13 marca 2019

Event: Walentynki 2019 - Melinda

Spis treści:
Melinda (obecnie czytany)



Leżałam rozwalona na kanapie, brzuchem do dołu, już pół żywym wzrokiem wpatrując się w ekran telewizora, na którym leciał jeden z tych głupawych seriali. Dobra, próbowałam się wpatrywać, ale coś powieki nie za bardzo chciały współpracować ze mną. Pewnie musiałam wyglądać jak jedną nogą w grobie. Wzrok zmęczonej życiem istoty, której nawet nie chciało się normalnie ułożyć zwisającej przy posłaniu ręki, która już chyba gotowa była na spoczynek w trumnie. Jej gotowość podzielała noga, która nie znalazła sobie miejsca i równie tępo zwisała. Zwieńczeniem był koc, który okrywał moje ciało, spod którego jedynie było widać ciemno blond mini burzę włosów i wcześniej wymienione już “martwe” części ciała.
 Za kanapą słyszałam ciche odgłosy dochodzące z kuchni znajdującej się nieopodal mnie. Podajże sprzątania i zmywania naczyń po wspólnej kolacji.
 Chciałam pomóc, naprawdę. Ale nie wiedzieć czemu, byłam dzisiaj jak trup nie mający siły na cokolwiek. Mimo to próbowałam, ale ona jeszcze mnie siłą zaciągnęła na kanapę, dając mi całkowity zakaz ruszania dupy z niej, póki ona nie skończy. Nawet miała czelność mi zagrozić, że jeśli kiwnę choćby palcem, to mi dupsko kapciem przetrzepie. A najgorsze z tego było chyba to, że doskonale wiedziałam, że to zrobi. Aby to było po raz pierwszy, kiedy mi grozi i groźby dotrzymuje... Kochana. Jak zawsze. No ale cóż, co ja mogę. W szczególności, że nie mam nawet jak się bronić. Bo przecież, by móc w samoobronę, trzeba najpierw mieć do tego siły. A akurat tego mi najbardziej teraz brakowało. 
 Cholera, co za jełopy w dzisiejszych czasach robią te seriale. Kompletnego sensu nie mają. A jeszcze ten wkurwiający narrator. Albo ci amatorscy aktorzy, którzy tyle talentu mają, co słoń gracji w sklepie z porcelaną. Jakim cudem jeszcze takie gówno dają? Naprawdę ktoś ma na tyle mało IQ, by móc to oglądać?
 A, no tak. Tym kimś byłam ja. Hah, no dobra. Zwracam wam honor, gówniane seriale telewizyjne. 
 W sumie i tak już ledwo co widziałam. Obraz wił się jak jakiś wąż, do tego rozmazany jak farba na płótnie, a wokół tego co widziałam już się powoli rozchodziła czerń. Ciemność. Kochana, błoga ciemność, która zawsze utula do snu. I nie tylko do snu. Kojarzyła mi się z czymś jeszcze, takim dziwnym uczuciem, ale… cholera, na obecną chwilę nie wiedziałam jak to nazwać. Jakbym kiedyś to znała, ale dziwnym trafem zapomniała. Jakby umysł chciał o tym zapomnieć. 
  Szybko ta dziwna myśl uleciała, kiedy nawet nie zauważyłam, jak już zamknęłam oczy, a umysł automatycznie zaczął się powoli wyłączać z rzeczywistości.
- Mała, nie zasypiaj na kanapie. Od tego jest nasze łóżko. - przez otaczający umysł mrok przebił się słodki, pełen troski i miłości kobiecy głos, który zadziałał niczym zimna woda.
 Zamulona powoli otworzyłam oczy i na wpół już śpiąc niebieskie oczy powędrowały w stronę kobiety, która potrząsnęła stanowczo, acz delikatnie moim ramieniem. 
 Długie, kasztanowe włosy spływały po jej ramionach, a oczy w miętowym odcieniu spoglądały na mnie z równie wielkim uczuciem, z jakim słowa wypływały z jej warg. Tak rozkosznych, słodkich warg. 
 Nawet nie za bardzo zwróciłam uwagę na jej czarną, ołówkową sukienkę, która idealnie obejmowała jej smukłe ciało, oraz na czarną opaskę ze wstążką ukrytą w jej włosach. Jak też na dziwnie bladą skórę, która normalnie była tak uroczo rumiana, że mogłabym wtulać się w nią godzinami i się tym nie nudzić.
 Znowu dobiegł do mych uszu jej głos, trochę wyraźniej, a jednak… jakby cichszy.
-No już… wstawaj
 Łzy nagle zaczęły uciekać z jej pięknych oczu w tym samym momencie, co z moich, nadal na wpół otwartych, a jej usta zaczęły się wykrzywiać w grymas bólu. Zmarszczyłam brwi, nie za bardzo rozumiejąc jej zachowania jak i powodu, dlaczego miałabym właśnie płakać, kiedy nie czuję nic, co mogłoby wyciskać ze mnie te krople wody zmieszane z solą.
-Proszę, wstawaj
 Nagłe mrugnięcie starczyło, abym na miejscu dziewczyny… zobaczyła samą siebie, zapłakaną, szlochającą. Trzymającą mnie za ramiona rękami po obu stronach i potrząsając coraz żywiej. Przez zaciśnięte zęby coraz szybciej uciekało notorycznie jedno słowo.
-Wstawaj….wstawaj… wstawaj…
WSTAWAJ


