29 grudnia 2016

28 grudnia 2016

Undertale: Te ciche momenty - I pocałunek na szczęście [In These Quiet Moments - And a Kiss for Luck - tłumaczenie PL][+18]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Sans nie żartował mówiąc, że zniknie na tydzień. Co prawda smakował Ci bakłażan zrobiony przez Papyrusa, ale mimo to wspólny posiłek był jakby ... pusty bez Sansa. Chciałaś aby Jackie dotrzymała Ci towarzystwa, ale miała wiele pracy – zwłaszcza nad znalezieniem dobrego mieszkania dla Undyne i Alphys. Starałaś się wstrzelić w swoją starą rutynę – ślęczenia godzinami w internecie i oglądania tego co Netflix ma do zaoferowania, ale nie umiałaś uciec myślami od Sansa. A najgorsze było to, że tam, gdzie się teraz znajdował nie było zasięgu, więc nie mogliście ani ze sobą pisać czy rozmawiać. Wchodziłaś do łóżka, jakoś tak dziwnie wielkiego i zimnego, nigdy byś się tego nie spodziewała. Sans był częścią Twojego życia od krótkiego czasu, ale czułaś się tak jakbyś znała go wieki. Innego dnia oglądając jakieś romansidło stwierdziłaś, że pierdolisz te smuty i idziesz się przejść po mieście. Pogoda się poprawiła, choć nadal bywało chłodnawo. Zimny deszczyk, właśnie tego potrzebowałaś aby rozjaśnić umysł. Dawniej często tak spacerowałaś po sąsiedztwie, ciesząc się, że nie ma doniesień o żadnych napadach w tej okolicy, choć dla pewności miałaś przy sobie gaz pieprzowy. Poszłaś do pobliskiej knajpy i zapłaciłaś $5 za jakieś śmieciowe jedzenie, pełna i szczęśliwa poszłaś dalej nie chcąc jeszcze wracać do mieszkania. Zdecydowałaś się wstąpić do Vin, od dawna się tam nie pokazywałaś. Pomysł z drinkiem wydawał Ci się genialny, no i stęskniłaś się za barmanem. Weszłaś do środka uradowana, że widzisz Jasona za barem.
-Cześć! Co tam u ciebie nieznajoma? - zapytał kiedy usiadłaś przy szynku
-Całkiem dobrze – poprawiłaś się na siedzeniu – A tutaj?
-Po staremu. - wycierał kufel – To samo gówno, choć inny dzień. Co cię tu sprowadza? Od dawna cię nie widziałem. Zacząłem się zastanawiać, czy się przeprowadziłaś, a może umarłaś. Albo przeprowadziłaś i umarłaś.
-Byłam zajęta – chwyciłaś za menu – Po chuja na to patrzę? Wiesz co lubię.
-Cytrynowe Szaleństwo zaraz będzie gotowe – rozpoczął robotę nad Twoim drinkiem. Zaczęłaś jeździć palcem po drewnie, a potem wyciągnęłaś telefon.

Ty/Jackie: Cześć bestio! <3

Ty: Jestem w Vin, masz czas?

Jackie: Nie, przepraszam kochanie. Jestem na mieście z Kyle. Chcesz się spotkać we wtorek?

Ty: Tak! Brzmi świetnie. Czuję się samotna. Bez mojej bestii, bez chłopaka.

Jackie: Kup nowe baterie do dildosa, a przestanie ci się przykrzyć za chłopakiem

Ty: LOLOL PIERDOL SIE

Jackie: Kocham cię! Do wtorku :P Pozdrów Jasona!

Zmarszczyłaś brwi i przeniosłaś wzrok na barmana. To nie tak, że był złym rozmówcą, ale w tej chwili wolałabyś ... pogadać z jakąś dziewczyną. Wysłałaś Sansowi kolejną wiadomość, nie spodziewając się odpowiedzi. Wysłałaś mu wcześniej już pięć, wiedziałaś, że je odczytał ale nie mógł odpisać, z jakichś powodów, albo nie miał nic na koncie.

Ty/Sans: Wyszłam na drinka i tęsknię za moim kościstym kumplem.

Twój napój był przed Tobą. Podałaś Jasonowi kartę, aby mógł sobie odliczyć należność.
-Nie, to od przyjaciela co siedzi tam – powiedział pokazując w lewą stronę. Odwróciłaś się. Will. Niemal natychmiast zmarszczyłaś brwi, warcząc pod nosem.
-Cześć – powiedział słabo, jego uśmiech drżał. Wskazał na miejsce obok Ciebie – Mogę?
Oczywiście, że nie. Pomyślałaś, ale zamiast tego powiedziałaś:
-Jasne, jak chcesz – Jego uśmiech się poszerzył i zajął miejsce. Popatrzyłaś na drinka i chwyciłaś go jakby to był jakiś miecz. -Dzięki.
-Nie ma sprawy. Jak tam? - zapytał grzecznie. Przez głowę przeszło Ci tysiące odpowiedzi, ale żadna z nich nie była uprzejma. Zerknęłaś na niego, wyglądał jak gówno. Czyżby od ostatniego spotkania się pogorszył? O tak.
-Dobrze. U ciebie widzę nadal kiepsko – upiłaś łyka. Will uniósł brwi a potem podparł twarz dłońmi.
-Patrz, kurwa. Nie gadajmy o tym teraz, nie byłem nawet pewny czy kiedykolwiek się do mnie odezwiesz... - zaczął, jego głos drżał - ... Nie spodziewałem się, że mi wybaczysz – Warknęłaś na te słowa – Kurwa, sam sobie nie wybaczyłem. To co zrobiłem było absolutnie nie do pomyślenia – wbił palce we włosy i popatrzył na Ciebie miną zbitego psa. -Chcę abyś wiedziała, że nigdy... nawet za milion lat.... Kurwa...
-Wygląda na to, że tak to się skończy – mruknęłaś odwracając głowę na bok. Wyglądał koszmarnie, lecz nie to najbardziej Cię w nim odpychało. Nawet nie to, że gdzieś tam zachowało się wspomnienie jego dotyku. Po prostu to był wieloletni przyjaciel.
-Przysięgam na Boga, ja bym nie... _____, słuchaj. Ja... - dukał gestykulując dłońmi. Odsunęłaś się tak, aby Cię nie dotknął. Miałaś wrażenie, że jego ręce są przesiąknięte czystą trucizną. Zatrzymał się na chwilę i opuścił dłonie - ... Ja nigdy nie chciałem cię zranić. Nigdy nie chciałem, abyś się tak przeze mnie czuła. Byłem pijany _____, ja bym nie...
-Pozwól, że ci przerwę – powiedziałaś nadal na niego nie patrząc – Alkohol to nie jest wytłumaczenie. I zarówno ty jak i ja jesteśmy dość mądrzy by to wiedzieć – milczał i przez kilka chwil nic nie mówił.
-Nie, nie jest. Ale musisz mi uwierzyć, zrozumiałbym wszystko lepiej gdybym był trzeźwy.
-Mniejsza o to Will – warknęłaś nie chcąc słyszeć nic więcej. Zamilkł, po chwili Ty odezwałaś się pierwsza – Skoro nie chciałeś mnie zranić, dlaczego gadałeś takie... okropne rzeczy? - zapytałaś. Powstrzymywałaś łzy jakie pchały Ci się pod powiekami.
-Co masz na myśli?
-Jakbym była tanią dziwką? Owinąłeś mnie dookoła paluszka? No dalej Will, wiesz coś powiedział – każde Twoje słowo było przesycone czystym jadem
-Nigdy czegoś takiego nie powiedziałem! - krzyknął wyrzucając ręce w powietrze – Kto nagadał ci takich bzdur?!
-To nie ma znaczenia – warknęłaś.
-Nie, chcę wiedzieć. Wiem co zrobiłem, ale będę brał na siebie czegoś czego kurwa nie zrobiłem. Nawet tak nie myślałem. Nigdy nie powiedziałem niczego złego na twój temat! - wyglądał prawie jak szaleniec, odsunęłaś się.
-Dobra. Sans. Wspólna tajszczyzna, coś ci mówi? Cieszę się, że byłam dla ciebie tylko zabawką na chwilę.
-Co do kurwy? Mówisz mi, że takie gówna nawkładał ci do głowy ten pierdolony kościotrup? - zaczął się śmiać, lecz nie był to miły śmiech – I ty uwierzyłaś temu śmieciowi? A nie mnie? Przyjacielowi od lat?
-Ten przyjaciel chciał mnie kurwa zgwałcić – prawie wykrzyczałaś. Jason odwrócił się w waszym kierunku. Ściszyłaś głos. Will westchnął ciężko
-Mówiłem ci, nigdy bym nie mówił w ten sposób o tobie. Nawet za milion lat. Gdybym tylko...
-Nie! Zawrzyj mordę! - krzyknęłaś uderzając drinkiem o blat – Nawet nie chcę tego słyszeć!
-Ten potworny mały dupek wypełnił twoją głowę kłamstwami i wiem, że jesteś dość mądra by mu nie wierzyć. Było zajebiście zanim się pojawił i wiesz o tym. Ostrzegałem cię, że jest niebezpieczny.
-Czy wszystko dobrze? - zapytał barman podchodząc do was
-Tak, dzięki za drinka, pyszny jak zawsze – powiedziałaś pokazując – Niestety, atmosfera dzisiaj jest chujowa, dlatego się zbieram – zostawiłaś napój niedopitym, poprawiłaś kurtkę i skierowałaś się do wyjścia. Byłaś już kilka bloków dalej kiedy usłyszałaś, że ktoś Cię woła po imieniu. Odwróciłaś się, to był Will, biegł w Twoją stronę. Stanął i zaczął łapać oddech.
-Serio? Czego ode mnie chcesz? Jeżeli myślisz, że...
-_____, KOCHAM cię – krzyknął. Patrzyłaś się na niego oszołomiona. To były te słowa jakie chciałaś usłyszeć od dawna, Twoje serce podskoczyło lekko. Milczałaś patrząc się na niego. Złamanego mężczyznę. Lecz... Ty nie miałaś mu nic do powiedzenia. Dlatego się odwróciłaś i poszłaś dalej.

