Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Prace czytelników. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ♥ Prace czytelników. Pokaż wszystkie posty

12 lipca 2019

Undertale: Pozwól pokazać sobie gwiazdy - To twoja wina


Notka od autora: Frisk został zabity, a jego dusza została zabrana do króla. Dziecko jednak zdążyło zabić kilka potworów na swojej drodze, ucierpiała też Toriel czy Papyrus. Potwory po wydostaniu się na powierzchnie zrobiły dość duże... zamieszanie. Minęło od tego momentu siedem lat, ludzie pomału nauczyli się żyć razem z tymi stworami, przynajmniej w większości. Ty za to masz dość, potrzebując trochę spokoju, udałaś się tam, skąd potwory uciekły - na górę Ebott. 
Nie przemyślałaś tego dobrze, to jest pewne.
Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika i pewnie jak już się spodziewacie, Sans x Czytelniczka. Bo jakby inaczej. Jest to też moje pierwsze opowiadanie na poważnie i pierwsze, które chcę skończyć. Wszystkie rady są mile widziane. 
Spis treści
To twoja wina (tu jesteś)
...
Co to kurwa było? 
Te słowa krążyły ci po głowie, odkąd jakiś badyl postanowił cię zaatakować. Cała przerażona opierałaś się o drzwi, serce biło tak szybko, że miałaś wrażenie, jakby się zatrzymało. Nie wspominając o tym, że jesteś spocona jak świnia. Zaraz, świnie się chyba nie pocą. Mniejsza. Jesteś bezpieczna, to najważniejsze. 
No dobra, chyba bezpieczna, bo nie czarujmy się, jeśli to coś ma dostęp do tego domu, to jesteś martwa. Byłaś pewna, że wszystkie potwory wyszły na powierzchnię, w tych wszystkich wywiadach wyraźnie zaznaczały, jak to życie w podziemiach dawało w kość. Kurwa. 
Czemu tego nie przemyślałaś? A może po prostu ten kwiat nie mógł wyjść? Spojrzałaś na zamek w drzwiach, żadnego klucza. Jeśli potrafi otwierać drzwi to będzie kiepsko, mimo wszystko kochasz żyć i obiecujesz, że jak stąd wyjdziesz to nigdy, ALE TO PRZENIGDY, nie wpadniesz tu znowu celowo. A matka mówiła, obieraj ziemniaki i nie pyskuj że ci źle. Dobra, poradzisz sobie, jesteś przecież dorosłą kobietą. 
Rozglądając się po pomieszczeniu dostrzegłaś małą szafkę, na której stał ładnie zdobiony wazon z jakąś roślinką, tyle, że uschniętą. Podbiegłaś do niej i strącając naczynie, zaczęłaś siłować się z meblem. Dość łatwo było go przeciągnąć pod drzwi, co prawda trochę się przy tym zmachałaś, ale wizja pożerającej cię stokrotki była gorsza, właśnie to wykrzesało z ciebie te ostatki sił. 

Teraz, jak jesteś chyba bezpieczna, masz czas by pomyśleć co dalej i napić się wody. Zdjęłaś z pleców dość spory plecak, w którym schowałaś reklamówkę wypełnioną do połowy różnymi kanapkami, dość sporo wody i kilkoma innymi ważnymi rzeczami. Chciałaś tu zostać na kilka dni, odpocząć od tego wszystkiego. A tu taka niespodzianka. Miałaś jedno zadanie. 
Westchnęłaś i odkręcając wodę, upiłaś kilka łyków. Dobra, co teraz. Skoro to coś tu jest, to może zostało ich więcej? Właśnie, znajdujesz się w jakimś pierdolonym budynku. Leniwie wlepiłaś wzrok w rozbity wazon, ziemia walała się po podłodze, a roślinka miała wyjebane, i tak była zdechła. Może ktoś tu mieszka, a ty wpierdoliłaś się jak bezdomny w wigilie? Cóż, jeśli jest podobny do tego kwiatka, najwyżej cię zabije. Bo aktualnie nie ma w tobie żadnej siły i motywacji, by dalej się bronić.  Zakręciłaś wodę i wsadziłaś ją z powrotem do plecaka. No nic, pora pozwiedzać budynek.

 Wstałaś, a w twojej głowie zakręciło się nieprzyjemnie. Chwile stałaś podparta ściany, aż zostawiłaś ją w spokoju i pokierowałaś swoje ciało w lewo. Salon. Stół, kominek, krzesła, fotel, kurz. Sama podłoga wyglądała jakby nikt jej nie mył od bardzo dawna. Zainteresowana pokierowałaś się do szafki z książkami. Dość spora kolekcja. Zafascynowana wzięłaś pierwszą lepszą do rąk. Piękna skórzana okładka, w środku pożółkłe strony, postanowiłaś mimo wszystko nie tracić czasu i niczym prawdziwy kleptoman, wsadziłaś ją do plecaka. Będziesz podziwiać jej piękno w  domu. Resztę zostawisz, nie masz aż tyle miejsca by upchać więcej, no i... po co ci niby więcej. 
Kuchnia, z wyglądu strasznie sympatyczna, jeśli można tak nazwać pomieszczenie, ma wszystko co mieć powinna. Przynajmniej ty masz ją podobnie umeblowaną, tylko twoja jest trochę większa i posiada zmywarkę. Najbardziej jednak zdziwiło cię ciasto, ciasto leżące na blacie. Podeszłaś bliżej i je dotknęłaś. Zimne. Do tego twarde jak skała i śmierdzi. Ugh. Teraz masz pewność, że nikt tu nie mieszka. Ciekawa odkręciłaś kurek w kranie, o dziwo, po kilku sekundach zaczęła się lać woda. I choć odkręciłaś ciepłą, to zimna też będzie. Nabrałaś trochę w dłonie i przemyłaś twarz. O tak, tego ci było trzeba. Woda zaczęła się gromadzić przez zatkany odpływ. Musiałaś być nieźle brudna, bo ciecz przybrała brązowawy kolor. Wytarłaś twarz szmatką leżącą niedaleko. Musisz szybko znaleźć łazienkę, nie lubisz śmierdzieć, szczególnie potem, a masz świadomość tego jak teraz "pachniesz". Wychodząc otworzyłaś jeszcze lodówkę iiiii zamknęłaś ją tak szybko jak otworzyłaś. Zdechłe ślimaki to to, czego naprawdę się w lodówce nie spodziewałaś.  

Idąc korytarzem, uznałaś, że zaczniesz sprawdzać pokoje od końca. Dom ogólnie wydaje się bardzo ładny i mimo wszystko, zadbany. Bo choć nazbierało się w cholerę kurzu, panuje tu prawdziwy porządek. Potwór który tu mieszkał musiał naprawdę chcieć, by dom był nienaganny po jego wyprowadzce. No ale co w takim razie robi ciasto na blacie? 

Pierwszy pokój, zamknięty na klucz. Z szacunku dla właściciela, postanowiłaś nic więcej nie rozwalać. Następny był otwarty. Twoim oczom ukazała się sypialnia, ściany miały kolor niebieski, co było miłym zaskoczeniem, bo reszta budynku była raczej w kolorach beżu, żółci i brązowego. Dwuosobowe łóżko, więcej książek, biurko i kurz. Jak wszędzie. 
Podoba ci się. 
Cicho zamknęłaś pomieszczenie i udałaś się do ostatnich drzwi błagając, by to była łazienka. Zamiast niej ukazał ci się pokoik dla dziecka, czyli miało dziecko? Wchodząc do pokoju podłoga delikatnie zaskrzypiała, przyzwyczaiłaś się już do tego dźwięku. W całym domu, oprócz kuchni, podłoga nieprzyjemnie skrzypi. Kilka razy zdążyłaś się przestraszyć i za każdym razem, miałaś kwiatka przed oczami. Naprawdę? Teraz twoim największym lękiem zostaną kwiatki? Uciekając nawet nie zwracałaś uwagi na teren, chcąc wrócić drogą którą przyszłaś mogłoby być ciężko. Dobra, ani ci się śni tam wracać. Teraz potrzebujesz odpoczynku, wyszłaś. To łóżko jest za małe na ciebie, masz dumne metr siedemdziesiąt nad ziemią. 
Poprzedni pokój będzie do tego zdecydowanie lepszy, no i nie ma łazienki, chyba, że jest nią zamknięte pomieszczenie. Nie włamiesz się tam, umyjesz się korzystając z wody, znajdującej się w kranie. Problem będzie tylko w tym, że jesteś mało odporna na zimno, zdecydowanie wolisz jak jest ciepło. Gorąca herbata, kocyk, dobry serial. Tak, to jest to co zrobisz po wyjściu, wliczając prysznic. Nie dbając absolutnie o nic, weszłaś do pokoju i rzuciłaś się na łóżko. To wydało z siebie tylko głośne skrzypnięcie, a kurz uniósł się w górę. Sen, tak, tego pragniesz...


Leniwie otworzyłaś ślepia, przetarłaś palcami śpiochy w kącikach oczu i znowu je zamykając, mocno wtuliłaś głowę w poduszę, obejmując kołdrę i bardziej zwijając się w kłębek. Tak bardzo chciałaś jeszcze spać, ale to niemożliwe. Czujesz jak część sił do ciebie wróciła, a ty musisz wrócić na powierzchnię. Bo to nie był dobry pomysł udać się tutaj na wakacje, a ostrzegały cię przed tym taśmy policyjne i siatka. Która nie stanowiła dla ciebie problemu. Matka by się zawiodła, ale zawsze wiedziała, że ciągnie cię do drobnych przestępstw. I nie miała ci tego za złe. Przeciągnęłaś się prostując wszystkie kończyny, wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk zadowolenia, słysząc przyjemne strzelanie kości. Tyle wystarczyło by już z większą chęcią zwlec się z łóżka. Zacmokałaś kilka razy i spojrzałaś na zegarek, spałaś dwanaście dobrych godzin. Nad tobą jest aktualnie ranek i słoneczko świeci ludziom w oczy. Nie tobie. Co ci odpowiada, bo jesteś typem człowieka lubującym nocny tryb życia. Za każdym razem gdy ojciec nazywał cię wampirem, odpowiadałaś "Ble Ble Ble", wystawiając do tego język i charakterystycznie garbiąc plecy. Zaśmiałaś się delikatnie, nie mogłaś trafić na lepszych rodziców. Usiadłaś na skraju łóżka patrząc na swoje nogi. Dopiero teraz dostrzegłaś że szorty, w jakie byłaś ubrana, nieźle się pobrudziły, a w niektórych miejscach były większe, lub mniejsze dziury. Podobnie bluza. Chwiejnym krokiem podeszłaś do lustra, znajdującego się na ścianie. Patrząc w swoje odbicie delikatnie się wystraszyłaś. Twoje włosy to już nie włosy, tylko jeden wielki guz. Ich nienaturalne ułożenie przypominało gniazdo, do tego znajdowało się w nich dość sporo paprochów. Grzebień, szybko. Podeszłaś do plecaka w poszukiwaniu owego przedmiotu, nie ma. Zgubiłaś? Jesteś pewna, że go pakowałaś. 
Zaraz. Zanim wyszłaś jeszcze raz postanowiłaś się poczesać i odłożyłaś go na półkę. Walnęłaś dłonią w czoło, w pokoju rozbrzmiał tylko plask. A może by tak... Zaczęłaś grzebać po różnych szafkach i półkach. Kilka fioletowych sukienek i - GRZEBIEŃ! Znaczy, no nie do końca. Wygląda jak z jakiejś innej epoki, w sumie nie masz pewności czy to grzebień, ale ogólnie to najbardziej przypomina właśnie ten przedmiot. Wracając do lustra, kosmyk po kosmyku, ogarniałaś swoje gniazdko, starając się pozbyć wszystkiego, co we włosach być nie powinno. Samo czesanie nie należało do przyjemnej czynności, zdajesz sobie sprawę, że to wina tego zaplątanego ścierwa. Tak więc w akompaniamencie syków, jęków i przekleństw, kiedy już włosy wyglądały jak włosy, skończyłaś. Postanowiłaś zachować ten przedmiot. Przebrałaś się w szare dresy, bo to chyba najwygodniejsze spodnie jakie istnieją, czarną koszulkę, założyłaś też świeże świąteczne skarpety, majtki i wyszłaś z pomieszczenia. Teraz pytanie, gdzie możesz się załatwić? Organizmu nie oszukasz, wysikać się musisz. Do zlewu nie, to ohydne. Miska odpada. Jeśli zaraz czegoś nie wymyślisz, to podłoga będzie ostatecznym wyborem. Twój wzrok padł na kolejną zdechłą roślinkę, w dość dużym wazonie. Jezu jaki wstyd...



Zaciągnęłaś spodnie na dupę.
-Przepraszam... Ale i tak już od dawna nie żyjesz - Matko co za wstyd, ciężko ci nawet popatrzeć na tą biedną roślinkę. To już druga której zrobiłaś krzywdę w tym domu i masz nadzieje, że ostatnia. Powędrowałaś do kuchni, gdzie pod zimną wodą umyłaś ręce, a mokrą szmatką przetarłaś po ciele, by choć trochę pozbyć się smrodu potu. Wyglądasz zdecydowanie lepiej niż wczoraj, a morderczy kwiatek jeszcze się nie pojawił, co oznacza, że nie ma tu wstępu, albo nie chce tu wejść. Jesteś gotowa by zejść do piwnicy, chyba piwnicy. Przechodząc tamtędy, wyglądało na piwnice, a jak się okaże że jest dalsza część domu, z łazienką, to wyjdziesz z siebie. Wyciągnęłaś latarkę i zeszłaś na dół. Tak, nie pomyliłaś się. Przed tobą był długi korytarz, przyprawiający o dreszcze. W takich momentach, człowiek przypomina sobie te wszystkie horrory. Ciemno, wilgotno, ciemno, brudno, ciemno. To powinna być dobra droga do wydostania się, jeśli nie, będziesz zmuszona wrócić i znaleźć inne wyjście. Przełknęłaś ślinę. Jesteś przecież twarda, dasz sobie radę. Ruszyłaś przed siebie, uważnie obserwując otoczenie. Wcześniej nie zwracałaś na to uwagi, ale podziemie jest aż przesadnie fioletowe. Z tego co pamiętasz, wszędzie były fioletowe cegły, kamienie czy jak to nazwać, po prostu ściany. Podłoga tak samo. Z różnych pęknięć wydostawały się zielone rośliny, wszystko wydawało się coraz bardziej mroczne. Twój instynkt podpowiadał by przyśpieszyć, a jak zaczęłaś słyszeć za sobą różne dźwięki, uznałaś to za dobry pomysł. Starałaś wytłumaczyć sobie, że to pewnie jakiś kamyk spadł, albo grasują tu myszy. Jednak w środku wariowałaś, boisz się, nie jesteś twarda i nie chcesz umierać. 
Chód zmienił się w szaleńczy bieg, oczami wyobraźni widziałaś za sobą tego potwora. Całe stado potworów, chcących zatopić w tobie swoje zęby. Zakręt, próbując zgrabnie skręcić wywróciłaś się i obdarłaś lewe kolano. To nic, nawet nie poczułaś. Szybko wstałaś i dalej biegnąc zobaczyłaś drzwi. Otworzyłaś je, myślałaś, że będzie to o wiele trudniejsze. Nie dbając o zamknięcie ich ruszyłaś dalej, biegłaś tak póki nie zobaczyłaś kolejnych. Większe i bardziej solidne. Tak musi wyglądać wyjście. Drzwi do wolności.  Wystarczy, że je otworzysz i będziesz na powierzchni, wrócisz do domu. Zapomnisz o swojej głupocie, nikomu nawet o tym nie powiesz, bo to byłby za duży wstyd. Wystarczy... popchnęłaś je, popatrzyłaś w tył. Miałaś wrażenie, że COŚ się do ciebie zbliża. Wbiegłaś w fioletowe wrota waląc ramieniem. Poruszyły się. Jeszcze raz. Odsunęłaś się trochę, wzięłaś rozbieg i porządnie wlatując w drzwi, poczułaś jak się delikatnie otwarły. Przez szczelinę dostrzegłaś światło. Już prawie. Pchnęłaś z całej siły fioletowe drzwi, które szurając posłusznie się otworzyły. Zimne świeże powietrze uderzyło w twoją twarz, delikatny podmuch poruszył prochem i kurzem za tobą, ale zaraz... 



                                                                                                             Śnieg?



Nie rozumiesz, przecież, ale. Popatrzyłaś do tyłu już trochę spokojniejsza. Nic tam nie ma, wydawało ci się. Zamknęłaś te wielkie drzwi, nie ważne gdzie jesteś, nie wrócisz tam skąd dopiero wyszłaś. Westchnęłaś, dalej jesteś pod górą? Jak tu rosną drzewa? SKĄD TU SIĘ WZIĄŁ ŚNIEG. Zerknęłaś w górę, skały, ziemia. 
Mogłaś się tego spodziewać, pierwsze lepsze drzwi nie mogły być wyjściem. Patrząc na to logicznie, miejsce w którym byłaś, wydawało się teraz dość małe na pomieszczenie całej grupy potworów. Zrobiło ci się zimno, a dziura w spodniach na kolanie, przypomniała o ranie. Oparłaś ciało o drzwi, wyjęłaś z plecaka bandaż i podwinęłaś nogawkę. Nie wyglądało to ładnie, ale co poradzisz. Oby nie wdało się zakażenie, bo nie masz nic by ją odkazić, jedynie możesz przemyć wodą. Jak pomyślałaś tak zrobiłaś. Przemyłaś ranę i zabandażowałaś kolano. Postarałaś się to zrobić tak, by móc nim swobodnie poruszać. Opuściłaś nogawkę i założyłaś poplamioną bluzę.
Wolisz chodzić brudna, to lepsze niż zamarzanie. 
Ruszyłaś przed siebie, ta roślina tu nie przyjdzie, jest za zimno, ale to potwór więc nigdy nie wiadomo. Drzewa ciągnęły się, a twoje materiałowe Adidasy zdążyły przemoknąć. Objęłaś ciało rękami, śnieg skrzypiał pod butami, wraz z dźwiękiem pękających patyków. Nie wiesz ile jeszcze masz iść, nie wiesz nawet czy spotkasz po drodze jakieś budynki. Jeśli nic takiego nie znajdziesz, zamarzniesz tu, poddasz się i zdechniesz, a twoje martwe lodowate truchło znajdzie kolejna osoba, która nie powinna była się tu zjawiać. Weszłaś na mały drewniany mostek, który pod wpływem twojego ciężaru zaskrzypiał, wtedy obleciał cię strach, że się zawali, więc pośpiesznie z niego zeszłaś. 
Palców u stóp już nie czułaś. 
Obok ciebie pojawiła się kość. Na początku nie wiedziałaś co się dzieje, dopiero kiedy odskoczyłaś, a na miejscu gdzie stałaś pojawiła się kolejna, wiedziałaś, zginiesz tu jeśli szybko czegoś nie zrobisz. A jedyne co robisz od bodajże dwóch dni, to uciekanie, więc i tym razem, potykając się, wzięłaś nogi za pas. Już wiesz, jest tu więcej potworów, nie wszystkie wyszły. Unikałaś ciosów na czuja, kilka kości cię zraniło. To w ramię, to w uda, to w inne części ciała. Zatrzymałaś się i ciężko dysząc obróciłaś, mała przelatująca kość trafiła cię w policzek, na co syknęłaś i idąc w tył, trafiłaś na coś, na co, nie wiesz, ale twoje ciało się zachwiało. Upadając walnęłaś o coś twardego głową. 
-Pomocy! - wydarło się z twoich ust, a łzy zaczęły spływać po czerwonych od mrozu policzkach. Masz dość. Zanim kompletnie przestałaś rozumieć co ma miejsce, zamknęłaś oczy. Słyszałaś kroki, były coraz bliżej, ale dla ciebie robiły się coraz to cichsze. 

Straciłaś przytomność ze świadomością, że nie ma szans byś się obudziła.
Share:

27 czerwca 2019

Grimtales - GRIM FANDANGO CZ 1 - BILET W JEDNĄ STRONĘ - LOLA GDZIE JESTEŚ


SPIS TREŚCI

Była noc w Rubacava. Kiedy ktoś opisał miasto, zwykle  opowiadał najpierw o zimnych nocach w mieście i tysiącach gwiazd, które rozprzestrzeniały się po niebie. Historia zawsze miała wpływ na gęstą mgłę w dokach i wszystkie te przygody, które sprawiały, że niektórzy ludzie romantycznie myśleli o dokach i ich mieszkańcach. 
W dokach nie było nic romantycznego. Przynajmniej nie w opinii Toto Santosa. Nigdy nie widział żadnego marynarza całującego swoją ukochaną na pożegnanie ani grupy starych i uczciwych marynarzy pomagających sobie nawzajem. Wiedział, że w dokach są tylko oszuści, przemoc i pijackie niepowodzenia. 
Innymi słowy, czuł się dość swojsko.
Zwykle nie wędrował po ulicach nocą, to był czas, kiedy miał większość swoich klientów. Mimo że świat zewnętrzny go irytował, nigdy nie powiedział „nie” dla pieniędzy. Tym razem jednak zrobił różnicę i zamknął swoje studio. 
I to nie był pierwszy raz w tym tygodniu. 
Lola zaginęła na kilka dni, a mężczyzna zaczął się martwić. Kobieta nigdy nie wyjechała na dłużej niż jeden dzień, nie mówiąc mu wcześniej. Toto mógł się założyć, że stało się coś nieoczekiwanego i nie podobało mu się to. Nieoczekiwane zdarzenia były często niepożądane.
Wszystkim, którzy o to pytali, powiedział, że to dobrze, że irytująca dziewczyna w końcu go zostawiła, ale czuł się inaczej w środku. Wszyscy o tym wiedzieli i wiedział, że tak. Nie przeszkadzało mu to, ale wolałby umrzeć po raz drugi niż przyznać, że się tym przejmuje. 
"Patrz gdzie idziesz!" warknął na pijanego marynarza, który potknął się w jego pobliżu. Mężczyzna nie był bliski upadku z nim, ale Toto był w złym humorze i - jak zawsze - chciał podzielić się nim z całym światem. 
Był bardziej niż świadomy tego, co Lola robiła w poprzednich tygodniach. Dziewczyna przez jakiś czas poważnie się podkochiwała w Maximino i chociaż Toto kazała jej zapomnieć o tym, nie słuchała. Nie mógł zrozumieć, dlaczego żadna kobieta nigdy nie słuchała tego, co miał do powiedzenia.
Zaangażowanie się w Maximino nie było zdrowe dla miłej dziewczyny takiej jak Lola. Mężczyzna kontrolował system hazardowy w Rubacava, był gangsterem najgorszego typu i zawsze był otoczony przez skorumpowanych oszustów. Było bardzo prawdopodobne, że jeden z nich poświęci trochę uwagi Loli. Możliwe było również, że dziewczyna wpadnie w poważne kłopoty, gdy wjedzie w świat, którego nie znała tak dobrze, jak myślała. 
„Jest zbyt naiwna,” mruknął do siebie Toto. „Kiedy ją znajdę, sprawię, że zapłaci za wszystkie pieniądze, które tracę podczas jej poszukiwania”. 
Miał nadzieję, że wkrótce ją znajdzie. Zagubione dusze zwykle nie wróciły w jednym kawałku. Przynajmniej nie w Rubacava.
Toto zauważył, że dotarł do mrocznego molo. Początkowo zamierzał się odwrócić i odejść, ale potem zauważył postać stojącą na końcu molo. Nie musiał się zbliżać, żeby zobaczyć, kto to był. 
„Co tu robisz sam? Nie masz nic lepszego do roboty?” - zapytał, idąc do Velasco. Stary kapitan zwrócił się do niego i wziął fajkę do ręki. 
„Słucham pieśni statków. Jest najpiękniejsza takiej nocy ” - powiedział. 
„Ale nie ma statków - ach, nieważne. Nie jestem zainteresowany” - stwierdził Toto. Velasco prychnął i odwrócił się twarzą do morza.
Toto i Velasco nie byli dobrymi przyjaciółmi, ale nie było między nimi nienawiści. Czasami nawet spotykali się, żeby o czymś porozmawiać, ale zdarzało się to dość rzadko. Zazwyczaj przynajmniej jeden z nich musiał być pijany. 
„Szukam Loli. Widziałeś ją?” Zapytał Toto. Wiedział, że nie musi wyjaśniać rzeczy Velasco. Dockmaster miał dziwny sposób wyczuwania tego, co myślą inni. 
„Hm, wydaje się, że” - powiedział. 
„Widziałeś ją?” 
„Nie, ona naprawdę nie lubi się bawić w miejscach, w których spędzam swoją wieczność”, odpowiedział. 
- Cóż, dzięki za nic - warknął Toto i odwrócił się, by odejść, ale głos Velasco sprawił, że znów się odwrócił.
„Zaczekaj. Teraz, kiedy tu jesteś, mam coś dla ciebie”. Wsunął rękę w swój niebieski płaszcz i wyciągnął nieco pomarszczoną kopertę. 
"Co to jest?" - zapytał Toto, kiedy go wziął. Drugi mężczyzna wzruszył ramionami. 
- Manuel Calavera mi go dał, zanim opuścił miasto. To wiadomość od niego. Powiedział mi, żebym ci go dał, kiedy cię spotkam. 
Toto nie zadawał dalszych pytań i rozerwał kopertę. Wiedział, że w pewnym momencie Lola zakochała się w Mannym, a mężczyzna uznał ją za swoją przyjaciółkę. Czuł zarówno zmartwienie, jak i nadzieję, myśląc, że Lola musiała uciekać z mężczyzną. Znowu będzie sam, ale przynajmniej czuje się dobrze. 
W kopercie była prosta pocztówka z niebieskimi kwiatami. Po drugiej stronie napisano kilka słów.
„Nick to zrobił”, przeczytał na głos Toto. Nie musiał nic więcej wiedzieć. Obraz i słowa powiedziały mu wystarczająco. Zacisnął pięści i zgniótł kartę.  Z jego oczodołów popłyneła łza.
- Ten wąż - mruknął złamanym głosem. Dziwne było, jak udało mu się to zrobić bez gardła, języka lub gruczołów łzowych, ale i tak udało się to zrobić. 
Ledwo zauważył, jak Velasco odwrócił się do niego plecami i pozwolił mu być. Toto to docenił, ale tak naprawdę to nie było konieczne. Nie musiał płakać ani wściekać się na nikogo. 
Nie było nic do zrobienia. 
- Szkoda. Była miłą dziewczyną - stwierdził Velasco po chwili ciszy. 
„Zbyt ładna jak na takie miejsce. To by się stało wcześniej czy później”. -dodał ze smutkiem Velasco
Toto czuł się źle i był zły. Lola była światłem w jego tak mrocznym życiu pozagrobowym i obrzydliwe było myśleć, że oszust jak Nick ją skrzywdził. Może nawet zrobił coś gorszego niż tylko zabicie. 
Velasco pochylił drugą rękę za plecami i spojrzał na morze. 
„Wiem, jak się czujesz. Ciągle myślę o mojej pani i…” zaczął, ale Toto nie był w nastroju do słuchania. 
- Zamknij się. Nie chcę ponownie słuchać twoich historii o tym przeklętym statku - mruknął. 
Mógł tylko mieć nadzieję, że Lola nie wycierpiała zbyt wiele. 
Velasco prychnął. Toto wiedział, że doktor miał na myśli dobro, ale to nie było tak, że on się tym przejmował.
Odwrócił się plecami do mężczyzny i odszedł. W drodze do domu zatrzymał się na chwilę, aby spojrzeć na majestatyczny Cat Track. Wiedział, że Nick Virago był tam i dobrze się bawił. 
Już wiedział że nigdy jej nie zobaczy. Swojej ukochanej ''córki''. 

Share:

Grimtales - GRIM FANDANGO - Miasto El-Marrow /niezależne fabularnie/


SPIS TREŚCI
Autor: Janet-Lola

Skąd wzięła się nazwa tego miasta (El Szpik?-tł.na polski) Przeczytajcie .

Wiele tysięcy lat temu dusze żyjących bez celu wędrowały po ziemi zmarłych. 
Musieli unikać wielu niebezpiecznych stworzeń i miejsc. 
Wielu nowo zmarłych miało bać się przejść przez niebezpieczny, wypełniony ciemnością i stworzeniem skamieniały las. 
Ale kilka dusz, najodważniejszych z nich, podjęło ryzyko, aby w końcu dotrzeć do dziewiątego podziemnego świata i wreszcie przyjąć słodką błogość wiecznego odpoczynku. 
Kiedy przemierzali niebezpieczny las, natknęli się na grupę dużych drzew, które zostały ścięte przez demony bobry. 
Ale ich uwagę zwrócił dziwny srebrny płyn wylewający się z drzew na ziemię.
Przyjrzeli się tej dziwnej substancji i na ich oczach zamieniła się w stałą substancję podobną do cementu, której nigdy nie widzieli. 
Gdy podróżowali na skraj lasu, zostali zaatakowani przez więcej demonicznych bobrów i gigantycznych pająków. 
Z desperacji biegli całą drogę do innych dusz, gdzie byli bezpieczni. 
Ale kiedy wrócili, opowiedzieli o przerażających stworzeniach w lesie, ale powiedzieli również o dziwnej substancji, która była na drzewach. 
Po usłyszeniu tego, inne dusze zdały sobie sprawę, że mogą stworzyć bezpieczne domy i inne struktury, jak w starym życiu, z tej substancji.
Tak więc wkrótce wiele grup tych dusz weszło do lasu i przyniosło mu duże ilości, a oni zbudowali małą, ale dobrze prosperującą społeczność. 
Na cześć drzew, których szpik zapewnia im środki do budowy, nazwali nowe miasto El Marrow ... 
Share:

26 czerwca 2019

Opowiadanie: Wśród żywych i martwych - Biurokracja

/To opowiadanie potrzebuje okładki/

Notka od autora: Co się stanie z pozornie zwykłą dziewczyną, która nagle otrzymuje ducha jako Opiekuna? Do czego doprowadzi obecność jego i innych martwych? I czy Opiekun naprawdę jej pomoże?
Nadszedł czas, aby się dowiedzieć.
Autor: Delly Delarouze

Spis treści:
Biurokracja (obecnie czytany)
...
-Jak to jest być duchem? - zapytałam, idąc na przystanek. Aleks szedł obok mnie. Podczas lekcji nie rozmawiałam z nim w obawie, że ktoś uzna mnie za niespełna rozumu. Właściwie to był jego pomysł.
-Nic niezwykłego - odpowiedział mój Opiekun. Westchnęłam.
-Co lubisz robić? Albo lubiłeś? - spróbowałam jeszcze raz. Chciałam coś wiedzieć o Aleksie. Coś więcej poza tym, że jest duchem.
-Rysować - odpowiedział niechętnie, wyraźnie zirytowany. Tego się nie spodziewałam.
-Ja też - powiedziałam, obserwując jego reakcję. Tym razem na jego twarzy przelotnie zauważyłam zaskoczenie, a później nieco sztuczną obojętność.
-Miło - stwierdził jedynie, a ja westchnęłam i przestałam drążyć. Sama również niezbyt lubiłam mówić o sobie, więc mniej lub bardziej go rozumiałam. Postanowiłam póki co dać mu spokój, szczególnie, że starał się być uprzejmy.
Tymczasem doszłam na przystanek. Akurat podjechał mój autobus.
Wsiadłam bardzo ostrożnie, ale i tak się potknęłam i jedynie chwycenie się za słupek uratowało mnie przed bolesnym upadkiem. Cóż, kiedy człowiek przez całe życie ma pecha, to jego refleks się zwiększa, jak widać.
Wyprostowałam się, wzięłam głęboki oddech i spokojnie przeszłam do wolnego miejsca siedzącego. Po chwili Aleks na mnie spojrzał i powiedział:
-Więc… To naprawdę jest dla ciebie norma?
-Mhm - mruknęłam, licząc zielone samochody za oknem.
-To zadanie nie będzie proste - stwierdził i westchnął. Resztę podróży spędziliśmy w ciszy.


W domu było pusto, ale przyzwyczaiłam się do tego. Zjadłam obiad, który zawsze magicznie był w kuchni, gdy wracałam do domu (zakładałam dwie opcje: albo wróżki istnieją i o mnie dbają, albo mama gotuje/kupuje go podczas przerwy w pracy).
Później odrobiłam lekcję, których nie było zbyt dużo, więc ostatecznie jedynie siedziałam i starałam się wymyślić jakąś postać do narysowania. Aleks rozłożył się w swojej niematerialnej formie na łóżku i co jakiś czas podsuwał mi pomysły, ale brakowało mi weny.
Siedzieliśmy tak przez może godzinę, kiedy usłyszałam dziwny dźwięk. Brzmiał jak koła pociągu. Po chwili dołączył gwizd rozlegający się gdy kolej wjeżdża na stację. Byłam zdziwiona, w końcu skąd coś takiego dziesiątki kilometrów od torów?
Po chwili, dosłownie przez ścianę (nie żartuję!) wjechał pociąg, ale nic się z nią nie stało. Chwilę tak siedziałam, analizując wszystkie możliwe opcje.
-Aleks? Czy to jest widmowy pociąg? - zapytałam. Bardzo podziwiam swoje opanowanie, ponieważ mimo, że mam duchowego Opiekuna od dopiero kilku godzin, nie wybiegłam z krzykiem. Co na pewno zrobiłby ktoś z was.
-Hmm? - mruknął i uniósł głowę, aby spojrzeć na to, na co ja się gapiłam. Na chwilę zaniemówił. - Na to wygląda, ale dlaczego? Przecież już jestem Opiekunem - dodał, komplikując więcej niż wytłumaczył.
-Zaraz, moment. Wytłumacz mi, co pociąg ma w związku z tym, że jesteś Opiekunem - nakazałam.
-No tak. Więc jeśli wybrałeś, że chcesz być Opiekunem, to zanim znajdziesz Podopiecznego, to co miesiąc musisz jeździć na spotkania integracyjne, żeby zapoznać się z innymi duchami. I ten pociąg zapewnia przewóz na miejsce spotkań - opowiedział, a ja myślałam o jednym: po co coś takiego duchom?
Pod koniec jego wypowiedzi (najdłuższej jak dotąd, powinnam była to zanotować) z pociągu wysiadł wysoki, szczupły duch ubrany w konduktorski mundur. Spod czapki wystawały mu cienkie, przetłuszczone, szpakowate włosy.
-Aleksander Fabian? Wsiadaj - powiedział i pokazał głową, żeby się ładował. Dopiero po chwili zauważył mnie. - Moment. Czy ona nas widzi?
-To moja Podopieczna - odpowiedział Aleks zirytowanym tonem. - Więc tak jakby możesz już jechać.
-Ale póki jesteś w bazie duchów bez Podopiecznych będę musiał tu przyjeżdżać co miesiąc - powiedział konduktor i wzruszył ramionami. - Żeby to załatwić, oboje musicie się wybrać do BWSP.
-Nie - jęknął Aleks.
-O co chodzi? - zapytałam, włączając się do rozmowy. Zaciekawiło mnie w niej szczególnie owe BWSP.
-BWSP to Biuro Wszelkich Spraw Pośmiertnych, mieści się w świecie duchowym. Musimy się tam udać, poczekać i zarejestrować mnie jako twojego Opiekuna, do czego potrzebna jesteś ty i twój podpis - niechętnie wytłumaczył mi Aleks.
-Ile mniej więcej to zajmie? - nie miałam nic przeciwko wycieczce do BWSP. Wręcz przeciwnie, bo przy okazji była to okazja do zobaczenia, gdzie trafię po śmierci.
-Maksymalnie godzinę - odpowiedział mi konduktor. Widać w BWSP mieli lepszy system niż u żywych.
-Co będzie mi potrzebne? - dalej dociekałam. Do takiej wycieczki konieczne były przygotowania.
-Ty chcesz to zrobić - z niedowierzaniem stwierdził Aleks.
-Oczywiście, że tak.
-Może cię uświadomię, że BWSP ma swoją siedzibę w chmurach - zniechęcał mnie. Wzdrygnęłam się na samo wyobrażenie, ale nie mogłam odpuścić takiej okazji.
-Słuchaj. Wolę tam pojechać niż żeby pociąg co miesiąc wjeżdżał mi przez ścianę - zdecydowałam. - Czy teraz możemy się przygotować? - zapytałam z nadzieją.
-Zgoda - odpuścił i westchnął. - Nie musimy nic ze sobą brać.
-Super. Zawieziesz nas? - zwróciłam się do konduktora. Byłam bardzo podekscytowana.
-Wsiadajcie - odpowiedział.
Wzięłam torbę (ze szkicownikiem oraz ołówkami w środku) i weszłam do pociągu, a za mną Aleks. W środku nie było nikogo, żywego czy nie, więc usiedliśmy z tyłu. Po chwili zajęłam się rysowaniem roślin z racji, że najzwyczajniej bałam się spojrzeć przez okno, szczególnie, że czułam jak pociąg się unosi. I diabelnie przyspiesza.
Po dziesięciu minutach pociąg się zatrzymał, wysiedliśmy, a ja zaniemówiłam. Przede mną stały wieżowce i domy z białych, puchatych chmur. Okna na pewno nie były ze szkła, ale brakowało mi pomysłów, z czego są.
-Aleks?
-Tak?
-Z czego są tutaj okna?
-To pajęcze sieci wypełnione tworzywem zrobionym z dobrych myśli - odpowiedział mój jakże wyedukowany Opiekun.
-Jak to działa? W sensie, skąd pochodzą te sieci i myśli? Kto je zbiera i jak się je później przetwarza? - dociekałam.
-Nie wiem. Zapytasz kogoś w BWSP - odpowiedział Aleks, pokazując mi dłonią ogromny wieżowiec po prawej. Od reszty nie różnił się niczym poza niebiesko-złotym napisem “Biuro Wszelkich Spraw Pośmiertnych” nad drzwiami.
Weszliśmy do środka i podeszliśmy do pani w pierwszym z czterech okienek. Nie było tu nikogo poza urzędniczkami. Grzecznie wyłożyliśmy swoją sprawę, na co pani wyjęła plik dokumentów.
-Wystarczą wasze podpisy tu i tu - powiedziała z uśmiechem, wskazując dokładnie te same miejsca, jak na umowie, którą podpisywałam kilka godzin temu. Już widziałam jak Aleks chce złożyć podpis, kiedy coś mnie tknęło.
-Poczekaj - zareagowałam. Mój Opiekun w ostatniej chwili się zatrzymał, a ja wzięłam umowę i zaczęłam ją czytać. Swoją następną wypowiedź poprzedziłam bardzo rzeczowym chrząknięciem. - Proszę pani, może zamiast podawania nam umowy o wynajem mieszkania w wieżowcu niech pani poszuka właściwego papierka, który oboje podpisaliśmy? Przecież musicie tu mieć jakieś archiwum.
Pani, wyraźnie obrażona, poszła do archiwum i po dziesięciu minutach wróciła z naszą umową, podpisaną. Nic się z nią przez te kilka godzin nie stało.
-O, jest? W takim razie na jej podstawie proszę wyrejestrować mojego Opiekuna ze spisu duchów, które szukają Podopiecznego. Jak najszybciej - zażądałam. Pani, wciąż z miną jakbym obraziła ją w nie wiadomo jaki sposób, postukała chwilę w klawiaturę.
-Zrobione - powiedziała dosadnie, a my wyszliśmy. Na uspokojenie wzięłam kilka głębokich oddechów. I po chwili sobie coś uświadomiłam.
-Jak my wrócimy? - zapytałam.
-Zgaduję, że musimy zapytać w BWSP - westchnął i zawróciliśmy. Tym razem podeszliśmy do pani w trzecim okienku.
-Dzień dobry. Jest tak, że musimy wrócić do jednego konkretnego miejsca na ziemi i nie  bardzo wiemy jak - powiedziałam, siadając na krzesełku. Pani wcisnęła czerwony guziczek i po chwili przyszła dwójka postawnych mężczyzn w garniturach.
Oboje byli czarnoskórzy i łysi. Mieli identyczne rysy twarzy. Właściwie, jedynym szczegółem, który ich różnił, był mały tatuaż róży na szyi tego z lewej.
-Chodźcie, dzieciaki - powiedział jego towarzysz. W jego głosie wyczułam, że nie mamy co się sprzeciwiać, więc grzecznie poszliśmy za nimi, wymieniając z Aleksem przerażone spojrzenia.
Poprowadzili nas przez kilka pustych korytarzy. Mijaliśmy niebieskie drzwi z rozmazanymi oknami, wszystkie do otwarcia za pomocą karty. Starałam się zapamiętać drogę, ale po kilkunastu zakrętach się pogubiłam.
W pewnym momencie obok nas przeszedł woźny i chwilę później Aleks wciągnął mnie do prawdopodobnie składzika. Wyjrzałam ostrożnie, czy mężczyźni się nie zorientowali. Na szczęście nie, a po chwili zniknęli za zakrętem, więc cicho wyszliśmy i pobiegliśmy.
Staraliśmy się trafić do wyjścia, ale żadne z nas nie pamiętało, gdzie powinniśmy biec. W ten sposób dotarliśmy do ślepego zaułka. Zakończonego (jakżeby inaczej?) otwartym oknem. Aleks na mnie spojrzał.
-Wracamy czy… - urwał na dźwięk kroków. Dochodziły zza którychś drzwi dookoła nas i się zbliżały, więc znów na mnie spojrzał, ale tym razem z cichą prośbą. Westchnęłam.
-Sprawdź, jak wysoko jest, bo może tobie się nic nie stanie, ale ja wciąż żyję - odpowiedziałam szeptem. Kroki na chwilę ustały, a później się oddaliły i znowu zaczęły podchodzić do drzwi. W tym momencie byłam gotowa na wszystko.
-Nic ci nie będzie - stwierdził Aleks po wystawieniu głowy. Chwilę później już go nie było.
Podeszłam do okna i zamknęłam oczy. Chciałam policzyć do dziesięciu, aby się uspokoić, ale usłyszałam szczęk otwieranych drzwi. Wyskoczyłam w pośpiechu, ale dzięki Bogu, nic mi się nie stało.
Otworzyłam oczy i od razu zamarłam. Bezwiednie zaczęłam się cofać, aż dotarłam pod ścianę.
-Ej, spokojnie. To przecież tylko wysokość. Oddychaj - odezwał się Aleks. Spojrzałam na niego i wzięłam kilka głębokich oddechów. Odrobinę pomogło.
Po dłuższej chwili odsunęłam się od ściany i przeszłam dwa lub trzy metry.
Myślicie, że udało mi się pokonać mój strach?
A gdzie tam.
Akurat w tym momencie osunęła się jedna z dachówek pode mną, przez co straciłam równowagę, a później zsunęłam się na krawędź dachu. Pasek od torby zahaczył się o jakiś ostry brzeg i ostatecznie zerwał, więc, zgodnie z prawem grawitacji, upadła razem ze swoją zawartością. W ten sposób zostałam pozbawiona wielu szkiców, ale wtedy się tym nie przejęłam. No, bo wiecie, próbowałam nie umrzeć.
Aleks już schodził, aby mi pomóc, kiedy z dołu usłyszałam męski głos.
-Złapię cię, ale musisz mi zaufać - spojrzałam przez ramię, aby się upewnić. To był jeden z tych mężczyzn w garniturach.
Szczerze? Palce mi ścierpły i wiedziałam, że tak czy tak spadnę, zanim Aleks do mnie dojdzie, więc puściłam się krawędzi i poleciałam.
Mężczyzna mnie złapał i od razu odstawił, a ja pobiegłam po torbę. Sprawdziłam, czy wszystko w środku jest w dobrym stanie. W tym czasie Aleks zszedł z dachu chwytając się parapetów.
-Jak? - zapytałam go jedynie, kiedy był już na dole. W odpowiedzi wzruszył ramionami.
-Więc, dzieciaki, może sobie coś wyjaśnimy - powiedział ten mężczyzna, który mnie złapał. Z tej odległości widziałam, że to ten z tatuażem róży. - Nie jesteśmy ochroną i nie chcieliśmy wam nic zrobić. Obsługujemy powroty na ziemię za pomocą tak zwanego systemu drzwiowego.
Nasze miny były bezcenne. Przynajmniej mina Aleksa była - swojej nie widziałam. Ale czułam się zdecydowanie głupio
-Może wejdziemy do środka i my was odeślemy do domu, a wy nie będziecie dłużej sprawiać kłopotów? - zaproponował ten drugi. Oczywiście, weszliśmy za nimi.
Poprowadzili nas przez te same korytarze co poprzednio, aż do ogromnych wrót z czerwonego drewna i metalu.
Za ich progiem był nieskończenie długi hall. Po jego obu ścianach ciągnęły się drzwi przeróżnych kształtów i rozmiarów, od zwykłych, przez te z plakatami słabych boys bandów, aż po te pięknie zdobione.
-I jak to działa? - zapytałam, zachwycona. Aleks był sceptyczny.
-Znajdujesz drzwi do swojego pokoju, przechodzisz przez nie i jesteś na miejscu - wytłumaczył któryś z mężczyzn.
Weszłam do środka i poczułam powolne, miarowe ruchy, jakby ten korytarz w jakiś sposób oddychał.
-Dlaczego ten korytarz tak dziwnie wibruje? - zapytałam, na co mężczyźni wymienili z Aleksem znaczące spojrzenia. Nie spodobało mi się to, ale nie skomentowałam.
Po chwili drzwi zaczęły się przesuwać i trwało to tak długo, aż przede mną nie stanęły te moje, z charakterystyczną rysą (opowieść na inną okazję) przebiegającą przez środek. Otworzyłam je i upewniłam się, że to mój pokój. Nie było mowy o pomyłce.
Przepuściłam Aleksa, pomachałam mężczyznom i sama przez nie przeszłam.

Share:

6 marca 2019

Opowiadanie: Wśród żywych i martwych - Początek

/To opowiadanie potrzebuje okładki/

Notka od autora: Co się stanie z pozornie zwykłą dziewczyną, która nagle otrzymuje ducha jako Opiekuna? Do czego doprowadzi obecność jego i innych martwych? I czy Opiekun naprawdę jej pomoże?
Nadszedł czas, aby się dowiedzieć.
Autor: Delly Delarouze

Spis treści:
Początek (obecnie czytany)


Naomi

Stałam naprzeciwko dwóch duchów i czekałam, aż mi powiedzą że to wszystko to jakiś żart. Nie obraziłabym się, gdyby tak powiedziały, naprawdę. Umiem śmiać się z samej siebie.
Nie no, może najpierw opowiem wam jak do tego doszło. To raczej dobra historia, może nawet jedna z lepszych, które czytaliście (nie wiem, nie jestem wami).
Zanim zacznę, musicie coś wiedzieć. Ja, Naomi Szewczyk, mam ogromny talent do pakowania się w niezręczne, bolesne lub beznadziejne sytuacje.
To nie jest tak, że lubię to, czy coś… Ja zwyczajnie nie mogę nic na to poradzić. Mam pecha i jestem niezdarna, ot co.
Więc… tak, zgadliście. Cała ta historia zaczyna się od jednej z moich licznych wpadek.

❉❉❉

Zaczęło się zwykłym porankiem. No, ja mówię, że zwykłym, wy byście powiedzieli, że pechowym. Ale to ja tu opowiadam i to moje słowo się liczy. To był poniedziałek pierwszego października.
O szóstej trzydzieści obudził mnie budzik. Nie w telefonie, ale taki staromodny, z młoteczkiem uderzającym o dzwoneczki. Był o wiele bardziej skuteczny, a ponieważ stał kilka metrów od łóżka, musiałam wstać i go wyłączyć.
Było mi zimno i się nie wyspałam. Przez całą noc dręczyły mnie koszmary. Jednak chciałam dobrze zacząć ten dzień, więc przywdziałam sztuczny uśmiech i podeszłam do szafy.
Po drodze, oczywiście, uderzyłam się małym palcem u nogi w krzesło. Wzdychając, otworzyłam pierwszą szufladę i wyjęłam zwykły, jasnoszary sweter, do tego wzięłam zwykłe, niebieskie dżinsy. 
Ubrałam się i wzięłam plecak. Oryginalnie był biały, ale pokolorowałam go farbami tak, że wyglądał jak miniaturowy kawałek nieba. Zawsze jak na niego spoglądałam, czułam tak rzadką dumę z siebie.
Spakowałam się wczoraj wieczorem, teraz tylko wrzuciłam telefon i książkę do jednej z mniejszych kieszonek. Wyszłam z pokoju i od razu wiedziałam, że mama już wyszła. Nie słychać było parzenia ani siorbania kawy, szeleszczenia gazety lub stukania talerza. Ogólnie było jakoś… pusto i zimno.
W całym mieszkaniu nie było zbyt wiele naszych osobistych rzeczy. Jakiś tydzień temu przeprowadziłyśmy się z drugiego końca kraju, więc niektóre drobiazgi wciąż były w drodze. Trochę brakowało mi moich książek, miałam naprawdę sporą kolekcję. W sypialni czekały półki, które po zapełnieniu utworami zasłonią całą ścianę.
Weszłam do kuchni i zaczęłam sobie przygotować kanapki, po dwie na śniadanie i do szkoły. Przy okazji stłukłam talerz. Zjadłam, czytając dzisiejszą gazetę, która leżała na stole, pozostawiona przez mamę.
Około siódmej dwadzieścia wyszłam z mieszkania ubrana w czarną kurtkę i martensy w pastelowym, niebieskim kolorze. Sporo osób jechało teraz do pracy, ale nie było korków. Przystanek autobusowy był bardzo blisko, doszłam do niego w pięć minut, a chwilę później jechałam komunikacją miejską do szkoły.
To już trwało zdecydowanie dłużej, ponad dwadzieścia minut, ale wysiadałam tuż przy placówce edukacyjnej. Wokół było całkiem pusto, ale ja wolałam siedzieć tutaj niż w całkowicie pustym mieszkaniu.
Wiecie, jak to jest, kiedy dochodzisz do klasy, gdzie wszyscy się znają od kilku lat? I kiedy twoje pasje uznawane są za dziwne, więc tylko jedna osoba rozmawia z tobą? Nie? To doskonale. Ja mam tak zazwyczaj, ponieważ razem z mamą przeprowadzamy się tam, gdzie jest jej robota, a ja nie mam nic do powiedzenia. A za każdym razem w nowej szkole mój talent do robienia wpadek daje o sobie znać, zazwyczaj pierwszego dnia.
Właściwie nie wiem gdzie mama pracuje. Wiem tylko, że to coś ważnego i że kiedy się na tym skupia, to zapomina o wszystkim innym. A przez wszystko rozumiem naprawdę wszystko.
Pod salą było kilka osób, w tym Amelia. Amelia to dobra osoba i w tym roku to ona została tą, która utrzymuje ze mną jako taki kontakt. Czyli to ją pytam o lekcję, kiedy mnie nie ma, i takie tam.
Teraz Amelia siedziała ze swoimi przyjaciółkami. Uśmiechnęła się do mnie i pomachała mi, dając do zrozumienia, że chce, żebym usiadła razem z nimi. W odpowiedzi jedynie odwzajemniłam uśmiech i pokręciłam głową. Owszem, Amelia była miła i dobra, ale reszta dziewczyn za mną nie przepadała, delikatnie mówiąc.
Ale ponieważ ja nie jestem delikatna, powiem wam szczerze, że to, co do mnie czuły, klasyfikowało się jako nienawiść. Ponieważ obraziłam królową ula (inaczej Paulę) już pierwszego dnia w szkole. Konkretnie to potknęłam się, oblałam ją wodą z otwartej butelki, którą trzymałam, a jej makijaż się rozmył. Kiepski początek, co nie? Przyzwyczaiłam się do “kiepskich początków”, bo dla mnie takie rzeczy to... codzienność.
Czas do lekcji przeczekałam rysując. W domu używałam tabletu graficznego, ale do szkoły zawsze nosiłam szkicownik, bo widzicie… Jeśli obrazisz tą dziewczynę, która w klasie jest najważniejsza, wszystkie jej “przyjaciółki” później chcą ci dowalić. Czasami po prostu są wredne, ale czasami niszczą twoje rzeczy. Nie obchodzi mnie jakiś zeszyt, a książki da się odkupić, lecz tablet graficzny jest nieco (o wiele) droższy. A nie chcę kupować nowego po każdym spotkaniu z “tym” typem osób.
Lekcja nie była zbyt ciekawa. Nawet nie pamiętam o czym mówiliśmy. Po prostu to pomińmy, dobra? To nie jest istotne.
Przerwa miała pięć minut, ale dla kogoś takiego jak ja nawet tyle wystarczy, aby coś zrujnować. Wyszłam z sali prawie ostatnia, tylko kilka osób zostało, aby porozmawiać z panią o jakimś projekcie.
Spokojnie szłam korytarzem. Nie robiłam nic poza obserwowaniem otoczenia. Ktoś miał urodziny, ponieważ wokół jednej z ławek latały balony i śpiewali “Sto lat”. Chciałam tylko przejść obok.
Lecz oczywiście życie zaplanowało dla mnie coś innego. Tuż obok osoby, która trzymała tort, ktoś potrącił mnie łokciem. Naturalnie, wpadłam na tego niewinnego człowieka, a ciasto… poleciało. Wprost na królową Paulę.
Nie była zadowolona. Co to, to nie. Przecież jeden z jej obcisłych topów został pobrudzony! Gdybym nie była taka przerażona, śmiałabym się z jej miny i własnej niezdarności. Gdyby Paula była zwykłą nastolatką, przyjęłaby moje przeprosiny i nic by się nie stało.
-Ty! Znowu! Wcześniej ci odpuściłam, ale teraz… - wyraźnie zabrakło jej słów. W głębi duszy byłam zaskoczona, że użyła w ogóle zwrotu “odpuścić”. Przecież na większości lekcji robi sobie miliardy fotek!
To ewidentnie nie był mój szczęśliwy dzień. Jednak nie zmieniłabym go na nic, a wy zaraz zobaczycie dlaczego.
Paula pstryknęła palcami. Jej przyjaciółeczki były tak “wytresowane”, że bez słów mnie chwyciły i nieważne, jak bardzo kopałam, wrzeszczałam czy drapałam, ciągnęły mnie za sobą.
Nikt mi nie pomógł, ponieważ lekcje zaczęły się chwilę temu. Wrzeszczałam najgłośniej jak mogłam, ale nikt nie wyszedł, a dziewczyny wciąż mnie trzymały.
Oto dlaczego zostałam siłą zawleczona pod drzwi, których nawet nie poznawałam, ale domyślałam się gdzie wychodzą. Były najwyżej w budynku, więc tak… Zgadliście. Stałam przed drzwiami na dach.
Gdy dziewczyny je otworzyły, powiało zimnem… W który mnie bezwzględnie wepchnęły. Marzłam i było naprawdę wysoko. Tak wysoko, że zdecydowanie krzyczelibyście o łaskę i pomoc.
Jednak, jak wiecie, ja nie jestem wami. Ja mam lęk wysokości. Nie weszłabym na drabinę bez ataku paniki, a teraz byłam na jakimś czwartym piętrze. Oparłam się o drzwi i skuliłam się pod nimi. Zaczęłam płakać i krzyczeć desperacko, żeby mnie wypuściły.
Po chwili schowałam głowę między kolanami, aby nie widzieć, jak wysoko się znajduję. Wciąż płakałam, ale przestałam krzyczeć.
Czy jestem dumna z tego występu? Zdecydowanie nie, ale nie mogę na to nic poradzić. Życie po prostu obdarzyło mnie talentem do wpadek i silnym lękiem wysokości. I musiałam z tym istnieć.
Minęła dobra chwila, gdy usłyszałam głos. Bardziej męski niż chłopięcy, ale nie potrafiłam go lepiej określić przez wściekłość, która nadawała mu dziwne brzmienie.
-No, wstawaj i przestań ryczeć. Nic ci nie będzie, poza tym nie możesz im pokazać swojej słabości - powiedział.
-M-mam lęk w-wysokości - wyjąkałam, ukrywając twarz w dłoniach. Lepiej było, żeby o tym wiedział, niż próbował na siłę mi pomóc, stwierdziłam.
-To nic nie znaczy. Teraz tylko to wykorzystają, bo im to pokazałaś. No, dalej, wstawaj, nie maż się i idź się im postawić - mówił dalej głos, wciąż wściekle. Również zaczęłam się irytować. Co on może o tym wiedzieć?!
-Słuchaj, zgniłku, nie rozumiesz o co chodzi, więc lepiej sobie idź i nie… - urwałam, podnosząc głowę. Ten gość był w połowie przezroczysty! - Czym jesteś? - zapytałam, zaintrygowana. Cała złość ze mnie wyparowała, a on wpatrzył się we mnie.
-Ej, no co ty, nie boisz się? - zapytał zirytowany. - Przecież jestem duchem, nie jednorożcem - nie mogłam się powstrzymać i się roześmiałam. Nie to, że mu nie wierzyłam. Gość był całkiem autentyczny, ale ten jego ton... Taki zirytowany, jakbym go obraziła.
-Przepraszam, ale… Nie no, naprawdę jesteś duchem? Jak to jest? - zapytałam, ciekawa odpowiedzi. Nawet bardziej niż zwykle. On wyglądał na zdezorientowanego moim zachowaniem, jakby przywykł, że ludzie się go boją.
-Tak, jestem, i mam do ciebie interes. Skoro się tak lękasz czwartego piętra, może wejdziemy do środka? Nikogo tam nie ma - byłam na tyle ciekawa, że zapomniałam o swoim strachu. Jaki interes może mieć do mnie duch?
Weszliśmy do środka, gdzie On (póki co będę go tak nazywać) zaryglował drzwi i zszedł po schodach. Dalej szłam za nim, coraz bardziej zaintrygowana.
Zatrzymaliśmy się jakieś piętro niżej. Wtedy On się odezwał:
-Dobra, Faraw, możesz już wyjść. Nie boi się, można z nią o tym pogadać - po chwili obok niego zaczął się pojawiać drugi duch. No, zakładałam, że to duch. Tak zwany Faraw był przezroczystą wersją niskiego, korpulentnego mężczyzny. Jego brązowy garnitur był nieco za mały, a staromodny, już wygnieciony melonik miętosił w palcach. Zdecydowanie był jakimś urzędnikiem, a jego wizerunku dopełniała teczka, która stała obok.
-Uuh… więc, tak… Jak trafnie zauważyłaś, obaj jesteśmy duchami. Czyli duszami martwych i zgodnie z nowym programem nastolatkowie, którzy niedawno zmarli, mają dwie opcje. Albo się odrodzić, albo zostać Opiekunem. Ten tutaj Aleks wybrał drugą opcję - tłumaczył całkiem składnie. Spodziewałam się raczej, że będzie się co chwila zacinał i coś pomiesza, a tu takie miłe zaskoczenie, że nie będą musieli mi tego mówić kilka razy. - Przez ostatnie kilka miesięcy obserwowaliśmy nastolatków w jego wieku, starając się wybrać odpowiednią osobę, której Opiekunem miałby zostać. Aleks zadecydował, pokazując ci się i nakłaniając mnie do wyjścia. Więc… funkcja Opiekuna polega na tym, że dany duch pomaga swojemu Podopiecznemu na różne sposoby, motywuje go do dalszego działania i tym podobnych. Oczywiście, do niczego cię nie zmuszamy, to ty masz zdecydować - zakończył, wyraźnie z siebie zadowolony. Założył swój melonik i wyjął z teczki prostą umowę spisaną na zwykłym, białym papierze.

