Tłumaczenie: Nessa
IV. Wspomnienia (część 1)
V. Wspomnienia (część 2) (Obecnie czytane)
Loona naprawdę doceniała pomoc
Octavii, ale wciąż czuła się zażenowana. Nie płakała w ten sposób, odkąd…
Potrząsnęła
głową. Nie, nie chciała teraz myśleć o tych pieprzonych szumowinach. Nie
chciała zadręczać się jeszcze większą ilością depresyjnych myśli; jak na jeden
dzień miała ich dość. Niezdolna, żeby zasnąć, przemierzała kolejne korytarze,
szukając kuchni albo jakiegoś innego miejsca, gdzie w tak wielkim pałacu
trzymano alkohol.
W końcu
znalazła kuchnię (wielkością dorównującą całemu piętru ich firmy) i skierowała
się w stronę olbrzymiej lodówki, pełnej najróżniejszego rodzaju mięs, owoców,
kurczaków, ryb, karmy dla ptaków, ale za to bez śladu wina czy piwa. Z
warknięciem chwyciła wodę sodową, otworzyła ją i wypiła duszkiem.
– Spragniona?
Loona omal się
nie opluła. Gwałtownie odwróciła się, by spojrzeć na opartego o blat Księcia
Stolasa. Na sobie miał czerwony szlafrok, zdobiony w korony i pentagramy.
Uśmiechając się, podszedł do szafki i wyjął z niej pudełko z herbatą.
– Też czasami
potrzebuję czegoś to picia. Aczkolwiek wątpię, żeby woda sodowa pomogła ci
szybciej zasnąć.
– Szukałam
piwa – przyznała Loona. Beknęła. – Jest tu jakieś?
– Nie, raczej
nie przepadam za takimi rzeczami. Mamy piwniczkę na wino, ale z tego, co
opowiadał mi Blitzo, wnioskuję, że opróżniłabyś ją w pięć godzin – powiedział
Stolas.
– Błagam,
dałabym radę w trzy – żachnęła się Loona, biorąc kolejny łyk swojego napoju.
Zerknęła na puszkę w swoich łapach, po czym spojrzała na Stolasa. – Hej? Ehm,
Stolas? Dziękuję za pomoc.
– To nic, Loono
– odpowiedział, z pomocą magii wprawiając w ruch łyżeczkę, by zamierzać
herbatę. – Blitzy jest dla mnie bardzo ważny. Prawie jak rodzina. To znaczy, że
ty również jesteś moją rodziną. Tak jak Moxxie i Millie.
– Taa… –
wymamrotała Loona, opierając się o lodówkę. – Tata ciągle powtarza, że firma
jest jak rodzina. Nigdy tak na to nie patrzyłam, póki… cóż…
– Do niedawna?
– podpowiedział Stolas, wskazując na krzesła i stół, przy którym ostatecznie
usiedli.
– Millie
naprawdę mnie w tym wszystkim wspiera – przyznała, choć przyszło jej to z
trudem. Miała swoją dumę, więc to, że ktokolwiek ją pocieszał, wciąż ją
zawstydzało. Zarazem naprawdę chciała się tym nie przejmować. – A Moxxie?
Wychodzi na to, że czasem jednak ma jaja. Zaskoczyło mnie, że potrafi zachować
spokój, podczas gdy ja nie wiem, co robić. Może poza zabiciem skurwysynów,
którzy za tym stoją.
– Może właśnie
dlatego Blitzo ich wybrał? – zasugerował Stolas, biorąc łyk herbaty. –
Dostrzegł w nich nie tylko materiał na pracowników, ale również przyjaciół.
– Zawsze
myślałam, że to dlatego, że nie było nikogo lepszego – powiedziała, uderzając
pazurami w blat. – Ale… może się co do nich myliłam. Zawsze myślałam, że będę
tylko z tatą, ale przy tobie, nich, Octavii…? Wygląda na to, że jesteśmy…
– Jesteśmy
twoim stadem? – zapytał Stolas, używając znajomej piekielnym ogarom
terminologii.
Zrozumiał, że
popełnił błąd, kiedy Loona zastygła na kilka sekund, by po chwili zawyć
gniewnie. Spiorunowała księcia wzrokiem, ku jego zaskoczeniu. Gdzieś w głębi
duszy wiedziała, że nie powinna postępować w ten sposób, ale nic nie mogła na
to poradzić. Nienawidziła tego pierdolonego słowa!
– Nigdy. Tak.
Nie. Mów – wycedziła, odrzucając puszkę z napojem na bok. – Nigdy! Nienawidzę tego!
Zwykłe pierdolenie!
Zapadła długa
cisza, podczas której Loona próbowała się uspokoić, a Stolas po prostu siedział
w oszołomieniu. Ukrywszy twarz w ramionach, uspokoiła się na tyle, żeby
wymruczeć:
– Przepraszam,
ja… Proszę, nigdy tak nie mów. Może być rodzina. Albo cokolwiek innego. Byle
nie to.
– Okej –
zgodził się książę, biorąc długi łyk. – Czy to ma coś wspólnego z twoim…
pochodzeniem? – Loona nie odpowiedziała. – Pytałem o to Blitzo, ale zawsze
powtarzał, że nie chce zdradzać twojej historii bez pozwolenia. Wiem, że
zwierzyłaś się Octavii i cieszę się z waszej przyjaźni. Nie musisz o niczym mi
mówić, ale nie będę ukrywał, że jestem ciekawy.
Przymknąwszy
oczy, Loona zaczęła walkę ze sobą o to, ile powinna powiedzieć sowiemu
demonowi. To nie tak, że mu nie ufała. Jak nikomu była wdzięczna za to, co
robił dla jej ojca. Tu po prostu chodziło o wyjątkowo bolesne wspomnienia.
Takie, z których nie dało się wyleczyć nawet lata później. Z drugiej strony, co
miała do stracenia?
– Daj mi
trochę tego drogiego wina, którym raczą się bogate cipy, a wtedy ci powiem –
oznajmiła, rozkładając się na krześle. Już sekundę później w kłębach dymu
pojawiła się fikuśna butelka wina. Loona spojrzała na uśmiechającego się
Stolasa. – Pierdolona magia – zachichotała, pazurami odkorkowując napój. Nie
dbając o szukanie kieliszka, napiła się prosto z gwinta, pozwalając miodowemu
alkoholowi spłynąć w głąb gardła. – Kurwa – jęknęła, odsuwając butelkę od ust.
– Burżua naprawdę wie, jak zrobić dobry alkohol.
– Wina to
raczej specjalność mojej żony. Ja wolę wódkę i gin – wyjaśnił Stolas, przywołując
dla siebie szklankę i drugą butelkę. Loona uniosła brwi, widząc jak zaczyna
przygotowywać sobie drinka. – Co? Mnie już nie wolno pić po nocach? Zwykle
lubię się upijać z pewnym czerwonym towarzyszem w moim łóżku.
– Co ty na to,
żebym przeszła do historii, zanim zaczniesz mówić o chuju mojego ojca? –
parsknęła Loona, biorąc kolejny łyk. Z westchnieniem dodała: – Czy tata
kiedykolwiek mówił mi, gdzie mnie znalazł?
– O ile
pamiętam, trafił na ciebie zaraz po zlikwidowaniu celu – odpowiedział Stolas,
popijając drinka. – To było przed założeniem firmy? Wtedy, gdy Blitzo był
zwykłym zabójcą demonów, tak?
– Tak. Znalazł
mnie w Lesie Kata – odpowiedziała, potrząsając głową. Miejsce to zawdzięczało
swoją nazwę sporej liczbie samobójców, którzy skoczyli tam z pętlą u szyi na
krótko po przybyciu do Piekła. – Niewiele z tego pamiętam, ale tata znalazł
mnie wygłodzoną i wyjącą w lesie. Jeśli wierzyć lekarzowi, cudem przeżyłam.
Byłabym martwa, gdyby nie zabrał mnie na czas. Zawsze się zastanawiałam,
dlaczego to zrobił, ale ciągle powtarzał, że nie mógłby mnie zostawić i nie
wziąć sobie jako córki.
Zwykle Blitzo
lubił naśmiewać się i robić sobie żarty z głodujących bezdomnych w Mieście
Chochlików, ale z jakiegoś powodu uratował Loonę. Nawet po tylu latach nie
wiedziała, co go do tego pchnęło i zamierzała zapytać go o to po raz kolejny,
kiedy już wróci.
– Wychowywał
mnie w pojedynkę przez szesnaście lat. Nie mogę powiedzieć, że byłam
najgrzeczniejszym dzieckiem. Zawiesili mnie w szkole więcej razy, niż jestem w
stanie zliczyć. Nie wyleciałam tylko dlatego, że tata zawsze miał haka na tego
chuja dyrektora. Serio, kto wpadł na pomysł, żeby na to miejsce obsadzić
skazanego na Ziemi pedofila? Co z tego, że to szkoła dla dzieci potępionych? I
zanim zapytasz: nie, nigdy nie zrobił niczego złego tym maluchom. W Piekle
zadecydowali, by odebrać mu libido w ramach kary za zbrodnie, których się
dopuścił.
Loona wzięła
kilka dodatkowych łyków, zanim przeszła do trudniejszego tematu.
– Zawsze
wiedziałam, że Blitzo nie jest moim prawdziwym tatą. Nie byłam głupia. Kurwa,
lepiej od niego radziłam sobie z pracą domową. Jakim cudem radził sobie w
szkole jako dzieciak – nie mam pojęcia. – Zachichotała, przypominając sobie czasy,
gdy ojciec próbował uporać się z dzieleniem i ostatecznie wyrzucił kalkulator.
– Ale zawsze o mnie dbał. Kochał mnie. Zawsze był po mojej stronie, kiedy
wpadałam w kłopoty. – I zawsze robił wszystko, żeby nie została złapana. –
Niewiele wydawał na moje urodziny. – Może poza tym jednym razem, kiedy
pojechali obejrzeć konie na rancho. Uznała je za zbyt smaczne, więc skosztowała
jednego. To był też jedyny raz, kiedy naprawdę została uziemiona. Nigdy nie
należało igrać z obsesją ojca na punkcie koni. – Był przy mnie, kiedy
chorowałam. – Może pomijając pełnię księżyca. Wtedy nad sobą nie panowała, co
dobitnie pokazywały raporty policyjne. – Nie mogłabym prosić o lepszego
opiekuna.
– Ale zgaduję,
że byłaś ciekawa swojej prawdziwej rodziny? – zapytał Stolas.
– Tak –
szepnęła Loona, zamykając oczy. – Tata nigdy nie przestał ich szukać, odkąd
tylko zapytałam o nich, gdy miałam osiem lat. Aż pewnego dnia… znalazł ich…
***
Trzy lata temu…
Loona w całym swoim życiu nie
była bardziej podekscytowana i nerwowa zarazem. Nawet na balu w szkole
średniej, na który poszła z Dukiem Devil (i którego rzuciła, kiedy odkryła, że
lubi koty), ani podczas koncertu ukochanego zespołu metalowego – Vectalica!
A wszystko
dzięki temu, że po ośmiu latach zastanawiania nad tożsamością swoich bliskich,
jej przybrany ojciec w końcu odnalazł stado, do którego najpewniej
przynależała. Każdy piekielny ogier miał inne pochodzenie, zaś jej wataha –
Srebrne Pazury – okazała się grupką nomadów, podróżujących przez wszystkich
dziewięć kręgów piekielnych i nigdy nie zostających w jednym miejscu na dłużej.
Teraz jednak mieli zawitać do Piekielnego Rezerwatu, więc miała nadzieję
spotkać swoich biologicznych rodziców. Może nawet rodzeństwo, jeśli dopisałoby
jej szczęście.
Ostatni raz
przeciągnęła szczotką po ogonie, po czym ponownie zerknęła na swój stój: podarte
jeansy, pozbawioną rękawów koszulkę Vectaliki, obrożę z kolcami, idealne do
skopania komuś tyłka skórzane buty oraz rękawiczki bez palców, zwieńczone
kołkami na kostkach. Uznawszy, że wygląda dobrze, Loona rozczesała włosy
srebrnym grzebieniem i wyszła z pokoju. Ruszyła do kuchni, gdzie Blitzo – w
ozdobionym wielkim sercem fartuchu – przerzucał ostatnie naleśniki na talerz.
– Dobry,
kochanie! Śniadanie gotowe – powitał ją, siadając do stołu. Przesunął talerz na
środek blatu, a wtedy nogi rozsunęły się i wszystko wylądowało na ziemi. – Och,
do cholery! Myślałem, że ten super klej wytrzyma dłużej! Głupi tani sklep ze
złomem!
Uklęknął,
podniósł jeden z naleśników i wytarł go o płaszcz. Loona odsunęła się, kiedy
wyciągnął jedzenie w jej stronę.
– Cóż, zasada
pięciu minut i te sprawy. Chcesz trochę, Loony?
– Ugh, to
zasada pięciu sekund, tato. Myślę, że zjem po drodze – zadecydowała, parskając
z rozbawieniem. Podniosła się, chwytając kluczyki do auta. – Zresztą wątpię, że
wytrzymam chociaż chwilę dłużej.
– Na pewno nie
chcesz, żebym poszedł tam z tobą? Znaczy… O ile nie zamierzacie obwąchiwać
sobie tyłków w jakimś kulturowym psim powitaniu czy coś. – Blitzo wzdrygnął
się. – Serio, mówię to jako gorąca sztuka, ale faceta nie powinno się wąchać, o
ile nie uprawia się seksu z eproktofilią* jako grą wstępną. A to zboczone gówno
wcale nie jest takie wspaniałe, jak się wszystkim wydaje!
– Skąd ty
wiesz takie rzeczy? – zapytała Loona, unosząc brwi.
– Powiem ci,
kiedy będziesz starsza – wymamrotał Blitzo, krzyżując ramiona. – Zapamiętaj,
żeby nigdy nie brać zniżki u demonicznej skunksowej dziwki. Nie warto.
– Jasne. –
Loona przewróciła oczami. – Dam sobie radę. Zresztą musisz dorwać tego alfonsa,
którego zlecił ci Valentino. Chcę znów mieć gorącą wodę pod prysznicem.
– Ugh – jęknął
Blitzo. – Na kręgi piekielne, przysięgam, że to ostatni raz, kiedy biorę
zlecenie od tego skurwiela. Wiesz, że ten chuj próbował zaoferować mi w zamian
usługi swojej pająkopodobnej dziwki zamiast cholernych pieniędzy? Kiedy
odmówiłem, uderzył tego biednego dzieciaka w twarz i skopał za to, że nie był
wystarczająco seksowny, żeby mnie uwieść. Przysięgam, że gdybym nie potrzebował
pieniędzy, oderwałbym mu twarz i wepchnął mu ją w tyłek. – Wziąwszy kilka
głębszych wdechów, podszedł bliżej adoptowanej córki i chwycił ją za łapy. –
Jesteś pewna, że poradzisz sobie sama? Znaczy jasne, to żaden problem… w końcu
poznasz swoich prawdziwych bliskich… zapomnisz o swoim staruszku.
Loona
parsknęła. Ułożyła łapę na policzku Blitzo.
– Zawsze
będziesz moim tatą. Nie zamierzam uciec z nimi do lasu, nic z tych rzeczy. Po
prostu w końcu poznam swoje stado.
Miała mnóstwo
pytań. Kim byli jej rodzice? Dlaczego ich rozdzielono? Gdzie byli przez
ostatnich szesnaście lat? Loona nie wiedziała, czy odpowiedzi ją zadowolą, ale
i tak chciała je usłyszeć.
Blitzo otarł
łzy, uściskał Loonę, po czym wrócił do zniszczonego stołu, by zjeść brudne
naleśniki.
– Cóż, baw się
dobrze, słońce! Daj znać, jeśli zamieszasz zostać u nich na obiad czy coś!
Muszę dojeść te naleśniki w dwie minuty, inaczej złamię zasadę.
– To zasada
pięciu se… Wiesz co? Nieważne? – rzuciła ze śmiechem, zamykając za sobą drzwi.
***
Siedem
godzin później…
Loona kopnęła drzwi tak mocno, że
aż wypadły z zawiasów. Blitzo, który początkowo jej nie zauważył, zeskoczył z
kanapy i chwycił za dubeltówkę. Dopiero przyjrzawszy się, odetchnął z ulgą.
– Och, Loony.
To ty. Jak po…?
– ZAMKNIJ RYJ!
Oczy Blitzo
rozszerzyły się, kiedy Loona spojrzała na niego z mordem w oczach. Jej ubranie
było w strzępach, pokryte śladami pazurów, łap i krwi. Zarówno jej, jak i
cudzej. Innych ogarów, z którymi musiała walczyć, żeby spieprzyć z tamtego
miejsca. Loona była pewna, że zabiła kilku z nich, zanim zdążyła dopaść do
samochodu; w tamtej chwili dziękowała za przewrażliwionego Blitzo, dzięki
któremu miała ze sobą broń. Ale teraz, zamiast czuć wdzięczność, pragnęła, żeby
zniknął jej z oczu.
Chciała, żeby
wszyscy zniknęli!
– Loona, co…?
– Blitzo nie miał okazji, żeby dokończyć. Loona z wrzaskiem zmiażdżyła
telewizor pięścią, by chwilę później cisnąć nim przez okno. – Hej! Ukradłem go
jednemu z celów! Wiesz, że…?
– STUL RYJ,
BLITZO! – zawyła, wprawiając ojca w konsternację. Widziała ból w jego
spojrzeniu. Nigdy wcześniej nie zwracała się do niego po imieniu. Mówiła tato.
Tatusiu. Był dla niej ojcem.
Nigdy Blitzo.
Ale Loony to
nie obchodziło.
Wciąż wyła i
krzyczała, niszcząc wszystko, co tylko wpadło jej w łapy. Ciskała krzesłami,
stół (ponownie) przepołowiła. Roztrzaskała naczynia, aż ściany pokryły się
śladami zadrapań. Wyobraziła sobie, że wszystko wokół ma twarze tych, których
niegdyś nazywała stadem. Tych, którzy byli jej rodziną. Rodziną, która
próbowała ją zajebać!
– Loona! Jako
twój ojciec żądam…
– NIE
JESTEŚ MOIM OJCEM!
Gdyby była
spokojniejsza, przy zdrowych zmysłach albo myślała racjonalnie, zauważyłaby, co
powiedziała. W tamtej chwili jednak nie interesowało jej, że ten wielki
czerwony idiota przed nią był przerażony. Nie dbała nawet o to, że w jego
oczach zalśniły łzy. Zszokowane spojrzenie, którym ją obdarował, łamało serce,
ale Loona miała to w dupie.
O nikogo już
nie dbała.
Bo i nikt nie
dbał o nią.
I taka była
pierdolona prawda.
– Zostaw mnie!
Zostaw mnie… kurwa… samą… – wymamrotała. Nie, nie mogła płakać. Nie teraz. Nie
przy nim. Popędziła do pokoju, zatrzaskując drzwi, nim ostatecznie zalała się
łzami. – KUUUUURWAAAAAA!
Rzuciła się na
łóżko. Zerwała pościel. Rozniosła na kawałki dziecięce pamiątki i obrazki. Nic
z tego nie zmniejszyło gniewu, który czuła, nie złagodziło bólu. Jej serce
pragnęło zadać porównywalne cierpienie wszystkiemu i wszystkim wokół. Pragnęła
uderzyć kurwę, która wydała ją na świat tylko po to, by kazać odpierdolić
się i zdechnąć. Albo zacisnąć szczęki na dawcy spermy, który
powiedział, że powinna umrzeć cała lata temu, bo urodziła się słaba.
Oddałaby własny ogon, by móc zajebać więcej tych skurwieli, którzy próbowali ją
zabić za to, że odważyła się zaatakować ich cenną parę alfa.
Kiedy w końcu
opuściły ją siły, opadła na łóżko i załkała. Słowa tych, których tak bardzo
chciała poznać, wciąż rozbrzmiewały w jej głowie.
Tych, których
pragnęła już nigdy więcej nie spotkać.
Bezużyteczna.
Słaba.
Żałosna.
Zbędna.
Nijaka.
Jej rodzina.
Jej stado. Nie zgubili jej.
Porzucili ją,
bo miała to nieszczęście, by urodzić się jako najmniejsza w miocie.
I ani trochę
ich nie obchodziła.
***
Loona nie miała pojęcia, jak
długo spała, ale podejrzewała, że nadszedł wieczór. Mimo wszystkiego, co
zrobiła dzień wcześniej, wciąż czuła ból w sercu – całkowite odrzucenie przez
osoby, które wcale nie ucieszyły się z wiadomości o tym, że przeżyła. Wręcz przeciwnie:
poczuli się zażenowani i urażeni tym, że nie umarła, mimo że jej istnienie było
dla nich zniewagą. Świadomość, że własna rodzina nie chciała mieć z tobą nic
wspólnego i życzyła ci śmierci, nie była łatwa.
Dotknęła
wilgotnych policzków, by przekonać się, że wciąż płakała. Nie powinna. Nie
mogła zachowywać się jak słabeusz… jak gówniarz! Jasne, nie spodziewała się
tulenia i pocałunków, ale wciąż… To było dla niej za dużo. Jak śmieli jej to
zrobić? Czy tak postępowały wszystkie stada, czy może to jej stanowiło wyjątek?
Nie, to już
nie było jej stado. Nie miała stada. Żadnej rodziny. Nikogo.
Nikogo, prócz…
Gwałtownie
zaczerpnęła tchu, po czym powoli odwróciła się do stojącego w drzwiach Blitzo.
Wyglądał na równie wystraszonego, co i zmartwionego. Wspomnienie tego, co
powiedziała, wróciło. W zażenowaniu uciekła wzrokiem w bok.
– Idź sobie.
– Nie –
odpowiedział z mocą. Podszedł bliżej, surowy i spokojny. – Nie, póki nie
powiesz mi, co się stało.
– Obchodzi cię
to? – warknęła, po czym parsknęła śmiechem. – Jestem dla ciebie tylko
zwierzątkiem, prawda?
– Kto tak
powiedział? – zapytał, ściągając brwi.
Oni tak
powiedzieli. Powiedzieli Loonie, że bycie wychowaną przez chochlika czyniło ją
jeszcze słabszą. Jedna z należących do potężnej rasy ogarów piekielnych została
wychowana przez najniższą i najbardziej żałosną istotę w Piekle. Bawiło ich to
i zarazem napawało obrzydzeniem.
– Cóż, to
prawda! – wykrzyczała, podrywając się. Spojrzała na niego z góry, szczerząc
zęby i spoglądając nań bez cienia strachu. – Jestem słabym szczeniaczkiem,
którego można głaskać i niańczyć jak zabawkę! Nie kochasz mnie! Nikt mnie nie
kocha! Czemu po prostu nie wyjdziesz,
żebym mogła spakować kilka ciuchów i odej…
PLASK!
Loona po
prostu tam stała. Policzek zapiekł ją, kiedy powoli dotknęła miejsca, w które
uderzył ją Blitzo. Nigdy wcześniej nie podniósł na nią ręki. Kilka razy dostała
od niego po tyłku, ale nigdy jej nie spoliczkował. Loona poczuła się tak, jakby
za sprawą jednego uderzenia cały gniew z niej wyparował, ale Blitzo jeszcze nie
skończył. Chwycił ją za ramiona i spojrzał na nią tak, że z gardła wyrwał jej
się cichutki jęk.
– Loona.
Powiem to tylko raz. Tak więc lepiej kurewsko uważnie mnie wysłuchaj –
powiedział łagodnie, ale przy tym tak gniewnie, że aż przeszły ją dreszcze. –
Każdy dzień, godzinę i minutę od naszego pierwszego spotkania tych naście lat
temu zawsze powtarzałem, że jesteś moją córką. Nie powiedziałbym tego ani razu,
gdybym widział w tobie zwierzę albo bestię. Zawsze spoglądałem na ciebie z dumą
i radością. Przez całych szesnaście lat wypruwałem sobie żyły, żeby mieć
pewność, że masz co jeść, chodzisz do szkoły i nic ci nie zagraża. Groziłem,
szantażowałem i przekupywałem twoich nauczycieli i dyrektora tylko po to, by
upewnić się, że nie wylecisz ze szkoły. Nie przyjmowałem tych ryzykownych
zleceń (a wierz mi, że niektóre zagwarantowałyby ci koszmary) tylko po to, żeby
zapchać portfel. Robiłem to po to, byś miała wszystko, czego potrzebujesz. Nie
modliłem się do Boga – a tego nie robi ŻADEN DEMON – kiedy jako
dziewięciolatka chorowałaś na kaszel kenelowy**, bo mi się nudziło. Robiłem to,
bo cię kocham, do kurwy nędzy!
Powoli zabrał
dłonie z jej ramion, po czym owinął je wokół niej. Przycisnął głowę do piersi
Loony. Wciąż stała zszokowana, kiedy szeptem dodał:
– Straciłem
rodzinę, kiedy byłem w twoim wieku. Nie miałem nikogo, póki nie spotkałem
ciebie. Jesteś wszystkim, co zostało mi na tym świecie. Ktokolwiek, do cholery,
naopowiadał ci bzdur przez które teraz wątpisz, może uprzejmie wykrwawić się
każdym możliwym otworem. Jesteś moją córką, Loony. I przysięgam ci na Dzień
Ostateczny… Obiecuję, że nigdy cię nie porzucę.
– T-t-taaaaatooooo!
– zawyła, z płaczem osuwając się na podłogę. Objęła go mocno, jakby już nigdy
nie miała zwolnić uścisku. – P-przepraszam… tak bardzo…
– Cii… –
Blitzo poklepał ją po plecach. – W porządku. Jest w porządku.
We dwójkę
siedzieli w zrujnowanym pokoju. W tamtej chwili liczyła się wyłącznie
współodczuwana miłość.
Taka, którą
mogła pochwalić się wyłącznie prawdziwa rodzina.
***
Loona dopiła wino i potrząsnęła
głową.
– Nie skłamię,
jeśli stwierdzę, że od tego dnia stałam się jeszcze większą suką. Nie sądzę, by
ktoś mógł mnie o to obwinić. W końcu nie tak łatwo pozbierać się po informacji,
że twoja prawdziwa rodzina zostawiła cię w dzieciństwie na pewną śmierć w
lesie, bo uważała, że jesteś zbyt słaby, prawda?
– Przykro mi,
że musiałaś przez to przejść. – Stolas ze smutkiem zajrzał do swojej szklanki.
– Zostać odrzuconym w taki sposób? Dowiedzieć się czegoś tak okropnego… Gdybym
wiedział, że piekielne ogary praktykują coś takiego, ukróciłbym to.
– To nie jest
powszechne, przynajmniej obecnie – wymamrotała nieco niewyraźnie. Ten wymyślny
alkohol faktycznie był mocny. – Ale niektóre pierdolone gnojki wciąż to
praktykują. Cóż, jebać ich. Nie umarłam. Żyję. A moim ojcem jest najlepszy
zabójca w całym Piekle. – Smutno spojrzała w sufit. – Blitzo tyle dla mnie
zrobił… Żyję wyłącznie dzięki niemu. Nie obchodzi mnie, co będę musiała zrobić.
Uratuję go. Uratuję mojego ojca.
Stolas powoli
wstał i położył szpony na ramionach Loony. Oboje spojrzeli na siebie ze
zrozumieniem i determinacją.
– Razem
uratujemy twojego ojca.
Skomląc cicho, Loona oparła głowę na jego szponach, gdy oboje w milczeniu zaczęli pocieszać się w środku nocy.
_________________
*eproktofilia – zamiłowanie do gazów... I to wcale nie bojowych.
**kaszel kenelowy – zakaźne zapalenie oskrzeli i tchawicy u psów.
0 komentarze:
Prześlij komentarz