Napisanie do Sansa „Gadałam z Willem” pewnie nie było mądrym pomysłem, ale nie mogłaś poradzić na to, że zdecydowanie potrzebowałaś go o tym poinformować. Dopiero po pięciu dniach, kiedy emocje zdążyły już opaść, ktoś zaczął opętańczo pukać w Twoje drzwi. Wstałaś starając się ogarnąć najszybciej i najlepiej w drodze do wejścia jak to możliwe. Zerknęłaś przez judasza. To Sans.
-Cześć! - krzyknęłaś zachwycona, że go widzisz. Objęłaś go i zaczęłaś całować w głowę – Oficjalnie wróciłeś? - Nie odwzajemnił Twojego uścisku, czułaś że całe jego ciało było sztywne.
-tak, czy wszystko dobrze?- zapytał. Popatrzyłaś na jego twarz, jego oczy wpatrywały się w Twoje
-Tak, nic mi nie jest, dlaczego pytasz?
-dostałem wiadomość, a potem nic nie wysłałaś, i ... i zacząłem się martwić – zaczął gładzić się po tyle czaszki. Myślałaś przez chwilę.
-Chodzi o Willa?
-tak
-Nie, jest dobrze. On uh.. - zamarłaś na chwilę. Nie chciałaś wspominać o wyznaniu miłości. Nawet jeżeli pragnęłaś być szczera z Sansem, ale to raczej by nie pomogło. A co ważniejsze, mimo całego chujostwa jakie tyczyło się osoby Willa, nie chciałaś go doszczętnie zrujnować - ... starał się mnie przeprosić. Kupił mi drinka, próbował się tłumaczyć – Uśmiech Sansa jakby opadł.
-poszłaś na drinka z nim? - zapytał. Potrząsnęłaś szybko głową.
-Nie! Nie, nie, nie. Poszłam do Vin i on tam był. Dobry Boże. Nigdy nie spotkałabym się z własnej woli z tych draniem – Sans westchnął.
-to dobrze, martwiłem się, że... - zaczął i przerwał
-Więc uh, mam pytanie. To co powiedziałeś mi wcześniej.. o tym co Will nagadał Ci przed tajskim barem, to prawda, tak? - popatrzył na Ciebie wyraźnie oburzony
-tak, co, myślisz, że cię okłamałem? - oboje staliście w drzwiach. Warknęłaś.
-Słuchaj, nie widziałam cię od tygodnia. Wejdziesz? Chcę się tobą nacieszyć nim przystąpimy do jakiejś poważniejszej rozmowy. Tęskniłam za tobą – Sans zmarszczył brwi, ale przytaknął.
-jasne, ja za tobą też tęskniłem – wszedł do środka. Uśmiechnęłaś się lekko i poszłaś do kuchni.
-Herbaty? - zapytałaś. Zaprzeczył.
-nie, wolałbym po prostu się z tobą położyć, tylko tego teraz potrzebuję – podeszłaś do kanapy, poszedł za Tobą, ległaś, a on obok Ciebie.
-Chciałabym posłuchać o tym co robiłeś – zapytałaś całując go w policzek – Ocaliłeś świat? -Sans westchnął.
-tak jakby, razem z alphys ustabilizowaliśmy temperaturę – powiedział ocierając twarz o Twój kark – ale nie na długo, za dużo w strukturze się już zniszczyło... rozwiązanie tego będzie sporym wyzwaniem – Zaczęłaś powoli gładzić go po ręce słuchając jego słów.
-Biedactwo. Jak chcesz ją naprawić?
-maaaaaagia – leniwie pomachał rękami
-Ale serio, jestem ciekawa!
-naprawdę? - popatrzył na Ciebie, przytaknęłaś – na samym początku trzeba będzie naprawić zawory, alphys jest geniuszem w tworzeniu rzeczy, ale naprawa nie jest jej mocną stroną, całe szczęście, że ma mnie – powiedział napinając pierś – pracuje nad szkicem jaki miałaś okazję oglądać, a ja naprawiam mechanizm albo robię aby zaczęło działać to co przestało.
-Dobry Boże, brzmi jak kupa roboty – Przytuliłaś go mocniej. Wiedziałaś, że lubi jak go dotykasz. Mruknął zadowolony, uśmiechnęłaś się.
-bo jest, wiesz, zawsze mi imponowała jej kreatywność, była w stanie zrobić z prymitywnej maszyny coś wielkiego i wspaniałego tylko za pomocą kilku pierdół, no i cały ten projekt... trzeba będzie się nad nim skupić, ale w pierwszej kolejności musimy się zastanowić jak schłodzić rdzeń.
-A czy to nie oczywiste, skoro miejsce nazywa się Hotland, czy nie powinno tam być gorąco?
-tak, dokładnie, wiesz mamy maszyny które robią lód z wo... - Zamarł, nagle uderzył się w czoło – pieprz mnie, poważnie?
-Co? - zapytałaś zaprzestając pieszczoty. Warknął, podniosłaś się by lepiej na niego spojrzeć – Co jest? - niespodziewanie zaczął się śmiać.
-alphys i ja byliśmy tak skupieni na naprawie, że skomplikowaliśmy sprawę, a to kurwa takie proste – znowu się zaśmiał – znaczy się, naprawa rdzenia samego w sobie to ból w dupie, ta część będzie najtrudniejsza, ale kiedy mówię to na głos ... możemy zbudować pierdolonego robota aby ochładzał go lodem! - po kolejnym ataku śmiechu w końcu zamilkł.
-Chyba robię się naukowcem – zachichotałaś. Zaczął Cię delikatnie łaskotać po bokach.
-jesteś mądrzejsza niż ja, to dobrze – łaskotał Cię jeszcze bardziej, zaczęłaś się śmiać. Popatrzył na Ciebie i uśmiechnął się czule – naprawdę za tobą tęskniłem, wiesz?
-Mnie też ciebie brakowało – pocałowałaś go w policzek – Nie będę kłamać. Samą mnie zaskoczyło jak bardzo. Od dawna żyłam na własną rękę, ale odkąd się pojawiłeś, to nie chcę cię wypuścić.
-heh, utorowałem sobie drogę do twojego serca, majtek i mieszkania, zasługuję na nagrodę.
-Niespodzianka! Nagroda to ja! - otworzyłaś ręce i pomachałaś nimi
-czy to znaczy, że zostaniesz moją żoną? - zapytał rechocząc. Poczułaś, że rumienisz się nawet na uszach, ale obróciłaś to wszystko w żart.
-Khohanie – starałaś się zrobić najbardziej okropny francuski akcent z możliwych – będę cie khohać tak dugo jak będziesz boghaty
-cóż, jestem bankrutem – oplótł dookoła Ciebie swoje ręce i ścisnął. Przystawiłaś głowę do jego piersi. Nie mogłaś uwierzyć, że Ci przy nim wygodnie, przecież był zrobiony z samych kości. Poczułaś przyjemne mrowienie w sercu, cieszyłaś się jego bliskością. Choć nie byłaś zmęczona, zaczęło robić Ci się miło obok niego. Jego palce przeplotły się między kosmykami włosów, zdałaś sobie sprawę z tego, że uczucie pustki jakie doskwierało Ci przez kilka ostatnich dni, zniknęło
-Pracujesz jutro? - Warknął.
-będę pracował przez cały kolejny tydzień, dali mi dodatkowe godziny, ale odpowiadając na pytanie, tak – zamrugałaś kilka razy
-A pracowałeś przez ten tydzień? - przytaknął
-tak, wpadałem się przebrać i wracałem
-I nie wpadłeś się ze mną zobaczyć? - warknęłaś. Otworzył usta by coś powiedzieć, a potem zamknął je szybko . Po chwili w końcu przemówił
-ja uh.. chciałem szybko się z tym uporać, nie obraź się, ale jesteś całkiem rozpraszająca – odparł spokojnie, ścisnął cię nieco mocniej – no ej, nie bądź taka, następnym razem, kiedy będzie kryzys w podziemiu gdzieś z tobą wyskoczę.
-Lepiej, żeby tak było – zaśmialiście się – Spałeś cokolwiek?
-nie za bardzo – podniosłaś się aby na niego popatrzeć.
-Ugh, chodźmy więc do łóżka – powiedziałaś próbując wstać, ale chwycił Cię mocniej i powstrzymał.
-dopiero co wróciłem i w końcu mogę cię zobaczyć – odparł cicho – może gdzieś wyskoczymy?
-Wolałabym zobaczyć twoją dupę w łóżku. Obojętnie którym, pójdę z tobą.
-ale dopiero dziewiętnasta
-Chuju, powiedziałam do łóżka! - prawie wykrzyczałaś, a potem wstałaś z kanapy. Podałaś mu rękę, którą chwycił i podniósł się. Oboje poszliście do Twojej sypialni i wszedł pod kołdrę.
-masz szczęście, że jestem zmęczony – mruknął kładąc głowę na poduszce – w innym razie nie dał bym ci spokoju – zaśmiałaś się
-Nigdzie się nie śpieszy. Ale jutro masz pracę. Odpocznij. Co chcesz na śniadanie?
-nakarmisz mnie?
-Nie, robię ankietę i potrzebuję informacji. Tak, nakarmię cię, głupku – wywróciłaś oczami. Ściągnęłaś bluzkę i zarzuciłaś na siebie górę piżamy, czułaś na sobie jego wzrok. Przez ten tydzień nie tęskniłaś tylko za jego towarzystwem, brakowało Ci też regularnego seksu. Czy prosisz się o wiele?
-nie wiem, zjem cokolwiek co zrobisz – ściągnęłaś majtki, wciągnął głośniej powietrze, widziałaś jak wyraz jego twarzy się zmienia. Wślizgnęłaś się na posłanie i położyłaś obok niego.
-Coś się załatwi – przytuliłaś się. Mruknął z zadowolenia, niezauważalnie przesunęłaś językiem po swoich wargach. Już miałaś zacząć go lizać i całować, kiedy spostrzegłaś, że on już odpłynął. Dobry Panie, nie żartował z tym brakiem snu. Cmoknęłaś go w czoło i wtuliłaś się w jego ciało. Sen nie przyszedł zbyt szybko, nie byłaś zmęczona. Lecz czułaś się szczęśliwa wiedząc, że jest obok Ciebie. Usypiając zaczęłaś się zastanawiać, czy widział się z bratem.
Śniłaś o legionie robotów wrzucających śnieg do Twojego mieszkania, aż po sam sufit.

Byłaś zaskoczona jak KościoBracia wiedzą o zbliżającym się święcie. Właśnie wyskoczyłaś z nimi do pobliskiej kawiarenki. Najbliższe to Dzień Świętego Patryka. Chciałaś z nimi wyskoczyć.
-NYEHHH... NIE JESTEM PEWNY – mruknął – WIESZ CO MYŚLĘ O ALKOHOLU
-Wiem, wiem, ale wszyscy będą pić, to takie wielkie przyjęcie! No dalej, Papyrus, będzie zabawa – dźgnęłaś go w ramię – Ostatnio byłeś pijany w zeszłym roku!
-MNIE TO NIE PRZESZKADZA – zaczął uciekać wzrokiem – WIEM, ŻE TY I MÓJ BRAT ZA TO ZBYT CZĘSTO Z TYM PRZESADZACIE
-no ej – odezwał się Sans – wcześniej razem piliśmy i było świetnie
-LALALA NIC NIE SŁYSZĘ! - starał się zasłonić uszy rękami.
-No dalej, mamy kierowcę. Spotkamy się razem. Bez dramy Obiecuję!
-NYEHHHHH….
-będzie fajnie, jeżeli pójdziesz, pap – Sans był za wami – ja się wybieram, no i będzie kyle
-WIEM – Papyrus skręcił w bok, już miał wychodzić na ulicę, kiedy wyjechała taksówka, musiałaś złapać wyższego brata za ramię i go przyciągnąć do siebie.
-Uważaj! Co za złamany chuj! - warknęłaś na oddalający się pojazd. Sans lekko westchnął. Papyrus ścisnął Twoją dłoń.
-DZIĘKUJĘ, PRZYJACIÓŁKO – rozejrzał się bardzo dokładnie nim przeszedł przez ulicę. Sans was wyprzedził otwierając drzwi do kawiarenki.
-O jak miło, dziękuję! - zachichotałaś. W trójkę zajęliście miejsce – Papyrus, możesz wziąć mi waniliową latte?
-OCZYWIŚCIE! - Podałaś mu gotówkę, mogłaś sama zamówić sobie napój, ale to była część Twojego misternego planu. Sans był normalny, pojawiał się i wyskakiwał to tam to tu, Papyrus znowu wolał siedzieć w pracy albo domu. Choć to on z dwóch braci miał niezwykły talent w zdobywaniu nowych znajomości i poprawianiu relacji ludzko-potworzych. Chciałaś powoli poszerzać grono otoczenia, tak aby coraz więcej mieszkańców przywykło do widoku dwóch kościotrupów paradujących po ulicach miasta. Nadal czułaś się niezbyt miło kiedy wychodziliście w tereny nowe. Papyrus wydawał się idealnym rozwiązaniem problemu, umiał dogadać się praktycznie z każdym. I co ważniejsze, wszystko szło po Twojej myśli. Podzieliłaś się wcześniej swoimi zamierzeniami z Sansem, nie sprzeciwiał się.
-Myślisz, że pójdzie? - zapytałaś, ten rozsiadł się w krześle
-tak, pójdzie, nie będzie chyba pił, ale pójdzie
-Cudownie! - byłaś szczęśliwa, klasnęłaś w dłonie – Pił w Sylwestra i się dobrze bawił
-jak my – uśmiechnął się cwanie. Przygryzłaś wargę i nieśmiało się uśmiechnęłaś. Poczułaś jak przesuwa swoją stopą po Twojej nodze pod stołem – co, wstydzisz się?
-No weź, jesteśmy w miejscu publicznym – mruknęłaś. Uniósł brwi i miał zamiar coś powiedzieć, ale jego brat wrócił i usiadł obok Ciebie.
-WIEDZIELIŚCIE, ŻE MOŻNA SOBIE TUTAJ ZROBIĆ KARTĘ STAŁEGO KLIENTA? - powiedział pokazując jedną – TERAZ BĘDZIESZ MOGŁA CZERPAĆ PROFITY ZE SWOJEGO UZALEŻNIENIA OD KAWY – zaczęłaś się śmiać. Kiedy przeniosłaś wzrok na Sansa jego twarz była cała niebieska, ktoś tutaj miał zbereźne myśli, ojej. Postanowiłaś zachować się jak rasowa sucz i wyciągnęłaś swój telefon.

Ty/Sans: Przepraszam, chciałeś coś dodać?

-Zdecydowanie pijamy dużo kawy, ale zauważyłam, że ty ostatnio jesteś wobec niej bardziej przekonany – powiedziałaś przyglądając się karcie. Sans poczuł wibracje i zerknął na monitor.
-WŁAŚCIWIE KASJERKA DAŁA MI TO PRZY OPŁACANIU KAWY – wsadził ją do portfela – DZIESIĄTA JEST ZA DARMO, AŻ CHCE SIĘ PIĆ. - poczułaś telefon i wyciągnęłaś go.

Sans: zastanawiam się za ile będziemy w domu

Ty: Śpieszy ci się?

Sans: cóż...

-MÓJ BOŻE, MOŻECIE NIE FLIRTOWAĆ KIEDY JESTEM W POBLIŻU? - warknął. Razem z Sansem popatrzyliście po sobie, a potem na swoje komórki z czystym zawstydzeniem malującym się na twarzy – CIESZĘ SIĘ, ŻE SIĘ TAK BARDZO KOCHACIE, ALE NIE PRZESADZAJCIE – Sans powoli schował telefon do kieszeni, jego twarz była jak jagoda. Starałaś się nie śmiać pochylając twarz nad stołem.
-Masz nas. Postaramy się zachowywać lepiej – pogładziłaś go po ramieniu z przyzwyczajenia. Przytaknął w zgodzie – I właśnie dlatego powinieneś z nami iść na Święto Świętego Patryka, aby nas przypilnować – Papyrus pogładził się po brodzie
-O TYM NIE POMYŚLAŁEM. WASZA PARA CAŁKOWICIE STRACI PANOWANIE NAD SOBĄ – jego wzrok przenosił się z Ciebie na Sansa – NYEHHHHH… MÓWISZ, ŻE MA BYĆ KYLE?
-Oczywiscie! I bardzo chce aaaaaabyś taaaaaaam byyyyyyyył – Papyrus westchnął dramatycznie
-DOBRZE, DLA DOBRA NASZEJ PRZYJAŹNI, PRZYJMĘ ZAPROSZENIE NA PRZYJĘCIE – położył rękę na Twoim ramieniu – NO I BĘDĘ MIAŁ NA WAS OKO. - Gdyby to było możliwe, Sans schowałby się za kubkiem kawy.
-Będziemy grzeczni! Tak właściwie byłam aniołkiem na wszystkich naszych wspólnych wypadach, prawda Sans? - powiedziałaś przenosząc na niego wzrok. Ten zaczął przytakiwać entuzjastycznie
-tak, zdecydowanie – odparł być może za szybko. Papyrus zmierzył was spojrzeniem
-A WIĘC DOBRZE, MASZ SZCZĘŚCIE ŻE JESTEM TAKIM WSPANIAŁYM PRZYJACIELEM I BRATEM – wypiął pierś – JAK SIĘ ŚWIĘTUJE TO ŚWIĘTO?
-Cóż... - zaczęłaś starając się ominąć specjalnie epizod z piciem – Musisz ubrać się na zielono, jeżeli nie będziesz miał na sobie niczego w tym kolorze ludzie będą Cię popychać. Nie pytaj dlaczego, bo nie wiem. - dodałaś, kiedy otwierał już usta by zadać pytanie. Zamknął je i czekał, aż będziesz mówić dalej – Uh, ludzie piją zielone piwo, śpiewają Irlandzkie piosenki i wszyscy ... no stają się Irlandczykami, nawet jeżeli żyją na peryferiach Teksasu
-irlandczycy otworzyli nowe stowarzyszenie dla tych, którzy chcą rzucić palenie. nazywa się to ono "anonimowi palacze". jeśli nagle odczuwasz chęć na papierosa, zadzwoń do nich. zaraz przyślą ci kogoś i się razem upijecie. - razem z Papyrusem wywróciliście oczami niemalże w tym samym momencie – no ej, to było dobre, nie macie poczucie humoru...
-Tak jak powiedziałam, głównie w tym święcie chodzi o picie, ale nikt cię do tego zmuszać nie będzie, jak nie chcesz nie pijesz i już – Jego twarz wyraźnie się rozpogodziła
-TAK! ZAMIAST TEGO BĘDĘ PILNOWAŁ ZBOCZONEGO ZACHOWANIA NIEKTÓRYCH LUDZI! - uderzył pięścią w blat, chwyciłaś za kawę, aby się nie rozlała, Sans jednak nie miał tyle szczęścia, gorący napar rozlał się na niego
-kurwa! - krzyknął odciągając od siebie koszulkę. Papyrus stanął na równe nogi, wyraźnie przerażony.
-NIC CI NIE JEST BRACIE? PRZEPRASZAM! NIE CHCIAŁEM! O NIE! MOŻE NIE POWINIENEM SIĘ TAK.... WYBACZ MI! - Chwycił za kilka serwetek starając się wyczyścić ubranie Sansa bardzo delikatnie. Ten odsunął jego rękę.
-nic mi nie jest, spokojnie, naprawdę – uśmiechnął się słabo. Papyrus przyglądał mu się z uwagą
-BRACIE, TA KAWA BYŁA NAPRAWDĘ GORĄCA, CZY ...
-spokojnie, nic mi nie jest, pójdę do łazienki i się ogarnę, dobrze? pogadajcie sobie. - powiedział idąc we wskazane miejsce tak szybko jak mógł. Przyglądaliście mu się w milczeniu. Papyrus wyglądał na nieszczęśliwego.
-Nic mu nie będzie? Znaczy się nie ma skóry, więc chyba tego nie czuje, tak? - zmierzył Cię spojrzeniem,
-TYLKO DLATEGO, ŻE JESTEŚMY Z KOŚCI NIE OZNACZA, ŻE NIE CZUJEMY – mruknął – MYŚLĘ, ŻE ODKRYŁAŚ JUŻ JAK POTRAFIĄ BYĆ DELIKATNE – Byłaś przez chwilę cicha, a potem zarumieniłaś się bardzo przypominając sobie o waszych zabawach w łóżku. Papyrus przez chwilę patrzył się na Twoją czerwoną twarz – NIE BÓJ SIĘ, TO BYŁ PRZYPADEK, JESTEM ZASKOCZONY, ŻE SANS CI WCZEŚNIEJ O TYM NIE POWIEDZIAŁ.
-Nie wgłębiał się nigdy.... w temat – zmarszczyłaś brwi. Papyrus położył dłoń na stole i podwinął rękaw. Nigdy wcześniej nie widziałaś jego ręki, zazwyczaj miał na sobie długie swetry, albo koszule. Jego kości były podobne do Sansa.
-POZWÓL, ŻE CIĘ DOKSZTAŁCĘ – powiedział przybliżając się do Ciebie – JAK WIDZISZ, MAM TUTAJ KILKA PAMIĄTEK PO GOTOWANIU. NIESTETY DROGA DO PERFEKCJI JEST TRUDNA I WYBOISTA – pokazał na swoją kość ramienia, było tam wyraźne pęknięcie – TO KRWAWIŁO PRZEZ DWA DNI!
-Krwawiło? - zapytałaś zaciekawiona. Przytaknął.
-TAK, CIĘŻKO JĄ ZATAMOWAĆ, A RANY GOJĄ SIĘ W NASZYM PRZYPADKU DŁUGO – Nie wiedziałaś o czym dokładnie mówi, ale i tak przytaknęłaś – IM WIĘKSZA RANA, TYM TRUDNIEJ POWSTRZYMAĆ MAGIĘ
-Papyrus, zgubiłam się.
-krwawimy magią – usłyszałaś głos Sansa za sobą. Oboje na niego popatrzyliście. Usiadł na krześle naprzeciwko was. - nie mamy krwi, po co udzielasz jej takiej lekcji paps?
-WYGLĄDAŁA NA ZAGUBIONĄ, WIĘC CHCIAŁEM JEJ TO WYTŁUMACZYĆ – zmarszczył brwi – ABY WIEDZIAŁA JAK CZUŁE SĄ TWOJE KOŚCI - Jeżeli Sans by teraz coś pił, zapewne by się zadławił. Zamiast tego odwrócił wzrok na bok, starając się ukryć twarz.
-myślę, że wie na ten temat co nie co
-Dobrze się czujesz? - zapytałaś, przytaknął, jakoś niemrawo. Zerknął na Twoją kieszeń, chce abyś wyciągnęła telefon? Chwyciłaś za niego i przeczytałaś wiadomość.

Sans: nic nie mów papyrusowi, dobra? potrzebuję jakiejś aspiryny albo czegoś przeciwbólowego, boli jak diabli

Zmarszczyłaś brwi i przytaknęłaś. Miałaś tabletki w torebce, ale musiałaś je niezauważalnie wyciągnąć.
-to tylko ja skoczę do łazienki i możemy wracać, dobra? - powiedziałaś gładząc wierzchem dłoni Sansa po policzku, ukradkiem drugą ręką wsunęłaś kilka tabletek w jego ręce, a potem zniknęłaś w kiblu. Czułaś się jak jakiś diler. Dlaczego nie chce aby Papyrus wiedział, że jest ranny? Niańczy go za bardzo. Zdecydowanie. Stałaś jakiś czas, nie chciało Ci się sikać, więc po prostu przyglądałaś się swojemu odbiciu w lustrze. Westchnęłaś ciężko. Dlaczego nie powiedział Papyrusowi?
-Gotowi? - zapytałaś. Sans wzruszył ramionami, Papyrus przytaknął. Wyszliście, poczułaś jak Sans mocniej ściska Twoją rękę, odwzajemniłaś gest i nie puszczając jego dłoni zaczęłaś rozmawiać z Papyrusem o nadchodzącym święcie.

Dzień Świętego Patryka chodził Ci po głowie przez tydzień. Sans spędzał z Tobą zdecydowanie więcej czasu. Kiedy się go o to zapytałaś, wzruszył ramionami i powiedział, że zatrudnili więcej pracowników. Na swój sposób podobało Ci się to, a on nie wyglądał na zbytnio przejętego tą zmianą. Jackie zadzwoniła do Ciebie dowiedzieć, się czy będzie mogła wpaść wcześniej, tak jak zawsze w ten dzień. Obie ubierałyście się co roku tak samo. Nie pamiętasz dokładnie dlaczego. Zaczęło się od identycznych bluzek, oraz pasujących do nich błyskotek. Rok temu miałyście takie same, niedorzecznie wielkie kapelusze z zieloną koniczyną. Nie chodziło o bycie modnym, po prostu lubiłyście się wygłupiać. Zdecydowaliście się wszyscy udać do O'Henrego, nie tylko dlatego że to był Irlandzki pub, ale głównie z powodu tego, że otoczenie przywykło do Papyrusa i Sansa na swój sposób. Więc byłaś pewna iż nic się tam złego nie stanie. Jackie przyszła z ubraniami około dziewiętnastej, Papyrus za to był na zakupach by ubrać siebie i brata. Właśnie nakładałaś makijaż kiedy usłyszałaś dzwonek do drzwi. Otworzyłaś je. Jackie była wyraźnie zadowolona.
-Cześć bestio! - objęłaś ją i pocałowałaś w policzek – Co tam masz ciekawego?
-Nic takiego! - weszła do środka z torbami i położyła je na kanapie – Nie wiem czy będziesz mnie kochać czy nienawidzić.
-Kurwa, a co żeś zrobiła? - zmarszczyłaś brwi.
-Poczekaj! Posłuchaj. Ja nic nie zrobiłam. My zrobimy – wróciłaś do łazienki
-Dokończę się ogarniać – krzyknęłaś łapiąc za eyeliner – Jezu, jesteś tutaj chwile i już przyniosłaś ze sobą jakieś kłopoty
-Cała ja! - usłyszałaś jak siada na kanapie. Skończyłaś się stroić i poszłaś do niej.
-Więc?
-Dobra, dobra – zaczęła grzebać w torbach i wyciągnęła spódniczkę. Bardzo.... krótką.
-Jackie, nie...
-Jackie, TAK!
-Jezu Chryste, popatrz na to – wyrwałaś jej z rąk ciuch – Będzie lepiej nadawać się na sznurowadło! Skąd to kurwa masz?
-The Bluewave! - uderzyłaś się ręką w czoło
-Jackie to sklep dla striptizerek, ich ubrania to kostiumy
-Wiem! Super, nie? - powiedziała podając Ci torbę. Zerknęłaś do środka, dostrzegłaś stanik w kształcie dłoni kościotrupa. Poczułaś jak robisz się czerwona – zobaczyłam to i wiedziałam, że ci się spodoba... albo Sansowi – wyszczerzyła się – i mają majtki do kompletu – Popatrzyłaś na to, co nazywała spódniczką i na bieliznę nadal ten obraz do Ciebie nie docierał.
-Jackie, wiesz, ten strój byłby dobry na ... miesiąc miodowy, ale ..
-Masz w końcu chłopaka. Nie wiesz nawet jak się cieszę, że możemy wyjść z naszymi facetami – powiedziała wyciągając więcej rzeczy z torby – Myślisz, że koszulka z napisem „Pieprz mnie w dupę, jestem z Irlandii” to za wiele?
-JACKIE O MÓJ BO....
-Żartuję, żartuję! - zaśmiała się. Warknęłaś siadając na krześle – Zakładać kabaretki?
-Nie wiem, ale nie wydają się wielką przeszkodą jeżeli chodzi o pieprzenie – zaśmiałaś się – A więc dzisiaj będziemy niegrzeczne?
-Grzeszne! - krzyknęła zaciskając pięść. Jackie zawsze lubiła to święto – Będziemy grzeszyć przez tydzień! - dodała jeszcze głośniej
-A więc nie zakładaj kabaretek. A jaka bluzka?
-”Całuj mnie, udaję Irlandkę” ma bardzo duży dekolt – wyszczerzyła się. Wywróciłaś oczami – Puszczamy wodze!
-Aresztują nas.
-Będziemy się bawić!
-Skończymy na egzorcyzmach.
-Nie marudź i się ubieraj – zachichotała. Westchnęłaś i poszłaś z ubraniami do sypialni.
Ten strój był niedorzeczny. Oczywiście, zakładałaś miniówki do klubów aby sobie potańczyć, ale nigdy tak krótkich! Z drugiej strony Twoja przyjaciółka naprawdę się postarała kombinując te ubrania, na swój sposób czułaś się podekscytowana. No i podobał Ci się stanik. Założyłaś go, unosił Twoje piersi do góry, wyglądały cudownie. Tak, jakby dwie dłonie kościotrupa unosiły je od nasady. Zachichotałaś i wyciągnęłaś telefon.
-Niech zacznie się gra – powiedziałaś robiąc sobie kilka zdjęć ze słodkim wyrazem twarzy. Dodałaś tekst „będę miała cię cały czas przy sobie ;)” i wysłałaś go do Sansa. Zdjęcie było za słodkie, aby wysyłać je jako Snapa. Koszulka miała naprawdę głębokie wcięcie, no i ta spódniczka i stanik? Jak ktokolwiek mógł coś takiego nazwać kiecką?! Faktycznie była zielona i dobrze na Tobie leżała. No, ale nie chciałaś skończyć na okładkach jakichś gazet. Zmarszczyłaś nos zerkając do szafy. Po chwili zrezygnowałaś i poszłaś do pokoju, Jackie była już gotowa. Jasna cholera, czy Ty wyglądasz choć w połowie tak dobrze jak ona?
-Kurwa, kobieto, podoba mi się to co widzę – przyjrzałaś się jej. Zaśmiała się i mrugnęła do Ciebie.
-Seksownie. Kto zwątpi?
-Niech jednemu z naszych chłopców szczęka opadnie – przytaknęła – pisałaś do Kyle?
-Tak, jest w drodze – usiadła, materiał sukienki był naprawdę skąpy – Będzie ciekawie
-Odwaga cię opuściła? - poczułaś jak telefon Ci wibruje, wzięłaś go do ręki
-Trochę, znaczy się. Wiedziałam, że są krótkie, ale nie tak.
-Za późno, już jesteśmy gotowe – zaśmiałaś się czytając wiadomość

Sans: jezukurwachryste

Sans: jaja sobie robisz?

Sans: tak chcesz zacząć wieczór?

Zaśmiałaś się. Jackie popatrzyła na Ciebie.
-Popatrz, pomysł z bielizną się spodobał – powiedziałaś podając jej komórkę. Przeczytała i uśmiechnęła się cwanie.
-Mówiłam! Jestem zawodową swatką! - wyszczerzyła się. Oddała Ci telefon – Jeżeli Kyle po dzisiejszym mi się nie oświadczy to oficjalnie się poddaję.
-Tak, chodzicie ze sobą od ilu, czterech lat? Na co ten dupek czeka? - Wzruszyła ramionami. Miała coś powiedzieć, kiedy ktoś zapukał w drzwi.
-Wejść! - krzyknęłaś. Papyrus stał w progu, wyglądał na zachwyconego. Miał na sobie czarną koszulę i niebieskie dżinsy, zielone skarpety no i niewielki plecak.
-CZY PANIE SĄ GOTOWE? - zapytał uprzejmie. Jackie aż wciągnęła powietrze z wrażenia. Zerknęłaś za niego.
-A gdzie Sans?
-W DOMU, BYŁ JUŻ GOTOWY ALE NAGLE ZNIKNĄŁ W POKOJU MÓWIĄC, ŻE BĘDZIE ZA CHWILE.
-A co masz w plecaku? - zapytała Jackie.
-CIESZĘ SIĘ, ŻE JESTEŚ CIEKAWA. NASZA NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKA UPRZEDZIŁA MNIE, ŻE DZISIEJSZEGO WIECZORA LUDZIE BĘDĄ NA RÓŻNYM ETAPIE UPOJENIA ALKOHOLOWEGO, POSTANOWIŁEM SIĘ WIĘC PRZYGOTOWAĆ. - otworzył go. Zachichotałaś prawie niezauważalnie ponieważ podszedł do problemu naprawdę poważnie – MAM TABLETKI JAKBY KOMUŚ ZROBIŁO SIĘ NIEDOBRZE, LUDZKIE BRZUCHY SA NAPRAWDĘ DELIKATNE, MAM TEŻ TROCHĘ CHLEBA, JEST DOBRY NA WSZYSTKO, NO I LUBIĘ CHLEB – Jackie uśmiechnęła się. Ten nadal grzebał w pakunku – ASPIRYNĘ NA BÓL GŁOWY, NO I TROCHĘ OGÓRKÓW W RAZIE OSTATECZNOŚCI!
-O mój Boże, idealnie – zaśmiałaś się. Był zadowolony z siebie, popatrzył na Ciebie i miał coś powiedzieć, kiedy w końcu zdał sobie sprawę z tego jak wyglądasz. Jego twarz zrobiła się pomarańczowa.
-PRZEPRASZAM, MAM WRÓCIĆ KIEDY BĘDZIECIE JUŻ UBRANE? - zapytał wyraźnie zawstydzony. Jackie zaczęła się śmiać, ale się rumieniła.
-My uh... jesteśmy ubrane... Haha.. szczęśliwego Dnia Świętego Patryka! - poczułaś się zmieszana. Papyrus odwrócił wzrok i wpatrywał się w ścianę.
-LUDZIE MAJĄ BARDZO DZIWNE ZWYCZAJE – powiedział do siebie i zamyślił się na chwilę – BĘDZIE TAM BEZPIECZNIE? CZYTAŁEM, ŻE LUDZKIE CIAŁO POZBYWA SIĘ WODY KIEDY JEST ZBYT WYCZERPANE
-Tak! - starałaś się brzmieć spokojnie – Tak, ale spokojnie ja i Jackie planujemy dużo pić – powiedziałaś mając nadzieję, że nie zrozumiał. Wyszczerzył się.
-JEJUŚKU! CIESZĘ SIĘ, ŻE MYŚLICIE O WŁASNYM BEZPIECZEŃSTWIE! - krzyknął – ALE NIE BÓJ SIĘ, JESTEM W RAZIE CZEGO I NA TO PRZYGOTOWANY, UMIEM ZROBIĆ PIERWSZĄ POMOC, BĘDZIECIE W DOBRYCH RĘKACH!
-Ale... nie masz ust – powiedziała Jackie wyraźnie zdziwiona
-USTA NIE SĄ POTRZEBNE JEŻELI O TO CHODZI, JA WIELKI PAPYRUS PORADZĘ SOBIE W KAŻDEJ SYTUACJI – klepnął się w pierś.
-Oczywiście, Papyrus! Jesteś najlepszy praktycznie we wszystkim
-NYEH! W RZECZY SAMEJ! - wtedy do mieszkania wszedł Sans – WITAJ BRACIE!
-cześć brat, czy panie są goto... - zaczął, a potem zamarł patrząc na Ciebie i Jackie.
-Cześć przystojniaku – uśmiechnęłaś się lubieżnie. Ciężko przełknął – Jesteśmy gotowe. Czekamy tylko na Kyle.
-t-tak? - zapytał, jego głos był o oktawę wyżej. Jackie patrzyła na was z uśmiechem od ucha do ucha.
-Tak, powinien pojawić się niedługo, więc... Szybko skoczę do kibelka – i z tymi słowami zniknęła. Sans przyglądał Ci się z uwagą, miałaś wrażenie, że przez chwilę jego oczy się poszerzyły, a potem usiadł na kanapie.
-a więc dzisiaj będzie fajnie – powiedział, zdecydowanie za szybko. Starałaś się nie śmiać, Papyrus przyglądał się wam z wielkim uśmiechem.
-TAK! BĘDZIE CUDOWNIE! NO I POZWALAM WAM PIĆ. JESTEM PRZYGOTOWANY – powiedział - CHOĆ SANS JUŻ WIE
-A skoro o tym mowa – Powiedziałaś zerkając na nogi – mogę poprawić ci skarpetki? Nie musisz ich aż tak eksponować, ludzie widzą zielone akcenty na twoim ubraniu
-OCZYWIŚCIE! DZIĘKUJĘ ZA TWOJĄ POMOC! - powiedziałaś pochylając się do jego nóg. Jak to zrobiłaś usłyszałaś jak Sans głośniej wciąga powietrze przez nos. Chłodny powiew powietrza przypomniał Ci co masz na sobie. Zrobiłaś się czerwona i szybko poprawiłaś to co miałaś, a potem wyprostowałaś się. Kiedy się odwróciłaś by zobaczyć Sansa, siedział pochylony mocno zaciskając ręce na kolanach. Miałaś właśnie coś powiedzieć, ale Kyle wszedł do mieszkania.
-Siemka! - zawołał zadowolony i niemal natychmiast przytulił się z Papyrusem. Pomachał do Ciebie i Sansa. Wtedy ten zmierzył Cię wzrokiem.
-musimy pogadać, na osobności, już – praktycznie wciągnął Cię do sypialni. Wyglądałaś na zagubioną. Słyszałaś jak Kyle szepcze do Papyrusa „kłopoty w raju?”. Zamknęłaś za sobą drzwi. W jednej chwili Sans objął Cię na wysokości talii przytulając bardzo blisko do siebie. Oh. Oh. Jego ręce bawiły się Twoją miniówką.
-mogę zgadnąć materiał? - dyszał Ci do ucha. Przeszył Cię dreszcz.
-Śmiało – jego twarz przybliżyła się do Twojego karku. Nie przejmował się zbytnio spódniczką, od razu znalazł drogę do Twoich majtek. Stęknęłaś – Sans! - syknęłaś – wszyscy już są, czekają na nas.
-poliester – zignorował Cię – i jeszcze... - jego palce wślizgnęły się pod materiał przedzierając się przez Twoje płatki, natarł na Ciebie popychając na łóżko. Twoje ciało było spragnione, chciało więcej, więc pozwoliłaś mu na wszystko. Przesunął palcem po bieliźnie drażniąc Twoją płeć. Zamruczał nisko i wtulił się w Ciebie. Powoli przesunął rękę na szczyt Twoich piersi i zaczął ją ściskać. Choć miał na sobie dżinsy jak zazwyczaj mogłaś poczuć wyraźne stwardnienie na jego biodrach. Jęknęłaś kiedy przywarł nimi do Ciebie. - właśnie to chciałem usłyszeć – mruknął, narzuciłaś nogę na niego. Powoli przestawałaś dbać o to, że ktokolwiek jeszcze jest w mieszkaniu. Doznanie jego sterczącej męskości doprowadzało Cię do szaleństwa, pragnęłaś poczuć go w sobie, właśnie kurwa teraz. Twoje ręce powędrowały pod jego koszulkę, niemal natychmiast chwytając za żebro -kk-kurwa! - jęknął – to... to chyba był zły pomysł – warknął wtulając twarz w Twoje piersi. Zaczęłaś pocierać się o niego biodrami i wtedy niespodziewanie drzwi otworzyły się na oścież Jackie stała w progu zerkając na telefon.
-Ej, kretyni, powinniśmy już... - zaczęła, podniosła wzrok. Wszyscy zamarliście, czułaś się tak, jakby trwało to pieprzoną wieczność – CÓŻ...
-CÓŻ – powtórzyłaś. Za nią pojawił się Papyrus zerkając do środka. Przyglądał się wam z niedowierzaniem.
-CUDOWNIE, BARA BARA, NIE MOŻEMY ZOSTAWIĆ WAS SAMYCH NAWET NA PIĘĆ SEKUND?! - krzyknął. Sans zeskoczył z Ciebie tak szybko, że upadł na podłogę uderzając głowa o stolik. Zeszłaś z łóżka poprawiając ubranie pośpiesznie.
-On um.... sprawdzał moje... uh...
-ON SPRAWDZAŁ COŚ – zmarszczył brwi – WASZE KOTŁOWANIE MOŻE POCZEKAĆ, IDZIEMY NA IMPREZĘ! - słyszałaś, jak Kyle dławi się śmiechem w salonie.
-Ta, mniejsza o to – zmierzyłaś Jackie spojrzeniem. Była wyraźnie zawstydzona, przywykła do tego że wchodzi do Ciebie bez dbania o cokolwiek, nie zdawała sobie z niczego sprawy. Sans natomiast wyraźnie miał ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy nie wrócić. Jackie zamknęła drzwi abyście mogli doprowadzić się do porządku – Dobry początek wieczoru.
-heh, powtórz to – popatrzył na Ciebie, nadal był spragniony ale starał się opanować – hej, zrobisz mi dzisiaj przysługę?
-Jaką?
-nie pochylaj się przed nikim, w ogóle – to brzmiało bardziej jak błaganie. Przystawiłaś palec do ust.
-Przed tobą też? - udawałaś idiotkę. Szturchnęłaś go.
-przede mną możesz kłaniać się, pochylać i klęczeć całą noc – zachichotałaś.
-Dobra, zaczynamy naszą grę. Jesteśmy poważnymi dorosłymi i będziemy bardzo poważni i nie będziemy robić niczego niepoważnego. - otworzyłaś drzwi.
-słowo – zrobił mały znak iksa na wysokości klatki piersiowej. Przez chwilę zaczęłaś się nawet bać, że mówi poważnie. Lecz żar bijący od jego ciała w jakiś sposób był przez Ciebie odczuwalny.
-Miło cię widzieć – prychnął Kyle. Warknęłaś i zerknęłaś na Jackie, wzruszył ramionami – Ja tam problemów robić nie będę.
-Gotowi? - zapytała Jackie patrząc po zgromadzonych. Wszyscy przytaknęli – Dobrze, przenosimy się do pubu!

Spacer do O'Hendego przebiegł bez problemu, choć nadal się bałaś, że z jakiegoś powodu zostaniesz aresztowana. Wszyscy rozmawiali ze sobą, o życiu, o tym kto jeszcze będzie, a kto może być. Wiedziałaś, że mają się zebrać wszyscy Twoi znajomi, niewykluczone, że wśród nich będzie Will. Cóż, obracaliście się dookoła tych samych ludzi. Na miejscu były tłumy. Choć razem ze swoją paczką wyszliście wcześniej mając nadzieję, że nie będziecie musieli stać w kolejce. Byłaś zaskoczona, że kilka znajomych twarzy wypatrzyłaś już w zbieraninie. Normalnie poszłabyś do nich, starała się wmieszać, lecz teraz wolałaś trzymać się swoich. Zauważyłaś, że Sans i Jackie wymieniają się jakimiś dziwnymi spojrzeniami. Co ich dopadło? Robili tak już kiedyś. Jackie usiadła po Twojej lewej, Sans po prawej, a Kyle i Papyrus obok Jackie. Jeden ze znajomych Kyle, Ben, przyniósł wam po piwie i drinkach dla każdego.
-No dawaj Papyrus, to tradycja – powiedział. Ten wyglądał na wyjątkowo zagubionego przyglądając się alkoholowi. No ale nalegał jego najlepszy przyjaciel. Warknął cicho i wziął łyk.
-WŁAŚCIWIE, NIE JEST TAKIE ZŁE – powiedział biorąc kolejny. Kyle się szczerzył. Wasza paczka w tym roku była absolutnie idealna. No i nie będziesz musiała jechać do szpitala czy coś. Nie wspominając o tych dziwnych zwyczajach, nikt nie wiedział skąd pochodzą. Zapomniałaś ostrzec o tym Sansa.
-Ej – powiedziałaś. Jackie zaczęła sączyć własne piwo wpatrując się w stół – Abyś wiedział, będziesz musiał mnie zanieść do domu, albo załatwić taksówkę, albo nosze.
-oh? - wziął większy łyk piwa – dlaczego?
-To przez te głupie święta. Chrzani się wszelkie konsekwencje upijając gorzałką. Jackie i ja robimy to od lat... no i teraz... wszyscy po nas tego oczekują?
-oczekują? - uniósł brwi
-Tak, ja nie... po prostu daję się ponieść – mruknęłaś. Zaśmiał się i ścisnął Cię za nogę.
-nie bój się, mamy się bawić, tak? dajmy się ponieść, nie będę cię osądzał – mrugnął. Poczułaś się lepiej z jakiegoś powodu. Zwłaszcza, że już nie raz byliście wspólnie pijani. No i widział Cię w znacznie gorszych okolicznościach. Odwróciłaś wzrok aby spojrzeć na Papyrusa wpatrującego się w swoje piwo. Dołączyło się do Kyle kilku typków i wymieniali się pozdrowieniami. Jackie chwyciła Cię.
-No ej! - powiedziała uprzejmie
-Dwa?
-Dwa! - odpowiedziała. Kyle przyglądał się wam i czekał cierpliwie.
-Start! - zawołała. Robiłyście zawody w to, która szybciej wypije piwo bez odrywania ust od naczynia. Nagle stałyście w centrum zainteresowania, zaczynały się pojawiać dopingi. Skończyłaś jako pierwsza, ale Kyle szybko podał Ci drugi kufel. Jak tylko przystawiłaś go do ust, Jackie łapała za jej. Uda Ci się! Papyrus się wam przyglądał, jednocześnie pod wrażeniem, no i z drugiej strony z niewielkim przerażeniem. Sans uśmiechał się jak zawsze. Już kończyłaś, ale Jackie jako pierwsza odstawiła swój trzaskając nim tak mocno o blat, że przez chwilę martwiłaś się, że się potłucze. Krzyknęła uradowana. Zbiegowisko pogratulowało jej, a potem wszyscy wrócili na swoje siedzenia.
-całkiem dobrze sobie poradziłaś – zaśmiał się. Warknęłaś.
-Nie byłam dość dobra. Przegrałam – byłaś zła. Sans przyglądał Ci się badawczo.
-Teraz musi wypić szoty! - powiedziała Jackie patrząc na bar – Zobaczmy... - myślała nad tym co dać Ci do picia, kiedy jej usta wykrzywiły się w uśmiechu, jakiego pozazdrościłby sam Szatan – Trzy szoty tequili proszę. Najtańszej. - barman przytaknął. Kurwa – Szczęśliwego Dnia Świętego Patryka, Sans – mrugnęła, przebiegła jak zawsze. Przyglądał się jej przez chwilę absolutnie oczarowany, jakby sama w sobie była jakąś świętością, jego uśmiech się poszerzył.
-dzięki, bez ciebie to nie byłoby to samo – zaśmiał się. Poczułaś jak jego ręka przesuwa się po Twojej nodze, takie miłe uczucie. No, ale kiedy była wyżej niż powinna popatrzyłaś na niego ostrzegawczo. Mrugnął i zabrał dłoń mrucząc pod nosem – już, już, spokojnie. - barman przyniósł zamówienie. Jackie położyła dwa przed Tobą i jeden przed sobą. Taka niepisana zasada. Podwójne szoty co godzinę i przegrany nie mógł odmówić. Jeżeli spotkałabyś teraz osobę, która ją wymyśliła wsadziłabyś mu te wszystkie szoty w dupę. Jackie wypiła swój bez mrugnięcia okiem. Ty musiałaś zrobić chwilę przerwy między jednym, a drugim. Cholerna, kurewska tequila.
-CZY KTÓRAŚ Z PAŃ MA OCHOTĘ COŚ ZJEŚĆ? - położył na kolana swój plecak. Potrząsnęłaś głową przecząco.
-Nie, dziękuję – Jackie się zaśmiała.
-A masz może kanapkę? - zapytała. Mina wyższego kościotrupa nieco zrzedła.
-NIE, ALE MAM CHLEB. - Jackie przytaknęła
-Mogę poprosić o kromkę, prooooooszę? - Zachichotałaś, po tonie jej wypowiedzi wiedziałaś, że niedługo będzie honorowym obywatelem MenelCity. Miałaś zamiar pochylić się nad Sansem, ale grawitacja była jakby jakaś cięższa i ostatecznie położyłaś się na nim chichocząc.
-tak jest każdego roku? - zapytał obejmując Cię ramieniem. Kyle przytaknął śmiejąc się.
-Ale normalnie jest jeszcze gorzej – wziął od Papyrusa chleb. Podał go Jackie, która wpatrywała się w niego przez chwilę. Fakt, że umawiasz się z potworem nie było czymś nowym dla osób z Waszego otoczenia, jednak ludzie nie przywykli do tego, że wasza dwójka się do siebie tak bardzo klei. Wtuliłaś się w niego, rozkoszując się jego dotykiem, wąchając go, zauważyłaś, że znajomi Kyle przyglądają się wam złowrogo. Starałaś się to zignorować najlepiej jak się dało.
-Więc, Jackie – zaczęłaś – opowiedz mi o nowym biurze – Jackie wywróciła oczami.
-Moje biurko jest wielkie i fajne. Nie będę kłamać. Znaczy się. Każdy takie ma. Ale moje jest w rogu. No i mam okno! Więc mogę się przez nie gapić! - bardzo gestykulowała. Zaśmiałaś się.
-Nie ma żadnych profitów? Ekstra pączków z rana? Kawowej dziwki?
-Zawsze mamy kawową dziwkę – zmarszczyła brwi – no i nie dostaję pączków, muszę o to poprosić, kocham pączki! Skarbie, myślisz, że powinnam złożyć zażalenie o pączki do mojego szefa?
-Myślę, że nie potrzebujesz dodatkowych pączków czy muffinek. - zaśmiał się – pójdzie Ci w boczki
-Kyle! - krzyknęłaś patrząc na niego złowrogo. Ten się zaśmiał a Jackie miała ochotę zapaść się w siedzeniu.
-Tak, będę musiała zrzucić kilka kilogramów po świętach – mruknęła – Będę musiała się pożegnać z deserami
-Każdy nabiera wagi po świętach. To taka zasada – Wszyscy przy stole przytaknęli na Twoje słowa, z wyjątkiem Sansa. Twój znajomy, Erick, poruszył szybko temat
-Czy możesz przytyć, Sans? - zapytał. Normalnie już uzbroiłabyś się by go bronić, ale to nie było takie złe pytanie. Szkielet wzruszył ramionami
-może, jak za dużo mleka się będzie piło, jogurtów, wiecie to poprawia kości i czyni szkielety grubymi – odparł zwyczajnie, ale znałaś go dość dobrze by wiedzieć, że sobie żartuje. Prychnęłaś. Papyrus zaczął się drapać po brodzie. Erick natomiast, uwierzył.
-To ma sens! - przytaknął. Pogładziłaś Sansa po plecach wierzchem dłoni. Popatrzył się na Ciebie cwanie. Rozmawialiście o wielu rzeczach, czerpiąc przyjemność z wzajemnego towarzystwa, a gra między Tobą i Sansem właśnie rozpoczęła się na dobre.
-Oh! Oh! On jest dobry w tłumaczeniu – powiedziałaś, Jackie podała Ci kolejnego szota Bóg-wie-co-to-do-cholery-jest. Wychyliłaś go od razu i popatrzyłaś na Sansa – Wiesz o różnych rzeczach!
-ah tak? - uśmiechnął się szerzej
-Jasne, wiesz wszystko. - wtuliłaś swoją twarz w jego kark. Zaśmiał się lekko. Papyrus nagle wyciągnął w waszą stronę żółtą kartkę papieru
-OSTRZEŻENIE – krzyknął – MAM WAS PILNOWAĆ! - cały stół zaczął się śmiać. Ty natomiast byłaś czerwona ze wstydu.
-No weź Papyrus, nie jesteśmy aż tak niegrzeczni – ten zmierzył Cię podejrzliwie
-JA JUŻ WIEM JAK TO SIĘ ZACZYNA. SŁODKI FLIRT A POTEM JEDNO WSKAKUJE NA DRUGIE! - uniosłaś dłonie w obronie, natomiast Sans opuścił swoje w bezradności.
-Masz rację. Jesteśmy niedorzeczni – Miałaś nadzieję, że to uspokoi braci. Sans przesunął rękę na Twoją nogę, potem wyżej i wyżej. - Dobrze, że będziemy mogli choć raz się zachowywać całkowicie właściwie, prawda Sans? - zwróciłaś się w jego stronę. Ten przytaknął leniwie, lecz jego ręka nadal wędrowała w górę.
-tak, cały czas, nie przyłapiesz nas na czymś więcej niż flirt – w tym momencie poczułaś, jak jego palce znalazły się dokładnie na Twoich majtkach. Boże, Sans, nie teraz, tutaj jest tylu ludzi, kurwa. Ale w jakiś sposób Cię to podniecało.
-Hej! Pójdę po drinki! - powiedziałaś wstając – To samo co zawsze? Dobrze! Zaraz wracam! - Odchodząc zmierzyłaś Sansa spojrzeniem. Szybko podeszłaś do szynku, dyszałaś ciężko. Oparłaś się o ladę starając się zwrócić na siebie uwagę barmana. Zorientowałaś się, że masz kościotrupa za sobą. Kłopoty.
-gdzie się tak śpieszysz, tygrysie? - poczułaś jego gorący oddech na karku. Czułaś jak dosłownie w sekundach robisz się mokra.
-Panie Sans Snowdin, jestem po dwudziestu drinkach i chyba wiem co się stanie, jeżeli dalej będziesz taki – starałaś się brzmieć poważnie. Odpowiedział ściskając Cię za pośladek i lekko przygryzając Twoje ramię.
-to obietnica? - warknął, przeszył Cię dreszcz. Było za gorąco, a może to tylko Ty? Nie byłaś tego taka pewna. Lecz poczułaś, że te ubrania jakie masz na sobie, są stanowczo za gorące. Odwróciłaś się by na niego spojrzeć. Jego policzki były niebieskie. To od alkoholu? Bez ostrzeżenia, Twoja ręka znalazła się na jego kroczu, dobry Boże, był tam. Mina mu zrzedła, zadrżał, a Ty wyszczerzyłaś się sadystycznie.
-Tak, to obietnica – Czy będzie dzisiaj agresywny? Bo ty będziesz jak kurwa diabli. Miałaś w sobie za dużo gorzałki by powstrzymywać się przed czymkolwiek. Poczułaś jak porusza się lekko pod Twoim dotykiem, ignorując ludzi dookoła was. - A ja dotrzymuję obietnic. - Widziałaś jak przygląda Ci się badawczo, przez jego twarz przebiegła seria emocji. Oh ho, podoba mu się jak przejmujesz dowodzenie? Oblizałaś wargi i przywarłaś do niego, jedna ręka mocniej złapała za jego erekcję, druga natomiast zawędrowała na mostek. - Wiesz o czym myślę? - zapytałaś przybliżając do niego twarz. Ciężko dyszał, zauważyłaś że kilkoro ludzi się wam przygląda, ale miałaś to gdzieś. Dosłownie czułaś jak drży pod Twoim dotykiem.
