11 września 2017

10 września 2017

Zboczony Wrzesień - Dzień 10 - Knebel - Wichan [+18]

Autor obrazka: Kaweii

Red szedł do Grillby's napić się musztardy - miał ciężki dzień. Nagle ktoś gwizdnął na niego z zaułka pomiędzy barem i biblioteką. Podbiegł do źródła dźwięku myśląc, że to jego szef. 

Było ciemno i nikogo nie widział, gdy nagle poczuł mocne uderzenie w głowę, zapewne jakimś stalowym prętem. Wrzasnął szukając przeciwnika, ale zobaczył tylko niebieskie światełko w ciemności po czym znowu oberwał i zemdlał.

6 GODZIN PÓŹNIEJ

Red obudził się z zasłoniętymi oczami i zakneblowanymi ustami nie mogąc się ruszać. Po chwili zdał sobie sprawę z tego, że został przykuty kajdankami do jakiegoś krzesła.

Nagle usłyszał dźwięk otwierania włazu.

-Widzę, że się obudziłeś~ - powiedział ktoś niskim głosem.

-mmph!

-Nie stawiaj się, jesteś teraz u mnie~ 

Nieznajomy zdjął Redowi kurtkę i sweter gdy był nieprzytomny zostawiając go półnagiego. Dzięki temu zyskał łatwy dostęp do jego żeber, a co ważniejsze miał duszę na wyciągnięcie ręki.

Sądząc po dźwiękach podsunął jakieś siedzisko naprzeciw Reda po czym się na nim usadowił. Przejechał po mostku uprowadzonego i złapał go za żebra przyciągając blisko do siebie.

-Wiesz kim jestem? - wyszeptał.

Red kiwnął przecząco głową i w sekundę dostał policzka.

-Powinieneś był się domyślić śmieciu~ - oprawca nadal zachowywał spokój.

Wstał i poszedł na drugi koniec pomieszczenia. Gdy wrócił założył swojej ofierze stalową obrożę z dwoma łańcuchami zakończonymi kajdanami, do których przykuł jego nadgarstki.

Red miał teraz ręce przy klatce piersiowej i okropnie się bał tego co będzie dalej. Zaczął się pocić i drżeć. 

-Nie bój się wisienko, nie spopielę Cię tutaj~ - teraz ten głos bardzo przypominał jego własny, co jeszcze bardziej go przerażało.

W chwilę został pozbawiony spodni, butów i całej reszty garderoby. Siedział teraz jak skuty, nagi niewolnik. Usłyszał znajomy mu już dźwięk naprężenia skórzanego bicza po czym został uderzony w piszczele, miednicę i kilka razy w klatkę piersiową.

Jego krzyki były skutecznie stłumione przez knebel, a łzy wyciekały spod opaski. Nadal nie wiedział dlaczego mu się to dzieje.

-Zastanawiasz się pewnie "Dlaczego ja". Prawda robaczku?~

Więzień nie miał jak odpowiedzieć, ale pokiwał czaszką.

-Zbeszcześciłeś duszę i ciało najbliższej mi osoby i teraz za to zapłacisz. - Powiedział porywacz po czym zdjął opaskę.

Red nie mógł uwierzyć w to kogo zobaczył, ale nadal nie widział swojej winy.

-Masz szczęście, że jestem w nastroju. To drugi dzień mojej rui więc mamy do przeżycia jeszcze wiele wspólnych chwil.~

Red przełknął ślinę wpatrując się w gołego szkieleta stojącego naprzeciw niego.

-Spokojnie, nie będzie aż tak bolało~ - powiedział oprawca uśmiechając się zawadiacko.

Usiadł na jego kościach udowych tak, że stykali się żebrami. Wgryzł się w szyję do krwi po czym spojrzał na dół zwracając tym uwagę swojej ofiary. Jego grube przyrodzenie zmaterializowało się w pełnej okazałości.

-Teraz będziemy mieć DOBRY czas~

Red jęknął na samą myśl o TYM, ale mimowolnie zmaterializował swojego członka. Porywacz zaśmiał się gardłowo po czym stanął przed nim przymierzając się do wejścia.
Poczekał kilka sekund po czym wbił się z całą siłą od razu poruszając się z nieludzką prędkością. 

Jęczał lekko się podśmiewając z satysfakcji, gdy jego więzień krzyczał i płakał. Red starał się wyrwać, albo chociaż złączyć nogi, ale mocno zaciśnięte kajdany uniemożliwiały mu jakiekolwiek ruchy.

Jego oprawca jeszcze przyśpieszył, co wydawało się niemożliwe i po kilku mocniejszych pchnięciach doszedł w nim. Z uśmiechem patrzył się w puste oczodoły ofiary czekając aż wyleci wszystko.

-Na tą chwilę mi wystarczy kolego. Przyjdę za kilka godzin, bądź gotowy~

Wtedy Red usłyszał kroki i trzaśnięcie włazu. Został sam.

Autor: Wichan
Share:

9 września 2017

Zboczony Wrzesień - Dzień 9 - Przebieranki - Wichan

Autor obrazka: Kaweii

Pod koniec wakacji Fresh i Paperjam wyszli sobie na miasto. Zjedli lody, zwiedzili galerię sztuki i odwiedzili port, aby popatrzeć na przepływające statki. Dzień płynął bardzo przyjemnie im obu, a na zakończenie postanowili pójść na plażę. Było bardzo gorąco więc Fresh zdjął koszulkę na co Paperjam się zarumienił i przez większość spaceru spoglądał na klatkę piersiową "przyjaciela". Nagle Fresh wpadł na pomysł.
-Ej, PJ! Co ty na to aby się nieco zabawić?
-Z tobą zawsze! - namyślił się - Ale co masz na myśli?
-Popływamy sobie po nocy w morzu!
-Ale nie mamy strojów kąpielowych.
-Nie szkodzi... - Jammy znowu się zarumienił, gdy użył wyobraźni. - ...mam kartę i kupię nam nowe! - dokończył Fresh.
-Jesteś pewien? 
-Oczywiście ziomski, w stu procentach.
-A w-więc chodźmy do sklepu. Po skończeniu zdania Paperjam dostał SMS'y od rodziców.

17.42 Ink: Cześć Jammy, dobrze się bawisz? Wszystko gra? Gdzie jesteś?
17.43 PJ: Nie martw się, jestem na plaży z Freshem i jest fajnie.
17.43 Ink: My z tatą wybieramy się na miasto, może się spotkamy?
17.44 PJ: Jak uważasz.
17.44 Ink: A gdzie dokładnie jesteś?
17.45 PJ: Idę do sklepu obok plaży.

17.43 Error: Jak leci? Twoja matka znowu się martwi.
17.46 PJ: Dobrze, jestem z Freshem.
17.47 Error: Tylko nie zróbcie niczego głupiego ( ͡° ͜ʖ ͡°)
17.47 PJ: Wiesz, że możesz mi ufać.

Gdy Paperjam skończył odpisywać odruchowo złapał Fresha za rękę i zaczął prowadzić go do najbliższego sklepu. Przez całą drogę panowała przyjemna cisza. 
-A więc pooglądaj co tam mają, a ja w między czasie już sobie kupię te spodenki z wystawy. - zaproponował Fresh.
-Dobrze. Dopiero wtedy zauważył, że nie puścił jeszcze ręki towarzysza, ale nie przeszkadzało mu to. Poszedł w swoją stronę i od razu wpadło mu w oko piękne białe bikini z błękitnymi zdobieniami. Znalazł swój rozmiar i postanowił przymierzyć. Minęło trochę czasu, aż dało się słyszeć z przebieralni:
-Fresh! Chodź tu!
-Już idę, co jest? 
-Czy możesz tu wejść i powiedzieć jak ten strój na mnie leży? Fresh przez chwilę myślał, ale się zgodził.
-Wchodzęęę... łał. - Fresh zarumienił się na wiśniowo
-I jak? - spytał Paperjam obracając się wokół własnej osi. Ale Fresh nie odpowiedział tylko badał całe jego ciało wzrokiem. Ocknął się dopiero wtedy, gdy PJ teatralnie strzelił focha.
-D-dobry wybór kostiumu - w końcu skomentował - pasuje do Ciebie.
-Cieszę się, że się podoba. - uśmiechnął się Jammy.
-To się przebierz, a ja... - przerwał mu głośny krzyk.
-PAPERJAM!!! 
-To Ink, co teraz? - spytał przestraszony Fresh. 
-Musisz wyjść, szybko! Mówiąc ostatni wyraz PJ pociągnął go za kołnierz chcąc wypchnąć z przebieralni. Ale ten się wyrwał i uderzył głową w ścianę. Zasyczał z bólu i chciał wybiec, ale stracił orientację i wpadł na Jammiego. Przewrócili się tak, że Fresh leżał na Paperjamie.
-F-fresh...? - wyszeptał patrząc jak tamten się podnosi i opiera na dłoniach przy jego głowie. Już oboje mieli wstać, gdy weszli Ink i Error. Pierwszy na widok tej sytuacji dostał agresora i od razu podniósł Fresha za koszulę wyrzucając go jak najdalej mógł od przebieralni krzycząc, aby ten wypierdalał od jego dziecka, a drugi tylko się śmiał z nieporozumienia. Skończyło się na tym, że nawet po objaśnieniu sprawy Ink miał Fresha za zboczeńca, bo w końcu był z JEGO Jammym w jednej przebieralni, a Error cały czas nabijał się z tego powtarzając co chwila jak to on nie pisał, żeby nie robili nic głupiego. Ale mamy szczęśliwe zakończenie, bo nikt nie dostał zakazu zbliżania się.

Autor: Wichan
Share:

8 września 2017

Undertale: Gra w kości -Nawiedzony dom - Dzień Pierwszy [The Skeleton Games -Haunted House Day One] [tłumaczenie PL]

Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Od czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki tak strasznie głośno? Masz tego serdecznie dość. Ściany są cienkie i słyszysz, jak chodzi po mieszkaniu, krzyczy albo... gra w gry.... Zaraz, znasz tę grę. Czas rozpocząć plan "jak wkurwić sąsiada palanta". Tylko dlatego, że jesteś wampirem, nie oznacza, że nie możesz być złośliwa. 
A więc tak, opowiadanie Postać x Czytelnik. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Uniwersum - UnderFell. Związek Sans x Czytelniczka. Co warto wiedzieć? Wcielasz się w żyjącą kilka setek lat wampirzycę, która świetnie zaaklimatyzowała się w otaczającym świecie do takiego stopnia, że ... jest nerdem. Uwielbia gry komputerowe. Co jeszcze/ A tak, jesteś znacznie wyższa od Sansa. 
Czy Tobie, droga wampirzyco uda się skraść serce małego, wkurwionego na cały świat Sansa? 
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Autor: poetax
SPIS TREŚCI
Nawiedzony dom - Dzień Pierwszy (obecnie czytany)
-Czacho... Czaaaaszeczko.... CZASZUNIU! - waliłaś w drzwi swojego sąsiada starając się przebić przez głośną muzykę. 
-CZEGO! - otworzył z rozmachem drzwi gapiąc się na Ciebie groźnie. Miał na sobie tylko koszulkę i spodenki, do tego gołe kościste stopy. Stanowczo nie był gotowy. 
-Musimy już iść, spóźnimy się
-Nie martw się – machnął ręką od niechcenia i odwrócił się w stronę mieszkania – Możemy iść na skróty, zaoszczędzimy czas. 
-A co jeżeli dostaniemy zaproszenie, aby iść gdzieś jeszcze? - weszłaś za nim
-Wtedy zorganizujesz transport – westchnęłaś z rezygnacją. I tak nie był gotowy. Będziesz musiała skorzystać z jego magii, aby dostać się tam na czas.
-Dobra, skorzystam dzisiaj z linii kolejowej Sans i spółka – jak weszłaś do salonu poczułaś okropny smród. Zakryłaś nos rękawem, rozejrzałaś się po usyfionym mieszkaniu. 
-Czacho... rany... co do... tutaj jest obrzydliwie – krzyknęłaś być może za głośno, ale tylko po to, aby przekrzyczeć muzykę. Zatrzymałaś się kiedy dostrzegłaś coś. Dosłownie w kuchni i w salonie. Jedyny sposób w jaki najprościej Ci to opisać to dwa małe tornada pełne brudnych skarpetek. - Co?! Jak ty? Co!... Co to jest?! - nadal zasłaniałaś nos wskazując na to coś drugą ręką. Sans zerknął na Ciebie i wyłączył muzykę. 
-Niby co?
-To! Czy to jest to o czym myślę? - potrząsnęłaś dłonią wskazując na tornado
-Podoba się? To jedno z lepszych – uśmiechnął się chwytając za bluzę by w nią wejść. 
-Czy to tornado z brudnych skarpet? 
-Eh no.. To mój wyraz artyzmu, dziękuję – uśmiechnął się. Szef nigdy nie tolerował brudnych tornad w mieszkaniu, pozwolił jednemu całkowicie zniknąć w salonie, zaś drugie skorzystało z wolnej przestrzeni i zrobiło się jeszcze większe. 
-Jak sprawiasz, że to się tak kręci?
-Heh, pewnie mi nie uwierzysz, bo to wielki sekret, ale korzystam z czegoś co nazywa się magią – zaśmiał się i zamachał rękami. Odwrócił się i zaczął rozglądać po kuchni. 
-Dobra, ale jak używasz magii aby to się kręciło? - ponowiłaś pytanie podchodząc do kanapy, przyglądałaś się cierpliwie jak się szykuje. 
-Trudno to wyjaśnić komuś, kto nie umie czarować. To tak jak tłumaczyć kolory ślepcowi. To co mogę powiedzieć, to to, że biorę trochę magii i zaczyna się kręcić. Tak to działa
-Więc... może się kręcić wiecznie? - byłaś oczarowana
-Tak długo jak będę tam wrzucać nowe śmieci co kilka dni
-Zaraz... to jest napędzane śmieciami? 
-Heh, a myślałem, że nie wiesz jak to działa – zaczął grzebać w szufladach. Nie umiałaś odwrócić wzroku od kręcących się skarpet. To było hipnotyzujące, okropne i śmierdzące jednocześnie. Podeszłaś bliżej aby lepiej się przyjrzeć. 
-Czy mogę się na tym przejechać? - już się pochylałaś. Sans dalej grzebał w szufladach szukając czegoś. 
-Heh, wybacz paniusiu, choć jesteś dobrym śmieciem, jesteś za duża. - Usłyszał brzdęk i popatrzył w Twoją stronę. Wsadzałaś dupę w tornado, które zaniosło Cię na kanapę i obrzuciło skarpetami. - Powiedziałem, że nie możesz na tym jechać! - krzyknął. 
-Za późno! - zachichotałaś pozbywając się skarpet z głowy. Zaśmiał się, jak tylko brałaś w dwa palce skarpety z ramion, śmiał się jeszcze głośniej, wtedy odkryłaś, że jedna wpadła Ci za koszulkę.
-Jaaaa pierdolę! Widzisz tornado z brudnych skarpet i pierwsze o co pytasz, to czy możesz się na nim kurwa przejechać?! Jesteś głupsza niż myślałem? 
-Wtedy wydawało mi się, że to dobry pomysł – otrzepywałaś się z jego garderoby. Sans w szufladzie znalazł to czego szukał i schował niewielki przedmiot w telefonie. 
-To było jedno z lepszych jakie zrobiłem! - powtórzył. 
-Wiedziałam, że lubisz skarpety, Czacho, ale serio... zrobiłeś tornado które obrazuje twoje zboczenia – droczyłaś się z nim. Popatrzył na Ciebie, jego twarz zrobiła się czerwona. 
-O-obiecałaś, że nie będziesz o tym gadać! 
-Nie, obiecałam, że nigdy nie będę mówić o tym co zaszło. Ale nie o tym, że nie będę mówić o tym, że lubisz skarpety – zaśmiałaś się
-Tsk, pierdol się – podszedł do sterty szmat na podłodze i nogą zaczął kopać je usypując górkę – No i nie jarają mnie moje własne, pierdolone skarpety – wyciągnął nowe skarpety i założył buty. 
-Nie zapomnij założyć wygodnych butów. Będziemy długo na nogach – przypomniałaś 
-Mam same wygodne buty. Nie jestem tak głupi jak ty, aby założyć coś innego
-Gotowy? - westchnął
-Ta, gotowy – popatrzył na podłogę, dostrzegłaś zmartwienie na jego twarzy. 
-Będzie dobrze. Zaufaj mi. Będziemy się bawić! 
-Nie martwię się! - warknął i po chwili westchnął trochę dłużej, wystawił w Twoją stronę kościstą dłoń – Mniejsza, chodźmy już – Podeszłaś do niego i chwyciłaś go za rękę. Poczułaś znajome zakrzywienie czasu i przestrzeni w brzuchu. Szybciej niż pomyślałaś byliście na środku zimnego parkingu przed budynkiem. Zadrżałaś łapiąc się rękami. Sans puścił Cię i zaczął iść przed siebie. Już było wiele osób. Całe szczęście, parking był załadowany samochodami więc nikt nie zauważył waszego pojawienia się. W tym czasie, zaczęło się ściemniać, zapaliły się latarnie. Widziałaś pod nogami wasze cienie. Sans schował czaszkę pod kapturem starając się unikać ludzi kiedy szliście w stronę przebieralni. Dekoracje były wspaniałe. Wiedźmy, duchy, koty i tak, szkielety. Wielkie pajęcze sieci i powitalny znak „Nawiedzony dom”. Ludzie już chodzili po okolicznych straganach, kupowali słodycze, cukierku, gorącą czekoladę, i cydr. Kilka osób było w kostiumach, przemykało przez tłum. Wiele osób chodziło grupkami, stali wspólnie starając się zagrzać powietrze od parujących oddechów. Mieli na sobie czapki i szaliki, choć dopiero jesień. Pili gorące napoje, śmiali się, rozmawiali i pisali sms. Pod kasą już ustawiła się długa kolejka osób chętnych do kupienia biletu. Widziałaś jak parę trzyma małe dynie. Powietrze było zimne, unosił się zapach popcornu, waty cukrowej i jesiennych liści. Tak powinna wyglądać jesień. Kolejka mimo wszystko nie była jeszcze długa, choć wyraźnie będzie to popularniejsza zabawa już rok temu. Sans starał się bardziej schować pod kapturem, kiedy szedł za Tobą unikając spojrzeń ludzi zajętych wzajemnym towarzystwem. Zastanawiałaś się, co sobie myśli. 
-Podoba się? - zapytałaś zachodząc na zaplecze przebieralni 
-Nie wiem po chuj oni przyszli.. 
-To dopiero początek, poczekaj, w ostatnim tygodniu będzie ich najwięcej. - Przeszliście obok kilku nagich kościotrupów i zombie. Tak, nagich. Tak świat widzi szkielety. - Uhhh... czy to cię jakoś martwi? - Patrzył na tłum i powoli obrócił głowę w stronę tego o czym mówiłaś. Czekałaś cierpliwie chcąc zobaczyć jego reakcję przez ramię. Westchnął i minął szkielety 
-Pierdoleni ludzie. - Zachichotałaś cicho, ciekawe czy jest to dla niego jakaś dziwna seks laleczka. Oboje udaliście się do przebieralni. Ten rok zapowiada się świetnie. W pomieszczeniu byli tylko wolontariusze. Przywitało was ciepłe powietrze i kilka osób w kostiumach, inne otrzymywały makijaż, przyczepiały kły, pryskały się sztuczną krwią i tworzyły fałszywe rany. Te osoby, jakie były już przebrane pomagały pozostałym. Kilka dziewczyn latało między ludźmi poprawiając ich makijaże. Zauważyłaś Ice Wolfa siedzącego przed jedną z dziewczyn, która właśnie traktowała jego futro fałszywą krwią. Mówiła coś do niego, co chwila przytakiwał wyraźnie zasłuchany. Miał na sobie parę poszarpanych dżinsów. Mimo jego sierści widziałaś mięśnie, masywną klatkę piersiową i dobrze zbudowane ciało. To idealny wilkołak. Będzie zajebisty. Razem z Sansem udaliście się do babki, wydającej kostiumy. Podałaś wasze imiona i natychmiast dostałaś swój kostium, zaś Sans spodenki i podkoszulek. Postanowiłaś zdjąć swoje ubrania, aby założyć na siebie kombinezon. Nie chciałaś, aby zrobiło Ci się za gorąco kiedy będziesz wszędzie biegać. Ustawiłaś się w niewielkiej kolejce czekając, aż przebieralnie się zwolnią. Sans cicho stał obok ciebie. To oczywiste, że się denerwuje. Zawsze milknie kiedy się stresuje. Jedno z miejsc się zwolniło i weszłaś. Szybko przebrałaś się, zachowałaś jednak bieliznę pod kombinezonem. Jak wyszłaś Sans był w sąsiedniej przebieralni. Czekając na niego zauważyłaś długowłosego blondyna, który chciał zerknąć przez cienkie kotary przebieralni. 
-Nie radzę... - warknęłaś przyglądając mu się. Wiedziałaś, że jest ciekawy, ale nie pozwolisz aby ludzie gapili się tak na Twojego przyjaciela. Szybko wyprostował się i zrobił krok w tył. Sansowi zajęło dłużej niż to konieczne, aby się przebrać, lecz w końcu pojawił się i odetchnęłaś z ulgą. To oczywiste, że w życiu nie widziałaś tylu jego kości. Spodenki krótsze od tych jakie zazwyczaj nosił. Ledwo opinały się na jego miednicy sprawiając, że kawałki wystawały. Stary podkoszulek poszarpany i podziurawiony sprawiał, że z łatwością mogłaś zobaczyć jego żebra i kręgosłup. Mogłaś też dobrze przyjrzeć się jego szyi. Pierwszy raz uśmiechnęłaś się cwanie, wyglądał świetnie. Jego żebra są wspaniałe, nawet lepsze niż mostek unoszący się na przodzie. Jak to możliwe... RAAAAAANY! On jest ZAJEBISTY! 
-Cz-Czego?! - warknął, zakrywając rękami klatkę piersiową. 
-Wyglądasz cudownie! - uśmiechałaś się
-Z-zamknij się – mruknął unikając Twojego wzroku. Kilka osób się zatrzymało aby na niego spojrzeć. Sans zadrżał nerwowo i zakołysał się na stopach. Stanowczo nie czuł się pewnie, zaprowadziłaś go więc tam, gdzie mogliście schować swoje rzeczy. Postanowiłaś podzielić się szafką z Sansem, która była trochę za wysoko dla niego. Warknął podając Ci swoje ubrania. Nim ją zamknęłaś dostrzegłaś znajome serduszka... Zaraz.. Czy to znaczy, że.... 
-Czacho.. - szepnęłaś – Ściągnąłeś majtki? - zarumienił się natychmiast
-Musiałem! - odszeptał – Te kurewskie spodenki są za małe! Wystawały mi spod nich! - to nic wielkiego. Oni myją te ubrania.. prawda? Właściwie, to dlaczego kościotrupy noszą bieliznę? Ludzie to robią, bo ich organy wytwarzają różne mazie. Bielizna ma chronić ubrania przed kroczem. Skoro kościotrupy potrzebują czegoś takiego to czy....? Choć może to być kolejna rzecz w której potwory próbują naśladować ludzi, albo co... A może po prostu tam się poci? Zamknęłaś szafkę i ustawiliście się w kolejce do charakteryzatorek. Zaprowadziłaś Sansa do jednej z mniejszych kobiet. Ty pewnie nie będziesz niczego potrzebować, bo masz maskę, a kombinezon zakrywa praktycznie całe Twoje ciało, ale mogą chcieć troszeczkę ustrasznić Sansa. Kiedy czekałaś, usłyszałaś znajomy głos Tiffany przekrzykującej tłum. 
-Dostałaś piłę! - podbiegła do Ciebie w zakrwawionej sukience, pełnej dziur, w której wyglądała jakby była ofiarą uciekającą przez las. Rude włosy miała spięte na plecach, w dłoni trzymała perukę. Makijaż miała skończony. Przyciemnili jej skórę szarą farbą, namalowali na niej fioletowe żyły, no i zrobili krwawe łzy aż po brodę. Miała też czerwone kontakty. 
-Tak! Pokonam cię w tym roku! - uśmiechnęłaś się kiedy stanęła przed wami. 
-Chciałabyś! Wygrywam co roooo O MÓJ BOŻE! - krzyknęła dostrzegając Sansa. - WYGLĄDASZ ZAJEBIŚCIE! - Kilka razy podskoczyła z radości. Sans przyglądał się jej w przerażeniu, jego źrenice zniknęły. Kiedy nic nie powiedział, zaczęłaś się martwić i szturchnęłaś go lekko. 
-To Tiffany, spokojnie – wróciło mu światełko i przez chwilę myślał. 
-D-dlaczego ma takie oczy?
-Czerwone szkła kontaktowe – odpowiedziała za Ciebie – Popatrz – podniosła powiekę i dotknęła opuszkiem palca kontakt aby go wyciągnąć. Jak tylko go zabrała, na palcu miała czerwoną kropkę, jej oczy były niebieskie. Potem wstawiła ją znowu i zamrugała kilka razy pozwalając, aby soczewka wróciła na miejsce. Sans przyglądał się w zachwycie. 
-Nie wiedziałem, że ludzie tak potrafią. 
-Czadowe, nie? - zapytałaś – Mamy wiele kontaktów które mogą zmienić nie tylko kolor, ale i kształt tęczówek. 
-Mmmm.... - myślała – Może zamiast czerwonych powinnam wziąć te czarne, demoniczne – mruknęła pod nosem – Cóż.. Mimo to nadal wygram. Nawet jeżeli masz prawdziwego potwora – uśmiechnęła się do Sansa i przystawiła dłoń do ust. 
-Wygrasz co? - skrzyżował ręce na piersi. 
-StraszyZawody. Co roku wygrywam
-Pfff ludzie się ciebie boją? Jesteś tylko małą dziewczynką – rzucił szczerząc się. 
-Mam dwadzieścia osiem lat, dziękuję. 
-D-dwadzieścia osiem?! Nie wierzę – warknął w zaskoczeniu
-Ma dwadzieścia osiem – przyznałaś. Uśmiechnęłaś się złośliwie – A ty ile masz Czacho? - założył ręce za głowę. 
-Dwadzieścia sześć – uśmiechnął się się w Twoją stronę
-Hah, to jeszcze dziecko! - zaśmiała się Tiffany. 
-Nie wierzę, że jest starsza! - warknął patrząc na Ciebie. 
-Ohhh, dziękuję Czaszeczko! Myślałeś, że jestem słodką, dziewczynką! 
-I-ile masz lat? 
-Nie wolno tak pytać dziewczyny o wiek. - uśmiechałaś się szerzej. 
-Nie jesteś kurwa starsza – zaczynał się denerwować tym, że mu nie odpowiedziałaś – D-dwadzieścia siedem? Dwadzieścia osiem... nie ma mowy, że więcej niż trzydzieści! - wkurwiał się coraz bardziej, gdy milczałaś i uśmiechałaś się – Trzydzieści pięć?! 
-Więcej niż ty – odparłaś. 
-To nie... nie ma mowy, abyś była starsza ode mnie
-Jestem starsza – przyznałaś. Tiffany śmiała się. 
-Tsk, mniejsza – wywrócił oczami
-Nie martw się maluszku, ta staruszka nie pozwoli abyś się bał w strasznym nawiedzonym domu – droczyłaś się 
-Tu nie jest strasznie. Ludzie dziwnie rozumują strach – wyglądał na znudzonego. 
-Serio? - Tiffany się wyszczerzyła
-Pokazałaś mu? - zapytałaś się 
-O tak! Totalnie muszę mu pokazać! - Podeszła do stolika obok którego staliście. Wygięła się do was plecami i zaczęła opadać na ręce, niżej i niżej, aż zrobiła mostek, szła drąc się w jego stronę. Otworzyła szeroko oczy, wykrzywiła wargi. Sans stał w miejscu, lecz zaczął się delikatnie pocić. Sans mruknął pod nosem
-N-nie – nim uderzył w Ciebie, kiedy chciał zrobi krok do tyłu. Zaśmiałaś się kładąc ręce na jego ramionach, aby go uspokoić. Tiffany się zatrzymała i upadła na ziemię, by potem z niej wstać. 
-BOŻE! Widziałaś jego twarz?! Nie wierzę, że przestraszyłam potwora! 
-Nie bałem się! - warknął chcąc schować twarz w kaptur, ale go tam nie było. 
-Nic się nie stało Czacho, ma na koncie ponad trzysta osób uciekających w przerażeniu. Jakiś typ wbiegł na ścianę kiedy próbował uciec i zemdlał. Musieliśmy raz zatrzymać całą zabawę, aby wezwać karetkę. 
-Myślałem, że będziemy udawać bycie strasznymi, tak aby nikogo nie zranić – odtrącił Twoje ręce 
-To rzadkie, ale się zdarza – odpowiedziałaś – No i mamy dobrą ochronę. Wszystko będzie dobrze, zwłaszcza jeżeli nie uśniesz w trakcie pracy 
-Co? Ja? Nigdy... - znowu założył ręce za głowę. Tiffany się zaśmiała
-A myślałam, że słyszałam twoje chrapanie 
-To musiał być Ice Wolf, głośno oddycha 
-Jaaasne – uśmiechnęła się czule. 
-Ej Tiff! Pomożesz tamtym w charakteryzacji? - ktoś krzyknął
-IDĘ! - odpowiedziała odbiegając od Was. Lecz w połowie się zatrzymała i odwróciła nim zniknęła w tłumie – Wygram! - charakteryzatorka do której w kolejce staliście skończyła nakładać fałszywe blizny na twarzy jednego faceta. Popatrzył na siebie w lustrze i dołączył do pozostałych. Sans zajął miejsce na krześle, skrzyżował ręce i zaczął się lekko pocić przyglądając, jak babka zaczyna się dookoła niego kręcić. 
-Hmm... ty nie potrzebujesz za wiele – mruknęła. Wyraźnie była zafascynowana jego twarzą
-Tak mówiłem, ale ona mnie tu zaciągnęła – warknął. Wzruszyłaś ramionami, kiedy patrzył na Ciebie. 
-Ooooh, mam pomysł! - podeszła do torby z kosmetykami. Wyciągnęła kilka kremów. Potem podeszła do niego i zaczęła kreślić coś czerwonym mazakiem po jego czaszce. Wyraźnie nie podobało mu się to, że człowiek, którego nie zna, jest tak blisko i dotyka go. Kilka razy przeszła obok, rysując różne szlaczki, korzystając z wielu kolorów i kremów. Zaśmiałaś się, kiedy poprosiła go aby zamknął oczy. 
-Kurwa! Zaraz mi to wsadzisz to oka! - narzekał wierzgając się trochę, zamknął oczy. Kobieta zatrzymała się na chwilę starając się przeanalizować swój koncept, a potem rysowała dalej, ale delikatniej. 
-Czacho, nie masz nawet oczu – śmiałaś się 
-Ale i tak to nie jest miłe uczucie. - nim skończyła dodała jeszcze trochę sztucznej krwi rozmazując ją na kościach w różnych miejscach. Kiedy skończyła podała mu lusterko. Otworzył szeroko powieki kiedy spojrzał na odbicie. - Dorysowałaś mi.. mózg? - śmiałaś się głośno.
-Tylko mi nie mów, że zadawałam się z bezmózgowcem! - To co miał na czaszce faktycznie przypominało mózg. Zaznaczyła kilka miejsc, przez które miał wystawać. Sztuczne pęknięcie kończyło się na jego lewym oczodole. 
-Dobrze wygląda – zapewniała kobieta. 
-Ta, jasne – zeskoczył z krzesełka chcąc schować ręce w kieszenie, ale zorientował się, że ich nie ma, więc znowu założył je za głowę. 
-Dziękuję – powiedziałaś za niego i odeszliście. Sans wyraźnie dał do zrozumienia, że już nie chce być dotykany. Poszliście na zaplecze szukając swojego kierownika Jonasa. Znaleźliście go rozmawiającego z innym kierownikiem. Podeszliście i zatrzymaliście, nie chcąc przeszkadzać w dyskusji. 
-Ah, dobrze, że już jesteście – wykreślił wasze imiona na liście. Wyciągnął z kieszeni kluczyk i otworzył jedno z pudełek z którego wyjął piłę łańcuchową. Podał Ci ją tłumacząc jak działa. Poprosiłaś, aby Ci zademonstrował. Piła jest dla pokazu. Głośna, ale nie zrobi nic niebezpiecznego. Łatwa w użyciu. Elektryczna. Wyjaśnił Ci co masz robić. Podał radio w Twoje ręce. Idealnie pasowało do Twojej kieszeni w kombinezonie, wstawiłaś słuchawkę do ucha. Używałaś jej już rok temu, kiedy to Ty byłaś kierowniczką jednego z pomieszczeń, lecz mimo to poprosiłaś go o wyjaśnienie jak to działa chcąc odświeżyć pamięć. Poprosił, abyś się do niego odezwała przez radio nim z zadowoleniem udał, że sprawa zakończona. Oooo tak! Tym razem pokonasz Tiffany! To dla takich chwil podjęłaś się wolontariatu w takim miejscu. Grupy liczące od dwóch do pięciu osób są wpuszczane samopas do budynku. Mają oni sami iść korytarzami i sprawdzać pomieszczenia. Zazwyczaj kolejne są oddzielone od siebie materiałem, niewielkimi drzwiami, albo korytarzami prowadzącymi do innych pokoi. Ludzie na korytarzach informują aktorów gdzie udaje się grupa zwiedzających. Najważniejszy jest początek. Jeżeli przestraszysz ludzi, uciekną. Najgorzej jest kiedy próbujesz oddzielić od siebie jedną grupkę ludzi od drugiej. Witają ich krzyki i odgłosy ucieczki na tyłach domu. Jednak każda z grup ma swoją iskierkę nadziei pod postacią niewielkiej latarki, która może rozświetlić ciemność. Jednak goście nie wiedzą, że wszystkie latarki są kontrolowane przez urządzenie, jakie Ty masz przy sobie. Więc na Twoje żądanie gasną i zapalają się. To powoduje dodatkową panikę. Starałaś się nie popłakać z radości, kiedy patrzyłaś na przycisk kontroli latarek. Byłaś szczęśliwa. Wsadziłaś go do kieszeni ostrożnie, jakby był noworodkiem. Lepiej już być nie może. 
-Przestań się kurwa tak szczerzyć – marudził Sans kiedy szliście do swojego pomieszczenia 
-Oj cicho, nie rozumiesz mojej miłości – uniosłaś piłę łańcuchową. Aktorzy kończyli detale i ustawiali się na swoich miejscach, oczekując grupek gości. Minęłaś Tiffany i jej pokój. Teraz miała na sobie perukę o długich, czarnych włosach. Chowała się za kurtyną w pomieszczeniu. Uśmiechnęła się zawadiacko dostrzegając jak ją mijacie. 
-Wygram! - krzyknęła z radości odtrącając z ramienia czarne włosy. 
-Nie tym razem! - odpowiedziałaś jej wyciągając z kieszeni pilot i zamachałaś jej
-To nie jest sprawiedliwe! - odęła policzki. Wystawiłaś język. 
-I tak wygram! - minęliście ją z Sansem. Potem ten odwrócił się w Twoją stronę
-Obie jesteście popierdolone. 
-A i nie przeklinaj przy klientach
-Spróbuję, kurwa. Ale nic nie obiecuję. 
-Mówię poważnie Czacho, nie możemy przeklinać. 
-Ta, ta, jasne, rozumiem – wywrócił oczami. Świeciły nikłym, czerwonym światłem w ciemnym domu. Ustawiliście się na swoich miejscach i zaczęłaś sprawdzać urządzenia. Sans podszedł do kupy kości i kościotrupów na środku pomieszczenia. Z sufitu zwisało kilka piszczeli i żeber we krwi. Sans nie wyglądał na zainteresowanego. Myślał o tym jak głupi ludzie muszą być myśląc, że kościotrupy krwawią. Dogadałaś się z gośćmi z waszej grupy, aby dawali wam odpowiednio wcześnie znać, kiedy ludzie przez nich przestraszeni będą biegnąć w waszą stronę. Oboje byli przebrani za zombie i ustawieni po przeciwnych stronach korytarza. Radio gotowe, wróciłaś na miejsce za drzwiami tak, aby wchodzący Cię nie widzieli. Czekałaś oparta o ścianę. Teraz pozostało cierpliwym być, aż otworzą. Patrzyłaś na Sansa, który usiadł pod górą kości. Zaczynał się pocić. Miałaś nadzieję, że jego makijaż nie spłynie. Zdecydowanie się denerwował. Może powinnaś coś powiedzieć? Dodać mu otuchy? Hm... Ale co powiedzieć? Jeżeli spróbujesz go pocieszyć, powie, że nic mu nie jest albo będzie krzyczeć, że się nie martwi. Postanowiłaś go zagadać. 
-Więc.. uh... jak wiele osób możesz teleportować? 
-Co? - wyrwałaś go z myśli
-No wiesz.. za pomocą magii. Ile osób możesz ze sobą zabrać? 
-Nie wiem dokładnie... trzy, może cztery. A co? - Nie wie? Gdybyś umiała czarować, próbowałabyś poznać własne limity i spróbować je przekroczyć. Tak jak testowałaś lata temu swoje własne umiejętności. Możesz hipnotyzować ludzi tak długo, jak stoją blisko Ciebie. Lecz im więcej osób tym mniejsza kontrola. Testowałaś też swoje leczenie. Jeżeli wypiłaś dość dużo krwi z łatwością w kilka chwil mogłaś odnowić całe organy. Ciężko Cię zabić. Raz nawet musiałaś zabić jednego ze swojego gatunku. Serio, Czacho, dlaczego nie poznasz samego siebie? 
-Gdybym była tobą, dowiedziałabym się już lata temu. 
-Już ci mówiłem, magia tak nie działa. Nie będzie taka sama zawsze kiedy tego chcesz
-Więc, raz możesz teleportować dwie osoby, a raz cały budynek? - westchnął
-To nie tak. Magia opiera się na duszy. A dusza na emocjach. Mogę iść na skróty z osobami tam, gdzie już byłem. To dlatego to skrót, a nie teleportacja jak mówisz. Nie mogę iść tam, gdzie nigdy nie byłem. Nie mogę zabierać ze sobą budynków. Ale znowu nie musisz się rozbierać, bo ubrania pójdą z tobą. Mogę wziąć kogoś ze sobą, ale im więcej osób jest i im więcej mają ze sobą, tym więcej muszę używać mojej magii. Najlepiej jest iść samemu. No i tak, możesz wziąć coś ze sobą, ale nic czego sama byś nie umiała unieść. Magia bazuje na myślach o rzeczach, myślisz gdzie chcesz się przenieść i z czym, i tam bierzesz skrót. 
-A jeżeli uwierzę, że mogę unieść własne auto? 
-Będziesz musiała kurwa oszukać samą sobie, albo nigdzie się nie wybierzesz – Będziesz musiała znaleźć sposób aby trzymać swoje auto, kiedy Sans będzie was teleportował, tak aby nie wiedział. Jesteś dość silna, aby je unieść. I naprawdę, naprawdę chcesz spróbować. 
-Możesz się teleportować z każdej pozycji.... Na ten przykład wskakujesz to wody... Z klifu! W połowie teleportujesz się na początek. To czy nabierzesz dodatkowej prędkości przy wpadnięciu do wody, czy będziesz leciał z tą samą? - szybko przypomniałaś sobie o grze z portalami. 
-Moje skróty korzystają z przestrzeni, pamiętasz? Prędkość jest wzięta sprzed wpadnięcia do próżni. 
-Próżni...? Zaraz, zaraz, zaraz, naprawdę wpadasz do próżni?!
-Heh, nie myślałem, że jesteś typem naukowca – uniósł brwi do góry 
-Jestem programistą! 
-Oh.. Ta... c-cóż, energia nie znika. W próżni staje się magią. Wiele potworzej magii przez nią przenika. Jak chociażby moja aplikacja w telefonie. Więc... ej, nie gap się tak na mnie! - Zdałaś sobie sprawę, że słuchałaś go z szeroko otwartymi ustami. 
-Wybacz.. to... niesamowite. I... nie wiedziałam, że jesteś nerdem – uśmiechnęłaś się
-N-nie jestem! 
-Jesteś
-Nie będę ci mówił o magii jeżeli dalej będziesz taką dupą wołową
-Ej.. nie ma nic złego w byciu nerdem. Nerdy są super! No i podoba mi się, że znasz się na rzeczy. To o wiele lepsze, niż gdybyś nie wiedział nic. - jego oczy delikatnie zaświeciły. - A co jeżeli zostaniesz uwięziony w jakimś pomieszczeniu? Albo skuty kajdankami? 
-Tsk, zadajesz za dużo pytań. Paniusiu. Jak mówiłem, to zależy od sytuacji. To skrót, nie teleportacja. Jeżeli nie będę czuł, że mogę wyjść, to nie wyjdę. - odpowiedział zaczynając się denerwować. 
-Oh... więc dlatego nie teleportowałeś się kiedy cię łaskotałam. - zauważyłaś, jak delikatnie się rumieni. Kurwa, nie tylko to zrobiłaś... 
-T-ta – mruknął prosto odwracając od Ciebie wzrok. Odezwało Cię radio, właśnie wchodziła testowa grupa, która miała sprawdzić czy wszystko działa tak jak powinno. Wystawiłaś głowę przez framugę
-NA MIEJSCA! - krzyknęłaś. Wiadomość ta była powtarzana przez innych aktorów i kierowników. Założyłaś maskę na głowę i zacisnęłaś palce na pile. Sans pocił się bardziej siadając na miejscu obok kupy szkieletów. Całe szczęście, tylko ty umiesz go odróżnić. Jest za ciemno, aby było do tego zdolne ludzkie oko, prawda? Powoli robiło się cicho. Słyszałaś, jak wszyscy uspokajają swoje oddechy szykując się do przedstawienia. A potem słodkie krzyki. Te od aktorów, kierownicy nie powinni bać się własnych kreacji. Jeden krzyk... potem więcej... wycie wilka unosiło się w powietrzu w akompaniamencie wrzasków. Robiło się głośniej i głośniej. Usłyszałaś, jak idą korytarzem niedaleko was. Popatrzyłaś na Sansa. Miał szeroko otwarte oczy, gapił się na drzwi. Nie przypominał ludzkiego kościotrupa, raczej jak przerażony koleś, który nie wie co robić. Kilka głosów i nikłe światło w korytarzu. Padło na Sansa i przeniosło się na kupę szkieletów i na kości zwisające z sufitu. Słyszałaś śmiech i rozmowy. Po chwili grupka osób była już w pomieszczeniu. Sansa wmurowało. Minęli go, szturchnęli kości. Dałaś mu szansę, aby coś zrobił, ale się nie ruszał. Włączyłaś piłę łańcuchową drąc się głośno. - NOWE OKAZY DO KOLEKCJI! - nim się zorientowałaś grupka już uciekała mijając dwa zombiaki ustawione przy kolejnym wejściu, krzycząc głośno. - Czacho, co do diabła! Miałeś ich przestraszyć – podeszłaś do niego. Źle się czułaś, Sansowi naprawdę się tutaj nie podobało. Może nie powinnaś go zmuszać do wolontariatu? Jeżeli się nie poprawi, lepiej dla niego, aby dał sobie spokój. 
-N-nie wiedziałem, co powiedzieć – pocił się nerwowo
-Co chcesz. Wyskocz, krzyknij, to nie ma znaczenia. Ja po prostu walnęła to co mi przyszło do głowy. Nic wielkiego. 
-Pfff twój tekst był głupi – zaśmiał się. 
-Nie możemy pozwolić wygrać Tiffany. Nie martw się tym co myślą ludzie. Jest ciemno. Nikt cię nie zobaczy 
-Nie przejmuję się tym co myślą inni
-Więc to udowodnij. Powiedz kolejnej grupie, że ich zabijesz. Oni chcą, abyś im groził.
-Kurwa, niech ci będzie – odwrócił wzrok. 
-I nie klnij
-DOBRA! - byliście cicho, słysząc kolejne osoby w waszej okolicy. Krzyki i jęki były bliżej i bliżej. Światełka latarek zagościły w pomieszczeniu, lecz tym razem ani śladu źrenic Sansa. Grupka trzech młodych ziomeczków weszła. Minęli Sansa i zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu. 
-Założę się, że ktoś się chowa na tyłach – szepnął jeden śmiejąc się cicho
-Szkielety nie są straszne, wracajmy do tej dziwnej dziewczyny – szukali aktora schowanego w pomieszczeniu. Byłaś schowana między dekoracjami. Przypomniałaś sobie o pilocie. 
-Te kościotrupy są sztuczne i głupie. Popatrzcie na tego. Zaraz... dlaczego on ma buty? - chciał dotknąć twarzy Sansa. Nacisnęłaś przycisk. Latarki zgasły. 
-Ej, dlaczego to wyłączyłeś? - zawołał inny. 
-To nie ja. Gówno się zepsuło – stuknął kilka razy w latarkę chcąc, aby zaczęła działać. Nagle Sans poruszył się z miejsca i stanął za facetami. Nie widzieli go, nie mogli. 
-Heh, heh, heh – niski, mruczący głos przeszył ciemność – Dlaczego szkielet zabił człowieka? - jeden z gości podskoczył odwracając się w stronę kupy kości. 
-Kurwa mać! - krzyknął starając się utrzymać równowagę. Pozostały rozglądał się szukając źródła głosu 
-Bo chciał mieć towarzystwo – włączyłaś im latarki, które oświetliły puste oczodoły Sansa. Stał, śmiejąc się i wyszczerzając ostre zęby. Ich twarze powoli przybierały serię emocji. Zaraz potem zaczęli krzyczeć. Włączyłaś piłę i wyskoczyłaś z ukrycia śmiejąc się i wyganiając ludzi z pomieszczenia. Chwilę potem, usłyszałaś jak biegli dalej, drąc się głośno. I tak, zaczyna się noc w nawiedzonym domu. 
Share:

Zboczony Wrzesień - Dzień 8 - Impreza [+18]

Notka od autora: Autorem obrazka jest dupsmj9610 akcja jest z uniwersum DustTale. Jesteś człowiekiem, który wpadł na pół roku przed Friskiem do Podziemia, lecz nigdy nie chciał wyjść na powierzchnię. 

Klęcząc na podłodze pociągnęłaś za przykuwające Cię do ściany kajdany. Ile to już dni, miesięcy, tygodni, lat upłynęło gdyby tak w sumie pozbierać wszystkie resety, które spędzasz w takiej pozycji? Ohhh, zapomniałaś, czym jest człowieczeństwo w całym tym szale. Przeszłość, która w rzeczywistości.. znaczy się w tej linii czasowej był zaledwie zeszłym tygodniem, wydaje Ci się odległa. Zgubiłaś już rachubę w tym wszystkim. Pamiętasz tylko tyle, że byłaś człowiekiem, który postanowił pewnego dnia powiedzieć: pierdol się świecie. I po prostu wysiadł z tego durnego wyścigu szczurów jaki nazywa się życiem. Spakowałaś wszystko to co uważałaś za najbardziej potrzebne i najbardziej przydatne i udałaś się na wycieczkę w góry. Nie byle jaką. Zmęczona ludźmi i cywilizacją, wziąwszy uprzednio zaległy urlop w pracy, postanowiłaś uciec od ludzi. No i udało się. Przeżyłaś sama w górach osiem dni. Było ciężko i kilka razy chciałaś się wrócić do domu, ale w lesie i w śpiewnie ptaków, a nawet w powiewach wiatru było coś, co sprawiało, że po prostu nie chciałaś stamtąd odejść i zostawałaś. Dziesiątego dnia znalazłaś szczelinę w ziemi i chcąc się jej lepiej przyjrzeć po prostu wpadłaś do środka. Nie umarłaś jednak. Albo umarłaś i o tym nie wiedziałaś? Nie... biorąc pod uwagę to co się właśnie dzieje, to albo umarłaś i jesteś w piekle, albo przeżyłaś i masz przesrane. W ogólnym rozrachunku opcja numer dwa jest mimo wszystko lepsza, bo życie daje możliwość choćby spróbowania uniknięcia całego tego bagna. Jak się uda - super, a jak nie, to umrzesz i mało Cię będzie wszystko interesowało. 
Idąc Ruinami nie spotkałaś nikogo. Wyszłaś przez drzwi i znalazłaś się w ośnieżonym martwym lesie. To tutaj znalazł się Sans i jego brat, Papyrus. Początkowo nie wzięli Cię za człowieka, tylko za potwora. Ty uważałaś, że wszystko jest tylko jakimś koszmarem, albo groteską przynajmniej i choć widok ruszających się, gadających, jedzących, śmiejących się, a nawet bekających kościotrupów był dziwny, czy zabawny, powoli do niego przywykałaś. 
Nie wiesz jak, kiedy, ani tym bardziej dlaczego, ale bardzo dobrze układało Ci się z Sansem. Zamieszkałaś z braćmi, udając, że jesteś potworem. Wszyscy wychodzili z założenia, że jesteś za duża jak na człowieka, choć do końca nie wiedziałaś dlaczego. Tak czy inaczej, Sans był wspaniały. Zabawny, romantyczny, trochę nerdził, ale w tak cudowny sposób, że rozumiałaś co mówił, a jak nie - obracał wszystko w żart, tylko po to by skończyć wtulony w Ciebie. Wasza relacja z czysto platonicznej przyjaźni szybko przerodziła się w ognisty pełen zadowolenia z obu stron, związek. Byłaś jego człowiekiem, a on Twoim potworem. W łóżku, oh, w łóżku bardzo się starał, aby sprawić Ci przyjemność. Obca dla niego fizyczność początkowo stanowiła zagadkę, jaką chciał rozwiązać. Dlaczego lubisz, jak się Ciebie pieści, lecz gdy tylko robi to delikatniej, gdy muska niewielkie włoski na Twoim ciele, zaczynasz się wierzgać, kopać i śmiać błagając o litość. Jak wiele może znieść Twoje ciało. Co wolno, a czego nie wolno. I był pojętnym uczniem, tak szybko się uczył, tak łatwo mu wszystko przychodziło. Właściwie, to zaczynałaś mu wierzyć, że istnieje coś takiego jak przeznaczone sobie dusze.
Potem było przyjęcie jakie wystawił Papyrus z okazji Twojego wpadnięcia do Podziemia, ustalił, że jeszcze takiego nie miałaś. Innym potworom oznajmiono, że to jakby Twoje urodziny, dlatego mieszkańcy całego Snowedin, kilka osób z Waterfall w tym sama Undyne, oraz parę osób z HotLand przybyło do MTT świętować z Tobą. Nie wiesz jak Papyrus tego dokonał, ale byłaś taka szczęśliwa, czułaś się tak kochana, jak nigdy w życiu. Nie chciałaś wracać na powierzchnię, tutaj było Ci dobrze.
Ale...
Powierzchnia przyszła po Ciebie.
W dzień Twoich "urodzin" do dziury wpadło dziecko. Nazywało się Frisk. Pojawiło się w śnieżnym miasteczku po tygodniu i początkowo było miłe. Koniecznie chciało wyjść na powierzchnię, próbowałaś nakłonić je, aby tego nie robiło, aby zostało z Tobą i z potworami, lecz.... lecz były takie, którym też brakowało słońca. Dlatego Frisk się udało.
Ile to już minęło od kiedy czułaś na skórze ciepło promieni? Długo. Sans trzymał Cię za rękę, choć pierwszym co chciałaś zrobić to po prostu powiedzieć "pierdolę ten biznes, wracam". On też o tym myślał, lecz oboje milczeliście.
Tamtej nocy kochaliście się wśród leśnej gęstwiny. Otoczeni świetlikami, owiani wonią mchu. Było magicznie. Nie w znaczeniu dosłownym oczywiście, po prostu, urok miejsca sprawiał, że ... mogłaś dać szansę Powierzchni tak długo, jak będzie z Tobą Sans.
Kolejnego dnia.... kolejnego dnia....
....
Kolejny dzień nigdy nie nastał.
Obudziłaś się znowu w dzień swoich "urodzin", Papyrus z kopa wyważył drzwi do sypialni Sansa. Oboje wydawaliście się zagubieni, lecz nic nie mówiliście. Potraktowałaś tamto jak sen. Choć... wszystko spełniało się dokładnie tak jak w nim. Te same słowa, te same frazy, te same reakcje. Sen proroczy? Nie. Bo w Twoim śnie Frisk był dobry, zaś to co wyszło po tygodniu... Czysta bestia. Całe jego ubranko było w pyle zamordowanych potworów, spod przymkniętych powiek połyskiwały czerwone ślepia, wąskie usteczka wykrzywił przerażający uśmiech. Od tego czasu.... od tego czasu... umierałaś tysiące razy. Raz na oczach Sansa, raz on na Twoich, raz z zaskoczenia. Za każdym razem kiedy komuś udało się zabić Frisk, czas wracał do Twoich "urodzin". Utknęłaś w czymś, co można nazwać bańką czasoprzestrzenną z której nie ma wyjścia.
Starałaś się przywyknąć do tego. Co innego mogłaś zrobić? Wszystko było uwarunkowane od życia tego dzieciaka, od jego chorej fanaberii. Skoro zamordowanie go nic nie pomagało, skoro uciekał prędzej czy później z każdej pułapki i skoro żaden z mieszkańców Podziemia nie był w stanie go powstrzymać... postanowiłaś znaleźć w tym piekle odrobinę miejsca dla siebie. Coś miłego. Coś dobrego. Cieszyłaś się przyjęciem, cieszyłaś się tym danym Ci tygodniem. Sans był bardziej zmizerniały, lecz własne szaleństwo nie pozwalało Ci na to zwrócić uwagi. Kochaliście się rozpaczliwie, tak jakby jutra miało nie być. Bo jutra... nie będzie.
Dopiero potem zorientowałaś się, że nie jesteś jedyną osobą, która pamięta Resety. Sans też. On znosił to wszystko znacznie gorzej niż Ty. Pewnego dnia nie zbudził Cię Papyrus. Lecz Sans. Jego zimna, koścista dłoń. Niebiesko-czerwone oczy i paskudny uśmiech pełen sutku, rozpaczy, złości. Miał kaptur na głowie. Potem zemdlałaś. Gdy się ocknęłaś przyniósł Cię do MTT, do wyszykowanej sali urodzinowej, po podłodze walał się pył. Chodziłaś po nim. Twoja sukienka.... Miałaś ją? Nie, musiał Cię przebrać. To jedna z "jego ulubionych". Wiedziałaś, że pył to Twoi przyjaciele, a teraz bestią jest Twój Sans. Odwróciłaś się w jego stronę, w obawie, że i Ciebie teraz zabije, lecz zamiast tego on tylko zaśmiał się maniakalnie i przystawił palec do ust.
Wziął Cię siłą. Pierwszy raz od zawsze. zimnej posadzce hotelu w Hotland, na zwłokach własnego brata, zadarł Twoją kieckę drąc ją odrobinę, wbił się w Ciebie z całym impetem i szlochając pod nosem rżnął z całych sił. Każdą Twoją próbę ucieczki kończył siarczysty, bolesny klaps, i kościste pazury wbijające się w mięso.
Potem Cię schował, nie wiesz nawet gdzie, nie wiesz po co. Schował Cię, przykuł do ściany, obiecał, że wróci, obiecał, że się wszystkim zajmie, obiecał, że już nigdy nie będziesz cierpieć, obiecał... choć nienawidzi obiecać.
Nie miałaś już łez, aby płakać.
Nie miałaś już sił, aby walczyć.
Nie miałaś już chęci, przywyknąć do tego co Cię otacza.
Leżałaś pod ścianą, czekając, na reset, który będzie taki sam jak wcześniejszy. Sans Cię zbudzi, czasem Cię zerżnie, czasem nie. Nigdy jednak Cię nie zabił. Za to kiedy przychodził do swojej kryjówki, kiedy przynosił Ci jedzenie, kiedy zajmował się Tobą, kiedy się z Tobą kochał. Tak, znowu był delikatny, choć zdecydowanie bardziej nieprzewidywalny.... Szeptał, że jesteś bezpieczna, że Ciebie nie straci.
Upokorzona, wyprana z resztki człowieczeństwa, załamana... Jeżeli to co mówił o przeznaczonych sobie duszach było prawdziwe, to wiesz, że on chce umrzeć, a to dlatego, że jak nigdy wcześniej, Ty pragniesz jego śmierci.
Share:

Zboczony Wrzesień - Dzień 8 - Impreza - Wichan

Autor obrazka: Kaweii


Z okazji Halloween wszyscy Sansowie postanowili zrobić ogromną imprezę. Ale tylko z Sansami przez Sansów dla Sansów, bez nikogo więcej.


Ink specjalnie na tę okazję stworzył ogromną willę w anty-voidzie, żeby wszyscy się pomieścili. Dekoracjami zajęli się Blueberry, OuterTale Sans i Dream, a katering przypadł na Sugar, Melona i Sansa z CandyTale.


Kostium każdy miał sobie sam przygotować, ale ze względu na to, że większość Sansów działa podobnie skończyło się na tym, że 70% nie miało stroju i chyba tylko GasTale Sans wyglądał fajnie bez niego.


Po skończeniu przygotowań zabawa się rozpoczęła na dobre. Kilka tysięcy szkieletów podzielonych na grupki pasujące do siebie. Jednogłośnie ustalono, że klasyczny Sans powinien przewodniczyć w zabawach, bo w końcu był pierwszy, a Ink miał mu pomagać, bo impreza była jego pomysłem.


Wszyscy rozmawiali, tańczyli bądź jedli. Było fajnie, aż nagle z jednego końca sali słuchać było krzyk:

-Zagrajmy w "nigdy nie"!!! - To był Sans z AsylumTale, który niezmiernie się ucieszył z tego, że jego pomysł nie został odrzucony.


Wszyscy zebrali się w wielkim kole i każdy mówił coś od Siebie.

-Nigdy nie piłem musztardy. - Zaczął klasyczny na co Fell i kilkadziesiąt innych musiało wypić shota. Byłoby wszystko w porządku, gdyby przez wzajemne odwety się nie upili.


Nie było ani jednego Sansa, który byłby trzeźwy, a nawet połowa z nich nie mogła ustać na własnych nogach. Bawili się tak kilka godzin, aż im się przejadło i zaczęli się nudzić. W samą porę G zaproponował grę w "7 minut w niebie". Gdy już wszyscy byli odstawieni dużo łatwiej się grało.


Na pierwszy ogień Bird wylosował Mob!Sansa i zostali wepchnięci do szafy. Gdy po 7 minutach ją otworzono Ci się całowali i na tym się skończyło. Po nich było jeszcze kilka innych par, które wyjątkowo niewinnie się zachowywały.


W końcu Zheir kręcił kością i gdy ta zatrzymała się na Luscie słuchać było okrzyki motywujące, bo w końcu spotkanie się najbardziej zboczonych szkieletów to wielkie wydarzenie.


Sami weszli do szafy i usiedli naprzeciw siebie.


-Czekamy na coś, czy od razu przechodzimy do rzeczy? - spytał po minucie Pink.


-Na co ty chcesz czekać? Mówiąc to znacznie przysunął się do towarzysza i zdjął mu kamizelkę.


-Czyli idziemy na całość~ - Spytał ciągnąć Zheira za obrożę.


-Mhmm.


Po chwili oboje byli całkiem nadzy i rozgrzani alkoholem. Zheir zrobił pierwszy krok siadając okrakiem na udach Lusta całując go. Ten od razu odwzajemnił pocałunek gładząc go po karku i kręgosłupie.


-Już? - Spytał Zheir patrząc na wzwód Pinka.


-Tak!


Lust złapał go za miednicę i uniósł do góry aby potem gwałtownie go na siebie nadziać. Oboje jęknęli. Zheir zaczął kręcić biodrami, co sprawiało im niemałą przyjemność, jednak Pink wolał wziąć sprawy w swoje ręce i sam zaczął nadawać tempo.


Teraz oboje mieli przerywany oddech i wiedzieli, że są na skraju. Lust bardzo przyśpieszył ruchy i... doszli w tym samym czasie. Pink spuścił się w Zheirze po czym wyszedł.


-Kończysz? - Spytał ze smutkiem


-To dopiero początek~ - Odpowiedział Pink wstając. - zmieniamy pozycję.


-Została minuta! - krzyknął ktoś zza szafy.


-Nie szkodzi, zdążę~ - oznajmił Lust podnosząc Zheira.


Czas nawet nie dobiegł końca, a znowu doszli tym razem bardziej zmęczeni.


-Nie życzę nikomu wchodzić po nas. - powiedział Pink zakładając bokserki.


-Dlaczego?


-Widzisz to? - wskazał na spermę spływającą po drzwiach i plecach szafy.


-Eeee tam. Komu to przeszkadza. - Zheir machnął ręką.


-Chyba masz rację. - Uznał Lust po czym go pocałował.


W tej chwili otworzyły się drzwi szafy. Za nimi stał Sci przyglądając się pół-nagiemu Zheirowi.


-Sądząc po zapachu myślę, że dobrze się bawiliście - puścił oczko.


-Będziesz następny~ - Pink szepnął uwodzicielsko przechodząc obok niego.

Autor: Wichan
Share:

POPULARNE ILUZJE