Tłumaczenie: Nessa
IV. Wspomnienia (część 1)
V. Wspomnienia (część 2)
VI. Pościg
VII. Przesłuchanie (Obecnie czytane)
Kiedy Octavia usłyszała, że udało
się pochwycić najemcę, który uprowadził Blitzo, spodziewała się ujrzeć
wszystkich szczęśliwych i świętujących sukces. Tymczasem księżniczka zastała w
salonie sprzeczające się Millie i Loonę oraz potrząsającego głową Moxxiego.
Zrozumiała, co było tego powodem, gdy dostrzegła wciąż krwawiące rany na
ramionach Loony oraz ślad po dźgnięciu w bok, do którego ta przyciskała dłoń.
Octavia skrzywiła się na ten widok. Chociaż wiedziała, że przyjaciółka mogła
znieść dużo poważniejsze obrażenia, widok wciąż był dla niej bolesny. Sprzątaczki
wpadłyby w szał z powodu krwistych śladów na podłodze, zwłaszcza na dywanie,
który matka tak bardzo kochała.
– Mówię ci, że
nic mi nie jest! – zawyła Loona, odsłaniając kły. – Czy teraz możemy w końcu
przesłuchać tego gościa?! Tym zajmę się później.
– Nie! Idziesz
do lekarza albo przysięgam, że osobiście cię tam zawlekę! – krzyknęła Millie,
przybliżając się do twarzy Loony.
– Nie jesteś
moją matką, do cholery!
– Cóż, póki
nie uwolnimy twojego ojca, jestem za ciebie odpowiedzialna!
– Mam
dziewiętnaście lat. Nie dwanaście!
– Cóż,
zachowujesz się, jakbyś jednak miała mniej – wtrącił Moxxie, stając po stronie
żony. – Naprawdę, Loona, powinnaś to opatrzeć. My w tym czasie sprawdzimy jak
idzie przesłuchanie i damy ci znać.
– Ale…
– Loono, po
prostu to zrób – powiedziała Octavia, ściągając na siebie uwagę przyjaciółki. –
Wiem, że wszystko goi się na tobie jak na psie, ale to wciąż mój dom i
wolałabym, żeby było w nim jak najmniej krwawych śladów.
Loona
obrzuciła całą trójkę spojrzeniem, po czym wyrzuciła obie ręce ku górze i
kopnęła w najbliżej stojące krzesło. Wzięła kilka głębszych wdechów, by się
uspokoić.
– Dobra, ale
gdy tylko się czegoś dowiecie, macie mi natychmiast dać znać! To gdzie jest ten
głupi lekarz?
– Jerry?
Proszę, odprowadź Loonę do Skrzydła Szpitalnego – poprosiła Octavia, zwracając
się do najbliższego strażnika. Odpowiedział skinieniem, po czym razem z Looną
opuścił pokój.
– Wrzuć na
luz, Loona. Przecież nie idziesz do weterynarza – zażartował Moxxie, parskając
śmiechem.
– W każdy
wtorek szczam do twojej kawy – rzuciła Loona. Zaśmiała się, widząc jak twarz
Moxxiego przybiera zielonkawy odcień. Dopadł do kosza na śmieci, by
zwymiotować, ku obrzydzeniu wszystkich wokół i rozbawieniu Loony.
– Ta
obrzydliwa, mała… Ugh! – jęknął, kiedy Loona pokazała mu środkowy palec i
wyszła w ślad za strażnikiem. Pozbywszy się śniadania, Moxxie uniósł głowę i
otarł twarz rękawem. – Niezła z niej suka.
– Aww, po prostu
martwi się o Blitzo – stwierdziła Millie, klepiąc męża po plecach. – Teraz
powinniśmy sprawdzić, czego Stolasowi udało się dowiedzieć od naszego gościa.
– Chodźcie ze
mną – powiedziała Octavia, ale zauważyła, że Moxxie znów robi się zielony. –
Ale najpierw skołujmy trochę aspiryny.
***
W oczach Księcia Stolasa ludzie
byli wyjątkowo fascynującymi istotami. Zabawnym było obserwować gatunek, który
stworzono na obraz Boga, a który swoim okrucieństwem sprawiał, że na myśl
raczej przychodziło dzieło samego Szatana. Z każdym pokoleniem wydawali się
bardziej brutalni i zdeprawowani. Jeśli miał być szczery, najzabawniejszym
okresem było dla niego średniowiecze. Tak pełne krwi i okrucieństwa ziemski
epizod pozostawał ulubionym Stolasa. W tamtym okresie demony znakomicie spędzały
czas, manipulując różnymi królami, książętami, biskupami i rycerzami – ot dla
rozgrywki, zupełnie jakby rozgrywały partię szachów. Ostatecznie ten czas
dobiegł końca, ale wciąż pozostawały wspomnienia.
Jednym z
kroków, które podjął Książę Stolas, by zachować wspomnienie ówczesnych dni,
było urządzenie sali tortur na wzór tej, którą widywało się w XII wieku w
siedzibie Inkwizycji. Najróżniejsze narzędzia do zadawania bólu, okropne cele
ze śladami zaschniętej krwi i moczu, a wszystko to w połączeniu z wygłodniałymi
szczurami, pożerającymi wszystko, co wpadło im w łapki. Dla zwiedzających było
to niczym podróż w czasie, jednak nie dla więźniów. Dla nich zaczynał się
koszmar. Chociaż wystrój przywodził na myśl zamierzchłe czasy, Stolas postarał
się o nowoczesne akcenty. Takie jak magiczne, zapobiegające ucieczce pieczęcie,
golemy w roli strażników i kilka współczesnych praktyk, choćby chińskie metody
wodnych tortur.
Niestety
niezwykle rzadko zdarzało mu się ich używać, jednak tym razem mieli gościa,
którego poddano pełnej kuracji. Stolas podążał ciemnym korytarzem w
towarzystwie dwóch Cieni, swojej córki oraz małżeństwa chochlików, którzy
pragnęli mu towarzyszyć. Machnięciem dłoni sprawił, że magiczne zamki ustąpiły,
a drzwi otworzyły się, ukazując przykutego do stalowego krzesła Vaaxa. Szczury
w popłochu uciekły do swoich nor, kiedy Stolas – ze lśniącymi w ciemnościach
oczami – podszedł do najemnika. Musiał przyznać mu jedno: nie widać było, żeby
ten trząsł się ze strachu.
Czerwone,
pełne nienawiści tęczówki spotkały się z tymi skrytymi za maską, kiedy Stolas
pochylił się i wyszeptał:
– Nie owijajmy
w bawełnę, Vaax. I ty, i ja wiemy, że masz przejebane. Wiesz, dlaczego tutaj
jesteś i czego od ciebie chcemy. W związku z tym sugeruję, żebyś nie stawiał
oporu i powiedział prawdę, zanim przekonasz się, co czuje się podczas powolnego
wyrywania kręgosłupa. – Wyprostował się. – Więc jak będzie?
– Daruj sobie
straszne przemówienia, Książę Stolasie. I tak planowałem o wszystkim ci
powiedzieć – odpowiedział Vaax.
– Naprawdę?
Tak po prostu? – zapytał Moxxie, unosząc brwi. – Gdzie jest haczyk?
– Nie ma
haczyka. Jestem więźniem jednego z najpotężniejszych demonów tego wymiaru.
Kogoś, kto ot tak mógłby wykorzystać magię, żeby zamienić mnie w kupkę popiołów
– prychnął Vaax. – Myślisz, że mam chociaż cień szansy na ucieczkę? Wiem, że
nie wyjdę stąd żywy. To wybór między szybką albo bolesną śmiercią. Poproszę to
pierwsze, dzięki. Zamierzasz uśmiercić mnie permanentnie z pomocą Niebiańskiej
Broni?
– Brzmi
obiecująco, ale nie. – Stolas zmierzył Vaaxa wzrokiem. – Powiedz mi to, co chcę
usłyszeć, a wtedy zapewnię ci szybką śmierć. Dorzuć coś przydatnego, a może
nawet powstrzymam się przed zabiciem cię teraz.
– Dobra, więc
czego chcesz? – zapytał Vaax, prostując się na krześle.
– Gdzie jest
Blitzo?! – zapytała nagląco Millie.
– Nie wiem. –
Vaax błyskawicznie zwrócił się do Stolasa, widząc jak oblicze sowiego księcia
wykrzywia grymas. – Naprawdę! Po tym, jak go znokautowałem, zabrałem go na
miejsce, do którego kazano mi przybyć. Była ich szóstka. Trójka wyglądała na
członków Goecji, myślę, że nazywają się tengu*. Pozostała trójka to piekielne
ogary. Mieli czerwoną sierść i czarne tatuaże, więc muszą należeć do zastępu
Diabelskich Psów. Po prostu oddałem im ciało. Zabrali je ze sobą i zniknęli.
– Czego Goecja
i piekielne ogary chcieli od Blitzo? – zapytała Millie.
– Wątpię, żeby
to byli prawdziwi porywacze. Raczej wynajęto ich do pomocy – odparł Stolas,
pocierając podbródek. – Piekielne ogary w roli zbirów to norma, ale tengu? Te
demony stoją wyżej.
– Poza tym
tengu się nie sprzedają – podsumowała Octavia. – To honorowi wojownicy,
walczący dla tych, którym przysięgli służyć. W takim razie muszą pracować albo
dla wyżej postawionych demonów Goecji, albo dla Upadłych.
Ta informacja
jedynie wzmogła odczuwany przez wszystkich niepokój. Było kilka wysoko
postawionych demonów, które mogły pozwolić sobie na klan służących im tengu.
Stolas natychmiast pomyślał o markizie Aamon, księciu Buné, lordzie Balam i
pozostałych.
– Jak się z
tobą kontaktowali? Czy poznałeś swojego pracodawcę? – zapytał Moxxie.
– Nie.
Dostałem telefon i poprosili mnie o spotkanie w opustoszałej alejce w sprawie
zlecenia. Ogary kazały mi doprowadzić waszego szefa. Zaoferowali siedem
milionów jako zapłatę. Połowę dostałem z góry. – Oczy zebranych zabłysły, kiedy
usłyszeli cenę. – To była zbyt dobra oferta, żeby ją odrzucić, więc się
zgodziłem. Obserwowałem cel przez tydzień i zauważyłem, że trzy razy w tygodniu
kupuje szejki w tym samym miejscu. Po prostu przekupiłem sprzedawcę, by
podrzucił mu narkotyki do napoju. Ta suka, Yima, prawie wszystko popsuła, ale
pozbyłem się jej, zanim środki zadziałały.
– Octavio,
przypomnij mi, żebym wrzucił na Yelp** recenzję tego miejsca. Wystawię im taką
opinię, że już nigdy nie znajdą interesantów. – Stolas zwrócił się do córki, po
czym na powrót skupił wzrok na więźniu. – Czy podejrzewasz jakikolwiek powód,
dla którego chcieli uprowadzić Blitzo?
– Nie, nie
pytałem ich – odparł Vaax. – Moje życie jest dużo prostsze, jeśli nie
kwestionuję rozkazów. Chociaż czułem, że powinienem zrezygnować z tego
zlecenia. Wiedziałem, że wpadnę w kłopoty, nawet mimo stawki.
– Jesteś w
stanie się z nimi skontaktować? – podjął Stolas, powoli snując w myślach plan.
– Tak myślę?
Wciąż mam ich numer telefonu. Dlaczego? – zapytał Vaax, kiedy Stolas sprawił,
że komórka wyleciała z jego kieszeni.
– Bo może przy
odrobinie szczęścia jednak nam się przydasz – odpowiedział książę, wraz z
towarzyszami opuszczając pokój.
– Cóż, mógłbyś
przynajmniej mnie rozkuć! Umieram z głodu! Hej!
***
– Co planujesz, tato? – zapytała
Octavia, gdy tylko opuścili podziemia i wrócili do salonu.
– Skoro Vaax
nie potrafi udzielić nam żadnych informacji, może wyciągniemy je od tych,
którzy się z nim kontaktowali – wyjaśnił Stolas, obracając telefon w dłoni. –
Przyznaję, że to działanie naokoło, ale na razie jest naszą jedną szansą, by
dowiedzieć się, gdzie szukać Blitzo albo przynajmniej kto odpowiada za cały ten
spisek.
– Więc
spróbujemy namierzyć połączenie? – zapytała Millie.
– Tak, ale
obawiam się, że to może zająć dzień albo dwa. – Stolas z westchnieniem spojrzał
na komórkę. – Nie jestem w stanie wymyśleć niczego innego.
– Nie mamy
dnia ani dwóch! Do tego czasu mamy oddać porywaczowi księgę. Jeśli tego nie
zrobimy, Blitzo będzie martwy! – wykrzyczał Moxxie, krzyżując ramiona. – Musi
być inne wyjście. Może jakoś zmusimy ich do otwartej konfrontacji?
Pod wpływem
impulsu Octavia pośpiesznie zabrała telefon z rąk ojca.
– Myślę, że
mam pomysł. Zaufajcie mi – powiedziała, ignorując spojrzenia obecnych i
skupiając się na szukaniu wiadomości, które Vaax napisał w związku ze
zleceniem.
Gdy tylko je
znalazła, sprawdziła, czy numer wciąż odbiera SMS-y i przystąpiła do dzieła:
VAAX: Hej, musimy się spotkać.
NIEZNANY
NUMER: Nasza współpraca
dobiegła końca. Jeśli będziemy cię potrzebować, sami się odezwiemy.
VAAX: Zostałem zaatakowany przez tych dupków z
I.M.P. Złapali mnie i chcieli informacji, ale udało mi się ich oszukać. Myślą,
że nic nie wiem.
NIEZNANY
NUMER: No i?
– Okej, no to
próbujemy – mruknęła Octavia.
VAAX: Cóż, zawsze mógłbym im wspomnieć, kto mnie
wynajął.
NIEZNANY
NUMER: Czy ty mi, kurwa, grozisz?
VAAX: Raczej proponuję wymianę. Słyszałem, że
Książę Stolas jest przywiązany do chochlika, którego zabrałeś. Jeszcze nie ma o
niczym pojęcia, ale gdyby się dowiedział? Czy naprawdę jest taki potężny?
Konwersacja
zatrzymała się na dłuższą chwilę. Pozostali zgromadzili się wokół Octavii,
obserwując rozwój wypadków.
– Jesteś
pewna, że to dobry pomysł, księżniczko? – zapytał Moxxie, czytając wiadomości.
– Po pierwsze,
nie mów do mnie „księżniczko” – skrzywiła się, mierząc wzrokiem niskiego
chochlika. – A po drugie, to najszybszy sposób, jeśli chcemy spotkać się z tymi
typkami.
W końcu
nadeszła odpowiedź.
NIEZNANY
NUMER: Czego chcesz?
VAAX: 3 mln w gotówce, jeśli mam milczeć.
NIEZNANY
NUMER: 2 miliony.
VAAX: 2.5 albo nic z tego.
NIEZNANY
NUMER: Zgoda. Spotkajmy się
w 13 hali w Dzielnicy Magazynowej Miasta Chochlików. O 20. Jeśli spóźnisz się
chociaż o minutę, układ przepadnie.
VAAX: Przyjdę.
Wszyscy odetchnęli z ulgą na ten widok.
– Doskonała
robota, Octavio – pochwalił Stolas, obejmując córkę od tyłu. – Moja córeczka!
Mądra po tacie.
– Więc
dlaczego sam na to nie wpadłeś? – zapytała Octavia, sprawiając, że ojciec aż
się zarumienił. – W każdym razie, musimy kuć żelazo póki gorące.
– Powinniśmy
poprosić Vaaxa o pomoc? – zapytał Moxxie.
– Nie, nie
ufam mu. Zresztą to jeszcze nie koniec mojego planu – odparła z uśmiechem. –
Vaax zawsze chodzi w przebraniu. Wątpię, żeby ci goście znali jego prawdziwy
wygląd bez maski i płaszcza. Mamy to szczęście, że znamy chochlika, który ma
dokładnie ten sam rozmiar.
Wszyscy powoli
odwrócili się, by spojrzeć na Moxxiego. On z kolei spojrzał na nich, dopiero po
chwili pojmując, co kryło się za słowami Octavii. Jego oczy rozszerzyły się,
gdy zrozumiał.
– O nie! Nie
będę pracował w przebraniu! Nie po tym, co było ostatnim razem!
***
Ostatnim
razem…
Ze wszystkich pomysłów, na które
wpadł Blitzo, próbując pozbyć się celu, ten był najgłupszy i najbardziej
szalony. Klienci oczekiwali, że sprzątną lidera niszczycielskiego kultu, do
którego niegdyś należeli i przez który z własnej woli poświęcili się w mającym
powstrzymać apokalipsę rytuale. Zamiast skończyć w Niebie, cała siódemka
wylądowała w Piekle za oddawanie czci człowiekowi podającemu się za Jezusa, mordowanie
obcych, którzy wkroczyli do ich „Raju”, świętokradztwo oraz samobójstwo. Nie
trzeba dodawać, że dostali szału i zapragnęli zemsty na „Janie Chrystusie z
Newcastle”.
Moxxie
przewrócił oczami. Serio, zupełnie jakby Jezus miał na miejsce swojego
powtórnego przybycia wybrać Kanadę.
Przez ostatnie
trzy dni udawał nowego członka kultu, przebrany w blond perukę, czerwoną
sukienkę (z pomarańczami udającymi piersi), wysokie obcasy i z nałożonym
makijażem. Nie miał pojęcia, dlaczego Blitzo kazał mu przebrać się za kobietę,
ale to pytanie wydawało się mało istotne. Bardziej zastanawiało go, jakim cudem
ludzie wciąż nie zorientowali się, że nie był człowiekiem. Jego przebranie
ledwo ukrywało rzucające się w oczy demoniczne oblicze!
– A może z
tego szaleństwa również pogłupieli – wymamrotał, przenosząc najświeższe pudełka
z żywnością, które przekazali im „hojni” darczyńcy z pobliskiego miasta.
Umieścił je na końcu magazynu, skąd obserwował pracę pozostałych członków swojej
„nowej” rodziny.
Trwało to do
czasu aż wszyscy zaczęli się kłaniać i modlić, kiedy ich „Zbawiciel” przybył
sprawdzić przebieg prac. Moxxie – trzymając się wyznaczonej roli – również
zaczął czcić ziemię, po której stąpał przybysz, ale przy tym uważnie go
obserwował. Łysy przywódca kultu – Jan Chrystus, jak kazał się nazywać –
odziany był w fantazyjne biało-niebieskie szaty, poza tym miał jedną z
najdłuższych bród, jaką Moxxie kiedykolwiek widział u człowieka. Poza tym był
gruby i ledwo się poruszał. Można było tylko zgadywać, dlaczego ci idioci
uznawali go za zbawcę.
– Ty tam! – oznajmił Jan Chrystus, wskazując
palcem prosto na Moxxiego.
– Ja? – Moxxie
dla pewności się rozejrzał.
– Tak, chodź
ze mną! Mam dla ciebie specjalne zadanie – rozkazał Jan, nakazując Moxxiemu
ruszyć za sobą. Rozległy się szepty innych dziewcząt na temat szczęścia, które
spotkało tą, która została wybrana na spotkanie sam na sam ze Zbawicielem.
Szczerze
mówiąc, Moxxie miał to gdzieś. Przez ostatnie trzy dni starał się dorwać faceta,
gdy ten będzie sam, by móc go zabić i w końcu się stąd wydostać, jednak zawsze
towarzyszyli mu inni. Nie wątpił, że poradziłby sobie z wieloma z nich w
pojedynkę, ale problem z tym kultem polegał na tym, że liczył blisko sto osób i
spora część wyznawców potrafiła posługiwać się bronią palną. Moxxie nie był
głupi i znał swoje możliwości, a gdyby teraz mógł pozbyć się tego gościa i
uciec, obyłoby się bez dodatkowych kłopotów.
Przeszli przez
kwatery mieszkalne i dotarli do olbrzymiego domu, który lider zajmował w
pojedynkę. Po wejściu do środka Moxxie zdał sobie sprawę, że był tutaj po raz
pierwszy. Dostrzegł wysokiej klasy meble, obrazy oraz nowoczesny wystrój, na
który nie mógł pozwolić sobie żaden z wyznawców. Naturalnie lidera to nie
obowiązywało.
Moxxie podążał
za głupim człowiekiem, aż znaleźli się w olbrzymiej sypialni, wyposażonej w
iście królewskie łoże, zasłane aksamitną pościelą i poduszkami. Już miał się
odezwać, kiedy Jan Chrystus zamknął drzwi i nacisnął przycisk na pobliskim
pilocie. Z głośników popłynęła jazzowa muzyka, a grubas zaczął zdejmować szatę.
– Widzisz,
drogie dziecko, ostatnio często cię widuję. Zawsze wyglądasz na zdezorientowaną
i zdenerwowaną.
– Ehm, ja… –
Moxxie przełknął i pośpiesznie zmodulował głos tak, by zabrzmiał jak kobiecy. –
Jestem po prostu… pod wrażeniem… wszystkiego, co zbudowałeś! Naprawdę…
prowadzisz nas do zbawienia! Mój Panie! – Jan Chrystus miał na sobie już tylko
spodnie i długą koszulę, ale wkrótce zdjął również je. Oczy Moxxiego
rozszerzyły się, a on sam powoli wycofał się w stronę łóżka. – Ehm, sir?
– Zrelaksuj
się – odparł Jan Chrystus, odrzucając koszulę i odkrywając swoje owłosione,
tłuste ciało. – Pomyślałem, że powinniśmy się poznać. Lubię udzielać
błogosławieństwa nowicjuszom. Zwłaszcza takim ładnym jak ty.
Och, nie.
Kurwa, nie.
– Ehm, sir,
może powinniśmy… ACH! – Moxxie jęknął, kiedy Jan Chrystus popchnął go na łóżko.
„Zbawca” wspiął się na nie i szczerząc się, przybliżył do twarzy
zniesmaczonego, targanego mdłościami chochlika.
– No dalej…
Nie masz ochoty na małe tête-à-tête ze Wszechmogącym…
Jan Chrystus
nie miał okazji, żeby dokończyć, bowiem Moxxie wyjął scyzoryk i dźgnął go w
gardło.
Chwytając
powietrze, Jan Chrystus spróbował zatrzymać krwawienie dłońmi, ale wtedy
otrzymał dwa kolejne ciosy – jeden w pierś, a drugie prosto w przyrodzenie.
Upadł na podłogę i błyskawicznie się wykrwawił, najpierw tracąc przytomność, a
po kilku minutach wydając ostatnie tchnienie. Moxxie odetchnął z ulgą, po czym
zdjął perukę i wymierzył martwemu dupkowi porządnego kopniaka w twarz.
– Cóż, skoro
mam już pewną traumę na resztę życia, pora… – Moxxie zamarł, słysząc jak
otwierają się drzwi. Powoli odwrócił się i spojrzał na zszokowaną, pobladłą
kobietę, wpatrującą się w scenę tuż za jego plecami. Z nerwowym uśmiechem,
Moxxie uniósł obie ręce ku górze. – Ehm… Chwalmy Pana?
– DEMON!!!
Bez chwili
wahania Moxxie wyskoczył przez okno i rozpoczął paniczną ucieczkę przed resztą
uzbrojonego kultu.
***
– Uciekłem im tylko dlatego, że
byłem za niski, by mogli mnie zestrzelić! – wykrzyczał Moxxie, biorąc Burbon od
trzymającego tacę z szotami Reginalda. – Miałem szczęście, że Blitzo okazał się
wystarczająco rozsądny, by w porę wystrzelać tych fanatyków karabinem
maszynowym, gdy dotarłem do bezpiecznej
strefy!
– No dalej,
Mox – rzuciła Millie, układając dłonie na ramionach męża. – Tylko ty jesteś
odpowiedniego wzrostu. Poza tym robimy to dla Blitzo!
– Nie
interesuje mnie to! Nie będę się przebierał!
***
– Nie wierzę, że się przebrałem –
wymamrotał do siebie Moxxie, stojąc na lodowatym deszczu, okryty szatami Vaaxa.
Najemnik nie był zadowolony, kiedy zabierali mu ubrania, ale Stolas przypomniał
mu, że równie dobrze mógłby stracić życie. To wystarczyło, by chochlik szybko
zamilkł.
– Wyluzuj,
Moxxie – odezwał się na radio Grimbeak. – Jesteśmy na pozycjach, gotowi
przystąpić do akcji, gdy nadejdzie właściwy moment. Po prostu zachowaj spokój.
Dobrze sobie radzisz.
– Nie martw
się, Moxxie – wtrąciła Millie na innej stacji. – Jestem tu dla ciebie.
Tak więc bez obaw.
Moxxie
westchnął i potrząsnął głową. Blitzo wisiał mu cholernie wysoką podwyżkę, gdy
to wszystko dobiegnie końca. Pomysł wciąż wydawał się kiepski i chochlik
wiedział, że wydarzy się coś niedobrego.
Rozejrzał się
dookoła. Dzielnica wyglądała przerażająco po zmroku; wszystkie magazyny były
zamknięte i nieoświetlone. Wykorzystywane do przenoszenia rzeczy maszyny nie
wydawały dźwięku, ale kręciły się jak potwory. Ulewa wszystko pogarszała, choć
przynajmniej nie był to kwaśny deszcz.
– Ze
wschodu nadjeżdża pięć motocykli.
– Przyjąłem.
Do dzieła.
Wkrótce Moxxie
usłyszał motory wystarczająco wyraźnie, by namierzyć zmierzające w jego stronę smugi
światła. Kilka minut później pięć motocykli z wilczymi głowami z przodu i
płomieniami z tyłu zatrzymało się kilka stóp od niego. Pasażerowie zsiedli. Wszyscy
byli piekielnymi ogarami, takimi jak Loona, ale na tym podobieństwo się
kończyło. Po pierwsze, byli o stopę wyżsi od niej i mieli rude futra zamiast
srebrnego. Każde z nich znaczyły tatuaże na kończynach, klatce piersiowej i
głowach z nastroszonymi włosami. Jedynie ich przywódca nosił dredy i wyglądał
na dwa razy twardszego niż reszta gangu. Wszyscy mieli na sobie typowe
motocyklowe kurtki i spodnie z naszywkami – czy to wrzeszczącą twarzą diabła z
kłami i wężowym językiem, to znów odwrócony krzyż z przybitym do niego nagim
aniołem, który krzyczał, gdy pochłaniały go płomienie.
– Vaax –
powiedział dowódca, przestępując naprzód. Zaciskał pazury na czarnej walizce.
Moxxie
przełknął, ale za wszelką cenę próbował zachować spokój. Na szczęście maska
Vaaxa wyposażona była w modulator głosu, więc nie musiał obawiać się, że
zabrzmi inaczej.
– Dobrze cię
widzieć. Masz forsę?
– Masz nowe
rogi? Wyglądają inaczej – oznajmił lider.
– Zdarza mi
się je zmieniać. Pomagają w ukryciu tożsamości przed wrogami.
– Sprytnie,
Mox.
– Skoro o
wrogach mowa – podjął lider, przesuwając się bliżej – to mój pracodawca chce
wiedzieć, w jaki sposób członkowie I.M.P. dowiedzieli się, że pomogłeś dopaść
ich szefa.
– Zauważyli
mnie na zdjęciu z Voxagrama tego gościa – odparł zgodnie z prawdą Moxxie. –
Złapali mnie z myślą, że powiem im, gdzie go szukać, ale przekonałem ich, że
polowałem na inny cel. Tę drugą najemczynię, którą zatrudniliście, Yimę.
– A tak, ona.
– Ogar wyjął papierosa i spróbował go odpalić. – Dowiedzieli się czegoś?
– Nie, nie
mają o niczym pojęcia. Nawet nie skontaktowali się z tym demonicznym księciem,
z którym sypia Blitzo. Sądzę, że obawiają się konsekwencji jego zniknięcia –
skłamał Moxxie, również podchodząc bliżej.
– Hmm,
zgaduję, że wszystko idzie zgodnie z planem – stwierdził lider, wyciągając
przed siebie walizkę. – Masz tu swój hajs. Sugerowałbym go zabrać i na jakiś
czas wynieść się z miasta.
– Najpierw
pokaż mi pieniądze – zażądał Moxxie, trzymając się swojej roli.
– Co, nie
ufasz mi?
– W moim
zawodzie? Wtedy nie ufa się nikomu – odparł.
Piekielny ogar
prychnął, ale powoli otworzył walizkę, by pokazać, że wypełniona była gotówką.
Moxxie skinął głową i zabrał torbę.
– Wybacz, ale
chociaż robienie z tobą interesów to czysta przyjemność, nie przyjmę żadnego
więcej zlecenia.
– Zabawne.
Pomyślałem dokładnie o tym samym.
Zanim Moxxie
zdążył odpowiedzieć, piekielny ogier wyjął schowany za plecami pistolet i wycelował
prosto w twarz chochlika. Usłyszał, że Millie wykrzykuje jego imię, zanim
rozległ się strzał, a jego głowa uderzyła o chodnik.
Potem zapanowała ciemność.
_________________
*tengu – ptasie demony, są jednymi z popularniejszych yōkai znanych z folkloru Japonii.
**Yelp – amerykański agregator opinii z siedzibą w San Francisco.
0 komentarze:
Prześlij komentarz