//Nabór na okładki zostanie przyjęty po piątym rozdziale opowiadania!//
Notka od autora: Apoptoza - z greckiego oznacza "opadanie liści". rozumiana jako zaprogramowana śmierć komórki w zdrowym organizmie.
Autor: Yumi Mizuno
Spis treści
Prolog (tu jesteś)...
Supernowa
Muzyka do klimatu:
Muzyka do klimatu:
Twoje życie, jest udane. Tak, naprawdę.
Może i nie jest idealne, ale udane.
Nie masz na co narzekać w każdym razie. Jesteś zdrowa, urodziwa, no i … masz najlepszego mężczyznę jaki mógł Ci się trafić. Owszem, jest leniwy, kościsty i ma beznadziejne poczucie humoru, ale jest w nim coś… coś co sprawia, że nawet na jego wady reagujesz z uśmiechem.
Spotkaliście się w dość ciekawych okolicznościach. Twój młodszy brat, Frisk, pewnego dnia wrócił do domu po całym dniu spędzonym na placu zabaw. Był posiniaczony, zadrapany, no i widziałaś wyraźne zmęczenie na jego twarzy. Kiedy dałaś mu kolacje jadł jakby od kilku dni nie miał niczego w ustach. I w końcu rzucił
-Jak dobrze jeść coś, co nie jest ze ślimaków! - i jadł dalej, lecz w Twojej głowie pojawiła się masa pytań. To jakaś nowa gra? Kto kazał mu jeść ślimaki? Komu wpierdolić? Wkrótce potem …. Cóż, całe Twoje życie zostało zmienione o sto osiemdziesiąt stopni.
Jako, że nie mieliście rodziców. Znaczy się mieliście, co musieliście skądś się wziąć... ale na potrzeby historii nie ma ich na horyzoncie, zostałaś pełnoprawnym opiekunem ambasadora potworów na powierzchni. Pierwsze spotkanie z potworami samymi w sobie przegapiłaś. To znaczy, jak stałaś - tak zemdlałaś. No, ale przynajmniej było zabawnie.
Jadałaś obiady z rodziną królewską i już wiesz o co chodziło Friskowi z tymi ślimakami. Lecz to nie jest koniec. Gdy Frisk dorósł był w stanie zarabiać sam na siebie i postanowił walczyć o prawa potworów na całym świecie.
Sans i Papyrus, to kościotrupy. Myślę, że wiesz o kim mówię i nie muszę wchodzić w dalsze i dogłębne opisy ich wyglądów i osobowości.
Frisk przesyłał ci pieniądze, bo skoro ty się nim opiekowałaś przez te wszystkie czasy, to teraz on będzie zajmował się Tobą. Choć czasem pracowałaś dorywczo to tu to tam, ot, aby popracować sobie z chęci. To co robił było jednak miłe. Bardzo też zaprzyjaźniłaś się z Papyrusem. Wkrótce potem, para królewska poprosiła Cię o to, abyś zaopiekowała się ich adoptowanym dzieckiem Charą, która może sprawiać problemy.
-Nie ma trudnych dzieci – mówiłaś ze spokojem, nieświadoma wojny jaka na wkrótce nastać. Znaczy się, nie nastała. Frisk wiedząc o planach pary królewskiej uprzednio wcześniej wysłał list do Sansa, aby ten wraz z nim podróżował po świecie nie jako ambasador, ale jako naukowiec. Czego chcieć więcej? Po kilku oporach i wyraźniej chęci mordu w jego oczach – zgodził się.
No i tutaj właściwie powinna zacząć się ta historia, prawda?
Na początku wasza rozłąka nie była niczym wielkim, nie przyjaźniłaś się z nim aż tak bardzo, by nawet za nim tęsknić. Ten jednak co jakiś czas do Ciebie pisał, jak się ma jego brat i co robi Chara. Dokładnie w tej kolejności. Nie pytał o Ciebie. Pytał o nich i rozumiałaś to, co martwił się, choć… Mniejsza, nie wnikałaś w to nigdy.
Pewnego dnia, kiedy za oknem padał śnieg, zaś Ty schowana byłaś pod cieplutką pierzyną i oglądałaś Supernatural w TV dostałaś wiadomość, która od tamtego momentu miała być częsta.
Oczywiście, od Sansa. Więc odpisałaś, zapytałaś o to samo. Wkrótce potem pisaliście do siebie naprawdę często. Jak nie przez sms, to przez różnego rodzaju komunikatory, wieczorami nawet przez kamerki opowiadaliście sobie prawie twarzą w twarz to co was spotkało w życiu. Tak długo jak Chara była grzeczna, zaś Papyrus był no… Papyrusem, Sans był w całości skupiony na Tobie. Pokazywał Ci prezenty jakie Ci kupił i przepraszał, że nic nie kupił z kilku miast jakie odwiedził na początku swojej wyprawy. Był słodki.
Gdy miał przyjechać na święta czułaś się podekscytowana. Jakby to była wasza pierwsza randka. Choć nie była. Bo w ogóle nie byliście na randce. Wtedy jeszcze nie byłaś pewna co do niego czujesz, ale tęskniłaś za nim, bardzo, naprawdę bardzo. I masz rażenie, że on czuł to samo. Tak więc gdy przyjechał i drzwi mieszkania się otworzyły, poczekał, aż uściskasz się ze wszystkimi i aż wszyscy przejdą do salonu by położyć pod choinką prezenty. Wtedy do Ciebie przyszedł i przytulił Cię. Lecz nie było w tym nic zwyczajnego. Poczułaś miłość. Ciepłą miłość przepełniającą Twoje serce i szczerą radość. Oczywiście, nic nie powiedziałaś wtedy. Sans był brakującym kawałkiem Twojej układanki i nie byłaś pewna, czy on czuje to samo. Dlatego cieszyłaś się każdą chwilą jaką mogłaś z nim spędzić. Wspólnymi wieczorami przy filmach, spacerach których kurs był prosty. Dom sklep dom. Ale zawsze. Potem nastała pora kolejnego wyjazdu, znacznie dłuższego niż poprzedni, bo na cały rok.
To była prawdziwa udręka. Choć miałaś nadzieję, że cokolwiek zaiskrzyło między wami, wypali się do tego czasu i wasza relacja będzie jak dawniej. Byłaś jednak w błędzie. Co raz zostało zasiane, wyda owoce. Tak więc gdy rok minął, słowa nie musiały paść. Oboje byliście w sobie szaleńczo zakochani. W dodatku, fakt, że niedawno Friskowi udało się sprawić, aby małżeństwa potworze były legalne, dawało tylko krok do temu, aby społeczeństwo zaakceptowało parę taką jak Wy.
Wkrótce potem, kiedy Sans odmówił kolejnej wycieczki po świecie i postanowił zostać u Twojego boku, Papyrus przeniósł się na swoje, zaś Chara wróciła do rodziców w znacznie lepszym stanie niż przyszła. Miałaś po prostu dar. Mieszkałaś więc sama z Sansem.
Seks? Oczywiście, to też było. Zarówno ten cielesny jak i magiczny. Lecz nie na nim skupiały się wasze dni. Wspólne oglądanie telewizji, spacery, gotowanie, czytanie obok siebie książek, ukradkiem stykając się stopami. Było normalnie i miło. To nie zmieniło się nawet wtedy kiedy Friskowi udało się zalegalizować związki mieszane. Skromna ceremonia, to wszystko czego pragnęliście. Potem powrót do rutyny i waszego gniazdka, gdzie oboje czuliście się dobrze i bezpiecznie. Oczywiście, czasem się kłóciliście, czasem obrażaliście na siebie. Były ciche dni i bukiety kwiatów z przeprosinami. Nikt nie jest idealny, Wasze małżeństwo też takim nie było, ale pracowaliście nad tym, aby żyło się wam najlepiej jak to możliwe. Delikatnie i z czułością korygowaliście negatywne strony drugiego. Nie dlatego, że je nie akceptowaliście, ale dlatego, że te negatywne strony mogły zaszkodzić im. Dla przykładu. Ty miałaś problem ze zbieractwem. Sans na wyjeździe nauczył się kopcić. Dlatego postanowiliście, że tygodniowo ty wyrzucisz rupiecie które zebrałaś – w sumie nie wiesz dlaczego – jakie on wybierze – bo wie, że na nic się nie przydadzą i są to tylko rupiecie – zaś Ty, będziesz wyznaczała mu liczbę papierosów jakie będzie mógł wypalić dziennie w tym tygodniu. A ograniczałaś stopniowo. Zawsze brałaś pod uwagę sytuacje losowe, które mogą go bardziej zdenerwować, więc miał świadomość, że zachowujesz awaryjne fajki po które będzie mógł sięgnąć jednorazowo. Była to cała paczka, ale miała mu starczyć do czasu rzucenia palenia.
Wiedliście naprawdę spokojne i przyjemne życie. Nie tylko obok siebie, ale razem ze sobą. Czego chcieć więcej? Ah, no oczywiście, do tego cukierkowego obrazu brakuje jeszcze jednego….
Zobaczył dziecko, całe umazane we krwi, na klatce piersiowej jego żony, która z delikatnym uśmiechem liczyła, czy ich pociecha ma aby jedną głowę, dwie ręce i nogi i po pięć palców na każdej kończynie. Gdyby miało więcej, albo mniej też pewnie by je kochała, ale zawsze milej jest odnaleźć taką samą liczbę kończyn w swoim dziecku. No cóż, na jednej ręce miała sześć palców, ale to nic wielkiego. Mogła nimi ruszać więc to było najważniejsze. A od dwóch palców środkowych przyszły przekaz będzie tylko wyraźniejszy. Uśmiechnął się do siebie na to wyobrażenie.
Wkrótce potem mógł przyjść do Ciebie ponownie, jak odpoczęłaś po porodzie, podczas karmienia piersią. Jego obecność była niezbędna, bo podczas kiedy Ty karmiłaś jej ciało mlekiem, on gładząc niemowlę po plecach dawał swoją magię. Owszem, stawał się przez to starszy, ale nie czuł się z tego powodu jakoś źle. Zależało mu na tym, aby wasze dziecko miało wszystko czego potrzebuje.
-Jak je nazwiemy? – zapytałaś przygryzając wargę
-a ma wacka?
-…. – spojrzałaś na niego marszcząc brwi – Nie. Ale ma za to śliczną, małą muszeleczkę.
-arial
-Nie
-ale to imię mojej matki!
-Żadnych czcionek w mojej rodzinie
-to za późno, bo już masz czcionki i to też moja rodzina!
-Nazwiemy ją …. Kris, to bardzo … ładne imię – Źrenice Sansa zniknęły
-nie – powiedział swoim śmiertelnie poważnym tonem głosu
-O… oh… dobra, no to zrobimy tak. Pozwolę ci wybrać imię – uśmiechnęłaś się – Ale żadnej czcionki… Jesteś mądrym facetem i wiem, że wymyślisz naszej córeczce wspaniałe imię. – Sans uspokoił się i wziął głęboki wdech. Siedział teraz na krzesełku koło łóżka. Wasza córeczka skończyła Cię ssać i teraz drzemała w swoich becikach.
-wygląda jak różowa larwa w tym, co nie? – powiedział unosząc becik do góry. Zmierzyłaś go spojrzeniem, ale nic nie powiedziałaś. Dziecko natomiast otworzyło jedno oko i zaśmiało się – różowa, szczerbata larwa… ej może nazwiemy ją…
-Nie, wymyśl jakieś imię, ale nie takie które będzie klątwą dla niej do końca życia – Warknęłaś ostrzegawczo. To jego ostatnia szansa, jak z niej nie skorzysta, będzie się nazywać Kris.
-supernowa – powiedział w końcu tuląc do piersi swoje dziecko, wyglądał na spokojnego i pewnego siebie
-Jestem pewna, że znajdę taką czcionkę – skrzywiłaś się
-wy ludzie i te wasze czcionki, znajdziesz też taką, która nazywa się wesołe dudu oraz chuja mam do pasa – wywrócił oczami
-Dlaczego takie imię? To w ogóle imię?
-wpierw odpowiem na drugie twoje pytanie, dobrze? – przytaknęłaś – w ciągu naszego życia i nie tak długiego znowu biorąc pod uwagę historie świata, wspólnego mieszkania udało nam się zalegalizować związki rasowo mieszane, adopcje rasowo mieszane, udało nam się wywalczyć ambasadę oraz skrawek ziemi, gdzie ludzie i potwory mogą żyć obok siebie w dodatku żadne z mocarstw świata nie może nas tknąć, bo jesteśmy politycznie neutralni, dlaczego myślisz, że ktokolwiek sprawiałby problemy by nazwać dziecko supernowa? – chciałaś coś powiedzieć, ale nie dal Ci – a nawet jeżeli będą kręcić nosem, hej, ty jesteś siostrą ambasadora i niańką przyszywanej córki pary królewskiej, mamy plecy – puścił Ci oczko – no i twój mężuś jest szanowanym naukowcem, nie zapominaj o tym – dodał z dumą. By następnie spojrzeć na dziecko.
-No dobra, ale Supernowa kojarzy mi się z jakąś tanią wyprzedażą w sklepie – zaśmiałaś się cicho, nadal nieco zmęczona po porodzie i po tym wszystkim, musiałaś ochłonąć i pozwolić, aby myśl o tym, że nie jesteście już sami, dotarła do Ciebie.
-właściwie to nie o ten rodzaj super nowej mi chodziło… – uśmiechnął się i zaczął Ci tłumaczyć. Wiedziałaś, że uwielbia kosmos. Ba! Jedną z rzeczy jaką dostał od Ciebie bez okazji w sumie to był teleskop, nie jakiś wybitny z bajerami i takimi tam, ale mógł spokojnie zabierać go gdzieś za miasto i oglądać nocne niebo. Może i nie był to jego ulubiony prezent od Ciebie, ale korzystał z niego i byłaś z tego powodu zadowolona. - … kosmos jest zazwyczaj ciemnym miejscem prawda? – przytaknęłaś szykując się na lekcję u profesora Sansa, przyjemnie wyglądał trzymając czule w ramionach śpiące dziecko, co jakiś czas spoglądał na nie, jakby nie tylko do Ciebie się zwracał – wyobraź sobie teraz nagły rozbłysk, jaśniejszy niż cokolwiek innego we wszechświecie… tak właśnie rodzą się supernowe… są one jednymi z najbardziej gwałtownych zjawisk… wyobraź sobie gwiazdę oddaloną od nas o naprawdę, naprawdę wiele lat świetlnych. – przytaknęłaś – teraz wnętrze tej gwiazdy, tego olbrzyma… jej wnętrze jest naprawdę bardzo małe, prawda, w nim jest zgromadzona pokaźna masa, taka.... półtora masy słońca – w tym momencie nie byłaś pewna, czy jeszcze go rozumiesz, ale widziałaś, że się wkręcił, więc nie przerywałaś mu – jego jądro składa się z plazmy, gdzie znajdziemy jądra żelazu, niklu i elektronów… no i ten rdzeń czeka właściwie tragedia, bo jądra żelazu i niklu nie mogą ulegać dalszej syntezie, nie może być reakcji termo-jądrowych, bo osiągnęły maksymalną energię wiązania, natomiast może dojść do czegoś innego... procesu endotermicznemu a więc pochłaniającemu energię a co za tym idzie obniżają ciśnienie … - Sans mówił dalej. Ty byłaś już całkowicie pewna, że nie rozumiesz nic z tego co mówił, dlatego uśmiechałaś się, przytakiwałaś, jak zawsze, zastanawiają się, co to ma wspólnego z imieniem jakie chce nadać waszej córce – …tutaj jeszcze dochodzą neutrino, pamiętasz, tłumaczyłem ci kiedyś co to są neutrino – przytaknęłaś niepewnie. Ojej, chyba przegapiłaś jakaś część wykładu. Sans odczytał jednak Twoją minę dlatego potworzył- neutrino to najmniejsze część we wszechświecie o blisko zerowej masie, przenikają przez wszystko, nawet w przez ciebie i przeze mnie w tej chwili – otworzyłaś szerzej oczy, faktycznie mówił o czymś takim, ale nadal…. Co to ma wspólnego z imieniem waszego dziecka?! – tak więc, kiedy nastąpiło już zapadnięcie się rdzenia gwiazdy, zaś powstała w nim wielka masa, neutrino są uwięzione w środku i to one stanowią ponad dziewięćdziesiąt procent światła w wybuchu…. – Dobra, już naprawdę nie wiesz o czym on mówi. – i wtedy z implozji przechodzimy do eksplozji – Znowu coś przegapiłaś? On nadal mówi o gwiazdach? – ...pędzi, rozprzestrzenia wszędzie ciepłą materię ze sobą przez miliony kilometrów, aż dochodzi w końcu po kilku godzinach, a może nawet i dniach, bo zależy od rozmiarów konkretnej supernowej do powierzchni i wtedy ta gwiazda… zaczyna jaśnieć.
-Aha, czyli supernowa to bardzo mocno świecąca gwiazda na niebie, tak? - przerwałaś mu. Sans spojrzał na Ciebie, jakby wyrwany z transu, poprawił córkę na piersi i podał Ci ją, byś tez mogła mieć ją przy sercu. Chrząknął
-opowiadałem jedynie o powstaniu supernowej typu drugiego, bo jeżeli chodzi o typ pierwszy potrzebujemy układu z białym karłem, a białe karły powstają po ….
-Dobra, dobra, dobra! Supernowa! – Sans uśmiechnął się
-a więc dajmy jej imię po umierającej gwieździe
-Co? Zaraz? Tego nie wyło w wykładzie!
-powiedziałbym o tym na samym końcu, jak też i o tym, że wybuch supernowej nie zawsze kończy się jej śmiercią, ale może znaczyć transformacje i początek czegoś zupełnie nowego.
-Jesteś skończonym nerdem
-ale mnie kochasz
-Kocham.
-i naszą supernową
-I naszą Supernową.
Może i nie jest idealne, ale udane.
Nie masz na co narzekać w każdym razie. Jesteś zdrowa, urodziwa, no i … masz najlepszego mężczyznę jaki mógł Ci się trafić. Owszem, jest leniwy, kościsty i ma beznadziejne poczucie humoru, ale jest w nim coś… coś co sprawia, że nawet na jego wady reagujesz z uśmiechem.
Spotkaliście się w dość ciekawych okolicznościach. Twój młodszy brat, Frisk, pewnego dnia wrócił do domu po całym dniu spędzonym na placu zabaw. Był posiniaczony, zadrapany, no i widziałaś wyraźne zmęczenie na jego twarzy. Kiedy dałaś mu kolacje jadł jakby od kilku dni nie miał niczego w ustach. I w końcu rzucił
-Jak dobrze jeść coś, co nie jest ze ślimaków! - i jadł dalej, lecz w Twojej głowie pojawiła się masa pytań. To jakaś nowa gra? Kto kazał mu jeść ślimaki? Komu wpierdolić? Wkrótce potem …. Cóż, całe Twoje życie zostało zmienione o sto osiemdziesiąt stopni.
Jako, że nie mieliście rodziców. Znaczy się mieliście, co musieliście skądś się wziąć... ale na potrzeby historii nie ma ich na horyzoncie, zostałaś pełnoprawnym opiekunem ambasadora potworów na powierzchni. Pierwsze spotkanie z potworami samymi w sobie przegapiłaś. To znaczy, jak stałaś - tak zemdlałaś. No, ale przynajmniej było zabawnie.
Jadałaś obiady z rodziną królewską i już wiesz o co chodziło Friskowi z tymi ślimakami. Lecz to nie jest koniec. Gdy Frisk dorósł był w stanie zarabiać sam na siebie i postanowił walczyć o prawa potworów na całym świecie.
Szczytne idee, prawda? No tak.
Wyjechał, ale pozostawił po sobie dwóch przyjaciół. Sans i Papyrus, to kościotrupy. Myślę, że wiesz o kim mówię i nie muszę wchodzić w dalsze i dogłębne opisy ich wyglądów i osobowości.
Frisk przesyłał ci pieniądze, bo skoro ty się nim opiekowałaś przez te wszystkie czasy, to teraz on będzie zajmował się Tobą. Choć czasem pracowałaś dorywczo to tu to tam, ot, aby popracować sobie z chęci. To co robił było jednak miłe. Bardzo też zaprzyjaźniłaś się z Papyrusem. Wkrótce potem, para królewska poprosiła Cię o to, abyś zaopiekowała się ich adoptowanym dzieckiem Charą, która może sprawiać problemy.
-Nie ma trudnych dzieci – mówiłaś ze spokojem, nieświadoma wojny jaka na wkrótce nastać. Znaczy się, nie nastała. Frisk wiedząc o planach pary królewskiej uprzednio wcześniej wysłał list do Sansa, aby ten wraz z nim podróżował po świecie nie jako ambasador, ale jako naukowiec. Czego chcieć więcej? Po kilku oporach i wyraźniej chęci mordu w jego oczach – zgodził się.
No i tutaj właściwie powinna zacząć się ta historia, prawda?
Na początku wasza rozłąka nie była niczym wielkim, nie przyjaźniłaś się z nim aż tak bardzo, by nawet za nim tęsknić. Ten jednak co jakiś czas do Ciebie pisał, jak się ma jego brat i co robi Chara. Dokładnie w tej kolejności. Nie pytał o Ciebie. Pytał o nich i rozumiałaś to, co martwił się, choć… Mniejsza, nie wnikałaś w to nigdy.
Pewnego dnia, kiedy za oknem padał śnieg, zaś Ty schowana byłaś pod cieplutką pierzyną i oglądałaś Supernatural w TV dostałaś wiadomość, która od tamtego momentu miała być częsta.
co u cb?
Oczywiście, od Sansa. Więc odpisałaś, zapytałaś o to samo. Wkrótce potem pisaliście do siebie naprawdę często. Jak nie przez sms, to przez różnego rodzaju komunikatory, wieczorami nawet przez kamerki opowiadaliście sobie prawie twarzą w twarz to co was spotkało w życiu. Tak długo jak Chara była grzeczna, zaś Papyrus był no… Papyrusem, Sans był w całości skupiony na Tobie. Pokazywał Ci prezenty jakie Ci kupił i przepraszał, że nic nie kupił z kilku miast jakie odwiedził na początku swojej wyprawy. Był słodki.
Gdy miał przyjechać na święta czułaś się podekscytowana. Jakby to była wasza pierwsza randka. Choć nie była. Bo w ogóle nie byliście na randce. Wtedy jeszcze nie byłaś pewna co do niego czujesz, ale tęskniłaś za nim, bardzo, naprawdę bardzo. I masz rażenie, że on czuł to samo. Tak więc gdy przyjechał i drzwi mieszkania się otworzyły, poczekał, aż uściskasz się ze wszystkimi i aż wszyscy przejdą do salonu by położyć pod choinką prezenty. Wtedy do Ciebie przyszedł i przytulił Cię. Lecz nie było w tym nic zwyczajnego. Poczułaś miłość. Ciepłą miłość przepełniającą Twoje serce i szczerą radość. Oczywiście, nic nie powiedziałaś wtedy. Sans był brakującym kawałkiem Twojej układanki i nie byłaś pewna, czy on czuje to samo. Dlatego cieszyłaś się każdą chwilą jaką mogłaś z nim spędzić. Wspólnymi wieczorami przy filmach, spacerach których kurs był prosty. Dom sklep dom. Ale zawsze. Potem nastała pora kolejnego wyjazdu, znacznie dłuższego niż poprzedni, bo na cały rok.
