Obrazek autorstwa: Golen-dragons-flower
Notka od tłumacza: Jest to opowiadanie z serii NSFW, osadzone w alternatywnym uniwersum (AU) gry Undertale nazywanym Underfell.
Czym się charakteryzuje ta rzeczywistość? Frisk dobry - potwory złe.
Floweya w tym wypadku nie ma w opowiadaniu. Autorką jest Golden thread (Lusewing). Co warto jeszcze zaznaczyć? A tak, głównym bohaterem opowiadania jesteś... cóż TY. Tak, Ty. Opowiadania pokroju Postać x Czytelnik
są dość modne poza granicami naszego zaścianka i jakkolwiek za nimi nie
przepadam tak to opowiadanie wyjątkowo mnie do siebie przekonało.
Jeżeli komuś nie odpowiada taka forma tekstu może wyobrazić sobie w roli
siebie np Friska czy własne ulubione OC. Warto jednak zaznaczyć, że
treść jest dostosowana pod kobiecego czytelnika.Główna para to Ty x Sans (Underfell)
W opowiadaniu występuje BDSM,
gdzie kobieta jest uległa, a mężczyzna jest dominujący - jeżeli nie
lubisz takich rzeczy - zrezygnuj z dalszego czytania (chociaż pewnie
będziesz żałować). To by było chyba na tyle.
Oryginał: klik
Spis treści:
Rozdział II - Pułapka (obecnie czytany)
/Na prośbę autora - dalsze tłumaczenie zostało przerwane./
No koleżanko, właśnie masz prze-sra-ne. Być może bardziej
przesrane niż gdybyś dała się złapać tym wilkołakom. Sans stał
obok Ciebie, trzymając Cię mocno na ręce i ramiona. Jakim sposobem
był tak silny? Za każdym razem kiedy próbowałaś mu się
wyrwać, jego kościste palce zaciskały się na Tobie coraz
bardziej, a kiedy byłaś już pewna, że zaraz Cię połamie – poddałaś się. Mogłaś już tylko płakać i błagać o łaskę..
-Obiecałeś! Proszę, wypuść mnie. Nikomu nic nie powiem! N-nie
musisz nawet pokazywać mi drogi! Proszę... błagam... Ja chcę do
domu. - Głos Ci drżał, a po policzkach ciekły łzy, którymi się dławiłaś.. Szukałaś na jego twarzy jakiejś reakcji. Równie
dobrze mógłby być posągiem z lodu. To było niesprawiedliwe.
Dlaczego był aż tak okrutny, by zwodzić Cię nadzieją powrotu do
domu? Jak mógł pod woalką pomocy zrobić Ci to w lesie?
-Skończyłaś? - Popatrzyłaś na niego. Brzmiał jak rodzic
czekający, aż jego dzieciak się uspokoi. Zimny.
Obojętny. A... a wtedy w lesie... przez tych kilka chwil był taki
delikatny, jakby mu naprawdę na Tobie zależało. Udawał? Po to aby
pozyskać Twoje zaufanie? Boże, ale jesteś głupia. Pobiegłaś do
pierwszej lepszej osoby oferującej pomoc.
-Jesteś gorszy niż tamte psy! Przy nich przynajmniej wiedziałam
czego się spodziewać!
-Nic straconego. - westchnął – Słuchaj kochanie, wystarczyło
tylko poprosić. Jeżeli chcesz iść z tymi pchlarzami, osobiście
mogę cię do nich zaprowadzić. Albo! Mogę zaoszczędzić ci
wycieczki. Jestem więcej niż pewien, że twoi towarzysze zostali
zabrani do Alphys, więc mogę cię tam od razu zaprowadzić.
Był taki spokojny, nijaki. Mówił to tak, jakby proponował ci
wycieczkę do sklepu, a nie do morderczej paczki wilków z szalonym
doktorkiem na czele.
-C...co?
-Jeżeli będziesz dla niej miła, a Alphys będzie mieć dobry
humor, to może nawet nie będziesz długo cierpieć? Wsadzi cię od razu do
maszyny. - Zaczął cię odciągać od domu, od światła, od ciepła.
Daleko w nieznane. Przypomniałaś sobie co Sans powiedział Ci w
lesie. Przypomniałaś sobie jak szkliste oczy miał dziewiąty.
Wyobraziłaś sobie swoje ciało leżące na posadzce w laboratorium,
niezdolne do zrobienia czegokolwiek. Nad Tobą pochylała się jakaś
postać, Twoje wyobrażenie Alphys.
-N...nie, błagam. Proszę, nie zabieraj mnie tam. - Zaparłaś się nogami. Płakałaś. Mimo to Sans ciągnął Cię dalej, jakby
zupełnie mu nie przeszkadzał opór. W końcu się zatrzymał
i puścił Twoje ramiona, jednak nie byłaś wolna. Jego dłoń
powędrowała na Twoją szyję. Dobrze wiedziałaś, że walka na nic
się zda, przestałaś się z nim mocować i pozwoliłaś aby
przekręcił Twoją twarz, tak abyś patrzyła na niego. Nie wyglądał
na szczęśliwego.
-Nie mam nastroju na zabawy. Więc jak: dom czy laboratorium? -
Sans praktycznie wycedził te słowa przez zęby. Zanim otworzyłaś
usta i zapytałaś się o trzecią opcję zorientowałaś się, że
stąpasz po naprawdę cienkim lodzie w dodatku w towarzystwie demona,
który z łatwością rozerwałby Cię na pół, gdyby tylko chciał.
Z „radością” zaakceptowałaś fakt, że nadal wydawał się być
lepszym wyborem niż ta cała Alphys. To co Ci zrobił w lesie było niczym w porównaniu z byciem
szczurem laboratoryjnym. No i z domu łatwiej będzie uciec.
-D...dom. - Naprawdę Ci się to nie podobało. Szczególnie ten
sposób w jaki Sans się teraz uśmiechał patrząc na Ciebie. To
nie tak, że w ogóle wcześniej się nie uśmiechał... po prostu
teraz ten uśmiech był taki przepełniony pychą i... spragniony. Może szybka śmierć
w paszczy była lepszą alternatywą...?
-No widzisz, tak trudno było? - Mimo to nie zwolnił swojego
uścisku, odwrócił Cię w kierunku domu. Ostatecznie wygląda na
to, że Cię nie zabije... c h y b a.
Nie mogłaś poruszać rękami, jednak to nie powstrzymało Cię
od rozglądania się za czymś co mogłoby być pomocne przy
ucieczce. Ostatecznie nie znalazłaś niczego. Może w środku będzie
więcej rzeczy? Nie widziałaś ani kawałków drewna, ani żadnego
topora, ani nawet jakiejś ozdoby ogrodowej czy głupiego noża. Nie
znalazłaś nawet łopaty! Kto do diabła żyje w miejscu pełnym
śniegu bez pieprzonej łopaty pod ręką? Ale to oznaczało też, że
jeżeli skakałabyś z okna miałabyś miękkie lądowanie, albo tamta wielka kupa śniegu, zaraz przy drzewie, mogłaby się okazać
dobrym miejscem do schowania czy zatarcia śladów. Oczywiście,
jeżeli uda Ci się uciec z domu.
Ręka na Twoim karku zmusiła Cię do ruszenia naprzód. Stawiałaś
niewielki opór, jednak na nic się on zdał w porównaniu do jego
siły. Klucz przekręcił się w zamku i tak szybko jak drzwi się otworzyły
on stanął za Tobą.
Nie byłaś do końca pewna, czego masz się spodziewać w środku
domu demonicznego kościotrupa. Może jakieś lochy z klatkami pełnymi
porwanych ludzi? Ciężko było Ci uwierzyć w to, że obraz przed
Twoimi oczami był raczej... normalny. W pokoju było dość ciepło,
ściany pomalowane na niebiesko. Był telewizor, a naprzeciw wielka
zielona kanapa. Wyraźnie przetarta i stara,
lecz nie to teraz zajmowało Twoje myśli. Była tam też kuchnia z
kilkoma drewnianymi meblami. Tonęła w dziwnej mieszance kolorystycznej, mianowicie pomarańcz i czerwień. To był normalny dom. Malarz chyba był
pijany jak malował, aaale tak. To był normalny dom.
Zaraz jak tylko drzwi się zamknęły, Sans odszedł na kilka kroków uprzednio puszczając Cię ze swojego uścisku. Nie zdawałaś sobie sprawy wcześniej z jego siły do czasu, aż nie spróbowałaś złapać pełnego
oddechu. Mało Cię nie udusił! Nie znalazłaś nic w pokoju co
mogłoby być przydatne. Popatrzyłaś do góry. Cóż, dom był mały
– tym lepiej dla Ciebie, mniej miejsc w którym mogłabyś zostać
uwięziona. Jak na tę chwilę jednak, z trudem było Ci myśleć, nie
wspominając o poruszaniu się. Bolały Cię ramiona, szyja, byłaś
przemarznięta i zmęczona. Pewność Cię nie opuszczała, że w miejscu w którym
trzymał swoje kościste łapska masz wielkiego siniaka. Nie chciałaś, aby na Twoim
ciele był najmniejszy ślad jego obecności.
Dźwięk lecącej wody. Odwróciłaś się i zobaczyłaś jak Sans
wychodzi z kuchni trzymając w ręku kubek.
-Masz, pij. - Niewiarygodne, nie spodziewałaś się że coś
takiego będzie miało miejsce. Przyjęcie czegokolwiek od kogoś z
taką twarzą... Popatrzyłaś na zawartość kubka. Wyglądało jak
normalna woda. Zdałaś sobie sprawę, że naprawdę chce Ci się
pić... ale ciekawość i (raczej) ostrożność wzięły górę.
-Skąd mam wiedzieć, że nie dodałeś tam czegoś? - Szczere
pytanie, choć głupie. Sans przyglądał się Tobie przez chwilę, rzucił Ci obojętne spojrzenie zanim położył kubek na
stole, odwracając go uchem w Twoim kierunku. Wziął pilot z
telewizora, a następnie usiadł na kanapie i położył nogi na małym
stoliku do kawy przed sobą. Zdałaś sobie sprawę, że musiał
ściągnąć swój płaszcz. Siedział teraz w czarnych luźnych
spodniach i czerwonej koszulce oraz w skarpetkach w żółto-czarne
pasy. To co właśnie widziałaś wydawało się niedorzeczne, lecz
im dłużej na niego patrzyłaś tym bardziej się bałaś.
Przeniosłaś wzrok na kubek wody. Oczywistym było, że
uciekniesz jak tylko nadarzy się taka okazja. To tylko kwestia
czasu. Jednak zanim to nastąpi będziesz musiała się napić.
Wzięłaś kubek w dłonie, ramiona Ci lekko zadrżały.
Powąchałaś. Nic niezwykłego, choć nie jesteś pewna, czy
pamiętasz jaki zapach ma woda. Nigdy wcześniej się nad tym nie skupiałaś.
-Tak swoją drogą, to zrobiłem to. - Popatrzyłaś na Sansa,
wydawało się, że ignoruje Twoją osobę, zmieniał tylko kanały.
-Co?
-Dodałem do wody... coś. - Zaskoczyło Cię to. Mówił to z takim
spokojem, nie był nawet zainteresowany Twoją reakcją na te słowa.
Czy on naprawdę myślał, że napijesz się teraz tej wody wiedząc,
że dosypał tam jakiegoś gówna? Czego on tam właściwie dodał? W
co on sobie z Tobą pogrywał?
-Spokojnie kochanie. Dosypałem tam tylko czegoś co pomoże ci
usnąć. Wiesz, wyglądasz na zestresowaną.
Oniemiałaś.
-Zestresowaną? ZESTRESOWANĄ?! To mało powiedziane! - Twój głos
wzrastał, Twój obecny stan był bliższy panice niż stresowi.
Wszystkie uczucia jakie w sobie tłamsiłaś do tego czasu – stres,
strach, ból – wrzały w Tobie. Zdałaś sobie sprawę, że stoisz właśnie nad szkieletem patrząc na niego z góry – Czy ty masz w ogóle pojęcie przez co przeszłam?!
Widziałam jak człowiek U M I E R A! Przede mną! A ja nic nie mogłam
zrobić! Za bardzo się bałam! Potem bawiłam się w ganianego z
wilkołakami; mało nie spadłam z klifu; byłam molestowana w lesie;
a potem porwana przez jakąś cholerną kupę kości! - Zacisnęłaś
pięści i dyszałaś głośno, byłaś jak galareta. Łzy ciekły Ci
ciurkiem spod powiek, czysta frustracja. To był koszmar. To był
pieprzony środek cholernego koszmaru. Nie wiedziałaś co Cię dalej
spotka. Jak długo potrwa zanim ktokolwiek zauważy Twoje zniknięcie?
Będą wiedzieć gdzie Cię szukać? A co z tymi ludźmi z którymi
byłaś wcześniej? Czy oni w ogóle jeszcze żyją? Jakaś część
Ciebie chciała teraz paść na kolana, zwinąć się w kłębek i
płakać. Inna z kolei wziąć tę cholerną wodę i wylać
ją na uśmiechniętą twarz kościotrupa. Może ciecz wlałaby się
do jego oczodołu i zrobiła mu krzywdę?
Sans powoli podniósł się z siedzenia, a Ty szybko przypomniałaś
sobie, że nadal był o wiele większy od Ciebie, a co ważniejsze –
silniejszy. Zrobiłaś krok w tył, zaraz po tym jak przypomniałaś
sobie jak się poruszać. Wylanie na niego wody mogło okazać się
najgłupszą rzeczą, jaką w tej chwili mogłaś zrobić.
Pośpiesznie wzięłaś kubek i zacisnęłaś na nim palce. Opuściłaś
wzrok, nie chciałaś ryzykować patrząc się na jego twarz, albo na
jego zęby. Boże, o czym Ty myślisz? Tego jest za wiele. Starałaś
się pozbierać, lecz nawet przez chwilę nie było Ci lepiej.
Jednego dnia tak często ocierałaś się o śmierć... nie byłaś
pewna jak blisko niej znajdujesz się teraz.
On nadal się nie ruszał, po prostu stał przed Tobą. Tylko
telewizor oraz Twój oddech stanowiły dowód, że czas nie zatrzymał
się w miejscu. Zaryzykowałaś i podniosłaś niepewnie wzrok do
góry, przyglądał Ci się.
-Pij.- Rozkazał, jednak nie stała za nim agresja. Ni gniew. Opuściłaś głowę. Pieprzyć to, może tak zaszumi Ci w głowie,
że będziesz miała chwilę spokoju od tego wszystkiego co Cię
spotkało. Wypiłaś całą zawartość szybko, zdając sobie sprawę
jak bardzo byłaś spragniona. Woda, zwykła woda. Smak wody. Zapach
i kolor wody. Miałaś jednak wrażenie, że troszeczkę Cię
łaskotała w język, choć z drugiej strony mogło Ci się zdawać
po tym, jak dowiedziałaś się, że jest to woda z dodatkiem.
-Dobra dziewczynka, a teraz siadaj. Przyniosę coś do jedzenia. -
Zabrał kubek z Twoich rąk zanim udał się do kuchni. Popatrzyłaś
na kanapę, a potem na podłogę. Niestety, to były jedyne miejsca,
gdzie mogłaś usiąść. Stanie w taki sposób wydawało Ci się
dziecinne, poza tym nie wiedziałaś czym przyprawił trunek... jeżeli
czegokolwiek w ogóle użył. Więc siedzenie było lepszą opcją
niż stanie. No i jedzenie. Jedzenie brzmiało dobrze.
Usiadłaś po drugiej stronie kanapy niż miejsce w którym
siedział Sans. Ta była miękka i wygodna. Sama czynność siedzenia też Ci się
spodobała, lepsze to niż uciekanie czy stanie. Mogłaś się
odrobinę zrelaksować. Przymknęłaś oczy na chwilę rozkoszując
się chwilą. Tylko telewizor i ciche odgłosy krzątania się kogoś w tle. Podłożyłaś
sobie rękę pod głowę jakby była poduszką. Wyobrażałaś
sobie, że jesteś w domu. Usłyszałaś, jak coś jest kładzione na
stole, lecz na chwilę obecną mało Cię interesowało co to
takiego.
Zorientowałaś się, że przysnęłaś, kiedy Sans powrócił
trzymając w ręce talerz z czymś co pachniało naprawdę ładnie. Otworzyłaś
niepewnie oczy by zobaczyć co to jest, cóż wyglądało jak hotdogi
pokryte musztardą. Normalne hotdogi. W tym momencie Twój brzuch dał
Ci wyraźnie do zrozumienia, że nie jadłaś nic od rana. Sans
ugryzł kawałek, jego ostre zęby szybko poradziły sobie z miękką
bułką, a musztarda zaczęła ściekać po jego brodzie. Stół był
prawie pusty, no stał tylko kubek wody.
Rzuciłaś okiem, czy aby w kuchni nie czeka na Ciebie talerz. Lecz wygląda na to, że kiedy ten drań mówił o jedzeniu nie
uwzględnił w tym ciebie. Na domiar złego program, który oglądałaś
był, cóż bohaterowie właśnie jedli. Coś tam przecież gryzłaś rano. Nie będziesz głodować. Lepiej siedź cicho i módl
się, że Sans zapomniał w ogóle o Twoim istnieniu. Boże, ale ten
zapach... Twój brzuch zawarczał w gniewie. Sans zaśmiał się,
kiedy starałaś się zasłonić brzuch dłońmi w nadziei, że to go
uciszy.
-Głodna, kochanie? - praktycznie mruczał biorąc kolejny gryz
przyglądając się Tobie. Zrobiło Ci się gorąco. - Mogę się z
tobą podzielić. - Odwróciłaś się w jego stronę jak tylko
gestem pokazał Ci miejsce obok siebie. Odrażający. Właśnie
zmolestował Cię w lesie, a teraz oczekuje że usiądziesz obok
niego jakby nigdy nic, aby zjeść razem coś przed telewizorem?!
Gwałtownie odwróciłaś głowę i zawiesiłaś wzrok na monitorze,
szkielet zaśmiał się obserwując Twoją reakcję. Czy to była dla
niego jakaś gra? Dobra. Zagrasz z nim. Masz przecież dość
strachu. Odkąd tutaj jesteś znasz tylko to uczucie. Nawet teraz, choć jesteś w ciepłym domu, siedzisz na wygodnej kanapie przed włączonym telewizorem... No tak, ale obok Ciebie jest kościotrup z naprawdę ostrymi zębami. Ale, w sumie co on może Ci zrobić? Ma przecież tylko te cholerne zęby ... no i palce.
Nie odwracając wzroku od telewizora przysunęłaś się powoli do Sansa.
-Nie ma się czego wstydzić, ptaszyno. Masz. - Popatrzyłaś mu
na twarz, właśnie oferował Ci hotdoga ... trzymając go w dwóch
palcach i podtrzymując kciukiem. Zarumieniłaś się przypominając
sobie co wcześniej gdzie wcześniej je wkładał. Dobra, może to nie był dobry
pomysł, ale nadal – jedzenie to jedzenie.
Wyciągnęłaś rękę by przejąć posiłek, lecz wtedy Sans uniósł
go do góry. Popatrzyłaś na potwora pytająco i opuściłaś ramiona.
Już miałaś powiedzieć, aby się zdecydował czy chce się
podzielić czy nie, lecz on uśmiechnął się tylko szeroko. Kurwa
mać! Już wiesz.
-Sans, nie pozwolę się nakarmić! - Wzruszył ramionami.
-Dobra, więcej dla mnie. - Odwrócił głowę i ugryzł kawałek,
który oferował Tobie. Po chuja on w ogóle jadł?! Jak? Czy to
przypadkiem ... nie powinno z niego wypadać? Nie miał przecież
gardła. Nie miał przełyku. Był niczym więcej jak tylko kupą
kości! Zdałaś sobie sprawę, że przyglądasz mu się dłużej niż
wypada, znowu zaczęłaś śledzić wzrokiem obraz w TV. Nadal nie
wiedziałaś w co on sobie z Tobą pogrywa, ale to naprawdę było
mało istotne, jak nie musiałaś patrzeć na jego mordę. Nadal
czułaś, jak żołądek rzuca Ci się po bebechach, miałaś
nadzieję, że obejmując brzuch uspokoisz go choć na chwilę.
Dostrzegłaś, że oferuje Ci kolejny gryz hotdoga. Starałaś się
to zignorować, ale Boże... ten zapach.
-Jesteś pewna, że nie chcesz gryza? - Gryza? Dobra. Ugryziesz
sobie. Odwróciłaś się w jego stronę i szybko złapałaś za jego
kościstą rękę,
korzystając z zaskoczenia odgryzłaś to co Twoje. Puściłaś go i
tryumfalnie rozsiadłaś się na kanapie żując w ustach zdobycz.
Jednak nie było Ci dane rozkoszować się nią długo. Palce Sansa
zacisnęły się boleśnie na Twoim karku i gwałtownie pchnął Cię
na dół. Miałaś przed oczami teraz parę jego skarpetek. Nie był
zadowolony. Nie brzmiał na zadowolonego.
-Nigdy więcej tego nie rób, suczko. - Jedzenie w Twoich ustach
zamieniło się w lepką gulę. Sans trzymał Cię jeszcze chwilę,
zanim cmoknął, ugryzł hotdoga i puścił Cię. Odepchnęłaś się prostując pośpiesznie, Twój wzrok przyglądał mu się z uwagą i ze strachem, starając się wyłapać kolejny jego ruch przeciw Tobie. Zamiast tego skupiłaś się na tym, że miał trochę musztardy na brodzie.
Przyglądając Ci się powoli otworzył usta i C O Ś czerwonego
wysunęło się z środka szczęki pozbywając się żółtej przyprawy. Potem
odwrócił głowę i znowu patrzył się w kineskop.
Zdałaś sobie sprawę, że ten ukradziony kawałek staną Ci
gdzieś w połowie gardła. Musiałaś wziąć spory łyk wody z kubka,
aby go przełknąć. Był jak skała. Nie, nie, nie i jeszcze raz
kurwa nie. Nie chcesz wiedzieć C O T O K U R W A B Y Ł O. Podciągnęłaś kolana pod brodę, starałaś się być
najdalej jak się da od tego parszywego kościotrupa. Sans zaśmiał
się raz jeszcze i pozostałą połowę hotdoga zjadł za jednym zamachem. Przyglądałaś się z uwagą, lecz nie dostrzegłaś niczego
czerwonego w środku. Wiedziałaś, że coś tam ma, nie byłaś
tylko pewna tego, co to właściwie było.
Odstawił niedbale pusty talerz na ziemi,
a potem położył nogi na stole by z satysfakcją westchnąć. Ty
znowu starałaś się zajmować najmniej miejsca na kanapie jak to
się dało. Telewizja zgasła, a wasza dwójka siedziała teraz w
ciszy. Wydawało Ci się, że wraz z tym jak Sans przymknął oczy,
powoli udawał się w ramiona Morfeusza. Mimo to, nie czułaś się
na tyle bezpiecznie by próbować zrobić cokolwiek. Nie będziesz
miała raczej zbyt wiele szans na ucieczkę, dlatego musisz uważać
na to co będziesz robić. A próba ucieczki będąc z Sansem w
jednym pomieszczeniu to nie był dobry pomysł.
Nie byłaś pewna, jak długo siedziałaś nim on otrząsnął się
z drzemki.
-Nom, wydaje mi się, że czas iść do łóżka. Prawda kochanie?
- nie czekał na Twoją odpowiedź, podniósł naczynia
by zabrać je do kuchni. Łóżko? Za Chiny Ludowe nie pójdziesz z
nim do łóżka. Złapałaś się mocniej za kanapę. Będziesz
walczyć, jeżeli będziesz musiała. On jednak minął Cię i
skierował swoje kroki na schody. Nie patrzył nawet na Ciebie, kiedy
wchodził na górę. Dopiero kiedy oparł się o balustradę rzucił
w Twoim kierunku
-Aż tak ci tu wygodnie, co? - Musiał zauważyć jak bardzo
przerażona byłaś. - Coś się stało, suczko? Jesteś blada.
Jeżeli boisz się zostać sama na dole, możesz zawsze iść ze mną.
- Zaprzeczyłaś, szybko potrząsając głową i mocniej zacisnęłaś palce na obiciu. Sans wzruszył ramionami, lecz nic więcej nie powiedział.
Odwrócił się i otworzył drzwi do swojego pokoju znikając z
Twojego pola widzenia. Poczułaś jak serce bije Ci mocniej. Właśnie
na to czekałaś cały ten czas. Będziesz mogła coś zrobić,
poszukać czegoś co może się przydać.
-Oh, prawie zapomniałem – Podskoczyłaś słysząc
jego głos. Znowu patrzył się na Ciebie stojąc na piętrze. - Będę
tego potrzebował – Czerwona aura otoczyła jego rękę, a Ty
poczułaś jak cały świat przewraca się do góry nogami. Spadłaś
z kanapy mało nie uderzając głową o stolik. To było okropne
uczucie, fioletowe światełko wirowało przed Twoimi oczami.
Zamrugałaś. To było małe serce. Nie wiesz dlaczego, ale
wiedziałaś że musi ono wrócić do środka. Do Ciebie, tam jest
jego miejsce. To, że było przed Tobą, obnażone i bezbronne... Tak
nie powinno być. A teraz, otoczone czerwoną poświatą poleciało
wprost w otwartą dłoń Sansa.
Boli. Boże, jak to boli. Chciałaś iść za sercem, w efekcie
pełzłaś w kierunku schodów uzmysławiając sobie, że w tej
agonii nie jesteś w stanie normalnie się ruszać. To nie był
psychiczny ból, to było coś znacznie gorszego. Tak, jakbyś była
w dwóch miejscach jednocześnie. Zdałaś sobie sprawę, że coś
mamroczesz, lecz nie byłaś nawet pewna co dokładnie chcesz
powiedzieć. Wiedziałaś, że to złe, że ktoś obcy dotyka tego co
z Ciebie uleciało.
-Nie bój się, suczko. Oddam ci to rano. Jak tylko będziesz
grzeczna – ostatnią rzeczą jaką pamiętasz, zanim ból stał się
zbyt wielki, to jego ostre zęby wykrzywione w uśmiechu, oraz ta
czerwona aura – Słodkich snów...