2 grudnia 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Cierpienie (część 1) [The Suffering (part 1) – tłumaczenie PL] [+18]

        

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:

VIII. Imię
IX. Cierpienie (część 1) (Obecnie czytane)

...

Dziesięć dni temu…

Zaraz po odzyskaniu świadomości, Blitzo zaczął zastanawiać się, ile tym razem wypił i czy znów skoczył nago w łazience Moxxiego. Jego współpracownik miał zabawną minę, kiedy tamtego dnia przyszedł wziąć poranny prysznic. Co prawda nie było już tak śmiesznie, kiedy w odwecie spróbował wrzucić mu toster do wanny, ale…

Pierwszym, co poczuł, okazały się owinięte wokół jego nadgarstków i kostek łańcuchy. Kiedy otworzył oczy, odkrył, że został przykuty do ściany jakiegoś wyglądającego na żywcem wyjętego ze średniowiecza lochu. Przez piętnaście minut szarpał się, próbując się uwolnić, zanim ostatecznie zdecydował się poddać.

– Świetnie, no i co teraz? – wymamrotał, próbując przypomnieć sobie, co się wydarzyło. – Dobra, więc skończyliśmy robotę. Moxxie zachowywał się jak cipka z powodu tych psów. Wyszedłem po szejka dla siebie i Loony. I… Hm, to wszystko.

Nie było niczego więcej – jedynie zmęczenie, a później pustka. Rozglądając się dookoła, Blitzo spróbował pojąć, co się stało, aż w końcu drzwi celi otworzyły się. Do środka wpadły trzy przypominające samurai demony, uzbrojone w ściskane w szponach katany. Były to gigantyczne czerwonookie stworzenia z łysymi głowami, kruczymi skrzydłami i ogonami, ale za to z ludzkimi szkarłatnymi twarzami. Ich szyje zdobiły różańce z małych czaszek, jednak najzabawniejsze w wyglądzie przybyszy okazały się długie czerwone nosy. Poważnie, Blitzo widział clownów z mniej głupimi twarzami.

Blitzo w pierwszej chwili pomyślał, że ma do czynienia ze strażnikami Stolasa, a zabawa w niewolę ma być sposobem na grę wstępną, ale natychmiast odrzucił taką możliwość. Znał księcia od ponad dwóch i pół roku, jednak tych gości widział po raz pierwszy. Nie przypominał też sobie, żeby strażnicy Stolasa nosili zbroje samurai, żywcem wyjęte z filmów wyreżyserowanych przez Kurosawę*.

Coś było nie tak. Blitzo musiał ustalić co, by jak najszybciej się stąd wydostać.

– Dobra, chłopaki, ogółem lubię takie zboczone gówno i tak dalej, ale wolę zaczynać randkę od drinka. Wiecie co? Puśćcie mnie, a zabiorę was do całkiem dobrego baru. Potem szybki czworokącik, ostry kac i nigdy więcej nie wrócimy do tematu. Co wy na to?

Żaden z kruczych samurai nie zareagował. Po prostu stali przed nim w całkowitej ciszy.

– Ehm, halo? Przystojny, zakuty w łańcuchy chochlik do was mówi. Jesteście jednocześnie brzydcy i głusi? – odezwał się ponownie Blitzo. Uśmiechnął się, kiedy znów odpowiedziała mu cisza. – Cóż, skoro wolicie słuchać jak gadam aż do utraty tchu, chętnie to zrobię! Więc był taki jeden raz, kiedy znalazłem się na autostradzie…

 

***

Dwie godziny później…

– … i właśnie dlatego nigdy nie należy próbować robić tostów z sukubami w restauracji! Zwłaszcza takimi, które spuszczają się jak wodospad, gdy tylko poczują zapach grillowanej mozzarelli! – Jego uśmiech przygasł, a między brwiami pojawiła się zmarszczka, kiedy zauważył, że trójka samurai nawet nie drgnęła. – Jezu, nawet Moxxiego udało mi się tym rozbawić. Czuję się, jakbym gadał do cholernych posągów.

Drzwi ponownie się otworzyły, a kruczy wojownicy w końcu poruszyli się i wyszli jeden za drugim. W zamian pojawiła się para sowich demonów, których Blitzo nie rozpoznał. Jeden miał czarne upierzenie i niebieski pióropusz, zaś drugi ciemnobrązowe pióra z czarnymi końcówkami. Obaj mieli na sobie białe koszulki i jeansy. Blitzo zauważył, że byli napakowani. Nie żeby uważał, że to atrakcyjne. Za dużo mięśni. Wolał swojego sowiego demona – szczuplejszego i łagodniejszego.

– Cóż, mam nadzieję, że wy, durne sukinsyny, będziecie bardziej rozmowni niż tych trzech milczących gnojków z wcześniej – powiedział i miał dodać coś jeszcze, ale demon o brązowym upierzeniu uderzył go w twarz. Blitzo potrząsnął głową; czuł wypływającą z ust ślinę. – Auć! A to kurwa za co?!

– Gdzie jest księga? – zapytał ten o czarnych piórach. Miał wschodnioeuropejski akcent.

– Jaka księga?! – obruszył się, ale wtedy znów oberwał w twarz. – Kurwa! Chyba ukruszyłem zęba.

– Gdzie jest księga? – ponowił pytanie ten o brązowym upierzeniu, przestępując naprzód.

– W twojej dupie! – odparował Blitzo zanim poczuł kolejne uderzenie w twarz, a później prosto w brzuch. Brązowy chwycił go za gardło i z siłą cisnął o ścianę. – K-kurwa!

– Gdzie jest księga, której używasz, by podróżować do świata ludzi? – zapytał ten o czarnych piórach.

Skąd, do chuja, się o tym dowiedzieli?! Tylko kilka demonów wiedziało. Blitzo był pewien, że żaden z nich nie wynająłby tych osłów, żeby skrzywdzić go z tego powodu. Dopiero teraz zaczęła docierać do niego powaga sytuacji i to wystarczyło, by jego serce zaczęło bić szybciej.

– Nie wiem, o czym mówicie! Przedostajemy się do świata ludzi z pomocą rytuału, który znalazłem! Ale jeśli potrzebujecie książki, to słyszałem, że Biblia może was zbawić!

Kolejne ciosy. Powtarzały się za każdym razem, kiedy zaprzeczył. Już wcześniej zdarzało mu się być bitym – skutek uboczny zawodu, który wybrał – jednak nigdy nie trwało to tak długo. Nie powstrzymywali się, uderzając w każde dostępne miejsce – od rogów po jądra. Używali pięści, stóp, szponów i nie tylko.

Kiedy w końcu przestali, Blitzo nie czuł niczego poza odrętwieniem. Ciało ledwo reagowało na ruch. Powoli uniósł głowę i wysilił się na słaby, krwawy uśmiech.

– Już… koniec? Ja… dopiero… zaczynałem…

A potem zamknął oczy i zemdlał.

 

***

Osiem dni temu…

Dźwięk pięści uderzających o żywe mięso niósł się echem po lochu. Blitzo kląłby na czym świat stoi, ale wczoraj uszkodzili mu zęby i usta tak, że aż pluł krwią. Jego prawe oko było sine i spuchnięte, przez co ledwo widział, poza tym mógł się założyć, że miał złamany nos. Jakby tego było mało, czuł w piersi ból, przez który oddychanie stało się udręką.

Upierzony na czarno demon, którego w myślał nazywał Bob, podczas gdy drugiego nazywał Steve, uderzył kolanem w miednicę Blitzo, sprawiając, że chochlik zaczął się krztusić. Chwytając powietrze, zakaszlał kilkukrotnie i wypluł kolejną porcję krwi. Przez ostatnie dwa dni zdążyła się zebrać z tego spora kałuża.

Zawsze było tak samo: bili go, żądali odpowiedzi, on kazał im się pierdolić, więc znęcali się bardziej, na obiad dostawał brudne, zgniłe pomyje i wodę, po których następowało kilka kolejnych godzin cierpienia. Nawet Blitzo był zaskoczony, że wytrzymał tak długo i nie błagał o litość.

– No dalej… chłopaki… Myślę, że… moje nerki potrzebują… j-jeszcze trochę… – rzucił zaczepnie, odsłaniając brakujące zęby w krwawym uśmiechu. – Chyba że wolicie… possać mojego chuja… zamiast w niego uderzać… Tak tylko wspomnę, że jest taki… jeden sowi demon, który nie będzie zadowolony, kiedy dowie się, co zrobiliście.

Demony spojrzały na siebie, po czym splunęły mu w twarz i zostawiły go w spokoju. Jeden z nich pstryknął palcem, a łańcuchy szybko opadły, pozwalając Blitzo paść twarzą do ziemi. Próbował wstać, ale bolała go każda część ciała i po kilku sekundach upadł. Przeklinając, chochlik podniósł wzrok i zobaczył przed sobą zamknięte drzwi oraz unoszącą się nad nimi pieczęć.

– Świetnie… magia… – Zaklął, powoli opierając się o ścianę. – No i chuj…

Szybko sprawdził ubranie, żeby zobaczyć, czy ma przy sobie sprzęt, ale nie znalazł niczego. Nie było nawet konika-zabawki.

– Lepiej żeby te dranie nie skrzywdziły pana Iskierki – mruknął, zamykając oczy.

Musiał skupić się na tym co tu i teraz. To nie był pierwszy raz, kiedy wpadł w kłopoty, ale sytuacja prezentowała się gorzej niż zwykle.

Blitzo nie miał pojęcia gdzie jest, kim są te dupki, dla kogo pracują ani jak dowiedzieli się o księdze Stolasa. Na początku pomyślał o demonach, które nakopały mu do tyłka – o tym, że nie wyglądali jak typowe szumowiny z Miasta Chochlików. Z początku nie rozpoznał tych wyglądających jak kruki, ale potem to do niego dotarło: tengu. Należeli do Yokai – demonów wschodniego pochodzenia – które zwykle trzymały się razem i pochodziły z prowincji zwanej Naraka. Z tego co pamiętał, tengu słynęły z honoru i służyli temu, kto w ich oczach był temu godny –  zwykle potężnemu rodowi lub rodzinie. Każde polecenie wykonywali bez wahania, poza tym byli utalentowanymi wojownikami. Oznaczało to, że ci, którzy najęli tych gości, musieli być bogaci i potężni.

Sowie demony naturalnie należały do Goecji, ale nie wyglądało na to, żeby to oni stali za porwaniem. Blitzo z doświadczenia wiedział, że bogacze nigdy nie brudzili sobie rąk. Od tego mieli pomocników.

Oczywiście schwytali go, żeby dostać Grymuar Światów. Nie miał pojęcia z jakiego powodu, ale biorąc pod uwagę, jak potężna była księga, mogło chodzić o cokolwiek. Odkąd Stolas wyjaśnił mu potęgę tej rzeczy, Blitzo szybko znalazł bezpieczną kryjówkę, do której dostęp mieli wyłącznie on oraz Loona. Tyle że nadal nie zamierzał im tego zdradzać. Nie tylko dlatego, że dobrze wiedział, że zabiją go, gdy tylko powie im to, co chcieli usłyszeć, ale przez wzgląd na ryzyko.

Gdyby na jaw wyszło, że zwykły chochlik – nieważne jak wyjątkowy – używał powierzonego Stolasowi Grymuaru, wszyscy mieliby przesrane. Nie tylko on i jego córka, ale również Millie i Moxxie. Nie wspominając o samym Stolasie i jego rodzinie. Nie chciał tego przyznać, ale odkąd zawarli swój mały układ, naprawdę zaczął postrzegać księcia jako bliskiego przyjaciela. Jasne, najpierw chodziło tylko o seks, żeby mógł zatrzymać książkę, ale powoli coś zaczęło się między nimi formować. Nie wiedział, co łączy ich teraz, ale obaj wyświadczali sobie przysługi i zaczęli spotykać się częściej niż raz w miesiącu. Poza tym jego córka i Octavia zostały najlepszymi przyjaciółkami, czego Loony naprawdę potrzebowała po tym, co zrobiły jej te dupki.

Nie, nie mógł wpakować Stolasa i jego rodziny w kłopoty.

– Cholera, mam nadzieję, że już się zorientowali, że mnie nie ma i zaczęli szukać – mruknął, zamykając oczy. Może po drzemce zebranie myśli miało być prostsze.

Sen był mu dany tylko na chwilę. Drzwi otworzyły się z hukiem, a Blitzo dostrzegł Boba i Steve’a z rurkami ściskanymi w szponach. Miał to skomentować, gdy zorientował się, że pręty pulsują od prądu.

– Ach, cholera…

 

***

Pięć dni temu…

Krzyczał tak długo, aż Bob opuścił swoją magiczną różdżkę. Dysząc się i robiąc wszystko, by się nie popłakać, spróbował pochwycić tyle powietrza, ile to możliwe, jednak swąd własnego przypalonego ciała – w środku i na zewnątrz – przyprawił go o mdłości.

Spojrzenie Blitzo skrzyżowało się ze wzrokiem upierzonego na biało, odzianego w szatę sowiego demona, który tak po prostu mu się przyglądał. Po tym jak pierwszym raz doświadczył co oznacza bycie teksańskim pieczonym mostkiem z grilla, Bob i Stevie przyprowadzili sowią panienkę, którą ochrzcił imieniem „Kurwa” przez pełne pogardy spojrzenie, które mu rzuciła zanim uzdrowiła go z pomocą magii. Słyszał jak wspomniała, że czuje się skalana przez konieczność dotykania brudnego, obrzydliwego chochlika, więc takie imię w pełni do niej pasowało.

Tym razem Kurwa się nie ruszyła, co znaczyło, że pora na leczenie jeszcze nie nadeszła. To wyglądało, jakby starali się utrzymać go przy życiu tak długo, jak tylko to możliwe, przy jednoczesnym unikaniu nadmiernego wysiłku przy pomaganiu mu.

Steve chwycił Blitzo za szyję i uniósł jego głowę. Ze swojej pozycji chochlik widział wyłącznie prawe oko pohukującej na niego demonicznej sowy.

– Słuchaj, ty draniu. To się skończy, kiedy przestaniesz być upartą kupą gówna i w końcu powiesz nam, gdzie jest księga!

– W porządku. – Blitzo wziął głęboki oddech. – Powiem wam.

Steve puścił go. Jego brwi powędrowały ku górze.

– Gadaj.

– Po… pożyczam ją jednemu gościowi… Ma ją, póki nie jest mi potrzebna – mruknął Blitzo, po czym splunął krwią.

– Jak się nazywa?

– Kris. Ma na imię Kris… Jest starszym gościem z siwą brodą i tak dalej. – Blitzo zachichotał, po czym uniósł głowę i wysilił się na blady uśmiech. Poczuł ból w napuchniętych ustach, ale zignorował go. – Jest bardzo… bardzo gruby… przez wszystkie te ciasteczka… I nosi wielki… czerwony… kostium.

Dwa sowie demony spojrzały po sobie, zanim powoli obejrzały się na chichoczącego Blitzo.

– Łapiecie? Kris… Kris Kringle**?! Święty Mikołaj?!

Odpowiedzią okazał się wymierzony prosto w jego czaszkę łom.

 

***

Trzy dni temu…

O cholera.

Czy wciąż żył?

Musiał, a świadczył o tym najgorszy możliwy ból głowy, którego doświadczał wraz z całym inwentarzem. Blitzo powoli otworzył oczy tylko po to, żeby przekonać się, że nawet to bolało. Naprawdę sądził, że umiera przez tę krótką chwilę przytomności, zanim wszystko pochłonęła czerń. Jak, do kurwy nędzy, przetrwał cios łomem w głowę, jeśli nie za sprawą cholernego cudu?

Mimo bólu zdołał otworzyć oczy i przekonać się, że leży na łóżku, a na twarzy ma maskę tlenową. Dookoła ustawiono sprzęt medyczny; do ciała podpięto kroplówkę i urządzenie do pomiaru tętna. Samo miejsce okazało się dość luksusowe i skojarzyło się Blitzo ze Skrzydłem Szpitalnym w domu Stolasa.

Kiedy otrząsnął się na tyle, by zwrócić uwagę na podsuwane przez zmysły bodźce, odkrył, że nie jest sam. W pokoju rozbrzmiewał wysoki, zdradzający wschodnioeuropejski akcent głos.

– Przepraszam! Odpowiednio ich ukarzę zanim wrócą do roboty!

W odpowiedzi przemówił głos tak głęboki i potężny, że Blitzo przeszedł dreszcz. Czuł, że należał do najpotężniejszej osoby w pokoju – takiej, z którą nie chciało się pierdolić.

Zajmujecie się nim już ponad tydzień, ale nie widzę rezultatów. Jego współpracownicy go szukają i już zaczęli się martwić. To tylko kwestia czasu, aż wciągną w to Księcia Stolasa i zrozumieją, że chodzi o porwanie – oznajmił głos. –  Jeśli nie może dać nam księgi, musimy sprowadzić ją inaczej. Użyj go jako karty przetargowej w zamian za Grymuar. Ale najpierw musimy osłabić jego determinację. Złamać go psychicznie i fizycznie.

Kurwa. Planowali zażądać okupu. Blitzo nie chciał się do tego przyznać, ale powoli zbliżał się do granic wytrzymałości. Nie chodziło tylko o tortury, głód, pragnienie i brak snu. Była jeszcze samotność. Każdego dnia zasypiał na lodowatej posadzce, zmęczony, głodny i zraniony, bez Loony u swojego boku. Albo chociaż Moxxiego i Millie, zachowujących się jak rozkoszne, zakochane szczeniaki. Szlag, nawet telefon od Stolasa okazałby się muzyką dla uszu.

Pragnął znaleźć się w domu. Musiał tam wrócić.

– Wciąż nie rozumiem, co ty i matka planujecie zrobić. Ani ona, ani moja siostra nie powiedziały mi, co się tutaj dzieje. Zwłaszcza ona. Nie sądzę, żeby o tym wiedziała i popierała te działania – rozbrzmiał sukowato brzmiący głos. – Ale chcę wiedzieć. W jaki sposób zamierasz unicestwić połowę populacji Piekła z pomocą księgi?!

… co?

Nie, poważnie… Że co?!

CO ONI, DO CHUJA PANA, PLANOWALI ZROBIĆ?!

Po raz pierwszy od dawna Blitzo nie miał pojęcia, co powiedzieć albo zrobić. Samo stwierdzenie brzmiało niedorzecznie, a jednak słyszał je wyraźnie. Unicestwić połowę populacji Piekła?! Nawet Aniołowie nie dokonali tego w czasie Dni Oczyszczenia! Nawet Bóg czy Lucyfer nie dopuścili do podobnego zajścia. Blitzo za to właśnie siedział i słuchał jak dwa potężne byty dyskutują o unicestwieniu bilionów istnień.

Grymuar Światów zawiera sporo potężnych zaklęć i rytuałów, ale jedno z nich jest wyjątkowo niebezpieczne i śmiertelne. Nazywa się Wymiarem Całkowitego Zniszczenia. Może stworzyć portal tak mały jak łeb od szpilki albo potężny jak kontynent, który niczym czarna dziura pochłonie wszystko, co znajdzie się w jego zasięgu. Gdy tylko zaklęcie wygaśnie, wszystko to, co znalazło się w środku, zostanie permanentnie unicestwione. Nawet dusze obrócą się w nicość. – Sama myśl sprawiła, że Blitzo prawie narobił w spodnie. – Wyobraź sobie całe miasta urodzonych tu demonów i grzeszników, gnijących niczym brud, którym przecież są. Miasto Chochlików, Kolonia Kanibali, Kurwisko, Nowe Detroit, Dis***, wszystkie tereny zajęte przez piekielne ogary. Miejsca, w których bytują chochliki, gobliny, nietoperze, nisko urodzone ogary, porażki, demonoidy, diabły i grzesznicy, wszyscy marnujący czas na bycie kurwami, złodziejami, żebrakami i przestępcami. Rozmnażają się jak szczury i są powodem przeludnienia Piekła. Co by było, gdyby wszyscy zostali wymordowani? Odeszli? Piekło nie tylko stałoby się lepsze, ale też puste – bez tych wszystkich szumowin. A jeśli populacja zostanie wyeliminowana do poziomu, który zaakceptuje Niebo…

– … Dni Oczyszczenia się skończą… będziemy… bohaterami! – W sukowatym głosie pobrzmiewał entuzjazm. – To, co robimy… jest z korzyścią dla Piekła!

Korzyścią? Poprzez ludobójstwo? Miał oglądać, jak cała jego populacja znika bez jakiegokolwiek śladu? Zobaczyć jak Loona, jego córka, kończy swoje istnienie, nim w ogóle zdążyła zaznać życia? Bez znalezienia własnego szczęścia? Pozwolić by Millie i Moxxie – najbliżsi przyjaciele, jakich dano mu w tym świecie – zostali unicestwieni tylko dlatego, że się narodzili? Zwłaszcza ze świadomością, że ta dwójka nade wszystko pragnęła stworzyć rodzinę? Blitzo był egoistycznym dupkiem, nigdy tego nie ukrywał, ale nie uważał się za pozbawionego serca potwora, obojętnego na los tych, których miał wokół siebie.

Loona była jego córką i skarbem, który pokochał od pierwszego wejrzenia. Kimś, kto uratował go przed nim samym, kiedy najbardziej tego potrzebował. Spaliłby cały świat, gdyby tylko w ten sposób mógł ją ocalić i uszczęśliwić – niezależnie od konsekwencji.

Moxxie mimo wszystko pozostawał dla Blitzo najbliższym przyjacielem. Choć igrał z jego nerwami i na każdym kroku stroił sobie żarty, gdzieś w głębi szanował zasady moralne, którymi kierował się chochlik. No i ufał mu, nawet jeśli zwykle tego nie okazywał.

Millie była mu wierna, bo wyciągnął ją z dołka. Dał jej powód do życia, a przy okazji doprowadził do tego, że znalazła miłość życia. Nigdy nie przestała wierzyć w Blitzo, a świadomość, że ktoś pokładał w nim taką nadzieję, sprawiała, że robiło mu się cieplej na sercu.

Byli dla niego kimś więcej niż tylko współpracownikami. Tworzyli rodzinę.

Zawsze należy walczyć o rodzinę.

Nie, nie mógł pozwolić, by te chore, pokręcone skurwysyny dorwały księgę.

Więc nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli osobiście zajmę się naszym przyjacielem? Zwłaszcza że jest przytomny?

Oczy Blitzo rozszerzyły się. Zaklął, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, poczuł, że robi się bardzo senny i ponownie zamknął oczy.

_________________

*Akira Kurosawa – japoński reżyser, scenarzysta i producent filmowy.
**Kris Kringle – jeden ze sposobów na określenie Świętego Mikołaja.
***Dis – miasto w „Nie boskiej komedii” Dantego, obejmujące od szóstego do dziewiątego kręgu piekielnego.

Share:

28 listopada 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Imię [The Name– tłumaczenie PL] [+18]

       

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:

VIII. Imię (Obecnie czytane)

...

Słysząc huk wystrzału i widząc jak jej mąż upada, Millie poczuła się tak, jakby świat wokół niej roztrzaskał się na kawałki. Jego bezwładne ciało po prostu tam leżało, obmywane przez deszcz, a strzelec spojrzał na nie z uśmiechem, po czym splunął. Wtedy Millie bez zastanowienia i w przypływie gniewu zawyła, po czym wyskoczyła z kryjówki.

Była w stanie myśleć wyłącznie o tym krótkim czasie, który spędziła z Moxxiem. Wszyscy wokół zawsze uznawali ją za dziwną, szaloną, a nawet dziecinną. Jedynie on dostrzegł w niej coś więcej. Ujrzał kochającego anioła śmierci, dającego mu siłę, by stać się lepszym niż już był. Poza jej dziwnością, Moxxie zauważył kogoś, kogo pokochał – ukochaną kobietę, która rozpaliła jego serce. Kogoś, z kim pragnął spędzić resztę życia.

Nikt nie traktował jej w ten sposób. Inni zwykle trzymali się od niej na dystans; wykorzystywali wyłącznie dla jej umiejętności albo by spędzić jedną noc z „szaloną laską”. Moxxie tego nie robił. On dostrzegał „prawdziwą” Millie gdzieś w głębi. To sprawiło, że zapragnęła otworzyć się przed nim – najpierw jak przed przyjacielem, który później stał się jej kochankiem, a ostatecznie mężem. Każdego dnia rozpamiętywała ślubną przysięgę, według której mieli być ze sobą na dobre i na złe. Tę samą, która teraz została zerwana przez zwierzęta tuż przed nią.

Zwierzęta, które zamierzała zaszlachtować.

Millie skierowała się ku jednemu z piekielnych ogarów. Zdążył spojrzeć w górę i dostrzec zmierzającą w jego stronę śmierć. Trafiła go włócznią prosto w zszokowaną twarz i przyszpiliła do chodnika. Krew chlusnęła na jej policzki, ale Millie miała to gdzieś.

Zastrzelili go. Zastrzelili jedynego chochlika, którego kochała i mogła obdarzyć uczuciem. Jedynego chochlika, który dał jej coś, co miało największe znaczenie.

Miłość. Zabrali go od niej. Odebrali Millie jej miłość.

Sięgnęła po strzelbę, którą zabrała ze sobą i strzeliła prosto w brzuch najbliższego ogara, zanim ten zdążyłby dobyć własnej broni. Wybuch odrzucił go na motocykl, ale nie zabił, mimo że wnętrzności wypadły na zewnątrz. Nie tracąc czasu, Millie ze łzami w oczach popędziła w jego stronę, spoglądając wprost w przerażoną, błagalną twarz. Tyle że ona widziała wyłącznie słodki uśmiech Moxxiego. Ten sam, którego nigdy więcej nie miała ujrzeć.

Nacisnęła spust dwukrotnie. Głowa ogara eksplodowała kawałkami kości i resztek mózgu. Millie odwróciła się z krzykiem, gotowa zabić kolejnych, ale dwóch już okazało się martwych za sprawą licznych ran postrzałowych, zaś lider – odpowiedzialny za wszystko skurwiel – leżał na ziemi, powalony przez cienistych strażników. Klął na czym świat stoi, ale urwał i zaskomlał, kiedy Millie wycelowała strzelbę prosto w jego w twarz.

– Millie! Wycofaj się! – rozkazał Grimbeak.

– Nie! Zabili Moxxiego! ZABILI MOJEGO MOXXIEGO! – wykrzyczała ze łzami w oczach, gotowa pociągnąć za spust. – POZABIJAM ICH!

– On nie umarł!

Zamarła na ułamek sekundy. Te słowa odbiły się echem w jej umyśle. Powoli odwróciła się w stronę Grimebeaka, trzymającego ciało jej podobno żywego męża. Kiedy zdjął mu maskę, odkryła, że wciąż oddychał, chociaż był nieprzytomny.

– Moxxie! – zawyła, upuszczając strzelbę. Popędziła w jego stronę i wtuliła się w jego ciepłą twarz. – No dalej, Moxxie! Moxxie!

– Uh, co? – wymamrotał, powoli odzyskując przytomność. Spojrzała prosto w głąb dużych, pięknych, ciepłych oczu, o których sądziła, że więcej ich nie ujrzy, po czym ucałowała go tak mocno, że aż się odchylił. – M-Millie? Zaraz… Ja żyję?!

– Maska cię uratowała – wyjaśnił Grimbeak. Uniósł ją, by pokazać wciąż tkwiącą w czole kulę. – Wygląda na to, że jest kuloodporna. Masz szczęście, Moxxie.

– Nienawidzę działać w przebraniu – skrzywił się Moxxie. A potem oczy uciekły mu w tył głowy i zemdlał.

Millie po prostu go obejrzała, wciąż zalewając się łzami – tym razem ulgi, nie smutku.

– Już dobrze, Moxxie. Odpocznij. Nie zostawię cię.

Grimbeak wydał rozkaz, żeby ukryć ciała i zabrać ze sobą więźnia, ale Millie to nie obchodziło. Liczyła się tylko osoba, którą trzymała w ramionach. Wciąż u jej boku – teraz i na zawsze.

 

***

Stolas poczuł ulgę, kiedy usłyszał, że Moxxie dojdzie do siebie. Miał tylko niewielki wstrząs mózgu, który z łatwością dało się wyleczyć magią, poza tym musiał odpocząć. Stolas wiedział, że plan nie należał do najbezpieczniejszych, zaś fakt, że tylko szczęście pozwoliło uniknąć tragedii, dodatkowo mobilizował go, żeby tym razem wyciągnąć jak najwięcej właściwych informacji.

Nie chciał tracić czasu na transportowanie ogiera do lochów, więc rozkazał Grimbeakowi zamknąć go w jednym z magazynów, do którego osobiście się teleportował. Wykorzystał portal, by odesłać Millie i Moxxiego do swojego domu, by się nimi zajęto i gdzie czekały na nich Octavia oraz Loona. Jego najdroższa córka była bliska płaczu, kiedy usłyszała, co się wydarzyło. W końcu chodziło o jej pomysł, a myśl o tym, że Moxxie mógł zginąć, napawała ją przerażeniem.

Zakodował sobie w pamięci, by później z nią o tym porozmawiać, ale na początek musiał skupić się na czymś innym. Czas nie był ich sprzymierzeńcem. Stolas musiał dowiedzieć się, gdzie był Blitzo i kto stał za jego  porwaniem. Czuł coraz większy niepokój, rozważając wskazówki, które mieli. Porywacz wiedział o Grymuarze Światów i chciał go dostać. Wiedział o jego relacji z Blitzo. Miał Anielskie Ostrze, pieniądze i dostęp do najemników.

Stolasa coraz bardziej martwiło, że porywacz zdawał się stać w hierarchii wyżej niż mogłoby się wydawać. Może nawet chodziło o kogoś z bliskiego kręgu Lucyfera. Książę miał tam wielu wrogów i wiedział, że jeśli nie zachowa ostrożności, to będzie nie tylko koniec dla niego i Blitzo, ale również dla całej jego rodziny.

Przybywszy do magazynu poprzez portal, Stolas dostrzegł związanego, uważnie pilnowanego przez strażników piekielnego ogara. Grimbeak skinął głową na widok księcia. Stolas podszedł bliżej, a jego demoniczna aura wypełniła każdy kąt. Już nie panował nad frustracją i gniewem, a jego skrzydła zapłonęły, kiedy je rozłożył. Oczy zalśniły szkarłatem, gdy z mocą spojrzał na ogara, aż ten zaskomlał i skulił się niczym szczeniak.

Szpony otoczyła fioletowoczarna aura, gdy Stolas wymierzył je prosto w klatkę piersiową więźnia. Wbiły się w pierś jak w masło, nie tworząc ani rany, ani nie upuszczając krwi. Ogar sapnął, czując jak szpony Stolasa owijają się wokół jego serca. Zakrztusił się, kiedy sowi książę na krótko je zacisnął.

– Wiesz, co to jest? – wyszeptał wprost do ucha ogara Stolas. – To twoje serce. Wystarczy krótki uścisk, żebym je zmiażdżył i sprawił, że udławisz się swoją własną krwią. Albo mógłbym tak zrobić z twoimi płucami. – Przesunął rękę, by sięgnąć właściwego organu. Ogar zalał się łzami. – Albo wątrobą. Żołądkiem. Kręgosłupem. Mogę nawet urwać ci jaja. Zmiażdżyć je. Przesunąć. Uformować w dowolny kształt, aż zaczniesz błagać o śmierć. Mogę to i jeszcze więcej, psie.

Smród, który wydobył się ze spodni ogara sprawił, że kilku strażników zmierzyło go zniesmaczonymi spojrzeniami, ale Stolas miał to gdzieś.

– Proszę…

– Zadam ci tylko dwa pytania, na które chcę usłyszeć odpowiedź. Jeśli nie, kilka kolejnych godzin spędzisz na skomleniu jak suka – warknął Stolas. – Gdzie. Jest. Blitzo?!

– Nie… nie wiem… – wymamrotał ogar. – Mój… mój pracodawca nigdy mi tego nie powiedziaaaaał!

Stolas przez kilka kolejnych minut ściskał jego kręgosłup, bliski tego, by go przepołowić. Dopiero wtedy poluzował uścisk.

– Przy kolejnej złej odpowiedzi wyrwę ci go przez tyłek! A TERAZ POWIEDZ MI, KTO ZA TYM STOI!

Wtedy ogar wykrzyczał imię.

Wykrzyczał je tak głośno, że aż rozeszło się echem po całym magazynie, a wszyscy zamarli, wpatrując się w więźnia. Moc Stolasa wyparowała pod wpływem szoku. Jego skrzydła wróciły do normalności, zaś on powoli wycofał dłoń z piersi łkającego ogara. Wpatrywał się w niego, rozważając to, co właśnie usłyszał i zastanawiając się, czy było prawdą. Zażądał usłyszeć je raz jeszcze i wtedy rozbrzmiało ponownie.

Książę próbował znaleźć dowód na to, że ogra kłamie, ale nie był w stanie. Zarzekał się na Szatana, że mówi prawdę i Stolas mu uwierzył. Wtedy też poczuł się tak, jakby rozpadł się na pół. Jego dusza krzyczała z bólu na samą myśl o… całkowitej zdradzie.

Przywoławszy moc do pazurów, Stolas chwycił ogara za szyję i urwał mu głowę. Odrzucił ją i kręgosłup na posadzkę, podczas gdy strażnicy przyglądali mu się w ciszy. Grimbeak powoli podszedł bliżej i ułożył szpony na ramieniu Stolasa.

– Panie… Czy wszystko dobrze?

– Nie, Grimbeak – wyszeptał Książę Stolas, a jego oczy powoli zaszły mgłą. – Nic nie jest dobrze.

 

***

Octavia nigdy nie czuła się bardziej winna. Była pewna, że jej plan wypali, ale nie wzięła pod uwagę, że ogary spróbują w ostatniej chwili zadźgać tego, kto mógłby im zagrażać. Teraz to wydawało się tak oczywiste, że Octavia miała ochotę zdzielić samą siebie w łeb za brak pomyślunku.

Niewiele brakowało, by błąd kosztował Moxxiego życie, a Millie została wdową. Może i nie miała z parą tak bliskich relacji jak z Looną, ale wciąż należeli do rodziny (nawet jeśli piekielny ogar nigdy tego nie przyznała), poza tym niczym nie zawinili. To też sprawiło, że Octavia przepraszała ich raz za razem, aż w końcu przyjaciółka kazała jej się zamknąć.

– Dobrze, załapaliśmy! Jest ci przykro – powiedziała Loona, przewracając oczami. – Zobacz, Moxxie nie umarł. Pomimo bycia mięczakiem, ten sukinsyn ma szczęście i zwykle wykaraska się z największej opresji, jasne?

– Ale ja…

– Księżniczko Octavio. – Moxxie powoli usiadł na szpitalnym łóżku. – Nie obwiniam cię o to, co się stało. Mimo moich wcześniejszych protestów, ostatecznie sam się zgodziłem. Aczkolwiek – zerknął na Millie i Loonę – nigdy więcej nie będę działać w przebraniu.

– Skarbie, nie będziesz musiał, jeśli nie chcesz! – zapewniła Millie, obejmując męża za szyję. Tuliła się do niego przez chwilę, nim złożyła pocałunek na jego policzku. – Jak długo mam cię przy sobie, możesz robić, czego tylko pragniesz.

– Och, Millie – wyszeptał Moxxie, odwzajemniając pocałunek. – Wiesz, że nigdy bym cię nie zostawił.

– Millie… ja… – zaczęła Octavia, ale powstrzymała ją uniesiona ręka Millie.

– Octavio, przestań. Płacz i zamartwianie się nikomu nie pomogą. Najważniejsze, że Moxowi nic się nie stało, a my dorwaliśmy sukinsyna, który sprzedał szefa – oznajmiła z uśmiechem. – Uznajmy, że mieliśmy szczęście i darujmy sobie całe to „Co by było, gdyby?”.

Octavia zdążyła przytaknąć, zanim dostrzegła wchodzącego do Skrzydła Szpitalnego ojca.

– Cześć, tato. Dowiedziałeś się czegoś… od…

Jedno spojrzenie w oczy Stolasa wystarczyło, żeby Octavia zamarła. Wyglądał, jakby ktoś wyssał z niego całą energię, zaś jego wzrok nie wyrażał niczego prócz pustki. Dotychczas lśniące czerwienią oczy teraz wydawały się ciemne i wyblakłe. Skrzydła luźno zwisały ku podłodze. Nie tylko ona dostrzegła zmianę, bowiem również członkowie I.M.P. wydawali się zdezorientowani.

– Tato?

– Ja… Mam imię – wyszeptał, jednak zamiast zadowolenia, jego ton zdradzał wyłącznie rozpacz.

– C-cóż… To dobrze, tak? – Moxxie wysilił się na nerwowy uśmiech. – To oznacza, że możemy uratować szefa!

Książę Stolas nie podzielał jego entuzjazmu. Szczerze mówiąc, wyglądał okropnie. Octavia przesunęła się bliżej, spoglądając na ojca z troską.

– Tato? Co się stało?

Odwzajemnił spojrzenie i wtedy dostrzegła łzy w kącikach jego oczu. Bez ostrzeżenia objął ją i przygarnął do siebie.

– Octavio… Tak mi przykro… Tak bardzo mi przykro…

– T-tato? – Jej oczy rozszerzyły się. Przełknęła z trudem. – K-kto…?

– To Stella – oznajmił z ciężkim westchnieniem. – To… twoja matka.

Matka.

Jej matka?

Nie, to nie było możliwe. Mama potrafiła być surowa, poza tym nie przepadała za chochlikami i innymi niższej klasy demonami, ale na pewno nie posunęłaby się do czegoś takiego. Nie skrzywdziłaby ani taty, ani tym bardziej własnej córki. Nie, to nie mogła być prawda!

– N-nie – wykrztusiła Octavia, powoli się wycofując. – K-kłamiesz! Albo ten pies kłamie! To nie może być ona!

– Octavio – szepnął Stolas, przymykając oczy. – Przykro mi, ale powiedział mi prawdę.

Pragnęła wykrzyczeć, że dał się oszukać, ale wtedy wszystko powoli zaczęło się układać. Kto mógł wiedzieć o księdze ojca i o tym, do czego jej używał? Kto inny z rodziny wiedział, że korzystali z niej również członkowie I.M.P? Kto inny miał pieniądze i kontakty, by zatrudnić Vaaxa, ogary oraz posiadać wystarczający rodowód, by zapewnić sobie lojalność tengu? Jak wiele razy matka narzekała, że Octavia zadaje się Looną i jej postrzeganymi za demony niższej klasy przyjaciółmi? Nie wspominając o niezliczonych kłótniach rodziców o Blitzo oraz obawie przed utratą reputacji, gdyby na jaw wyszło, że ojciec sypiał z chochlikiem. Octavia sądziła, że to głupie, skoro matka sama romansowała z innymi, ale czy naprawdę jej nienawiść do Blitzo mogła być aż tak wielka?

Wtedy pomyślała o rodzinie mamy. Dziadek Octavii był Upadłym. Nigdy nie poznała Malphasa, bowiem zginął lata temu z rąk Aniołów, ale jego Anielskie Ostrze stanowiło rodzinną pamiątkę. Babcia i wujek nigdy nie ukrywali obrzydzenia względem romansu ojca z niższej klasy demonem. Z tego powodu rzadko chciała się z nimi widywać. Matka spoglądała na niżej urodzonych z góry, ale wujek i babcia otwarcie nimi gardzili. Dlatego Octavia nie chciała ich odwiedzać. Czy mogli być z tym powiązani? Brali w tym udział?

Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym więcej kawałków układanki łączyło się ze sobą. To musiała być matka. Zrobiła to. Skrzywdziła Blitzo. Skrzywdziła Loonę. Skrzywdziła własną rodzinę.

Nie będąc w stanie dłużej zaprzeczać, Octavia wpadła ojcu w ramiona i rozpłakała się. Jej serce krzyczało za sprawą gniewu i zażenowania.

Dwa sowie demony trwały w swoich objęciach, a ich płacz rozbrzmiewał echem w całej posiadłości.

Share:

24 listopada 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Przesłuchanie [The Interrogation – tłumaczenie PL] [+18]

      

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Kiedy Octavia usłyszała, że udało się pochwycić najemcę, który uprowadził Blitzo, spodziewała się ujrzeć wszystkich szczęśliwych i świętujących sukces. Tymczasem księżniczka zastała w salonie sprzeczające się Millie i Loonę oraz potrząsającego głową Moxxiego. Zrozumiała, co było tego powodem, gdy dostrzegła wciąż krwawiące rany na ramionach Loony oraz ślad po dźgnięciu w bok, do którego ta przyciskała dłoń. Octavia skrzywiła się na ten widok. Chociaż wiedziała, że przyjaciółka mogła znieść dużo poważniejsze obrażenia, widok wciąż był dla niej bolesny. Sprzątaczki wpadłyby w szał z powodu krwistych śladów na podłodze, zwłaszcza na dywanie, który matka tak bardzo kochała.

– Mówię ci, że nic mi nie jest! – zawyła Loona, odsłaniając kły. – Czy teraz możemy w końcu przesłuchać tego gościa?! Tym zajmę się później.

– Nie! Idziesz do lekarza albo przysięgam, że osobiście cię tam zawlekę! – krzyknęła Millie, przybliżając się do twarzy Loony.

– Nie jesteś moją matką, do cholery!

– Cóż, póki nie uwolnimy twojego ojca, jestem za ciebie odpowiedzialna!

– Mam dziewiętnaście lat. Nie dwanaście!

– Cóż, zachowujesz się, jakbyś jednak miała mniej – wtrącił Moxxie, stając po stronie żony. – Naprawdę, Loona, powinnaś to opatrzeć. My w tym czasie sprawdzimy jak idzie przesłuchanie i damy ci znać.

– Ale…

– Loono, po prostu to zrób – powiedziała Octavia, ściągając na siebie uwagę przyjaciółki. – Wiem, że wszystko goi się na tobie jak na psie, ale to wciąż mój dom i wolałabym, żeby było w nim jak najmniej krwawych śladów.

Loona obrzuciła całą trójkę spojrzeniem, po czym wyrzuciła obie ręce ku górze i kopnęła w najbliżej stojące krzesło. Wzięła kilka głębszych wdechów, by się uspokoić.

– Dobra, ale gdy tylko się czegoś dowiecie, macie mi natychmiast dać znać! To gdzie jest ten głupi lekarz?

– Jerry? Proszę, odprowadź Loonę do Skrzydła Szpitalnego – poprosiła Octavia, zwracając się do najbliższego strażnika. Odpowiedział skinieniem, po czym razem z Looną opuścił pokój.

– Wrzuć na luz, Loona. Przecież nie idziesz do weterynarza – zażartował Moxxie, parskając śmiechem.

– W każdy wtorek szczam do twojej kawy – rzuciła Loona. Zaśmiała się, widząc jak twarz Moxxiego przybiera zielonkawy odcień. Dopadł do kosza na śmieci, by zwymiotować, ku obrzydzeniu wszystkich wokół i rozbawieniu Loony.

– Ta obrzydliwa, mała… Ugh! – jęknął, kiedy Loona pokazała mu środkowy palec i wyszła w ślad za strażnikiem. Pozbywszy się śniadania, Moxxie uniósł głowę i otarł twarz rękawem. – Niezła z niej suka.

– Aww, po prostu martwi się o Blitzo – stwierdziła Millie, klepiąc męża po plecach. – Teraz powinniśmy sprawdzić, czego Stolasowi udało się dowiedzieć od naszego gościa.

– Chodźcie ze mną – powiedziała Octavia, ale zauważyła, że Moxxie znów robi się zielony. – Ale najpierw skołujmy trochę aspiryny.

 

***

W oczach Księcia Stolasa ludzie byli wyjątkowo fascynującymi istotami. Zabawnym było obserwować gatunek, który stworzono na obraz Boga, a który swoim okrucieństwem sprawiał, że na myśl raczej przychodziło dzieło samego Szatana. Z każdym pokoleniem wydawali się bardziej brutalni i zdeprawowani. Jeśli miał być szczery, najzabawniejszym okresem było dla niego średniowiecze. Tak pełne krwi i okrucieństwa ziemski epizod pozostawał ulubionym Stolasa. W tamtym okresie demony znakomicie spędzały czas, manipulując różnymi królami, książętami, biskupami i rycerzami – ot dla rozgrywki, zupełnie jakby rozgrywały partię szachów. Ostatecznie ten czas dobiegł końca, ale wciąż pozostawały wspomnienia.

Jednym z kroków, które podjął Książę Stolas, by zachować wspomnienie ówczesnych dni, było urządzenie sali tortur na wzór tej, którą widywało się w XII wieku w siedzibie Inkwizycji. Najróżniejsze narzędzia do zadawania bólu, okropne cele ze śladami zaschniętej krwi i moczu, a wszystko to w połączeniu z wygłodniałymi szczurami, pożerającymi wszystko, co wpadło im w łapki. Dla zwiedzających było to niczym podróż w czasie, jednak nie dla więźniów. Dla nich zaczynał się koszmar. Chociaż wystrój przywodził na myśl zamierzchłe czasy, Stolas postarał się o nowoczesne akcenty. Takie jak magiczne, zapobiegające ucieczce pieczęcie, golemy w roli strażników i kilka współczesnych praktyk, choćby chińskie metody wodnych tortur.

Niestety niezwykle rzadko zdarzało mu się ich używać, jednak tym razem mieli gościa, którego poddano pełnej kuracji. Stolas podążał ciemnym korytarzem w towarzystwie dwóch Cieni, swojej córki oraz małżeństwa chochlików, którzy pragnęli mu towarzyszyć. Machnięciem dłoni sprawił, że magiczne zamki ustąpiły, a drzwi otworzyły się, ukazując przykutego do stalowego krzesła Vaaxa. Szczury w popłochu uciekły do swoich nor, kiedy Stolas – ze lśniącymi w ciemnościach oczami – podszedł do najemnika. Musiał przyznać mu jedno: nie widać było, żeby ten trząsł się ze strachu.

Czerwone, pełne nienawiści tęczówki spotkały się z tymi skrytymi za maską, kiedy Stolas pochylił się i wyszeptał:

– Nie owijajmy w bawełnę, Vaax. I ty, i ja wiemy, że masz przejebane. Wiesz, dlaczego tutaj jesteś i czego od ciebie chcemy. W związku z tym sugeruję, żebyś nie stawiał oporu i powiedział prawdę, zanim przekonasz się, co czuje się podczas powolnego wyrywania kręgosłupa. – Wyprostował się. – Więc jak będzie?

– Daruj sobie straszne przemówienia, Książę Stolasie. I tak planowałem o wszystkim ci powiedzieć – odpowiedział Vaax.

– Naprawdę? Tak po prostu? – zapytał Moxxie, unosząc brwi. – Gdzie jest haczyk?

– Nie ma haczyka. Jestem więźniem jednego z najpotężniejszych demonów tego wymiaru. Kogoś, kto ot tak mógłby wykorzystać magię, żeby zamienić mnie w kupkę popiołów – prychnął Vaax. – Myślisz, że mam chociaż cień szansy na ucieczkę? Wiem, że nie wyjdę stąd żywy. To wybór między szybką albo bolesną śmiercią. Poproszę to pierwsze, dzięki. Zamierzasz uśmiercić mnie permanentnie z pomocą Niebiańskiej Broni?

– Brzmi obiecująco, ale nie. – Stolas zmierzył Vaaxa wzrokiem. – Powiedz mi to, co chcę usłyszeć, a wtedy zapewnię ci szybką śmierć. Dorzuć coś przydatnego, a może nawet powstrzymam się przed zabiciem cię teraz.

– Dobra, więc czego chcesz? – zapytał Vaax, prostując się na krześle.

– Gdzie jest Blitzo?! – zapytała nagląco Millie.

– Nie wiem. – Vaax błyskawicznie zwrócił się do Stolasa, widząc jak oblicze sowiego księcia wykrzywia grymas. – Naprawdę! Po tym, jak go znokautowałem, zabrałem go na miejsce, do którego kazano mi przybyć. Była ich szóstka. Trójka wyglądała na członków Goecji, myślę, że nazywają się tengu*. Pozostała trójka to piekielne ogary. Mieli czerwoną sierść i czarne tatuaże, więc muszą należeć do zastępu Diabelskich Psów. Po prostu oddałem im ciało. Zabrali je ze sobą i zniknęli.

– Czego Goecja i piekielne ogary chcieli od Blitzo? – zapytała Millie.

– Wątpię, żeby to byli prawdziwi porywacze. Raczej wynajęto ich do pomocy – odparł Stolas, pocierając podbródek. – Piekielne ogary w roli zbirów to norma, ale tengu? Te demony stoją wyżej.

– Poza tym tengu się nie sprzedają – podsumowała Octavia. – To honorowi wojownicy, walczący dla tych, którym przysięgli służyć. W takim razie muszą pracować albo dla wyżej postawionych demonów Goecji, albo dla Upadłych.

Ta informacja jedynie wzmogła odczuwany przez wszystkich niepokój. Było kilka wysoko postawionych demonów, które mogły pozwolić sobie na klan służących im tengu. Stolas natychmiast pomyślał o markizie Aamon, księciu Buné, lordzie Balam i pozostałych.

– Jak się z tobą kontaktowali? Czy poznałeś swojego pracodawcę? – zapytał Moxxie.

– Nie. Dostałem telefon i poprosili mnie o spotkanie w opustoszałej alejce w sprawie zlecenia. Ogary kazały mi doprowadzić waszego szefa. Zaoferowali siedem milionów jako zapłatę. Połowę dostałem z góry. – Oczy zebranych zabłysły, kiedy usłyszeli cenę. – To była zbyt dobra oferta, żeby ją odrzucić, więc się zgodziłem. Obserwowałem cel przez tydzień i zauważyłem, że trzy razy w tygodniu kupuje szejki w tym samym miejscu. Po prostu przekupiłem sprzedawcę, by podrzucił mu narkotyki do napoju. Ta suka, Yima, prawie wszystko popsuła, ale pozbyłem się jej, zanim środki zadziałały.

– Octavio, przypomnij mi, żebym wrzucił na Yelp** recenzję tego miejsca. Wystawię im taką opinię, że już nigdy nie znajdą interesantów. – Stolas zwrócił się do córki, po czym na powrót skupił wzrok na więźniu. – Czy podejrzewasz jakikolwiek powód, dla którego chcieli uprowadzić Blitzo?

– Nie, nie pytałem ich – odparł Vaax. – Moje życie jest dużo prostsze, jeśli nie kwestionuję rozkazów. Chociaż czułem, że powinienem zrezygnować z tego zlecenia. Wiedziałem, że wpadnę w kłopoty, nawet mimo stawki.

– Jesteś w stanie się z nimi skontaktować? – podjął Stolas, powoli snując w myślach plan.

– Tak myślę? Wciąż mam ich numer telefonu. Dlaczego? – zapytał Vaax, kiedy Stolas sprawił, że komórka wyleciała z jego kieszeni.

– Bo może przy odrobinie szczęścia jednak nam się przydasz – odpowiedział książę, wraz z towarzyszami opuszczając pokój.

– Cóż, mógłbyś przynajmniej mnie rozkuć! Umieram z głodu! Hej!

***

– Co planujesz, tato? – zapytała Octavia, gdy tylko opuścili podziemia i wrócili do salonu.

– Skoro Vaax nie potrafi udzielić nam żadnych informacji, może wyciągniemy je od tych, którzy się z nim kontaktowali – wyjaśnił Stolas, obracając telefon w dłoni. – Przyznaję, że to działanie naokoło, ale na razie jest naszą jedną szansą, by dowiedzieć się, gdzie szukać Blitzo albo przynajmniej kto odpowiada za cały ten spisek.

– Więc spróbujemy namierzyć połączenie? – zapytała Millie.

– Tak, ale obawiam się, że to może zająć dzień albo dwa. – Stolas z westchnieniem spojrzał na komórkę. – Nie jestem w stanie wymyśleć niczego innego.

– Nie mamy dnia ani dwóch! Do tego czasu mamy oddać porywaczowi księgę. Jeśli tego nie zrobimy, Blitzo będzie martwy! – wykrzyczał Moxxie, krzyżując ramiona. – Musi być inne wyjście. Może jakoś zmusimy ich do otwartej konfrontacji?

Pod wpływem impulsu Octavia pośpiesznie zabrała telefon z rąk ojca.

– Myślę, że mam pomysł. Zaufajcie mi – powiedziała, ignorując spojrzenia obecnych i skupiając się na szukaniu wiadomości, które Vaax napisał w związku ze zleceniem.

Gdy tylko je znalazła, sprawdziła, czy numer wciąż odbiera SMS-y i przystąpiła do dzieła:

 

VAAX: Hej, musimy się spotkać.

NIEZNANY NUMER: Nasza współpraca dobiegła końca. Jeśli będziemy cię potrzebować, sami się odezwiemy.

VAAX: Zostałem zaatakowany przez tych dupków z I.M.P. Złapali mnie i chcieli informacji, ale udało mi się ich oszukać. Myślą, że nic nie wiem.

NIEZNANY NUMER: No i?

 

– Okej, no to próbujemy – mruknęła Octavia.

 

VAAX: Cóż, zawsze mógłbym im wspomnieć, kto mnie wynajął.

NIEZNANY NUMER: Czy ty mi, kurwa, grozisz?

VAAX: Raczej proponuję wymianę. Słyszałem, że Książę Stolas jest przywiązany do chochlika, którego zabrałeś. Jeszcze nie ma o niczym pojęcia, ale gdyby się dowiedział? Czy naprawdę jest taki potężny?

 

Konwersacja zatrzymała się na dłuższą chwilę. Pozostali zgromadzili się wokół Octavii, obserwując rozwój wypadków.

– Jesteś pewna, że to dobry pomysł, księżniczko? – zapytał Moxxie, czytając wiadomości.

– Po pierwsze, nie mów do mnie „księżniczko” – skrzywiła się, mierząc wzrokiem niskiego chochlika. – A po drugie, to najszybszy sposób, jeśli chcemy spotkać się z tymi typkami.

W końcu nadeszła odpowiedź.

 

NIEZNANY NUMER: Czego chcesz?

VAAX: 3 mln w gotówce, jeśli mam milczeć.

NIEZNANY NUMER: 2 miliony.

VAAX: 2.5 albo nic z tego.

NIEZNANY NUMER: Zgoda. Spotkajmy się w 13 hali w Dzielnicy Magazynowej Miasta Chochlików. O 20. Jeśli spóźnisz się chociaż o minutę, układ przepadnie.

VAAX: Przyjdę.

 

 Wszyscy odetchnęli z ulgą na ten widok.

– Doskonała robota, Octavio – pochwalił Stolas, obejmując córkę od tyłu. – Moja córeczka! Mądra po tacie.

– Więc dlaczego sam na to nie wpadłeś? – zapytała Octavia, sprawiając, że ojciec aż się zarumienił. – W każdym razie, musimy kuć żelazo póki gorące.

– Powinniśmy poprosić Vaaxa o pomoc? – zapytał Moxxie.

– Nie, nie ufam mu. Zresztą to jeszcze nie koniec mojego planu – odparła z uśmiechem. – Vaax zawsze chodzi w przebraniu. Wątpię, żeby ci goście znali jego prawdziwy wygląd bez maski i płaszcza. Mamy to szczęście, że znamy chochlika, który ma dokładnie ten sam rozmiar.

Wszyscy powoli odwrócili się, by spojrzeć na Moxxiego. On z kolei spojrzał na nich, dopiero po chwili pojmując, co kryło się za słowami Octavii. Jego oczy rozszerzyły się, gdy zrozumiał.

– O nie! Nie będę pracował w przebraniu! Nie po tym, co było ostatnim razem!

 

 ***

Ostatnim razem…

Ze wszystkich pomysłów, na które wpadł Blitzo, próbując pozbyć się celu, ten był najgłupszy i najbardziej szalony. Klienci oczekiwali, że sprzątną lidera niszczycielskiego kultu, do którego niegdyś należeli i przez który z własnej woli poświęcili się w mającym powstrzymać apokalipsę rytuale. Zamiast skończyć w Niebie, cała siódemka wylądowała w Piekle za oddawanie czci człowiekowi podającemu się za Jezusa, mordowanie obcych, którzy wkroczyli do ich „Raju”, świętokradztwo oraz samobójstwo. Nie trzeba dodawać, że dostali szału i zapragnęli zemsty na „Janie Chrystusie z Newcastle”.

Moxxie przewrócił oczami. Serio, zupełnie jakby Jezus miał na miejsce swojego powtórnego przybycia wybrać Kanadę.

Przez ostatnie trzy dni udawał nowego członka kultu, przebrany w blond perukę, czerwoną sukienkę (z pomarańczami udającymi piersi), wysokie obcasy i z nałożonym makijażem. Nie miał pojęcia, dlaczego Blitzo kazał mu przebrać się za kobietę, ale to pytanie wydawało się mało istotne. Bardziej zastanawiało go, jakim cudem ludzie wciąż nie zorientowali się, że nie był człowiekiem. Jego przebranie ledwo ukrywało rzucające się w oczy demoniczne oblicze!

