Tłumaczenie: Nessa
...
Millie już wcześniej miała złe
przeczucia. Jakby nie patrzeć, Piekło było niebezpiecznym miejscem. W pracy
sama zabijała i demony, i ludzi, kilka razy omal nie tracąc przy tym życia. Nic
jednak nie umywało się do tego, co teraz działo się z jej szefem. Millie bardzo
zależało na Blitzo i to nie tylko dlatego, że dzięki niemu mogła spełniać swoje
psychopatyczne żądze niesienia śmierci. Czuła tak, bo w rzeczywistości był
troskliwy, nawet jeśli zwykle tego nie okazywał. Moxxie nienawidził tego, jak
Blitzo ingerował w ich prywatność, ale w głębi duszy Millie wiedziała, że ich
szef był po prostu samotny. Nie trzeba było geniusza, żeby wiedzieć, że jego
potrzeba uwagi i uczucia była wołaniem o prawdziwą miłość.
Może chodziło
o to, co zaszło między nim a jego ojcem, niemniej Millie wiedziała, że Blitzo
pragnął rodziny. Była bardziej niż chętna, by mu ją zapewnić, ale teraz ta
rodzina wisiała na włosku, a ona nie miała pojęcia, co robić. No, poza pomysłem
zabicia dupków, którzy przetrzymywali jej szefa. Problem polegał na tym, że nie
wiedziała gdzie, ani kim są.
Moxxie
opanował sytuację i to napawało ją dumą. Choć zwykle wykonywał polecenia i
brakowało mu pewności siebie, Mox nigdy się nie wahał, jeśli sytuacja tego
wymagała. Gdy połączenie zostało zerwane, pośpiesznie aktywował system
bezpieczeństwa, który Blitzo zamówił kilka miesięcy wcześniej (jeden z nielicznych
przypadków, kiedy to spory wydatek okazał się przydatny). Następnie wezwał
Millie i Loonę do sali konferencyjnej, by omówić plan uratowania Blitzo.
Millie robiła
wszystko, by zachować spokój, ale wiedziała, że jej wyraz twarzy zdradza równie
silny niepokój, co ten odczuwany przez wszystkich wokół. Jedynie Loona
wyglądała gorzej; powstrzymywała się od płaczu, wyglądając przy tym na chętną, żeby
w kilka sekund rozerwać kogoś na strzępy. Millie nic nie mogła poradzić na
odczuwane względem niej współczucie. Było jasne, że cierpienie ojca przytłacza
ją, czyniąc bardziej bezbronną niż kiedykolwiek wcześniej.
– W porządku –
powiedział z powagą Moxxie. – Wszyscy wiemy, że stoimy w obliczu kryzysu.
Blitzo został porwany, a jego życie jest zagrożone. – Loona skrzywiła się na te
słowa. – Nie wiemy, z kim mamy do czynienia, ale na pewno brzmieli poważnie.
Zabiją go, jeśli nie damy im księgi.
– Więc po
prostu dajmy im tę głupią książkę! – warknęła Loona. – Albo najlepiej znajdźmy
tych dupków i ich pozabijajmy!
– To nie takie proste – zauważył Moxxie,
spoglądając w jej stronę.
– Co do
chuja?! Twierdzisz, że życie mojego ojca jest mniej ważne niż ta głupia księga?
– syknęła, szczerząc zęby.
Moxxie
zachował spokój.
– Twierdzę,
Loono, że nawet jeśli damy im księgę, nie będziemy mieli gwarancji, że oddadzą
nam Blitzo albo nie zabiją i jego, i nas. Szczerze mówiąc, w ogóle nie ufam
temu gościowi i to nie tylko dlatego, że jesteśmy w Piekle, a zaufanie tutaj
jest rzadsze niż woda na pustyni – wyjaśnił, gdy Loona się uspokoiła. – Dorwanie
go też może być trudne. Wie o księdze i jej działaniu. To oznacza, że stoi w
hierarchii wyżej niż my. Prawdopodobnie ma wsparcie, o którym nie wiemy.
Jesteśmy nieźli, ale daleko nam do Diabłów, Goecji albo Upadłych. I szczerze
wątpię, by Blitzo chciał wysłać nas na misję samobójczą.
Loona
skrzyżowała ramiona, wyraźnie niezadowolona, ale nie próbowała się kłócić.
– Dobra.
– Poza tym jest
większy problem, o który powinniśmy się martwić – przyznał Moxxie, a Millie
dostrzegła lęk w jego spojrzeniu. – Porywacz powiedział mi, że ma… Anielskie
Ostrze.
To
wystarczyło, by oczy dziewczyn rozszerzyły się, a temperatura w pokoju spadła o
kilka stopni. Anielska Broń była jedyną, która mogła permanentnie uśmiercić
demona. Wszystko inne sprawiało, że, zależnie od poniesionych szkód, po śmierci
trwało się w pustce albo lądowało w niższych częściach Piekła. Niezależnie od
tego zabity zawsze wracał, nawet jeśli tracił jakąś cząstkę siebie. Jednak gdy
w grę wchodziło coś prosto z Nieba? Wtedy to był koniec. Demony nie mogły
liczyć na życie pozagrobowe. Niektórzy wierzyli, że po śmierci nie istniało nic
więcej. Inni mówili, że taka dusza staje się częścią Piekła. Tylko sam Lucyfer zdawał
się znać prawdę, ale nie chciał nic na ten temat powiedzieć. Tak czy siak,
anioły i ich broń były najbardziej przerażającą rzeczą, z jaką demon musiałby
się zmierzyć w swoim życiu. Mimo całej mocy, jaką dysponowało Piekło, ta była
niczym w porównaniu z potęgą Boga.
– Skąd, do
cholery, wytrzasnęli Anielskie Ostrze?! – zapytała Loona, wytrzeszczając oczy.
– Wszystkie są niszczone w czterdzieści osiem godzin po Dniu Oczyszczenia! A
ostatni był siedem miesięcy temu!
– Nie jest…
całkowicie niemożliwym, by je zdobyć. Nie do końca – wyjaśnił Moxxie z ponurym
spojrzeniem. – Rodziny Upadłych wciąż przechowują swoje Anielskie Ostrza z
czasów Wojny w Niebie i są jedynymi, którzy wiedzą, jak utrzymać anielską moc. Rzadko
przeciwstawią się Aniołom, bo one są odporne na własną broń, ale w ten sposób
trzymają w ryzach nas, niższe demony. Przed wojną oni również byli Aniołami.
Ale wątpię, by porywacz był w stanie okraść wewnętrzny krąg Lucyfera. Albo
znalazł sposób na zachowanie mocy Anielskiego Ostrza po Dniu Oczyszczenia, albo…
– Albo sam
jest Upadłym. Kurwa – wymamrotała Millie, potrząsając głową. Porywanie się na
Upadłego, członka najwyższej klasy w hierarchii demonów, było ni mniej, ni
więcej, ale samobójstwem. – Więc co robimy?
– Oddanie im
księgi może być naszą jedyną szansą, ale wciąż martwi mnie, co powiedział szaf
na ten temat – przyznał Moxxie, pocierając podbródek. – Blitzo, którego znamy,
poświęciłby księgę, jeśli dzięki temu mógłby przeżyć. Chociaż tylko dzięki niej
ta firma istnieje i w ogóle się rozwija, Blitzo nie oddałby za nią życia… A
jednak właśnie oznajmił, że prędzej umrze niż da ją porywaczowi? I to po tym,
jak ten torturował go przez dziewięć dni? Czy to brzmi jak on?
Gdy Mox o tym
wspomniał, w istocie zabrzmiało to dziwnie. Być może martwił się reakcją
Stolasa, ale przecież słyszała panikę Blitzo. Brzmiało to tak, jakby oddanie
porywaczowi księgi, było gorsze niż cokolwiek innego.
– Więc z tego,
co mówisz, tak czy siak wychodzi, że mamy przerąbane – podsumowała Loona.
– Nie, jeszcze
nie. – Moxxie podniósł się ze swojego krzesła. Mrużąc oczy, podszedł do okna i
zaciągnął roletę. – Od tego momentu firma jest zamknięta. Chcę, żebyście się
uzbroiły, utrzymały aktywny system bezpieczeństwa i zostały tutaj, póki nie
wrócę z pałacu Księcia Stolasa.
– Idziesz do
Księcia Stolasa? – zapytała Millie.
– Tak – odparł
Moxxie, przygotowując swoje pistolety i noże. – To musi mieć jakiś związek z
nim, skoro chodzi o księgę. Poza tym on i Blitzo… się spotykają? – Albo raczej
pieprzą ze sobą, chociaż jasnym było, że sowi demon darzył Blitzo silnym
uczuciem. – Tak czy siak, Książę Piekła będzie silnym sojusznikiem. Może dzięki
niemu dowiemy się, gdzie jest Blitzo i jak mu pomóc.
– Co mamy
robić do tego czasu? – zapytała Millie, podnosząc się z miejsca.
– Na razie zostańcie
tutaj i nie wychodźcie z biura aż do mojego powrotu. Nie otwierajcie nikomu. W
razie ataku zabierzcie księgę, tyle gotówki, ile dacie radę i znajdźcie jakieś
bezpieczne miejsce poza miastem. To samo, jeśli nie odezwę się w ciągu trzech
godzin. Stwórzcie portal do świata żywych, jeśli to będzie konieczne.
– Co?!
Przecież cię nie zostawimy, Moxxie! – zawołała, podbiegając do męża. Ujęła go
za ręce i przycisnęła je do piersi. – Nie… nie dam sobie bez ciebie rady.
Moxxie
uśmiechnął się łagodnie i pocałował ją w usta.
– Wiem,
Millie, ale mieliśmy zaopiekować się Looną. Słyszałaś szefa. Mamy mieć na nią
oko. Poza tym tak będzie lepiej. To ja jestem mężczyzną w tym związku.
– Teraz
brzmisz, jakbyś urwał się z osiemnastego wieku – skrzywiła się Millie. Moxxie
ucałował ją w czoło i ruszył ku drzwiom. – Po prostu… pisz do mnie co godzinę,
okej?
Skinął głową i
wyszedł, zatrzaskując drzwi. Millie westchnęła. Miała nadzieję, że Książę
Stolas znajdzie sposób, by wyciągnąć ich z tego bagna.
– Nie musicie
się mną opiekować – mruknęła Loona, wbijając wzrok w posadzkę. Moxxie nie mógł
widzieć jej wyrazu twarzy, bo przysłaniały ją włosy, ale jasnym było, że czuła
się niekomfortowo. – Wiem, co tat… Blitzo powiedział, ale…
Uśmiechając
się, Millie podeszła bliżej i ułożyła dłonie na ramionach piekielnego ogara.
– Loona,
pracujemy razem. Jesteśmy szczęśliwi, że możemy pomóc. Zresztą wiesz, że szef
zawsze nazywał naszą firmę rodziną.
Loona uniosła
brew.
– Nawet jeśli
dalej będę kradła Moxxiemu obiad?
Millie
zachichotała.
– Cóż,
większość z nich nie jest dobra dla jego zdrowia. W pewnym siebie pilnujesz,
żeby nie przytył.
Loona
uśmiechnęła się, po czym skinęła głową.
– Dzięki,
Millie. Naprawdę.
– Nie martw
się. – Millie wsparła dłonie na biodrach. – A teraz zorganizujmy broń, alkohol
i poczekajmy na mojego męża.
– Mam SPAS 12*
– oznajmiła Loona, szczerząc się w uśmiechu.
***
Książę Stolas, jeden z książąt
należących do Goecji i ekspert w dziecinie astronomii i magii, umierał z nudów.
Zazwyczaj Piekielny Książę był zajęty, czy to sprawdzając, czy jego towarzysze
ze świata żywych dobrze sobie radzili, czy upewniając się, że inna demoniczna
potęga nie próbuje podjebać mu terytorium. Ale nie tym razem – to był kolejny
nudny dzień.
– Ugh, Piekło
to jednak Piekło, kiedy nic się nie dzieje – jęknął sowi książę, rozkładając
się na jednej z wielu drogich kanap. Mieszkał w jednej z najbardziej wymyślnych
rezydencji, z dostępem do niezliczonych basenów, stajni, bibliotek, sali
bilardowych, a nawet areny gladiatorów, którą Ball podarował mu na trzy tysiące
czternaste urodziny. Jednak nic z tego go nie bawiło.
Jego żona przez tydzień odwiedzała teściową,
jednak on nie zamierzał spotykać się z tą suką. Jego córka wyszła z
przyjaciółmi do kina i miała wrócić dopiero wieczorem. Zostali mu tylko słudzy
i strażnicy. Tyle że oni byli nudni.
– Hmm, może
uda mi się namówić Blitzy’ego, by przyszedł się pobawić – mruknął do siebie
Stolas z szerokim uśmiechem. – Zawsze wie, jak urozmaicić mi dzień. Na więcej
niż jeden sposób.
Och, Blitzo.
Chochlik, który skradł serce Stolasa. I jego rozporek.
Większość
elity Piekła nie przejmowała się istotami z niższych klas. Te w ich oczach pozostawały
niewiele warte, jednak Stolas był inny. Uważał je za interesującą grupę,
posiadającą swobody, których jemu odmawiano. Z tego powodu okazywał im więcej
miłosierdzia niż inni szlachcice, ku irytacji żony będąc tym, który pociągał za
sznurki portfelowe. Wciąż pamiętał dzień, w którym poznał Blitzo.
Postanowił zorganizować jeden z wielu bali, jednak tym razem zaprosił również
mniej wpływowe rasy. Niestety, nikt nie odważył się przyjść, pomijając jednego
ubranego w kostium clowna chochlika, szukającego sponsorów dla swojej przyszłej
firmy – I.M.P.
Czerwony
chochlik, który przedstawił się jako Blitzo, sprawiał kłopoty. Psocił, rzucał
sarkastyczne obelgi na lewo i prawo, a nawet huśtał się na żyrandolu, ścigany
przez Księcia Orobasa, któremu celowo nadepnął na ogon. Później Stolas
dowiedział się, że tej nocy Książę Orobas opowiadał o legalnym polowaniu na piekielne
ogary.
Tamtej nocy
Stolas nie tylko zainteresował się Blitzo. Pragnął go w swoim łóżku aż do rana.
Ta pasja, ta energia… Wszyscy spodziewali się, że Stolas wymierzy mu karę,
kiedy kazał strażnikom zabrać go do swojego pokoju.
Och, ukarał
go, oczywiście. Ze wzajemnością. Nie mógł usiedzieć na tyłku przez tydzień!
Ta noc była piękna i pierwotna, zwłaszcza że
Stolas do tej pory nie brał do łóżka nikogo poza żoną. Och, później zorientował
się, że Blitzo zabrał jego Grymuar Światów, by użyć go w swojej działalności,
ale Stolasa jedynie to rozbawiło. Poza tym incydent okazał się pretekstem, by
łatwo zorganizować… nocne zabawy z Blitzo raz w miesiącu.
Oczywiście to
było zanim książę zadurzył się w szefie I.M.P. Im więcej czasu spędzali razem –
w łóżku lub poza nim – tym bardziej Blitzy podbijał jego serce. Tak, Stolas był
w związku, ale jego aranżowane małżeństwo pozbawione było miłości. Szanowali
się, do pewnego stopnia przyjaźnili – to wszystko. Całkiem nieźle razem
współpracowali. On dysponował magią i wiedzą na temat rytuałów, ona miała
kontakty i całą sieć szpiegów. Temu zawdzięczali swoje wpływy. To też tworzyło
ich związek, oczywiście pomijając ukochaną córkę Octavię. Każde miało
kochanków, jednak żadnego z nich to nie obchodziło. Cóż, jego żonie nie podobał
się fakt, że sypiał z chochlikiem, ale tylko dlatego, że martwiła się o ich
reputację.
– Panie? –
Książę Stolas uniósł wzrok i spojrzał na stojącego w progu salonu Reginalda,
swojego naczelnego lokaja. – Jest tutaj chochlik, który chce się z tobą
widzieć. Mówi, że to ważne.
– Och, czy to
Blitzy?! – zapytał z podnieceniem Stolas. Czy jego czerwony chochlik w lśniącej
zbroi przyszedł uratować go od nudy?
– Nie, ten
mniejszy – wyjaśnił Reginald. – Ten z burzliwym temperamentem.
– Och, Moxxie
– odparł Stolas, wzdychając z rozczarowaniem. – Dobrze. Pozwól mu wejść.
Kilka minut
później, podenerwowany chochlik wszedł do salonu. Stolas natychmiast zauważył,
że miał ze sobą Grymuar Światów i to go zaskoczyło. Blitzy zawsze pojawiał się
z comiesięcznym zwrotem, poprzedzonym pełnym pasji seksem; nigdy dotąd nie wysyłał żadnego ze swoich pracowników.
Co więcej, to nie był nawet czas poprzedzający pełnię.
Moxxie skłonił
się i opadł na jego kolano przed Stolasem. Książę przewrócił oczami.
– Wasza Wysokość.
Dziękuję, że zechciałeś się ze mną widzieć.
– Tak, tak,
Moxxie. – Stolas machnął ręką. – Znamy się już jakiś czas. Przyjaciele Blitzo
są moimi przyjaciółmi, więc proszę, wstań. – Pochylił się z uśmiechem. –
Zresztą jeśli chciałeś zdradzić ze mną żonę, trzeba było przyprowadzić szefa.
Zawsze marzyłem o trójkącie.
– C-co?! –
wykrzyczał Moxxie, czerwieniąc się.
– Żartuję!
Tylko żartuję! – zachichotał Stolas, wyrzucając ramiona ku górze. – Za łatwo
się denerwujesz, mały chochliku.
– T-tak, panie
– powiedział Moxxie, podnosząc się z westchnieniem. – Książę Stolasie, mamy
poważny problem.
– Znów
trudności finansowe? – parsknął Stolas,
potrząsając głową. – Cały Blitzy. Zawsze wydaje pieniądze na głupstwa. Jego
posąg. Konie z Arabii Saudyjskiej. Złota toaleta. Ach, przypomina mi Octavię,
kiedy dostała swoją pierwszą kartę kredytową.
– Wasza
Wysokość, to coś poważniejszego – westchnął Moxxie. – Widzisz…
– Cóż,
niezależnie od problemu, na pewno mogę pomóc Blitzy’emu, ale następnym razem
naprawdę musi przyjść osobiście – wyjaśnił Stolas, oblizując usta. – Tylko o
tyle mogę się oprzeć temu jego soczystemu, pięknemu, szkarłatnemu kutasowi!
Szatan na górze, Bóg na dole. Chcę poczuć go w ustach i…
– Panie,
Blitzo został porwany! – wykrzyczał Moxxie.
… co?
– Co? –
wykrztusił Stolas, rozszerzonymi oczyma spoglądając na Moxxiego.
– Blitzo
zaginął na dziewięć dni. Na początku myśleliśmy, że zajmuje się głupstwami albo
że to żart, ale nigdzie nie było po nim śladu. Nic. Nie pojawiał się ani w
pracy, ani w domu – wyjaśnił Moxxie.
Stolas szybko
wyjął telefon i sprawdził wiadomości. Nic od Blitzo, mimo licznych wiadomości i
zdjęć, które mu wysyłał. Sprawdził Voxagram, który Blitzo zawsze aktualizował i
zauważył, że rzeczywiście nic nie pojawiło się od kilku dni.
– A potem
dostaliśmy telefon…
Moxxie
przeszedł do wyjaśniania tego, czego dowiedzieli się podczas rozmowy. Blitzo
był torturowany przez dziewięć dni. Samo usłyszenie tego sprawiło, że Stolas zadrżał
z wściekłości, a jego szpony zacisnęły się w pięści tak mocno, że aż zaczęły
krwawić. Kiedy Moxxie wspomniał, że porywacz pragnie Grymuaru Światów, uniósł
brwi. Niewielu wiedziało, że księga istnieje, a Stolas oddawał ją na użytek
I.M.P.
Słysząc o zdjęciach, Stolas zmrużył oczy.
– Pokaż mi je.
To nie była
prośba, ale żądanie. Musiał je zobaczyć. Musiał sprawdzić, co te… zwierzęta
zrobiły Blitzy’emu.
Moxxie
przełknął ślinę, po czym wyjął zdjęcia z kieszeni.
W chwili, w
której Stolas zobaczył pierwsze z nich, uwolnił moc tak gwałtownie, że Moxxie
został zdmuchnięty na ścianę. Każde kolejne zdjęcie tylko pogarszało sytuację,
potęgując gniew. Malowidła na ścianie topniały, a na ziemi zaczęły pojawiać się
pęknięcia. Kiedy Stolas dotarł do tego, który ukazywało Blitzy'ego – jego słodkiego, zranionego
chochlika z zapłakaną twarzą – tama pękła.