***


 Najpierw poczułam, jak słońce ma na tyle tupetu, aby świecić mi tymi swoimi głupimi promieniami po oczach. Mruknęłam niezadowolona, delikatnie odwracając głowę, aby uciec od bezlitosnego światła. Potem poczułam swoją rękę spoczywającą martwo na moim czole. Zaraz posłużyła, jako ochrona przed słońcem. A na koniec zorientowałam się, że leżę nago rozwalona na całą szerokość i długość posłania. Drugą ręką leniwie zaczęłam szukać zegarka, który powinien leżeć na komodzie. No, powinien. Ale coś ręka nie mogła go znaleźć.
 No dobra, czyli czas na tą gorszą opcję. Trzeba dupe ruszyć.
 Niechętnie wyciągnęłam się cała, wypinając dumnie pierś, a na dźwięk strzelających kręgów zamruczałam przeciągle. Westchnęłam ciężko i leniwie przekręciłam się na brzuch w stronę krawędzi łóżka, aby na wpół otwartymi, miętowymi oczami, rozejrzeć się po podłodze. Może przez sen wyjebałam gdzieś ten głupi zegarek, bardzo możliwe. Nie za bardzo mi się chciało zgarniać włosy, które przesłaniały mi pół twarzy, a przy tym pół wizji, więc tylko od niechcenia dmuchnęłam w grzywę, łudząc się, że to wystarczy.
 Ku mojemu zaskoczeniu, wystarczyło, aby troszeczkę było lepiej.
 Spojrzeniem szukałam ów urządzenia, przy tym nie przejmując się faktem, że temu pokojowi przydałoby się trochę sprzątania. Tam trochę ubrań porzuconych to tu to tam. Trochę jakichś papierków chuj wie po czym. 
 Sam pokój nie był jakiś duży. Akurat dla jednej osoby, która w sumie nie miała wygórowanych wymagań. Jedynie na tyle duży, aby spokojnie mógł pomieścić łóżko pojemności dwóch osób, jakąś szafę na ubrania, komodę i biurko na którym spoczywał jakiś mały stosik papierów. Jedynym co mogło posłużyć za oświetlenie była lampka na biurku. No może był na suficie jeszcze mały żyrandolik, ale w nim akurat żarówki nie działały. A mi nie specjalnie się spieszyło z wymianą jej na nową. 
 W końcu dojrzałam elektryczny zegarek, który… no co za mały skurwysyn… Jęknęłam z bólem na myśl, że albo będę musiała wykazać się szczególną gimnastyką, albo wstać jak normalny człowiek i po prostu podnieść go. Po chwili namysłu pomyślałam, że skoro i tak w sumie trudno nazwać mnie “normalnym człowiekiem”, to może po prostu znajdzie się trzecia opcja. 
 Tak więc wyciągnęłam ogon, którego jeszcze przed sekundą nie było, w stronę urządzenia. Po chwili zegarek już zawisł przede mną, a ja ze zmrużonymi oczami przyglądałam się godzinie wyświetlanej na ekranie. Oh, już południe dochodziło. To chyba wypadałoby wstać. 
 Bezceremonialnie odstawiłam zegarek na komodę. Po chwili zbierania many, aby użyć jej do załadowania siły, którą miałam wykorzystać do podniesienia się, ostatecznie sturlałam się z łóżka jak jakaś kłoda. Po tym dopiero znalazłam chęci, aby wstać na równe nogi. Rozciągnęłam nagie ciało ku górze, mrucząc przeciągle, przy czym ukradkiem spojrzałam na kalendarz wiszący na pobliskiej ścianie. Zaraz, dzisiaj…. jest 13 luty. Oh, zaraz mi twarz się rozpromieniła, a rozespanie zaraz odeszło w niepamięć. Co roku spotykam się ze swoją ukochaną o północy, kiedy tylko dzień z 13 przejdzie na ten powszechny dzień, gdzie to każdy okazuje swoje czułostki osobom, które są mu bliższe. Nie ominęło to również mnie i mojej kochanej Rosi, z którą spędzamy nierozłącznie ten dzień przez calutkie 24 godziny.
 Zachichotałam pod nosem na myśl o wspólnych chwilach, igraszkach i innych zabawnych czy bardziej czułych chwilach. Z tym akcentem podjęłam bardzo poważną decyzję.
 Czas w końcu się odpowiednio ubrać i przygotować.
 ...I może coś dobrego sobie przekąsić.


***


 Powoli zbliżała się już północ. Ciemność oblegała wielkie miasto, które dzięki licznym latarniom i innym źródłom światła, mieniło się pięknie. Przez to właśnie, mimo gołego nieba, trudno było dostrzec jakąkolwiek gwiazdę. No chyba że naprawdę wytężysz wzrok i będziesz miał w głębokim poważaniu powstały potem ból gałek ocznych.
 Kroczyłam radosnym krokiem przez chodnik, zmierzając ku miejscu naszego stałego miejsca spotkań. Z racji, że mimo gołego nieba, to jednak był luty i za ciepło nie było, opatulona byłam w ciepły, czarny płaszcz, który sięgał mi do połowy ud. Z pod niego wystawała nieco falowana, czerwona spódniczka, a nogi opatulały czarne rajstopy. Ciepłe buty na obcasie stukotały z każdym wykonanym przeze mnie krokiem. Szyja owinięta była szkarłatnym, grubym szalikiem, który jednak nie zdołał zatrzymać pod sobą długich, kasztanowych włosów, które uciekły i swobodnie spływały po nim. Z jednego ramienia zwisała czarna torebka, a z niej wystawała dyskretnie szyjka butelki wina. Półsłodkiego. 
 Taki jakie obie lubiłyśmy. 
 Te już tak nie wystawały z torebki, ale również nie zapomniałam o kieliszkach do wina. Czyste i zabezpieczone, aby w torebce się nie poturbowały za bardzo.
 Twarz moja obecnie wyrażała radość zmieszaną z tęsknotą jak i z podekscytowaniem na myśl o spotkaniu się. Tak na prawdę. 
 Doskonale pamiętałam drogę. Tyle już lat tędy chodziłam. Tyle, że normalny człowiek nie mógłby sobie wyobrazić tego. Tu w lewo, trochę prosto, znowu w prawo. W końcu przeszłam przez pasy na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się ogrodzony murem teren usiany trawą oraz drzewami. Ah, dzisiaj też oświetlony małymi lampionami.
 Nie zatrzymywałam się, rozglądając się za naszym miejscem spotkań. Zawsze to samo miejsce. Za każdym razem. Każdego roku, w każde ważniejsze dla nas święto. Niezmiennie.
 W końcu mój uśmiech się powiększył, a z mojego gardła doszło niskie mruczenie wyrażające zadowolenie. Znalazłam. A ona już tak na mnie czekała. 
-Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłam, moja droga.
 Z trudem się powstrzymałam, aby nie zacząć biec i po prostu skoczyć na nią. Po prostu spokojnym krokiem podeszłam i złożyłam czuły pocałunek na wizerunku mojej miłości, który widniał na nagrobku, na którym widniał napis 

Rosellin Gordon
2018-2070

 Wyciągnęłam z torebki dwa kieliszki na wino i postawiłam je na kolumnie grobu. Obok swoje miejsce znalazła butelka wina, a nawet i druga! Jednak za nim napoczęłam jedno z nich, wyciągnęłam zapalniczkę i po chwili świece, jakie się tu znajdowały, spokojnie się paliły. Usadowiłam się na krawędzi grobu tuż przy wizerunku mojej kochanej Rosi i sięgnęłam po butelkę, którą już po chwili nalewałam do kieliszków. Odstawiłam butelkę na bok, a ów kieliszki wzięłam w obie dłonie. Jedną postawiłam przy zdjęciu, a drugą nadal trzymałam w ręku. Spojrzałam wyczekująco na zegarek, jaki schował się pod rękawem płaszcza, a kiedy wybiła równa północ, uśmiechnęłam się wręcz czule. Spojrzenie zwróciłam w stronę zdjęcia, a kieliszek przybliżyłam do stojącego obok drugiego.
-Wesołych Walentynek, Moja Rosi.
 Symbolicznie stuknęłam lekko kieliszkiem o kieliszek i ponownie ucałowałam wizerunek tej pięknej, mimo wieku nadal nieskalanej żadną skazą twarzy. Jedynie szkoda, że nie widać tu było równie intensywnie jej miętowych oczu, równie uroczo rumianej skóry i kasztanowego odcienia włosów, jakie naprawdę miała. Ale to nic. Nadal była dla mnie piękna. Tak samo piękna jak w dniu, kiedy mnie znalazła. Tak samo jak w dniu, kiedy zobaczyła prawdziwą mnie i się nie bała. Tak samo, kiedy odkryłam, że to właśnie ona jest drugą połową mej spłowiałej, zepsutej duszy. Tak samo jak w dniu, kiedy i ona ujrzała we mnie to, co ja w niej. 
 Tak wiele lat minęło, a jej piękno nadal niczym nie skalane. 
 Spojrzałam na nocne niebo, gdzie tutaj, w naszym miejscu spotkań, mimo otaczających nas budynków miasta, dało się spokojnie dostrzec gwiazdy, które wybijały się swym blaskiem z otaczającej ich ciemności. Upiłam łyk wina, rozkoszując się jego smakiem rozpływającym się na mym języku. 
-To jak, ty zaczniesz opowiadać, czy znowu ja?
 I tak zaczęłyśmy wspólnie walentynki, tradycyjnie rozpoczynając je rozmową i ciesząc się swoją bliskością. 
Share:

2 komentarze:

  1. Dobre opowiadanie. Tyle powiem
    absolutnie nie mam się do czego przyczepić. :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE