15 sierpnia 2016

Undertale: 50 twarzy Friska: Rozdział II - W drodze do Snowdin [+18]


Spis treści:


Dreszcz przeszył moje ciało kiedy wyszłam z Ruin. Było zimno, pod moimi nogami chrupał śnieg, lecz wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać. Zamarzłabym. Mimo wcześniejszej chęci opuszczenia Toriel popatrzyłam wstecz. Nie trzeba było długo czekać, abym zaczęła żałować mojego wyboru. Jednak... czasu nie zatrzymam. Nie zmienię przeszłości, choćbym tego bardzo chciała. 
Każdy krok był dla mnie ciężki. Zaczęłam trzeć ramiona dłońmi, aby nie marznąć, z czasem jednak zaczęłam tracić czucie w palcach, potem dłoniach, ramionach... Z nogami było podobnie. Nie wiedziałam już jak chodzę, bo nie czułam stóp. Wiedziałam tylko, że gdzieś tam... tam musi być miasto. Nie wiem skąd, ale byłam przekonana, że jak tylko wytrzymam... 
A co to? Zaczęłam nerwowo się rozglądać. Pusta droga przede mną, równie pusta za mną, po obu stronach gęsty las w którym nawet ptaki nie śpiewały, świetliki nie świeciły, a nade mną? Sklepienie skalne z migoczącymi kamieniami. Prawie tak, jak niebo pełne gwiazd. Byłam coraz bardziej senna. 
- Nie możesz spać Frisk - mruknęłam do siebie. Zacisnęłam ręce i ruszyłam dalej przed siebie. Uczucie bycia obserwowaną nie mijało....
Oddychało mi się ciężko, a moje ciało odmawiało współpracy. To jednak nie był koniec. To nie mógł być koniec. Nie... Mnie nie było przeznaczone zginąć tutaj. Tam... tam jest miasto... Jeżeli tylko do niego dojdę, to... 
Dziewczyna padła na ziemię. Jej oddech słabł, serce powoli przestawało bić. 
Nie poddawaj się. To jeszcze nie koniec! Nie daj się złamać!
Czy to mój koniec? Nie. Czuję ciepło. Bije. Moje serce. Bije tak mocno. Nie umrę. Nie tutaj. Nie w takim miejscu jak to. Nie dam się. Nie pozwolę. Ręce, słuchajcie się mnie. Nogi bądźcie mi posłuszne. To moje ciało. Tylko ja mam prawo zdecydować kiedy umrę i nie tu i nie teraz! Wyciągnęłam rękę przed siebie, miałam wrażenie że dotykam złotej gwiazdy, przyjemnej, ciepłej, miłej. I.... siły wróciły jak za dotknięciem magicznej różdżki. Nadal było mi zimno, ale wiedziałam, że mam dość siły, aby dojść do miasta. Wstałam z ziemi, otrzepałam się ze śniegu i biegiem ruszyłam przed siebie. Za kolejnym zakrętem powinna być .... kładka. 
Tak jak myślałam, była. Lecz przed nią stała postać mniej więcej mojego wzrostu. Ubrany w czarną skórzaną kurtkę z kremowym futrem przy kapturze, opinającymi się na biodrach czarnymi spodniami. Na nogach postać miała ciężkie wojskowe buty. Kiedy usłyszał, że idę powoli odwrócił się w moim kierunku i wyrzucił na bok papierosa. 
- Tak jak myślałem. Nawet warunki pogodowe nie są w stanie złamać twojego hartu ducha. Co? - mruknął. To był szkielet. Ludzki szkielet. Zadrżałam i zrobiłam krok w tył, dłońmi zasłoniłam usta, aby nie krzyczeć.
- Oh, daj spokój Frisk. Nie udawaj, że mnie nie znasz. Dobrze?
Pokręciłam przecząco głową. Nie znałam go, nie pamiętałam go, to szkielet! Prawdziwy szkielet! Potwory! Gadające kwiatki, wielkie kozy, kościotrupy. Nie wiedziałam co jeszcze tutaj na mnie czyha. To z pewnością nie były pokojowe i przyjazne stworzenia. Nie za takie ich miałam. Kościotrup. Boże miłosierny! 
Niewiele myśląc, Frisk cofnęła się jeszcze bardziej, by potem zacząć biec w kierunku Ruin. Sans pokręcił głową. Dziewczyna poczuła, jak unosi się nad ziemią, potem jakaś tajemnicza nieznana jej do tej pory siła ściąga ja w kierunku tego, przed czym uciekała.
-Jak mam na imię? - zamruczał. Brunetka milczała. Po krótkiej chwili oczekiwania ta sama siła uniosła ją do góry na wysokość trzech metrów i uderzyła nią w ziemię. Nie miała nawet siły krzyczeć z bólu. - Jak się nazywam? - powtórzył szkielet kucając obok lezącej. 
-S....sans - szepnęła dławiąc się krwią.
-Widzę, że coś pamiętasz... - jej oprawca wyprostował się i uniósł ją do góry. Trwała zawieszona kilka centymetrów nad ziemią. Bolały ją żebra, może nawet coś sobie złamała. Nie była też w stanie nic mówić. Skąd wiedziała, jak nazywa się potwór? Dlaczego czuła wielki strach przed jego osobą? No i jeszcze to dziwne uczucie, że wszystko miało wyglądać przecież inaczej. 
- Posłuchaj no Frisk - mówił dalej szkielet powoli kierując się przed siebie. Dziewczyna lewitowała za nim - Przestałem już nawet liczyć ile razy osobiście cię zabiłem, ile razy zabiły cię okoliczne potwory, Undyne czy nawet mój brat. Przestałem liczyć ile razy ty zabiłaś nas. Toriel, Asgora, Mettatona i innych. - mówiąc to wyciągnął z tylnej kieszeni swoich spodni paczkę papierosów i po wyciągnięciu zębami jednego z nich mówił dalej - Nie liczyłem też tych razów kiedy to przyszłaś tutaj z pokojowymi zamiarami. - Sans popatrzył na dziewczynę przez krótką chwilę, a potem mówił dalej - Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego co się właśnie dzieje, nie wiem czy w ogóle rozumiesz co do ciebie mówię. Znając życie to zapewne znowu zapomniałaś o wszystkim i przypomnisz sobie dopiero przy końcu twojej wędrówki. Tylko, że tym razem będzie troszeczkę inaczej. W trakcie naszego ostatniego spotkania kiedy to byłaś dla nas wszystkich bardzo miła, nawet pomogłaś Papyrusowi otworzyć własną restaurację serwującą spagetti. Jednak ja i Flowey pamiętaliśmy i oboje jesteśmy już zmęczeni tym wszystkim. Wiesz? Przez ostatnie sto rozgrywek zbieraliśmy głosy wszystkich potworów przeciwko tobie. Są już prawie wszyscy. Jedynie Toriel nie chciała brać udziału w tym co teraz się dzieje no i Gaster... - Frisk otworzyła oczy, podchodzili właśnie do stojącego samotnie w zimnym lesie drugiego kościotrupa. To był Papyrus. Wiedziała jak się nazywał, choć nadal nie wiedziała skąd. - Nawet mój brat w ciebie zwątpił Frisk... - na twarzy Sansa widać był smutny uśmiech. - My... chcemy być już wolni, dzieciaku. Nie wiem po co wracasz cały czas. Żadne zakończenie cię nie zadowala? Pozwól nam żyć, albo nas zabij i pozwól nam umrzeć. - Westchnął przeciągle. 
- Sans - odezwał się ten drugi - widzę, że już wróciła. Szybko. 
- Prawda? - błękitny wzruszył ramionami. 
Znowu upadłam na ziemię. Tym razem ze znacznie mniejszej odległości. Starałam się zrozumieć co przed chwilą powiedział Sans. Niewiele z tego rozumiałam. To prawda, znałam ich imiona, znałam to otoczenie. Jednak jestem pewna, prawie pewna, tak mi się wydaje.... Mnie tutaj nigdy nie było? Niepewnie podniosłam głowę. Papyrus wyglądał na wściekłego. Oczy błyszczały mu wściekłą czerwienią. Czarna zbroja zakrywała jego ciało, a pomarańczowa peleryna powiewała na wietrze.
- Pap.... - szepnęłam wyciągając w jego kierunku rękę. Ten jednak cofnął się do tyłu. 
- Szybko zrozumieliśmy jedno - mówił dalej Sans - zabijanie ciebie nie ma sensu. Nie ma sensu też, abyśmy dali ci się zabić bo po prostu wrócisz i od nowa będziesz nas męczyć. Z rąk Floweya ocaliła cię Toriel. Bo chciała. Bo nadal ma nadzieję, że będziesz dobrą dziewczynką i już tutaj nie wrócisz. Widzisz, jednak ja i inni jesteśmy odmiennego zdania. Cokolwiek teraz byś nie zrobiła, wrócisz i zrobisz coś innego. Nawet jeżeli już to kiedyś robiłaś. Wiesz, że już trzy razy poderwałaś Undyne, osiem razy zniszczyłaś laboratorium, piętnaście razy spaliłaś bibliotekę oraz z siedemdziesiąt razy zatopiłaś łódkę Rybaka? - zaciągnął się papierosem i wypuścił dym wprost na moją twarz. Zaczęłam się krztusić - Mówiłem, że nie liczyłem? Oh, wybacz. To był żart. Ostatnio są dość sztywne jak na mnie. - Po policzkach pociekły mi łzy od dymu. Lecz wtedy Sans znowu kucnął naprzeciwko mnie i złapał mocno mnie za policzki. - Tym razem nie zginiesz. Ani razu. - po tych słowach poczułam jak mnie całuje. Brutalnie wsadził swój niebieski język do moich ust rozgaszczając się we wnętrzu. Próbowałam się od niego uwolnić. Wyrwać z jego objęć... Bez żadnego efektu. Po długim pocałunku w końcu się ode mnie oderwał. Papyrus znajdował się za mną i również kucał. Poczułam jak łapie mnie za włosy i siłą zmusza do wygięcia się w tył. Kiedy jego usta złączyły się z moimi w szaleńczym pocałunku Sans skorzystał ze swojej mocy i jednym skinieniem palca rozerwał moje ubrania. Siedziałam naga, między dwoma kościotrupami na zimnym śniegu. Natychmiast na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka zaś moje sutki stwardniały. Sans złapał za nie i boleśnie je ścisnął. 
-Wypuszczenie ciebie sprawi, że znowu dojdziesz do końca i wszystko zacznie się od nowa. Zabicie ciebie sprawi, że wrócisz z nowymi siłami i prędzej czy później nas pokonasz - mruczał Sans patrząc na moje piersi. Każde moje jęki i krzyki niknęły. Od moich ust bowiem nie oderwał się jego młodszy brat. Łapczywie spijając wszystko. Poczułam kościste palce Sansa dotykające mojego sekretnego miejsca. Gwałtownie zacisnęłam uda nie dopuszczając go dalej. Wtedy to Papyrus mnie puścił siedząc cały czas za mną zaczął bawić się moimi piersiami, zaś jego zęby boleśnie wgryzły się w moje ramię
-Prze....praszam - szepnęłam przez płacz który boleśnie kumulował się w moim gardle. - Pro...sze.... Sans... Pap.... puśćcie mnie... 
- Dzieciaku, wszyscy wiemy, że to nie ma sensu. - Sans wystawił swój długi niebieski język przede mną. Widziałam jak oczy mu błyszczą. Cieszył się z tego co właśnie ma miejsce. - Nie umrzesz. Nie dopuścimy do tego. Jednak... jakoś musisz odpokutować za swoje grzechy, prawda brachu?
-Tak... - mruknął Papyrus liżąc moją szyję. - Mam jednak pomysł bracie.
Pomarańczowy przeniósł wzrok na swojego brata.  
- W oryginalnej historii Frisk powinna teraz rozwiązać kilka naszych zagadek. Właściwie to nie mogłem się oprzeć i zrobiłem trzy. - Papyrus wstał i podniósł dziewczynę z ziemi biorąc ją na ręce. Jego brat patrzył na niego zdziwiony i jakby zaniepokojony. Ostatecznie jednak bez słowa przytaknął.
-Zadanie jest bardzo proste - tłumaczył Papyrus. Frisk była z nim teraz sama. Z drugiej jednak strony dziwnie wiedziała, że gdyby próbowała teraz uciec to Sans się pojawi. Drżała więc stojąc w samych butach na śniegu. Przed nią było lodowisko, a po drugiej stronie Papyrus.- Musisz przejść po lodzie. Jednak jest mały haczyk. Droga jest tylko jedna, jeżeli z niej zboczysz niewielkie impulsy elektryczne troszeczkę cię popieszczą. 
-I...impulsy? - szepnęła z przerażeniem w głosie
-No tak. Kiedy leżałaś na śniegu skorzystałem z okazji i wsadziłem ci niewielką kulkę w twoją drugą dziurkę. To ona będzie ci mówiła, że źle idziesz. - szkielet skrzyżował ręce na klatce piersiowej i uniósł głowę wysoko - Na co czekasz, idziesz czy nie?
Nie miała zbyt wielu alternatyw. Po chwili wahania zrobiła pierwszy krok. Okazało się, że nie tylko niespodzianka jaką miała w sobie mogła jej zagrozić, co i lód pod jej nogami. Już bowiem po kilku krokach upadła z impetem na brzuch. Kulka znajdująca się w jej ciele zareagowała natychmiast. Całe jej ciało przeszył niewielki impuls elektryczny nakazujący wszystkim mięśniom mocno się skurczyć, niemalże do bólu. Po chwili impuls ustał. Dziewczyna usiadła na piętach głośno dysząc. Jej ciało było sparaliżowane, po brodzie ciekła stróżka śliny, a po policzkach łzy. Musiała jednak iść dalej. Postanowiła przesunąć się odrobinę do przodu. Nic nie bolało. Nic nie zadrżało. Kolejnych kilka centymetrów i ... Poczuła jak lód pod nią pęka. Musiała się pośpieszyć, nie chciała wpaść do wody. Jednak tym samym nie myślała nad kolejnymi krokami. Dalej do przodu pójść już nie mogła. Elektryczność znowu sparaliżowała jej ciało. Skręcenie w lewo też nic nie dało. Zatem pozostała jedynie droga w prawo. Ta okazała się bezpieczna, jednak nie na długo. Papytus bawił się jeszcze tak dziewczyną przez chwilę. W końcu opadła pod jego nogami drżąc jeszcze. Po jej ciele nadal krążyły impulsy. Mięśnie bolały, a ona nie miała już nawet siły płakać i krzyczeć. Szkielet popatrzył na dziewczynę z góry i uśmiechnął się szeroko. Potem podniósł ją z ziemi, niemal czule i udał się dalej. 
Nie wiem ile leżałam w jego objęciach, lecz nie chciałam się budzić, nie chciałam. Bałam się co będzie dalej, jaką kolejną karę dla mnie szykuje. Jednak, było mi zimno.
-Frisk... - odezwał się w końcu - Po tej zagadce, jeżeli ją rozwiążesz dostaniesz ubranie. Nie chcę, abyś się przeziębiła. - Popatrzył na mnie. Miałam wrażenie, że mimo wszystko nie chce tego robić, ale kieruje nim coś... Smutek? Nie wiem. Jednak był delikatny. Znacznie bardziej troskliwy od swojego brata. Od Sansa. Zacisnęłam palce na jego pelerynie
- Jaka zagadka? 
Po chwili milczenia powiedział w końcu
- Jak o to dbasz, to tego nie ma. A jak o to nie dbasz, to to jest. 
Zamrugałam nerwowo. Jak można dbać o coś, czego nie ma? 
- Nie wiem...- szepnęłam zrezygnowana. Nic nie odpowiedział. Przesunął tylko rękę na moje udo
- C...co ty robisz?
- Motywuję cię do pomyślenia. Jeżeli nie zgadniesz co to za rzecz to cię tutaj zgwałcę. 
Broda mi zadrżała. Przeniosłam na niego wzrok. Nie żartował, jedna z jego dłoni obejmująca mnie od tyłu teraz zmierzała w kierunku mojej piersi. Druga powoli, acz stanowczo wędrowała między moje nogi. 
- Jutro? Miłość? Siła? 
- Oh, nie mów wszystkiego co ci ślina na język przyniesie - po tych słowach zaatakował mnie i pocałował. Krótki, głęboki i stanowczy. Na koniec przygryzł moją wargę i uśmiechnął się zawadiacko 
- Proszę nie...
- Podpowiem ci. Najwięcej tego jest u Muffet... Pamiętasz Muffet
- N....nie
- To sobie lepiej przypomnij. 
Jego palce już były na mojej cipce. Szybko, nie bawił się w ceregiele. Choć jeszcze nie posunął się dalej. Po prostu trzymał na niej swoją rękę. Otworzyłam usta w przerażeniu biorąc głęboki wdech.
- Pap.... proszę...
- Jak o to dbasz, to tego nie ma. A jak o to nie dbasz, to to jest. - powtórzył zagadkę. Jego palce zaczęły bawić się moimi płatkami. Przedziwne uczucia zawładnęły moim ciałem. Z jednej strony nie chciałam, aby mnie tak dotykał. Z drugiej strony czułam, jakby kogoś zdradziła, z trzeciej był dla mnie delikatny, a jego pieszczota w ogólnym rozrachunku mogła uchodzić nawet za miłą. Byłam omotana jak...
- Muffet jest pająkiem... - szepnęłam. O dziwo, moje ciało zareagowało samo. Wtuliłam się w niego bardziej, mocniej zacisnęłam nogi. 
- Oho, robisz się wilgotna
- Nie mów tak! - szepnęłam - Nie mów tak!
- Czemu nie? Robisz się wilgotna. No myśl dalej, bo nie wiem jak długo uda mi się jeszcze powstrzymywać. Jest tak ślisko, że moje palce zaraz same w ciebie wejdą... - przygryzł moje ucho
- Pajęczyna.... - szepnęłam i ... jego tortury ustały. 
- Brawo. Nie wiem czy strzelałaś, czy faktycznie zgadłaś. Lecz pajęczyna to prawidłowa odpowiedź Frisk. Teraz pozwolisz, że cię ubiorę. Lecz wcześniej - podstawił mi pod twarz swoje palce - ubrudziłaś mnie. Wyczyść je swoim językiem.... 
- Ale ... ty nimi.... mnie...
- No i co z tego? Spróbuj siebie... 
Nie byłam w stanie zareagować. Gwałtownie wsadził swoje palce do moich ust. Słony smak wypełnił moje usta. W pierwszej chwili miałam odruchy wymiotne. Te jednak szybko ustały. Starałam się oddychać głęboko przez nos. 
Już nie wiem, który z nich jest gorszy. Papyrus czy Sans...
Zgodnie z obietnicą Papyrusa, dostała ubranie. Niebieską kurtkę z białym kapturem, czarne spodnie i obrożę. W milczeniu szła za braćmi na smyczy. Po drodze mijała różne potwory. Te co wyglądały jak kolorowe papugi, inne z wielkimi kapeluszami, potwory wyglądające jak białe psy. Każdy z nich na swój sposób był znajomy. Każdy się na nią patrzył. Nie mogła ukryć rumieńca. Nie chciała aby ktoś oglądał ją jak jest prowadzana na smyczy jak jakieś domowe zwierzątko. Nie była w stanie jednak nic zrobić. Kolejną ozdobą jaką dostała od Sansa były magiczne kajdanki jakie utrzymywał swoją magią. Minęli most, a za nim tabliczka witała w mieście Snowdin. Wiedziała, że gdzieś niedaleko było miasto. Jego widok obudził w jej sercu skrajne emocje. Chęć zobaczenia jak te domki płonął, oraz przeświadczenie, że jest w domu... 
Popatrzyła na plecy braci. Bez pośpiechu szli przed siebie. Do ich domu. Frisk nie wiedziała co się z nią stanie, kiedy już ją tam wprowadzą.
Share:

5 komentarzy:

  1. To jest chore....
    To jest pojebane...
    To jest super!
    Pisz dalej! Pisz więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czemu ale mnie to intryguje xD Pisz więcej!

    OdpowiedzUsuń
  3. czekam na rozdzial 3 !

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE