1 grudnia 2018

Opowiadanie: Przygody Pedała Yoshikiego - Praca część 1

 Autor okładki: Reitiri
Autor opowiadania: Samael
Spis treści: 
Praca część 1 (obecnie czytane)
...
Podziękowania:
Bukiet róż, koń z rzędem i ogromne brawa, a wręcz owacje na stojąco dla Reitiri - za wykonanie tak boskiej i niesamowitej okładki. Jest absolutnie świetna i żywię głębokie przekonanie graniczące z pewnością, że nie dało się zrobić jej lepiej! Dziękuję Ci pączuszku z całego mojego zgniłego serduszka <3 / Samael.
...

W życiu każdego człowieka przychodzi ten moment. Otwiera portfel, a z niego wylatuje wkurwiony, zbudzony nastaniem nagłej jasności mol. Poza nieproszonym gościem wewnątrz zastaje tylko pustkę. Przenikliwą i szyderczą, przyglądającą się duszy niczym sędziwe oczy gniewnego boga. Nietzsche powiedział: Kiedy spoglądasz w otchłań, ona patrzy również w ciebie. Gdy więc Yoshiki zorientował się, iż w jego wyszywanym cekinami portfelu panuje pusta otchłań, ogarnęła go trwoga. Prawie popuścił w gacie ze strachu, w ostatniej jednak chwili powściągnął wyćwiczone ogórkiem zwieracze. Strach jednak spojrzał mu w oczy i zapytał z przeraźliwym sykiem:
- I co teraz, pedale? Za co kupisz Żelix do włosów?
Przełknąwszy twardą gulę, która uwięzła mu w gardle, postanowił nasz bohater, że czym prędzej uda się do pośredniaka.
    - Yy… no wie… pan? Pan… A więc, panie Yoshiki… Ciężko z pracą w tym kraju… – zaczęła niepewnie pracownica PUPu.
- Mogę pracować wszędzie! Nawet tu, w PUPie! – Nie mógł usiedzieć spokojnie na dupie. Wiercił się i kręcił na krzesełku z wyczekiwaniem patrząc w twarz obsługującej go kobiety. Ta jednak starała się jak tylko mogła unikać jego spojrzenia. Nie wiedząc czemu, Yoshikiemu bardzo przypadł do gustu skrót PUP. Miał jakieś takie pozytywne skojarzenia. Tym niemniej był bardzo zdeterminowany. Kobieta zaczęła nerwowo przetrząsać różne teczki, coś namiętnie scrollowała w komputerze. A Yoshikiemu pocił się zad w skórzanych portkach. Nerwowo wydłubywał brud spod paznokci i pstrykał nim gdzie popadnie. Nie mógł pogodzić się z myślą, że może mu nagle zabraknąć pieniądza na Żelix. Szczególnie, że kupione niedawno opakowanie niechybnie zmierzało ku wyczerpaniu.
- Proszę chwileczkę zaczekać… – schyliła się pod biurko, by sięgnąć do dolnej szuflady. Jej wzrok nieopatrznie padł na bujnie mechate nogi interesanta i skarpetki w różowo-białe paski, które perwersyjnie wystawały z sandałów. Przełknęła ślinę i na powrót skupiła się na zawartości szafki.
Nie patrz tam, nie patrz tam – gorączkowo powtarzała sobie w myślach, przetrząsając papiery z ofertami pracy. Po dłuższej chwili, gdy Yoshiki akurat miał poprawić sobie stringi, których pasek uwierał go w miejscu, do którego nawet Indiana Jones nie śmiałby zajrzeć, pracownica wyciągnęła dokument.
- Chyba znalazłam coś idealnego dla pana – przekręciła kartkę w jego stronę, by mógł zapoznać się z jej treścią.
- Sadownictwo – przeczytał na głos.
- Zgadza się – przytaknęła. – Zatrudnienie od zaraz. Pracodawca gwarantuje transport do miejsca pracy i posiłek na miejscu. Nie jest wymagane doświadczenie.
- Supi! Biorę!


Nazajutrz skoro świt Yoshiki stał na wylotówce z miasta jak typowa tirówka z Ukrainy. Niestety, typowe tirówki z Ukrainy tego dnia zmuszone były zmienić miejsce pracy, gdyż na widok Yoshikiego samochody zamiast się zatrzymywać, dodatkowo przyspieszały. Zwolniła dopiero drewniana furmanka zaprzęgnięta w płowego konia.
- Prrr! – sędziwy pan pociągnął za lejce, gdy znalazł się przy Yoshikim. Omiótł jego sylwetkę badawczym spojrzeniem spod okularów. – Ło Jezusiku! Ino dobrze, że chabeta mo klapki na oczach, bo chybo by mi się tu zefrygała jakby cię łobocyła!
- Pan po mnie? – uśmiechnął się szeroko. Guma balonowa obłapiała mu jedynki niczym chutliwy kochanek swą oblubienicę.
- Ano, ano. Wsiadaj na wóz, dziwoku! Na rany Jezusika, co za gasok cię zmajstrował! Wiśta wio! – strzelił z bata i koń ruszył leniwie przed siebie. – A tak wogle to Stasiek jestem. A ciebie jak zwą? – podał rękę, którą czarnowłosy natychmiast uścisnął.
    - Yoshiki!
    - Eee, ić pan w chuj! Co to za imię? – staruszek niedbale wytarł dłoń w spodnie. Nie takiego pracownika się spodziewał.
    - Najpiękniejsze na świecie, proszę pana! – oznajmił wielce zbulwersowany.
    - Stachu jestem! Pany to ino na folwarkach. Bedzie to co z ciebie, lejbusiu?
    - Śmiesz pan wątpić? Zobacz mój bajceps – naprężył ramię przed nosem staruszka.
    - Zabieraj te grabulę mi sprzed ryja, bęcwale! Nie widzisz, że ino prowodze?! – na podniesiony głos koń się nieco spłoszył i pociągnął mocniej do przodu. Dyszel uderzył w wóz, a gdy ten się zachwiał, Yoshiki omal nie sturlał się na asfalt.
    - Prrr, Antonina, prr! Spokojnie mała! – gdy pan Stanisław usiłował uspokoić chabetę, Yoshiki odzyskiwał równowagę. – Niechta Josik siędnie se na dupsku, a nie się fryga!
    - Mam na imię Yoshiki!
    - Eee tam, jeden chuj.

Dotarli „na skuśkę*” jakąś godzinę później. Furmanka zatrzymała się na błotnistej ścieżce przed wielką, drewnianą stodołą. Zza niej wyłaniał się dość duży dom z czerwonej cegły i barak z blachy falistej. Po podwórku biegały kury, gęsi i indyki, z oddali słychać było odgłosy trzody.
- A tam jest Krasula – Stachu z dumą wskazał palcem na pasącą się nieopodal krowę.
- Piękna – odparł Yoshiki.
- Ano pewnie, że pikna! A jaki cyc dorodny! Aż miło miętosić, hehe!
Wtem z podwórka nadbiegł pies. Pokaźnych rozmiarów wilczur z wywieszonym jęzorem. Od razu obrał sobie za cel nowoprzybyłego. Powarkując wściekle pędził w jego stronę.
- O Jezu! – pisnął Yoshiki. Poczuł, że lada chwila opróżni pęcherz. Pies tymczasem gnał nieubłaganie wpatrzony w Yoshikiego niczym orzeł w kunę w agreście. Brunet tuptał w miejscu świadom, że choćby spierdalał w podskokach, to i tak daleko nie ucieknie. Czas nagle jakby zwolnił. Sekundy zdawały się przeciągać w minuty. Był coraz bliżej, stopklatka po stopklatce. Yoshiki poczuł kroplę moczu spływającą mu z wolna wzdłuż uda. Pies dopadł do niego w następnym momencie, lecz – ku jego zdziwieniu – nie wgryzł się w niego jak dzika bestia w ochłap mięsa. Przeciwnie. Poniuchał jego nogę – niuf niuf – po czym wskoczył na nią w raczej aprobującym geście. O przyjacielskich zamiarach zdawały się świadczyć ruchy frykcyjne i cichutkie popiskiwanie. Yoshiki był w ciężkim szoku.
- Nie boi się! Niegłos to też pedał, swój swojego rozpozna, swój swojego nie pogryzi, hehe!
- Niegłos to imię…? – zapytał Yoshiki prawie płacząc z przerażenia.
- Ano. Niegłos bo nie szczeka, gagatek! Dopuścilimy wilka do suki naszej, bośmy chcieli mieć porządnego skowyra*, co to by obejścia pilnował! A tu taki nam się niemowa kejter* i pedał zrobił, no!



* na skuśkę – na skróty 
* skowyr – pies w gwarze
* kejter – j/w


Share:

4 komentarze:

  1. Miło że się podoba ^^. Podziękowania są tak słodkie, że aż się wzruszyłam >w<
    ~Reitiri

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wrażenie że Yoshiki to taka inna wersja Johnego Bravo xD trudno mi powiedzieć czy go lubie, ale opowiadanie mi sie podoba ^^ a najbardziej te porównania i opisy które stosujesz, są szczere i zabawne.
    Jeśli można to ja zostawię tu linka do tumblra Reitiri https://reitiri.tumblr.com którego nie dawno założyła i idę podjadać jej jedzenie puki sie nie kapnie <3 wiem, że to przeczytasz Rei~

    OdpowiedzUsuń
  3. Yoshiki na okładce w świetnej formie! Czyżby dodatkowa warstwa żelu..? W każdym razie, praca rzeczywiście idealna. Liczę, ze Yoshiki otrzyma firmowe gumiaki i widły! Czekam na więcej, świetna robota Samciu : D

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE