Notka od autora: No i mamy Undertale. Sans x Czytelniczka. Z elementami AU SoulMate.
Wsunęłaś kolejną spinkę we włosy upewniając się, że kok nie zepsuje Ci się po trzech krokach. Sansa znasz od dwóch lat, mieszkacie razem od ponad roku zaś dzisiaj... dzisiaj jest wasza rocznica. Rocznica znajomości? Można tak to nazwać. Musisz przyznać, że to były szalone dwa lata Twojego życia, pełne zmian i nowości. Gdzieś w głębi duszy miałaś nadzieję, że to już koniec, choć wiedziałaś, że tak się nigdy nie stanie.
Stanęłaś przed niewielkim lustrem starając się zobaczyć tak dużo siebie jak to było możliwe. Założyłaś tę sukienkę, która zwiedziła wszystkie wesela, imprezy okolicznościowe i oficjalne wyjścia. Nie jesteście bogaci, nie stać was by ten dzień uczcić kolacją w ekskluzywnej restauracji, z kamerdynerem rodem z filmu o angielskiej arystokracji. Nie będziecie jadać kawioru na złotych półmiskach, skrzypek nie odegra wam Paganiniego, zaś leśne ptactwo nie przyniesie w dziobach kwiecia polnego. Jednak romantyczna kolacja w prywatnym salonie we własnym domu wydaje Ci się bardziej naturalna. Co więcej, Sans obiecał zająć się posiłkiem. Byłaś zdziwiona i jednocześnie zaciekawiona. Normalnie nie gotował... Lecz.. kiedy przyłapałaś go jak dzwonił po pizze wywróciłaś oczami śmiejąc się w duchu. Koniec końców, nie będziesz gotować no i garów nie będzie do zmywania. Sans wysilił się nawet i zapalił dwie świece przy ułożonej i pociętej na stole pizzy.
Poznałaś go w bardzo ciężkim dla Ciebie momencie życia. Będąc w zaawansowanej ciąży musiałaś uciekać od swojego partnera. Chwała niech będzie opatrzności, że nie zdążyłaś zostać jego żoną, tak jak nalegał. Co Ci robił, to już inna para kaloszy. Faktem jest, że zraziłaś się do mężczyzn, nie widziałaś siebie u jego boku w przyszłości i co najważniejsze, nie chciałaś, aby miał jakąkolwiek styczność z Twoim dzieckiem. Dlatego wykorzystałaś fakt, że pojechał do pracy. Spakowałaś się. Wrzuciłaś wszystko do swojego samochodu. Zostawiłaś numer telefonu. Klucze, portfel. Wzięłaś tylko to co najważniejsze, najpotrzebniejsze i Twoje. W pełni Twoje. Nawet nie od niego. To co kupiłaś sama za swoje pieniądze. No i pojechałaś. W drodze musiałaś się kilka razy zatrzymywać bo cieknące po brodzie łzy blokowały Ci wizję. Chciałaś uciec. Najdalej jak się da. Tam, gdzie Cię nie znajdzie. Kolejnego dnia stanęłaś na parkingu jednego z mniejszych supermarketów położonych na przedmieściach. Byłaś głodna i zmęczona. W pierwszej kolejności, nowa karta, aby skontaktować się z rodziną i poprosić o pomoc. Przełykając przy tym wszystkim swoją dumę. Przecież, na dobrą sprawę, nie chodziło już tylko o Ciebie, prawda? Pogładziłaś się po brzuchu i wysiadłaś z auta.
Stanęłaś przed niewielkim lustrem starając się zobaczyć tak dużo siebie jak to było możliwe. Założyłaś tę sukienkę, która zwiedziła wszystkie wesela, imprezy okolicznościowe i oficjalne wyjścia. Nie jesteście bogaci, nie stać was by ten dzień uczcić kolacją w ekskluzywnej restauracji, z kamerdynerem rodem z filmu o angielskiej arystokracji. Nie będziecie jadać kawioru na złotych półmiskach, skrzypek nie odegra wam Paganiniego, zaś leśne ptactwo nie przyniesie w dziobach kwiecia polnego. Jednak romantyczna kolacja w prywatnym salonie we własnym domu wydaje Ci się bardziej naturalna. Co więcej, Sans obiecał zająć się posiłkiem. Byłaś zdziwiona i jednocześnie zaciekawiona. Normalnie nie gotował... Lecz.. kiedy przyłapałaś go jak dzwonił po pizze wywróciłaś oczami śmiejąc się w duchu. Koniec końców, nie będziesz gotować no i garów nie będzie do zmywania. Sans wysilił się nawet i zapalił dwie świece przy ułożonej i pociętej na stole pizzy.
Poznałaś go w bardzo ciężkim dla Ciebie momencie życia. Będąc w zaawansowanej ciąży musiałaś uciekać od swojego partnera. Chwała niech będzie opatrzności, że nie zdążyłaś zostać jego żoną, tak jak nalegał. Co Ci robił, to już inna para kaloszy. Faktem jest, że zraziłaś się do mężczyzn, nie widziałaś siebie u jego boku w przyszłości i co najważniejsze, nie chciałaś, aby miał jakąkolwiek styczność z Twoim dzieckiem. Dlatego wykorzystałaś fakt, że pojechał do pracy. Spakowałaś się. Wrzuciłaś wszystko do swojego samochodu. Zostawiłaś numer telefonu. Klucze, portfel. Wzięłaś tylko to co najważniejsze, najpotrzebniejsze i Twoje. W pełni Twoje. Nawet nie od niego. To co kupiłaś sama za swoje pieniądze. No i pojechałaś. W drodze musiałaś się kilka razy zatrzymywać bo cieknące po brodzie łzy blokowały Ci wizję. Chciałaś uciec. Najdalej jak się da. Tam, gdzie Cię nie znajdzie. Kolejnego dnia stanęłaś na parkingu jednego z mniejszych supermarketów położonych na przedmieściach. Byłaś głodna i zmęczona. W pierwszej kolejności, nowa karta, aby skontaktować się z rodziną i poprosić o pomoc. Przełykając przy tym wszystkim swoją dumę. Przecież, na dobrą sprawę, nie chodziło już tylko o Ciebie, prawda? Pogładziłaś się po brzuchu i wysiadłaś z auta.
Oczywiście, jednym z kasjerów był Sans. Układał na półkach towar, kiedy zapytałaś go o automat do kawy. Sans od zawsze był typem człowie.. znaczy się potwora, który nie lubił się w nic angażować, nie lubił się też przyzwyczajać do kogokolwiek ani do czegokolwiek. Stary nawyk to setkach tysięcy resetów jakie przeżył. Dlatego też fakt, że znalazł Cię właśnie w takim miejscu o takiej godzinie ... był dla niego ... zaskoczeniem. To nie tak, że znał Cię wcześniej. Na dobrą sprawę, nie wiedział, że ktoś taki jak Ty w ogóle istnieje. Lecz w chwili kiedy do niego podeszłaś, kiedy wasze dusze się wyczuły oboje poczuliście dziwny impuls. Taką świadomość, że... skądś znacie drugą osobę. Że spotkaliście... starego kumpla. Świadomość, że możecie powiedzieć sobie wszystko bez obawy, że zostaniecie odtrąceni. Świadomość, że jest ktoś kto się Wami zajmie i ktoś kim Wy się zajmiecie. Druga połówka. Do tej pory nadal nie wierzysz w coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia, nawet jak spotkała ona Ciebie. Sans tłumaczył Ci potem na czym to dokładnie polega, coś z połączeniem dusz i takie tam... ale niewiele z tego rozumiałaś. Jakakolwiek by jednak prawda o tym wszystkim nie była, ostatecznie skończyliście razem. Sans okazał się pomocny, bardzo. Pomógł znaleźć Ci dom, potem zaproponował wspólne mieszkanie po tym jak jego brat wyprowadził się i zaczął żyć na swoim. Bardzo szybko dwa osobne konta i dzielenie rachunków pół na pół zamieniło się w jedną skarbonkę, do której każdy wrzucał to co mógł i nikt nikogo z niczego nie rozliczał. Było bogato, to razem pozwalaliście sobie na różne frykasy czy wypady do kina. Było źle? Razem głodowaliście. To on odstraszył Twojego partnera, to on zajmował się Tobą kiedy nie mogłaś zawiązać własnych butów przez brzuch. To on trzymał Cię za rękę gdy miałaś gorączkę i czułaś jak Twoje dziecko przestało się w Tobie ruszać. To on tulił Cię do siebie, to jego chłodne kości sprawiły, że maluszek kopnął i wrócił do życia.
Nie pozostawałaś dłużna. Sans miał problemy, wielkie problemy głównie psychiczne. Miewał koszmary z których budził się z krzykiem i bywały takie noce, kiedy Ciebie nie poznawał. Łatwo się uzależniał, dlatego musiałaś pilnować go jeżeli chodzi o alkohol, papierosy czy hazard. Nie poznałaś całej prawdy na temat jego przeszłości. Znaczy się, takie masz przeczucie, ale nigdy nie naciskałaś, aby koniecznie zdradził przed Tobą wszystko. To nie przeszłość ocenia jakim się jest, tylko teraźniejszość. Tak uważałaś.
W chwili kiedy go poznawałaś, kiedy wymienialiście się numerami i kiedy wszystko między wami było tak nienaturalnie normalne, nie przypuszczałaś, że zapragnie Ciebie. Kobietę, która flirtowała z nim w super markecie, będąc w końcówce pierwszego trymestru ciąży. Nie sądziłaś, zaakceptuje Ciebie, jako Ciebie, a co ważniejsze, zaakceptuje nie swoje dziecko. A teraz popatrz tylko na siebie. Leżysz obok niego, pizza dawno zjedzona. Zostały dwa niedogryzione kawałki. Świece leniwie tlą się na stole, kilka godzin temu wyłączyliście muzykę. Nie wstydzisz się, kiedy rozbiera Cię z sukienki, którą zna na pamięć. Nie wstydzisz się swojego ciała, noszącego znamiona ciąży i porodu. Ciało kobiety bardzo rzadko wraca do stanu sprzed porodu. Twoje nie jest wyjątkiem. Jemu to nie przeszkadza. Co więcej, kocha Cię taką jaką jesteś. Czujesz to w czułych pieszczotach jakie Ci oferuje. W ciepłych pocałunkach, które składa na Twoim czole, nosie, ustach. Gdy językiem pieści Twój kark, przygryza zębami ucho, wsuwa kościste palce pod włosy. Gdy jego ruchy powoli stają się gwałtowniejsze i intensywniejsze. Gdy coraz łapczywiej wbija palce w Twoje ciało. Czujesz pod jego spodniami narastającą męskość. Spokojny oddech zamienia się w ciężkie dyszenie. Ciche jęki w warknięcia. Pieszczoty w zachłanne uściski. Nie wiesz dokładnie w którym momencie straciłaś nie tylko ubrania, ale i bieliznę. Czy tym bardziej, kiedy on się rozebrał. Ale o to jesteście. Złączeni w najbardziej intymny z możliwych sposobów. Wasze dusze unoszą się między wami, złączone ze sobą w jedną całość. To co się dzieje, to nie tylko seks, to miłość. Kochacie się ciałem i duchem. Czujesz się spokojna, szczęśliwa, kochana i on też to czuje.
Miłosne uniesienie jednak nie trwało zbyt długo. Rychło przerwane skrzekiem dobiegającym z waszej sypialni. Sans niechętnie dźwignął się na rękach, zdyszana, spocona i drżąca patrzyłaś na niego spod wpółprzymkniętych oczu. Wychylał się, patrzył w stronę pokoju i wahał się.
-ŁaaaaaAAAAAAAAA - skrzeki były coraz głośniejsze.
-heh, ja się tym zajmę - rzucił całując czule Twoje czoło. Wyszedł z Ciebie, żadne z Was nie doszło, żadne nie było spełnione. - ani mi się waż ruszać - pogroził palcem zarzucając na kościste ramiona szlafrok. Zawiązał się w pasie tak, aby nie było zbyt wiele widać. Niby dziecko, ale przyzwyczajenie przyzwyczajeniem. Poszedł do sypialni uspokoić malca, zaś Ty skorzystałaś z okazji i usiadłaś na kanapie. Chwyciłaś za szklankę wody i upiłaś z niej kilka łyków. Minęło pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut. Przy dwudziestej piątej minucie płacz ustał, lecz Sans nie wracał. Trzydziesta minuta, nic a nic. Wstałaś z kanapy, zdmuchnęłaś świeczki i poszłaś do sypialni. Cóż, tego mogłaś się spodziewać.
Siadając na łóżku, gładząc naprzemiennie czaszkę kochanka i włoski swojego dziecka cieszyłaś się z rodziny jaką stworzyłaś. Oboje spali na posłaniu jakby nigdy nic. Sans może nie był biologicznym ojcem Twojego dziecka, ale zdecydowanie zasługiwał na miano, taty.
Miłosne uniesienie jednak nie trwało zbyt długo. Rychło przerwane skrzekiem dobiegającym z waszej sypialni. Sans niechętnie dźwignął się na rękach, zdyszana, spocona i drżąca patrzyłaś na niego spod wpółprzymkniętych oczu. Wychylał się, patrzył w stronę pokoju i wahał się.
-ŁaaaaaAAAAAAAAA - skrzeki były coraz głośniejsze.
-heh, ja się tym zajmę - rzucił całując czule Twoje czoło. Wyszedł z Ciebie, żadne z Was nie doszło, żadne nie było spełnione. - ani mi się waż ruszać - pogroził palcem zarzucając na kościste ramiona szlafrok. Zawiązał się w pasie tak, aby nie było zbyt wiele widać. Niby dziecko, ale przyzwyczajenie przyzwyczajeniem. Poszedł do sypialni uspokoić malca, zaś Ty skorzystałaś z okazji i usiadłaś na kanapie. Chwyciłaś za szklankę wody i upiłaś z niej kilka łyków. Minęło pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut. Przy dwudziestej piątej minucie płacz ustał, lecz Sans nie wracał. Trzydziesta minuta, nic a nic. Wstałaś z kanapy, zdmuchnęłaś świeczki i poszłaś do sypialni. Cóż, tego mogłaś się spodziewać.
Siadając na łóżku, gładząc naprzemiennie czaszkę kochanka i włoski swojego dziecka cieszyłaś się z rodziny jaką stworzyłaś. Oboje spali na posłaniu jakby nigdy nic. Sans może nie był biologicznym ojcem Twojego dziecka, ale zdecydowanie zasługiwał na miano, taty.