-co? - zapytał nerwowo
-Myślę, że powinniśmy zamówić te drinki – puściłaś jego koszulę i odwraciłaś się w stronę baru. Potrzebowałaś obsługi, teraz. Jak na zawołanie przyszedł młody mężczyzna którego imienia nigdy nie pamiętałaś.
-Co podać? - zapytał przez nos, wymieniłaś alkohole. Popatrzyłaś za siebie, Sans stał jak kamień całkowicie zbity z pantałyku.
-Pomożesz zanieść mi je do stolika? - zapytałaś słodko pokazując na napoje. Patrzył się na Ciebie spojrzeniem jakie jednocześnie wyrażało pragnienie śmierci i niepohamowane pożądanie. Mimo to bez słowa wziął drinki – Dzięki, jesteś kochany – usłyszałaś, że coś mruczy, lecz nie zrozumiałaś słów, poszliście do reszty.
-Przyszły drinki! - krzyknęła uradowana Jackie, praktycznie wyrywając Ci je z rąk – Mój bohaterze! - Sans był za Tobą, podając resztę, usiadłaś obok przyjaciółki uśmiechając się od ucha do ucha. Sans natomiast wyglądał bardzo licho.
-CZY PRZEZ TEN CZAS POZBIERALIŚCIE SIĘ? - popatrzył na was
-Tak! Dzięki! - uśmiechnęłaś się tak słodko jak tylko mogłaś, przytaknął zadowolony.
-TO DOBRZE! WYGLĄDA NA TO ŻE SPISUJĘ SIĘ W PILNOWANIU WAS!
-Zdecydowanie – powiedziałaś wsuwając rękę za plecy Sansa – Ale mam pozwolenie na bycie blisko niego, prawda?
-OCZYWIŚCIE, CHODZICIE ZE SOBĄ! STARAM SIĘ PILNOWAĆ WASZE ZBOCZENIA, A NIE INGEROWAĆ W WASZ ROMANS! - szturchnął Kyle w niemym porozumieniu, ten zaczął przytakiwać.
-Tak, tak, dokładnie co powiedział Papyrus – odparł, choć wiedziałaś, że nie do końca przysłuchiwał się rozmowie. Wyższy szkielet zaczął się śmiać, Ty też, lecz Twoja dłoń była już na rozporku Sansa. Oh, Twój biedny kościany chłopak, co za szkoda że jest taki delikatny, Palce przesunęły się powoli na jego miednicę, poczułaś jak noga mu podskoczyła pod stołem. Zaśmiałaś się cicho.
-chyba będziemy potrzebować kolejnej przerwy – powiedział cedząc słowa przez zęby. Zachichotałaś.
-Co? Ja jestem grzeczna! - zabrzmiałaś niewinnie, choć Twoje paznokcie kreśliły na jego kości bliżej nieokreślone szlaczki. Czułaś jak drżał, niespodziewanie jego dłoń niemalże boleśnie zacisnęła się na Twojej kobiecości. Jackie zmierzyła was spojrzeniem, Sans niemal natychmiast zabrał swoją rękę.
-Ty – pokazała na Twój nos – Ty jesteś niegrzeczna! To wiem!
-Pfff ja? - zaśmiałaś się – Jestem czysta jak śnieg!
-Błaaaagam – wywróciła oczami – Sans, Saaaans, Sansssss, Powiem ci coś – pochyliła się nad stołem tak by mógł ją usłyszeć
-ta? - zabrałaś swoją rękę. Niemalże usłyszałaś, jak jego zęby stuknęły o siebie.
-Ta dziewczyna to same kłopoty – szepnęła konspiracyjnie, choć właściwie byłaś między nimi. Jackie chwyciła Cię za kolano by nie upaść – Nie daj się nabrać na jej niewinny wygląd, ona ma brudne myśli!
-Jackie! - klepnęłaś ją wolna ręką.
-nie wygląda na brudną – zaśmiał się lekko
-Oh? - Twoje palce zacisnęły się dookoła jego kręgosłupa i powoli zaczęły się poruszać w górę i w dół. Praktycznie stęknął. Jackie zmierzyła Cię złowrogim spojrzeniem.
-myślę, że potrzeba nam świeżego powietrza – powiedział wstając nagle, chwycił Cię za nadgarstek – chodź tygrysie.
-Podoba mi się ten pomysł – wstałaś z nim. Bawiłaś się tym biednym chłopcem cały wieczór – Zaraz wracamy.
-Nie bawcie się za dobrze! - krzyknął Kyle jak odchodziliście. Zmierzaliście w stronę patia, kiedy Sans chwycił cię mocniej i zmienił kierunek. Byłaś zagubiona przez chwilę, ale podążyłaś za nim bez pytania. Doszliście przed drzwi do męskiej toalety.
-chwileczkę, zaraz wracam
-Jasne, spoko. Ja chyba też niedługo będę musiała iść na stronę – wszedł do środka. Przez chwilę zaczęłaś się zastanawiać, czy szkielety sikają kiedy wyszedł – Gotowe?
-prawie. - nie miałaś nawet czasu na protest, wepchnął Cię do środka. Zasłonił Ci usta dłonią kiedy chciałaś zacząć mówić, byliście w pustej męskiej toalecie – upewniałem się, że nikogo tutaj nie ma.
-Sans – syknęłaś, nie wiedząc co masz myśleć o całej tej sytuacji, ale jego ręce już znalazły drogę do Twojej rozognionej skóry.
-tak? - zapytał, oko błysnęło, niebieski język zaczął lizać Twoją skórę, a dłonie zawędrowały pod Twoją spódniczkę, czułaś się zmieszana.
-To nie jest zbyt dobre miejsce by... - zaczęłaś, lecz chwycił cię za nadgarstek i przystawił rękę do swojego kutasa. Boże, twardy jak skała, tyle wystarczyło aby abyś przestała narzekać. Kiedy rozsunął rozporek?!
-mało mnie to teraz kurwa obchodzi – warknął popychając Cię na zimną ścianę. Jęknęłaś, bez słowa chwycił Cię i wślizgnął się w Ciebie warcząc przy tym z błogości.
-Jezu Chryste, Sans – mruknęłaś tak cicho jak mogłaś. Miał szczęście, ze byłaś już na niego gotowa, ale kiedy nie byłaś na swojego kościanego drania?
-wiem, że nie umiesz być cicho, ale pieprzyć to – zaczął powoli się w Tobie poruszać. Wziął Cię na ręce jakby to była najprostsza rzecz na świecie. Za plecami miałaś jedynie ścianę, a przed sobą szkielet. Bałaś się poruszyć by nie upaść. Z drugiej strony desperacko pragnęłaś go dotknąć. Twój guziczek pulsował niemalże boleśnie, kiedy pocierał się o Ciebie w kolejnych powolnych pchnięciach. Zaczęłaś cicho krzyczeć z przyjemności. Ugryzłaś się w wargę starając się siebie uciszyć, w odpowiedzi wtulił swoją twarz w Twój kark – nie... chcę cię słyszeć. - Objęłaś go nogami i zaczęłaś jęczeć. Dobry Panie, chciałaś aby coś takiego się stało. Tak bardzo, bardzo tego pragnęłaś. Delikatnie zaczęłaś odpowiadać, poruszając biodrami, na tyle na ile mogłaś w obecnej pozycji. Warknął zadowolony. - dotknij się – powiedział, nie, praktycznie rozkazał. Objęłaś go jedną ręką, zaś drugą zsunęłaś się na dół między wasze ciała. Twoje palce zaczęły kreślić okręgi dookoła łechtaczki. Zacisnęłaś się na nim jeszcze bardziej, prawie stracił równowagę. Potem zaczęłaś się pocierać niemalże rozpaczliwie, przyglądałaś się jego twarzy spod przymkniętych powiek, zaczęłaś czuć jak powoli buduje się w Tobie napięcie, schowałaś twarz w jego ramieniu, stękając głośno, w tym momencie doszłaś, zaczęłaś cała drżeć z przyjemności – kurwa! oto i jest! - byłaś zadowolona, że mogłaś opierać się o ścianę, ponieważ nie było możliwości abyś w tym stanie utrzymała się na nogach. Nie czekał, aż orgazm rozpłynie się po ciele, zaczął piłować Cię jak oszalały. Całkowicie zapomniałaś o tym gdzie byłaś i o tym, że powinnaś być cicho, skupiłaś się na jego członku w sobie, rozpychającym Cie przyjemnie, oraz na jego języku który desperacko pragnął polizać każdy kawałek skóry do jakiego mógł się dostać. Usłyszałaś, jak drzwi do męskiej łazienki się otwierają, starałaś się siebie uciszyć, lecz nie dawałaś rady. Mogłaś się tylko modlić o to, aby muzyka w pubie była dość głośna, choć wiedziałaś, że i to nie pomagało. Sans natomiast naprawdę miał to gdzieś, jego pchnięcia stały się jeszcze bardziej agresywne. Słyszałaś kroki, szepty, szmery, zaczęłaś się zastanawiać czy zostaniesz aresztowana. Usłyszałaś jak ktoś odkręca kran, a potem
-Brawo stary! Rżnij ją! - krzyknął jakiś mężczyzna, drzwi znowu się otworzyły i zamknęły, byliście sami.
-Boże, Sans... - zaczęłaś, lecz nie pozwolił Ci dokończyć. Wgryzł się boleśnie w Twoją pierś i zaczął ssać skórę w momencie kiedy wszedł w Ciebie dwa razy bardzo mocno, poczułaś jak całe jego Ciało drży i doszedł w Tobie, mrucząc Twoje imię. Dyszałaś, otarłaś pot z czoła. Powoli postawił Cię na ziemi. Bałaś się, że zaraz upadniesz, bo nie czułaś się pewnie na nogach – Jezu Chryste, Jezu kurwa Chryste. Ja... nie mogę... czy my właśnie pieprzyliśmy się w łazience?
-mmmmhmmm – przesunął językiem po Twoim karku. Jeżeli ktokolwiek inny by to zrobił uznałabyś, że to obrzydliwe, ale z jakiegoś powodu przy nim, czułaś się... kochana. Oparłaś się o niego.
-To dla ciebie normalne? - zapytałaś łapiąc powietrze – Znaczy się, seks w miejscach publicznych? Gdzie jeszcze będziesz chciał mnie przelecieć? - przyglądał Ci się, jego twarz zmieniała wyraz od miłości, przez pożądanie na zawstydzeniu kończąc.
-co? nie, to nie jest nic normalnego! znaczy się, to nic dziwnego, co nie? ja tylko... ty.... my.... - starał się wytłumaczyć, lecz nie wychodziło mu to za dobrze. Zachichotałaś i przytuliłaś się do niego, całując go w zęby.
-Zamknij się. Jesteś zajebisty. To było zajebiste. O mój Boże, to było za-je-bis-te. Teraz wiem, że powinnam uważać na łazienki i balkony – zaśmiał się
-powinniśmy już iść, bo inaczej ja zacznę się bać – skubnął Cię w kark. Westchnęłaś zadowolona, kompletnie wyczerpana.
-Wiesz, że będziemy musieli wyjść osobno? - zapytałaś, Sans milczał przez chwilę.
-kurwa, tak, o tym nie pomyślałem.
-To może uh... ja pójdę pierwsza, a ty po chwili? - zaproponowałaś. Przytaknął śmiejąc się wyraźnie zawstydzony.
-brzmi dobrze – przyłożył czoło do Twojego. Czasami było Ci przykro, że nie ma ust, ponieważ uwielbiałaś go całować, ale jego sposób sprawiał, że czułaś się szczęśliwa. Pogładziłaś go po czaszce i uśmiechnęłaś się.
-Do zobaczenia za kilka minut, przystojniaku
-do zobaczenia, kocie – starałaś się niepostrzeżenie wydostać z ubikacji. Wcześniej jednak umyłaś ręce. W jednej chwili poczułaś spojrzenia na sobie i zrobiło Ci się niewyobrażalnie wstyd, podeszłaś do stolika i usiadłaś obok Jackie, która patrzyła się na Ciebie wymownie.
-No co? - zapytałaś, wywróciła oczami w odpowiedzi. Zerknęłaś w stronę łazienki, Sans wyszedł z niej po minucie albo dwóch. Spodziewałaś się tego, że ludzie poczują się obrzydzeni tym co zrobiliście, w łagodniejszej wersji, lecz zamiast tego jeden z gości podszedł do Sansa i poklepał go po ramieniu i ... czy on kurwa przybił z nim.... żółwika? Przyglądałaś się, jak rozmawia z kilkoma facetami przez kilka minut całkowicie normalnie i spokojnie, a potem podszedł do stolika siadając obok Ciebie z wielkim wyszczerzem na mordzie.
-fajni kolesie – powiedział po prostu, warknęłaś chowając twarz w dłoniach.

