki. Wtem wepchnął kolano między twoje nogi. Jęknęłaś przerażona i gwałtownie otworzyłaś oczy. Zaśmiał się półgłosem, najwyraźniej rozbawiony twoją reakcją. Bez najmniejszego wysiłku podniósł nogę do góry, aż zawisłaś na niej. Twoja satynowa koszulka mimowolnie się zadarła odsłaniając to i owo. Materiał garniturowych spodni podrażniał twoją nagą płeć, a ty ciągle miałaś ręce unieruchomione na plecach. Nie mogłaś nawet dosięgnąć podłogi palcami stóp. Zaczęłaś się wiercić w walce o wolność, ale tylko traciłaś siły, a on napawał się twoją bezradnością.
- Odpowiedz… - szepnął.
- Mhmm…
- Hmm?
- Zerżnij mnie.
- Przepraszam, nie słyszałem.
- Zerżnij mnie!
Nic nie powiedział, ale podziałało. Przerzucił sobie ciebie przez ramię jakbyś była workiem kartofli i zaniósł do twojego pokoju. Tam rzucił cię na łóżko, poluzował swój różowy krawat nie odrywając od ciebie przeszywającego, lodowatego spojrzenia. Światło komputerowego monitora odbijało się w jego oczach nadając mu wyglądu wygłodniałej bestii. Nie zostało nic z jego wcześniejszej życzliwości, ani śmieszkowania.
Miecio nie miał racji. Jeżeli tak jego zdaniem wyglądał pedał, to ty właśnie zostałaś gejem.
Share:

Undertale: EnderTale - Rozdział I [tłumaczenie PL]

Autor: tc-96
Tłumaczenie: Sesenka
OBA TŁUMACZENIA ZOSTAŁY PORZUCONE (WZNOWIENIE NASTĄPI WRAZ Z KOŃCEM PRZEGLĄDU BLOGA)

Spis treści:
Tłumaczenie Twister                             Tłumaczenie Sesenka
Część 1                                                        Prolog
                                   Część 2                                                  Rozdział I (Obecnie czytane)
Część 3                                                  Rozdział II
Część 4                                                                   





















Share:

Undertale: AU - PonyTale

Autor obrazka z miniaturki: Vector-Brony
Nazwa: PonyTale
Autor: ....?????


Charakterystyka AU
Wielu fanów MLP to również fani UT. No i odwrotnie. Dlatego nic dziwnego, że szybko powstało takie połączenie. Mamy wiele wersji PonyTale, gdzie postacie z UT są na miejscu postaci z Undertale i odwrotnie. Kucykowe wersje postaci z UT i wzajemne interakcje. Nie ma określonego kanonu, nie ma też nic narzuconego z góry. Po prostu, połączenie My Little Pony i Undertale. Noo, prawie. Jeżeli wchodzimy w tę wersję, gdzie postacie z UT sa po prostu kucykami, znaczki na boczku są albo w kształcie serca - czerwone oznacza brak zabitych, a czarne geno, Chara ma pęknięte serduszko na boczku. Tak po pozostałe wersje nie mają specjalnego kanonu. 







Share:

Undertale: AU - ParadoxTale

Nazwa: ParadoxTale / Paradox!Sans
Autor: Urliester


Charakterystyka AU
Trudno właściwie mówić tutaj o całym uniwersum. Bo generalnie chodzi o jedną postać, Sans. Zabity na geno 36 razy zyskuje moc ZAPISU i RESETU, albo właściwie, to on staje się tym, kto umożliwia ZAPIS i RESET Friskowi, może nim kontrolować, pozwalać aby coś się załadowało, czy nawet cofać czas. Za każdym razem, kiedy robi się pełen reset świata, Sans traci pamięć o swoich zdobytych umiejętnościach i musi je na nowo odkrywać. Jest w stanie zobaczyć co się dzieje w innych AU, aby poznać ich historię, jednak jako bierny obserwator, nie ma możliwości ingerowania w nie. 

Jest jeszcze jedno AU o tej nazwie, z takim samym Sansem, jednak jest ono um hiszpańskie (?) i bariera językowa uniemożliwi ami z całą stanowczością powiedzieć, czy jest to to samo AU, czy inne. Zaznaczam jednak, że coś takiego jest. 
Share:

POPULARNE ILUZJE