autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii
Ty x Postać, oczywiście
Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu
pacyfistycznego zakończenia gry.
Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się
żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne
życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy
nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt
Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Rozdziały
+18 będę oznaczać znaczkiem:
♠
SPIS TREŚCI:
Kiwałaś się na krześle do przodu i do tyłu, bez
problemu można było powiedzieć że byłaś zniecierpliwiona
siedzeniem w tę sobotę w pracy. Starałaś się skupić na swoim
zdaniu, uspokoić myśli, coś jednak nie dawało Ci spokoju. Do takiego stopnia przeżywałaś ten wieczór, że wydawałaś za mało reszty jednemu ze swoich ulubionych klientów,
będziesz musiała mu oddać różnicę następnym razem jak się
pojawi. To nic wielkiego – powtarzałaś sobie w głowie –
potwory są teraz obywatelami miasta. Więc dlaczego byłaś taka
poddenerwowana? To przecież nie TY jesteś potworem, nie szukałaś
też przez portale randkowe potwornego męża, ani nie byłaś w
ciąży z mackowatym koszmarem.
Ale oni byli Twoimi przyjaciółmi. Troszczyłaś się
o nich i chciałaś aby inni ludzie też ich polubili. No i naprawdę
bardzo, bardzo chcesz aby Papyrus dostał robotę. Westchnęłaś i
schowałaś twarz w dłoniach. Martwienie się w niczym nie pomoże,
robisz z tego wszystkiego wielkie aj waj zupełnie bez potrzeby,
przestań być takim głupim kupskiem. Popatrzyłaś na zegarek.
16:45! Twoi przyjaciele wiedzą, że się spóźnisz ze względu na
pracę. Mieli zaklepać miejsce dla Ciebie. O'Henry był zatłoczony
w weekendy. Powiedziałaś KościoBraciom aby przyszli do Ciebie po robocie, abyś mogła zabrać ich od razu ze sobą.
Piotrek wszedł taszcząc wielkie pudło.
-Pomożesz? - zawołał. Podniosłaś się i
podeszłaś pomagając mu z pakunkiem.
-Co to jest? - mruknęłaś patrząc na pudło –
Nie wygląda jak nasze zwyczajne zamówienia.
-Lokalny biznes chce, abyśmy zaczęli sprzedawać ich
wyroby. Powiedziałem, że dam im szansę. Całkiem niezłe,
czerwone. Wiesz? - łapał oddech
-Cudownie! Swojskie zawsze lepsze! - zaniosłaś
pakunek na zaplecze – To znaczy wiesz, mamy trunki z różnych
części świata, a nie pomagamy lokalnym.
-Tak, to fajnie. No i jeżeli ładnie się to sprzeda
będziemy mieli profity... To znaczy ja będę je miał – zaśmiał
się
-Ehhhh nie znęcaj się nade mną – wróciłaś z
zaplecza i uniosłaś brwi
-Jakbym MUSIAŁ – pogładził się po karku,
był przemoczony – Wybywasz dzisiaj?
-Tak, mam spotkanie z przyjaciółmi. - Zastanawiałaś
się przez chwilę, czy powiedzieć mu o tym, że są potworami, ale
dzwonek w drzwiach nie dał Ci szans. Tak oto weszli KościoBracia,
Sans miał na sobie niebieską kurtkę z kapturem. Zaś Papyrus...
łaaaa, wystroił się! Założył bardzo ładną koszulę
i wsadził ją nawet w spodnie no i normalne BUTY! Nadal miał rękawiczki na
palcach. Zaczęłaś się zastanawiać czy jego dłonie różnią się
od Sansa. Ta piękna iluzja poszła się jebać, kiedy otworzył
swoje usta.
-JEJUŚKU ILE TUTAJ SOKU WINOGRONOWEGO! - był wyraźnie podekscytowany. Piotrek zaś zaskoczony tym jak głośny był jego
gość. Postanowiłaś nie dać mu za wiele czasu na reakcję.
-Siemka chłopaki! - zawołałaś podchodząc do nich
– Pozwólcie, że tylko się ubiorę i już będę gotowa do
wyjścia – uśmiechnęłaś się i zerknęłaś na Piotrka,
otoczyłaś braci ramionami – Piotrusiu, to jest Sans i Papytus moi
sąsiedzi i moi przyjaciele.
Twój szef patrzył się na was przez chwilę. To nie
było w jego stylu. Chrząknęłaś i potrząsnął głową.
-Wiele o was słyszałem. - powiedział grzecznie –
Miło mi poznać. - odwróciłaś się by wziąć kurtkę
-my też wiele o tobie dobrego słyszeliśmy – Sans
wyciągnął dłoń przed siebie. Piotrek jednak jej nie chwycił,
kościotrup czekał chwilę, a potem schował ją do kieszeni – fajny
biznesik w każdym razie
-Ta? - Piotrek był niewzruszony
-ta, kupiłem tutaj wino jakiś czas temu. dobre.
_____ pomagała mi wybrać, naprawdę smaczne.
Twój szef uniósł głowę i odwrócił ją, Sans
przywykł do takiego zachowania, uśmiechał się nadal do wyższego
od siebie mężczyzny. Papyrus za to przyglądał się pustej
przestrzeni na jednej z półek.
-To dobre dziecko – odpowiedział w końcu
-taaaa
Stali w ciszy, w jakimś dziwnym wzajemnym
zrozumieniu, póki nie wróciłaś z zaplecza.
-Dobry Boże, powiedzcie proszę że nie pada aż tak
bardzo. To znaczy, lubię deszcz i w ogóle, ale jak wyjdę teraz to
moje włosy będą kompletną ruiną – starałaś się rozładować
atmosferę. Popatrzyłaś na Piotrka i Sansa, atmosfera była ciężka.
Papyrus natomiast był zbyt zajęty zwiedzaniem sklepu. Chwała mu za
to. - No nic będziemy się już zbierać. Do zobaczenia ...
niestety... jutro Piotrusiu! - objęłaś go, a potem położyłaś
rękę na ramieniu Sansa – Chodź kolego, nie pozwólmy na siebie
czekać. Papyrus!
-JUŻ! WYCHODZIMY? - trzymał w rękach
koszulkę z napisem „Nie moja win'a”
-Tak, odstaw to. Wychodzimy.
-OKI DOKI! - powiedział zwyczajnie składając
koszulkę i podszedł do Ciebie. Popatrzył na Piotrka i wypalił –
DZIĘKUJĘ CI ZA DANIE ZATRUDNIENIA MOJEJ DOBREJ PRZYJACIÓŁCE
_____! TO NAPRAWDĘ MIŁA OSOBA. CO ZNACZY, ŻE TY TEZ TAKI JESTEŚ!
- chwycił za jego dłoń i potrząsnął nią entuzjastycznie. Piotr
stał przez chwilę zaskoczony, a potem zaczął się śmiać.
-Dobrej zabawy – uśmiechnął się
lekko – Do zobaczenia z rana _____.
Wraz z braćmi weszłaś w
deszcz, pozostawiając zapach drewna i wina za sobą.
W połowie drogi do pubu zdałaś sobie sprawę z
tego, że nadal obejmujesz Sansa. Zawstydzona puściłaś go.
Popatrzył na Ciebie lecz nic nie powiedział. Papyrus znowu całą
drogę nawijał o gatunkach makaronów, był podekscytowany też tym,
że pozna więcej przyjaciół.
O'Henry to miłe miejsce, mała knajpa w której
spotykałaś się ze znajomymi kilka razy do roku. Dobre żarcie,
smaczne drinki no i cudowna obsługa. Znalazłaś to miejsce w
artykule poświęconym miejscom jakie „trzeba zobaczyć” w mieście, i przez pewien czas było to popularne miejsce. Biznes się kręcił, a to konkurencja dla Ciebie. Szczęście, fala
popularności przeminęła i wszystko wróciło do normy, a Ty mogłaś
się tu wymknąć w sobotę. Napisałaś do Jackie i do Willa, że
już wyszłaś ze sklepu.
Wchodząc do pubu poczułaś się jednocześnie
zadowolona i nieco skrępowana. Wyglądałaś wyjściowo i nie miałaś się czego wstydzić,
ale u Twojego boku tkwiły dwa szkielety. Niektórzy starali się być
grzeczni, choć gapili się na waszą trójkę. Przypomniałaś sobie, aby nie
dać się sprowokować, na ich miejscu nie byłabyś lepsza.
Rozejrzałaś się po otoczeniu szukając znajomych twarzy, aż w
końcu dostrzegłaś Willa. Uśmiechnęłaś się szeroko.
-Cześć!
_____! Tutaj! - krzyknął machając do Ciebie. Ugh. Był taki
kochany.
Skinęłaś na braci, aby za Tobą poszli, a kiedy
staliście przy stoliku przedstawiłaś ich.
-Cześć wszystkim! - wyglądałaś na radośniejszą
niż zazwyczaj. Towarzystwo było już w komplecie. - To są moi
przyjaciele. Sans i Papyrus – pokazałaś najpierw na niższego, a
potem na wyższego – A to jest Will, Hannah, Jackie i Kyle.
Po chórku „cześć” oraz „siemka” usiadłaś
przy stole. Will pokazał miejsce obok siebie, na którym natychmiast
zasiadłaś, po Twojej prawej znalazł się Sans, a obok niego
Papyrus zamykający koło przy Kyle.
-Jak w pracy? - zapytał Will odgarniając Ci z czoła
mokre włosy. Zaśmiałaś się jak mała dziewczynka.
-Fajnie. Piotrek zaczął współpracę z jakąś
lokalną firmą. Przyniósł ze sobą kilka butelek ich wina. Będę
musiała spróbować później. Jesteśmy trzecim miejscem, gdzie
będzie można je dostać! - Hannah prychnęła.
-Już od dawna powinien rozszerzyć swój biznesik.
Nie rozumiem dlaczego woli taki mały sklepik.
-Ja też nie wiem, ale wiesz, to jego sprawa –
wzruszyłaś ramionami. Kyle rozmawiał z Papyrusem o ... czymś,
przez hałas w pubie nie wiesz dokładnie o czym. Jackie po prostu
siedziała i gapiła się na Sansa, a Sans na nią. Nie miałaś
zielonego pojęcia co się dzieje.
Will rozsiadł się wygodnie kładąc jedną rękę
za Tobą, a jedną za Hannah na oparciu. Poczułaś jak temperatura
Twojego ciała nieco się zwiększa. UGH! Nie powinnaś się tak
czuć, on ma dziewczynę! Nawet jeżeli była troszeczkę (bardzo)
sukowata i nawet jeżeli to Ty znałaś go jako pierwsza i co z tego,
że przypomina jedno z dzieł Picassa... MNIEJSZA O TO.
Ostatecznie, Sans szturchnął Cię.
-drinka?
-Poproszę – odpowiedziałaś – Jakieś mocne,
ciemne piwsko. Zaskocz mnie z wyborem.
-komuś jeszcze? - przemówił do zgromadzonych. Will
miał już swój trunek, lecz pozostała trójka wyglądała na
zaskoczonych. - naprawdę, pierwsza kolejka na mój koszt
-Seks na plaży – powiedziała Hannah
-Tequila – uśmiechnęła się Jackie
-Uhhh – mruknął Kyle – Gin z tonikiem?
-WODĘ POPROSZĘ! - odezwał się Papyrus
-jasne. - i z tymi słowami udał się w stronę
baru. Kyle wrócił do rozmowy z Papyrusem, natomiast Hannah i Jackie
zaczęły rozmawiać o robocie. Will pochylił się nad Tobą.
-Szkielety, huh?
-Taaa, szkielety. Super szkielety. Naprawdę SUPER
szkielety.
-Huh. Wiem, że jeden z naszych dostawców zatrudnił
u siebie potwora. Widziałem go tylko kilka razy. Wielki
wilko-podobny taszczący pudełka do ciężarówki. - upił trochę
swojego drinka
-Ta? To super. Ja widziałam tylko ich. A nie, jakiś
rok temu przyszedł do mnie typek co wyglądał jak chodzący
płomień, miał cudowną koszulę. Słyszałam, że ściąga do nas
wiele potworów... więc powinniśmy do tego przywyknąć co nie?
-Dokładnie, równe szanse zatrudnienia i prawa dla
wszystkich – powiedział. Starałaś się nie zmniejszać dystansu
jaki was dzielił. Jak za starych dobrych lat, coś was ku sobie
zawsze ciągnęło, przyjaźń, może nawet platoniczne uczucie. I choć
nie przejmowałaś się zbytnio tym, że był z Hannah, szanowałaś
sam fakt tego, że jest w związku. Starałaś się zachowywać przy
nim jakbyś była niewzruszona, lecz czasem to sprawiało Ci ból
-A skoro moooowa o równych szansach zatrudnienia...
- zaczęłaś robiąc minę pokroju 'wiem, że mnie kochasz więc
zrobisz co będę chciała'. Prychnął.
-Na trzeźwo nic dla ciebie nie zrobię. Mogę być
pijany?
-Ale obgadamy to przed czy po tym jak będziesz
rzygał?
-Przed.
-Jasne. Mówię poważnie. Chciałam, abyście ich
poznali. Dlatego, że chcę poprosić cię o przysługę. - Uśmiech nieco złagodniał na Twojej twarzy. Przyglądał Ci się chwilę zdając sobie sprawę z
tego, że nie żartujesz
-Woa, ok, dobrze. Pogadamy o tym później. Pozwól,
że poznam ich lepiej – powiedział, a potem pogłaskał Cię po
ramieniu. Zarumieniłaś się.
-jeden dla ciebie – usłyszałaś głos, a potem
piwo stało przed Twoimi oczami. Sans właśnie wrócił z napojami –
jeden seks na plaży, jedna tequila, jeden gin z tonikiem i jedna
woda dla ciebie bracie – usiadł na swoim miejscu. Chciałaś, aby
twarz wróciła Ci do normalnego koloru
-A ty co pijesz? - zagadałaś
-whiskey – powiedział z uśmiechem i wziął łyka.
Kyle patrzył na niego ze zdziwieniem
-Ok, nie chcę być niegrzeczny, ale jak to robisz? -
zapytał
-Kyle! - krzyknęłaś przez stół
-robię co?
-Pijesz, jesz? - Kyle wyglądał na nieco
zawstydzonego. Mogłaś przypuszczać, że Jackie szturcha go
boleśnie pod stołem, albo kopie, albo jedno i drugie.
Sans wziął głęboki wdech, uśmiech z jego twarzy
niemal całkowicie znikł.
-naprawdę chcecie wiedzieć?
Wszyscy milczeli wpatrzeni w niższego z braci. Nagle
potrząsnął rękami
-maaaaaaaagia. - Ty i Papyrus zaczęliście się
śmiać, a reszta zamarła.
Po chwili wróciliście do normalnej rozmowy, ale słyszałaś
jak Kyle mruczy przeprosiny do Sansa. Ten grzecznie przytaknął i
mrugnął do niego. Tak miło, tak dobrze. Różnice między ludźmi
a szkieletami mogą nadal istnieć, (jakże by inaczej) ale postrzegałaś
ich jako swoich dobrych przyjaciół, traktowałaś KościoBraci jak
ludzi.
Około 23:00 Jackie zaczęła marudzić lekko już
wcięta. Był weekend i do jasnej cholery mogła sobie wypić.
Warknęłaś cichutko myśląc, że Ty będziesz musiała pracować
jutro, ale nie czułaś zazdrości wobec niej. No, ale masz jeszcze przecież
misję do wykonania.
-Więc, Will – powiedziałaś czując lekkie
zawroty w głowie – Nie rzygasz, ja nie rzygam. Tego jestem pewna.
Więc to dobry czas na pogadanie sobie. Więc pogadajmy. - Tak,
powinnaś dostać 6+ w tej chwili za swoje negocjacyjne umiejętności.
-Dobra. Wal.
-Gadałeś z Papyrusem już kilka... godzin. I jego
bratem. Są super, nie? Patrz. Kolego. Przyjacielu. Druhu. Ziom.
Brachu. Kumplu.
-Mój Boże, zamknij się.
-Powierniku. Bracie. Koleżko. Kompanie.
-Zrobię cokolwiek zechcesz tylko błagam zawrzyj
japę!
-UDAŁO SIĘ! Widzisz on. W twojej kuchni. - Will
gwałtownie uniósł brwi do góry
-Co? Wiem, że lubi kluchy, jasne, dużo o tym gadał,
ale...
-Nie musi gotować, koleś. Nie teraz. Weź go. Daj
mu cokolwiek. W kuchni. Zrób to. Zrrrrrrrrób to. - położyłaś
brodę na jego ramieniu robiąc szczenięce oczka. Sans robił co
mógł, aby nie przysłuchiwać się waszej rozmowie. Hannah
odwrotnie.
-Potrzeba nam pomocnika kucharza no i kelnera.
-Ty tu jesteś menadżerem, ale pomyśl. Serio. Tylko
pomyśl. Dajesz mu zatrudnienie. Jesteś mistrzem dawania równych
szans każdemu. Będzie o Tobie w gazetach. Będziesz na bannerach. -
mówiąc to wykonałaś gest jakbyś starała się zarysować w
powietrzu powiewający na wietrze plakat.
-Albo ktoś rzuci mi kamieniem w szybę. Wiesz, że
japońska knajpa miała potwora za szefa sushi? A potem jakimś
sposobem spłonęła.
-Inne miasto. I ... może nie nadawał się do tej
roboty? Nie wiem, stary. Ale proszę. Proooooszę. Proooooooooooooszę
– Twoje zdolności negocjacyjne osiągnęły swój szczyt. Will
westchnął
-Dobra. Wiesz, że nigdy ci nie odmówię. No i
wygląda na chętnego do pracy – Oh rany, zrozumiał – Ręczysz za
niego?
-Tak. Jasne. Jest dobry. Skory do nauczenia się
czegoś nowego. No i jego obecność na pewno ci nie zaszkodzi.
-Hm... Racja. Tak myślę. Ale nie każdemu może się
to spodobać... no wiesz
-Wiem, ale spróbuj. - westchnęłaś
-Spróbuję. Dla ciebie – to mówiąc
pocałował Cię w czoło. Poczułaś jak płoniesz od rumieńca i
natychmiast odwróciłaś się by nikt tego nie zobaczył. Na Twoje
nieszczęście „odwrócenie się” oznaczało skierowanie twarzy w
stronę Sansa. Zrobiłaś się jeszcze czerwieńsza.
-jesteś całkiem zabawna kiedy jesteś pijana
-Zamknij się – mruknęłaś dopijając swoje piwo.
Sans szturchnął Cię w żebro – Nie widziałeś na co mnie stać.
Powinnam wypić więcej.
-chciałbym to zobaczyć .... - zaczął kręcić
trunkiem w szklance – ale nie jestem tak dobry z matematyki by pić
na potęgę – oplułaś się i zaczęłaś się śmiać
-Ale jesteś głupi. Uwielbiam cię – objęłaś
Sansa. Poczułaś jak sztywnieje jego ciało, ale po chwili się
rozluźniło. Powinnaś odczytać to jako dobry znak, tak dzieje się
zawsze po alkoholu. Postanowiłaś chwilkę odpocząć tuląc Sansa.
Ładnie pachniał. Jak deszcz, stare książki, cedr i coś co
wydawało Ci się znajome, choć nie umiałaś tego nazwać.
-Czy ona właśnie na tobie usnęła? -
zapytała Hannah – Chyba usnęła. Raz też na mnie poszła spać.
Śpi gdzie popadnie kiedy jest pijana – podniosła się i pochyliła
przez stół aby Cię pacnąć.
-O rany.. Nie! Nie śpię! Ja po prostu....
Tak! Jackie! Jeszcze po jednym? - zasugerowałaś. Jackie uśmiechnęła
się maniakalnie
-JESZCZE PO JEDNYM!
Tej nocy złapałaś stopa wprost do czeluści
piekła.
Wiele drinków później, tonę śmiechu i mile
spędzonego czasu, wszyscy wymienili się numerami telefonów. To
rozwiało jedną zagadkę. Tak! Bracia mają komórki!
Zastanawiałaś się, dlaczego wcześniej ich o to nie spytałaś, no
ale to sąsiedzi, nie było to takie konieczne. Kyle i Papyrus
świetnie się ze sobą dogadali, Jackie uważała, że jest on
najsłodszą istotą jaka stąpa po ziemi. Sans naopowiadał tyle
sucharów, że wszyscy jednocześnie go pokochali jak i
znienawidzili. Will zapewnił Cię chyba z tysiąc razy, że tak, da
szansę Papyrusowi. Potem poprosił go aby ten wpadł do jego
restauracji w poniedziałek. Na tę wieść kościotrup uściskał
Willa, co ten przyjął początkowo zaskoczony, a potem odwzajemnił
uścisk. Co się tyczy Ciebie i Jackie z ledwością szłyście. Kyle
ciągnął za sobą swoją dziewczynę, a Will pomagał Ci nie
wywrócić się.
-Jutro mam praaaaaaaaacę. - zawyłaś do ucha staremu przyjacielowi,
patrząc na Jackie jakby ta Cię zdradziła. Ona tylko czknęła i
zaśmiała się lekko.
-Wiem. Zaprowadzę cię do domu. Hannah, upewnię się
tylko, że nic jej nie będzie, a potem wrócę do ciebie, zgoda? -
Will popatrzył na nią, a ta wyglądała jakby ktoś kazał jej
zjeść cytrynę.
-Nic jej nie jest, Will. Wracała do domu w gorszym
stanie
-'okładnie – przytaknęłaś – Hannah ma
rację, Hannah wie, Hannah wie wszyyyyyystko – Dotknęłaś czubka
swojego nosa i mrugnęłaś porozumiewawczo z dziewczyną. Nie miałaś
zielonego pojęcia co się dzieje. Lecz cokolwiek by to nie było,
byłaś naprawdę dzielna!
-zajmiemy się nią– Gwizdnął Sans wychodząc za
wami. Will zmierzył go niepewnie spojrzeniem – jesteśmy
sąsiadami, to ma sens, co nie?
-MOGĘ NIEŚĆ JĄ NA PLECACH! - zaproponował
Papyrus jakoś dziwnie podekscytowany pomysłem
-Proszę. Koledzy. Dam soooooooo! - nie miałaś
nawet szans dokończyć zdania, ponieważ Papyrus już trzymał Cię
na swoich plecach jak jakąś pijaną koalę. - O Boże. Stało się.
Zderzyłam się ze skałą. Jestem plecakiem. - Will i Jackie zaczęli
się śmiać, a potem Twoja przyjaciółka popatrzyła na Kyle.
-Dlaczego ty mnie nie noooooooosisz? - zabrzmiała
niemal żałośnie wieszając się na jego szyi. Kyle odepchnął ją
delikatnie.
-Ponieważ w odróżnieniu od innych, mamy samochód
i ja prowadzę, kochanie. A więc, czule się z wami wszystkimi
żegnam. Miło było poznać – powiedział do KościoBraci, podając
im dłoń. Jackie zaśmiała się i na odchodnego dała Ci oślizgłego
cmoka w policzek.
-cóż, wracajmy zanim zacznie znowu padać –
powiedział Sans zerkając na swojego brata. Starałaś się ułożyć
wygodnie na tyle na ile mogłaś pozwolić sobie będąc na czyiś
plecach.
-DOKŁADNIE! ZANIESIEMY NASZĄ DOBRĄ PRZYJACIÓŁKĘ
DO DOMU CAŁĄ I ZDROWĄ! - Papyrus poprawił Cię na swoich plecach
co sprawiło, że nie miałaś zbyt wielkiego pola do popisu jeżeli
chodzi o ruchy. Było Ci niedobrze – PRZYJEMNOŚCIĄ BYŁO POZNAĆ
WAS, WILL I HANNAH. PRZYBĘDĘ NA WASZE ZAPROSZENIE W PONIEDZIAŁEK!
DZIĘKUJĘ ZA DANIE MI SZANSY! - Awww, tak trzymaj Papyrus. Korzystaj
ze słów. I rzeczy. O Boże... Głowa.... Boli...
-Nam też było miło cię poznać Papyrus – Will
uśmiechnął się – Do zobaczenia w poniedziałek o 8 rano! -
Hannah nic nie powiedziała. I dobrze. Głupia suka.
Wasza trójka wyszła z pubu wprost w chłodnawy
wieczór, chwyciłaś się Papyrusa jakby od tego miało zależeć
Twoje życie. Przywykłaś co prawda do jego kości, choć te nie przyjemnie wbijały Ci się w brzuch.
-TO BYŁ JEDEN Z PIĘKNIEJSZYCH WYPADÓW JAKIE
MIELIŚMY! MASZ NAPRAWDĘ MIŁYCH PRZYJACIÓŁ! - powiedział idąc
przed siebie. Koooołysało – POLUBIŁEM KYLE, JEST ZABAWY I WIE
WIELE O GOTOWANIU
-Taaa.. on... lubi.... 'yć.... kuuu....uuuuu.uuuuuchcikiem
-KUCHCIK? A CO TO ZNACZY?
