26 stycznia 2018

Undertale: Jesteśmy tylko przyjaciółmi! - Królewskość [Just Friends! - Royalty] - tłumaczenie PL [+18]

 Autor okładki: Colin
Notka od tłumacza: Blueberry chce się pieprzyć. Chce się rżnąć. Jego młodszy brat Papyrus uważa, że to Twoja wina. Czy uda Ci się ukrywać przez Papyrusem związek z Sansem? Powodzenia dziewczyno, będzie Ci potrzebne!
Opowiadanie osadzone w uniwersum Underswap, dostosowane pod kobiecego czytelnika, pisane w formie pierwszej osoby Kluczową parą jesteś Ty x Sans, lecz pojawiają się rozdziały z Papyrusem. W każdym rozdziale dzieje się ostro i generalnie jest to erotyk z fabułą! Tak więc całość jest +18. 
Uwaga w opowiadaniu występuje wulgarne słownictwo, seks do granic wytrzymałości, różne zboczenia których teraz po prostu nie chce mi się wymieniać.
Autor: whoawicked
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik

SPIS TREŚCI
Królewskość (obecnie czytany)
Sans obudził się obok mnie z koszmarnym kacem.
-Muffet ma koszmary wpływ.. - mruczał zaspany przecierając oczy dłońmi.
-Po prostu wymusza szczerość – szepnęłam w jego czaszkę i polizałam ją czubkiem języka, a potem pocałowałam go w szczękę – Choć, czasem wychodzi jej to za-bardzo.
-Mweh heh... nie mylisz się – jego zaspany głos jest cudowny. Kocham go. Przekręcił się, aby pocałować mnie, jego silne ramiona przyciągnęły mnie do niego, poczułam żebra pod skórą i jego palce na mojej talii. Język prześlizgnął się między zębami, pogładził wargi i zaczął pieścić mój język. To za moją sprawką, zaczął tak świetnie całować. Po kilku minutach leniwych zaspanych pocałunków odsunął się ode mnie. - Która godzina? - rzucił zerkając przez moje ramię na zegarek leżący na stoliku przy łóżku. - Prawie jedenasta – odpowiedział sam sobie mamrocząc coś pod nosem kiedy zamykał oczodoły – Muszę wrócić do domu, zająć się Papyrusem – ściągnął z siebie kołdrę, ale natychmiast oplotłam go ramionami dookoła kręgosłupa by go mocno przytrzymać.
-Nieee. Zostań ze mną – chowałam twarz w jego obojczyku – Proszę? - delikatnie pocałowałam kości. Popatrzył na mnie śmiejąc się serdecznie i pogłaskał mnie czule po czole.
-Zobaczymy się później, dobrze kochanie? Pracujesz dzisiaj?
-Mmmm – tak. Wyślizgnął się z moich objęć, przestrzeń była taka zimna bez niego. -Kocham cię – powiedziałam. Po tym jak założył szarą koszulkę zatrzymał się by na mnie spojrzeć, jego mina była zadziwiająco zaskoczona. Uśmiechnął się potem, przysunął do łóżka i pocałował w czoło.
-Też cię kocham, człowieku. Mój człowieku – przesunął dłoń po moim policzku, kciukiem musnął wargę nim wyszedł z mieszkania. 
Lato szybko się kończyło, wieczory zapadały coraz wcześniej, zaś Papyrus zaczął zachowywać się normalniej w stosunku do mnie. Sans i ja mimo to staraliśmy się nie igrać z ogniem, dlatego wymykaliśmy się do siebie tylko w te noce, kiedy Papyrus wracał wykończony po dniu pracy, ciągle pytając się interesantów: „a próbowała to pani włączyć i wyłączyć?”. Tak. Pracuje jako informatyk na uniwersytecie. Musi być chujowo, ale wiecie co? Karma. I, ku naszemu zadowoleniu, musiał podpaść komuś ważnemu, bo pracował do późna. Gdy dostałam wiadomość od Sansa, że mogę przyjechać, po prostu poleciałam do samochodu. Odruchowo bez pukania wślizgnęłam się do ich mieszkania.
-Sans? – zawołam niepewnie, nie zauważając go. Zazwyczaj był by mnie przywitać i zalać całusami, ale teraz nigdzie go nie było.
-Tutaj! – zawołał z góry. Zaśmiałam się i poszłam schodami, dzisiaj musi mu się naprawdę chcieć. Uchyliłam drzwi do jego sypialni i … Nie mogłam uwierzyć własnym oczom
-S….Sans? – świece o rozmaitych kształtach i kolorach porozstawiane były po całym jego pokoju, na podłodze, na stoliku, na parapecie… wszędzie. Ich ogień był jedynym światłem w pomieszczeniu i powiem, że bujające się cienie na ścianie były przepiękne. On natomiast siedział na swoim łóżku, bez koszulki.  Pewnie martwiłabym się o pożar, jaki może wywołać ten pokaz, lecz gdy spojrzał na mnie prawdziwym pożądaniem, w oczach, gdy ujrzałam jego sterczącego kutasa nie umiałam myśleć o niczym innym. Uśmiechał się złowieszczo, wpatrując bezpośrednio we mnie.
-Podejdź, księżniczko. Czekałem na ciebie – skinął palcem w moją stronę. Jego głos wywołał u mnie dreszcze, taki miękki, niski, trawił wgłąb mnie, nie umiałam powstrzymać uśmiechu i zrobić krok w jego stronę
-Czekałeś? – objął mnie rękami, sadzając sobie na kolanie
-Oczywiście. Ja, wspaniały Sans, właśnie przejąłem panowanie nad twoim królestwem. – przesunął delikatnie po moich plecach, patrząc jednocześnie w oczy z cwanym uśmieszkiem.
-Naprawdę? – zapytałam niewinnie, mrugając powiekami.
-Tak – odsunął kosmyk moich włosów z ramienia – Zapewniam, że twoi wojownicy dzielnie walczyli, księżniczko, ale brakło im sił – przerwał swoją mowę całując mnie czule w odsłaniając tym samym ramię.
-Rozumiem – czułam, jak wolną ręką pociągnął za zapięcie stanika na plecach. 
-A teraz – kontynuował – Aby udowodnić wszystkim, że podbiłem to królestwo, musimy razem się zjednoczyć i połączyć. – ściągnął moją koszulkę, pozostawiając jedynie w staniku, spodenkach i skarpetkach
-A więc musimy… - To zabawa. I nim mrugnęłam, Sans pchnął mnie na łóżko, już leżał na mnie trzymając ręce na ramionach.
-Nie będę delikatny, księżniczko – warknął, nie umiałam powstrzymać drżenia. 
-Nie oczekuję po kimś z twoją siłą i wigorem delikatności – udałam urażoną damulkę. Sans założył kosmyk włosów za moje ucho.
 -Może ci się to nawet nie spodobać – Wsunął rękę pod plecy i rozpiął stanik. Stał się w tym naprawdę dobry. Odrzucił go na bok.
-Oh, zdecydowanie nie będzie się podobać – dyszałam nerwowo kiedy on pochylał się, aby wziąć mój sutek między swoje zęby i delikatnie zacząć je okręcać, ssać i przygryzać. 
-I abyś nie wierzgała się za bardzo – przechylił się, by wyciągnąć linę spod łóżka – będę musiał cię unieruchomić, aby żadne z nas nie było bardziej ranne niż powinno. 
-Czego księżniczka nie zrobi, by ocalić swych poddanych… - pochylił się, pocałował mnie w policzek i szepnął do mojego ucha
-Hasło bezpieczeństwa to ciastko. – przytaknęłam zgadzając się.  – Nie martw się księżniczko – powiedział okręcając linę dookoła swojego nadgarstka – Sznur ten zrobiony z najdelikatniejszego jedwabiu w moim królestwie, nie pozostawi śladów na twej delikatnej skórze… Ślady będą po mnie – wyszczerzył się – A teraz, wyciągnij ręce w moją stronę – I tak zrobiłam. Zabrał się za wiązanie mnie, pod i nad, łącząc je razem i związując zmyślnym węzłem. Musiał się do tego przygotować. Pociągnął linę kiedy skończył i patrzył z dumą na swoje dzieło. Sprawdziłam i zauważyłam, że są nieco za ciasne. 
-Związałeś te liny tak mocno, że najpotężniejszy rycerz ich nie pokona, może dla damy okażesz łaskę i odrobinę je poluzujesz? – poprosiłam patrząc na niego wielkimi oczami. Sans trzymał swoją fasadę.
-Dobrze – poluzował liny i poczułam jak wraca mi krążenie do palców – Hmph. Teraz lepiej?
-O tak, mój rycerzu, jestem wdzięczna za okazanie łaski – zauważyłam, jak nabrał powietrza pełen dumy, jego dusza delikatnie zajaśniała między żebrami i Boże, on jest taki wspaniały.
-Gotowa by zjednoczyć się? – powiedział patrząc na moje pół nagie ciało, zaciągnęłam ręce nad głowę
-Rób co musisz – załkałam dramatycznie odrzucając głowę na bok i zamykając oczy. Sans zaśmiał się nim zaatakował mnie pełnym pożądania i siły pocałunkiem, przyciskając moją głowę do poduszki, ręką chwycił za moją pierś i mocno ją ścisnął. Jego gorący język wbił się w moje usta, zaczęłam się wierzgać. Cichutki jęk wydobył się z moich ust, usłyszałam jak zamruczał i zaśmiał się w odpowiedzi. Przerwał pocałunek, lecz językiem sunął po karku, ramieniu, podgryzając skórę, sunął się w stronę piersi. Uśmiechnął się, nim zaczął lizać sutek, ssać go i przygryzać. Rozkosz przepłynęła przez moje ciało. Wiłam się pod nim, jego ręce tylko zacisnęły się mocniej na moim ciele, nie przerywał. Dręczył i męczył mój biedny sutek, biorąc w usta i ssąc mocno, i choć to bolało, rozpływałam się pod nim. Musiał to zauważyć
-Co za lubieżne dźwięki z siebie wydajesz księżniczko – powiedział po tym, jak skończył bawić się sutkiem i ujął całą pierś w rękę ugniatając ją. Wyglądał na bardzo pewnego siebie.
-Nnn.. N-nie wiem o czym mówisz – walczyłam z rozkoszą
-Jesteś pewna? – samym głosem przejmował nade mną kontrolę, czułam na dnie brzucha przyjemne mrowienie. Wsunął rękę pod spodenki i majteczki, palcami przesunął po moich płatkach, czując wilgoć i żar – Twoje ciało mówi co innego. – czułam wstyd, ale nie będę kłamać, uwielbiam kiedy Sans jest taki. Sans wyciągnął rękę spod moich spodenek i zaczął przyglądać się połyskującej w świetle świec wilgoci, z miną jakby właśnie odkrył całe zboczenie mojego jestestwa. Przesunął kościstym palcem po mojej wardze i wsunął je do środka, czując smak samej siebie jeszcze bardziej się nakręciłam, zaczęłam lizać jego palce i ssać. – Cudowne wargi – mówił patrząc w moje oczy, skupiony w całości na mnie. Czułam jak się rumienię, chwilę potem  siedział już na mnie, zaś jego stercząca męskość świeciła przed moimi oczami. Na czubeczku dostrzegłam kropelkę nasienia, chciałam pośpiesznie je zlizać. Oblizałam się – Będą ślicznie się zaciskać dookoła mojego kutasa, co księżniczko? – wymruczał i potrząsnął nim kilka razy. Zacisnęłam mocniej usta unikając jego spojrzenia. Siłą zmusił mnie, abym na niego spojrzała – Otwórz – rozkazał lubieżnie, poczułam jak pulsuje mi cipka. Powoli rozchyliłam usta i zerknęłam na niego, przesunął koniuszkiem męskości po moim języku, czułam smak magii i kawałek po kawałku zagłębiał się w moje usta. Szczerze, pozwoliłam mu na wszystko.  – Dobra dziewczynka – powiedział czule. Zassałam odrobinę jego kutasa, wtedy poczułam, jak wsuwa palce pod moją głowę i zmusza, abym wzięła całą jego długość.  – Czzzzz. Cz-człowieku… Z-znaczy się… Księżniczko! – jęknął słodko – Twoje usta to raj – zamruczałam w odpowiedzi, zacisnął ręce mocniej na moich włosach. Coś nagle w nim jakby zaskoczyło i przypomniał sobie postać jaką miał udawać – Ale możesz być lepsza – Nie używał zbyt często swojego głębokiego rozkazującego tonu, ale kiedy to robił, coś się we mnie włączało. Zadławiłam się kiedy nagle mocniej i głębiej we mnie wszedł, skupiłam się na oddychaniu. Stabilna silna ręka nie pozwalała mi cofnąć głowy, poczułam ciepłe łzy na policzku. – Mweh heh – zaśmiał się – No weź, księżniczko, wiem, że możesz to zrobić – zmrużył oczy patrząc jak walczę o oddech – Nie chcesz zadowolić swojego nowego kochanka? Swojego rycerza? – Przytaknęłam. Naprawdę chciałam go zadowolić.
Sans uśmiechnął się kiedy kolejny raz pchnął biodrami, jak tylko wziąwszy kilka głębszych oddechów przygotowałam się. Potem wyszedł i znowu wszedł, szybko i krótko, ledwo trzy cale. Czułam sól na języku wymieszaną z moją śliną na jego kutasie. Pochylił się, aby skręcić mojego prawego sutka, aż jęknęłam. O Boże, to jest cudowne. Bawił się piersiami i rżnął usta raz jeszcze i znowu i ściskał i pocierał i było mi tak dobrze. Marzyłam o tym, by mieć wolne ręce, aby zadowolić swoją rozognioną płeć. Jestem taka napalona, niemal czuję jak ociekam. Boże. Tak bardzo chcę, aby mnie zerżnął. I wtedy Sans wpadł na pomysł. Wyszedł z moich ust i przesunął się nieco niżej. W pierwszej chwili myślałam, że zejdzie między nogi, ale nie. Zamiast tego złączył moje piersi razem, boleśnie, potem puścił i znowu. Zacisnęłam usta zastanawiając się co planuje. Sans patrzył się z szerokim uśmiechem.
-Twoje piersi również są piękne, księżniczko. Tak wiele rzeczy mogę z nimi robić… - i poczułam jak jego śliski i twardy czubek kutasa wślizguje się między nie. Sans przymknął oczy i warknął ściskając je mocniej, mocniej, jeszcze mocniej. Jego źrenice zamieniły się w małe serduszka, kiedy obserwował jak jego kutas posuwa się pod moimi piersiami, pojawia i znika. Wystawiłam język, aby zlizać odrobinę nasienia swoim małym, różowym językiem. Zachłysnął się powietrzem, zaczął głośniej jęczeć i poruszać się szybciej ściskając do granic wytrzymałości moje piersi. Naprawdę dobrze się bawił i nie zdałam sobie sprawę z tego, że sama się uśmiecham. – T-tak dobrze zajmujesz się moim kutasem księżniczko.. Hah…. U-uśmiechasz się.. T-to znaczy, że ci się podoba… P-prawda? Oooh, na gwiazdy, są takie miękkie! Ty.. Ty.. lubisz kiedy pieprzę twoje cycki w ten sposób! Mmff… Oh… Boże, zaraz dojdę!
-N-nie stój! – zatrzymał się i uniósł brew patrząc na mnie – Zzzzznaczy… Czy to nie byłoby zmarnowanie nasienia? Nie wolałbyś wypuścić go we mnie? – zamrugał kilka razy, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego co powiedziałam. Mało magii zostało mu w głowie. Potem zaśmiał się i wyciągnął kutasa spomiędzy moich piersi i pochylił się by pocałować mnie głęboko, jego język sunął po moim
-Co za dobra, mała księżniczka – mruczał czule – Tylko moja – zsunął moje spodnie i majtki, zostawił tylko skarpetki. Czy.. on zawsze je zostawiał? – Twoje królestwo jest już moje. – jego głos był delikatny, ale stanowczy, sunął pocałunkami wzdłuż mojej żuchwy. Jego twarz wyglądała cudownie w świetle świec. Zupełnie tak, jakby naprawdę był wojownikiem, który właśnie wrócił z bitwy. – Ty. Jesteś cała moja – klęknął przede mną i położył moje nogi na swoim torsie, sunąc swoim kutasem po moim wejściu. Drażnił się ze mną, pieszcząc swoją główką mój guziczek, praktycznie pod nim się roztapiałam. Chciałam tylko, aby jego język, palce, cokolwiek, sprawiło, że dojdę! -  I niebawem – mówił dalej – moje królestwo stanie się też twoje.  – Pogładził ręką mój brzuszek sunąc niewielkie kółka na skórze, to tu to tam, koło pępka. Podziwiał skórę, była taka delikatna, taka gibka – Chcę dzielić z tobą wszystko – mówił poważnie – I liczę na to, że ty też tego chcesz. Nasze królestwa pod naszym przywództwem, będziemy rządzić jako król i królowa. Więc proszę, księżniczko, pozwolisz mi uczynić cię swoją królową? – otworzyłam natychmiast usta
-Tak! – chciałam wykrzyknąć, ale dziwny dźwięk mi przerwał. O Boże. Bardzo głośny dźwięk. Jakby drzwi się otworzyły i głośno trzasnęły. 
-….sans? – Papyrus…  Jest. W. Domu.  – gdzie jesteś bracie? – dobiegł jego głos z parteru
-Cholera – szepnęliśmy z Sansem razem.  W szaleńczym tempie, Sans nie cackał się w rozwiązywanie mnie, wziął po prostu nożyczki jakie miał w pobliżu i rozciął wiązanie.
-Dlaczego jest w domu? – szepnęłam szukając ubrań po podłodze, mój stanik był niebezpiecznie blisko świecy…
-Nie wiem, ja… - ŚWIECE!
-Sans! Świece! – rozejrzał się spocony jakby dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Zarzucił bluzkę na siebie, starając się uniknąć świec w pokoju, ja próbowałam wskoczyć w spodnie gasząc przy tym wszystkie świece jakie mogłam. Dym unosił się w powietrzu. Mam to gdzieś i tak zaraz umrę. Ja nie.. Kroki na schodach.
-sans? jesteś  tutaj?
-Człowieku! – wysyczał Sans – Schowaj się
-Co? – już wpychał mnie do szafy.
-Zajmę się tym. Siedź. Cicho – wcisnął resztę moich ubrać w ręce i zamknął drzwi. Obserwowałam przez szczelinę jak Sans rozgląda się pośpiesznie po pokoju, ale już za późno, jego brat już puka i…
-sans?
-Cześć bracie! Wcześniej dzisiaj? – widziałam jak Papyrus podejrzliwie rozgląda się po pokoju wypełnionym świecami. 
-…po co to?
-Seans! – wykrzyczał zadowolony – Wiesz, próbowałem nawiązać kontakt z duchami! – Boże. To głupie, nawet jak na niego. Ale Papyrus chyba uwierzył. Sans zawsze lubił takie rzeczy. Zaśmiał się nim zapytał
-ah tak, więc to dlatego słyszałem wcześniej głosy?
-WIĘC TY TEŻ JE SŁYSZAŁEŚ! – Sans był zachwycony.
-nyeh heh, a no, ale wiesz, seanse są niebezpieczne jak się je robi samemu, co jeżeli duch z jakim byś nawiązał kontakt nie chciał się zaprzyjaźnić?
-Oh rajuśku.. masz rację! Nie pomyślałem o tym! Zaproszę Alphys i Undyne na następny seans dla bezpieczeństwa! Um.. pomożesz mi z tymi świecami? – Papyrus znowu się zaśmiał i leniwie zaczął gasić i zbierać świece z bratem. – Więc, dlaczego wróciłeś do domu wcześniej? Nie masz aby pracy? – Niebezpieczne pytanie…. O mój BOŻE.
-huh… oh tak.. miałem, a teraz nie mam, to nie była i tak praca dla mnie, wypalałem się w niej – Pomijając kawał o świecy, czy Papyrus właśnie powiedział, że został zwolniony? 
-Oh – Sans natychmiast załapał – Przykro mi Papyrus
-eh, nic się nie dzieje – wzruszył ramionami – znajdę inną, i tak jej nienawidziłem, jeżeli musiałbym tłumaczyć kolejnemu doktorkowi jak wygooglować coś, myślę, że bym się sam spopielił – czekał, aż Sans zacznie się śmiać, ale ten tego nie zrobił
-To nie było śmieszne
-nyeh heh – zdmuchnął ostatnią świeczkę i zapadła niezręczna cisza. Póki Sans nie objął brata tuląc go mocno
-Chcę, abyś był szczęśliwy. Mam nadzieję, że znajdziesz pracę, którą polubisz – Papyrus wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać
-dzięki brachu, jesteś najlepszy.
Po chwili szczerej życzliwości między braćmi, Papyrus poszedł wziąć prysznic, zaś Sans pomógł mi ubrać się i wymknąć. Szczęście zaparkowałam na końcu ulicy i Sans zaprowadził mnie do samochodu
-Więc – przerwał ciszę wsadzając ręce do kieszeni swojej kurtki – Dobrze się bawiłaś?
-Hm? Oh! – chwilę zajęło nim zrozumiałam o czym mówi, zarumieniłam się – T-tak, Sans.. To była… miła niespodzianka.
-Mweh heh – był z siebie dumny.
-Co sprawiło, że wpadłeś na taki uh… pomysł? – delikatny błękit wstąpił na jego policzki i schował brodę w chustę
-Alphys coś palnęła.. Powiedziała mi, że ja.. – przerwał kiedy doszliśmy do auta
-Huh? Co powiedziała?
-Powiedziała, że ja nigdy nie będę dominującym partnerem! – powiedział to może nieco zbyt głośno. Zachichotałam.
-Więc chciałeś udowodnić, że jest w błędzie? – rumienił się jeszcze bardziej, gwiazdki w jego oczach były takie słodkie, jakby zapewniały mnie, że wszystko na tym świecie będzie dobre.
-A udało mi się? – pocałowałam go w policzek
-O tak mój królu – zaśmiał się i otworzył dla mnie drzwi przytrzymując je trochę. Chciałam wsiąść na miejsce kierowcy, ale chwycił mnie za nadgarstek.
-Zaczekaj. – Huh? - … Myślisz, że powinniśmy mu powiedzieć? – delikatnie wyszeptał – Papyrusowi.. o nas… znaczy się
-A w ogóle powinniśmy się chować? Znaczy się, co złego może się stać? – Sans przyłożył rękę do czoła sfrustrowany
-Cóż, Papyrus sam w sobie to główny powód. Nie ufa ludziom. Może pomyśleć, że wykorzystujesz mnie aby nas rozdzielić. A tego nie chcę.
-Ale jak długo uda się nam to chować? – zapytałam cicho – Coraz trudniej się robi. Ciągłe kłamstwa i … wiesz… nie mogę nawet potrzymać cię za rękę na mieście, a chcę. Bardzo tego pragnę.  Chcę, aby wszyscy wiedzieli, że cię kocham, a tego.. nie mogę. – wyjaśniłam drżącym nieco wyższym głosem. Uśmiechnął się słodko i założył czule kosmyk włosów za ucho, nie chciałam udawać, czułam jak do oczu nabiegają mi łzy.
-Coś wymyślę – odparł ze wzrokiem pełnym zrozumienia – Obiecuję. Pocałował mnie w czoło – Moja królowo. 
Ale nic nie wymyśliliśmy. Wszystko za to z każdym dniem było bardziej skomplikowane i coraz bardziej oczywiste. Zdałam sobie z tego sprawę kiedy czekałam aż Undyne przeprowadzi diagnozę mojego komputera kolejnego dnia. Jej poczochrane czerwone włosy zasłaniały prawe oko, nie wiem nawet jak widziała przez nie monitor. Czekała, aż coś skończy się ładować kręcąc niewygodnie w fotelu obok mnie, opuściła okulary do połowy twarzy, skrzyżowała ręce, potem puściła, złączyła nogi i rozluźniła. W końcu chrząknęła i zapytała mnie.
-Więc… Kiedy wszystkim powiecie? – czytałam magazyn i przyznam, że połowicznie jej słuchałam.
-Hm? O czym? – rzuciłam przewracając strony chcąc dowiedzieć się, jak powiększyć mój orgazm pięćset razy. Znaczy się, byłam bardzo napalona biorąc pod uwagę, że nasz ostatni raz z Sansem został przerwany w najlepszym momencie.
-No wiesz… - uśmiechnęła się zawstydzona zerkając na monitor – O was? Znaczy się o tobie i o Sansie – Poczułam, jak coś ściska mnie w brzuchu. Zakryłam gazetą twarz.
-Nie wiem o czym mówisz – zabrzmiałam trochę mało naturalnie – Jesteśmy tylko.. przyjaciółmi? – Undyne westchnęła i zaczęła kręcić nerwowo kciukami patrząc na nie z uwagą
-Nie musisz kłamać. Ja uh.. my też jesteśmy.. p-przyjaciółkami. – Ooo, wiem w jaką stronę idą te wyrzuty. Odstawiłam magazyn na stolik i przybliżyłam się kładąc ręce na kolanach patrzyłam na nią tak poważnie jak mogłam.
-Undyne – westchnęłam – Ja i Sans jesteśmy tylko przyjaciółmi. Niczym więcej – milczała przez chwilę, niepewna, czasem pociągała nosem, poprawiła okulary.
-Widziałam sposób w jaki na ciebie patrzy – rzuciła po chwili – Jakbyś była rzadką ekskluzywną figurką Mew Mew Kissy Cutie z funkcją mówienia nyah. To słodkie. Dlaczego nie chcecie, abyśmy wiedzieli?
-Undyne, możesz przestać? Nie chcę…
-Oh.. D-dobra… Tak.. um… Twój laptop jest w porządku, ale zainstalowałam dodatkowego antywirusa na wszelki wypadek
-Dzięki, doceniam to – po kolejnej niezręcznej ciszy myślałam, że to koniec tematu, ale Undyne wyglądała na zdeterminowaną. 
-Możesz mi powiedzieć wszystko, wiesz? – wznowiła – Znaczy się… J-ja powiedziałam ci o tym co się stało z Alphy… I tak bardzo mi pomogłaś.. i w-wiedziałaś co powiedzieć.. – Mówi o tym razie kiedy bardzo pokłóciła się z Alphys, zadzwoniła do mnie zapłakana. Rzuciłam wszystko czym się zajmowałam i zostałam z nią przez noc, usnęła z głową na moich kolanach oglądając ulubione anime - … Chcę zrobić to samo dla ciebie. Jesteś wspaniałą przyjaciółką. Ja… ja chcę ci pomóc. – Długą chwilę patrzyłam się na moje złączone nogi nie wiedząc co powiedzieć. Mogę jej ufać. Warto jej ufać. Ona ufa mi. I w ten sposób po walce ze sobą i własną niepewnością w końcu powiedziałam to co miałam w sobie od kilku miesięcy.
-Ja… ja kocham go – mówiłam z uśmiechem myśląc o jego śmiechu o jego przytuleniach, o tym jak się kochamy. Naprawdę go kocham. Bardziej niż cokolwiek innego.  – A on kocha mnie. Sans i ja… jesteśmy w sobie zakochani – i tak moje wyznanie zostało podsumowane cichym piskiem. 
-Raju, raju, raju, raju, wiedziałam! – pisnęła tuląc mnie mocno. Jej włosy łaskotały mnie w twarz
-Undyne… nie.. mogę.. oddychać
-O-oh! W-wybacz! – przeprosiła i mnie wypuściła, ale widziałam jej wielki uśmiech – Od jak dawna? Jak to się zaczęło? Weszłaś mu do łóżka? Oh em raaany, musisz totalnie mi opowiedzieć wszystko! – I tak zrobiłam.  
 I wieści poniosły się szybko
-POWIEDZIAŁAŚ UNDYNE? – Sans krzyknął z niedowierzaniem
-Łops? – Rany, nie wiedziałam, że to może zabrzmieć aż tak źle. Sans usiadł na mojej kanapie nadal ubrany patrząc na swój telefon z niedowierzaniem. Miał wiadomość od Alphys
Przynieś swoją nową dziewczynę!
-To straszne! – zawodził dalej – Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś! Mieliśmy nikomu nie mówić!
-Cóż Undyne…
-To ktoś! – nigdy wcześniej nie widziałam go tak sfrustrowanego. Może naprawdę spierdoliłam? Był bliski płaczu.
-Sans, będzie dobrze – zapewniałam go spokojnym tonem – Wiesz jak dobrze się poczułam kiedy wyrzuciłam ten ciężar z siebie?
-Cieszę się, że ci lepiej, bo ja czuję się gorzej! – wyrzucił ręce do góry, miał twarz niebieską od gniewu. Przysunęłam się aby go pocałować, ale mnie odtrącił – Przestań! Jestem na ciebie bardzo zły – Skrzyżował ręce na piersi jak dziecko, zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę czuje to o czym mówi
-Przepraszam – mruczałam delikatnie przysuwając się znowu do niego – Powinnam wpierw porozmawiać z tobą. – Teraz pozwolił się pocałować. – Co się stało to się nie odstanie – mówiłam dalej próbując delikatnie ściągnąć jego chustę – Nic już się z tym nie zrobi.  Miejmy nadzieję że będą dyskretne
-Alphys? Dyskretna? – otworzył oczy w panice – Nigdy nie byłaś dobra w kawałach, ale to Mweh heh… Heh – zaśmiał się nerwowo wstając na równe nogi.
-Chodźmy po prostu z nimi do kina dzisiaj, dobra? Chciałeś ten film zobaczyć od dawna, prawda? – miałam głos słodki jak miód, dłonią pogładziłam go po policzku. Sans milczał chwilę nim odpowiedział
-Dobra. Ale jeżeli Alphys będzie rzucała jakieś kawały o podwójnej rance to .. – pocałowałam go w policzek.
-Sans, przez chwilę nie będziemy musieli ukrywać co do siebie czujemy. Czy to nie wspaniałe? – westchnął i pozwolił, aby głowa opadła mu na moje ramię.
-Nie mogę uwierzyć, że jej powiedziałaś – mamrotał – Ale masz rację. Powinniśmy się cieszyć. Jesteś mądra. – Podniósł głowę i popatrzył w moje oczy. – I śliczna – pocałował mnie w osta. – Boże, jesteś wspaniała – w jego głosie słyszałam pragnienie.  Nagle chwycił moją twarz w swoje ręce i pchnął mnie na kanapie zalewając żarłocznymi pocałunkami. Zaśmiałam się i zarzuciłam ręce na jego kark. Naprawdę go kocham – Mmmf – odsunął się po chwili zasysania mi twarzy, szminka rozmazała mu się po całych ustach. Ciężko było brać go poważnie w tym stanie – Ale ty kupujesz popcorn.
Share:

Opowiadanie: Gdy zgaśnie wszelka nadzieja... - Rozdział I

Notka od autora: Jest rok 2037. Dziesięć lat temu doszło do wydarzeń, które zmieniły losy całej Europy.W dziwnych okolicznościach na naszej planecie pojawiła się nowa substancja nazwana pustką. Potrafiła błyskawicznie zmieniać stany skupienia, by w jednym momencie z wielkiego kryształu zmienić się w chmurę ciemnofioletowego dymu. Spotkanie z nim w 90% przypadków zabijało na miejscu.
Na tych którzy przeżyli, zaczęły pojawiać się kryształy, podobne do tych w które potrafi zamieniać się pustka. Niestety kryształy te powoli się rozrastały. Najpierw atakowały kończyny. Do tego czasu dało się z nich wyleczyć, ale gdy kryształy pustki pojawiały się na klatce piersiowej i brzuchu, to dla takiej osoby było już za późno.
Kryształy te atakowały wtedy organy wewnętrzne. Najpierw spowalniały pracę narządu a potem zaczynały go niszczyć. Populacja Europy zmalała o 50%, gdy nagle grupa naukowców odkryła lek. To uratowało cały kontynent. Drastycznie zmalała śmiertelność, a jednocześnie spowodowało to nagłe zmniejszenie się ilości tej substancji, ponieważ nie było już osób z których mogła się tworzyć, a sama w sobie łączyła się z innymi pierwiastkami znajdującymi się w powietrzu i zamieniała się w inne niegroźne substancje.
Po tym incydencie pozostali ludzie zjednoczyli się tworząc wspólne państwo. Zjednoczoną Europę. Nastąpiła błyskawiczna odbudowa tych terenów. Było to możliwe dzięki pomocy państw, do których pustka nie dotarła, głównie USA i Chin.
Oczywiście pomimo tego, że pustka zniknęła, a wszystko dochodziło powoli do normy, to substancja ta pozostawiła po sobie trwały ślad w postaci tak zwanego światła. Była to moc, którą obdarzone zostały osoby, które miały styczność z pustką, a mimo to przeżyły. Światło ma kilka cech. Najważniejszą jest to, że osoba, która ma do niego dostęp może wytwarzać z niego przedmioty, zwykle pozwalające takiej osobie na walkę. Zawsze jest to broń do walki wręcz i element światła, który może przybierać różne kształty i zwykle używa się go do walki na dystans. Drugą istotną rzeczą jest to, że większość osób, która ma do niego dostęp może go używać tylko w jednej ręce, która jest jednocześnie ręką dominującą. Najważniejszym jednak faktem jest to, że światło odzwierciedla duszę właściciela. To znaczy, że im osoba jest bardziej zła, tym jego światło jest bardziej szare, aż w końcu staje się całkiem czarne i wygląda jakby pochłaniało światło z otoczenia. A jeśli osoba jest dobra to jej światło jest coraz jaśniejsze, co powoduje, że jeśli osoba jest wręcz uosobieniem dobroci to jej światło jest na tyle jaskrawe, że może oślepić inne osoby.
Autor: Exelon
Spis treści:
| 1 (obecnie czytany) | 2  |


Siedziałem w szkole. Zwykłe lekcje nic ciekawego. Moja ławka znajdowała się na samym końcu sali. Miałem stamtąd widok na całą klasę. Nazywam się Piotr Anderson. Mam 17 lat i Chodzę do LO 8 w Opolu w 5 dystrykcie.
Mam szare włosy, które są pozostałością po moim kontakcie z pustką i szare oczy.
Zwykle nosze biały płaszcz z kapturem, który ma srebrne zdobienia i znak krzyża na plecach, do tego szare spodnie i wojskowe buty za kostkę, ale teraz nosiłem szkolny mundurek, na który przypada granatowa koszulka polo, której nienawidzę, tego samego koloru spodnie i czarne buty.
Na mojej lewej ręce znajduje się symbol czteroramiennej gwiazdy. Innymi słowy informowało to innych, że mogę korzystać ze światła. To był główny powód, dla którego siedziałem z tyłu. Moi koledzy z klasy, pomimo tego, że są mili to mi nie ufają, gdyż byłem według nich niebezpieczny. Obserwowałem już zegar i czekałem na koniec lekcji.
Od razu po jej zakończeniu odezwał się dzwonek mojego telefonu.
-Halo? -Odezwał się głos w słuchawce.
-Słyszę cię głośno i wyraźnie wuju. -Odpowiedziałem.
-Ile razy mam ci powtarzać? W trakcie, kiedy pracuję masz mówić do mnie per. generale. -Odpowiedział generał Anderson.
-Przecież wiesz wuju, że jestem w szkole. Jak miałbym im potem wyjaśnić, że rozmawiałem z samym generałem w trakcie zwykłej przerwy?
Zwykle przekomarzaliśmy się tak przez dłuższy czas, ale tym razem wuj błyskawicznie spoważniał.
-Masz misję. -Powiedział do mnie.
-O co chodzi? -Zapytałem się, gdyż chciałem poznać szczegóły.
-Dzisiaj o 22 masz odebrać to o czym ostatnio rozmawialiśmy.
-Dobrze, a gdzie?
-14 dystrykt w ruinach ciepłowni, która znajduje się niedaleko szpitala.
-Kto ma mi to przekazać?
-Rozpoznasz go bez problemu.
-No dobrze. Dostarczyć ci go osobiście?
-Tak, dopiero wtedy zastanowimy się co z nim zrobić.
-Dobra. To do zobaczenia wuju.
-Trzymaj się. I nie spartacz tej misji.
Po tych słowach rozłączył się.
-Nie zawiodę cię. -Wyszeptałem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zegarek wskazywał 21:50, a ja zbliżałem się już do budynku, w którym miało odbyć się spotkanie.
Gdy już do niej dotarłem to zsiadłem z motoru i wszedłem do środka. Czekał na mnie już tam człowiek, z którym się miałem skontaktować.
-Marcin? -Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem kto na mnie czeka.
Doktor Marcin Konopnicki, jeden z najlepszych naukowców jakich obecnie zna ta ziemia i bliski przyjaciel generała Andersona.
-Cieszę się, że wysłali akurat ciebie. Gdyby nie wzmożona działalność mrocznych to pewnie sam bym się wybrał do dystryktu pierwszego, ale sam wiesz. Nie umiem walczyć.
-Dobra nie ważne. Masz to? - przeszedłem od razu do konkretów.
-Mam. -Wyjął z kieszeni nowoczesną strzykawkę. -Uważaj na to.
-Dobra. -Wziąłem od niego strzykawkę i schowałem ją do małego pudełka. -Będę uważał.
-Okej. A teraz zbieraj się i jedź jak najszybciej przekazać to generałowi.
-Dobra.
Po pożegnaniu się, wsiałem na motor i odjechałem. Przejeżdżałem przez dystrykt 10, gdy usłyszałem wybuch. Bezzwłocznie skierowałem motor w stronę eksplozji.
Okazało się, że to była banda mrocznych. Mrocznymi nazywa się potocznie wszystkich ludzi, których światło było szare lub czarne. Atakowali dziewczynę za pomocą elementów światła w kształcie strzał. Na razie udawało jej się ich uniknąć, ale potknęła się i upadła. Od razu zatrzymałem się i ruszyłem w jej stronę aktywując w jednej ręce elementy światła w postaci noży.
Okazało się jednak, że pomiędzy mną a tą dziewczyną jest spora dziura, a w jej stronę lecą już kolejne strzały. Wysłałem więc moje noże w stronę tych pocisków i rozciąłem je w pół. Jednocześnie skoczyłem i drugą ręką stworzyłem platformy po których kierowałem się dalej. Znów poleciały strzały, a ja od razu je zniszczyłem. W końcu dotarłem do tej dziewczyny. Miała różowe włosy i szaroniebieskie oczy, była podobnego wzrostu do mnie, a co za tym idzie nie była za wysoka.
-Spokojnie, ochronię cię. -Odparłem i jednocześnie lewą ręką stworzyłem barierę, która pochłonęła kolejne pociski lecące w naszą stronę.
Miałem już przygotować moje elementy światła, gdy usłyszałem za sobą jej przerażony głos.
-Uważaj!
Odwróciłem się. Okazało się, że za nami był jeszcze jeden mroczny, który wysłał już pocisk w jej stronę. Nie miałem czasu na stworzenie czegokolwiek. Nie miałem innego wyjścia. Wykorzystałem moje ciało jako tarczę by ją ochronić. Dostałem w brzuch i upadłem powoli się wykrwawiając. Straciłem już nadzieję, gdy nagle dotknąłem strzykawki.
-Wysłuchaj mnie uważnie, bo drugi raz nie będę powtarzał. - Wyjąłem strzykawkę. -
-Substancja, która się w niej znajduje to Nano stymulant. Jest to prawdopodobnie jedyna nasza nadzieja więc jeśli nie chcesz umrzeć to wstrzyknij ją tutaj. -Dotknąłem moją ręką miejsca pomiędzy jej barkiem a piersią.
Zaskoczyło mnie to, ale od razu to wykonała, bez żadnego „ale”. Gdy już to zrobiła to rozbłysł oślepiający błysk, a po nim wszystko wróciło do normy za wyjątkiem jej symbolu gwiazdy. Świecił.
Widziałem jej strach. Bała się. Więc wysiliłem się na uśmiech i jeszcze parę zdań.
-Spokojnie. Nic ci nie jest. A teraz posłuchaj uważnie. Stymulant, który ci dałem pozwala na kontrolę czyjegoś światła. Oczywiście jeśli ta osoba się zgodzi. Nie wiem jak to dokładnie działa, ale to jest nasza jedyna nadzieja.
Ostatkiem sił położyłem moją lewą dłoń na jej prawej i powiedziałem takie słowa:
„Powierzam ci moją duszę. I‘m yours”
Po tych słowach straciłem przytomność, którą niedługo potem odzyskałem,
 lecz nie mogłem poruszać żadną kończyną i jednocześnie nic nie widziałem. Dopiero po krótkiej chwili zobaczyłem obraz i ujrzałem moje leżące ciało.
Można powiedzieć, że widziałem to co ta dziewczyna. Zobaczyłem, że spogląda na swoje ręce. W lewej dłoni trzymała srebrny miecz, który miał wiele zdobień w kształcie gałęzi z liśćmi.
Czułem jej wahanie i strach, gdy spojrzała na moje ciało.
Chciałem ją przytulić, by ją uspokoić, ale nie miałem jak. Nagle znów rozbłysło oślepiające światło i na jej ciele pojawił się mój płaszcz, tyle że dopasowany tak by przylegał do niej. Ujrzałem w odbiciu miecza, że jej oczy się zmieniły. Teraz jedno oko było tej samej barwy co wcześniej, a drugie było równie szare jak moje.
Na głowie miała kaptur, powodowało to, że nie mogłem ujrzeć jej włosów. Sądziłem jednak, że one również się zmieniły. Czułem jej dalsze wahanie, chciałem coś zrobić, ale nie miałem jak. W końcu spróbowałem się odezwać.
-Spokojnie jestem tu z tobą. Pokonamy ich.
Dygnęła. Czyli mnie jednak usłyszała! Po chwili usłyszałem, że nie jest w stanie go unieść, więc spróbowałem przekierować moją moc za pomocą miecza by jej pomóc. Z broni wyłoniły się dwa srebrne sznury, które owinęły jej rękę. Po chwili zniknęły, a na jej lewej dłoni ukazał się mój symbol gwiazdy . Uniosła miecz.
-W tym momencie jesteśmy jednością. -Odparłem. -A teraz jeśli chcesz byśmy przetrwali to walcz!
Nie musiałem się powtarzać. Dziewczyna rzuciła się w stronę wrogów w lewej ręce trzymając miecz, a w prawej przywoływała elementy światła w postaci płatków kwiatów. Poleciały w naszą stronę strzały. Chciałem stworzyć tarczę, lecz nie mogłem nic zrobić, ale mimo to przed nami i tak pokazała się bariera, która pochłonęła te pociski. Zrozumiałem wtedy, że wystarczy bym w myślach próbował ją utworzyć, a miecz, w którym zaklęta była cała moja siła utworzy ją za mnie.
Zbliżyliśmy się już do nich na dość bliską odległość, gdy ona zamachnęła się tą bronią. Stworzyło to srebrzystą falę, która przecięła trójkę napastników.
Drugi raz nie musiała, gdyż reszta uciekła w popłochu.
Gdy wszystko już ucichło to podeszła do mojego ciała i wypuściła miecz. Nagle znów straciłem przytomność i obudziłem się w swoim ciele.
Okazało się, że rana, którą miałem na brzuchu całkowicie się zagoiła. Wstałem. Kawałek dalej stała ona. Była już w swoim normalnym ubraniu.
Miałem się do niej odezwać, gdy zadzwonił telefon.
-Tak?
-Co się dzieje? Czemu cię jeszcze nie ma?
-Miałem spore komplikacje. Obecnie stymulant znajduje się w dziewczynie, która stoi obok mnie.
-Co?! Jak to się stało?
-Miałem do wyboru byśmy umarli, albo poświęcili stymulant i w jakiś sposób się wykaraskali z tej sytuacji.
-Hmm. No dobrze resztę mi opowiesz jak wrócisz. Tylko przyprowadź ją. Muszę z nią porozmawiać.
-Tak jest.
Rozłączyłem się. Podszedłem do niej i odezwałem się.
-Będziesz musiała ze mną jechać. Jest ktoś kto chce z tobą porozmawiać.
Gdy zobaczyłem jej przerażoną minę postanowiłem ją uspokoić, więc uśmiechnąłem się pogodnie.
-Spokojnie. Nic ci się nie stanie. Tą osobą jest generał Anderson, mój bezpośredni przełożony. Jest to naprawdę dobra osoba, ale musi z tobą porozmawiać z powodu stymulanta, który ci podałem.
Po chwili wahania w końcu się ostrożnie odezwała.
-Dobrze.
-Choć. -Ponagliłem. -W pobliżu mam motor. Za pomocą jego pomocą dostaniemy się do dystryktu pierwszego.
Gdy już do niego dotarliśmy to z podręcznego schowka wyjąłem dwie pary gogli. Jedną z nich założyłem, a drugą podałem tej dziewczynie.
-Trzymaj i załóż je porządnie.
Gdy to zrobiła, wsiedliśmy na motor.
-Trzymaj się mnie mocno, by ci się coś nie stało. A i przy okazji lepiej nie otwieraj ust w trakcie jazdy.
Włączyłem silnik i pojechaliśmy. Zajęło nam to jakieś dwadzieścia minut.
Gdy dotarliśmy na miejsce to podjechałem do stójkowego.
-Wpuść nas.
-A kogo tam masz?
-Osobę, z którą chce porozmawiać generał.
-Okej, wjeżdżajcie.
Wróciłem do motoru, wsiadłem i wjechaliśmy na teren placówki.
Gdy z niego zsiedliśmy to od razu udaliśmy się do kwatery głównej.
Wyjąłem kartę i przyłożyłem ją do skanera. Po pięciu sekundach drzwi otworzyły się, a my weszliśmy do środka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To było dla niej dziwne uczucie. Była już tak blisko śmierci, a tu nagle uratował ją nieznany chłopak. Ochronił ją, zasłonił swoim ciałem, a potem...
Ciężko jej było to wszystko pojąć. Dał jej strzykawkę z jakąś dziwną substancją. Okazało się, że pozwalała jej na kontrolę czyjegoś światła w postaci broni. Ale ona obawiała się tej mocy. Okazało się również, że osoba, która ją uratowała jest bezpośrednio powiązana z tutejszym generałem i zabiera ją na rozmowę z nim. Gdy tak rozmyślała idąc strasznie długim korytarzem ten dziwny chłopak ją zagadał.
-Zapomniałem cię spytać. Jak masz na imię?
Zawahała się. Bała się mu odpowiedzieć. On to jakby wyczuł i uśmiechnął się.
-Spokojnie nie musisz się niczego obawiać. -Odparł. -Zróbmy tak. Ja powiem ci jak ja mam na imię, a ty podasz mi swoje. Ok?
Zawahała się
-Yyy ok.
-No dobrze to najpierw ja. Nazywam się Piotr, a ty?
-P-pau-li-na. - Wyjąkała.
-Hmm ładne imię. -Stwierdził.
Zarumieniła się, ale nic nie powiedziała.
-No dobra. -Stwierdził po chwili. -Zbliżamy się.
Po tych słowach podszedł do ostatnich drzwi na tym korytarzu. Wyjął kartę, przyłożył ją do czytnika, odczekał pięć sekund i otworzył drzwi.
Weszli do obszernego gabinetu. Z jednej strony były drzwi prowadzące do drugiego pokoju, prawdopodobnie sypialni, a po drugiej stronie znajdowały się regały wypełnione najrozmaitszymi księgami. Na samym środku stał wielki okrągły stół, a za nim postawione było obszerne biurko, przy którym siedział wyglądający na około sześćdziesiąt lat mężczyzna.
-Hmm, a więc o tobie wspominał Piotr. -Wstał. -Nazywam się Mikołaj Anderson.
Podał jej rękę.
-No dobrze siadajcie. -A potem zwrócił się bezpośrednio do Piotra. -A teraz opowiedz co się stało.
Wyjaśniania zajęły mu około godziny. Gdy już skończył, twarz generała Andersona była mimo wszystko radosna.
-Niesamowite! Co prawda smuci mnie to, że musiało do tego dojść, ale przynajmniej wiemy, że to działa i że jest ktoś kto potrafi to kontrolować. Szkoda, że jest pani w to zamieszana, ale mam inne pytanie. Mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie pani mieszka?
-Uhm. -Zawahała się, gdy usłyszała to pytanie. -Mieszkam w sierocińcu w 7 dystrykcie.
-Znam to miejsce. -Odparł Piotr. -Dawniej był to budynek, gdzie na dolnej części mieściła się przychodnia lekarska.
-Dobrze, zawieź ją tam, tylko poczekaj jeszcze chwilę. Mam ci coś do przekazania w cztery oczy.
Paulina wyszła, a oni zaczęli rozmowę. Bycie w tym budynku powodowało u niej niepohamowane napady paniki, ale mimo wszystko starała się ich nie okazywać.
Po jakiś dziesięciu minutach Piotr w końcu wyszedł z gabinetu, co ją uspokoiło. Był on tutaj jedyną osobą, której mimo wszystko się nie obawiała. Gdy jechali drogą powrotną do sierocińca to trzymała się go pewniej, wiedząc, że on jej nie skrzywdzi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Heh. To zadanie, które powierzył mi wuj jest trochę dziwne, ale muszę je wykonać. Tylko pytanie czy ona się zgodzi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dotarliśmy w końcu do sierocińca. Budynek wyglądał gorzej niż źle. Tynk, który spadał ze ścian i dziury w dachu. Powinni go już dawno zburzyć lub wyremontować. Co ciekawe, pomimo tego, że była już 23 to i tak w wielu oknach paliło się światło. Weszliśmy do budynku.
-Dlaczego tu jesteś? -Zapytała mnie Paulina.
-Rozkaz Wuja. -Odparłem. -Wyjaśnię ci, gdy porozmawiam z tutejszym dyrektorem.
-Ale dlaczego? -Dopytywała się dalej.
Mimowolnie się uśmiechnąłem. Osóbka na początku tak bardzo wystraszona, a teraz, gdy usłyszała coś istotnego to nie dawała za wygraną, zależało jej na tym by dowiedzieć się więcej. Ciekawa dziewczyna.
-Odpowiem na twoje pytania. Potem.
Chciała już coś powiedzieć, ale dotarliśmy do pokoju dyrektorki.
-Czas na mnie. Spodziewaj się mnie tu za chwilę. Wtedy porozmawiamy.
Po tych słowach zapukałem do drzwi, a gdy usłyszałem ciche proszę, to wszedłem do pokoju.
-A kim pan jest? -Zapytała oschle dyrektor Mikołajczuk, która odpowiedzialna była za tą placówkę.
-Nazywam się Piotr Anderson i przychodzę w sprawie niejakiej Pauliny.
-Ahh ona. -Wymamrotała pani Mikołajczuk. -Zrobiła coś złego?
Powiedziała to takim tonem, że aż odniosłem wrażenie, iż to nie był pierwszy raz, kiedy ktoś z czymś takim do niej przyszedł.
-Nie. -Uspokoiłem. -Ale najlepiej będzie, jeśli pani przeczyta ten list.
Wyjąłem z kieszeni list z pieczęciom generała Andersona i podałem go dyrektorce.
Gdy go przeczytała to jej oczy rozszerzyły się w zdziwieniu.
-Dlaczego jest ona tak istotna dla wojska? -Spytała.
-W wyniku pewnych wydarzeń, o których nie mogę mówić z powodu tajemnicy wojskowej, stała się dla nas strasznie ważna, a co za tym idzie jest w wielkim niebezpieczeństwie.
-A co ona na to? -Wskazała na list.
-Jeszcze nic nie wie. Generał kazał najpierw panią poinformować o zaistniałej sytuacji, a potem dopiero ją.
-Hmm. To przekaż jej to jak najszybciej. Jeśli to naprawdę takie ważne jak pan mówi, to lepiej by dowiedziała się o tym jak najszybciej.
-Czyli pani wyraża zgodę?
-Ależ oczywiście! -Odparła oburzona. -Moim najważniejszym zadaniem jest dbać o bezpieczeństwo dzieci, które tu przebywają.
Błyskawicznie odszukałem drugie dno w tym zdaniu, ale stwierdziłem, że wolę ugryźć się w język.
-No to idę jej przekazać. Mam tylko nadzieję, że ona się zgodzi.
-Oh też mam taką nadzieję.
Wyszedłem z jej gabinetu. Paulina siedziała na krześle obok.
-Wyjaśnisz wreszcie o co chodzi? -Spytała z lekką irytacją w głosie.
-Od czego zacząć? -Zapytałem by mieć chwilę na poukładanie myśli.
-Najlepiej będzie, jeśli od początku. -Odparła.
-No dobrze. Zaprowadź mnie do swojego pokoju, a ja w tym czasie postaram ci się wszystko wyjaśnić.
-Okej. -Wstała i poszła długim korytarzem, a ja obok niej.
-Dobra. Istotną rzeczą jest to, że generał dał mi list, który miałem przekazać dyrektorce.
-Co w nim było napisane?
-W skrócie to, że w wyniku tego co ci się dzisiaj wydarzyło jesteś w wielkim niebezpieczeństwie i że planujemy cię przenieść gdzie indziej w trybie natychmiastowym.
-Co?! -To co usłyszała uderzyło na nią jak grom z jasnego nieba. –I gdzie mam niby mieszkać?
-Zgodnie z planem na razie u mnie, a potem zobaczymy.
-A dlaczego miałabym się niby zgodzić.
Rozłożyłem ręce.
-Nie mam pojęcia, taki dostałem rozkaz, ale wybór i tak zależy od ciebie.
-Hmm. -Widać, że głęboko rozmyślała.
Nie dziwiłem jej się. Sam miałbym dylemat, nadal żyć w takim miejscu czy zamieszkać u kompletnie nieznajomej osoby. Weszliśmy do jej pokoju i w pierwszej kolejności zatkałem nos. Waliło zgnilizną.
Stałem tak chwilę, gdy nagle Paulina zaczęła się pakować.
-Co ty robisz? -Zapytałem się, choć znałem odpowiedź.
-Podjęłam decyzję.
Po chwili była już gotowa. Uśmiechnęła się do mnie, co mnie tym bardziej zaskoczyło.
-To gdzie mnie zabierzesz? -Zapytała.
Jej ton głosu był tak inny, że aż mnie zatkało. Cieszyła się. Dopiero po chwili odpowiedziałem.
-Dystrykt piąty. -Odparłem. -Tam znajduje się moje mieszkanie.
Skończyła się pakować i wyszła. Wszystko co miała zapełniła jedna średnia torba.
Weszła na chwilę do pokoju dyrektorki by zdać klucz i wyszliśmy.
Zauważyłem, że nie pożegnała się z nikim tylko wyszła. Dla zwykłej osoby było to zastanawiające, lecz dla mnie jej zachowanie było całkiem zrozumiałe.
 Jadąc motorem zastanawiałem się, co mam sądzić o tej dziewczynie, ale po niewczasie stwierdziłem, że powinienem skupić się jednak na drodze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Było już sporo po północy, gdy w końcu dotarli do bloku, w którym mieściło się jego mieszkanie. Zsiedli z motoru i podeszli do drzwi. Piotrek wstukał kod, a one z przyjemnym brzęczeniem otworzyły się.
Wsiedli do windy, a chłopak wcisnął przycisk podpisany cyfrą 7.
Winda posłusznie sunęła ku górze. Gdy z niej wysiedli to skierowali się na koniec korytarza do mieszkania pod numerem 78. Wyjął klucz, otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę pierwszą. Mieszkanie było trzypokojowe. W salonie była jednocześnie kuchnia i jadalnia, a w pozostałych dwóch pokojach znajdowały się sypialnie.
Zastanowiło to Paulinę.
-Ktoś tu jeszcze mieszka? -Zapytała wskazując na drugi pokój.
On nawet nie spojrzał tylko z szafy, która znajdowała się w przedpokoju wyjął prześcieradło i poszewki, a następnie skierował się do jednego z pokoi.
-Tak szczerze to nie. -Odparł. -Mieszkam tu sam, ale na wszelki wypadek mam zapasowy pokój. Rozgość się.
Paulina weszła do pokoju. Miał jasnozielone ściany. Stało w nim biurko z przyrządami do pisania, pusta szafa, komoda, oraz łóżko, przy którym stał Piotrek i nakładał poszewki na pościel.
-To twój pokój. -Powiedział. -No przynajmniej na razie. W szufladzie masz zapasowe klucze od domu.
-Dlaczego to robisz? -Zapytała.
Chłopak wstał.
-Heh. Po pierwsze z rozkazu generała, a po drugie jestem ci coś winien. W końcu to przeze mnie do tego doszło. -Potem zamyślił się. -Możliwe, również że dla tego, iż wiem, jak to jest, gdy tylko dlatego, że masz światło ludzie odnoszą się do ciebie sceptycznie. Uwierz mi znam ten ból. -Przez chwilę stał, a potem roześmiał się, jak gdyby nigdy nic. -No dobra. W łazience, w białej szafce są przybory kąpielowe i ręczniki. Idź się wykąp, a ja w tym czasie przygotuje coś do jedzenia, no chyba że chcesz iść już spać. Na całe szczęście jutro jest sobota, więc można się porządnie wyspać.
-Chyba jednak coś zjem. -Odparła.
Wyjęła swoje rzeczy i włożyła je do szafki, a następnie wzięła piżamę i poszła się wykąpać. W tym czasie Piotrek wyjął z lodówki ogórki, paprykę, pomidory, czerwoną cebulę i oliwki. Pokroił je i wrzucił do miski. Następnie dodał do tego przypraw i oliwy z oliwek, a na koniec wymieszał. Spróbował i z zadowoleniem pomachał głową. Schował niezużyte składniki do lodówki i wyjął z niej butelkę soku pomarańczowego.
Postawił to wszystko na stole i z kredensu wyjął dwa głębokie talerze, sztućce i kubki. Potem wyjął z chlebaka bagietkę i pokroił ją, a następnie wrzucił do koszyka, który postawił obok miski z sałatką. Gdy skończył, wyszła Paulina ubrana w długą piżamę.
Z wdzięcznością popatrzyła na posiłek.
-Smacznego. -Powiedział Piotr i zaczął nakładać na talerze sałatkę.
 Paulina usiadła i spokojnie zaczęła zajadać posiłek. Musiała stwierdzić, że to co zrobił Piotrek było przepyszne, a mimo wszystko zajęło mu to około piętnastu minut.
Sięgnęła po sok. Kolejne zaskoczenie. Był mętny. Nie był to jeden z tych kartonowych soków, które sprzedawali w sklepie, było czuć, że był niedawno wyciskany.
Piotrek zauważył jej zdziwienie i uśmiechnął się.
-Jeden z plusów służby w wojsku. -Odparł. -Regularnie dostajemy spore transporty świeżych owoców, więc wykorzystuje to do wyciskania z nich soków.
Po posiłku Piotrek włożył naczynia i sztućce do zmywarki i poszedł się wykąpać, a Paulina położyła się spać.
Niedługo później wyszedł. Miał na sobie luźny T-shirt i krótkie spodnie.
Zajrzał do jej pokoju. Dziewczyna smacznie spała, a stwierdził to po cichym chrapaniu.
Gdy był już pewny to wszedł do jej pokoju i zajrzał do szafy. Szybko ją przejrzał, zmarszczył czoło i wyszedł. Następnie poszedł do swojego pokoju i napisał do kogoś wiadomość.
Share:

25 stycznia 2018

Projekt M - Ciekawość zabiła Mojmirę

A więc tak...
Nadużywam tego stwierdzenia...

Dzisiaj zrobiłam niezapowiedzianego live (konkretnie to dwa... ale jeden trzeba było skasować, bo tego się oglądać nie dało xD)

Live poświęciłam grze Dodo Dan jaką zrobiła, a o jakiej mówiła na początku tego miesiąca.
Link do notki z grą
Strony Dodo Dan 
Oraz live na YT
 
Share:

24 stycznia 2018

Undertale: Gra w kości -Rozbudzone szkielety [The Skeleton Games - Stir Fried Skeletons] [tłumaczenie PL]

Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Od czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki tak strasznie głośno? Masz tego serdecznie dość. Ściany są cienkie i słyszysz, jak chodzi po mieszkaniu, krzyczy albo... gra w gry.... Zaraz, znasz tę grę. Czas rozpocząć plan "jak wkurwić sąsiada palanta". Tylko dlatego, że jesteś wampirem, nie oznacza, że nie możesz być złośliwa. 
A więc tak, opowiadanie Postać x Czytelnik. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Uniwersum - UnderFell. Związek Sans x Czytelniczka. Co warto wiedzieć? Wcielasz się w żyjącą kilka setek lat wampirzycę, która świetnie zaaklimatyzowała się w otaczającym świecie do takiego stopnia, że ... jest nerdem. Uwielbia gry komputerowe. Co jeszcze/ A tak, jesteś znacznie wyższa od Sansa. 
Czy Tobie, droga wampirzyco uda się skraść serce małego, wkurwionego na cały świat Sansa? 
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Autor: poetax
SPIS TREŚCI
Podziwiałaś nieco wyblakłe niebieskie niebo kiedy wchodziłaś do mieszkania z koszykiem pełnym czystych ubrań. Sobotni poranek, musisz wszystko przygotować przed wizytą Papyrusa. Wiedziałaś, że będzie patrzył krytycznym okiem na wszystko, więc całe mieszkanie musi być idealne. Pierwsze kroki skierowałaś w stronę sypialni. Przez chwilę stanęłaś i nasłuchiwałaś, czy sąsiad się już obudził. Delikatne oddychanie i cichutkie chrapanie, dobrze że choć raz się wyśpi. Zaczęłaś chować pranie do szafek. Właściwie tylko to zostało. Nie miałaś wiele do sprzątania, trzymasz porządek prawie cały czas. Ale i tak musiałaś załatwić kilka spraw. Kiedy skończyłaś z praniem poszłaś do kuchni i ściągnęłaś garczek z gotującymi się jajkami z palnika. Schłodziłaś je w zimnej wodzie nadal zastanawiając się, jak to możliwe, aby gotować jajka zrobione z magii. Jak już wystygły obrałaś je ze skorupek. Z głównym daniem będziesz musiała poczekać na przybycie Papyrusa, nie obrazi się jeżeli na początek podasz niewielką zakąskę. 
 Sans przekręcił się na łóżku, dzwonek telefonu odbijał się głośnym echem po jego czaszce.
-Spierdalaj – warknął zaspany nim zaczął macać ręką powierzchnię stolika w poszukiwaniu tego cholerstwa aby się zamknęło. Kiedy tak się stało podwinął pod siebie prześcieradło i już chciał wrócić znowu do spania, kiedy jego telefon znowu zaczął dzwonić – OBYŚ TO KURWA NIE TY DO MNIE DZWONIŁA! – krzyknął w stronę ściany nim chwycił za komórkę i przystawił ją do twarzy by zobaczyć kto do niego wydzwania.
Dzwoni NowyKontakt3... 
Zaczął warczeć jak tylko to zobaczył.
-CZACHO WSTAWAJ! – jego sąsiadka krzyczała przez ścianę, zaś komórka dzwoniła
-MAM JESZCZE PIERDOLONĄ GODZINĘ! – odkrzyczał wyłączając telefon i zwinął w kulkę pod kocem.
-A WIĘC SIĘ PRZYGOTUJ! – krzyknęłaś.
-NIE JESTEM TAK WOLNY JAK TY, WYSTARCZY MI PÓŁ GODZINY – nadal próbował się wygodnie ułożyć
-WRÓCISZ SPAĆ JAK JUŻ SIĘ PRZYGOTUJESZ!
-SPIERDALAJ! – wycharczał – NIE BĘDĘ ROBIŁ CO MI MÓWISZ. OBUDZĘ SIĘ KIEDY KURWA CHCĘ! – usłyszał oddalające się kroki i prychnął. Nie będziesz mu rozkazywać. Będzie spał tak długo jak chce. Drzwi do Twojego mieszkania się otworzyły, kroki na korytarzu zatrzymały się przed jego, a potem chrobotanie w zamku. Zaczął się pocić nasłuchując dalej. O-ona nie może się tu dostać.. prawda? D-drzwi są zamknięte… P-pewnie tylko zapuka… prawda…? Coś stuknęło w drzwiach I te stały otworem. – CO DO KURWY, NIE WŁAMUJ MI SIĘ DO DOMU! – krzyknął, jego dusza zabiła w przestrachu. Jest wkurwiona, musi być, a kiedy jest wkurwiona.. Słyszał Twoje kroki w korytarzu i podążając za głosem instynktu zrobił to co musiał. To nie tak, że się Ciebie boi… ale czasami… tradycyjne metody są najlepsze. Oswobodził szpony z prześcieradła i niemal natychmiast się teleportował.
-MAM NADZIEJĘ, ŻE JESTEŚ W NASTROJU NA PRZYTULACIE, BO CZAS CIĘ POTULIĆ! – krzyknęłaś otwierając drzwi do jego sypialni i weszłaś do środka. Przywitał Cię pusty pokój, ale czysty. Pozwijane prześcieradło i koc to jedyne co było na łóżku. Zmarszczyłaś brwi… Chowa się? Klik. Klik. Klik. Cichutkie stukanie dobiegło z ubikacji na końcu korytarza, wiesz już gdzie jest. – Dobrze, że nie śpisz! – powiedziałaś obniżając swój głos podchodząc do zamkniętej ubikacji
-B-biorę prysznic, więc spierdalaj! – woda zaczęła lecieć chwilę potem. Skrzyżowałaś ręce patrząc na drzwi. Tak niewiele brakowało.. aby został uściskany.  
 Sans szedł z ubikacji do sypialni, czysty, ale nagi, woda kapała za nim. W jego szafie choć raz panował porządek i pachniało świeżością, zarzucił na siebie ubranie. Posłał łóżko, starając się ukryć nowe dziury w prześcieradle i poszedł marudząc pod nosem do kuchni.
-Pieprzony, głupi jak but człowiek… Wstanę kiedy kurwa chcę.. Nie będę robił co mi mówi. Nie jestem kurwa dzieckiem. Dlaczego kurwa wydaje się jej, że może mi…
-Cześć Czaszeczko! – zawołałaś siedząc na jego kanapie. Zacisnął palce na drzwiach do lodówki – Lepiej nic nie jedz. Sporo jedzenia na dzisiaj przygotowałam – ostrzegłaś.
-Co ty tutaj kurwa jeszcze robisz?! – krzyknął, podnosząc czaszkę aby na Ciebie spojrzeć.
-Cóż.. – zaczęłaś opierając się wygodnie – Włamałam się bo doszłam do wniosku, że potrzebujesz tulaska pełnego miłości by dobrze rozpocząć dzień. A potem sobie usiadłam.
-N-nie możesz tak po prostu przyjść i robić to co.. – westchnął – Powiedz mi kiedy sobie pójdziesz! Zamierzałem właśnie…
-Czekam na twojego braciszka, więc spokojnie
-Nie możesz czekać na niego u siebie?
-Mmmm… Mogłabym, ale nie chcę. – popatrzyłaś na pęknięty sufit. W nocy jeszcze więcej się posypało, I kilka kawałków pobrudziło podłogę w kuchni. Zamierzałaś poczekać na jego brata kiedy zobaczyłaś nowy bałagan. To była przecież Twoja wina. Sans otworzył lodówkę
-Rób co chcesz…
-Czacho! Nie jedz! – nalegałaś.
-Nie będziemy jeść do wieczora, prawda? Zgłodnieję, jeżeli zjem rano – Od kilku godzin nie ma już poranka, ale zachowasz to dla siebie
-Zrobiłam zakąski, nic ci nie będzie.
-Zakąski? – uniósł brew
-Tak. Więc wstrzymaj się trochę.
-Dobra! – trzasnął lodówką by pojawić się koło kanapy i zająć miejsce na kanapie.
-Szef będzie zły za ten bałagan? – zapytałaś patrząc na kanapę
-Ani mi się śni tego znowu sprzątać – wyglądał na zmartwionego kiedy to mówił
-Ale…
-Spada co chwilę kiedy cokolwiek się ruszy. Nie ma szansy na utrzymanie porządku. Więc czy to ma jakiekolwiek znaczenie? – Postanowiłaś tym razem mu odpuścić. To Twoja wina.
-Zadzwoniłam I zostawiłam wiadomość w spółdzielni swoją drogą, ale wydaje mi się, że nikt nie przyjdzie się tym zająć do poniedziałku – Sans tylko warknął opierając głowę o podłokietnik by ułożyć się wygodnie – Zaraz.. idziesz spać? – zapytałaś patrząc jak się wierci.
-A no
-Ale…
-Powiedziałaś, że będę mógł po tym jak się przygotuję. Jestem gotowy, więc idę spać
-Ale zaraz przyjdzie
-A więc będę spał póki nie przyjdzie.  – Już miałaś coś powiedzieć kiedy usłyszałaś głośne pukanie do drzwi.
-SANS! SANS TY LENIWY OBIBOKU! OTWIERAJ TE DRZWI NATYCHMIAST! – Popatrzyłaś na godzinę w swoim telefonie. Jest wcześnie… Sans zaczął się pocić i wyskoczył z kanapy podbiegając do drzwi – JEŻELI ZNOWU BĘDĘ MUSIAŁ NA CIEBIE CZEKAĆ PRZYSIĘGAM , ŻE…
-Cz-cześć Szefie – rzucił nerwowo otwierając drzwi.
-DOBRZE, W KOŃCU OTWORZYŁEŚ NA CZAS – natychmiast przepchnął się do środka i udał do kuchni
-Co ty masz na….
-NIE TERAZ SANS! – do siatki jaką miał w ręce wpadł kawałek sufitu, popatrzył do góry – WIDZĘ, ŻE TWOJA KUCHNIA JEST W OPŁAKANYM STANIE, TAK JAK ZOSTAŁO POWIEDZIANE.
-T-tak Szefie.. A-ale niedługo naprawią więc nie musisz..
-MILCZEĆ! NIE JESTEM TUTAJ ABY SŁUCHAĆ TWOICH ŻAŁOSNYCH TŁUMACZEŃ. CZY PATRZEĆ NA TO W JAK ŻAŁOSNYCH WARUNKACH MIESZKASZ. MAM WAŻNIEJSZE SPRAWY NA GŁOWIE, DLATEGO PRZYBYŁEM WCZEŚNIEJ, ABY Z TOBĄ POROZMAWIAĆ NA TEMAT NASZEJ WIZYTY W DOMU CZŁOWIEKA!
-Uh… D-dobra, Szefie.. ale..
-JAK WIESZ, JA, WSPANIAŁY I PRZERAŻAJĄCY PAPYRUS JESTEM NA SZCZYCIE LISTY POTWORÓW W NASZYM GATUNKU I ZAWSZE SIĘ UPEWNIAM, ABY WE WSZYSTKIM BYĆ NAJLEPSZYM, TAKŻE W UTRZYMYWANIU ZNAJOMOŚCI. TO DLATEGO CZŁOWIEK BŁAGAŁ MNIE, ABYM RACZYŁ GO ZASZCZYCIĆ SWOJĄ OBECNOŚCIĄ W JEJ MIESZKANIU. BY JEDNAK NIE ZNISZCZYĆ MOJEJ OPINII MUSZĘ USTALIĆ KILKA ZASAD JAKIE MUSISZ PRZESTRZEGAĆ I SANS.. SANS.. PRZESTAŃ GAPIĆ SIĘ NA MNIE JAK IDIOTA I SŁUCHAJ TO CO DO CIEBIE MÓWIĘ!
-A-ale Szefie.. człowiek…
-WIEM, ŻE MIESZKA OBOK! TERAZ SŁUCHAJ UWAŻNIE, BO INACZEJ OBOJE BĘDZIEMY WYGLĄDAĆ JAK DEBILE! KIDY CZŁOWIEK OTWORZY DRZWI MASZ UŚCISNĄĆ I POTRZĄSNĄĆ JEGO DŁONIĄ, TAK LUDZIE SIĘ WITAJĄ I SOCJALIZUJĄ WZAJEMNIE. SIŁA Z JAKĄ ŚCIŚNIESZ MA ZNACZENIE, JEŻELI ZROBISZ TO ZA LEKKO UZNAJĄ CIĘ ZA SŁABEUSZA, A JAK ZA SILNO, TO ZŁAMIESZ IM RĘKĘ I UZNAJĄ TO ZA WROGIE ZACHOWANIE Z TWOJEJ STRONY I NIE BĘDĄ MOGLI SPOJRZEĆ CI W OCZY PÓŹNIEJ. A POTEM, KIEDY ZAPROSI NAS DO ŚRODKA, BĘDZIESZ MUSIAŁ…
-Tak właściwie, to możesz ściskać moją dłoń z taką siłą z jaką chcesz Wielki Szefie. Zniosę to – powiedziałaś podnosząc się z kanapy by przerwać kościotrupowi. To najlepszy sposób© aby zauważyć swoją obecność w pokoju i wtrącić się, nim Papyrus powie coś za dużo.
-MNNNGAAA CZŁOWIEK! DLACZEGO LENISZ SIĘ NA KANAPIE SANSA? – krzyknął rumieniąc się natychmiast, kiedy zdał sobie sprawę, że go słyszałaś.
-Cóż… czekałam na ciebie i .. zaraz… co ty masz na sobie? – zapytałaś, kiedy w końcu zauważyłaś. Nie miał tego samego co zawsze. Nie. Miał na sobie czarną koszulkę, a na niej czerwony sweter z … płomieniami… przechodzącymi w środku i po bokach.
-NIE CZEKAJ NA MNIE TUTAJ – krzyknął rzucając siatkę na stolik. Wskazał natychmiast palcem na drzwi wyjściowe – WRACAJ DO SIEBIE I TAM CZEKAJ!
-Eh? – rozejrzałaś się – Ale tak strasznie chciałam zobaczyć twoją słodką twarz, że nie mogłam się doczekać!
-N-NIE JEST SŁODKA CZŁOWIEKU! – krzyknął przybierając nowy odcień czerwieni na twarzy – MOJA TWARZ JEST PRZERAŻAJĄCA! A TERAZ, WRACAJ DO SIEBIE I TAM NA MNIE CZEKAJ, TAK JAK POWINNAŚ! – popchnął Cię w stronę drzwi. Kładąc ręce na biodrach obserwował jak powoli  zakładasz swoje buty.
-To może przerażająco słodka? – powiedziałaś otwierając drzwi
-NIE MOŻNA STAWIAĆ SŁOWO PRZERAŻAJĄCY OBOK SŁOWA SŁODKI, KIEDY CHCE SIĘ OPISYWAĆ MOJĄ APARYCJĘ! A TERAZ ZNIKAJ CZŁOWIEKU!
-Ale nie skomplementowałam twojego..
-ŻEGNAM! – krzyknął, zobaczyłaś rechoczącego Sansa za jego plecami i drzwi trzasnęły Ci przed nosem. Stałaś chwilę w szoku, patrząc na wejście. – Z-ZACZNĘ JESZCZE RAZ SANS! SŁUCHAJ UWAŻNIE! – potem jego głos nieco się przyciszył, choć nadal był donośny. Słyszałaś szepty w odpowiedzi i śmiechy. - .. NAWET NIE PRÓBUJ ZROBIĆ KAWAŁU Z TEGO SŁOWA! NIE JESTEM SŁODKI SANS! – zachichotałaś wracając do siebie. Co jakiś czas słyszałaś uwaga Papyrusa jakie ten skrzętnie dawał swojemu bratu – TAK, ZAŁOŻYSZ TO!... MAM TO GDZIEŚ! TAK SIĘ UBIERAJĄ LUDZIE KIEDY JEDZĄ RAZEM! … NIE SANS!... A CZY TO WAŻNE, ŻE ONA TAKIEGO NIE MA?  - korzystając z czasu rozejrzałaś się po mieszkaniu raz jeszcze upewniając się, żę wszystko wygląda dobrze. Usiadłaś na kanapie trzymając laptopa na kolanach, nadal nasłuchując rozmowy zza ściany. 
 Usłyszałaś pukanie co do minuty w której miał pojawić się Papyrus i szybko wstałaś by otworzyć.
-Uh.. cześć Wielki Szefie, jesteś punktualnie – odparłaś
-OCZYWIŚCIE, ŻE JESTEM! JA WSPANIAŁY I PRZERAŻAJĄCY PAPYRUS ZAWSZE JESTEM NA CZAS! – skrzyżował ręce patrząc na Ciebie. Przesunęłaś się, aby wszedł ale ani drgnął. Po chwili gapienia się zdałaś sobie sprawę na co czeka.
-Uh… dziękuję że postanowiłeś przyjść… Wchodź – wyciągnęłaś rękę
-AHEM.. – chrząknął – OCZYWIŚCIE CZŁOWIEKU, MOŻESZ BYĆ SZCZĘŚLIWA, ŻE JA PAPYRUS POSTANOWIŁEM SPĘDZIĆ Z TOBĄ TEN CZAS OBIADOWY – potrząsnął delikatnie Twoją ręką, zaś Ty lepiej przyjrzałaś się jego ubraniu. W sumie sweter wyglądał na nim dobrze… jego kościste ramiona świetnie się prezentowały… ale.. po co te płomienie?
-Uh… podoba mi się… twój strój – jego twarz natychmiast się rozpogodziła
-OCZYWIŚCIE, ŻE CI SIĘ PODOBA, CZŁOWIEKU! JAKO MISTRZ POSZUKIWAŃ, SZYBKO ODKRYŁEM CO WASZ OBRZYDLIWY GATUNEK ZAKŁADA NA SPOTKANIA SOCJALIZUJĄCE WAS ROZUMIANE JAKO KOLACJE! WZIĄŁEM WASZ ZWYCZAJNY GOŚCINNY UBIÓR I PRZEROBIŁEM NA STO… NIE TYSIĄC RAZY LEPSZY NIŻ WASZ! NYEH HEH HEH HEH! – uśmiechał się pełen dumy.
-Oh.. więc… dodałeś te… płomienie
-NATURALNIE.. I OD RAZU UBRANIE STAŁO SIĘ LEPSZE! – zapozował raz jeszcze, zaś jego chusta dziwnym sposobem zaczęła powiewać.
-Heh… wygląda prawie tak dobrze jak ty! – skomentowałaś przesuwając się ponownie by pozwolić mu przejść
-K-KOMPLEMENTY NIGDZIE CIĘ NIE ZAPROWADZĄ CZŁOWIEKU – jego twarz zrobiła się odrobinę czerwieńsza gdy wszedł do środka – OBYŚ BYŁA GOTOWA NA MÓJ OSĄD! – Sans wszedł za nim, musiałaś walczyć ze śmiechem, kiedy zdałaś sobie sprawę że nie ma na sobie bluzy.  Właściwie to też miał na sobie sweter z ogniami na dole koszulki. Zdecydowanie na niego za duży, i jakoś nie prezentował się w nim tak dobrze jak jego brat. Pewnie to miało to też coś wspólnego z mową jego ciała, wyglądał jakby miał na sobie najbardziej niewygodne ubranie w całym swoim życiu
-Cześć Czacho.. –próbowałaś mówić normalnie – W-właź… zapraszam – parsknęłaś cicho śmiechem, zmierzył Cię wzrokiem
-Zawrzyj kurwa ryj – warknął.
-Co masz na sobie? – szepnęłaś
-Jakbym kurwa wiedział. Szef to przytargał i powiedział,  że muszę się w to ubrać. – wgapiał się intensywniej w Ciebie
-To miał w siatce?
-Tak! Po chuj wy ludzie nosicie takie szmaty? Są niewygodne jak worek na kartofle i wyglądam  w tym jak ostatni debil – znowu cicho prychnęłaś śmiechem
-A ja bym powiedziała, że ci ładnie, ale wyglądasz jakbyś zaraz miał eksplodować.
-To nie ma cholernych kieszeni.. Po chuj robić coś tak bezsensownego, co nie ma kieszeni – szeptał wściekle. Szedł powoli, zupełnie tak, jakby nie umiał chodzić w tym ubraniu tak jak trzeba. Zamknęłaś za nim drzwi, udał się natychmiast na Twoją kanapę. Lecz w połowie drogi się zatrzymał zdając sobie sprawę, że to chyba nie najlepsza pora na siadanie na niej. Papyrus w tym czasie ze zmrożonymi oczami przyglądał się figurkom na Twoich szafkach. 
-WIDZĘ, ŻE LUBISZ TRZYMAĆ FIGURKI DO INSCENIZACJI BITEW NA WIDOKU – skomentował przyglądając się im bliżej
-Uh…. Tak?
-CIEKAWY WYBÓR… POKAZUJE JAKIM JESTEŚ STRATEGIEM… - nie miałaś pojęcia co odpowiedzieć.
-Oh.. uh… Może pokażę ci resztę mojego mieszkania? – wskazałaś rękami na kuchnię
-T-TAK, OCZYWIŚCIE, SKORO NALEGASZ! – odkrzyczał mechanicznie. Korytarzem zaprowadziłąś ich do swojej sypialni. Papyrus szedł za Tobą, ale Sans dwa razy się zastanowił nim wszedł do środka. Starał się w nerwowej manierze schować ręce do kieszeni, ale nic nie znalazł. Jak tylko przekroczył próg natychmiast się zarumienił na wspomnienie swojej pierwszej wizyty w tym miejscu. Cały pokój był czysty i posprzątany. Twoje ubrania poskładane, zaś wielkie łóżko zasłane wieloma poduszkami. Pokój sam w sobie nie był wielki… większość miejsca zajmowało łóżko królewskich rozmiarów. Ponad połowę, jakby dokładniej opisać i z ledwością zmieściłaś do niego szafę. Nawet mimo braku przestrzeni miejsce było schludne, co wywołało pozytywne wrażenie na Twoim sąsiedzie. Papyrus opuścił wzrok jak wszedł do środka.
-HUMPH… TO ODPOWIEDNIA SYPIALNIA, TAK SĄDZĘ… JESTEM POD WRAŻENIEM, BO WIĘKSZOŚĆ SYPIALNI LUDZKICH SAMIC JEST RÓŻOWA… - rozglądał się dalej, chwilę podziwiał swoje odbicie w Twoim lustrze, nim zaczął przesuwać kilka przedmiotów na półce. Usiadłaś na swoim łóżku
-Może i nie jest różowy, ale i tak jest fajny. Siadaj – poklepałaś miejsce obok siebie – Bardzo miękkie.  – Papyrus usiadł na wskazanym miejscu natychmiast złączając nogi i krzyżując ręce na piersi w głębokiej zadumie
-FAKTYCZNIE JEST MIĘKKIE.. ALE NIEPOTRZEBNIE DUŻE..
-Co? Nie lubisz dużych łóżek?
- TSK… IM WIĘKSZE ŁÓŻKO, TYM WIĘKSZE LENISTWO
-Hmmm…? – uśmiechnęłaś się – Lenistwo? – popatrzyłaś w jego oczodoły.
-CIĄGŁE SPANIE, LEŻENIE, NIE ROBIENIE ABSOLUTNIE NICZEGO – odpowiedział wyliczając na palcach.
-To chyba prawda.. ale wiesz.. – zachichotałaś – Miękkie i wygodne łóżka mogą służyć do wielu innych rzeczy.. – poczułaś, że coś siada na łóżku. Sans nagle wcisnął się między was i gapił się.
-Ah tak…? Na ten przykład, do czego? – warknął wkurwiony sprawiając, że nie mogłaś patrzeć na jego brata. Głową ledwo sięgał Ci do ramienia, ale to i tak nie powstrzymało go od próbowania.
-U-uh… no wiesz… do s-skakania…? – czułąś, jak gniew z niego uchodzi. 
-A W JAKIM CELU MIAŁABYŚ SKAKAĆ PO ŁÓŻKU…?
-Dla.. ćwiczeń?- odpowiedziałaś.
-ĆWICZENIA!... HM… - zmarszczył brwi – ZAWSZE MYŚLAŁEM, ŻE ŁÓŻKA SĄ TYLKO DO LENIENIA SIĘ.. ALE SKORO TAK TO PRZEDSTAWIASZ…  
-Wiesz, moje łóżko jest dość duże, abyśmy wszyscy, we trójkę mogli razem poćwiczyć – znowu się uśmiechnęłaś
-We trójkę, co? – Sans wyszczerzył się – Robisz się całkiem chciwa, wiesz?
-Cóż… Nie chcę, aby ktoś czuł się pominięty… - nagle koścista dłoń zepchnęła Cię z łóżka, nie miałaś nawet czasu zareagować i wyrżnęłaś twarzą w podłogę.
-SANS! 
-Heh.. Ojej, omsknęło mi się – uśmiechnął się przebiegle kładąc się na Twoim łóżku – Nie jestem zainteresowany żadnymi ćwiczeniami na twoim łóżku z tobą, człowieku… Łóżka są do spania, a nie do pierdolonych ćwiczeń.
-Hm? – wstałaś z ziemi – I to mówi gość, który trzymał w pokoju.. gazetki do ćwiczeń.
-SANS MA GAZETKI DO ĆWICZEŃ?! – krzyknął Papyrus zmieszany i zaskoczony jednocześnie, patrząc to na swojego brata, to na Ciebie.  Sans usiadł szybko
-W-wydaje mi się, że lenistwo cię dopadło Szefie – zszedł z posłania – Pośpieszmy się i zobaczmy resztę domu albo obiad nigdy nie będzie gotowy na czas.
-OCZYWIŚCIE! – zgodził się i wstał z łóżka, czekając, aż zaprowadzisz ich dalej.
-Serio! – wyszeptał za Tobą
-Wybacz.. nie mogłam się powstrzymać.. – odszeptałaś
-Nie mów mu o tym kurwa!
-Przepraszam… przepraszam.. nie będę!  - Otwierając inne drzwi pozwoliłaś zobaczyć swój składzik. – To tutaj trzymam moje graty – pozwoliłaś im zajrzeć do środka. Papyrus po prostu zerknął i przytaknął. – A to.. łazienka! – otworzyłaś do niej drzwi. Sans oparł się o framugę mało zainteresowany tym, co brat zobaczy w środku. Ten skrzyżował ręce, rozejrzał się z uwagą, wyglądał jakby lekko zdenerwowany.
-TSK.. DOBRA! CZŁOWIEKU! – i po chwili dodał – PRZYZNAJĘ, ŻE TRZYMASZ PORZĄDEK JAKI DA SIĘ ZNIEŚĆ.. ALE LEDWO! 
Po zwiedzeniu całego Twojego mieszkania, pozwoliłaś im usiąść na kanapie zaś sama udałaś się do kuchni aby dokończyć przygotowania. Papyrus zaczął przeglądać kanały w telewizji szukając czegoś co możę zobaczyć. Był zły, bo jego ulubionego programu w tym tygodniu nie było.
-Ej – zawołałaś pojawiając się z tacą za kanapą – Coś na ząb nim dostaniecie właściwe danie – Papyrus wziął jajko od Ciebie i zaczął mu się z uwagą przygiąć.
- Diabelskie jajka
-HUMPH.. NIE WYGLĄDAJĄ DLA MNIE DIABELSKO
-Są smaczne, spróbuj – powoli ściągnął rękawiczkę z ręki, by ponownie wziąć jajko – Są z potworzego jedzenia… nie martw się – powiedziałaś
-OCZYWIŚCIE!... PO PROSTU… PRZYGLĄDAŁEM SIĘ NIM WEZMĘ TO DO UST! WYGLĄD JEST RÓWNIE WAŻNY CO SMAK, WIESZ? – wsunął jedno za zęby i zmarszczył brwi skupiając się na żuciu. 
-I?
-S-SĄ.. DO ZAAKCEPTOWANIA.. – sięgnął po kolejne.
-Jajeszcze nie spróbowałem – mruknął leniwie sięgając do tacy. Wrzucił jedno do gęby i powoli jadł myśląc. Chwilę potem nagle znieruchomiał i popatrzył szeroko otwartymi oczami na Ciebie - .. Musztarda?
-Może? – zaśmiałaś się – Wracam gotować – podałaś im tacę i wróciłaś do kuchni – Smacznego. Skończyłaś przygotowywać wszystkie składniki jakie potrzebowałaś, usłyszałaś głośny szept dobiegający z Twojego pokoju
-SANS… JUŻ DOŚĆ, RESZTA JEST MOJA!
-Co…? Ale jeszcze dużo zostało!
-WIDZIAŁEM JAK JESZ TRZY NA RAZ!
-Mogę to wyjaśnić Szefie… Zaostrzam twój apetyt przed głównym daniem!
-NIE WYGADUJ TAKICH BZDUR, SANS… NO I … W BRZUCHU WSPANIAŁEGO I PRZERAŻAJĄCEGO PAPYRUSA ZAWSZE ZNAJDZIE SIĘ MIEJSCE NA DOBRY POSIŁEK. MAM NADZIEJĘ, ŻE.. SANS! WIDZIAŁEM TO!
-Co?
-MÓWIŁEM, ŻE RESZTA JEST MOJA!
-To było małe jajeczko, nie martw się. 
-CZŁOWIEK ZE SWOIMI LUBIEŻNYMI ZAPĘDAMI ZROBIŁ TE PRZYSTAWKI DLA MNIE! B-BĘDZIE BARDZO ZŁA, JEŻELI NIE ZJEM ICH WIĘCEJ!
-Ale tutaj jest musztarda…
-CO TY PRÓBUJESZ POWIEDZIEĆ?! ŻE ZROBIŁA JE Z MYŚLĄ O TOBIE?!  - i zabrzmiał głośny kaszel.
-Nie… Szefie… S-są dla ciebie … kheeee… zdecydowanie dla ciebie…
-SANS, TWOJA TWARZ JEST CZERWONA. NIE ZADŁAWIŁEŚ SIĘ CZY COŚ? 
-N-nic mi nie jest Szefie…
-TO DOBRZE, BO GDYBY MÓJ OKROPNY BRAT UMARŁ W DOMU CZŁOWIEKA BO ZJADŁ JEJ… PASKUDNE ZROBIONE W LUDZKIM STYLU PRZYSTAWKI, SPRAWIŁOBY, ŻE… SANS! NIE DOTYKAJ ICH! – nagle coś mocno uderzyło o podłogę – PATRZ CO NAROBIŁEŚ! 
-Chłopcy! – zawołałaś odwracając się w stronę kanapy. Nim zareagowałaś, Papyrus wstał.
-N-NIC SIĘ NIE DZIEJE CZŁOWIEKU! SZYBKO WRACAJ DO GOTOWANIA! NATYCHMIAST! – próbował coś za sobą ukryć. Nie wychodziło mu to za dobrze, bez problem widziałaś… unoszące się jajka otoczone niebieską magią? Zza kanapy wyłaniała się mała rączka, która je zbierała. Zachichotałaś widząc, jak po chwili rączka sięgnęła po kolejne.
-Dobra.. ale nie bijcie się w moim domu.. jasne?
-OCZYWIŚCIE CZŁOWIEKU! – odpowiedział szybko – TAKIE OKROPNE ZACHOWANIE NIE BĘDZIE TOLEROWANE W CUDZYM DOMU. JEŻELI KTOKOLWIEK BY SIĘ TAK ZACHOWYWAŁ SZYBKO BYM GO ZGŁADZIŁ BO NIE MOŻNA KALAĆ DOBREGO IMIENIA POTWORÓW TAK PASKUDNYM ZACHOWANIEM – ostatnie słowa wymówił głośno i mocno, podczas kiedy mała koścista łapka chwytała kolejne jajko.
-Dobra, kolacja niedługo będzie gotowa i uh… masz coś na twarzy… - pokazałaś kącik własnych ust - Tutaj – Papyrus szybko przesunął palcem po zębach by zmazać żółtą przyprawę. Kiedy ją znalazł, zarumienił się lekko. – Te diabelskie jajka są całkiem smaczne, prawda?
-S-SĄ TYLKO DO PRZYJĘCIA CZŁOWIEKU! – krzyczał jak odchodziłaś – DO PRZYJĘCIA! ROZUMIESZ? NIJAK SIĘ MAJĄ DO MOICH KULINARNYCH TALENTÓW! – wróciłaś do krajania składników. Słyszałaś szmery w salonie. Po chwili panowała cisza, a potem.. – SANS! GDZIE SIĘ WSZYSTKIE PODZIAŁY!
-Młe wem ‘efie. Muały ‘iknąć.
-NIE RÓB SOBIE ZE MNIE JAJ, MASZ SZEŚĆ W GĘBIE!  
Gotowałaś dalej, a oni siedzieli na kanapie. Jak wszystkie przystawki zniknęły, zrobiło się cicho, i po kilku minutach Sans zaczął drzemać. Z jakiegoś powodu, czułaś, że jesteś obserwowana. Kilka razy się oglądałaś za siebie, ale drugi szkielet patrzył się w monitor telewizora. Po trzeciej próbie, spróbowałaś innej metody. Wzięłaś jeden z większych noży jaki miałaś i w odbiciu spojrzałaś za siebie. Para ślepi gapiła się na Ciebie z kanapy, bacznie śledząc każdy Twój ruch. Uśmiechnęłaś się przyłapując go.
-Wielki Szefie… - zawołałaś, natychmiast odwrócił wzrok – Podoba ci się to co widzisz?
-NIE CZŁOWIEKU… NIE PODPATRUJĘ JAK NIE UMIESZ GOTOWAĆ
-Ah, dobrze… Sans śpi? – Papyrus w końcu to zauważył.
-SANS! JAK ŚMIESZ …
-Ciii – odwróciłaś się przystawiając palec do ust – Jest dobrze… niech śpi. To mój dom i pozwalam ludziom w nim spać gdzie i kiedy chcą.
-A-ALE CZŁOWIEKU… NIE POWINNAŚ TOLEROWAĆ JEGO PASKUDNEGO ZACHOWANIA.
-Hm… cóż… - udałaś, że myślisz – Niektórzy potrzebują więcej snu niż inni, więc odpuśćmy mu dzisiaj – wróciłaś do krojenia warzyw i wrzucania ich na dużą patelnię. Papyrus westchnął patrząc na Twoją pracę
-CO TERAZ ROBISZ? – już nie ukrywał swojego zainteresowania.
-Smażę mięso i warzywa.
-SMAŻYSZ?! – rzucił pełen obrzydzenia – TO NAZYWASZ SMAŻENIEM?! JESTEM PEWIEN, ŻE JEDZENIE BĘDZIE SUROWE!
-Smażenie na niewielkim ogniu, dokładniej – poprawiłaś go – Jeżeli smaży się na małym, odpowiednim ogniu, potrawa będzie ładnie upieczona, podduszona nawet, jeżeli powiększysz ogień, to się spali.
-TSK.. ALE TEN PŁOMYK JEST ŻAŁOSNY, ZWIĘKSZ GO
-Ja gotuję, przypominam
-WIĘC JAK POZBĘDZIESZ SIĘ TEGO PASKUDNEGO SMAKU TŁUSZCZU Z JEDZENIA?
-Dałam mało oleju, tyle, aby nic nie przywarło do patelni, reszta wypłynie z mięsa kiedy będzie się smażyć. 
-TO MIĘSO MA TŁUSZCZ? – rzucił niedowierzając
-Uh… tak… zazwyczaj.. – zamrugał kilka razy nim popatrzył na swoją rękę
-CHYBA, POWINIENEM ZMIENIĆ SWOJE KULINARNE ZWYCZAJE – rzucił do siebie – NIE.. SMAK BĘDZIE PASKUDNY.. MOŻE SUBSTYTUTY.. ALPHYS ZNA WIELE ZASTĘPCZYCH WARZYW… ALE UDNYNE POZNAŁABY WTEDY MOJE PLANY I .. 
-Wiesz, odrobina tłuszczu nie zaszkodzi, Szefuńciu… Wiesz, wiem, że ludzie potrzebują go w swojej diecie
-TO WIELE WYJAŚNIA!  - chwyciłaś za rączkę i przemieszałaś warzywa z mięsem, potem dodałaś wcześniej ugotowany makaron. Jeszcze mokry od gotowania. W kuchni natychmiast pojawił się przyjemny zapach wypełniający całe mieszkanie. – SMAŻYSZ MAKARON?! 
-A no… woda i olej stworzą sos który doda smaku potrawie i … makaron tylko pogłębi smak. – chwyciłaś za pałeczkę i zaczęłaś mieszać potrawę, uważając, aby wszystko dobrze rozprowadzić.
-A TERAZ CO ROBISZ?
-Dodaję przyprawy.
-JEŻELI CHCESZ, ABY BYŁO PIKANTNE MUSISZ DODAĆ WIĘCEJ NIŻ ZAZWYCZAJ!
-Oh.. lubisz ostre jedzenie?
-JA… JA GO NIE NIENAWIDZĘ.. CHODZI BARDZIEJ O SANSA.. ALE NIE PRZESADŹ! NIECH TO DA SIĘ ZJEŚĆ!
- Myślę, że będzie dało się to zjeść.. Nie martw się
-GRRRHAAAA! WSZYSTKO ROBISZ ŹLE!- krzyknął uderzając pięściami w kanapę – GDZIE PASJA? GDZIE OKRZYKI ZWYCIĘSTWA? WSZYSTKO CO ROBISZ TO LENIWE STANIE I ŁĄCZENIE WSZYSTKO RAZEM NA ŻAŁOSNYM PŁOMYKU! JAK MAM KOSZTOWAĆ TWOJE LENISTWO POŁĄCZONE Z OKROPNYM GOTOWANIEM! GDZIE W TYM POJAWI SIĘ SMAK, SKORO NIC NIE ROBISZ? TO NAJGORSZA RZECZ JAKĄ WIDZIAŁEM W KUCHNI! A WIDZIAŁEM W NIEJ SANSA! – odwróciłaś się, by na niego spojrzeć i się sprzeczać, ale zamiast tego…
-Zaraz… w jakim najgorszym stanie widziałeś Sansa…?
-RAZ JAK PRZYSZEDŁEM DO DOMU BYŁ W KUCHNI Z BUTELKĄ ALKOHOLU W RĘCE I CAŁE POMIESZCZENIE UMAZAŁ MUSZTARDĄ!
-Ppppffffthh! Hahahaha… proszę, powiedz mi, że masz zdjęcie!
-ZDECYDOWANIE NIE.
-To brzmi jak najlepsze wspomnienie!
-TO NAJGORSZE WSPOMNIENIE JAKIE MAM! NATYCHMIAST WZIĄŁEM JEGO LENIWĄ PIJANĄ MIEDNICĘ DO MOJEGO SKŁADZIKA TORTUR I… I.. – zamilkł nim popatrzył na śpiącego brata obok siebie.
-Hm? – zapytałaś gdy milczał, wyłączyłaś ogień w kuchence.
-I.. U-UPEWNIŁEM SIĘ, ŻE NIGDY… NIE DOPROWADZI SIĘ DO TAKIEGO STANU…. U-UPEWNIŁEM SIĘ, ŻE… ZROZUMIE.. – nie spuszczał z brata oczu.
-Aż tak z nim źle, kiedy pije? – przełożyłaś potrawę z patelni do wielkiej miski.
-NIE WIEM CO SIĘ STAŁO… NIGDY NIE MIAŁ Z TYM WCZEŚNIEJ PROBLEMÓW… ALE PEWNEGO DNIA… PO PROSTU NIE UMIAŁ PRZESTAĆ. – Podeszłaś do kredensu by wziąć kubki herbaty jaką przygotowałaś wcześniej. Położyłaś je na małych talerzykach. Jeszcze tylko miski, sztućce, chusteczki i..  –P-POZWÓL! – powiedział stojąc teraz za Tobą.
-Oh… uh… jasne… skoro nalegasz – przesunęłaś się.
-TEN KTO ROBI OBIAD, NIE POWINIEN SZYKOWAĆ STOŁU… NIE WIESZ O TYM? – zapytał biorąc wszystko w ręce i zaczął to układać.
-Mmm, nie wiedziałam, że te zasady są tutaj
-POWINNY! – zerknął na Ciebie przez ramię – MASZ! – rzucił gdy skończył – A TERAZ ZBUDZĘ MOJEGO BEZWARTOŚCIOWEGO BRATA… POZWOLIŁAŚ MU MARNOWAĆ CZAS WIZYTY! – oparłaś się o blat oglądając go
-Jestem pewna, że tak się dobrze bawił… na swój sposób. A to właśnie się liczy – Papyrus cicho podszedł do niego i chwycił go za fraki trzęsąc gwałtownie
-WSTAWAJ LENIU! – krzyczał głośniej niż zwykle. 
-Gahhh! – krzyknął Sans nim zdał sobie sprawę, że ma brata przed oczodołami – Cz-cześć Szefie!
-OBIAD GOTOWY! PRZESPAŁEŚ CAŁY PROCES PRZYGOTOWANIA!
-Uh.. w-wybacz Szefie… te jaja mnie uśpiły…
-ZJADŁEŚ JE DAWNO TEMU SANS! TERAZ SIADAJ ABYŚMY MOGLI ZJEŚĆ OBIAD! – Papyrus podrzesz do stołu i usiadł. Założył nogę na nogę i tupał tą przy podłodze ponaglając brata. Sans zaspany poczłapał na swoje miejsce. Nadal miał trochę jajka na twarzy, ale wyglądał o wiele lepiej, teraz kiedy przespał się w ubraniu i zdołał do niego trochę przywyknąć. –A JAK TO SIĘ NAZYWA… CZŁOWIEKU? – rzucił kiedy zajęłaś swoje miejsce
- Zasmażany makaron z warzywami.. i wołowiną – Papyrus prychnął na samo słowo „zasmażany”
-PHI.. OSĄDZĘ TO SPRAWIEDLIWIE. NIE MOGĘ UWIERZYĆ, ŻE TAK ŻAŁOSNE POSTĘPOWANIE W KUCHNI POTWIERDZI TWOJE SŁOWA Z ZESZŁEGO TYGODNIA. PRZYGOTUJ SIĘ NA FALĘ OBELG I KRYTYKI Z POWODU SWOJEJ POWAŻNI
-Z przyjemnością usłyszę co myślisz o moim gotowaniu – chwyciłaś za jego miskę i nałożyłaś mu dużą porcję. Spróbował natychmiast, nie czekając, aż nałożysz jego bratu. Zatrzymałaś się i patrzyłaś przez chwilę w oczekiwaniu. Czekając, aż szkielet przełknie makaron. Kiedy tak zrobił, patrzył na jedzenie przed nim – I…? – Sans wziął swoją miskę od Ciebie pocąc się nerwowo, patrząc jak brat je… 
-NIE POPĘDZAJ MNIE CZŁOWIEKU! MUSZĘ JESZCZE RAZ SPRÓBOWAĆ! – na widelec nadział więcej klusek i wsadził je do buzi, głośno przełknął, pogryzł mięso i znowu patrzył się w ciszy na miskę. W końcu otworzył zęby - … JAK….? – szepnął głośno
-Uh.. co jak? – zapytałaś
-JAK ZROBIŁAŚ, ŻE TO.. TO JEDZENIE… NIE SMAKUJE PASKUDNIE. JAKIEJ SZTUCZKI UŻYŁAŚ?
-Patrzyłeś jak gotuję cały czas – wzięłaś kęs swojej porcji, znacznie mniejszej niż braci
-ALE WSZYSTKO ROBIŁAŚ ŹLE! TIMER NAWET SIĘ NIE WŁĄCZYŁ! JEDZENIE NIE POWINNO TAK SMAKOWAĆ, KIEDY NIE JEST WŁAŚCIWIE ZROBIONE!
-Uh… skąd uczyłeś się gotowania Szefuńciu? – chwilę pomyślał nim odpowiedział.
-ZNIKĄD! SAM SIĘ NAUCZYŁEM, A POTEM JA I UNDYNE …. ZACZĘLIŚMY TRENOWAĆ.. I ZACZĘLIŚMY SIĘ SPRZECZAĆ O SHOW METTATONA I …
-Próbowałeś gotować w inny sposób?
-OCZYWIŚCIE, ŻĘ NIE, NIE MA INNEGO SPOSOBU NA GOTOWANIE!
-Naprawdę? Nie próbowałeś?
-NIE CHCIAŁEM! – pochyliłaś się, aby spojrzeć w jego oczodoły
-A co jeżeli w ten sposób pokonasz Undyne… - zamilkł i powoli spojrzał ponownie na swoją porcję – Cóż… nie mówię, że jestem mistrzem kuchni… ale mogę pokazać ci jak ludzie gotują
-TSK.. ALE… AKCEPTUJĄC COŚ TAKIEGO OD… OD…
-.;.. Od przyjaciela? – odwrócił wzrok rumieniąc się
- DOMYŚLAM SIĘ, ŻE JESTEM NA SZCZYCIE NAJPOPULARNIEJSZYCH POTWORÓW.. I … TAK… OCZYWIŚCIE, ŻE POZNAM SEKRETY LUDZKIEGO GOTOWANIA NYEH HEH HEH… SEKRETY O JAKICH NIE ŚNIŁA TA GWARDZISTKA! – uderzył rękami w stół – CZŁOWIEKU! POKAŻESZ MI JE WSZYSTKIEJ! NIE PRZYJMUJĘ ODMOWY!
-Oh? Jak władczo… - uśmiechnęłaś się. Sans zakrztusił się. 
-TAK, ZMUSZĘ CIĘ… I NIE POZWOLĘ CI ODEJŚĆ PÓKI NIE POWIESZ MI KAŻDEJ NAJMNIEJSZEJ TAJEMNICY JAKĄ SKRYWA LUDZKI SPOSÓB GOTOWANIA! – Sans bardziej się krztusił 
-U-uh… - nie wiedziałaś jak dobrze na to odpowiedzieć – Tak Szefie.. um.. to możę w przyszłym tygodniu kiedy ty będziesz gotował?
-DOSKONALE… UNDYNE NIE BĘDZIE MIAŁA POJĘCIA, SKĄD BIORĄ SIĘ MOJE NOWE UMIEJĘTNOŚCI.. CIESZĘ SIĘ, ŻE TOLERUJĘ CIEBIE JAKO SWOJEGO PRZYJACIELA NA TYLE DŁUGO CZŁOWIEKU. Z ROZKOSZĄ POPATRZĘ NA JEJ KLĘSKĘ!
-Co? Szefie! Tylko mnie tolerujesz? – udałaś obrażoną
-OCZYWIŚCIE! KTOŚ TAKI JAK JA NIGDY NIE ZAPRZYJAŹNIŁBY SIĘ Z CZŁOWIEKIEM NA POWAŻNIE
-Ale.. – próbowałaś wyglądać na zranioną
-NIE PATRZ TAK NA MNIE! JAKBYŚ WCZEŚNIEJ TEGO SIĘ NIE DOMYŚLAŁA… CZŁOWIEKU… POWIEDZIAŁEM, ABYŚ SIĘ TAK NA MNIE NIE PATRZYŁA! TO NIC CI NIE DA!
-Ale ja ci zrobiłam obiad i w ogóle… - rzuciłaś głosem pełnym smutku – Czuję się zdradzona
-DOBRA.. TOLERUJĘ CIĘ… CZASAMI.. MASZ… ZADOWOLONA! TERAZ SIĘ TAK NA MNIE NIE PATRZ!
-Aaaaw, dziękuję!
- TSK, JESTEŚ NIEMOŻLIWYM CZŁOWIEKIEM
-Heh… jakby ci to przeszkadzało – jedliście dalej, Papyrus zjadł całą swoją porcję i poprosił o dokładkę.
-T-tak czy siak – zaczął Sans – Szefie… nie opowiadałeś jak było w pracy
-TAK JAK ZAWSZE, JESTEM ZNAKOMITY! – powiedział dumnie.
-To dobrze
-ALE JEST COŚ.. COŚ CO MNIE MARTWI
-Ci debile.. uh… znaczy ludzie którzy mówią o tobie złe rzeczy? – zapytał Sans
-NIE BĄDŹ NIEDORZECZNY SANS! OCZYWIŚCIE ŻE ODNAJDUJĘ ZAWSZE RZECZY JAKIE MI POCHOWAJĄ! NIE… CHODZI O COŚ INNEGO… PAMIĘTASZ SCARF MOUSE?
-Mówisz o tym gościu, który narzekał na wszystko? 
-WYGLĄDA NA TO, ŻE ZACZEPIŁ POLICJANTÓW I TERAZ ZOSTAŁ WYDANY ROZKAZ JEGO ARESZTOWANIA
-Zaraz… możecie zostać za to aresztowani? – wtrąciłaś się
-OCZYWIŚCIE! NASZA INTEGRACJA Z LUDŹMI JEST KONTROLOWANA I MUSI PRZEBIEGAĆ WEDLE USTALONEGO PROCESU ASYMILACJI, CI CO NIE CHCĄ SIĘ DO TEGO DOSTOSOWAĆ MUSZĄ BYĆ ARESZTOWANI! CIĘŻKO TO ZROZUMIEĆ – nawet jak on to powiedział, masz wrażenie, że te słowa nie są jego. Wziął je od kogoś innego…
-I co dalej Szefie – Sans wrócił do rozmowy – Policja miała jego adres
-NIE BYŁ W DOMU… W PRACY TEŻ GO NIE WIDZIELI
-Więc co? Uciekł z miasta?
-TAK SIĘ UWAŻA.. ALE.. KTOŚ Z RODZINY ICEDRAKE POWIEDZIAŁ, ŻE ZNIKNĄŁ ZARAZ PO TYM, JAK JEGO PRZEPUSTKA WYGASŁA – Źrenice Sansa zamigotały
-Więc… zaginął?
-TSK… I TAK NAM NIE UWIERZĄ… ALE JA I UNDYNE UWAŻAMY, ŻE NIE OPUŚCIŁ MIASTA – przysłuchiwałaś się zmartwiona rozmowie. Miałaś nadzieję, że potwory nie są zabijane.. Jeżeli coś stałoby się kociemu potworowi jakiego poznałaś, potwory spopielane przez ludzi … to wydaje się możliwe i bardzo realne. – WIĘC NIE RÓB NICZEGO GŁUPIEGO SANS! … PRZYNAJMNIEJ NIE BARDZIEJ GŁUPIEGO NIŻ ZAZWYCZAJ.
-Ta, ta, Szefie, nie martw się. 
Po tym jak skończyliście jeść, wstałaś aby pozmywać naczynia.
-Wielki Szefie.. Chcesz wziąć trochę do domu? – powiedziałaś widząc jeszcze trochę w misce
-POWINIENEM PRZYPATRZEĆ SIĘ TWOJEMU GOTOWANIU, ABY PRZYGOTOWAĆ SIĘ NA PRZYSZŁY TYDZIEŃ – patrzył na potrawę. Zapakowałaś mu wszystko i podałaś – CÓŻ, NA MNIE JUŻ CZAS – powiedział idąc w stronę drzwi. 
-Naprawdę? Musisz.. znowu iść? – Sans poszedł za swoim bratem czekając przy nim, aż ten się ubierze.
-MAM COŚ DO ZROBIENIA I MUSZĘ SIĘ NA JUTRO PRZYGOTOWAĆ.. – popatrzył na Ciebie i odwrócił wzrok – DOMYŚLAM SIĘ, ŻE TU ZOSTAJESZ SANS – powiedział poprawiając swoje buty.
-Co? Uh… d-dlaczego… dlaczego tak myślisz Szefie? – zarumienił się
-NIE BĄDŹ NIEDORZECZNY SANS… ZAWSZE WSZYSTKO WIEM! NIE ROZUMIEM DLACZEGO PRÓBUJESZ UKRYĆ SWOJĄ PRZYJAŹŃ Z CZŁOWIEKIEM, ALE WYRAŹNIE WIDZĘ, ŻE SIĘ LUBICIE!
-Szefie… j-ja tylko… Zaraz! Nie przeszkadza ci to? – zapytał zaskoczony
-OCZYWIŚCIE, DLACZEGO MIAŁOBY?
-B-bo…
-Raaany Czacho – stanęłaś za nim- Naprawdę uważasz, że to coś dziwnego się ze mną przyjaźnić?
-T-to nie tak.. Ja tylko myślałem.. To nie wydaje się w porządku! – Jego twarz całą była czerwona. Był pewien.. ale Szef też Cię lubi… Ale zawsze mówi… Sans próbował to zrozumieć, ale ostatecznie westchnął
-IDĘ JUŻ – otworzył drzwi – ŻEGNAJ CZŁOWIEKU I … DO ZOBACZENIA ZA TYDZIEŃ… NA TRENINGU – Papytus popatrzył na Ciebie uważnie – I ANI DNIA WCZEŚNIEJ
-Papa Szefuńciu – pomachałaś. I z tym, drzwi się zamknęły
-Zaraz wrócę – Sans zniknął w chwilę po swoim bracie. Wróciłaś do naczyń kiedy Sansa nie było. – Kurwa, to było niewygodne! – narzekał już przebrany. Miał ze sobą komputer i usiadł na kanapie czekając na Ciebie
-Twój brat miał dzisiaj dobry humor – powiedziałaś z kuchni
-Tak.. było.. miło – odpowiedział opuszczając lekko oczy.  Wytarłaś talerz ręcznikiem
-Ej Czacho… chcę cię o coś zapytać
-O co? – przekręcił się na kanapie. Podeszłaś za niego i popatrzyłaś na niego
-Możesz wyciągnąć moją duszę? 
Share:

POPULARNE ILUZJE