Wydał z siebie
głośny krzyk, który rozbrzmiał echem w połowie Piekła, aż cała ziemia zadrżała
od demonicznej mocy. Wypełniła pałac z taką intensywnością, że jego części
zaczęły się rozpadać. Nie czuł takiego gniewu od czasu, gdy dowiedział się, że
ktoś znęcał się nad Octavią w szkole podstawowej.
Zamierzał
znaleźć tych drani. A potem uświadomić im, dlaczego nigdy nie należało wkurwiać
Księcia Piekieł. Zwłaszcza raniąc kogoś, kto był dla niego ważny.
– GRIMBEAK! –
wrzasnął Stolas tak głośno, jak tylko mógł. Jego czerwone oczy zalśniły jaśniej
niż słońce.
W jednej
chwili z cienia wyłonił się sowi demon w ciemnej, gładkiej zbroi i wylądował u
boku swego pana. Pomimo emanującej od Stolasa energii, zachował spokój i
opanowanie.
– Tak,
mistrzu?
– Chcę, żebyś
przyjrzał się tym zdjęciom. Zdobądź nagrania rozmów z I.M.P. Przeszukuj każdą
aleję, aby dowiedzieć się, gdzie jest Blitzo. Zobacz, kto plotkuje o portalu do
ludzkiego świata albo uprowadzeniu chochlika. Chcę każdego skrawka informacji,
nieważne jak malutkiego. Chcę, żebyś wypytał wszystkie nasze wtyki. I chcę,
żeby to wszystko zostało zrobione do jutra. Nie. Zawiedź. Mnie.
Grimbeak
zabrał zdjęcia, skinął głową i zniknął. Stolas odwrócił się ku wejściu do
salonu i wezwał swojego lokaja.
– Tak, panie?
– spytał Reginald, również niewzruszony wybuchem.
– Chcę, żebyś
zabrał Millie i Loonę z I.M.P. i przyprowadził je tutaj. Dyskretnie, tak, żeby
nikt nie widział. Ktokolwiek przeszkodzi? Zabij. Chcę też, by moja córka
wróciła do domu, a żonę poinformowano, żeby została u matki, póki tego nie
odwołam. Chcę, by nikt nie miał wstępu do pałacu, gdy wszyscy już tutaj będą. Odmów
wejścia wszystkim prócz mojej żony, jeśli zignoruje moje polecenie, i samego
Lucyfera. Utrzymuj Legiony w gotowości. Przygotuj wszystko dla naszych gości i poinformuj
Szpital Ogólny imienia Judasza, aby przyszykowali się na przyjęcie pacjenta.
Chcę, żeby Blitzo otrzymał najlepszą opiekę, jaką może zapewnić Piekło, kiedy już
go znajdziemy. Do diabła z wydatkami. Zrozumiany?
– Tak, panie – odparł Reginald, po czym
skłonił się i wyszedł.
Stolas
odetchną, powoli się uspokajając. Nie uwolnił takiej mocy od długiego czasu i
musiał się skupić. Przeniósł wzrok na Moxixiego, wyglądającego na bliskiego, by
obesrać spodnie. Podszedł bliżej niego i przyklęknął, by ich spojrzenia
znalazły się na jednym poziomie.
– Moxxie,
przysięgam na gwiazdy, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by bezpiecznie
sprowadzić Blitzo do domu. Nie spocznę, póki nie wróci, a dupki, które mu to
zrobiły, nie umrą straszną śmiercią.
– D-dziękuję,
Książę S-Stolasie – powiedział Moxxie, podnosząc się z pomocą księcia. –
Napiszę do żony o tym, co się dzieje. Wtedy będziemy mogli zaplanować, jak
pomóc Blitzo. – Wręczył Stolasowi księgę. – Do tego czasu sądzę, że powinieneś
ją zabrać. W twoich rękach będzie bezpieczniejsza.
Książę Stolas
przyjął księgę, ale nic nie mógł poradzić na to, że jej nienawidził. To przez
to cholerstwo Blitzo znalazł się w takiej sytuacji. Może gdyby mu jej nie dał,
nic podobnego nie miałoby miejsca? Niezależnie od tego, Stolas nie zamierzał
zatrzymać się, póki Blitzo nie będzie bezpieczny. Nawet gdyby musiał walczyć
przeciwko całemu Niebu i Piekłu.
*SPAS 12 – strzelba samopowtarzalna kalibru 12/70.
0 komentarze:
Prześlij komentarz