30 października 2017

Opowiadanie: Pozostawieni

Minuta. Godzina. Dzień. Tydzień. Miesiąc. Rok. Dekada. Wiek. Ile już tutaj tkwimy? Jak długo jesteśmy zamknięci w tych ciasnych klatkach zbudowanych przez nasze własne umysły? Klatkach zbudowanych przez słońce i ciemność. Przez tych którzy narodzili się już dawno przed światłem. Mówili że mamy czekać. Kiedy to było? Parę lat temu? Czy może minęło dopiero parę sekund? Nie, niemożliwe. Przecież wczoraj tu byli. Mówili że jeszcze mamy czekać, że świat jest naszą śmiercią. Byli tutaj wczoraj? Czy to na pewno było wczoraj? Wciąż ich pamiętam więc chyba wczoraj. Mieli oczy, tak to były najdziwniejsze oczy jakie kiedykolwiek dane było nam widzieć. Głosy którymi przemawiali, ich ton i barwa wciąż dźwięczą w głowie. Odbijają od ścian naszych pustych umysłów. Ciągle i ciągle, bez końca. Mamy czekać. Wciąż czekać na ich powrót. Jak długo tutaj tkwimy? Czy nasze serca są tak samo zakurzone jak stare krzesła i stoły w pomieszczeniach w których nas pozostawiono? Czy to jest kara za grzechy którymi się karmiliśmy? Jedzenie. Jesteśmy głodni. Jedliśmy parę dni temu. Tak, pożarliśmy go. Był młody i chudy, zamknięty podobnie jak my. Wciąż pamiętam jak wyglądały moje dłonie pobrudzone we krwi tego młodzieńca. Wiem, że kiedyś wypadnie na mnie. Nie poddam się. Nie dam się tak łatwo jak ten chłopak. Nawet jeżeli na moich dłoniach spocznie więcej krwi niż kiedykolwiek. Jako jedyny doczekam ich powrotu. Wyjdę. Wyjdę na powierzchnię. Zobaczę świat który już mnie nie zabije. Jeszcze tylko parę wieków. Dekad. Lat. Miesięcy. Tygodni. Dni. Godzin. Minut. Sekund. Jeszcze tylko parę chwil.
Autor: Wiktoria K.
Share:

29 października 2017

Undertale: Trucizna - Rozdział III - „W jednym wspomnieniu po długim pogrzebie”

 Notka od autora: Jest to opowiadanie autorskie w którym czytelnik odgrywa znaczącą rolę. Płeć obojętna. Miłośniczy opowiadań z dreszczykiem oraz duchów znajda tutaj coś dla siebie. Notki +18 będą oznaczone. Zaznaczam jednak, że nie będzie się to odnosiło tylko i wyłącznie do motywów erotycznych, ale także makabrycznych. Główną postać z Undertale jaka się tutaj będzie przewijać to G!Sans.
Wersety jako tytuły poszczególnych rozdziałów zaczerpnięte z wiersza "Syn Cieniów" -Zygmunta Krasińskiego.
Świat w jakim żyjemy jest pełen tajemnic, potwory nie są niczym nowym, ludzie zdążyli już do nich przywyknąć. W obliczu polityki od której już uciekasz, bo nawet nie masz dla niej czasu i sił, oraz głupoty nielicznych jednostek z jaką spotykasz się w internecie, myślisz, że już nic Cię nie zaskoczy. Mylisz się. Postanawiasz zaprosić szkolną outsiderkę na piwo i właśnie ten wypad odmienia całe Twoje dotychczasowe życie.
Spis treści:
Rozdział III - „W jednym wspomnieniu po długim pogrzebie” (obecnie czytane)
Rozdział VIII - „Wschodząc i żyjąc – do ciebie wróciły”
Rozdział IX - „Tym są na końcu czym w początku były”
Rozdział X - „Świat jeden ducha z twoim duchem zlany”
Rozdział XI - „Lecz każda dusza na ciebie wyrosła”
Rozdział XII - „I siebie samą w twoje łono wniosła”
Rozdział XIII - „I wie o sobie – że stała się synem”
Rozdział XIV - „Równym ci Ojcze i wiecznie jedynym”
Rozdział XV - „Bo w każdej jeden Ty jesteś o Panie!”
Rozdział XVI - „I w każdej wołasz „ja” a oprócz Ciebie”
Rozdział XVII - „Nigdzie nic nie ma i nic nie powstanie!”
Epilog - „Teraz myśl, kochaj, stwarzaj niebo w niebie”
Wszystko zaczęło się od przeczucia. Musiała gdzieś się udać. Ktoś tam na nią czekał. Ktoś ją wołał. Początkowo próbowała je zignorować. Czesząc rude włosy, drzemiąc na nudnych wykładach, zagłębiając się w lekturę nudnej książki jaką koniecznie musi poznać by otrzymać zaliczenie. Z czasem przeczucie to starało się tak silne, że towarzyszyło jej przeświadczenie, że o czymś zapomniała. Tego dnia, kiedy to musiała wracać się trzy razy, aby upewnić się czy zamknęła mieszkanie, wyłączyła komputer i kuchenka gazowa nie chodziła doszła do wniosku, że dłużej ignorować już własnych przeczuć nie może.
Jak tylko profesor Ban wypuścił studentów, spakowała swoje rzeczy i udała się szybkim krokiem w stronę Kościoła. Jednak nic w życiu Iszy nie mogło być proste, prawda? Bo to byłoby zbyt piękne. Tym razem nieszczęście spadło na nią z góry.
-Pierdolone gołębie – warknęła zaciskając zęby ze wściekłości. Od dostania bombą ocaliło ją kilka milimetrów. Stała przez pół minuty jak niedorozwinięta nad ptasim kupskiem rozbryzgniętym na chodniku marudząc, że najchętniej to by wystrzelała wszystkie.
-Niestety Isza – odparł Roman rozkładając ręce na boki. Przyjął ją przed ołtarzem, który właśnie sprzątał na wieczorną mszę – A może raczej, całe szczęście – podniósł głowę zamyślając się. - Tak, zdecydowanie szczęście.
-Naprawdę? Ale nic, a nic?
-Nic.
-Ani jedno, nawet małe nawiedzenie?
-Ani jedno.
-To może jakieś opętanie?
-...Nie – popatrzył na nią niepewnie.
-Może być nawet coś czego pewni nie jesteście – popatrzyła nerwowo na boki – Ktoś kto jeszcze nie przyniósł papierów. ... - duchowny przyglądał się swojej podopiecznej przez chwilę wyraźnie analizując jej słowa. Była nerwowa, bardzo zdezorientowana, trochę nawet nieobecna. Coś ja gryzło? Jeżeli miałaby jakieś problemy to on jest ostatnią osobą, do której by się zgłosiła... i pewnie też pierwszą, jeżeli wcześniej nie odezwałby się do niej G. Hm. Może to coś dotyczy jego? Nie, wtedy zastrzegłaby sobie, aby więcej nie posyłać ich razem. - Romek – jęknęła opierając się o ławę
-Isza, moje dziecko, powiedz mi proszę o co chodzi. - Wahała się przez chwilę.
-Miał ksiądz kiedyś takie przeczucie, że powinien coś zrobić?
-....Tak?
-I co ksiądz wtedy robi?
-.... - to podchwytliwe pytanie? - Ehhh... to co ... mam zrobić?
-A jeżeli ksiądz nie wie co zrobić, ale wie że musi coś zrobić...
-Obawiam się, że nie nadążam.
-Dobrze to może inaczej – klasnęła, echo poniosło dźwięk po starym kościele – To nie jest uczucie jakbym o czymś zapomniała. Ja po prostu wiem, że mam coś gdzieś zrobić, tylko nie wiem co i nie wiem gdzie. Jakby coś mnie wołało i ... i co jest coraz silniejsze. Wie ksiądz? - Roman zwinął usta w rulon myśląc intensywnie nad tym o czym mówiła młoda kobieta – Wariuję?
-Zdecydowanie.
-... Mógłby ksiądz skłamać.
-Kłamstwo to grzech, moje dziecko – uniósł zawadiacko brodę do góry i uśmiechnął się – Ale tak poważnie, Nie wiem za bardzo co myśleć o tym co mi właśnie powiedziałaś. Jedyne co Ci mogę doradzić to iść za głosem serca.
-To zabrzmiało jak tekst z jakiegoś żałosnego romansidła – prychnęła
-Skoro czujesz, że coś powinnaś zrobić – mówił nie biorąc do siebie jej przytyku – to tylko ty tak naprawdę wiesz co, musisz ... to tylko ... no nie wiem.... odkryć?
-Wiem, że nic nie wiem.
-A kto to powiedział?
-Nie pamiętam.
-Święty Niepamiętam? - powtórzył rozbawiony.
-Nie święty – bąknęła krzywiąc się – Platon albo Sokrates
-Sokrates
-Mniejsza. - Rozmowa z księdzem na wiele się nie zdała. Zwalił jej samopoczucie na stres związany z zajęciami i zapytał się kilka razy, czy wszystko u niej dobrze w życiu osobistym. Było dobrze, czyli zwyczajnie. Świat nie spadał na głowę, nic się jej nie sypało. Nie wychodziła ze znajomymi, a jedyną osobą która do niej dzwoniła był G. Co wieczór, przed pójściem spać rozmawiali długo. Czasem godzina, czasem półtorej, czasem nawet usypiała będąc cały czas na linii z nim. Nie rozmawiali o niczym nadzwyczajnym, czasem ona poinformowała go, że ma okres i skończyły się jej podpaski, zaś najbliższy spożywczak będzie czynny o szóstej rano, dlatego musi spać z watą w majtkach. On raczył podzielić się z nią informacją na temat tego, że raz utknęła mu ręka we własnej miednicy i miał problemy z jej wyciągnięciem.
-Zaproponuje ci coś szalonego – rzucił właśnie jednej takiej nocy. Isza siedziała w samej bieliźnie na kanapie zajadając się chrupkami, oglądała Wywiad z Wampirem chyba tysięczny już raz.
-Ty zawsze proponujesz coś szalonego.
-Ale to będzie naprawdę coś szalonego.
-No mów, że człowieku, bo mi tutaj zaraz Banderas się pojawi
-Ugh... co robisz w ten weekend?
-Zapewne zaraz się dowiem.
-Tak. Wstaniesz o szóstej
-Co? Nie!
-Wstaniesz.
-Nie
-To przyjdę do ciebie, wezmę cię śpiącą z wyra i zapakuję do swojego mustanga.
-Naprawili ci już malucha?
-Moja droga to jest Fiat 126p!
-Naprawili ci już ten złom? - starała się nie śmiać.
-Tak. Naprawili – odparł cicho i milczał chwilę. Isza bała się, że go uraziła i kiedy miała już przepraszać (temat jego „mustanga” jest dla niego bardzo delikatny) ten chrząknął i ponowił temat – Wiesz, skoro czujesz że koniecznie musisz coś zrobić... tylko nie wiesz co i nie wiesz gdzie.... to Romek miał trochę racji... Nim rzucisz telefonem! - zaśmiał się nerwowo – Słuchaj, spakuj kilka rzeczy, przyjadę po ciebie w sobotę rano, no i ty będziesz mi mówiła gdzie mam skręcać, którędy jechać. Zobaczymy gdzie dojedziemy. Damy sobie dobę na podróż „do” a w niedzielę jeżeli nie znajdziemy tego czego szukamy, to wrócimy. Dobra? - To w sumie nie byłby taki głupi pomysł. No i wyrwała by się ze swojej monotonii. Banderas właśnie wbijał kły w ciało nagiej kobiety na scenie
-Dobra, ale pod jednym warunkiem?
-Jakim?
-Dorzucam się do wachy
-Nie no daj spokój
-Nalegam ćwoku
-Zadbaj o żarcie, zgoda?
-... No dobrze – westchnęła.

Wycieczka okazała się krótka. Drogi puste. Pogoda wspaniała. Zrobili co mieli zrobić i wrócili.
....
Nie.
Południe spędzili w jednym z przydrożnych barów starając się jak najmniej rzucać w oczy. Zwłaszcza kiedy do środka weszło trzech zmęczonych kierowców tira. Zarówno G jak i Isza dostrzegli w nich potencjalne zagrożenie. Sami nie wiedzieli dlatego, taki... odruch? W każdym razie w milczeniu szybko zjadali swoje frytki.
Nie dysponowali nawigacją, bo G jak przystało na prawdziwego fana PRL nie posiadał takowej w swoim Fiacie, Isza natomiast średnio radziła sobie ze stanowczo za dużą rozkładaną mapą.
-Po prostu mów gdzie mam skręcać
-A będziesz wiedział jak wrócić do domu?
-Każdy kot wie jak wrócić do domu
-Jesteś kościotrupem, a nie kotem
-Ale każdy kot też ma w sobie kościotrupa. Coś nas łączy - Isza wywróciła oczami - Dobra, wracając zastosuję dobrą, sprawdzoną, starą jak sam świat metodę.
-Jaką?
-Koniec języka za przewodnika!
Charchot silnika był początkowo uspokajający, lecz po dłuższym czasie przebywania w środku, wręcz nie do zniesienia. Lecz... ostatecznie dotarli do miejsca, przed którym dziewczyna czuła, że koniecznie muszą się zatrzymać. I wyjątkowo nie była to ubikacja.
-Zjedź tam - powiedziała pokazując wąską uliczkę w lesie. G zwolnił i zatrzymał się przed nią. Złote ślepiska zajaśniały nieco.
-W takich miejscach ludzie zatrzymują się tylko na jedno.
-Sezon na grzyby się skończył.
-Nie o to mi chodziło. Choć tu też można złapać grzyba. - kobieta warknęła pod nosem - Dobra, dobra. Już jadę.
Daleko gdzieś, stary zamek stał.
I pajęczyn sto strzegło jego drzwi.
Nie tak znowu głęboko w lesie znaleźli ruiny. Droga była przejezdna, najwyraźniej ktoś jednak tutaj się pojawiał. Stare zamczysko, albo raczej to co z niego zostało, mimo wszystko nie budziło zainteresowania władz na tyle, aby się nim we właściwy sposób zająć.
Zbliżał się wieczór, kiedy wyszli z malucha i podeszli do zimnych murów otaczających ruiny. Na kilku z nich widać było ślady wątpliwej bytności ludzi.
Stachu to zjeb.
Legia kurwy.
HWDP 100%
-O, wasi tu byli - zażartował G nie kryjąc zniesmaczenia na twarzy. Nigdy nie rozumiał, co ludzie widzą w takich napisach, zwłaszcza w miejscach gdzie przeczytać je będą mogli tylko sponsorzy ze swoimi zakupami, oraz tacy frajerzy jak oni. Westchnął i popatrzył na dziewczynę. Ta była już bardzo blisko wejścia. Potwór przyśpieszył kroku i dogonił ją.
Zwodzony most na dziedziniec wiódł
Tam gdzie w szranki rycerze stawali.
Kiedy weszli do środka zaczęło robić się mniej ciekawie. Znaczy się, zdecydowanie bardziej przyjemnie. Albowiem okazało się, że od środka dach nie jest podziurawiony. Ściany nie są zniszczone przez czas. Zapalone świece przystawione przy lustrach oświetlały pomieszczenie schludne, zadbane, urokliwe. Ruda odwróciła się zaskoczona za siebie. G patrzył w osłupieniu na to co mieli przed oczami.
-Dobra, masz rację. Coś się działo. Wracajmy. Powiedzmy Romkowi o tym i wrócimy tutaj w pełni przygotowani. - niczym głos rozsądku G chwycił ją za ramię. Kościste palce mocno i boleśnie zacisnęły się na jej skórze
-Nie możemy zawrócić - była stanowcza, choć nie próbowała wyciągnąć ręki. W głębi wiedziała, że to co mówi jest prawdą... lecz jej uczucie, świadomość, że koniecznie musi to zrobić już teraz, zaraz, bo potem będzie za późno... po prostu nie mogła się cofnąć. - Jak się boisz możesz wracać sam. Ja zobaczę o co tutaj chodzi.
-Kobieto, to co widzisz to nie jest magia. Nie w takim sensie. Nie wiem, czy będę mógł cię tutaj obronić!
-Nie będziesz musiał, sama się obronię.
-Jesteś medium. Ty tego nie umiesz robić.
-Będę musiała jeżeli ty... - przerwała im praczka przechodząca przez korytarz. Nie widziała ich choć ... znajdowali się przed nią. - Widzisz? To duch!
-Tak, widzę, w dodatku nie wie, że umarł. - prychnął
-Muszę im pomóc!
-Nawet nie wiesz czy chcą pomocy. Popatrz, ona jest uśmiechnięta!
-Czuję, że muszę tutaj coś zrobić.
-Przywitaj się i spadamy.
-G!
Szary jego mur, jak kamienny las, strzegł tajemnic stu.
Białej róży kwiat, strzegł kochanków co tu się witali.
Drogi powrotnej jednak nie było. Kiedy odwrócili się za siebie zobaczyli drzwi. Pięknie zdobione, lśniące z wypolerowaną gałką. Nie mogli ich otworzyć. Mogli tylko przez nie przejść. Pora dnia była taka sama, choć pora roku zdecydowanie inna. Cieplejsza. Jakby środek lata. Przyjemny wiatr poruszał koronami drzew. Służba dworska rozmawiała ze sobą. Szykowali się do czegoś wielkiego. Gdzieniegdzie przechadzali się uzbrojeni mężczyźni, lecz ich pogodne twarze sprawiały, że nie było czego się bać. G i Isza siedzieli na pniu drzewa zastanawiając się co dalej.
-Jednak przyszłaś - cichutki, dziewczęcy głosik odezwał się przed nimi. Należał on do ubranej na biało panny młodej. Na oko miała nie więcej niż szesnaście lat. Uśmiechała się smutno. Niebieskie oczy kryły się za bielmem. - Wiedziałam, że przyjdziesz.
-Kim jesteś? - zapytała ruda podnosząc głowę. G milczał, przyglądając się scenie w skupieniu gotowy na obronę magiczną jeżeli będzie taka potrzeba.
-Kim byłam... - poprawiła ją i wskazała palcem na dziewczynkę przebiegającą po podwórku. To była ona. - Nie chciałam, aby się stało, to co się stało. - mówiła - Byłam córką możnowładcy tych ziem. Moją rękę obiecano staroście pobliskiej wsi. Lecz zakochałam się w przyjacielu z dworu brata mojego ojca. - Isza zmarszczyła brwi
-W przyjacielu?
-W jego synie. - przytaknęła
-A więc we własnym ... kuzynie? - wtrącił się G
-Płakałam dniami, aż w końcu na święto Bożego Narodzenia ojciec uległ. Powiedział, że latem zorganizuje wesele dla mnie i mojego ukochanego. Powiedział, że zaprosi wszystkich, aby mogli oglądać jak nasza miłość promienieje. Aby wszyscy wiedzieli, że prawdziwa miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystko. - głos jej drżał. Dziewczynka z kwiatami przebiegła przez nią.
-Ale coś poszło nie tak. - szepnęła Isza.
-Gdyby poszło tak jak mówi, to by nas tutaj nie było - narzekał.
-Zaprosił wszystkich. Swojego brata. Jego syna. Ich służbę. Ceremonia się rozpoczęła. Miał mnie poprowadzić do ołtarza. Staliśmy za zamkniętymi drzwiami... - pauza - ... zza których dobiegały krzyki. Przeraziłam się. Chciałam zobaczyć co się tam dzieje. Ojciec nie pozwolił. Wyrwałam się. I ostatnim co zobaczyłam nim kula z pistoletu przebiła mnie na wylot to zwłoki ukochanego na ziemi. Ktoś szablą otworzył jego kortus. Niedaleko niego leżał wuj, również martwy.
-Co się tutaj dzieje? - głos potwora był niższy.
-Ojciec popełnił niewybaczalną zbrodnię. Złamał obietnicę. Zabił brata. Niewinne dzieci. Niewinnych ludzi. Wszystko w obliczu Boga. Dlatego dosięgła nas kara. Od tamtego czasu w naszym domu... ostatni dzień naszego życia odtwarza się cały czas.
-Pętla czasowa - szepnął cicho G.
-Nic się nie zmienia. Nawet gdybym chciała, moje ciało mnie nie słucha. Robi wszystko tak jak wtedy. Czuję te same uczucia i mam świadomość, że to tylko iluzja. Potrzebowałam pomocy. Od lat wzywałam jej i jesteś pierwszą osobą, która odpowiedziała. - duch dziewczynki uśmiechnął się słabo. - Proszę, pomóżcie nam.
-Jak?
-S-sama nie wiem... - spuściła wzrok, biały welon opadł jej na twarz - Jeżeli nie opuścicie tego miejsca przed rozpoczęciem masakry już nigdy stąd nie wyjdziecie. Będziecie widoczni dla wszystkich tutaj zebranych, a jeżeli tutaj umrzecie...
-Staniemy się częścią tej pętli czasowej i zaczniemy powtarzać ten dzień bez świadomości o tym - dokończył za nią szkielet i podniósł się. Dopiero teraz duch najwyraźniej go zobaczył. Otworzył szerzej oczy i zrobił krok do tyłu.
-P-panie, tyś jest Śmierć?
-Co?
-Przybyłeś nas ocalić?
-Oh... że niby wyglądam jak wasza Kostucha? Neeee - machnął ręką - Jestem o wiele przystojniejszy. - duch patrzył na potwora mieszanką grozy i zdziwienia. Mimo wyglądu, nie budził jednak negatywnych uczuć.
-Jest niegroźny i lubi się popisywać - Isza również wstała - Nie mamy czasu do stracenia. Za ile zacznie się masakra? - odpowiedziało jej rżenie koni. Brama wjazdowa otworzyła się i do środka zawitała karoca za którą konno i pieszo szli służący.
-Niebawem.
Tysiące stóp, po posadzkach szło
I gwar rozmów brzmiał, szeleszczenie szat.
Pomoc okazała się jednak trudniejsza niż początkowo myśleli. Będąc istotami zawieszonymi między tym, a drugim wymiarem, nie mogli ani wrócić do siebie, ani tym bardziej dotknąć czegoś w tym. Nikt ich nie widział. Panna Młoda najwyraźniej również przestała zwracać na nich uwagę, albowiem przebiegła kilka razy nie odwracając się za siebie.
Postanowili zrobić więc to, co najlepszego mogli w zaistniałej sytuacji. Udali się do pomieszczenia, gdzie odbyć miała się ceremonia zaślubin. Kiedy słońce zaszło za horyzontem, a świece stanowiły jedyne źródło światła, wojownicy posiadłości zaczęli mordować zebranych. Nie wolno było mieć broni w Domu Bożym. To zasada stara jak świat. Lecz czy taki pokój we dworze jest uznawany za Dom Boży? Tak. Krzyk księdza któremu jeden z najemników poderżnął gardło przebił się przez wrzaski mordowanych. Ofiary zaczęły odpowiadać. Wkrótce potem rozpętała się wielka bitwa. Drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Ktoś pociągnął za spust pistoletu skałkowego. Wielka mosiężna kula przebiła na wylot trzy osoby, w tym i niedoszłą Pannę Młodą. W ferworze walk nikt nie zwrócił na to uwagi. Tylko ojciec. Uklęknął przy zwłokach dziecka i zaczął łkać lamentując żałosne przeprosiny.
Bój trwał jeszcze przez kilkanaście minut. Najemnicy możnowładcy otrzepali się z krwi, przeliczyli, zostało ich kilkunastu. W walce zginęło kilku. Dobry wynik. Trzeba przyznać.
-Chodźmy za nimi - szepnęła Isza, choć i tak wiedziała, że nikt ich nie usłyszy. Póki co. Najemnicy udali się do innego pokoju. W nim to przed mahoniowym stolikiem otrzymali wór złota od bladego i załamanego właściciela dworu. Stracił swoją służbę. Stracił ukochaną córkę. Tak jak przed laty stracił żonę.
-Brat od lat mnie okradał - zaczął lamentować - Chciałem tylko upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - płakał. Złość, rozpacz, frustracja oraz wiele, wiele tak silnych uczuć zapanowało nad jego ciałem, że nie wiedział co robić dalej. Znaczy się wiedział. Podniósł głowę i desperacko zaczął szukać czegoś w pokoju. Jednak nie znalazł tego, czego szukał. Kolejną rzeczą jaką zrobił było dobyć za szyjkę butelkę. Roztrzaskał ją o stół i ostrym szpikulcem przejechał po swoim gardle. Osunął się na ziemię dusząc ciężko. Cięcie było zbyt płytkie, by dać mu szybką śmierć.
-Ohhhh.... - rozbrzmiał charchotliwy głos. Isza i G, którzy byli przez ten cały czas w pomieszczeniu popatrzyli po sobie. W pomieszczeniu pojawił się... cień. Nie miało to konkretnego kształtu. Podłużny cień z czerwonymi ślepiami stał obok umierającego pana. - Mój ty żałosny biedaku - Ironia czy faktyczne współczucie? Trudno powiedzieć - Popełniłeś błąd i teraz to wiesz. Całe życie byłeś dobrym człowiekiem. Prawda? - stwór nie czekał na odpowiedź - Lojalny, wierny, uczynny. Dawałeś sowite pieniądze na Kościół, modliłeś się zawsze, uczestniczyłeś we wszystkich nabożeństwach - wyliczał - Na klęczkach przepraszałeś za zwątpienie w sprawiedliwość Boga, kiedy ten postanowił zabrać twoją ukochaną żonę. Dostałeś wszak piękną córkę, prawda? To nie ty. To nie jest twoja wina - stwór cmoknął - To nie twoja wina. To on, twój brat, jego szczeniak i wszyscy inni są źli. Nie ty. Ty jesteś niewinny.
-Co to jest?
-Nie wiem...
-Bóg nie jest sprawiedliwy, prawda? - konający przytaknął leciutko. - Ale ja jestem... Jeżeli oddasz mi swoją duszę... Po co ci ona, przecież i tak jej nie potrzebujesz, prawda? - rzucił nonszalancko - Jeżeli mi ją oddasz, nie spotkasz się z Bogiem, ale też nie pójdziesz do piekła. No i spotkasz się znowu z córką. Chcesz tego? - milczenie. Bestia jednak wiedziała swoje - Dobrze. Napiję się teraz trochę twojej krwi. A gdy się zbudzisz, będzie ranek. Przywita cię twoja ukochana córeczka i będzie tak, jakby to nigdy nie miało miejsca.
-Nie! Stój! Nie zgadzaj się! - Ale było już za późno. Dopiero po wypiciu krwi stwór skierował parę czerwonych ślepi na Iszę i G. Gdzieś z próżni z jakiej się składał wyłoniły się zębiska. Trzy rzędy ostrych jak brzytwy kłów z których kapała fioletowa ślina. Ślepiska pojawiły się na całym ciele. To coś zaczęło krzyczeć, a jego krzyk nie można porównać do niczego co ludzkiemu słuchowi znane. Jego krzyk bolał. Fizycznie bolał. I załamywał. Jakby płacz całych pokoleń. Lament tysięcy ludzi. I odór. Odór gorszy od smrodu rozkładających się zwłok. Odór wiecznego potępienia.

Isza i G siedzieli na pniu. Musieli unikać zebranych ludzi, albowiem trudno będzie wyjaśnić, co też Kostucha robił w dniu zaślubin panienki, no i kim jest ta ruda ladacznica, która ma czelność chodzić w męskich porciętach. Pomijając już kwestię tego, że w ogóle nie powinno ich w tej chwili tutaj być. No, ale widzieli ich wszyscy.
-Jeżeli umrzemy, to nigdy stąd nie wyjdziemy - mówiła dziewczyna bawiąc się kosmykiem włosów.
-Jeżeli umrzemy staniemy się częścią tej historii.  - poprawił ją - Jeżeli nie rozwiążemy sprawy, to nigdy stąd nie wyjdziemy.
-Co to było?
-Nie wiem. To nie był potwór.
-Człowiek też nie.
-Widziałeś? Zeżarło jego duszę. Czy to nie o to wybuchła wojna między naszymi rasami? - Isza podniosła wzrok - Jesteś pewien, że żaden z potworów nie umie pochłaniać duszy?
-Jestem tego pewien - wycedził przez zaciśnięte zęby - My nie żywimy się duszami...
-Ani jeden? Nawet jeden? Bo jeżeli jednak był jeden taki... A to zeżarło duszę to...
-To NIE JEST POTWÓR! - uderzył zaciśniętą pięścią w konar. Isza zamilkła opuszczając wzrok. Cisza.
-To... - niezręczna atmosfera - ... co to jest?
-NIE WIEM DOBRA?! - wstał i zaczął chodzić dookoła - Nie wiem, jasne? Chcę stąd wyjść. Ta cała atmosfera mi się nie podoba.
-G...
-Czego?!
-Ja.. nie chcę spędzić wieczność na kłótni z tobą - starała się zażartować, ale jej to najwyraźniej nie wyszło. G stał z wyraźnie skwaszoną miną. Dziewczyna kaszlnęła - Dobra. A więc może inaczej. My cofnęliśmy się w czasie?
-Nie. Z tego co zauważyłem jest to rodzaj... bańki na czasie? Coś jak komórka rakowa.
-Uhhh
-Ten dzień i to miejsce nie chce umrzeć, nie chce przeminąć. Czymkolwiek jest to coś, ma wielką moc. Może zatrzymać cały dzień wraz z duszami. Właśnie dlatego chciałem iść po Romana, wiesz? Sami sobie z tym nie poradzimy.
-Jeżeli... byśmy spróbowali powstrzymać tę rzeź, to czy ...
-Nie. Po pierwsze, jeżeli pojawiłabyś się w sali niczym heroina z amerykańskiego komiksu, to gwarantuję, że byłabyś pierwszą osobą, która umarła. Jesteśmy w innych czasach. Nie wyglądamy tak jak oni. Oni nas nie znają. Najemnicy opłaceni i zrobią wszystko, aby otrzymać swoją zapłatę. Jakaś ruda dziwnie ubrana baba ich nie powstrzyma. Tym bardziej kościotrup. Wiesz, gdybym wyglądał jak człowiek, tylko, że ze skrzydłami, mógłbym udać anioła. A! Wtedy to by wypaliło - przytaknął sobie - Lecz wasz obraz Kostuchy nie budzi raczej pozytywnych odczuć. No i mnie można zabić. Pamiętaj. - westchnął - Po drugie, nawet jeżeli udałoby ci się jakoś ich przekonać, aby się nie zabijali to nie rozwiąże problemu. Wiesz? To bańka czasowa. Oni nie wrócą do życia. Oni już umarli. Prawdopodobnie to miejsce znalazło by sposób, aby wszystkich wymordować i skłonić pana dworu do zrobienia tego czegoś co zrobił.
-A więc pozostaje nam tylko...
-Tak. Musimy się ukryć. Poczekać. Potem stanąć twarzą w twarz z tym czymś. Może jeżeli.... nie, my go nie pokonamy. Nie ma szans - mówił do siebie - Ale jeżeli udałoby się nam, że nie zeżre duszy człowieka wtedy, kiedy miało to miejsce...
-To coś wyraźnie nas widziało.
-Warto spróbować. Tylko to możemy zrobić.  - I tak zrobili. Kilka razy musieli zmieniać swoją kryjówkę. Dwa razy mało nie zostali złapani. No i G przestraszył jedną z pokojówek. Schowali się za drzwiami, kiedy najemnicy śmiejąc się wychodzili z rezydencji i szybko pognali do pokoju gdzie miał znajdować się właściciel przybytku. Właśnie rozbijał butelkę o stół.
-Nie rób tego! - krzyknęła dziewczyna. - Stój, proszę! - mężczyzna popatrzył na nią, był zaskoczony, przerażony, zaczął się wahać, lecz... cień objął jego rękę i pchnął ją przebijając gardziel na wylot. Padł na ziemię, choć konał, to jeszcze żył. Stwór teraz w pełnej okazałości stał przed Iszą i G. Nic nie mówił. Czerwone ślepia przyglądały się im z uwagą. G przywołał swoje blastery, lecz również czekał na atak. Bestia nic nie mówiła, jakby nie umiała się do nich odezwać. Po czasie bliżej nieokreślonym, lecz krótkim i długim jednocześnie, z korpusu zmarłego pana ziem zaczęła unosić się niewielka fioletowa dusza w kształcie serca.
-G! - krzyknęła dziewczyna, potwór za pomocą swojej magii przyciągnął szybko duszę, która podleciała do jego ręki. Stworowi najwyraźniej się to nie podobało. Podjął pościg za nimi. Blastery na chwile go powstrzymywały, zadawały obrażenia, oczywiście, lecz zbyt małe, aby przerwał bieg za parą bohaterów. Złote światło raz za razem jaśniało w pomieszczeniu. Wybiegli z rezydencji. Na podjeździe najemnicy właśnie zaprzęgali konie. Popatrzyli na Kościotrupa i rudą kobietę. Za nimi podążał cień. Krzycząc o biesach piekielnych popędzili konie i zaczęli uciekać.
-Trzymaj! - G podał dziewczynie serduszko. Było ciepłe, choć drżało. Czuła od niego żal, smutek, strach. Stanęła za potworem, który przywołał pięć blasterów. Odgłosy walki rozbrzmiały chwilę potem. Bariera jaką tworzył ze swojej magii wytrzymywała początkowe ataki, lecz on, jak każdy, miał swoje limity. Długo nie pociągnie i oboje to wiedzieli. To coś... niestety też. Miało świadomość o swojej przewadze. Isza przytuliła do siebie serduszko. Starała się skupić, tak, jak mówił jej Roman.
-Niech wypełnią cię pozytywne uczucia - słyszała w głowie jego głos - Ty musisz chcieć mu pomóc. Od tego zacznijmy. Cokolwiek by złego nie zrobił. Cokolwiek byś do niego nie czuła i jaki prywatny osąd o nim nie miała. Masz chcieć mu pomóc. Jeżeli poczujesz, że dusza chce twojej pomocy. Reszta idzie już ... naturalnie - Chęć. To tak niewiele, a zarazem tak dużo. Isza nie wiedziała, czy chce pomóc mężczyźnie. Był winny tylu śmierciom, tak wielkiemu nieszczęściu. Okazał swoją słabość dwa razy. Ale... czy to teraz cokolwiek zmieni? Ruda nie chciała mu pomóc, ale chciała stąd wyjść. Chciała pomóc niewinnym uwięzionym w tej przestrzeni. Chciała wrócić do domu. Nie chciała umierać.
Może to właśnie wystarczyło. Nagle, ulga. Ulga. Po prostu zwyczajna ulga. Jakby ktoś zdjął z jej pleców wielki ciężar. Poczuła się lekko. Było jej ciepło. Miło. Dobrze. Fioletowe serduszko zniknęło z jej rąk. Tak samo jak domostwo i stwór z którym zaciekle walczył G. Potwór padł na kolana, drżał, dyszał. Otaczała ich ciemna noc, głuchy las i ruiny domostwa.
-Udało się? - zapytała cichutko.
-Nie wiem i mało mnie to interesuje. Wracajmy do domu. Ostatni raz wyskakuję z taką propozycją - powiedział. Lecz bez pomocy dziewczyny nie wstałby i nie stanął na równe nogi. Musiała też pomóc mu dojść do stojącego malucha. Dopiero po godzinie wypełnionej milczeniem, G odpalił silnik i zaczął cofać.
Kobieta miała przekonanie, że coś tutaj jeszcze zostało niedokończone. Że ... za łatwo? Że... coś nie tak? Lecz po tym wszystkim nie chciała przyznać się do tego wrażenia przyjacielowi. Zerkała na niego co chwilę zaciskając nerwowo usta.
-Myślisz... że ich uwolniliśmy? - zapytał w końcu kiedy w oddali dostrzegli łunę miasta
-A mam być szczera, czy miła?
-To ty umiesz być miła? - zaśmiała się cicho. G wraca do normy.
-Myślę, że... nie.
-Trzeba będzie to zgłosić Romanowi. Oni się tym zajmą. Cokolwiek to było z czym walczyliśmy... było dla nas za silne.
-Myślisz, że udało mi się dokonać egzorcyzmu?
-Nieee-e. - uśmiechnął się krzywo - Ten cień... on nas wypuścił, bo wiedział, że zniszczymy to co stworzył. Albo zaszkodzimy. W każdym razie, nie chciał nas tam więc nas wypuścił. - westchnął - Nie jesteśmy chuj wie kim. Wiesz?
-Wiem...
-To coś nie było duchem...
-Ani potworem.
-Ani nigdy nie było człowiekiem.
-Było silne.
-Straszne.
-I żywiło się duszami. - Cisza... G zatrzymał samochód. Był tak przerażony i zestresowany, że zapomniał o najważniejszym. Cofnął malucha i skręcił w jedną z bocznych dróg. - Gdzie jedziesz?
-Na stację. Muszę zapalić a nie mam fajek. - Niektóre rzeczy, pozostają bez zmian.
Dziś tamten świat, skryty w grobu czerń
W trubadura balladę zaklęty
Share:

Mocium panie Biedronka

Biedronka. Miejsce, w którym możesz być sobą. Miejsce, w którym od poniedziałku do piątku w godzinach od siódmej do dwudziestej pierwszej, w soboty i w niedziele możesz się poczuć królem życia. Poczuć, że jesteś kimś lepszym. Poczuć pierwotny Zew Sarmaty.

Drzwi rozsuwają się gościnnie przed jaśniepanem. Wchodzi, z dumnie podniesionym czołem, nad którym króluje czapka z pawimi piórami.
- Ach witamy jaśniepana! - podbiega do niego ekspedientka uśmiechająca się uśmiechem z reklamy Colgate. Szacowny wyciąga ku niej rękę, a ona kłania się w pas i całuje ogromny sygnet na jego palcu. Ochroniarz już pędzi z wózkiem, co by Pan Klient się nie fatygował.
Pracownica w zielonej koszulce na klęczkach szmaci podłogę. Z jej ust nie schodzi promienny uśmiech - taka jest radosna! Inna zmiata na szufelkę ostatnie okruszki, które opadły po wypiekaniu bułek. Uwija się szybciutko, jak pracowita pszczółka, bo przecież nie godzi się, aby wielmoża zauważył niedociągnięcia.
Kierownicy sklepu czekają w pełnej gotowości na zapleczu - zawsze chętni, by w uniżeniu wysłuchać tyrady i doniosłych sugestii swych gości.
Gang Świeżaków wypakowany do kosza. Borówka Basia, Groszek Grześ i Truskawka Tosia już srają z podniety nie mogąc się doczekać, aż słodkie, dziecięce łapeczki porwą je w swe ramiona. Ku chwale dzielnych matek-Polek, tych naszych walecznych lwic, piastunek przyszłości naszego narodu.
Biedronka. Oto miejsce, w którym spełniają się marzenia. Oto miejsce, w którym realizują się największe ambicje.
- Gdzie cukier? - pyta Pan Klient omiatając alejkę wyniosłym spojrzeniem. Pracownica, studentka przyszłościowego kierunku nauk humanistycznych, natychmiast zaprzestaje wykładania zgrzewek dwu i półlitrowych butli na najwyższą półkę. Ochoczo schodzi z małej drabinki i w podskokach frunie do Pana Klienta.
- Metr dalej, o tutaj proszę pana - podaje mu kilogram cukru, który miał na wyciągnięcie ręki. Bierze. Odchodzi. Po chwili jednak się odwraca.
- A ile to kosztuje? - zaszczyca swym pytaniem pracownicę, której na pewno w życiu się nie powiodło, bo nie chciała się uczyć.
- Dwa dziewięćdziesiąt dziewięć proszę pana.
- A olej?
- Pięć pięćdziesiąt pięć za litr proszę pana, osiem pięćdziesiąt Kujawski, a oliwa z trufli jedenaście osiemdziesiąt - wylicza z pamięci ekspedientka.
- Aha. A ta promocja to jeszcze aktualna? Bo mam tu gazetkę... - wyciąga zmiętą gazetę reklamową zza pazuchy swego kontusza i macha nią przed nosem dziewczyny. Pan jest zbyt dystyngowany, by opuścić swe oko mędrca na datę widniejącą w górnej części gazetki.
- Ależ nie, proszę pana. Dzisiaj mamy dwudziesty trzeci, a jak pan widzi, promocja była do dwudziestego drugiego...
- SKANDAL! - uderza zrolowaną gazetą w wózek. Nad Biedronką zebrały się ciemne chmury. Czyżby zanosiło się na burzę? - OSZUKUJECIE KLIENTÓW! - Jebudu! W dach sklepu pierdolnął piorun zwiastujący nadejście słowiańskiego gniewu. - WCZORAJ BYŁO JESZCZE AKTUALNE, CO TO MA W OGÓLE ZNACZYĆ?! - Kasjerka skuliła się na podłodze. Wielmoża zgromił ją wzrokiem i kręcąc głową odszedł niezadowolony. - Co za gówniana obsługa. A tak w ogóle, to tu syf macie, posprzątaj to - pstryknął jeszcze palcami, a ekspedientka jak za dotknięciem magicznej różdżki chwyciła za szmatę i pognała we wskazanym kierunku.

Przy kasie.
- Naklejki - zażądała Matka Arystokratka.
- Ależ szanowna pani, nie mogę pani wydać - kasjer odpowiedział zgodnie z regulaminem pracy, pod który podlega.
- Chcę naklejki - powtórzyła Matka Arystokratka nauczona doświadczeniem, że swe oczekiwania należy formułować w sposób jasny i klarowny.
- Ale jak widzę, kupiła pani zestaw bolców doodbytnicznych zasilanych energią słoneczną, a jak pani widzi o tutaj - wskazuje na karteczkę z informacją - jest napisane, że jeżeli chce pani mieć gwarancję na produkt, a pani takowej żąda, to naklejki nie przysługują.
- Co mi tu pan pierdzielisz, chcę naklejki! - Tupnęła nóżką.
- Dobrze, ale bez gwarancji...
- Pan chcesz mnie oszukać! Okraść z naklejek!
- Ależ nie...
- Rozbój w biały dzień!
- Proszę nie krzyczeć...
- Chcę Czosnka Czesia! To dla horej curki!
- Naprawdę nie mogę pani wydać, mamy regulamin sklepu i zasady, których jako pracownicy musimy przestrzegać...
- Chuj mnie to, kierownika wołaj mnie tu, niedouczony plebsie jeden!
Biedronka. Kraina, w której klient to nasz pan. Pan Klient.

Cześć. Tu Samael vel. Samcio. Znacie mnie jako hehe śmieszka, który wrzuca cycki i kutasy na Discorda. Albo mnie nie znacie wcale, co w sumie w dupie mam. Oszczędzę sobie dalszych gównowstępów i od razu przejdę do rzeczy. Zdecydowałam się napisać tę oto notkę na bloga Yumi umotywowana poczuciem misji wobec człowieka współczesnego. A być może po prostu potrzebuję kawałka wirtualnej przestrzeni do zasygnalizowania swojej obecności. Jakby nie było, piszę tu do was, ponieważ boleję nad głupotą i mentalnością mego narodu. Narodu, który niegdyś uciskany skurwysyństwem ruska i szwaba, wożony był w wagonach bydlęcych z jednego obozu do drugiego. Narodu, który rozkradziony i zrujnowany, niegdyś wziął dupę w troki, a dziś jeno wyżej sra, niż dupę ma. Otóż zachowała się w nas Polakach, Lechitach, Sarmatach, Słowianach i Januszach jakaś taka mentalność postkomunistyczna (jak mniemam), która sprawia, że idąc do sklepu po bułki i makaron lubimy czuć się lepsi i wyżsi od tych, którzy muszą nam te bułki podać. Lubimy myśleć, że sprzątaczka została sprzątaczką, bo edukację zakończyła na podstawówce. Że kelner w restauracji to plebs, który ma nam usługiwać i lizać czubek pantofli. Że ludzie pracujący w gałęzi usług - największej na rynku pracy - są po to, byśmy my mogli czuć się lepsi, nawet jeśli sami działamy w usługach. Ludzie. Rodacy. Bracia i siostry. Proszę was, ogarnijcie dupy. Boli mnie, że Yu wraca zmęczona z pracy, ale nie to jest najgorsze. Najgorsza jest świadomość, że wraca zgnębiona, przeważnie przez pokolenie Waszych babć i dziadków, matek i ojców. Osób pamiętających czasy, gdy było ciężko. Rozumiem to. Były kartki na mięso, były kolejki jak stąd do Częstochowy, przywoziło się pomarańcze ze Stanów i telewizory firmy Rubin od szwabów, a cinkciarze kitrali się po bramach. To, że się kradło i oszukiwało było chlebem powszednim. Ale trzeba mieć najebane jak cyganka w tobołku, żeby dzisiaj wyzywać od oszustów i złodziei ekspedientkę, która nie może wydać naklejek na pierdolonego Świeżaka.
Niezamierzenie moja wypowiedź przybrała formę apelu, bo znając przekorną naturę człowieka wiem, że ludzi z reguły nie ma sensu o nic prosić. Niemniej robię wyjątek mając świadomość, że odbiorcy Handlarza Iluzji stanowią elitarną grupę młodych i rozgarniętych osób. Proszę Was, Drodzy Czytelnicy, miejcie szacunek do cudzej pracy, jaka by ona nie była. Woźna w szkole owszem, jest m.in. od tego, żeby wyczyścić po Was kibel, ale jeśli zdarzy Wam się go obsrać - czy naprawdę wielką hańbą będzie złapać za szczotkę?
Z przykrością zauważam, że w Polsce nie wychowuje się ludzi w duchu respektu dla pracy. U nas panuje pseudo-arystokracja. Wielkopanieństwo. W przyszłości wszyscy na tym stracimy - bo chujowo traktowany pracownik będzie świadczył równie chujowe usługi.
Czasami wyobrażam sobie tych wszystkich klientów Biedronek, Tesco, czy innych marketów jako tak samo poniewieranych komorników, kanarów, fakturzystów, recepcjonistów, ekspedientów, budowlańców, nauczycieli. Oni też są zmęczeni i zdenerwowani; ogólnie odnoszę wrażenie, że społeczna depresja jest domeną XXI wieku. W każdym razie, ci ludzie przychodzą na zakupy i mają okazję wylać swoją frustrację jak kubeł pomyj na pracownika, któremu umowa zabrania rewanżu. Może się tylko głupkowato uśmiechać i przepraszać Pana Klienta za jego własną głupotę i nieuwagę.
Stąd ten apel. Bądźcie w porządku dla innych. Zwykłe „miłego dnia” i ciepły uśmiech może sprawić, że czyjś dzień będzie przyjemniejszy do zniesienia. To kosztuje mniej, niż bycie Januszem w Kraju Kwitnącej Cebuli.
A jak nie potraficie - cóż, olejcie moje pierdolenie. Widocznie jedyną nadzieją dla tego świata jest popełnienie zbiorowego samobójstwa.

Autor: Samael
Share:

POPULARNE ILUZJE