  • Ja, Aleksander Fabjan, podpisując ten dokument, zobowiązuję się do:
  • Ogólnej opieki nad swoim Podopiecznym
  • Szanowania jego/jej prywatności
  • Pomagania mu bezinteresownie i w każdej chwili
  • Innych zachowań oczekiwanych od Opiekuna.
  • Ja, _______  ________, podpisując ten dokument, zobowiązuję się do:
  • Ufania swojemu Opiekunowi
  • Szanowania jego/jej prywatności
  • Innych zachowań oczekiwanych od Podopiecznego.

_______  ________                           Aleksander Fabjan

-Więc co się stanie gdybym to podpisała i złamała któreś z tych zobowiązań? - zapytałam. Nie biorę w ciemno, co to, to nie. Nawet jeśli chodzi o znajomość z duchem.
-Wiesz… Prawdopodobnie straciłabyś Opiekuna, a ja musiałbym od nowa szukać kogoś, kogo bym zniósł - odezwał się Aleks. Bardzo zaciekawiło mnie, dlaczego akurat ja klasyfikowałam się jako “ktoś, kogo by zniósł”.
-Hmm, sama nie wiem - powiedziałam, mimo, że zamierzałam się zgodzić. Nie no, jakie mogą być minusy, poza zaakceptowaniem charakteru Aleksa? Nagle coś mnie zaniepokoiło - Co konkretnie ma znaczyć “innych zachowań oczekiwanych od Podopiecznego”? Nie musicie mi wyliczać wszystkiego, ale nie podpiszę tego świstka, jeśli będę musiała robić jakieś chore rzeczy albo zaprzedać swoją duszę diabłu czy coś - mówiłam, że nie kupuję w ciemno? Po chwili Faraw wyjął z teczki drugą karteczkę z listą, na której są wyliczone wszystkie zobowiązania. Uważnie ją przeczytałam i stwierdziłam, że nie ma nic podejrzanego.
-Dobra, to zgadzasz się czy nie? - zapytał Aleks, zniecierpliwiony. Przyznaję, długo upewniałam się, że nie zobowiązuję się do czegoś dziwnego. No, bardziej dziwnego niż znajomość z duchem.
-Pewnie, że tak - odpowiedziałam i podpisałam umowę, pewna, że to będzie wspaniała przygoda.

Share:

3 czerwca 2018

Opowiadanie: Gdy zgaśnie wszelka nadzieja... - Rozdział II

Notka od autora: Jest rok 2037. Dziesięć lat temu doszło do wydarzeń, które zmieniły losy całej Europy.W dziwnych okolicznościach na naszej planecie pojawiła się nowa substancja nazwana pustką. Potrafiła błyskawicznie zmieniać stany skupienia, by w jednym momencie z wielkiego kryształu zmienić się w chmurę ciemnofioletowego dymu. Spotkanie z nim w 90% przypadków zabijało na miejscu.
Na tych którzy przeżyli, zaczęły pojawiać się kryształy, podobne do tych w które potrafi zamieniać się pustka. Niestety kryształy te powoli się rozrastały. Najpierw atakowały kończyny. Do tego czasu dało się z nich wyleczyć, ale gdy kryształy pustki pojawiały się na klatce piersiowej i brzuchu, to dla takiej osoby było już za późno.
Kryształy te atakowały wtedy organy wewnętrzne. Najpierw spowalniały pracę narządu a potem zaczynały go niszczyć. Populacja Europy zmalała o 50%, gdy nagle grupa naukowców odkryła lek. To uratowało cały kontynent. Drastycznie zmalała śmiertelność, a jednocześnie spowodowało to nagłe zmniejszenie się ilości tej substancji, ponieważ nie było już osób z których mogła się tworzyć, a sama w sobie łączyła się z innymi pierwiastkami znajdującymi się w powietrzu i zamieniała się w inne niegroźne substancje.
Po tym incydencie pozostali ludzie zjednoczyli się tworząc wspólne państwo. Zjednoczoną Europę. Nastąpiła błyskawiczna odbudowa tych terenów. Było to możliwe dzięki pomocy państw, do których pustka nie dotarła, głównie USA i Chin.
Oczywiście pomimo tego, że pustka zniknęła, a wszystko dochodziło powoli do normy, to substancja ta pozostawiła po sobie trwały ślad w postaci tak zwanego światła. Była to moc, którą obdarzone zostały osoby, które miały styczność z pustką, a mimo to przeżyły. Światło ma kilka cech. Najważniejszą jest to, że osoba, która ma do niego dostęp może wytwarzać z niego przedmioty, zwykle pozwalające takiej osobie na walkę. Zawsze jest to broń do walki wręcz i element światła, który może przybierać różne kształty i zwykle używa się go do  walki na dystans. Drugą istotną rzeczą jest to, że większość osób, która ma do niego dostęp może go używać tylko w jednej ręce, która jest jednocześnie ręką dominującą. Najważniejszym jednak faktem jest to, że światło odzwierciedla duszę właściciela. To znaczy, że im osoba jest bardziej zła, tym jego światło jest bardziej szare, aż w końcu staje się całkiem czarne i wygląda jakby pochłaniało światło z otoczenia. A jeśli osoba jest dobra to jej światło jest coraz jaśniejsze, co powoduje, że jeśli osoba jest wręcz uosobieniem dobroci to jej światło jest na tyle jaskrawe, że może oślepić inne osoby.
Autor: Exelon
Spis treści:
1 | 2  (obecnie czytany) |


    Była dziesiąta, gdy Paulina leżała w łóżku i próbowała dalej spać. Niestety coś nie dało jej tej przyjemności, a tym czymś był zapach dobiegający z kuchni, który ją ostatecznie wybudził. Zdenerwowana wstała, wyszła z pokoju i zajrzała do kuchni.
Stał tam Piotr, który był w trakcie robienia naleśników. Miał na sobie luźną czarną koszulkę i spodnie dresowe. Patrząc na niego dostrzega obok dwa słoiki dżemu.  Jednak nie był to ten zapach, który wyczuła, więc zajrzała do piekarnika.
-Przygotowałem rogaliki. -Odparł, gdy się tak przyglądała. -Stwierdziłem, że wykorzystam resztę ciasta, którą miałem z ostatniego pieczenia.
    Przełożył naleśnik na talerz.
    -Częstuj się. -Odparł. -No chyba, że nie lubisz naleśników.
    Wzięła jeden z nich i położyła na talerz. Otworzyła jeden ze słoików, a następnie nałożyła drzem. Spróbowała.
    -Porzeczkowy. -Powiedział, a ona wykrzywiła się w cierpkim grymasie.
    -Kwaśny. -Stwierdziła.
    -Hmm. Ja tak tego nie czuje, ale spokojnie.
    Podszedł do szafki i wyjął z niej inny słoik.
    -Ten dostałem do Adama. On strasznie lubi słodkie więc powinien ci smakować.
    Nałożyła go na naleśnika i spróbowała.
    -Smaczny. -Odparła. -Ale nie wydaję się być taki słodki.
    -Hmm. Ja tam strasznie mało słodzę. Może to dla tego. -Stwierdził. I przełożył kolejny naleśnik.
    Gdy skończył to przeniósł talerze i słoiki na stół ,a następnie sam zabrał się za śniadanie. Po chwili zadzwonił telefon. Piotr tylko spojrzał na numer.
    -Szybko.
    Paulina nie wiedziała o co chodzi, ale podejrzewała, że chodzi o nią. Piotr odebrał, Paulina słyszała tylko urywki. „W Costa Coffie? Okej, o jedenastej? Dobra. Do zobaczenia.” Po tej rozmowie szybko zjadł śniadanie i poszedł się przebrać. W tym czasie wyjaśnił jej, że musi pójść do pewnej osoby by coś odebrać. Gdy ubrał się to wyjął z szafki portfel i wyszedł.
    Paulina stała przez chwilę jak sparaliżowana. Była sama. Nie wiedziała co robić. Nie wiedziała też, ile go nie będzie. Potem postanowiła wejść do jego pokojuby zobaczyć, jak on wygląda. Ściany miały kolor turkusowy a na głównej ścianie stał regał z książkami. Gdyby ktoś poprosił ją o określenie typu książek jakie lubi Piotr to by się poddała. Były tam zarówno książki historyczne jak i podróżnicze. Na niższej półce zobaczyła kryminały i książki przygodowe. Same najciekawsze tytuły.
Obok regału stało biurko. Leżał na nim jego laptop. Postanowiła, że nie będzie do niego zaglądać, bo znając życie ma tam pewnie jakieś istotne dokumenty. Następnie popatrzyła na komodę i serce jej zamarło. Zobaczyła tam zdjęcie, na którym była dwójka dorosłych z dwoma małymi, wyglądającymi na około 6 lat dziećmi. To był Piotr i jego siostra ze swoimi rodzicami. Miał on w tedy brązowe włosy i zielone oczy tak jak jego mama.
    -Strasznie się zmienił.-Pomyślała.
    Paulina stała przez dłuższy czas w milczeniu, a potem zajrzała do szafy i wybuchła śmiechem. Na wszystkich wieszakach wisiały białe płaszcze.
Wyjęła jeden. Był w środku wypełniony futerkiem, które również wystawało z poza kaptura.
    Podeszła do lustra, które wisiało w przedpokoju i przymierzyła go. Leżał idealnie.
    W trakcie, gdy ona przeglądała się w lustrze, wszedł Piotrek. Gdy ją ujrzał to uśmiechnął się. Odczekał chwilę, a następnie podszedł do niej.
    -Ślicznie wyglądasz.
    Paulina błyskawicznie odwróciła się by spojrzeć mu w oczy. Na początku przestraszyła się, by potem się zarumienić.
    -Ja-ja chciałem go tylko przymierzyć.
    -Nie winie cię przecież, za to. Stwierdzam tylko, że pasuje ci.
    Paulina zarumieniła się jeszcze bardziej. Przez chwilę trwała cisza, którą przerwał Piotr.
    -No dobra. Zbieraj się, wychodzimy.
    -Gdzie?
    -Na zakupy.
    Paulina przez chwilę stała jak wryta. Nigdy wcześniej nie była na zakupach. Zawsze wszystko było jej kupowane.
    Piotr domyślił się o co chodzi, bo spróbował od razu ją uspokoić.
    -Spokojnie. To ja będę kupował. Wystarczy, że ty będziesz przymierzała ciuchy i mówiła mi czy ci się podobają.
To ją uspokoiło.
    -Okej. -Odpowiedziała, ale natychmiast coś ją zastanowiło. -Skąd masz na to pieniądze?
    -Właśnie w tej sprawie wyszedłem. -Odparł. -Byłem na rozmowie z kwatermistrzem. To on zajmuje się ubiorem żołnierzy, a ponieważ stałaś się istotna dla wojska to również i twoim. Na normalne ubrania dla ciebie otrzymałem dość sporą kwotę, a do tego masz otrzymać ubranie, które tak jak dla mnie mój płaszcz, będzie twoim znakiem rozpoznawczym.
    -Moim czym? -Powiedziała, gdyż wszystko zaczęło jej się mieszać.
    -Twoim znakiem rozpoznawczym. To znaczy, że z tym ubiorem będą cię kojarzyli inni. Tak jest z prawie wszystkimi osobami, które kontrolują światło i są powiązane z armią. -Popatrzył na zegarek, a potem zmarszczył czoło i powiedział.-A teraz choć. Co prawda jest dopiero południe, ale jeśli będziemy się tak wlec, to zastanie nas noc.
    Wyszli. Podchodząc do motoru, Paulina zauważyła, że Piotr trzyma coś w rękach. Okazało się, że są to dwa kaski motocyklowe. Jeden podał jej, a drugi założył sobie na głowę. Próbowała powtórzyć to co on, ale miała problem ze sprzączką. Piotrek to zauważył i pomógł jej. Następnie wsiedli i pojechali do centrum handlowego mieszczącego się w 4 dystrykcie.
    Gdy w końcu dotarli, to Paulinę zatkało. Pierwszy raz tu była i zaskoczył ją ogrom tego budynku. Był wielkości dwóch stadionów do piłki nożnej i miał pięć pięter. Łącznie było w nim z jakieś 1000 sklepów. Gdy weszli do środka, to nie potrafiła uwierzyć że Piotrek orientuje się w tym budynku. Widać było, że kieruje się on w stronę któregoś konkretnego. Gdy w końcu stanęli, to odezwał się do niej.
    -No. W końcu jesteśmy. Ten sklep może i jest daleko od wejścia, ale według mnie ma najlepsze ubrania dla młodzieży.
    Weszli do środka, a Paulina już przy wejściu ujrzała wiele ciekawych ubrań.
    -Poleciłbym ci określić konkretną wielkość ubrań, a dopiero potem wybierać ciuchy. Na całe szczęście mają jedną i tą samą numeracje dla wszystkich ubrań.
    -I mogę wybierać sobie, ile chce? -Zapytała się, na co Piotrek się roześmiał.
    -Oczywiście, że nie, ale po dziesięć sztuk każdego ubrania powinnaś mieć. No może za wyjątkiem bluz i kurtek. Potem zobaczymy, ile nam zostanie pieniędzy i kupimy inne rzeczy.
    -Inne rzeczy? -Spytała się Paulina.
    -No chociażby książki i telefon, bo zauważyłem, że nie masz. Poza tym jeszcze szkolny mundurek dla ciebie.
    -Co? Szkolny mundurek? Przecież u mnie w szkole nie wymagają go.
    -No i widzisz. Nie miałem nawet czasu, żeby ci wyjaśnić. Otrzymałem zadanie by cię obserwować również w szkole, ale stwierdzili, że ta do której obecnie należysz jest prowadzona przez osobę, która mogłaby sprawiać kłopot.
    -Kłopot? -Zapytała się zdziwiona.
    -Widzisz. Tamtejszy dyrektor, to jeden z tych ludzi, którzy za nic mają cudze sprawy.
    -Chcesz powiedzieć, że? -Zapytała się, chcąc poznać odpowiedź.
    -Jest to człowiek skąpy, dla którego nie istnieją takie rzeczy jak empatia. Jego interesuje tylko napełnianie swojego portfela kosztem uczniów i nauczycieli. Poza tym ciężko by mu było wyjaśnić, że ja już mam zdaną maturę i że jestem w szkole tylko po to bym miał papierek ukończenia szkoły.
    -Co? Jak?
    -Opowiem ci gdy wrócimy, a teraz dokończę. -Zebrał myśli by przypomnieć sobie miejsce w którym skończył. -No więc, postanowiliśmy, że przeniesiemy cię do LO8 czyli szkoły do której aktualnie chodzę. Pozwoli nam to cię obserwować i w razie potrzeby zadbać o to byś nie była bita z powodu kontrolowania światła tak jak w twojej obecnej szkole.
    Ostatnie zdanie ją zamurowało. Skąd on to wiedział?
    Stali tak przez chwilę w milczeniu gdy w końcu Piotr odezwał się.
    -No dobra. Koniec rozmyślania. Chodźmy.
    Zakupy zajęły około cztery godziny. Gdy wychodzili Obydwoje dźwigali całkiem ciężkie torby wypełnione ubraniami i innym sprzętem.
    -Jak my się z tym wszystkim załadujemy na twój motor? -Spytała Paulina.
    -Poczekaj chwilę. -Wyjął telefon i wysłał do kogoś wiadomość. Po chwili przyjechał duża furgonetka i zaparkowała obok jego motoru. Wyszedł z niego chłopak mający na oko 19 lat. Miał brązowe włosy i był silnie umięśniony. Podszedł do nich i podał Piotrkowi rękę. Następnie przedstawił się Paulinie.
    -Nazywam się Adam, ale możesz mówić do mnie Adi.
    Następnie zwrócił się do Piotrka.
    -Czyli mam zabrać te torby. Twój motor też?
    -Raczej nie, gdyż zamierzam za jego pomocom wrócić.
    -Okej. Pakujcie je do bagażnika. Będę na was czekał na miejscu.
    Po skończeniu roboty Adi pożegnał się i odjechał. Następnie Piotr podszedł do motoru i podał jej kask.
    -To teraz czas na nas. Wsiadaj.
    Tym razem założenie kasku poszło jej już znacznie lepiej, ale i tak potrzebowała jego pomocy.
    Gdy wrócili do domu to Paulina zabrała się za chowanie swoich nowych ubrań do szafy, a Piotrek począł przygotowywać posiłek.
    Po zjedzeniu obiadu, Piotrek zaparzył herbatę i zaczął opowiadać swoją historię.
    -Heh wiem, że to może nie najlepsza pora byś poznała moją historię, w końcu znasz mnie niecałe dwa dni, ale sądzę, że powinnaś ją znać, by mi móc zaufać.
    Upił łyk herbaty i rozpoczął swoją historię.
    -Urodziłem się 17 lat temu w Lublinie. Obecnie to miasto już nie istnieje. Moi rodzice nazywali się Michał i Olimpia. W spokoju dorastałem na obrzeżach miasta, gdy 10 lat temu pojawiła się pustka. -Piotrek przez chwilę milczał. Widocznie wspominanie tamtych wydarzeń było dla niego bardzo ciężkie, ale Paulina nie chciała mu przerywać. Rozumiała, że on potrzebuje by ta historia została opowiedziana.
    -No więc. -Odezwał się po chwili. -Gdy zobaczyliśmy jak naszych sąsiadów zabija ta substancja, to postanowiliśmy uciekać. Najbardziej logicznym rozwiązaniem okazała się ucieczka za Ural. Powód był prosty. Na południu szalała wojna domowa, a na zachodzie i północy pustka zbierała już swoje żniwa. Staraliśmy się uciekać, ale ta przeklęta substancja była niczym cień. Gdy docieraliśmy do jakiegoś w miarę bezpiecznego miejsca to już po niedługim czasie wybuchała tam epidemia, co powodowało, że musieliśmy z kontynuować podróż. Byliśmy już pod Moskwą, gdy pustka w końcu nas dopadła. -Na twarzy Piotrka pojawił się smutny grymas. -Najpierw kryształy pojawiły się na ciele mojej mamy. Została w Moskwie, gdyż wiedziała, że nie ma dla niej ratunku. Niedługo potem minęła nas fala pustki, przez, którą zginął mój ojciec.
    Było to w jakiejś wiosce. Wszyscy poza mną zginęli. Mnie jakimś cudem pustka nie zabiła, ale pozostawiła na mnie trwały ślad. -Tu pokazał na włosy i symbol na lewej ręce. -Przez kilka dni siedziałem tak w jednym z domów, aż przyjechała mała grupa ludzi. Okazało się, że byli to byli żołnierze byłego wojska Polskiego. Przewodził nimi pewien oficer. Nazywał się Mikołaj Anderson. -Uśmiechnął się. -Na początku, gdy mnie odnalazł to próbował mówić do mnie po rosyjsku, sądząc, że jestem jednym z dzieciaków z tej wymarłej już wioski. Dopiero po nie w czasie, gdy odezwał się do swoich towarzyszy po polsku to ja nieśmiało się odezwałem kim on jest.
    Przez chwilę wszyscy stali jak wryci, a potem wybuchli głośnym śmiechem.
    Cała grupa mi się przedstawiła i zapytała mnie o rodzinę. Było mi ciężko, gdyż to był dla mnie wielki ból, ale kiedy w końcu im opowiedziałem to oficer Anderson podszedł do mnie i mnie przytulił. Powiedział w tedy takie słowa:„Mogę spróbować zastąpić ci ojca, ale raczej nigdy nim nie będę. Nie wiem nawet jak chciałbyś się do mnie odzywać.” -Po twarzy Piotrka pociekła łza. -Zabrali mnie stamtąd i pojechaliśmy za Ural.
    Po drodze zacząłem odkrywać jak kontrolować światło. Pomógł mi przy tym jeden z żołnierzy. Nazywa się Pawłow i jest pół Polakiem pół Rosjaninem. Obecnie pracuje w bazie wojskowej mieszczącej się pod Mińskiem. Ale wracając. Pawłow wcześniej niż ja zyskał dostęp do światła i zaczął mnie uczyć tego co sam już odkrył. To dzięki niemu nauczyłem się używać elementów światła i przywoływać moją kosę. Reszty sam się już dowiedziałem.
    Po jakiś 5 miesiącach od mojej ucieczki z Lublina byłem już za Uralem. Tam spędziliśmy około 4 miesiące w jednej z tamtejszych wiosek, gdzie za pomoc w polowaniach i wyrębie drzew otrzymaliśmy nocleg. Tam nauczyłem się również rosyjskiego, ponieważ Pawłow i Wuj stwierdzili, że powinienem się go nauczyć, gdyż nie wiadomo, ile tam spędzimy.
Przez te cztery miesiące sporo również ćwiczyłem, ale to nie oznaczało, że się nie bawiłem z tamtejszymi dzieciakami. Na początku komunikowaliśmy się na migi lub za pomocom symboli, ale gdy podszkoliłem się w rosyjskim to zaczęliśmy już normalnie rozmawiać.
    To były świetny moment w moim życiu. Tow tedy nauczyłem się kształtować moje elementy światła w noże, które wykorzystywaliśmy do rzucania w tarcze zrobione z pni drzew ito tam pierwszy raz użyto przezwiska, pod którym zna mnie całkiem sporo osób, czyli anioł.
    Nazwał mnie tak tamtejszy duchowny, gdy uratowałem go przed wilkiem rzucając w niego jednym z moich noży.
    Dzieciaki od razu to podchwyciły i gdy następnym razem poszły do domu, gdzie w tamtym czasie mieszkałem to zamiast zapytać, czy wyjdzie Piotrek, to zapytały, czy wyjdzie Anioł. -Po tych słowach zaśmiał się. -Gdy Pawłow to usłyszał to wyglądał jakby miał udusić się ze śmiechu. Cała reszta oddziału również. Wuj  jedynie uśmiechał  się i stwierdził, że to jest dobra myśl by nadać mi taki pseudonim, co spowodowało tylko jeszcze większą salwę śmiechu. No ale słowo się, rzekło, a ja zostałem Aniołem.
    Krawiec, który tam mieszkał, w zamian za wilcze futro uszył mi mój pierwszy biały płaszcz, który wyglądem nie różnił się zbytnio od tych które nosze obecnie, co tylko utwierdzało ludzi w tym przezwisku. Po czterech miesiącach jednak zaczęliśmy się zbierać, gdyż odnaleziono lekarstwo i zaczęto je już powoli rozprowadzać, co spowodowało, że mogliśmy wrócić do domów.
    Ciężko mi było pożegnać się z tamtym miejscem, ale cóż, nie miałem wyjścia. Niedługo potem powstał rząd zjednoczonej Europy, a oddział Andersona wszedł w skład nowego wojska. Nastąpiła odbudowa kontynentu, a my zamieszkaliśmy na obrzeżach Opola, gdyż stało się ono bazom wojskową, w której musiał stacjonować wuj już jako Generał. -Piotr dopił herbatę. -Ja zostałem w domu, ale to nie oznaczało, że się nie szkoliłem.
    Dwa razy w tygodniu jeździłem do miasta na ćwiczenia, gdzie wzmacniałem moje umiejętności w wykorzystywaniu światła i ogólną kondycję. Pozostały czas spędzałem na nauce. Nikt mnie nie pilił, ale ja i tak dobrze się uczyłem. Na tyle dobrze, że rok temu zdałem matury pisemne i maturę ustną z Polskiego i Rosyjskiego. Gdy wuj się o tym dowiedział to postanowił, że muszę iść do szkoły by nikt się nie czepiał, że zdałemmaturę, a nie mam świadectwa ukończenia szkoły. No i dotarliśmy do tego miejsca. -Spojrzał na zegar. -Hmm już dwudziesta pierwsza? No to ja idę się wykąpać i położyć, bo jutro muszę coś załatwić, a ty, nie wiem co zamierzasz robić.
Jakby co. Jeśli wstaniesz później to w lodówce będziesz miała śniadanie.
    Po tych słowach poszedł do łazienki, a Paulina poczęła rozmyślać. Wyjęła telefon, który kupiła dzisiaj i włożyła do niego kartę sim i po jego uruchomieniu wpisała kod, który podał jej Piotr. Spowodowało to, że jej numer od razu połączył się z wojskową siecią abonamentową, a w jej spisie kontaktów pojawiłosię osiem numerów bez imion i nazwisk, za to z kryptonimami z których znała tylko „generał” i „anioł”.     Następnie poszła do pokoju i z torby, którą sobie kupiła wyjęła mały laptop, który podłączyła do tutejszej sieci Wi-Fi. Kupili go tylko dlatego, iż Piotr stwierdził, że jest to wygodniejsze niż noszenie kilogramów książek w plecaku, z czym musiała się zgodzić. System operacyjny miała już wgrany, bo zrobił to za nią Adam, tylko musiała założyć sobie konto.
    Jako login dała swoje imię, a hasło zapisała takie by być pewna, że na pewno je zapamięta. Następnie tak jak jej zalecił Piotr pobrała antywirusa, program do pisania, elektroniczne wersje podręczników i program do ich otwierania, a na sam koniec stworzyła foldery by wszystko posegregować i zmieniła tapetę.
    Zajęło jej to wszystko jakąś godzinę i gdy wstawała z krzesła to była już strasznie zmęczona. Wykąpała się i położyła spać. Sen przyszedł od razu.
    Następnego dnia, gdy wstała, była dziewiąta. Było cicho, co oznaczało, że Piotrka raczej już nie było. Paulina przebrała się i poszła do kuchni.
    Na stole stał dzbanek soku, a w lodówce były kanapki. Wyjęła je i nalała do kubka soku. Poszła z tym wszystkim do swojego pokoju i jedząc śniadanie przeglądała Internet. Po chwili się jednak znudziła i skierowała się do pokoju Piotrka po jakąś książkę. Wyjęła jedną z nich i zaczęła czytać, kończąc przy okazji śniadanie.
    Siedziała tak sobie przy biurku i czytała. Czas mijał jej całkiem szybko, ale w końcu po kilku godzinach wstała i poszła zaparzyć sobie herbatę. Przy okazji przyjrzała się kluczom.
    Zauważyła, że poza tymi od klatki schodowej i drzwi znajdowały się tam jeszcze dwa mniejsze. Do jednego z nich przyłączony był mały kawałek plastiku z napisem zsyp, ale na drugim nie było nic.
    Zastanowiła się. Skoro od drzwi, zsypu i klatki schodowej miała klucze, to do czego służył ten ostatni? Głowiła się nad tym przez chwilę. Nie miała zielonego pojęcia, do czego mógł służyć ten jeden mały kluczyk. Spojrzała na kran, akurat w tym momencie kapnęła z niego kropla wody. W tedy coś ja tknęło.
-Piwnica! -Wykrzyknęła z triumfem w głosie.
    Zapomniała o tak durnej rzeczy, jak to że każdy blok ma swoją piwnicę, gdzie chowa się różne graty. Zastanowiło ją, co takiego może trzymać tam Piotr. Postanowiła to sprawdzić. Ubrała nową bluzkę z długim rękawem, założyła buty i wyszła, zamykając po drodze drzwi od mieszkania. Wsiadła do windy i wcisnęła parter. Gdy z niej wysiadła to skierowała się do drzwi znajdujących się obok schodów.
    Mniejszego kluczyka nie mogła włożyć, więc spróbowała z tym od klatki schodowej.Zadziałało. Przekręciła go, a drzwi posłusznie się otworzyły. Zapaliła światło i zeszła po schodach niżej. Chwile jej zajęło znalezienie drzwiczek z numerem mieszkania Piotrka, ale gdy w końcu je znalazła, to okazało się, że kluczyk jest za mały.
    -Więc gdzie? -Spytała samą siebie Paulina.
    Najpierw próbowała przyjrzeć się pozostałym kłódką, ale po chwili stwierdziła, że wszystkie są takie same. Zniesmaczona postanowiła rozejrzeć. Zobaczyła na końcu korytarza parę drzwi. Postanowiła im się przyjrzeć. Miały inne zamki niż pozostałe, więc postanowiła sprawdzić klucz w tym miejscu.Okazało się, że pasował do białych drzwi. Przekręciła go, a gdy usłyszała ciche kliknięcie, to nacisnęła klamkę.
    W środku było ciemno i chwile jej zajęło odnalezienie włącznika. Gdy już go nacisnęła, to jej oczom ukazała się obszerna sala do ćwiczeń. Ściany były białe, a podłogę wykonano z drewna. Po prawej stronie ujrzała drewniane tarcze i kukły treningowe, a po lewej stronie drabinki i ławkę do brzuszków. W rogu Sali mieścił się składzik, którego drzwi były uchylone. Zajrzała do niego. Znajdowały się w nim zapasowe tarcze, kukły, drewniana broń i, co ciekawe, hantle.
    -Chyba nie zamierzasz nas okraść, co? -Odezwał się głos.
    Paulina błyskawicznie wyszła ze schowka, by stanąć oko w oko z wysokim, mającym około 20 lat brunetem. Jego piwne oczy świdrowały ją jakby chciał po-znać o czym ona myśli. Niespodziewająca się nikogo Paulina, przestraszyła się, a potem gorączkowo zaczęła wyjaśniać.
    -Ja n-nic nie chciałam ukraść. Ja Chciałam tylko z-zobaczyć do czego służy ten klucz. -Wskazała na kluczyk.
    Mina nieznajomego, dotąd poważna przybrała nagle spokojniejszy wygląd.
    -Spokojnie, spokojnie. Nic ci nie zrobię. Piotrek powiedział mi, że możesz tu przyjść, więc na wypadek włączyłem czujniki ruchu.
    -Piotrek?! -Zapytała zdezorientowana Paulina.
    -Ależ oczywiście. Celowo miał zostawić ci ten kluczyk, chciał się dowiedzieć jak bardzo jesteś dociekliwa. No ale nie ważne -Nieznajomy podał jej rękę. -Nazywam się Adrian, ale możesz mówić do mnie Adri.
    Paulina, teraz już trochę pewniejsza podała mu rękę i przedstawiła się.
    -A ja nazywam się Paulina.
    -Wiem, Piotrek zdążył mi o tobie opowiedzieć.
    -Co to tak właściwie za miejsce? -Spytała Paulina.
    -Jest to sala, gdzie osoby z oddziału mogą poćwiczyć kontrolę światła. Zaraz pojawi się tu większość z nich, gdyż zdążyłem im przekazać, że pojawi się nowa.
    -Nowa? -Zapytała zdezorientowana Paulina.
    -Chodziło mi o ciebie. Od momentu, gdy połączyłaś się wczoraj z naszą siecią kontaktową, to już wiedzieliśmy, że jest ktoś nowy. Tylko nie mieliśmy pojęcia kim jest ta osoba. Będą strasznie chcieli cię poznać. -Nagle się poruszył się, gdyż usłyszał dudnienie na schodach. -No chyba już idą.
    Miał rację. Do pokoju weszły trzy osoby. Zauważyła pośród nich Adama, który uśmiechnął się tylko i skinął głową na powitanie. Najpierw podeszła do niej niewysoka dziewczyna o długich kruczoczarnych włosach i szarych jak Piotr oczach. wyglądała na około siedemnaście lat. Miała na sobie czarną koszulkę do ćwiczeń i spodnie dresowe.
    -Nazywam się Magda, ale możesz mówić do mnie Mimi. Mam nadzieję, że zostaniesz u nas na dłużej. -Uśmiechnęła się do niej i poszła po coś do schowka.
Następnie skierował się do niej brunet, równie wysoki co Adrian,ubrany był w białą koszulkę i krótkie spodnie. Ukłonił się i podał jej dłoń.
    -Nazywam się Krzysztof, ale możesz mówić do mnie Krzyś lub Krzychu. Mi tam to nie wszystko jedno. -Następnie podszedł do drabinek i zaczął się rozciągać. Na sam koniec podszedł do niej Adami uśmiechnął się tylko.
    -Mnie już znasz. -Odparł. -Ale my nie za bardzo wiemy cokolwiek o tobie. Może byłabyś taka łaskawa i pokazała nam jak dobrze kontrolujesz swoje światło?
    Paulina przełknęła ślinę. Nie wiedziała co ma to zrobić. Gdy kontrolowała światło Piotrka to przyszło jej to naturalnie, ale teraz? Nie miała zielonego pojęcia co ma to zrobić. Jej wahanie dostrzegła Mimi, która od razu do niej podeszła, przyjrzała jej się i stwierdziła.
    -Hmm. Adi chyba ona ma problem z kontrolą światła.
    -Po czym to stwierdzasz? -Spytał.
    -Waha się, a poza tym odnoszę wrażenie, iż nigdy nie ćwiczyła kontroli światła.
    -Mówisz? -Adam przez chwilę przyglądał się Paulinie -No cóż.Wygląda na to, że masz rację. -Zamyślił się i po chwili stwierdził. -No dobra skoro tak to trzeba ci wszystko wyjaśnić i jakoś wykrzesać chociaż jedną iskrę. Choć! -Ponaglił.
    Paulina podeszła za nim do jednej z tarcz strzelniczych. Adam przywołał swój element światła, który przybrał postać strzały.
    -To co tu widzisz to jest tak zwany element światła. Ten ma już swoją postać. Elementy takie utrzymują się stosunkowo krótko, ale są straszliwie skuteczne do walki. -Rzucił nim w tarczę, a ten wbił się na dość dużą głębokość.Po chwili rozpłynąć się nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. -No dobra. Teraz podnieś swoją dłoń ze znakiem. -Gdy to uczyniła to chwycił ją i kontynuował. -A teraz spróbuj przywołać element. Skup się na swojej dłoni i wyobraź sobie, że coś się na niej znajduje.
    Paulina skupiła się. Próbowała sobie wyobrazić różne rzeczy, od kostki do gry do grotów strzał, aż w końcu jej myśl spoczęła na płatkach róży. Po chwili w jej rękach leżał już cały pęk takich płatków, tyle, że wykonanych ze światła.
    Adam uśmiechnął się.
    -Widzisz? To wcale nie było takie trudne. A teraz spróbuj nimi rzucić w tą tarczę.
    Spróbowała to zrobić. Wykonała ruch jakby chciała rzucić kartą w poziomie i jednocześnie myślami „puściła” te płatki. Elementy błyskawicznie poleciały w stronę tarczy wbijając się w różne punkty nieco poniżej jej środka. Adam, aż gwizdnął z zachwytu.
    -Doskonale. Jak na początkującego świetnie sobie radzisz, a teraz zobacz.-Przywołał swój pocisk i rzucił nim w tarczę, ale zamiast po prostej, strzała poleciała po łuku. -Zawsze staraj się, by jak najbardziej wykrzywić tor lotu pocisku. Utrudni to bowiem przeciwnikowi walkę z tobą, a jednocześnie da to tobie szanse na błyskawiczne zakończenie walki.
    -Ale jak mam to zrobić? -Zapytała, gdyż nie zauważyła by Adam wykonał jakiś inny ruch niż ona.
    -To proste. -Odparł. -W momencie rzutu, w myślach, poza puszczeniem elementu rysujesz jeszcze jego tor. Oczywiście nie uda ci się to od razu, ale jeśli odpowiednio często będziesz ćwiczyła, to powinno ci się udać.
    Spróbowała. Stworzyła element i rzuciła nim w tarczę. Tor lotu płatka co prawda odchylił się, ale zaledwie o parę centymetrów.
    -Tak jak mówiłem. To kwestia ćwiczeń, ale w końcu powinno ci się udać. -Po tych słowach podszedł do kukły i gestem wskazał, by uczyniła to samo. -Dobra, a teraz spróbujmy coś trudniejszego. Czas byś stworzyła swoją broń do walki wręcz.
    -Co? -Spytała niepewna Paulina.
    -Przedmiot, za pomocą którego będziesz walczyła z wrogiem w zwarciu. Zobacz. -Przywołał w swoich rękach kusarigamę. Czyli małą kosę na łańcuchu. Zaczął nią machać. Po chwili puścił ją, pozostawiając w dłoni tylko końcówkę łańcucha. Kosa wbiła się w kukłę, odłupując przy okazji dość spory kawałek drewna. Następnie wypuścił łańcuch, a broń rozpłynęła się w powietrzu, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