To była prawdziwa udręka. Choć miałaś nadzieję, że cokolwiek zaiskrzyło między wami, wypali się do tego czasu i wasza relacja będzie jak dawniej. Byłaś jednak w błędzie. Co raz zostało zasiane, wyda owoce. Tak więc gdy rok minął, słowa nie musiały paść. Oboje byliście w sobie szaleńczo zakochani. W dodatku, fakt, że niedawno Friskowi udało się sprawić, aby małżeństwa potworze były legalne, dawało tylko krok do temu, aby społeczeństwo zaakceptowało parę taką jak Wy.
Wkrótce potem, kiedy Sans odmówił kolejnej wycieczki po świecie i postanowił zostać u Twojego boku, Papyrus przeniósł się na swoje, zaś Chara wróciła do rodziców w znacznie lepszym stanie niż przyszła. Miałaś po prostu dar. Mieszkałaś więc sama z Sansem.
Seks? Oczywiście, to też było. Zarówno ten cielesny jak i magiczny. Lecz nie na nim skupiały się wasze dni. Wspólne oglądanie telewizji, spacery, gotowanie, czytanie obok siebie książek, ukradkiem stykając się stopami. Było normalnie i miło. To nie zmieniło się nawet wtedy kiedy Friskowi udało się zalegalizować związki mieszane. Skromna ceremonia, to wszystko czego pragnęliście. Potem powrót do rutyny i waszego gniazdka, gdzie oboje czuliście się dobrze i bezpiecznie. Oczywiście, czasem się kłóciliście, czasem obrażaliście na siebie. Były ciche dni i bukiety kwiatów z przeprosinami. Nikt nie jest idealny, Wasze małżeństwo też takim nie było, ale pracowaliście nad tym, aby żyło się wam najlepiej jak to możliwe. Delikatnie i z czułością korygowaliście negatywne strony drugiego. Nie dlatego, że je nie akceptowaliście, ale dlatego, że te negatywne strony mogły zaszkodzić im. Dla przykładu. Ty miałaś problem ze zbieractwem. Sans na wyjeździe nauczył się kopcić. Dlatego postanowiliście, że tygodniowo ty wyrzucisz rupiecie które zebrałaś – w sumie nie wiesz dlaczego – jakie on wybierze – bo wie, że na nic się nie przydadzą i są to tylko rupiecie – zaś Ty, będziesz wyznaczała mu liczbę papierosów jakie będzie mógł wypalić dziennie w tym tygodniu. A ograniczałaś stopniowo. Zawsze brałaś pod uwagę sytuacje losowe, które mogą go bardziej zdenerwować, więc miał świadomość, że zachowujesz awaryjne fajki po które będzie mógł sięgnąć jednorazowo. Była to cała paczka, ale miała mu starczyć do czasu rzucenia palenia.
Wiedliście naprawdę spokojne i przyjemne życie. Nie tylko obok siebie, ale razem ze sobą. Czego chcieć więcej? Ah, no oczywiście, do tego cukierkowego obrazu brakuje jeszcze jednego….
...
...
- KURWA MAĆ! – krzyczałaś z bólu trzymając się ręki Sansa, który był blady. O ile można to powiedzieć, w każdym razie, bledszy niż zazwyczaj. Chodziliście do szkoły rodzenia, on teraz powinien pocieszać cię i chwalić i komplementować, albo przypominać o oddychaniu. Ale teoria a praktyka to co innego. Wpatrywał się… przerażony i zafascynowany (z punktu widzenia naukowego oczywiście) procesem narodzin. Żaden film nie odda tego co mógł zobaczyć na własne oczy. Tego krzyku, tej krzątaniny, specyficznego zapachu i bólu łamanych kości. Zaraz, co? – TY BEZWARTOŚCIOWY ŚMIECIU! TO TWOJA WINA! TY MI TO ZROBIŁEŚ! AAAAAAA KURWA – i łzy. Wiedział, że tak nie myślisz. Mówisz to przez ból. No i prawda jest taka, że dziecko samo się nie robi. A zapewne by rozumiał dokładniej, lecz teraz cała jego świadomość była zaalarmowana procesem przyjścia na świat istoty, która wychodzi z tego samego miejsca w jakie on dziewięć miesięcy temu wpychał swojego... No cóż... Przypomniał sobie gdzie jest gdy brutalnie mocno ścisnęłaś jego rękę. Zagryzł zęby i przypominał sobie o oddychaniu z pokorą znosząc kolejne przekleństwa i obelgi jakie ciskałaś w jego stronę. Po kilku godzinach wydających się wiecznością w końcu... Zobaczył dziecko, całe umazane we krwi, na klatce piersiowej jego żony, która z delikatnym uśmiechem liczyła, czy ich pociecha ma aby jedną głowę, dwie ręce i nogi i po pięć palców na każdej kończynie. Gdyby miało więcej, albo mniej też pewnie by je kochała, ale zawsze milej jest odnaleźć taką samą liczbę kończyn w swoim dziecku. No cóż, na jednej ręce miała sześć palców, ale to nic wielkiego. Mogła nimi ruszać więc to było najważniejsze. A od dwóch palców środkowych przyszły przekaz będzie tylko wyraźniejszy. Uśmiechnął się do siebie na to wyobrażenie.
Wkrótce potem mógł przyjść do Ciebie ponownie, jak odpoczęłaś po porodzie, podczas karmienia piersią. Jego obecność była niezbędna, bo podczas kiedy Ty karmiłaś jej ciało mlekiem, on gładząc niemowlę po plecach dawał swoją magię. Owszem, stawał się przez to starszy, ale nie czuł się z tego powodu jakoś źle. Zależało mu na tym, aby wasze dziecko miało wszystko czego potrzebuje.
-Jak je nazwiemy? – zapytałaś przygryzając wargę
-a ma wacka?
-…. – spojrzałaś na niego marszcząc brwi – Nie. Ale ma za to śliczną, małą muszeleczkę.
-arial
-Nie
-ale to imię mojej matki!
-Żadnych czcionek w mojej rodzinie
-to za późno, bo już masz czcionki i to też moja rodzina!
-Nazwiemy ją …. Kris, to bardzo … ładne imię – Źrenice Sansa zniknęły
-nie – powiedział swoim śmiertelnie poważnym tonem głosu
-O… oh… dobra, no to zrobimy tak. Pozwolę ci wybrać imię – uśmiechnęłaś się – Ale żadnej czcionki… Jesteś mądrym facetem i wiem, że wymyślisz naszej córeczce wspaniałe imię. – Sans uspokoił się i wziął głęboki wdech. Siedział teraz na krzesełku koło łóżka. Wasza córeczka skończyła Cię ssać i teraz drzemała w swoich becikach.
-wygląda jak różowa larwa w tym, co nie? – powiedział unosząc becik do góry. Zmierzyłaś go spojrzeniem, ale nic nie powiedziałaś. Dziecko natomiast otworzyło jedno oko i zaśmiało się – różowa, szczerbata larwa… ej może nazwiemy ją…
-Nie, wymyśl jakieś imię, ale nie takie które będzie klątwą dla niej do końca życia – Warknęłaś ostrzegawczo. To jego ostatnia szansa, jak z niej nie skorzysta, będzie się nazywać Kris.
-supernowa – powiedział w końcu tuląc do piersi swoje dziecko, wyglądał na spokojnego i pewnego siebie
-Jestem pewna, że znajdę taką czcionkę – skrzywiłaś się
-wy ludzie i te wasze czcionki, znajdziesz też taką, która nazywa się wesołe dudu oraz chuja mam do pasa – wywrócił oczami
-Dlaczego takie imię? To w ogóle imię?
-wpierw odpowiem na drugie twoje pytanie, dobrze? – przytaknęłaś – w ciągu naszego życia i nie tak długiego znowu biorąc pod uwagę historie świata, wspólnego mieszkania udało nam się zalegalizować związki rasowo mieszane, adopcje rasowo mieszane, udało nam się wywalczyć ambasadę oraz skrawek ziemi, gdzie ludzie i potwory mogą żyć obok siebie w dodatku żadne z mocarstw świata nie może nas tknąć, bo jesteśmy politycznie neutralni, dlaczego myślisz, że ktokolwiek sprawiałby problemy by nazwać dziecko supernowa? – chciałaś coś powiedzieć, ale nie dal Ci – a nawet jeżeli będą kręcić nosem, hej, ty jesteś siostrą ambasadora i niańką przyszywanej córki pary królewskiej, mamy plecy – puścił Ci oczko – no i twój mężuś jest szanowanym naukowcem, nie zapominaj o tym – dodał z dumą. By następnie spojrzeć na dziecko.
-No dobra, ale Supernowa kojarzy mi się z jakąś tanią wyprzedażą w sklepie – zaśmiałaś się cicho, nadal nieco zmęczona po porodzie i po tym wszystkim, musiałaś ochłonąć i pozwolić, aby myśl o tym, że nie jesteście już sami, dotarła do Ciebie.
-właściwie to nie o ten rodzaj super nowej mi chodziło… – uśmiechnął się i zaczął Ci tłumaczyć. Wiedziałaś, że uwielbia kosmos. Ba! Jedną z rzeczy jaką dostał od Ciebie bez okazji w sumie to był teleskop, nie jakiś wybitny z bajerami i takimi tam, ale mógł spokojnie zabierać go gdzieś za miasto i oglądać nocne niebo. Może i nie był to jego ulubiony prezent od Ciebie, ale korzystał z niego i byłaś z tego powodu zadowolona. - … kosmos jest zazwyczaj ciemnym miejscem prawda? – przytaknęłaś szykując się na lekcję u profesora Sansa, przyjemnie wyglądał trzymając czule w ramionach śpiące dziecko, co jakiś czas spoglądał na nie, jakby nie tylko do Ciebie się zwracał – wyobraź sobie teraz nagły rozbłysk, jaśniejszy niż cokolwiek innego we wszechświecie… tak właśnie rodzą się supernowe… są one jednymi z najbardziej gwałtownych zjawisk… wyobraź sobie gwiazdę oddaloną od nas o naprawdę, naprawdę wiele lat świetlnych. – przytaknęłaś – teraz wnętrze tej gwiazdy, tego olbrzyma… jej wnętrze jest naprawdę bardzo małe, prawda, w nim jest zgromadzona pokaźna masa, taka.... półtora masy słońca – w tym momencie nie byłaś pewna, czy jeszcze go rozumiesz, ale widziałaś, że się wkręcił, więc nie przerywałaś mu – jego jądro składa się z plazmy, gdzie znajdziemy jądra żelazu, niklu i elektronów… no i ten rdzeń czeka właściwie tragedia, bo jądra żelazu i niklu nie mogą ulegać dalszej syntezie, nie może być reakcji termo-jądrowych, bo osiągnęły maksymalną energię wiązania, natomiast może dojść do czegoś innego... procesu endotermicznemu a więc pochłaniającemu energię a co za tym idzie obniżają ciśnienie … - Sans mówił dalej. Ty byłaś już całkowicie pewna, że nie rozumiesz nic z tego co mówił, dlatego uśmiechałaś się, przytakiwałaś, jak zawsze, zastanawiają się, co to ma wspólnego z imieniem jakie chce nadać waszej córce – …tutaj jeszcze dochodzą neutrino, pamiętasz, tłumaczyłem ci kiedyś co to są neutrino – przytaknęłaś niepewnie. Ojej, chyba przegapiłaś jakaś część wykładu. Sans odczytał jednak Twoją minę dlatego potworzył- neutrino to najmniejsze część we wszechświecie o blisko zerowej masie, przenikają przez wszystko, nawet w przez ciebie i przeze mnie w tej chwili – otworzyłaś szerzej oczy, faktycznie mówił o czymś takim, ale nadal…. Co to ma wspólnego z imieniem waszego dziecka?! – tak więc, kiedy nastąpiło już zapadnięcie się rdzenia gwiazdy, zaś powstała w nim wielka masa, neutrino są uwięzione w środku i to one stanowią ponad dziewięćdziesiąt procent światła w wybuchu…. – Dobra, już naprawdę nie wiesz o czym on mówi. – i wtedy z implozji przechodzimy do eksplozji – Znowu coś przegapiłaś? On nadal mówi o gwiazdach? – ...pędzi, rozprzestrzenia wszędzie ciepłą materię ze sobą przez miliony kilometrów, aż dochodzi w końcu po kilku godzinach, a może nawet i dniach, bo zależy od rozmiarów konkretnej supernowej do powierzchni i wtedy ta gwiazda… zaczyna jaśnieć.
-Aha, czyli supernowa to bardzo mocno świecąca gwiazda na niebie, tak? - przerwałaś mu. Sans spojrzał na Ciebie, jakby wyrwany z transu, poprawił córkę na piersi i podał Ci ją, byś tez mogła mieć ją przy sercu. Chrząknął
-opowiadałem jedynie o powstaniu supernowej typu drugiego, bo jeżeli chodzi o typ pierwszy potrzebujemy układu z białym karłem, a białe karły powstają po ….
-Dobra, dobra, dobra! Supernowa! – Sans uśmiechnął się
-a więc dajmy jej imię po umierającej gwieździe
-Co? Zaraz? Tego nie wyło w wykładzie!
-powiedziałbym o tym na samym końcu, jak też i o tym, że wybuch supernowej nie zawsze kończy się jej śmiercią, ale może znaczyć transformacje i początek czegoś zupełnie nowego.
-Jesteś skończonym nerdem
-ale mnie kochasz
-Kocham.
-i naszą supernową
-I naszą Supernową.
Na razie świetnie się zapowiada ^^.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej rozdziałów <3
Supernatural! To już 14 sezon XD
OdpowiedzUsuńTen serial jest już przemielony na maksa
Na razie jest słodko, ale martwię się o to dziecko (trzymajcie ją z dala od Billa! ∆)
Nie spodziewałam się że będziemy miały dziecko, wszystkiego, tylko nie tego. Wyszło naprawdę cudownie, i czekam na więcej!
OdpowiedzUsuń