autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry.
Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się
żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne
życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy
nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem: ♠To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI:
Rozdział I // Punkt widzenia Sansa
Dobre wino nie potrzebuje etykiety // Punkt widzenia Sansa
Zmiana pogody // Punkt widzenia Sansa
Pijana w sztok // Punkt widzenia Sansa
Czerwona gościówa, niebieski gość // Punkt widzenia Sansa♠
Wspólna tajszczyzna (obecnie czytany) // Punkt widzenia Sansa
Bez owijania w bawełnę
Dzięki sobie czynimy
Tracisz kontrolę
To ten czas w roku
Jedna tequila, dwie tequile...
[wrzuć tu jakiś śmieszny żart o BoneZone]♠
Śnieżne dni to niebezpieczne dni ♠
Poświata
Historia przy whiskey
Morderstwo na parkiecie♠
Teoria gatunków♠
Śmieszny Walenty
SEDNO problemu♠
I pocałunek na szczęście♠
Ostatnia Wielkanoc
Początek końca
...
DODATKI:
Spadająca gwiazda
Rozpacz Sansa
Deszcz
Sans czyta opowiadania o sobie
Sans vs niemowlak
Dobre wino nie potrzebuje etykiety // Punkt widzenia Sansa
Zmiana pogody // Punkt widzenia Sansa
Pijana w sztok // Punkt widzenia Sansa
Czerwona gościówa, niebieski gość // Punkt widzenia Sansa♠
Wspólna tajszczyzna (obecnie czytany) // Punkt widzenia Sansa
Bez owijania w bawełnę
Dzięki sobie czynimy
Tracisz kontrolę
To ten czas w roku
Jedna tequila, dwie tequile...
[wrzuć tu jakiś śmieszny żart o BoneZone]♠
Śnieżne dni to niebezpieczne dni ♠
Poświata
Historia przy whiskey
Morderstwo na parkiecie♠
Teoria gatunków♠
Śmieszny Walenty
SEDNO problemu♠
I pocałunek na szczęście♠
Ostatnia Wielkanoc
Początek końca
...
DODATKI:
Spadająca gwiazda
Rozpacz Sansa
Deszcz
Sans czyta opowiadania o sobie
Sans vs niemowlak

W poniedziałek zamieniłaś się z Piotrkiem na godziny pracowania, więc mogłaś iść z Papyrusem na jego „rozmowę
kwalifikacyjną”. Kilka korzyści z tego wypłynęło:
pierwsza – mogłaś pokazać mu drogę; druga – straszliwie się
denerwował więc byłaś przy nim; no i trzecia – miałaś wolny poranek. Sans nie mógł
tego dnia być z Papyrusem, bo miał swoją drugą pracę
(nadal nie wiesz gdzie), więc był Ci bardzo wdzięczny, że go
wyręczysz. Masz wrażenie, że czasami za bardzo martwi się o brata.
Papyrus już był na parterze, kiedy wychodziłaś z
mieszkania, był ubrany bardzo elegancko. Szczerze,
gdyby nie jego twarz mógłby uchodzić za niezwykle chudego kolesia.
No i te jego rękawice. Strasznie się stresował.
-Dzień dobry, Papyrus! - zaćwierkałaś i
złapałaś go pod łokieć
-DZIEŃ DOBRY! - już w głosie słychać było
niepewność. Jego twarz miała dziwny grymas, jakby chciał się
uśmiechnąć, ale za bardzo się niepokoił by to uczynić.
-Gotowy? Nie bój się, wszystko będzie dobrze. -
przytuliłaś go. Zaakceptował uścisk i westchnął praktycznie
rozpływając się w Twoim objęciu.
-MAM TAKĄ NADZIEJĘ. NAPRAWDĘ CHCĘ PRACOWAĆ. -
zadrżał na chwilę – WYGLĄDAM JAK TRZEBA? - zmierzyłaś go od
góry na dół
-Papyrus, wyglądasz jak cholerny przystojniak –
mrugnęłaś do niego. Miałaś nadzieję, że odrobina humoru go
uspokoi. Jego policzki na chwilę zmieniły kolor na jasno
pomarańczowy, najsłodsze zdjęcia małych kotków są niczym w
porównaniu z tym!
-DZIĘKUJĘ, TY TEŻ SIĘ DOBRZE PREZENTUJESZ. -
powiedział. Byłaś ubrana w ... zaraz... bluzkę i dżinsy? Oh,
starał się być uprzejmy.
-Hah, dzięki Papyrus. Ale dzisiaj to twój dzień,
koleś! Więc chodź nim się spóźnimy. - otworzył szerzej oczy
-NIE CHCEMY TEGO! - krzyknął prawie wybiegając z
budynku. Przyłożyłaś dłoń do czoła i westchnęłaś lekko, a
potem poszłaś w ślad za nim.
Nie chciałaś ryzykować spóźnienia, więc
zaproponowałaś złapanie taryfy. Machałaś, aby jakaś taksi się
zatrzymała i z czasem zaczęłaś się denerwować, że nikt pod
Ciebie nie podjechał. Pieprzyć to. Skorzystałaś z jednej z tych
głupich aplikacji na telefon, które przyzywają taryfy. W końcu
podjechała jedna, kierowca zaparkował obok was i opuścił szybę.
Był to sympatycznie wyglądający mężczyzna w średnim wieku, miał
na sobie ładną zapinaną na guziki koszulę.
-_____? - zapytał
-To my! - chwyciłaś Papyrusa za ramię. Kierowca
przyglądał się wam, a potem odwrócił twarz.
-Mam tylko jedno miejsce – mruknął –
Przepraszam
-W samochodzie masz cztery, koleś.
-Nie dzisiaj. - Naprawdę szybko przeskoczyłaś w
kierunku auta nachylając się do otwartego okna
-Masz coś do potworów? - warknęłaś, a w Twoim
głosie kipiała czysta złość. Uh. Tylko nie dzisiaj. To nie powinno
mieć miejsca.
-Mam możliwość wybierania kogo chcę brać, a kogo
nie. Nie muszę nigdzie was wozić. Zadzwoń po kogoś innego. -
zaczął podciągać szybę do góry. W tym momencie coś w Tobie
pękło i straciłaś nerwy.
-Dzwoniłam po ciebie zjebany chuju! - krzyknęłaś
kopiąc w drzwi pasażera. Taryfiarz wyglądał na zdziwionego. Papyrus wydobył
z siebie zdziwione „Nyeh?!” jak zaczęłaś krzyczeć – A teraz wpuścisz nas do tego pierdolonego samochodu,
albo przysięgam na wszystkie świętości wezmę cię za fraki i
przywiążę twojego śmierdzącego chuja do samochodu i przewiozę
cię po mieście!
-UM, _____?
-Co?! - odwróciłaś się w gniewie. Ludzie się
gapili.
-MY... MY MOŻEMY SIĘ PRZEJŚĆ – widząc jak
bardzo go upokorzyłaś cała twoja złość wyparowała.
-Masz rację, Papyrus. Ja... kurwa, przepraszam. -
Zerknęłaś na kierowcę, który właśnie zaczął cofać się
samochodem by odjechać szybko – Chodźmy, w jego samochodzie i tak
śmierdziało rasizmem. - mruknęłaś. Jak szliście, Papyrus nie
podniósł głowy, nadal był zawstydzony. Nie wiedziałaś co powiedzieć,
zrobiłaś wielkie coś z czegoś co mogło zostać równie dobrze
olane.
Minęliście kilka bloków w ciszy, ludzie schodzili
wam z drogi. Nie wiesz, czy to przez potwora u Twego boku, czy przez Twój
krwiożerczy wzrok. W każdym razie, dzień zaczął się chujowo. W
końcu, wyskoczyłaś.
-Przepraszam Papyrus, to było bardzo niegrzeczne z
mojej strony. Naprawdę mi przy...
-PRZESTAŃ – przerwał Ci, ale nadal szedł
-Co?
-NIE PRZEPRASZAJ. ZROBIŁAŚ SŁUSZNIE. - uśmiechnął
się patrząc na Ciebie – PRZYPOMINASZ MI PRZYJACIÓŁKĘ UNDYNE
CZASAMI, JAK ONA JESTEŚ BARDZO ... ŻYWIOŁOWĄ OSOBĄ. MYŚLĘ, ŻE
DOBRZE BYŚCIE SIĘ DOGADAŁY. - mrugnął
-To chyba dobrze, tak myślę. Ale mimo to.. -
zaczęłaś, ale Papyrus zatrzymał was kładąc ręce na Twoich
ramionach
-SŁUCHAJ. POZA MOIM DROGIM PRZYJACIELEM FRISKIEM,
JESTEŚ NAJMILSZYM CZŁOWIEKIEM JAKIEGO KIEDYKOLWIEK POZNAŁEM.
ZWIEDZILIŚMY JUŻ TROCHĘ TEGO KRAJU I LUDZIE NIGDY... ZAZWYCZAJ...
- myślał przez chwilę – NIGDY NIE BYLI DOŚĆ UPRZEJMI. ALE TY
PRZYJĘŁAŚ NAS Z OTWARTYMI RĘKAMI OD SAMEGO POCZĄTKU... I ...
I - zaczął się lekko trząść, dostrzegłaś kilka tworzących
się łez w jego oczach. Nie! Tylko nie łzy!
-Papyrus, ej! Pogadamy o tym później! - chciałaś,
aby miał humor, by zrobił dobre wrażenie
-TAK! NYOOO HOOOO! - zaczął szlochać – JESTEŚ
WSPANIAŁA, DZIĘKUJĘ! - jego wielkie ramiona zacisnęły się na
Tobie w geście przytulenia. Uśmiechałaś się szeroko, stanęłaś
na palcach i poklepałaś go w głowę.
-Ty też, Papyrus, ty też. No, chodź. Zdobądźmy
dla ciebie pracę, dobrze? Będziemy świętować i robić głupoty
potem. - przytaknął, a kiedy Cię wypuścił stanął w swojej
aktorskiej pozie. Boże, co za koleś...
-NIE ZAWIODĘ CIĘ! JA WIELKI PAPYRUS ZDOBĘDĘ PRACE
W TEN WSPANIAŁY DZIEŃ! - krzyknął i zaczął maszerować w
kierunku restauracji. Prawie biegłaś, aby dotrzymać mu kroku.
Po kilkunastu minutach byliście na miejscu, nie było
tak źle. Will był na tyłach robiąc... willowe rzeczy. Przez
chwilę Papyrus wyglądał na niezwykle pewnego siebie, ale wraz z
kolejnymi minutami nerwy zaczęły go zżerać. Chwyciłaś za jego
dłoń i mocno ścisnęłaś.
-Dasz radę. Znasz kogoś, kto wie o makaronie więcej
niż ty?
-NIE, OCZYWIŚCIE, ŻE NIE.
-Dokładnie. Masz wszystko w małym palcu. Więc
cokolwiek o co się ciebie tam zapytają, potraktuj jako małą
przeszkodę aby stać się najsławniejszym na świecie... uh...
mistrzem makaronu? - jego twarz rozpromieniała
-TAK! - wystrzelił jak pocisk. Zaśmiałaś się
cicho do siebie, a wtedy Will wszedł do pokoju. Poczułaś
niewielkie motylki w brzuchu jak spojrzał na Ciebie i się
uśmiechnął.
-Cześć laseczko
-Cześć ziomalu – odpowiedziałaś. Nigdy się tak
nie nazywaliście kiedy w pobliżu była Hannah, mogłaby to źle odebrać. Papyrus przyglądał się wam przez chwilę w
zadumie, wyglądał tak jakby biedził się nad bardzo
trudną zagadką.
-Witaj ponownie, Papyrus! - Will stanął naprzeciwko
kościotrupa i uścisnął jego rękę.
-WITAJ WILL! JAK MIJA CI TEN DZIEŃ? - człowiek wzruszył
ramionami
-Normalnie. Gotowy na rozmowę kwalifikacyjną? -
kościotrup przytaknął powoli i z trudem, miałaś wrażenie, że jego głowa
zaraz odpadnie – Dobrze, chodź. - Też zaczęłaś iść, ale Will położył rękę na Twoim ramieniu zatrzymując Cię –
Wybacz, to oficjalne interesy. Tylko on. - Na twarzy Papyrusa zaczęła
malować się panika.
-Doooobrze. Poczekam tutaj. Bawcie się dobrze,
chłopcy – wyszczerzyłaś się do Papyrusa i zacisnęłaś kciuki.
Ten głośno przełknął ślinę. Oooook, może mają gardła?
Will oplótł Papyrusa ramieniem i poprowadził go korytarzem. No to
teraz masz trochę czasu i trzeba go jakoś zabić. Napisałaś do
Sansa szybkiego smsa, aby się nie martwił. Wypadałoby też
zapytać się Jackie czy idziecie dzisiaj na kolację, wiesz że nie
będzie Ci się chciało gotować jak wrócisz do domu
Ty/Sans: Hej, chcę abyś wiedział, że Papyrus jest na wywiadzie i takie tam. Jak będę coś wiedzieć dam znać.
Ty/Jackie: Żarcie dzisiaj wieczorem? Tajszczyzna?
Jackie: omg tak, zaproś KościoBraci!
Ty: Nie muszą wpadać, lol. Mieszkają na przeciwko mnie, widzę się z nimi często.
Jackie: Ta, ale ja nie!
Ty: dobra
Ty/Sans: Jackie chce was zaprosić na tajszycznę dzisiaj wieczorem. Możesz odmówić jak masz mnie dość ;P
Wsadziłaś telefon do kieszeni spodziewając się, że Sans śpi albo pracuje. Albo jedno i drugie. Zaczęłaś się rozglądać a wtedy Twój telefon zawibrował.
Sans: świetnie, dzięki
Sans: nie jadłem jeszcze tajszczyzny, ale spróbuję. jeszcze nie mam ciebie dość
Ty: Raaaany, dzięki.
Sans: proszę.
Wywróciłaś oczami. Co za czarujący gość. Pogrzebałaś w internecie. Chwała wam social media i całej reszcie ustrojstwa. Minęło już pół godziny i ani śladu Papyrusa czy Willa. Nie wiesz czy to dobry czy zły znak, możesz być za to pewna, że wywiad jest robiony na poważnie. Byłaś zaskoczona. Może Willa też wypada zaprosić na tajszczyznę?
Ty/Jackie: Hej, mogę zaprosić Willa?
Jackie: UGH NIE
Jackie: Będzie gównianie
Jackie: Proszę powiedz mi, że go nie zaprosiłaś
Jackie: Zaprosiłaś go?
Ty: Nie bądź suką, może wpadnie bez swojej kobiety, wtedy jest mniej okropny
Jackie: Zaprosiłaś go. Jesteś najgorsza
Ty: Jeszcze nie! Ale pomaga mi tutaj, przeprowadza rozmowę kwalifikacyjną z jednym z KościoBraci
Jackie: Taaaa
Jackie: Ale nic nie będziesz pić
Ty: Tak MAMO
Kochasz Jackie, naprawdę. Stara się dbać o Ciebie i wie jak wiele przeszłaś przez ostatnie trzy dziewczyny Willa. Nie wie jednak o tym, że Will spał z Tobą nim zaczął się spotykać z Hannah. Więc tamten epizod jest zamknięty, bezpowrotnie. Ale czasami, chciałabyś...
-_____! - doszło z lewej strony, niemalże
podskoczyłaś w siedzeniu. Papyrus przyglądał Ci się z uwagą,
wyglądał na niezwykle ucieszonego – MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ NIE
NUDZIŁAŚ!
-I jak? - zerkałaś raz na kościotrupa raz na
swojego przyjaciela. Will szczerzył się
-Już dałem mu do podpisania papiery. Będzie musiał
jeszcze donieść swoją Kartę Identyfikacyjną Potworów i oficjalnie rozpocznie
pracę – Poklepał Papyrusa po plecach – Nie spotkałem jeszcze
kogoś, kto obierałby marchew tak szybko.
-Wiiiiięc nie idzie na zmywak?
-Nie, zmarnowałby się. Będzie pomocą kucharza. Będzie mógł zapisać sobie w dokumentach nowe
umiejętności. Trudno jest wpisywać to co mieli w Podziemiu,
prawda? - Papyrus westchnął i Ty też. - No właśnie.
-Jesteś moim bohaterem - powiedziałaś
-Wiem, wiem. Przyjmuję czeki – mrugnął.
Przytuliłaś go
-Więc chołapki, Jackie i ja idziemy dzisiaj
na tajszczyznę i chciałam się zapytać czy chcecie iść z nami. -
zapytałaś. Proszę, proszę, nie zapraszaj Hannah. Will popatrzył
się na Ciebie i cwanym uśmieszkiem.
-Wieczór w waszym towarzystwie? Tego nie mogę
przegapić. O której?
-Ehh. Późno. Wychodzę z pracy koło 21:00 więc niewiele barów będzie jeszcze otwartych. Może Lambert? Jest
otwarty do 2. Zrozumiem, jeżeli nie dasz rady.
-Tam mają ta dobrą gorącą sake, tak?
-Ta...
-Więc tak, będę. - wsadził ręce do kieszeni –
Dobrze Papyrus, masz mój telefon. Przynieś swój dowód wieczorem
to zrobię jego kopię z samego rana. Wtedy będziesz oficjalnie
zatrudniony
-FANTASTYCZNIE!- Był wyjątkowo uradowany.
-Dobrze! Miło mi się z wami gada, ale mam pracę do
zrobienia, więc do zobaczenia później. - Will uścisnął rękę
Papyrusa, a Ciebie mocno przytulił szepcząc Ci do ucha – Masz
przejebane. Bomba saaaaake – puścił Cię i wyszczerzył się, a
potem sobie poszedł machając do was przez chwilę.
Rumieniłaś się jak szalona. Papyrus przyglądał
Ci się zdziwiony. Szybko chwyciłaś za telefon.
-Tylko napiszę do kilku osób. Chwileczkę.
Ty/Sans: Twój brat ma pracę! :D :D
Ty/Jackie: Nie pozwól mi się schlać POWTARZAM nie pozwól mi się schlać!
Praca jak praca. Piotrek zajmował się rozstawianiem
rzeczy na półkach, choć nie musiał. Nie przywykł do takiej
zamiany godzin pracy i dziwnie mu było tak po prostu wyjść.
-Pewnie źle zamkniesz sklep. - powiedział. Ałć,
dzięki za zaufanie szefie.
21:00 przyszła szybko. Kiedy zaczęłaś się tak
socjalizować? Zazwyczaj wracałaś do domu, oglądałaś telewizję,
czytałaś książki, albo ostatecznie spotykałaś się z Jackie.
Zdałaś sobie sprawę z tego, że KościoBracia wyciągają Cię
powoli z Twojej jaskini, Twojego azylu. Nie jesteś pewna czy Ci się
to podoba czy nie, ale pozwalałaś im na to.
Było zimno, więc wzięłaś taksówkę. Nie miałaś
ochoty na spacer. Powiedziałaś kierowcy gdzie ma jechać i
byłaś na miejscu po paru minutach. Ok, powtarzamy sobie: nie
pijemy, nie pijemy, nie pijemy. Ostatnio się schlałaś jak
nigdy, pierwszy raz też piłaś przy nowych przyjaciołach i to nie
było raczej dobre wrażenie. Nie chcesz znowu zarzygać jakiejś
ulicy, zwłaszcza na oczach Sansa. Nie, wielkie dzięki, nie. To była
noc Papyrusa. Będziesz więc zachowywać się jak trzeba. Zjesz tonę
Pad Kee Mao, i będziesz trzymać się daleko od sake.
Wyszłaś z taksówki. Dlaczego tak bardzo się w nim
zakochałaś? Wewnętrzne rozważania przerwał obraz Jackie, była
na miejscu razem z KościoBraćmi.
-Cześć! - stanęłaś obok przyjaciółki obejmując
ją lekko. Sans machnął ręką, Papyrus stanął obok
chwytając Ciebie w jeden ze swoich śmiercionośnych uścisków.
-WITAJ NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKO! ROZMAWIAŁEM Z TWOJĄ
NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĄ O TYM JAK WSPANIAŁA JESTEŚ I JAK BARDZO
JESTEM CI WDZIĘCZNY! - krzyknął Ci do ucha. Kwiknęłaś chcąc
dotykać stopami ziemi.
-Ta! To miłe ze strony Willa. - Jackie wycedziła to
przez zęby. Papyrus odstawił Cię, wyglądał na zadowolonego. Poprawiłaś ubrania. Usiedliście na miejscach.
-Co nie? Ale szczerze... - popatrzyłaś na wyższego
z braci – Will nie zrobił za wiele. Papyrus ma talent, a Will
wolne miejsce stanowisko w restauracji – Nie chciałaś, aby ten poczuł się jakby
dostał pracę po znajomości – Naprawdę chciał go
zatrudnić, więc to dobrze.
-TY TEŻ MASZ W TYM SWÓJ UDZIAŁ, DZIĘKI TOBIE
POZWOLIŁ UZEWNĘTRZNIĆ SIĘ MOIM KUCHARSKIM UMIEJĘTNOŚCIOM! - Sans
zaczął Ci się przyglądać, popatrzyłaś na niego.
-dzięki – uśmiechnęłaś się i lekko
go szturchnęłaś unosząc brwi
-Jackie powiedziała wam co jest w menu? - Sans i
Papyrus przytaknęli
-JEST TUTAJ TAK DUŻO MAKARONU!
-Żarcie jest pikantne – powiedziałaś –
Pamiętam, że nie lubisz ostrego – popatrzyłaś na Sansa. Nie
chciałabyś aby ktoś inny starał się zastosować na tym biednym
gościu Heimlicha.
-SANS JADŁBY OSTRE JEDZENIE CAAAŁ! SANS! DLACZEGO
TO ZROBIŁEŚ?- Papyrus przechylił się patrząc pod blat stołu na nogi. Sans
nadal się uśmiechał, wyglądając niewyobrażalnie niewinnie.
-nie, papyrus, mówisz o kimś innym – powoli
odwrócił się w stronę brata. Łoł, przerażający.
-OH TAK, KTOŚ INNY, MÓJ BŁĄD. TO BYŁ... INNY...
SZKIELET... JAKIEGO ZNAM. - Sans opuścił ręce. Jackie i Ty
patrzyłyście się po sobie. Wyszczerzyła się i odwróciła głowę
zmieniając temat
-Więc! Co nowego? Coś ciekawego?
-Stara bida. Znasz mnie - powiedziałaś
-PRAWIE ZAATAKOWAŁA MĘŻCZYZNĘ W MOJEJ OBRONIE! -
zakomunikował. O mój Boże. Papyrus, serio? Sans podniósł
gwałtownie głowę i popatrzył się na Ciebie.
-Już, już. To nic wielkiego, Papyrus – pomachałaś
rękami, a potem przeniosłaś wzrok na Sansa – Jakiś dupek był
niemiły, więc powiedziałam mu to i tamto
-JEŻELI MOGĘ SOBIE POZWOLIĆ, POWIEDZIAŁAŚ ŻE
PRZYWIĄZAŁABYŚ GO ZA JEGO INTYMNE CZĘŚCI DO SAMOCHODU I
POJECHAŁA
-To też. - Jackie się śmiała
-Taaaa, cała ty. - zdzieliła Cię w ramię z pięści
po przyjacielsku. - Szkoda, że tego nie widziałam! Zrobiłabym
pewnie to samo.
-Pewnie tak. Zrobiłybyśmy mu z dupy jesień
średniowiecza – zaśmiałaś się
-nie zrobił wam niczego złego, prawda? - Sans
zapytał szybciej niż normalnie
-Nie, oczywiście, że nie. Był chamski –
powiedziałaś – Wiesz, jak staruszki z autobusu– Sans
westchnął
-ah, rozumiem. cóż pieprzyć go – oparł się
wygodniej – i tak pewnie by was zgubił gdzieś po drodze
-NAJPRAWDOPODOBNIEJ – zamyślił się – SPACEREK
BYŁ MIŁY
Wzruszyłaś ramionami
-Praca była zwyczajna. Piotruś nie mógł się
zamknąć przez cały dzień, bla bla. No i Papyrus dostał pracę –
przytaknął tak samo jak Jackie – A co u ciebie?
-Cóóóż, pamiętasz ten awans jaki chciałam
dostać? - zapytała
-Tak.
-Mam go.
-Kurwa, tak! - krzyknęłaś zadowolona – Dlaczego
wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? - zamknęła usta i
skrzyżowała ręce na piersi
-Wiesz dlaczego. Nawet nie zaczynaj – machnęłaś
na nią ręką
-Mniejsza. Będziemy czekać na Willa z zamówieniem
czy co?
-Nie musimy – powiedziała Twoja przyjaciółka
mechanicznie. Sans uniósł brwi.
-WOLAŁBYM POCZEKAĆ, ON JEST PRZYCZYNĄ MOJEGO
DOBREGO DNIA. ZABRAŁEM SWÓJ DOWÓD! - powiedział uśmiechnięty. Jackie
westchnęła lekko.
-Więc weźmy coś do picia – Wszyscy na to
przystali. Zamówiłaś (jak grzeczna dziewczynka zimną herbatkę) i
zaczęliście rozmawiać czekając na właściciela restauracji. Ten pojawił się po
około 10 minutach szczerząc się do was.
-Cześć – objął Cię mocno - _____! Jackie,
Sand, Papyrus!
-Sans, głupku – poprawiłaś go. Popatrzył na
Ciebie zagadkowo przez chwilę.
-Przepraszam, a jak powiedziałem?
-sand – mruknął – nic się nie stało
-Widzisz? Nic się nie stało – Will chwycił za
menu – Zamówiliście już coś? - uścisnął za rękę Papyrusa,
na co ten zareagował radością
-Jeszcze nie. - odezwała się Jackie – Gdzie
Hannah? - Dlaczego? Dlaczego o niej wspomina? Teraz po nią zadzwoni,
albo co...
-Ona... em... nie mogła przyjść – powiedział
szybko – To nic wielkiego. Przyszedłem na tajszczyznę. No i na
sake. - Prawie westchnęłaś z ulgą. Sans miał ręce pod stołem,
wyglądał na zniecierpliwionego. Zerknęłaś na niego, jego wzrok
skakał między Tobą, a jego telefonem, oh już wiesz o co chodzi.
Wyciągnęłaś swoją komórkę pod stołem.
Sans: puk puk
Ty: Za bardzo się wstydzisz, by powiedzieć kawał na głos?
Nie odpisał. Wzdychając przesadnie napisałaś kolejną wiadomość.
Ty: Kto tam?
Sans: zodiak
Ty: Zodiak?
Sans: zodiak dawna znasz tego gościa?
Cóż... tooooo dziwne pytanie. Nie mogłaś odszyfrować uśmiechu Sansa. Jackie zauważyła że piszesz wiadomość. Mruknęłaś do niej „pierdol się”
Ty: Taa, już trochę, opowiem ci później.
Sans wzruszył ramionami i odłożył telefon, wyglądał na uspokojonego. Szturchnęłaś Willa.
-Zamawiaj swoje żarcie, umieram z głodu.
-Dobra, dobra! Rany, jaka niecierpliwa!
Zaraz potem przyszedł kelner i przyjął wasze
zamówienia. Zauważyłaś, że Sans zażyczył sobie coś łagodnego.
Ale i tak będziesz miała na niego oko. Will nie bawił się w
jedzenie, od razu wziął sake. Jackie patrzyła na Ciebie
złowrogo, nie chciała Ci pozwolić być nawet lekko wciętą. Will
zamówił dla każdego po sake oraz szklance piwa. To było pomocne.
Zaraz, czy Papyrus pije?
-Papyrus stał się częścią zespołu, a więc jest
powód do picia. Pierwszy... uh.. - myślał przez chwilę, szukając
właściwego słowa – Pierwszy potwór z niesamowitymi talentami w
mojej restauracji. Niech twoja kariera będzie długa i owocna!
- uniósł kieliszek. Sans i Papyrus przyglądali się wam.
-O CO W TYM CHODZI? - zapytał, Sans drapał się po
tyle czaszki
-mamy to wlać do piwa? - Papyrus z trudem łapał
powietrze.
-OH! A WIĘC TO ALKOHOL? TO CIEKAWE! - był
zachwycony. Sans za to lekko jęknął
-Wszyscy mamy wypić to w jednej chwili. Niczego
nigdzie nie wlewamy. Na trzy, kiedy krzyknę „kampai”. - wyjaśnił
– Gotowi? - zaczekał póki wszyscy nie chwycą za swoje kieliszki.
- Ichi... ni... san...! -
-KAMPAI! - krzyknęli wszyscy, bracia nieco później
a potem wypili po szocie.
-FANTASTYCZNIE! - zdał sobie sprawę że ubrudził
sobie garnitur – NIE FANTASTYCZNIE.
-Nie jesteś fanem? - zachichotałaś ścierając
krople z blatu.
-NIE SZCZEGÓLNIE, ALE DZIĘKUJĘ WILL TO BYŁO MIŁE
Z TWOJEJ STRONY – nadal był wesoły, Ty i Jackie zachichotałyście.
Will zaśmiał się, a potem popatrzył na Ciebie delikatnie
zabierając kieliszek z Twojej ręki.
-Ubrudziłaś się trochę – powiedział wycierając
Twój policzek palcem. Temperatura Twojego ciała drastycznie
wzrosła, poczułaś znajome dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
-Taaa, niezdara ze mnie. - Jackie przyglądała Ci
się z uwagą. Po chwili zdałaś sobie sprawę z tego, że rumienisz
się cała. Co ci odpierdala? Tak nie powinno być! Ostatecznie
poczułaś się jak śmieć.
-Rusz dupę, muszę iść do łazienki –
powiedziałaś do Willa
-Jasne – przesunął się.
-Pójdę z tobą – zakomunikowała szybko Jackie.
-Co jest z tymi dziewczynami, że chodzą w parach do
kibli? Czy wasze też tak robią?
-wygląda na to, że jednak nasze gatunki tak bardzo
się od siebie nie różnią – Will się zaśmiał, a Ty i Jackie
poszłyście do ubikacji.
-Co do kurwy? - wysyczała kiedy weszłyście do
środka. - Flirtował z tobą!
-Jackie, WIEM! - schowałaś twarz w dłoniach –
Nie wiem co robić.
-Nie wiesz co robić?! - praktycznie krzyknęła.
Popatrzyłaś na nią przestraszona, ściszyła swój głos – Nie
wiesz co robić? Masz go kopnąć w dupę. _____, on ma DZIEWCZYNĘ.
Boże, to gnój, robi to za każdym razem.
-Co? On nic nie robi, może... - zatrzymałaś się w
pół zdania
-Kochanie, przestań być taka głupiutka. - Położyła
rękę na Twoim ramieniu – Wie, że go lubisz. Zawsze wiedział.
Jesteś dla niego jak ... zapasowa dziewczyna. Powinnaś przestać. -
oparłaś się o ścianę. Zaczęłaś się cicho śmiać z
niedorzeczności tej sytuacji. Flirtować w tajskiej restauracji, na
wprost sąsiadów, którzy są szkieletami... co się stało z Twoim
życiem?
-Dlaczego zabroniłaś mi dzisiaj pić, głupia suko?
- westchnęłaś. Starałaś się ze wszystkich sił, aby nie płakać.
Zaszkliły Ci się oczy. Jackie mocno Cię przytuliła wplatając
palce w Twoje włosy
-Skarbie. To dla twojego dobra. Posłuchaj. Będziemy
się dobrze bawić, będziemy świętować to, że twój przyjaciel
dostał pracę! Zjemy z tonę makaronu i uchlejemy chłopaków.
Pociągnęłaś nosem.
-Zaraz, co?
-Świętujemy, prawda? Więc KTOŚ się upije. -
wypuściła Cię z uścisku i uśmiechnęła się szeroko – No
dalej, nie chcesz zobaczyć pijanego kościotrupa? Ja wiem, że chcę.
-To dlaczego ich zaprosiłaś? Jesteś okropna.
-Nie, ale wiem że Will będzie zamawiał te cholerne
sake przez całą noc, więc nie ma co marnować takiej okazji. -
Chwilę o tym myślałaś, a potem przytaknęłaś.
-Dobra.
-Umyj twarz, wyglądasz koszmarnie. A potem wracamy.
-Kocham cię Jackie. - byłaś szczera. Jest dla
Ciebie jak siostra, której nigdy nie miałaś.
-Też cię kocham, głuptasie – czekała cierpliwie,
aż naprawisz makijaż, a potem wróciłyście. Wiele się nie
zmieniło, Jackie natychmiast usiadła obok Willa, wiedziałaś więc,
że nie będzie więcej flirtowania. Siedziałaś teraz naprzeciw
Sansa. Uniósł brew patrząc na Ciebie skupiony. Uśmiechnęłaś
się lekko i wyszeptałaś, że wszystko dobrze. Przed wami były
kolejne sake. O Boże, tak bardzo chcesz się naje-
-_____, zluzuj. Zabraniam jej pić – powiedziała
Jackie do Willa, ten chwilę się Tobie przyglądał z pełnym
zmartwienia wyrazem twarzy
-Wszystko dobrze? Przepraszam, odprowadzić cię do
domu? Mogę...
-Nie! Wszystko dobrze! Mam nad wszystkim kontrolę. -
Przerwała mu przyjaciółka – No i też tu jestem, w tym szocie
dotrzymam wam towarzystwa. Wzięła kieliszki i położyła jeden
przed Sansem, a drugi przed Willem. Uśmiechnęła się przebiegle.
Zobaczyłaś, że Sans patrzy się na Willa.
-wchodzę, jeżeli ty wchodzisz.
-Zgoda, karzełku – Ty i Jackie popatrzyłyście po
sobie.
-CZY NAPRAWDĘ MUSZĘ TO WYPIĆ? - mruknął, Sans i
Will rzucili w Papyrusa złowrogim spojrzeniem i jak jeden mąż odpowiedzieli
-Tak.
-DOBRZE, ALE NIE CHCĘ WIĘCEJ. - wyglądał na
niezadowolonego. Sans i Will patrzyli na
siebie, rywalizowali ze sobą w piciu. Oh ho ho. To będzie dobre.
W międzyczasie przyszło jedzenie. Chłopcy byli
już po 6 kieliszkach każdy co jak na standardy każdego, było
sporo. Papyrus natomiast odpadł po dwóch. Czkał jak pijak i
leniwie patrzył dookoła. Jego kontrola nad samym sobą drastycznie
spadła. Na całe szczęście w restauracji było tylko kilka osób
więc nie musieliście się bać, że inni klienci będą się
dziwnie patrzeć, czy zaczną być źli.
Sans zerknął na swoje stopy, potem podniósł
głowę i przeniósł wzrok leniwie na Ciebie, pochylił się.
-psssst. hej.
-Co?
-jaka jest najkrótsza książka na
świecie? - O mój Boże, tak. Ok, byłaś gotowa na pijane kawały
Sansa.
-Jaka?
-poczet francuskich bohaterów narodowych – powiedział powoli,
jedzenie prawie spadło mu z widelca, był bardzo zadowolony z
siebie. Zaczęłaś się śmiać, był jakoś zabawniejszy niż
zawsze. Will zmierzył Sansa wzrokiem.
-Komediant, co?
-można tak powiedzieć – wyszczerzył się.
Papyrus jęknął
-NIE NAKRĘCAJ GO. JEGO ŻARTY SĄ STRASZNE. - starał
się zjeść kluski łyżką. Nie szło mu za dobrze. Jackie
ukradkiem nagrywała jego starania.
-sprawiają, że się uśmiechasz, paps
-WŁAŚNIE DLATEGO ICH NIENAWIDZĘ – w końcu udało
mu się nabrać potrawy i wsadził łyżkę do buzi
-Więc.. jak jecie? - zapytał Will – Wiem, że
ostatnio zabawnie odpowiedziałeś, ale to nie może być tylko hokus
pokus. Sand dasz nam jakieś prawdziwe wytłumaczenie?
-Sans. - poprawiłaś. Will wywrócił oczami,
słyszałaś jak mamrocze 'mniejsza'
-wyjątkowo nie wziąłem ze sobą podręcznika do anatomii
potworów, więc nie wiem czy będę mógł odpowiedzieć na
to pytanie. - zjadł trochę swojego jedzenia. Jackie mało się nie
zakrztusiła, Ty przystawiłaś dłoń do warg i zaśmiałaś się
cicho. Will rozsiadł się wygodniej
-Dobre, niziołku. Zapamiętam sobie. - Sans zmierzył
go groźnym spojrzeniem
-to proste, mam usta, widzisz? - odwrócił swoją
głowę i wskazał na swoje zęby, a potem... pierwszy raz odkąd go
znasz... zobaczyłaś jak ... cóż... jego usta są... OTWORZONE!
Myślałaś, że jakoś wcześniej absorbował posiłki jakoś,
dziwnie, coś... - mam też zęby, dziwne co? - Kurwa mać, czy on ma
kły? Chyba. Ma dwa ekstremalnie drapieżne kły. Wygląda seksownie.
Zaraz, co? Seksownie? - jedzenie idzie tędy, a potem ...
-Dobra, dobra. Łapię. Raaaaany. - Will machnął
ręką. Sans zamknął usta, jednak jego zęby nie wróciły do
normalnego stanu, nadal widziałaś te kły. Patrzył
zdecydowanie na Ciebie. Poczułaś jak dziwne ciepło przeszywa Twoje
ciało, makaron spadł Ci z widelca.
-To jedzenie jest wyśmienite – zaśmiałaś się
nerwowo
-Taaa. - Jackie chyba właśnie zaczęła żałować
decyzji z upiciem facetów
-KOCHAM WAS WSZYSTKICH! - wystrzelił nagle Papyrus
patrząc w talerz jedzenia
Po tym jak upewniłaś się, że Papyrus dał swój
dowód Willowi (musieli to zrobić kiedy byłaś w łazience)
zaczęłaś zbierać się do domu. Chłopcy z trudem utrzymywali
równowagę, więc Jackie zamówiła dla Ciebie taksówkę. Wyszłaś
na zewnątrz aby poczuć się lepiej, kiedy poczułaś jak ktoś
obejmuje Cię na wysokości talii od tyłu. Z jakiegoś powodu nie
tej ręki się spodziewałaś.
-Wcześnie idziesz – Will szepnął do Twojego ucha
– Mogłoby być zabawnie w nocy. - Wypuściłaś powietrze przez
nos starając się uspokoić oddech. To przegięcie, nawet jak na
niego. Starałaś się przenieść swoje pożądanie w gniew.
-Było fajnie, Will. Dobrze się bawiłam. Tylko nie
wiem dlaczego non stop walczyłeś z Sansem – Will się zaśmiał
-Raaany, masz na myśli tego karzełka? Posłuchaj
laseczko, lubię tego wysokiego, ale ten niski.. - potrząsnął
głową
-Jest świetny, Will. Naprawdę, powinieneś lepiej
go poznać
-Świetniejszy niż ja? - ścisnął Cię mocniej.
Prawie czknęłaś. Miałaś ochotę krzyczeć. Dlaczego on Ci to
robił? To było niesprawiedliwe.
-Kto wie? Daj mu kilka lat, a stanie się. -
mruknęłaś nonszalancko na tyle na ile mogłaś. Zaczęłaś się
wyrywać, dając mu najwięcej sygnałów jak się da, które pokażą,
że to nie jest ok. Jednak w tym samym czasie, ciało powoli
zaczynało Cię zdradzać. Tak często o tym fantazjowałaś...
-Pffft. Nigdy. Wiem, że to wiesz. - zaczął lekko
przygryzać Twoje ucho. Wciągnęłaś gwałtowniej powietrze i
zaczęłaś się odwracać. Miarka się przebrała, zaraz uderzysz
tego skurwysyn...
-chyba się jej to nie podoba – usłyszałaś głos.
Wiesz kto to był i była to ostatnia osoba jaką chciałaś w tej
chwili zobaczyć. Miałaś wszystko pod kontrolą.
-Odpierdol się – wysyczał Will ściszając głos
-Ogłaszam w imieniu społeczeństwa, że Will został
deputowany do Melinacity. - starałaś się rozładować atmosferę.
Choć tak naprawdę miałaś ochotę go zdzielić przez łeb. Był
niemiły dla Twojego przyjaciela, którego brat u niego pracował –
Właśnie przyjechała taksówka dla pijaków, nakazuję ci do niej
wsiąść. Teraz. - zabrzmiałaś jak matka.
-Akurat. Wiesz, że mam rację _____. - puścił Cię
i wszedł do środka. Co na siedem piekieł właśnie się
dzieje? Nie zachowuje się tak jak on. Czyżbyś wylądowała w jakiejś popierdolonej przeróbce Zmierzchu? Stałaś na ulicy
patrząc jak odjeżdża, tym autem jakim miałaś wracać. Sans
stanął obok Ciebie.
-dobrze się czujesz?
-tak.
-nie wyglądasz.
-Jakbyś mnie kurwa znał. - warknęłaś odwracając
się do niego plecami wściekła. Przez Willa, przez wszystko. Sans
milczał chwilę.
-wygląda na to, że faktycznie cię nie znam
Powoli schowałaś twarz w dłoniach. Sans zaczął
iść w stronę restauracji
Szepnęłaś tak cicho, prawie niesłyszalnie
-Puk puk
Nie odwrócił się
-kto tam?
-Szukam.
-czego?
-Kogoś kto na mnie zasługuje.
Odwrócił się lekko w Twoją stronę, a Ty
podniosłaś na niego wzrok. Byłaś smutna, zmęczona. Lata rozterek
miłosnych i zawodów w końcu dały się po Tobie poznać, a to
wszystko przez jeden głupi żart puk puk. Szkielet miał tradycyjny leniwy
uśmiech, lecz w jego wyrazie twarzy było coś nie tak, i to
sprawiało, że serce bolało Cię jeszcze bardziej.
-nie wiem o kim mówisz.
I z tymi słowami, prostymi, głupimi, wszedł do
środka.
Wróciłaś do domu. Nie obchodziło Cię to, że droga zajęła ponad godzinę. Nie interesowało Cię to, że Twój telefon bez przerwy wibrował. Piętnaście nieodebranych połączeń i jeszcze więcej smsów. Nie zwracałaś też uwagi na karteczkę wciśniętą w Twoje drzwi. I tak nie miałaś ochoty jej czytać więc wyrzuciłaś ją. Smutek i przygnębienie przygwoździły Cię do łóżka i zalałaś się łzami. Wykończona płaczem usnęłaś.
Śniłaś o niczym.