    -Każda osoba kontrolująca światło posiada swoją broń do walki wręcz. Jest indywidualna dla każdego z osobna, co powoduje to, że nigdy nie będziesz wiedziała przeciwko czemu będziesz walczyć. Istotnym również faktem jest to, że broni nie można sobie od tak zmienić. Co prawda zdarzają się wyjątki, ale dzieje się to głównie, w przypadkach, kiedy coś w tobie się zmienia. -Popatrzył na nią w milczeniu. Po kilku sekundach jego twarz spowił nikły uśmiech, który równie szybko zniknął jak się pojawił. -No. Teraz ty. -Zrobił krok, by zbliżyć się do niej na wyciągnięcie ręki i  chwycił jej dłoń, na której był znak. -Ciężko jest osobie początkującej przywołać swoją broń, ale wymaga to tylko odrobiny praktyki. Skup się na swojej ręce i wyobraź sobie, że trzymasz w niej patyk.
    -Patyk? -Zapytała zdziwiona Paulina.
    -Tak. Patyk. -Odparł Adam całkiem poważnie. -Pomyśl. Łatwiej byłoby ci przywołać broń, gdy wyobrazisz sobie że masz w ręku patyk czy może grzebień?
    Uśmiechnęła się w rozbawieniu. Gdyż wyobrażenie sobie grzebienia w charakterze broni było całkiem zabawne.
    -Chyba masz rację. -Stwierdziła.
    -Wiem, że ją mam. -Odparł. -Uwierz mi. Wiele czasu zajęło mi odkrycie, jak łatwiej nauczyć się wykorzystywać światło do swoich celów. Lecz to nie czas na rozmowy. Tak jak mówiłem spróbuj wyobrazić sobie, że masz w ręku patyk, który zamierzasz wykorzystać w charakterze broni, by palnąć mnie w łeb.
    -A dlaczego miałabym cię nim palnąć? -Zapytała. Lekko rozbawiona.
    -Bo powiedziałem ci, że jesteś brzydka, masz beznadziejny kolor włosów i że nosisz niemodne ciuchy. -Odparł, uśmiechając się.
    To ją zabolało. Od razu wyobraziła sobie, że w rękach ma wielki młot, za pomocą którego rozłupie mu czaszkę. I to podziałało. W jej ręce zaczął powoli materializować się przedmiot, który okazał się kataną. Stwierdziła, że od razu ją przetestuje i uderzyła jej płazem w czoło Adama. Nie zdążył zareagować. Uderzenie nie było na tyle silne, by spowodować jakieś uszkodzenia, ale jego niestabilna pozycja, połączona z impetem ciosu, spowodowała, że runął na ziemię, co spowodowało, że wszyscy się roześmiali.
    -A to za co? -Jęknął.
    -Było mnie nie obrażać. -Stwierdziła z poważnym tonem, co tylko spotęgowało śmiechy.
    -Dobra nieważne. -Odparł poirytowany.Wstał. -Teraz spróbuj zaatakować nią inny cel niż moją głowę.
    Wykonała cios. Uderzenie było na tyle skuteczne, że kukła, którą dopiero co przyniosła Mimi, została przecięta na pół. Adam, gwizdnął już drugi raz w tym dniu.
    -Jak na tak drobną osóbkę, masz naprawdę dużo siły.
    Paulina chciała coś odpowiedzieć, ale zauważyła coś, czego Adam skupiony na sprzątaniu resztek kukły, nie zauważył. Był to Piotrek, który się im przyglądał stojąc w drzwiach. Uśmiechnął się do niej, a następnie zniknął, i pojawił się się tuż obok Adama. Rozejrzała się po zgromadzonych, ujrzała na ich twarzach oznaki zadowolenia. Gdy Adri zauważył, że się tak rozgląda, to gestem przekazał jej żeby milczała. Tak też zrobiła.
     Następnie podziwiała jak Adam, który nie wiedząc co się dzieje, dalej mówił coś o świetle, by zaraz potem wyskoczyć z przerażenia w górę, na dźwięk alarmu, który wydobywał się z telefonu Piotrka. Spowodowało to ogromną salwę śmiechu, do której po chwili przyłączyła się również Paulina.
    -Sądzicie, że to śmieszne!? -Wydarł się Adam, kiedy się już trochę uspokoił. -Omału zawału nie dostałem.
    -Przecież to tylko, żart. -Odparł Piotr, przybierając najbardziej niewinną minę, jaką miał w swoim repertuarze.
    -Może dla ciebie, ale dla mnie było to przerażające.
    -Nic na to nie poradzę. -Odparł. -Musisz się do tego w końcu przyzwyczaić.
    -Może kiedyś. -Westchnął, ale po chwili jego twarz się rozpromieniła i spytał. -Masz coś dobrego?
    Przez chwilę z twarzy Piotrka nie dało się nic wyczytać, ale po chwili uśmiechnął się.
    -Właśnie się pieką. Bendą gotowe za jakieś 5 minut.
    -Nie da się szybciej? -Twarz Adiego wyglądała jakby za wszelką cenę chciał wyglądać jak pies błagający o ulubiony smakołyk.
    Piotrek westchnął.
    -No dobra.Zaraz je przyniosę.
Adam chwycił Piotrka w niedźwiedzim uścisku i odparł.
    -Dzięki. Jesteś moim bohaterem. Mówiłem ci już?
Piotrek, ledwo łapiąc oddech odparł.
    -Taa. Chyba za każdym razem, gdy robię coś do jedzenia.
Po tych słowach rozpłynął się, by następnie zmaterializować się koło drzwi.
    -To ja zaraz wrócę. -Stwierdził, a następnie wyszedł.
    -Nie lubię, kiedy on to robi. -Odparł Adam.
    -Mówisz o… -Spytała Paulina.
    -Tak. Jest to najsilniejsza zdolność w jego arsenale.
    -Na czym ona właściwie polega i jakim cudem mu się to udało? -Spytała Paulina, gdyż coraz bardziej zastanawiał ją ten tajemniczy chłopak.
    -Pozwala mu na zmianę miejsca. To powinno ci wystarczyć, gdyż sam nie mam zielonego pojęcia na czym to polega. Łatwiej stwierdzić jak to osiągnął. Odpowiedź jest prosta. Przez lata ćwiczeń. Wyobraź sobie, że on sztukę kontrolowania światła szkoli już od 9 lat! Ja to robię zaledwie od 5, a reszta od około 2.
    -Pomimo tego, że jest z nas wszystkich najmłodszy, to on najlepiej kontroluje światłoi jeśli chodzi o walkę, to jedyna osoba, która mu dorównuje to Mimi. -Stwierdził Adrian.
    -A walka z nim nie jest łatwa. -Wtrąciła Magda -Bardzo zręcznie manewruje tą kosą i bardzo boleśnie przypomina o tym, że potrafi używać światła za pomocą obu rąk jednocześnie.
    -Kiedy mnie ratował to nie zrobił tego ani razu. -Stwierdziła zamyślona Paulina.
    -Nic dziwnego. Sztuczka ta wymaga niesamowitej koncentracji. Piotrek musi być niezmiernie skupiony na celu do którego się przenosi, ale wystarczy coś niespodziewanego, by nie był w stanie tego wykonać. -Stwierdziła Mimi. -Znając mojego brata za cel priorytetowy wybrał ochronę ciebie, więc nie mógł sobie pozwolić na mignięcie.
    -Brata? -Spytała zaskoczona Paulina.
    -Więc ci nie powiedział. -Magda przegryzła wargę.
    -Pewnie o tym zapomniał, albo zamierzał jej dopiero o tym powiedzieć. -Stwierdził Adam.
    -Pewnie tak. No cóż. -Odparła po chwili. -Kiedyś pogadamy to ci o tym trochę dokładniej poopowiadam.
    -Ale czemu nie teraz? -Zapytała Paulina.
    -Bo jak tylko wróci Piotr to Mimi zamierza z nim walczyć. -Odparł Adri, który przenosił manekiny do składu.
    -Co?
    -Nic nowego. -Odparł Adam. -Magda już od pół roku regularnie wyzywa Piotrka na pojedynki.
    -Raz nawet jej się udało. -Odparł ćwiczący dotąd Krzysiek.
    -Dobra skończmy o tym mówić bo od razu zaczynam sobie przypominać jak boli dostanie drewnianą kosą. -Odpowiedziała lekko poirytowana Mimi.
    -Drewnianą?
    -Tak. Gdybyśmy z Piotrkiem używali naszej normalnej broni to prawdopodobnie byśmy się nawzajem pozabijali.
    -Ahh. Rozumiem.
    -Dobra skończmy gadać. Piotrek już idzie, a ja nie mam zamiaru długo czekać. -Powiedziała Magda, w której oczach pojawiły się iskry podniecenia.
    Chwile potem w drzwiach znów pojawił się Piotrek, tyle że w rękach trzymał koszyk z ciepłymi rogalikami, postawił go na stoliku stojącym w rogu sali.
    -Częstujcie się. -Odparł.
    Wszyscy podeszli do koszyka za wyjątkiem Mimi, co nie uszło uwadze Piotrka, który tylko westvhnął ze zmęczenia i poirytowania tym co zaraz się stanie.
    -Madzia jeśli zamierzasz mnie wyzwać na pojedynek to pośpiesz się, bo jestem zmęczony i chciałbym mieć to już za sobą.
    Magda wyglądała jakby poraził ją piorun, ale po chwili zrobiła się cała czerwona.
    -Nie zachowuj się tak, jakby był to dla ciebie przykry obowiązek! Bierz broń!
Piotrek znów westchnął i poszedł do składziku, wyjął dwie bronie, i rzucił jedną Mimi.
    -Przynajmniej pamiętasz, że używam włóczni. -Rzuciła oschle.
    Po tych słowach nikt się już nie odezwał. Wszyscy stali jak zaklęci, gdy Mimi i Piotr ustawiali się przy dwóch przeciwległych ścianach.
    Cisza stawała się już przytłaczająca, gdy nagle obydwoje rzucili się do ataku.
Najpierw uderzyła Magda, wykonując proste pchnięcie, Piotrek jednak bez problemu uniknął ciosu i odpowiedział cięciem po skosie. Mimi tylko cudem przetrwała atak wykonując przewrót w bok. Paulina usłyszała tylko ciche cholera, które  prawdopodobnie powiedziała Magda. Walka trwała dalej. Mimi znów nacierała wykonując pchnięcia, które Piotrek najczęściej unikał lub blokował kosą.
Po jakiś dziesięciu minutach nieustannej walki Piotr cofnął się, co chciała wykorzystać Magda, gdy ten przeniósł się nad jej głowę z kosą gotową do cięcia.
Mimi nie miała już czasu na unik, więc zasłoniła się drzewcem włóczni.
Wszyscy usłyszeli głośny trzask, gdy obydwie bronie złamały się pod siłą uderzenia.
To jednak nie powstrzymało rodzeństwa przed dalszą walką. Obydwoje znów przyjęli pozycję, gdy nagle Mimi zaczęła się śmiać. Po chwili dołączył do niej Piotrek. Następnie odrzucili broń i padli sobie w objęcia.
    -Dawno się nie widzieliśmy. -Powiedział do siostry.
    -Tylko czemu musiałeś być taki oschły. -Odparła.
    Paulina poczuła dziwne ukłucie, ale przestała się nad nim zastanawiać, bo usłyszała, że Piotrek coś mówi.
    -Znalazłaś coś? -Zapytał.
    -Tak. O dziwo dalej stał. Zabrałam stamtąd parę rzeczy, więc wpadnij do mnie potem.
    -Ok.
Był wieczór. Paulina siedziała przy biurku, a Piotrek parzył herbatę.
    -Mimi powiedziała ci o tym, że jesteśmy rodzeństwem? -Spytał podając jej kubek.
    -Tak. Powiedziała, że jeśli chce poznać resztę historii  to mam do niej podejść.
    -Czyli lepiej pójdź teraz. -Odparł. -Magda jest strasznie niecierpliwią osobą.
    -A nie będę jej przeszkadzać?
    -Znając ją.Nie.
    Paulina wstała.
    -No to idę.
    -Weź klucze i zamknij za sobą drzwi.
    -Dobra.
    Znalezienie jej mieszkania nie zajęło Paulinie dużo czasu. Zapukała do drzwi.
    -Otwarte. A to ty. Paula. Wchodź. -Odparła Mimi na widok dziewczyny.
Paulina weszła i odniosła wrażenie, że jest w mieszkaniu Piotrka. Taki sam kolor ścian i bardzo podobny układ pokoi. Jedynie meble były inne, a na ścianach wisiały obrazy i zdjęcia.
    -Jeśli się już napatrzyłaś to chodź do salonu.
Paulina poszła za Magdą i usiadła na jednym z foteli.
    -Pewnie przyszłaś tu posłuchać. Prawda?
    -Tak. To była rada Piotrka.
    -To poczekaj chwilę, tylko zaparzę herbatę i możemy rozmawiać.
Po kilku minutach wróciła niosąc ze sobą kubek, który postawiła na stoliku.
    -Większość historii już znasz. Po wybuchu epidemii uciekaliśmy za Ural. Niestety w Moskwie mama została zarażona. To był strasznie smutne. Postanowiłam zostać z nią pomimo sprzeciwu ojca i Piotrka. Mama była już w naprawdę ciężkim stanie, ale ja i tak chciałam zostać. Ostatecznie tata zabrał Piotrka, a ja zostałam z mamą. Niedługo potem w Moskwie rozpętało się prawdziwe piekło. Pustka szalała praktycznie w każdej dzielnicy. Większość osób nie zdążyła nawet krzyknąć gdy znikała w chmurze dymu.
    W całym tym zamieszaniu skryłam się wraz z mamą w opuszczonej kamienicy.
Niestety nie przeżyła. Miesiąc później  pustka zniknęła, a ja zostałam sama.
    -Musiało być ci ciężko. -Stwierdziła Paulina.
    -Bo było.Błąkałam się po mieście i starałam się jakoś przeżyć. Dopiero, gdy przybył wuj Anderson odzyskałam nadzieję, gdyż dzięki niemu znów ujrzałam brata. Niedługo potem przyjechaliśmy tu do Opola.
    Niestety przez długi czas miałam koszmary. Widok ginących ludzi nie pozwalał mi zasnąć, a posiadanie światła było dla mnie tylko przekleństwem. Chciałam zapomnieć, ale nie mogłam. Jedynie obecność mojego brata dawała mi otuchy. W końcu odzyskałam spokój aż do momentu gdy pewnego dnia umówiłam się z Piotrkiem, że odbierze mnie spod dworca, bo musiałam przekazać materiały z lekcji koleżance.
    Byłam już niedaleko, gdy otoczyło mnie kilku ludzi. Nie znosili osób ze światłem i chcieli mnie za to pobić i najprawdopodobniej zgwałcić. Nie byłam w stanie nic zrobić, ale na szczęście przyszedł Piotrek i w dość brutalny sposób ich przepędził.     Zrozumiałam w tedy, że światło może być dla mnie jedyną ochroną. Zaakceptowałam siebie i zaczęłam się znów cieszyć życiem. -Po tych słowach Mimi zamilkła na chwilę. -Ach po co ci to wszystko opowiadam? Pewnie i tak cię zanudziłam  w połowie.
    Paulina nie odpowiedziała. Po tym co usłyszała, zaczęła podziwiać Magdę. Zastanowiło ją co ona sama by zrobiła na jej miejscu. Z zamyślenia wyrwał ją głos Mimi.
    -Co już tak późno?  Wybacz mi Paula, ale muszę się jeszcze pouczyć dzisiaj. Mogłabyś przyjść kiedy indziej?
    -Yyy jasne.
    -To do zobaczenia.
    Paulina wyszła i skierowała się do mieszkania Piotrka. W środku było cicho, ale po chwili ciszę tę przerwało ciche chrapanie. Piotrek spał w fotelu. Herbata, która obok niego stała całkowicie wystygła.
    W pokoju było zimno, więc Paulina przykryła go kocem i sama poszła się wykąpać, a następnie położyła się spać.
Share:

POPULARNE ILUZJE