-To zna... oh.. Papyrus, zadawaj mi pytania, kiedy
jestem w lepszym stanie – machnęłaś ręką. Zdałaś sobie
sprawę, że to jeden z tych momentów, kiedy nie powinnaś się
ruszać. Sans popatrzył na Ciebie zmartwiony.
-hej, wszystko dobrze? - powiedział wyciągając do
Ciebie dłoń, lecz cofnął ją w połowie – paps, zatrzymaj się
na chwilę
-HM? DOBRZE.- stanął, ześlizgnęłaś się z
jego pleców. Usiadłaś na mokrym krawężniku. Twoje dżinsy
zaczęły nasiąkać wodą, ale miałaś to gdzieś. Poczułaś się
przez chwilę lepiej. Za dużo wypiłaś, zazwyczaj umiałaś lepiej
sobie z tym radzić. Zdawałaś sobie jednak sprawę dlaczego
chciałaś się uchlać. Ugh. Pieprzony Wil i ... ta pieprzona
Hannah. Poczułaś jak czyjeś palce wplatają Ci się we włosy, ktoś podniósł
je do góry. To było miłe. Potem jakaś dłoń pogładziła Cię po
policzku, była za gładka. Jak wypolerowany kamień.
Poczułaś zimny dreszcz na karku, opadła Ci temperatura ciała. W
końcu natura zrobiła swoje, a Twój brzuch wyraźnie dał Ci do
zrozumienia co myśli o dzisiejszym chlańsku. Zawartość Twojego
żołądka wylądowała na chodniku.
-taaaa – usłyszałaś Sansa, podczas kiedy Tobą
miotały konwulsje kolejnych nawrotów. To nie było zabawne. Ale
czekaj! Znasz tę ulicę! Rzygałaś tu już kiedyś. Raz. Ah te
wspomnienia...
-Przepraszam! - starałaś się złapać powietrze.
Sans nadal trzymał Twoje włosy, starając się uspokoić i Ciebie i
Papyrusa, który mówił coś o tym, że „popsuł człowieka”.
No i w końcu wyrzygałaś co miałaś wyrzygać i poczułaś się OD
RAZU lepiej.
-już? - zapytał wyciągając chustkę
dosłownie znikąd. Była lekko mokra od deszczu, ale byłaś za nią
wdzięczna.
-Jest dobrze, na tyle na ile może być. O Boże.
Przepraszam. Tak bardzo przepraszam – czułaś się upokorzona.
Kiedy Papyrus pochylił się nad Tobą spostrzegłaś, że był
zapłakany.
-OH _____! CIESZĘ SIĘ, ŻE NIC CI NIE JEST! POZWÓL
ZABRAĆ SIĘ DO DOMU! - krzyknął ocierając twarz. Uśmiechnęłaś
się do niego słabo.
-Nic mi nie jest, Papyrus. Ja tylko... za dużo
wypiłam. Powinnam znać swoje limity. Jest ok. - Nadal czułaś się
dziwacznie. Sans pomógł Ci wstać z chodnika. Ugh, woda
przesiąknęła przez bieliznę, okropność. Cóż, zdarza się.
Sans podtrzymywał Cię za rękę, tak abyś mogła utrzymać
równowagę, ale przez ten mały gest czułaś się naprawdę lepiej.
Popatrzyłaś na niego.
-Dziękuję. Jesteś niesamowity.
Uśmiechnął się tylko i mrugnął. Poczułaś się
tak miło, niemalże sennie. Czy to przez niego czy przez gorzałkę?
Gorzałka. Winna jest gorzałka.
-NIE DASZ RADY IŚĆ. PONIOSĘ CIĘ! - zakomunikował,
kiedy zaczęłaś iść najprościej jak byłaś w stanie.
Teoretycznie byłaś w stanie iść, ale nogi Ci się tylko
troszeczkę zaczęły plątać. Hahaha. Plątać.
-Papyrus, jeżeli mam znowu wskoczyć ci na barana to
będę rzygać. Nic mi nie jest. Serio.
No ale Papyrus to Papyrus, nie miałaś wyboru. Wziął
Cię na ręce jakbyś była małym koteczkiem. Był silny!
-TAK LEPIEJ? - zapytał idąc przed siebie. Sans
zaśmiał się.
-Ta. Fajnie. Bardzo fajnie Papyrus. - poddałaś się. Pachniał fajnie, jak... proszek do prania. Hej poznajesz
ten zapach! Też go kupujesz! Super, nie? Wszystko jest taaaaaakie
super. Boże, ale jesteś zmęczona.
Kolejną rzeczą jaką pamiętasz była kanapa,
ciepły koc i wielki kubek herbaty naprzeciwko Ciebie, na czole
miałaś też wilgotną szmatkę. Ale zaraz, zaraz... To nie jest Twój dom!
Ah, no tak. To ich dom. Dobra. To dobrze. Dobrze wiedzieć, gdzie się
jest.
-hej. - Sans siedział na ziemi obok kanapy wpatrzony
w Ciebie – lepiej się czujesz?
-Urhggg, taaa. Kurwa. Przepraszam. Nigdy nie piłam
tak wiele. Przysięgam, że to nie jest nawyk. - Sans tylko zaśmiał
się cicho pod nosem.
-spokojnie – powiedział obracając na drugą
stronę szmatkę z Twojej głowy. Uśmiechnęłaś się – to
niewielka cena za to jak bardzo pomogłaś mojemu bratu
-Oh! Taaa, będę musiała mu podziękować za to, że
przyprowadził mnie do domu! - starałaś się podnieść, ale Sans
delikatnie Cię powstrzymał.
-no już, tygrysie. on teraz śpi, odpocznij.
mówiłaś, że idziesz do pracy – warknęłaś. Oj będziesz
mieć porządnego kaca.
-Jutro będzie chujowy dzień. - mruknęłaś
dramatycznie zakrywając oczy dłonią – No ale to będzie
niedziela. Zamykamy wcześniej w niedziele. Dzięki ci Boże za
niedziele – Sans znowu się delikatnie zaśmiał.
-jak to było z tym kogutem co myślał o niedzieli?
-No wiesz? Niedziela jest nudna. Nikt nie przychodzi
w niedziele. - Sans milczał przez chwilę
-mogę wpaść, jeżeli chcesz
-Pracujesz jutro?
-taaa, ale mogę wpaść w przerwie na lunch –
wzruszył ramionami – to praktycznie po drugiej stronie ulicy
-Byłoby cudownie. Oh, Boże, mógłbyś mi przynieść
koktajl owocowy z lodówki? - poprosiłaś – Będę twoim dłużnikiem na zawsze – Sans wyszczerzył zęby.
-jasne. twój ulubiony smak to bananowy?
-Nie, nie banany. Mówiłam ci – zachichotałaś –
Truskawkowy, malinowy albo jakikolwiek. Nie wiem. Wybrałeś dzisiaj
dobre piwo, zaskocz mnie znowu czymś.
Wasza para zamilkła uśmiechając się
delikatnie. Popatrzyłaś mu w oczy. To tak jakby miał niewielkie
diamenty na tle czarnych plam. Czułaś się przytulnie, rozwaliłaś
się na ich kanapie, rozglądałaś się po pokoju. Chwyciłaś za
kubek herbaty.
-mam nadzieję, że lubisz Cylona
-Żartujesz sobie? Po Cylonie mam cyklona –
zachichotałaś. Żryj to kawalarzu. Otworzył szerzej oczy.
-teraz będziemy sobie opowiadać kawały o
herbacie?
-Nie przeginaj pały, kościany łbie
Sans wstał, przyglądał Ci się przez jakiś
czas, chciał coś powiedzieć lecz choć czekałaś nic nie
nadeszło.
-Dziękuję, że pozwoliłeś mi tu zostać –
westchnęłaś w ciszy
-żaden problem – w końcu pogłaskał Cię po
głowie, delikatnie poprawiając szmatkę. Przez tę krótką chwilę, czułaś się cudownie –
śpij dobrze
Zasnęłaś uspokojona i śniłaś o Willu,
uciekającego długimi krętymi korytarzami przed Tobą, i z jakichś
dziwnych powodów Sans zawsze podążał tuż za Tobą.