– A może z tego szaleństwa również pogłupieli – wymamrotał, przenosząc najświeższe pudełka z żywnością, które przekazali im „hojni” darczyńcy z pobliskiego miasta. Umieścił je na końcu magazynu, skąd obserwował pracę pozostałych członków swojej „nowej” rodziny.

Trwało to do czasu aż wszyscy zaczęli się kłaniać i modlić, kiedy ich „Zbawiciel” przybył sprawdzić przebieg prac. Moxxie – trzymając się wyznaczonej roli – również zaczął czcić ziemię, po której stąpał przybysz, ale przy tym uważnie go obserwował. Łysy przywódca kultu – Jan Chrystus, jak kazał się nazywać – odziany był w fantazyjne biało-niebieskie szaty, poza tym miał jedną z najdłuższych bród, jaką Moxxie kiedykolwiek widział u człowieka. Poza tym był gruby i ledwo się poruszał. Można było tylko zgadywać, dlaczego ci idioci uznawali go za zbawcę.

  Ty tam! – oznajmił Jan Chrystus, wskazując palcem prosto na Moxxiego.

– Ja? – Moxxie dla pewności się rozejrzał.

– Tak, chodź ze mną! Mam dla ciebie specjalne zadanie – rozkazał Jan, nakazując Moxxiemu ruszyć za sobą. Rozległy się szepty innych dziewcząt na temat szczęścia, które spotkało tą, która została wybrana na spotkanie sam na sam ze Zbawicielem.

Szczerze mówiąc, Moxxie miał to gdzieś. Przez ostatnie trzy dni starał się dorwać faceta, gdy ten będzie sam, by móc go zabić i w końcu się stąd wydostać, jednak zawsze towarzyszyli mu inni. Nie wątpił, że poradziłby sobie z wieloma z nich w pojedynkę, ale problem z tym kultem polegał na tym, że liczył blisko sto osób i spora część wyznawców potrafiła posługiwać się bronią palną. Moxxie nie był głupi i znał swoje możliwości, a gdyby teraz mógł pozbyć się tego gościa i uciec, obyłoby się bez dodatkowych kłopotów.

Przeszli przez kwatery mieszkalne i dotarli do olbrzymiego domu, który lider zajmował w pojedynkę. Po wejściu do środka Moxxie zdał sobie sprawę, że był tutaj po raz pierwszy. Dostrzegł wysokiej klasy meble, obrazy oraz nowoczesny wystrój, na który nie mógł pozwolić sobie żaden z wyznawców. Naturalnie lidera to nie obowiązywało.

Moxxie podążał za głupim człowiekiem, aż znaleźli się w olbrzymiej sypialni, wyposażonej w iście królewskie łoże, zasłane aksamitną pościelą i poduszkami. Już miał się odezwać, kiedy Jan Chrystus zamknął drzwi i nacisnął przycisk na pobliskim pilocie. Z głośników popłynęła jazzowa muzyka, a grubas zaczął zdejmować szatę.

– Widzisz, drogie dziecko, ostatnio często cię widuję. Zawsze wyglądasz na zdezorientowaną i zdenerwowaną.

– Ehm, ja… – Moxxie przełknął i pośpiesznie zmodulował głos tak, by zabrzmiał jak kobiecy. – Jestem po prostu… pod wrażeniem… wszystkiego, co zbudowałeś! Naprawdę… prowadzisz nas do zbawienia! Mój Panie! – Jan Chrystus miał na sobie już tylko spodnie i długą koszulę, ale wkrótce zdjął również je. Oczy Moxxiego rozszerzyły się, a on sam powoli wycofał się w stronę łóżka. – Ehm, sir?

– Zrelaksuj się – odparł Jan Chrystus, odrzucając koszulę i odkrywając swoje owłosione, tłuste ciało. – Pomyślałem, że powinniśmy się poznać. Lubię udzielać błogosławieństwa nowicjuszom. Zwłaszcza takim ładnym jak ty.

Och, nie.

Kurwa, nie.

– Ehm, sir, może powinniśmy… ACH! – Moxxie jęknął, kiedy Jan Chrystus popchnął go na łóżko. „Zbawca” wspiął się na nie i szczerząc się, przybliżył do twarzy zniesmaczonego, targanego mdłościami chochlika.

– No dalej… Nie masz ochoty na małe tête-à-tête ze Wszechmogącym…

Jan Chrystus nie miał okazji, żeby dokończyć, bowiem Moxxie wyjął scyzoryk i dźgnął go w gardło.

Chwytając powietrze, Jan Chrystus spróbował zatrzymać krwawienie dłońmi, ale wtedy otrzymał dwa kolejne ciosy – jeden w pierś, a drugie prosto w przyrodzenie. Upadł na podłogę i błyskawicznie się wykrwawił, najpierw tracąc przytomność, a po kilku minutach wydając ostatnie tchnienie. Moxxie odetchnął z ulgą, po czym zdjął perukę i wymierzył martwemu dupkowi porządnego kopniaka w twarz.

– Cóż, skoro mam już pewną traumę na resztę życia, pora… – Moxxie zamarł, słysząc jak otwierają się drzwi. Powoli odwrócił się i spojrzał na zszokowaną, pobladłą kobietę, wpatrującą się w scenę tuż za jego plecami. Z nerwowym uśmiechem, Moxxie uniósł obie ręce ku górze. – Ehm… Chwalmy Pana?

– DEMON!!!

Bez chwili wahania Moxxie wyskoczył przez okno i rozpoczął paniczną ucieczkę przed resztą uzbrojonego kultu.

 

***

– Uciekłem im tylko dlatego, że byłem za niski, by mogli mnie zestrzelić! – wykrzyczał Moxxie, biorąc Burbon od trzymającego tacę z szotami Reginalda. – Miałem szczęście, że Blitzo okazał się wystarczająco rozsądny, by w porę wystrzelać tych fanatyków karabinem maszynowym, gdy dotarłem do  bezpiecznej strefy!

– No dalej, Mox – rzuciła Millie, układając dłonie na ramionach męża. – Tylko ty jesteś odpowiedniego wzrostu. Poza tym robimy to dla Blitzo!

– Nie interesuje mnie to! Nie będę się przebierał!

 

***

– Nie wierzę, że się przebrałem – wymamrotał do siebie Moxxie, stojąc na lodowatym deszczu, okryty szatami Vaaxa. Najemnik nie był zadowolony, kiedy zabierali mu ubrania, ale Stolas przypomniał mu, że równie dobrze mógłby stracić życie. To wystarczyło, by chochlik szybko zamilkł.

Wyluzuj, Moxxie – odezwał się na radio Grimbeak. – Jesteśmy na pozycjach, gotowi przystąpić do akcji, gdy nadejdzie właściwy moment. Po prostu zachowaj spokój. Dobrze sobie radzisz.

Nie martw się, Moxxie – wtrąciła Millie na innej stacji. – Jestem tu dla ciebie. Tak więc bez obaw.

Moxxie westchnął i potrząsnął głową. Blitzo wisiał mu cholernie wysoką podwyżkę, gdy to wszystko dobiegnie końca. Pomysł wciąż wydawał się kiepski i chochlik wiedział, że wydarzy się coś niedobrego.

Rozejrzał się dookoła. Dzielnica wyglądała przerażająco po zmroku; wszystkie magazyny były zamknięte i nieoświetlone. Wykorzystywane do przenoszenia rzeczy maszyny nie wydawały dźwięku, ale kręciły się jak potwory. Ulewa wszystko pogarszała, choć przynajmniej nie był to kwaśny deszcz.

Ze wschodu nadjeżdża pięć motocykli.

Przyjąłem. Do dzieła.

Wkrótce Moxxie usłyszał motory wystarczająco wyraźnie, by namierzyć zmierzające w jego stronę smugi światła. Kilka minut później pięć motocykli z wilczymi głowami z przodu i płomieniami z tyłu zatrzymało się kilka stóp od niego. Pasażerowie zsiedli. Wszyscy byli piekielnymi ogarami, takimi jak Loona, ale na tym podobieństwo się kończyło. Po pierwsze, byli o stopę wyżsi od niej i mieli rude futra zamiast srebrnego. Każde z nich znaczyły tatuaże na kończynach, klatce piersiowej i głowach z nastroszonymi włosami. Jedynie ich przywódca nosił dredy i wyglądał na dwa razy twardszego niż reszta gangu. Wszyscy mieli na sobie typowe motocyklowe kurtki i spodnie z naszywkami – czy to wrzeszczącą twarzą diabła z kłami i wężowym językiem, to znów odwrócony krzyż z przybitym do niego nagim aniołem, który krzyczał, gdy pochłaniały go płomienie.

– Vaax – powiedział dowódca, przestępując naprzód. Zaciskał pazury na czarnej walizce.

Moxxie przełknął, ale za wszelką cenę próbował zachować spokój. Na szczęście maska Vaaxa wyposażona była w modulator głosu, więc nie musiał obawiać się, że zabrzmi inaczej.

– Dobrze cię widzieć. Masz forsę?

– Masz nowe rogi? Wyglądają inaczej – oznajmił lider.

– Zdarza mi się je zmieniać. Pomagają w ukryciu tożsamości przed wrogami.

– Sprytnie, Mox.

– Skoro o wrogach mowa – podjął lider, przesuwając się bliżej – to mój pracodawca chce wiedzieć, w jaki sposób członkowie I.M.P. dowiedzieli się, że pomogłeś dopaść ich szefa.

– Zauważyli mnie na zdjęciu z Voxagrama tego gościa – odparł zgodnie z prawdą Moxxie. – Złapali mnie z myślą, że powiem im, gdzie go szukać, ale przekonałem ich, że polowałem na inny cel. Tę drugą najemczynię, którą zatrudniliście, Yimę.

– A tak, ona. – Ogar wyjął papierosa i spróbował go odpalić. – Dowiedzieli się czegoś?

– Nie, nie mają o niczym pojęcia. Nawet nie skontaktowali się z tym demonicznym księciem, z którym sypia Blitzo. Sądzę, że obawiają się konsekwencji jego zniknięcia – skłamał Moxxie, również podchodząc bliżej.

– Hmm, zgaduję, że wszystko idzie zgodnie z planem – stwierdził lider, wyciągając przed siebie walizkę. – Masz tu swój hajs. Sugerowałbym go zabrać i na jakiś czas wynieść się z miasta.

– Najpierw pokaż mi pieniądze – zażądał Moxxie, trzymając się swojej roli.

– Co, nie ufasz mi?

– W moim zawodzie? Wtedy nie ufa się nikomu – odparł.

Piekielny ogar prychnął, ale powoli otworzył walizkę, by pokazać, że wypełniona była gotówką. Moxxie skinął głową i zabrał torbę.

– Wybacz, ale chociaż robienie z tobą interesów to czysta przyjemność, nie przyjmę żadnego więcej zlecenia.

– Zabawne. Pomyślałem dokładnie o tym samym.

Zanim Moxxie zdążył odpowiedzieć, piekielny ogier wyjął schowany za plecami pistolet i wycelował prosto w twarz chochlika. Usłyszał, że Millie wykrzykuje jego imię, zanim rozległ się strzał, a jego głowa uderzyła o chodnik.

Potem zapanowała ciemność.

_________________

*tengu – ptasie demony, są jednymi z popularniejszych yōkai znanych z folkloru Japonii.
**Yelp – amerykański agregator opinii z siedzibą w San Francisco.

Share:

20 listopada 2022

Helluva Boss: Ocalić Blitzo – Pościg [The Chase – tłumaczenie PL] [+18]

     

Autor: TalosLives
Tłumaczenie: Nessa

Notka od tłumacza: Dla Blitzo – szefa I.M.P. – kilkudniowe nieobecności były normą. Zwykle robił wtedy coś szalonego, co najpewniej miało wpakować go w kłopoty. Właśnie dlatego jego podwładni nigdy nie zwracali na to uwagi, planując po prostu okrzyczeć go, kiedy wróci. Dopiero po dziewięciu dniach nieobecności zaczynają podejrzewać, że ich szefa spotkało go coś niedobrego.
Obawy potwierdza jedno proste, zasłyszane przez telefon zdanie: „Mamy twojego szefa”.


SPIS TREŚCI:


...

Grimbeak przyniósł wieści. Chochlik z fotografii na Voxagramie był najemnikiem o imieniu Vaax i imał się każdego zlecenia, o ile dobrze za nie płacono. Nie był tak znany jak inni wysokiej rangi zabójcy, ale celowo starał się nie wyróżniać, pracując z klientami, którzy potrzebowali profesjonalisty. Przeglądając swoją kopię informacji na temat Vaaxa, Moxxie zorientował się, że znalezienie go nie będzie prostym zadaniem. Chochlik był szybki i wprawiony w walce wręcz. Jego cele ginęły od kilku szybkich ciosów nożem, a on sam błyskawicznie rozpływał się w powietrzu. Lista ofiar ciągnęła się w nieskończoność, zawierając również znany przypadek morderstwa Barona Piekła, o którym Moxxie czytał w gazecie trzy lata wcześniej.

– Jakieś pomysły, gdzie mógłby się ukryć? – zapytał, odkładając papiery. Książe Stolas zawołał jego i pozostałych, łącznie z Octavią, Grimbeakiem oraz Reginaldem. Razem zajęli miejsca przy stole w biurze.

– Jeśli wierzyć moim źródłom, często pojawia się w barze Piekielna Dziura gdzieś na przedmieściach – odpowiedział Grimbeak.

– Znamy to miejsce. Często tam bywamy. – Millie zmarszczyła brwi. – Drań mógł nas obserwować już od jakiegoś czasu.

– Jest coś jeszcze – podjął Grimbeak, pokazując ściskane w szponach zdjęcie. Moxxie dopiero po chwili zorientował się, że przedstawiało kobietę, którą Vaax zamordował na fotografii, którą na Voxagramie opublikował Blitzo. – To kobieta, którą zabił. Miała na imię Yima. I również była najemniczką.

– Oboje byli najemnikami? – powtórzył Stolas, unosząc brwi.

– Tak. Yima miała tendencję do uwodzenia swoich celów. Dopiero potem zabijała ich albo uprowadzała. Wygląda na to, że Vaax ją rozpoznał i rozprawił się z nią, zanim zdążyłaby dorwać Blitzo – wyjaśnił Grimbeak, krzyżując ramiona. – Wciąż nie wiemy nic na temat otwartego zlecenia na Blitzo. To oznacza, że umowa dotyczyła wyłącznie kilku najemców. Tych, którzy trzymają się na uboczu, ale zarazem są wystarczająco wprawieni, by schwytać go żywcem.

– Musieli tacy być. Tata jest dobry w zabijaniu – zauważyła Loona.

Moxxie skinął głową, zgadzając się z tymi słowami. Pomijając kilka przypadków, kiedy to zostali pokonani albo popełnili błędy (o które zwykle był obwiniany), Blitzo bez problemu dopadał swoje cele. Parał się tym o wiele dłużej niż Millie i Moxxie, i był wyszkolony w najróżniejszych stylach walki. Jedynym powodem, dla którego Blitzo nie dorobił się fortuny i pozycji wysoko postawionego zabójcy w Piekle, stanowił jego absolutny brak wyczucia w prowadzeniu biznesu. Za cholerę nie potrafił oszczędzać.

– Cóż, powinniśmy zaprosić pana Vaaxa na pogawędkę? – zapytał Stolas, stykając ze sobą koniuszki palców. – Bardzo chciałbym wiedzieć, co skłoniło go, by zadrzeć z moim Blitzym. – Odwrócił się do Grimbeaka. – Grimbeak. Zbierz ludzi i przygotuj ich na moje dalsze rozkazy.

– Wasza Wysokość, to może być złym posunięciem – powiedział Moxxie, wchodząc księciu w słowo. – Nie wątpię, że twoi strażnicy są wystarczająco wprawieni, by pochwycić Vaaxa, ale obawiam się, że musiał obserwować nas od dłuższego czasu. Szanse na to, że wie o twoim… związku z Blitzo, są bardzo duże. – Moxxie zerknął na papiery z informacjami. – Wygląda mi na ten typ najemcy, który opracowuje plan ucieczki, gdy tylko jego reputacja zaczyna być zagrożona. Poza tym jeśli zauważy w barze kogoś innego niż chochlik, na dodatek należącego do demonów Goetii, zacznie coś podejrzewać. Nie możemy ryzykować, że się wystraszy i zapadnie pod ziemię. Minie sporo czasu, by znów go odnaleźć, a Blitzo ma go coraz mniej.

– Więc co proponujesz? – zapytała Octavia, przechylając głowę.

– Ja, Millie i Loona pójdziemy do baru i go złapiemy – zasugerował, podnosząc się. – Już nas tam znają, więc nie wydamy się podejrzani. Kiedy go dopadniemy, poprosimy, żebyś sprowadził nas przez portal z powrotem tutaj, a potem będziemy mogli go przesłuchać.

Książkę Stolas zawahał się, ale ostatecznie skinął głową.

– Niech tak będzie. Reginaldzie?

– Tak, Panie? – Naczelny lokaj skłonił się.

– Przygotuj radia, by mogli pozostać ze sobą w kontakcie – polecił Stolas. Lokaj skłonił się raz jeszcze i wyszedł. Książę podniósł się i zwrócił się do trójki pracowników I.M.P. – Życzę wam dużo szczęścia. W międzyczasie przygotuję salę tortur. Minęło już trochę czasu, odkąd użyliśmy jej po raz ostatni.

– Taa, ostatnim razem pokazałeś ją mojemu byłemu chłopakowi – sapnęła Octavia, krzyżując ramiona.

– Och, skarbie, zabawnie było patrzeć, jak robi pod siebie! – zachichotał Stolas. 

 

***

Millie wiedziała, że misja wymagała zachowania spokoju, ale nic nie mogła poradzić na to, że pragnęła wparować do baru, wyciągnąć broń i znaleźć skurwiela, który zabrał jej szefa. Znajdowała się dokładnie pomiędzy bawiącą się pazurami Looną a ściskającym długą czarną teczkę Moxxiem. Nie miała pojęcia, co znajdowało się w środku, ale Moxxie nalegał, by wstąpili po nią do biura.

Odrzuciła od siebie niechciane pytania, gdy dotarli do Piekielnej Dziury – w całej gównianej okazałości. To nie był zwykły bar, ale miejsce schadzek dla najemców, morderców i łowców nagród, więc ciężko było mu utrzymać dobrą opinię. Jeśli ktoś potrzebował taniego, obskurnego mordercy, przychodził tutaj. W tym miejscu zresztą poznała Blitzo i zgodziła się dołączyć do jego firmy. Niegdyś I.M.P. stanowiło jedną z wielu morderczych grup, ścigających demony z różnych kręgów piekła, zanim Blitzo dorwał tę swoją książkę. Millie musiała przyznać, że zabijanie ludzi bawiło ją dużo bardziej niż pozbywanie się demonów, no i raz na jakiś czas mogła zobaczyć Ziemię. Ten widok był piękny i właśnie tam wraz z Moxxiem planowała wyprawić następną rocznicę ślubu.

– Gotowi? – zapytała Loona, ściągając na siebie uwagę Millie. Wpatrywała się w wejście tak intensywnie, jakby chciała wypalić drzwi.

– Tak, ale musimy zachowywać się naturalnie. Racja, Loono? – zauważyła.

– Racja. – Loona natychmiast wyjęła telefon i zaczęła na nim pisać, przybierając swój zwyczajowy, obojętny wygląd. To było wręcz przerażające z jaką łatwością przyszła jej zmiana zachowania. – Możemy w końcu się ruszyć, do cholery?

– Za chwilę – odparł Moxxie, dotykając ucha, do którego włożył niewielkie radio. – Słyszcie mnie?

Millie uniosła kciuk, zaś Loona – nie zerkając znad telefonu – pokazała mu środkowy palec. Skinąwszy, Moxxie otworzył drzwi i wpuścił ich do środka. Bar nie był tak wypełniony jak zazwyczaj, ale wciąż kręciło się w nim sporo chochlików – popijających drinki, rozmawiających, grających w bilard i rzutki albo kłócących się między sobą. Wewnątrz śmierdziało, a czerwone światła marnie próbowały upodobnić bar do imitacji Piekła, na którą mogłaby się porwać jakaś głupia ludzka speluna. Na podłodze leżały potłuczone szklane butelki i łupiny orzeszków ziemnych, a miejscami pijane do nieprzytomności lub całkowicie martwe ciała z nożem w plecach.

– Ech, nienawidzę tu przychodzić – wymamrotał Moxxie, spoglądając na obrzygującego ścianę chochlika w bluzie z kapturem.

– Och, daj spokój. W Baltimore było gorzej – mruknęła Loona, nie przestając pisać na telefonie. W pobliżu pijany chochlik wbił w nią wzrok i zawył jak wilk. Chwycił się za krocze i zrobił ruch w jej stronę. Loona w odpowiedzi kopnęła go w twarz i zostawiła, by wykrwawił się na podłodze.

Millie ruszyła w głąb baru, gdzie znalazła kilka pustych miejsc. Nigdzie nie zauważyła choćby śladu celu. Barman – starszy chochlik z pokaźnymi rogami i wąsem – przetarł wciąż brudne szklanki, nim zwrócił się w stronę przybyłych.

– Proszę, proszę… Czy to nie załoga I.M.P? Dawno was nie widziałem.

– Hej, Krop – rzuciła Millie, siląc się na sztuczny uśmiech. – To, co zwykle.

– Jeden Pocałunek Sukuba, piwo Kozia Krew i szklanka wody. Już się robi – powiedział Krop, biorąc się do roboty.

We trójkę usiedli, przyjęli napoje i zajęli wymuszoną rozmową o niczym. Przez większość czasu Loona po prostu dręczyła Moxxiego za to, że jak ostatnia cipka zamówił wodę, podczas gdy on narzekał na jej zachowanie. Poważnie, gdyby nie to, że właśnie na kogoś polowali, z łatwością mogliby udawać, że życie toczy się jak zawsze.

Millie próbowała wymyślić sposób na to, by rozejrzeć się i nie wyglądać przy tym zbyt podejrzanie. Pójść do łazienki? Nie, to wydawało się zbyt oczywiste i dawało za mało czasu na to, żeby porządnie się rozejrzeć. Gra w bilard? Krótko obejrzała się przez ramię i zaklęła na widok pozajmowanych stołów. Usłyszała okropną muzykę country z lat sześćdziesiątych, która Krop wydawał się uwielbiać.

Uśmiechnęła się na widok szafy grającej.

– Zaraz wracam – powiedziała, biorąc łyk koktajlu, nim zsunęła się ze stołka. – Idę zmienić muzykę na coś lepszego.

Odwróciła się i ruszyła do szafy grającej, w pośpiechu spoglądając to w przód, to w tył. Kilka znajomych twarzy skinęło jej głową, ale żadna z nich nie należała do ich celu. Czy mógł przyjść bez swojej maski i płaszcza? Nie mieli innego zdjęcia, więc równie dobrze Vaax mógł być… po drugiej stronie szafy grającej.

Wstrzymując oddech, Millie starała się unikać wzroku zamaskowanego chochlika. Wystarczyła jej sekunda, by przyjrzeć się draniowi, który uprowadził Blitzo. Sięgając do szafy grającej, Millie próbowała udawać, że szuka piosenki, jednocześnie wykorzystując okazje, by spojrzeć na niego kątem oka. To był on. Dobrze.

Maska hokejowa Jasona Voorheesa o pustym spojrzeniu. Ciemny płaszcz zakrywał jego ciało aż po dwa wystające spod kaptura rogi. Vaax jak gdyby nigdy nic siedział przy stoliku, zwrócony plecami do ściany. Spoglądał na drugą stronę baru, popijając piwo. Tyle że Millie wiedziała, że wcale nie był rozluźniony. Czy to dlatego, że ją rozpoznał? Czy może przez niekomfortowe miejsce, w którym łatwo mógłby oberwać?

Millie po cichu skontaktowała się ze swoim zespołem.

Mam go na oku. Siedzi przy stoliku na prawo od szafy grającej. Musimy…

– Millie? – Myśli uleciały jej z głowy, gdy podchwyciła spojrzenie kelnerki w seksownym stroju uczennicy. – Tak myślałam, że to ty. Wciąż szukasz swojego zaginionego szefa?

Kurwa.

– Chciałam z tobą porozmawiać na jego temat – powiedziała kelnerka, w zamyśleniu pocierając podbródek. – Wydaje mi się, że widziałam go, kiedy zamawiał szejki jakieś… półtora tygodnia temu? Nie jestem pewna.

Kurwa do kwadratu. Millie poczuła spojrzenie Vaaxa na swoich plecach.

– Tak, wiem, że się martwisz i tak dalej, więc pomyślałam, że dam ci znać i…

Millie już nie słuchała. Powoli odwróciła głowę i dostrzegła Vaaxa, wpatrującego się w nią zza swojej maski. Na ułamek sekundy całe Piekło ucichło i zamarło w bezruchu, podczas gdy para zabójców wpatrywała się w siebie nawzajem.

A potem gówno wpadło w wentylator.

Vaax zareagował jako pierwszy, ciskając w Millie nożem, przed którym osłoniła się wyrwanym z rąk kelnerki tacą, zanim ostrze sięgnęłoby jej twarzy. Odrzuciła ją w stronę przeciwnika, jednak w porę się uchylił. Millie wyjęła jeden ze swoich noży i wycelowała w Vaaxa, a ten kopnął stół, by ją powstrzymać.

Najemca poderwał się z siedziska i rzucił na Millie. Nie chcąc pozwolić mu uciec, wyjęła drugi nóż i zagłębiła go w jego płaszczu. Przekręciła ostrze, przyciągnęła chochlika do siebie i wymierzyła cios kolanem prosto w jego brzuch. Mimo to Vaaxowi udało się uderzyć ją głową w twarz, oswobodzić z jej uścisku i dobyć dwóch kolejnych noży.

Szczerząc się w uśmiechu na myśl o wyzwaniu, Millie wyjęła własne ostrza i rzuciła do śmiertelnego tańca. Raz po raz doskakiwali do siebie, to unikając ciosów, to pozwalając, by ich noże skrzyżowały się ze sobą. Vaax spróbował trafić ją w ramię, celując w żyłę na nadgarstku. Millie kolanem wytrąciła mu broń, posyłając ostrze w powietrze. Chwyciła je w zęby, obróciła się i cisnęła jednym ze swoich noży na bliską odległość. Nie trafiła, ale to i tak była tylko zmyłka – dodatkowa chwila, by wypluć drugie ostrze i wykonać cięcie. Udało jej się przeciąć maskę Vaaxa i zmusić go, żeby odskoczył na bezpieczną odległość.

– Millie, padnij! – usłyszała krzyk Moxxiego, więc pośpiesznie się pochyliła.

Vaax pochwycił najbliżej stojącego bywalca baru i zasłonił się nim przed kulą z 1911* Moxxiego. Cisnął martwym ciałem w Millie, a ona rozcięła je w pół, jednak to dało chochlikowi chwilę wytchnienia. Przemknął do wyjścia i wypadł przez frontowe drzwi, poruszając się z prędkością zawodowego maratończyka.

– Ucie…

Nie miała okazji, żeby dokończyć. Futrzana plama przemknęła tuż obok niej na czterech łapach, wydając z siebie serię szczeknięć. Millie popędziła za nią, wołając do Moxxiego, żeby się pospieszył, ale z jakiegoś powodu pobiegł w drugą stronę.

Mox! Gdzie ty idziesz?! – zawołała, próbując skontaktować się z nim przez radio.

Zaufaj mi! Po prostu nie spuszczaj go z oczu!

Mając nadzieję, że faktycznie wiedział co robi, popędziła w kierunku, z którego dochodziły powarkiwania Loony.

 

***

Loona podążając za pozostawionym przez Vaaxa zapachem. Teraz, gdy w końcu wyszła z tego pieprzonego baru, węszenie przychodziło jej łatwiej i mogła namierzyć cel. Dupek był szybki, ale piekielne ogary nie bez powodu nosiły miano najszybszych istot w całym Piekle. Przemieszczając się na czterech łapach, podążała za zamaskowaną pizdą, odpychając każdego, kogo napotkała na swojej drodze. Nie zamierzała go zgubić. Nawet, gdyby miała tak biec kilometrami.

Zawyła i dała ujście bestii w swoim wnętrzu. Wyszczerzyła zęby, kłapnęła szczękami i zacisnęła je na płaszczu uciekającego dupka. Ofiara okazała się szybsza i w porę odcięła część peleryny, by zniknąć w pobliskiej alejce. Loona wypluła kawałek materiału i popędziła za nim, na moment zamierając na widok Vaaxa, który wyciągnął pistolet z hakiem i wycelował nim w dach. Ułamek sekundy później zaczął wpisać się w górę.

Skupiona na jego ruchach, Loona zwiększyła prędkość i z całą dostępną w nogach siłą wybiła się, skacząc od ściany do ściany. Skakała tak długo, aż zdołała pochwycić zamaskowanego chochlika i wylądować z nim na dachu budynku po lewej. Zanim zdążyła go unieruchomić, zagłębił niewielkie ostrze w jej boku. Krzywiąc się, zaklęła, kiedy Vaax kopnięciem odtrącił ją na bok i podniósł się z kolejnym nożem w dłoni.

Loona mogła tylko zgadywać, ile jeszcze takich niespodzianek ten skurwiel miał przy sobie, ale nie zamierzała się poddać. Rzuciła się na niego z pazurami, gotowa przeorać mu skórę, ale okazał się wystarczająco szybki, by uniknąć ciosu. Vaax spróbował dźgnąć ją sztyletem w plecy, ale tym razem go uprzedziła. Wymierzyła mu celnego kopniaka, aż stracił równowagę i wylądował na plecach. Spróbowała uderzyć go łokciem w twarz, ale odturlał się i spróbował ją kopnąć, finalnie natrafiając na pazury, które rozcięły mu ramię aż do krwi.

Zaczął ciskać w Loonę nożami – mniejszymi i większymi – zmuszając ją do odchylania się na różne strony, by ich uniknąć. Kilka zdołało drasnąć jej futro, jednak zignorowała ból i na powrót wylądowała na czterech łapach. Wznowiła szarżę, chcąc uderzyć go w twarz, jednak Vaax błyskawicznym ruchem zranił ją w dłoń i zmusił do wycofania się. Wymierzył jej cios prosto w serce, jednak musiał odskoczyć, by uniknąć innego ostrza, które omal nie pozbawiło go życia. Oboje odwrócili się, by zobaczyć jak Millie rzuca się do ataku, uzbrojona w nóż w każdej ręce.

Widząc, że został osaczony, Vaax odwrócił się i skierował ku skrajowi dachu, gdzie poniżej znajdowała się ulica. Wyjął hak, po czym wymierzył w budynek naprzeciwko, oddając strzał, zanim któraś z dziewczyn zdołałaby go pochwycić.

– Kurwa! – zawyła Loona.

Mam go! – oznajmił przez radio Mox.

– Masz? Ale jak…

BANG!

Nabój przepołowił linę. Vaax zwalił się na ulicę jak worek ziemniaków. Uderzył w przejeżdżający samochód, rozbijając szybę, kiedy ten zatrzymał się z piskiem opon, przy okazji zrzucając rannego chochlika na drogę. Jego lewa ręka krwawiła, prawy róg złamał się, a z pleców wystawały odłamki szkła, ale wciąż oddychał. Spojrzawszy w prawo, Loona i Millie dostrzegły na sąsiednim Moxxiego z karabinem w rękach.

Bierzcie go, dziewczyny! – zakomunikował przez radio.

– Niezły strzał, Mox! – zawołała Loona, zeskakując na chodnik. Przepchnęła się przez tłum ciekawskich chochlików, by dopaść potykającego się Vaaxa.

Nie dając mu czasu na reakcję, Loona zacisnęła szczęki na jego krwawiącym ramieniu. Usłyszała satysfakcjonujący trzask pękającej kości; wrzask bólu, który wyrwał się z gardła chochlika, sprawił, że zamachała ogonem, zanim obróciła się i cisnęła przeciwnikiem w pobliskie stoisko z hot dogami. Zaraz po tym chwyciła go za gardło, przyciskając do ziemi. Siła uderzenia pozostawiła ślad na chodniku. Vaax zakaszlał krwią i z trudem uniósł ręce.

– W-wystarczy… pod… poddaję się – wykrztusił słabym głosem.

– Och, masz dość, skurwielu? – zawyła Loona, przekręcając go na brzuch. – Lepiej dla ciebie, żebyś dał nam to, czego potrzebujemy, albo pożrę twoje serce i wysram je wprost do twojego gardła!

Kilka chwil później pojawili się Millie i Moxxie, wciąż niosący na ramieniu karabin snajperski Walther WA2000. Cóż, teraz Loona wiedziała, co takiego było w teczce.

Moxxie wyniósł telefon i zadzwonił do Stolasa.

– Wasza Wysokość? Mamy go. Odeślij nas.

Zaledwie sekundę później tuż przed nimi pojawił się portal, prowadzący wprost do salonu Stolasa. Loona poderwała rannego chochlika i po prostu przerzuciła go na drugą stronę, gdzie natychmiast pochwyciła go para strażników księcia, zanim zdołałby wykonać jakikolwiek ruch.

Millie z uśmiechem odwróciła się do zastygłego tłumu.

– Wybaczcie, kochani! To sprawy I.M.P! Gdybyście kiedykolwiek potrzebowali załatwić coś z użyciem siły, koniecznie dajcie nam znać!

– Naprawdę, skarbie? – rzucił Moxxie, przechodząc przez portal.

– No co? Reklama dźwignią handlu – odparła, dotrzymując mu kroku. Loona przewróciła oczami i szybko popędziła za nimi, zanim portal zamknął się tuż za jej plecami.

Przechodnie na ulicy jeszcze chwilę spoglądali po sobie, zanim zaczęli wyjmować telefony, by jak najszybciej podzielić się ze znajomymi tym, czego byli świadkami. Nie trzeba dodawać, że media społecznościowe zawrzały od plotek i rozważań – począwszy od analizowania nakręconych przez świadków filmów, po teorie spiskowe na temat powiązań rodziny królewskiej z najemcami, aż po podejrzenia, że zamieszki zostały wywołane, żeby ograniczyć obywatelom prawa do posiadania broni palnej.

Bo niezależnie od wymiaru, w którym się znajdowałeś, media społecznościowe wciąż pełne były wariatów.

_________________

*1911 – Pistolet Colt M1911, amerykański pistolet samopowtarzalny kalibru 45.

Share:

POPULARNE ILUZJE