Reszta wieczoru przeminęła naprawdę miło. Nie wiesz jednak czy to przez alkohol, czy przez dopingi randomowych gości, którzy „wiedzieli”, a może po prostu przez pieprzony cykl księżyca, po prostu nie mógł zabrać swoich rąk z Ciebie. Co jakiś czas musiałaś przywoływać go do porządku, kleił się niemiłosiernie. Zerkałaś na Papyrusa w poszukiwaniu pomocy, lecz był już kompletnie pijany, dzięki Kyle. Po jakimś czasie Sans zrobił się bardzo cichy, zupełnie jak nie on biorąc pod uwagę okoliczności. Pogładziłaś go po ramieniu, upił swojego drinka.
-Co cię trapi? - zapytałaś. Jego uśmiech zelżał, zmarszczył brwi, byliście tylko we dwójkę. Dałaś mu szybkiego cmoka w policzek – No dawaj. - Milczał wpatrując się w alkohol, a potem popatrzył na ciebie, badając wyraźnie Twoją twarz. Opróżnił kieliszek i przechylił się w Twoją stronę.
-wylali mnie – szepnął cicho
-Co?! - krzyknęłaś – Co się stało?!
-to nie ma znaczenia, ale zawaliłem i mnie wywali – jego palce jeździły po stole – moja wina
-Kurwa, dasz sobie radę finansowo? Pożyczyć ci coś? Czy... - zaczęłaś, lecz uniósł dłoń do góry
-nie, jest dobrze, poszukam czegoś innego, nic się nie stanie, nie bój się – wziął głębszy wdech – ale ja... ja zostałem zwolniony – mruknął – nie wiedziałem, że to się stanie
-Nigdy tego nie wiemy – zaczęłaś pocierać jego ramie by poprawić mu humor – To zdarza się każdemu
-nie – mruknął powoli, popatrzył na Ciebie – nie, to nigdy mi się nie zdarzyło, zawsze wiem co ma się stać – jego głos drżał. - ale tym razem nie wiedziałem, to coś.... innego.
-Kurwa, przepraszam – pocałowałaś go w głowę. Wtulił się w Ciebie lekko.
-widzę mniej i mniej, wiem mniej i mniej, czy to dobrze? - zapytał, ale nie wiedziałaś co mu odpowiedzieć.
-Nie możesz wiedzieć wszystkiego, przystojniaku.
-ja... ja nie wiem jak mam się z tym wszystkim kurwa czuć, wiesz? - poczułaś się tak jak na wieczorze whiskey – wszystko się zmienia, to złe...
-Przepraszam – tylko tyle mogłaś powiedzieć, potrząsnął głową.
-nie, nie wszystko jest złe, kurwa, nie, masz rację, masz rację, cholera, przepraszam, gadam trzy po trzy
-To nic – uśmiechnęłaś się lekko – Hej, chcesz się niedługo zbierać? - Był cicho, przyglądał Ci się przez chwilę, jakby na coś czekał. Zerknął na szklankę, a potem na Ciebie – tak, właściwie podoba mi się ten pomysł
-Dobrze, powiem tylko wszystkim, że wychodzimy, zobaczę, czy uda mi się oddzielić Papyrusa od Kyle – Sans siedział, nie ruszał się od stolika, wydawał się taki mały i kruchy przy nim, zaczęłaś się martwić. I tak zbliżał się czas zamykania pubu, podeszłaś do Papyrusa prosząc go, aby z Tobą poszedł. Jak szliście do mieszkania, pijany Papyrus machał do przechodniów i życzył im wszystkiego najlepszego. Sans zatrzymał Cię na chwilę.
-hej – zaczął pocierać kark – jeżeli nadal mnie chcesz, to pojadę z tobą
-Co? - byłaś zmieszana
-wiesz, spotkać się z twoimi rodzicami na wielkanoc, jeżeli chcesz
-Oczywiście – odparłaś zaskoczona – zarezerwuję nam miejsca w samolocie
-heh, nie trzeba, ale jeżeli nalegasz– wsunął rękę w Twoją przyciągając Cię delikatnie do siebie. Trzymając się mocno, szliście w ciszy do domu.

Tej nocy śniłaś o utknięciu w swoim liceum, nago. Nie mogłaś znaleźć Sansa, który z jakiegoś powodu miał Twoje ubrania, musiałaś się ukrywać przed ludźmi, aby nikt Cię nie rozpoznał. Jednak wkrótce wszyscy odkryli, że masz gołą dupę, ale wyraźnie to zaakceptowali. Wtedy przyszła pani wuefistka i zaczęłaś się bać.

Obudziłaś się zlana zimnym potem.
Share:

POPULARNE ILUZJE