Tak więc nie przeciągając dalej, oto i ono.
Frisk stara się przekonać Asgora, żeby porzucił plan zniszczenia
bariery. Tłumaczy, że świat wcale nie jest tak przyjaznym miejscem, jak
mogłoby się wydawać. Chcąc uniknąć ostatecznej walki z królem spędza
czas w Podziemiu na szukaniu innego rozwiązania i ciesząc się
towarzystwem przyjaciół.
Opowiadanie przedstawia perypetie
głównych bohaterów uniwersum Undertale. Jest to historia alternatywna, z
dużą domieszką humoru i pozostająca w zgodzie z głównymi wątkami
fabularnymi oraz z kanonem gry.
Opowiadanie
może zawierać: wulgarny język, opisy przemocy i scen erotycznych, wątek
poruszający tematykę miłości homoseksualnej. Kierowane do czytelników
pełnoletnich.
Odetchnęła głęboko znikając za drzwiami. Myślała, że serce próbuje
wyskoczyć jej z piersi. Cóż to za dziwne uczucie? Jakby naszprycowała się
tabletkami radości, euforii i głupoty, a teraz miała ten wybuchowy miks
wyrzygać w formie tęczy, bo z przedawkowania bebechy wykręcały się jej na drugą
stronę. Przyłożyła sobie dłoń do czoła – chyba dostała gorączki. Czuła się tak
ciężko i lekko zarazem. Co się z nią dzieje, do jasnej cholery?! Nie znała tego
stanu. Rzuciła okiem na karteczkę i kolejna fala ciepła czule objęła jej ciało.
Niby nic, ot zwykły bazgroł ze szkolnego zeszytu nastolatki. Nie żeby to było
dzieło sztuki, ale wyraźnie rozpoznała podobiznę swoją i Alphys trzymających
się za ręce, w stylistyce mangowej, z tymi wielkimi, komiksowymi oczami.
Dookoła nich fruwały kiczowate serduszka ze skrzydełkami, pomalowane na
oczojebny róż. A teraz najlepsze. Pod dwiema postaciami wypisane drukowanymi
literami „KOCHAM CIĘ UNDYNE”. Serce znów mocniej zabiło w odpowiedzi na tę
wiadomość, bo nawet jeśli miała jej nigdy nie otrzymać, to niewątpliwie była
adresatem. Nie dowierzała, a przecież potrafiła czytać. Przytuliła kartkę do
policzka, po czym złożyła na niej krótki pocałunek. Schowała ją pod łóżko. A potem
coś ją opętało - uderzyła się w twarz z liścia rozważając, czemu właściwie zachowuje
się jak skończona idiotka. Jako kapitan gwardii na pewno nie pozwoliłaby sobie na
coś takiego poza obrębem tego pokoju. Tu mogła być zwykłą Undyne, nie O Wielką. Nosić kapcie z puchatymi
pomponami, ćwiczyć groźne miny przed lustrem, czytać komiksy o walczących
księżniczkach i czasem chorować bez obaw, że ktoś nakryje ją w śmierdzącej
pościeli na byciu słabą. Pod paroma względami była podobna do tego całego Mettatona,
któremu też zależało na utrzymaniu maski. Oboje odgrywali swoje role spełniając
oczekiwania innych. On był idolem tłumu, ona rycerzem w lśniącej zbroi. I
pomyśleć, że to jemu dotychczas zarzucała pozerstwo! Akurat zdała sobie z tego
sprawę, samej nie chcąc wszakże, by jej wizerunek roztrzaskał się w pył i
obnażył tę część jej osobowości, która wykazywała wrażliwość i podatność na
ataki. Przypomniało jej się, jak kiedyś przeczytała w pewnej książce z
biblioteki Alphys, że żółw jest twardy,
bo jest miękki. Sama jest takim żółwiem. Metaforycznie, rzecz jasna.
Przywróciła się do porządku i zaczęła szperać w szafie. Wyciągnęła
swoją ulubioną kurtkę z ćwiekami, po czym rzuciła ją na kanapę. Zdjęła z siebie
koszulkę, o której zwykle mówi się „po domu” i cisnęła nią na dno szafy. Przez
moment patrzyła oceniająco na swoje odbicie w lustrze wiszącym na drzwiczkach.
Uśmiechnęła się do niego. Lata treningów zrobiły swoje – miała wyrzeźbione,
choć nie atletyczne ciało, naznaczone kilkoma bliznami stanowiącymi pamiątki po
katorżniczych ćwiczeniach i bójkach. Jej wysoki wzrost sprawiał, że niemal
zahaczała głową o podłużny wieszak. Zza czerwonej grzywy spozierało zawsze
czujne, pozłociste oko o kociej źrenicy. Sekret drugiego skrywała piracka
przepaska. Choć nie przywiązywała nadmiernej wagi do swojej prezencji, to bez
wątpienia nie miała powodów do kompleksów.
Ubrała pierwszą lepszą z brzegu koszulę i narzuciła kurtkę na grzbiet.
Kiedy wychodziła z pokoju, Mettaton wciąż siedział nieruchomo przy stole.
Ożywił się nieco widząc ją. Wyglądała niby tak jak zwykle, a jednak jakoś
inaczej. Tak bardziej… promiennie?
- Ulala, wyglądasz jakbyś szła na randkę – oświadczył robot lustrując
ją mimochodem.
- Zamknij się – odparła związując niedbale włosy w kucyk. – Pamiętasz,
co masz zrobić? – odwróciła się w jego stronę przy drzwiach wejściowych.
- Tak, tak… - machnął ręką przyjmując dramatyczną pozę. – Będę się
płaszczył niczym niewierny, serialowy kochanek przyłapany na zdradzie.
- Dobrze – powiedziała kładąc dłoń na klamce. Przez moment biła się z
myślami, ale w końcu otworzyła usta:
- Dzięki.
I wyszła. A Mettaton gapił się tępo w zatrzaśnięte drzwi.
***
Echo przyniosło srebrzystą melodię znad fontanny. Rozbrzmiewała
delikatnie, niby setki maleńkich dzwoneczków poruszanych wiatrem. To niezwykłe
zjawisko zachodziło wtedy, gdy ktoś rozłożył parasol nad statuą i akurat padał
deszcz. Wówczas kapiąca woda bębniła o niego i w jakiś tajemniczy sposób
przekształcała się w tę baśniową muzykę.
Mgła powoli ustępowała. Wkrótce będzie można wychodzić na zewnątrz bez
lęku, że za progiem ciemność wyciągnie swe transcendentne łapy i pochłonie
nieszczęsną DUSZĘ. Wodospadowa trawa
lśniła od lazurowego poblasku, a na nocnym niebie migotały kamienie naśladujące
gwiazdy widoczne z Powierzchni. Są urokliwe, to prawda, ale jeśli istnieją
jakieś sensowne powody do opuszczenia Podziemia, to jednym z nich jest widok
prawdziwych gwiazd. Zobaczenie ich to marzenie wielu potworów.
- Dziękuję, że poszłaś za mną – powiedziała Alphys, gdy razem z
Friskiem usiadły na ławeczce ukrytej za gęstym sitowiem. Jak normalni
obywatele, a nie dzikusy z buszu chowający się po pieczarach. Frisk była
niezmiernie wdzięczna, że przyjaciółka nie upierała się przy pozostaniu w tej obskurnej
grocie. Dziewczyna na powrót była cała przemoczona. Kasztanowe włosy lepiły się
jej do całej twarzy od wilgoci i co rusz odgarniała grzywkę z czoła, ta co rusz
opadała z powrotem. Do tego miała poranione stopy. Mimo to nie narzekała. - I
przepraszam – dodała. – Po prostu… Mettaton uderzył w czuły punkt. Starałam się
kryć z uczuciami, rozumiesz…
- Ale przecież wszyscy wiedzą… - zauważyła Frisk. – Pamiętasz tę
randkę na wysypisku? – Obie zaśmiały się na to wspomnienie. To było wtedy, gdy
Frisk miała dostarczyć list od Undyne, w którym pisała o tym, że chciałaby
umówić się na randkę z Alphys, a ona pomyślała, że autorem listu był
doręczyciel.
- Haha, ale były wtedy jaja! Po wszystkim chciałam się spalić ze
wstydu – przetarła zaparowane okulary o koszulkę. Frisk zauważyła, że kiedy
Alphys jest rozluźniona i mówi o tym, na czym się zna i co sprawia jej
przyjemność, to z miejsca przestaje się jąkać i staje się bardziej pewna
siebie. Jej spojrzenie nabiera wtedy całkowicie innego wyrazu, robi się
bardziej ekspresywna. Problemy wyrastały dopiero, gdy ulegała nerwom i zazwyczaj
wydumanym obawom.
- Wiesz, Frisk… Ja… - oho, znowu. – Zakochałam się w Undyne – wbiła
wzrok w ziemię i zaczęła skubać brzeg bluzki. Człowiek czekał w milczeniu, aż
zacznie mówić dalej. – Ja… to nie tak, że podziwiam ją za siłę, pozycję i całą
resztę. To znaczy nie… Podziwiam też za to, ale… ale… sądzę, że znam ją też z
innej strony… tej, której nie pokazuje nikomu… - Podobno ilość użytych w zdaniu
wielokropków jest odwrotnie proporcjonalna do ilorazu inteligencji stosującego
je.
- Jesteś pewna, że ją odkryłaś? – padło ciche pytanie.
- Na pewno nie w stu procentach. Ale wiem jakie nosi skarpetki pod
butami. Wiem, że beka jak facet po dobrym obiedzie. Wiem, że będąc dzieckiem
często lubiła wagarować. O jej historii z Asgorem też wiem – wyglądała na
pogrążoną w swoich myślach. – Większość widzi w niej tylko kapitana gwardii.
Nie zdziwiłabym się, gdyby niektórzy myśleli, że ich lokalna bohaterka nawet
zbroi do snu nie ściąga. Wiem jak to działa. Z Mettatonem jest tak samo.
- Czemu jej nie powiesz? To głupie pytanie, ale…
- Bo jestem tchórzem, Frisk – weszła jej w słowo. – Popatrz na mnie i
popatrz na nią. Ja, gruby nerd z workiem kompleksów, który żyje bardziej w
świecie mang i anime, opycha się makaronem i płacze przy przesłodzonych
romansidłach. Ona: silna, zdolna, pewna siebie. Wie czego chce i zawsze to
dostaje. Dzieci żebrzą o jej autografy. Jest niesamowita – jej głos się załamał.
Była bliska kolejnego wybuchu płaczu. Pokręciła szybko głową chcąc odegnać łzy zbierające
się pod powiekami. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.
- Czyli w ogóle jej nie znasz – brązowowłosa znowu zagarnęła niesforną
grzywkę do tyłu. – Jeżeli naprawdę tak uważasz, to postrzegasz ją dokładnie tak
samo, jak wszyscy inni.
- Wcale nie! – Alphys szybko zaprzeczyła, zaraz jednak speszyła się własną
reakcją. – To znaczy… Ah, bądźmy szczerzy! Naprawdę nie widzisz, że nie
jesteśmy sobie równe?! – uciekła wzrokiem. Frisk otoczyła ją ramionami i pogłaskała
uspokajająco po głowie.
- Jesteście inne, ale to nie wpływa na to, że obie jesteście wartościowe.
Undyne widzi to w tobie! Nie pamiętasz, co ci mówiła? – Alphys cicho
zaszlochała. – Poza tym myślę, że ona też czuje do ciebie coś więcej.
Całowałyście się…
- Przestań! – wyrwała się gwałtownie z jej objęć. – To było dla
zgrywy! Zawsze bawiło ją to, że się krępuję w takich sytuacjach! A dla mnie to
dużo znaczy!
- Skąd wiesz, że dla niej nie? Może po prostu znudziło ją czekanie na
twoją inicjatywę? Może sama ma wątpliwości? Może też jest niepewna twoich uczuć
i boi się ośmieszyć? Pomyśl nad tym – Frisk zdjęła jej z nosa okulary i
ścisnęła mocno za rękę. Przez dłuższą chwilę było słychać tylko melodię
rozbrzmiewającą z oddali.
- Myślisz… że na serio tak jest? – Alphys poszukała spojrzenia
dziewczyny żywiąc przekonanie, iż wychwyci z niego obietnicę prawdziwości tych
słów. Na jej twarzy odcinała się łzawa smuga, którą pośpiesznie przetarła. W
czarnych, zeszklonych tęczówkach błąkał się cień nadziei.
- Myślę, że na serio powinnaś bardziej zaufać Undyne – dziewczyna
uśmiechnęła się delikatnie. – Pozwól sprawom toczyć się swoim rytmem, a co
będzie dalej? To się okaże.
- Dziękuję, Frisk – odwzajemniła uśmiech przytulając ją. – Obiecuję
ci, że rozwiążemy też sprawę z barierą. Nie jesteś z tym sama.
***
Czerwonowłosa przedzierała się przez gęsto rosnącą, wysoką trawę klnąc
siarczyście pod nosem na niewygody. Przeszła już po kilku mostach, przeskoczyła
parę strumieni, a raz omal nie wpadła do jeziora asekurując się jedynie
zeschniętym krzakiem o wątpliwej wytrzymałości.
Po cichu liczyła na to, że wyrobi się w okamgnieniu i przy odrobinie
szczęścia zdąży jeszcze na darmowy pokaz bicia czołem o posadzkę w wykonaniu
Mettatona, który sama zorganizowała. To by bez dwóch zdań połechtało jej
ambicję. A już przeszło od godziny obchodziła tereny Wodospadu z niepokojącą
świadomością, że ten nieźle trzaśnięty robot bawi w jej domu. Niemniej jednak
to wszystko bladło na samą myśl o Alphys. Czuła, że mogłaby gołą ręką rozwalać
kamienie z przepełniającej jej DUSZĘ
radości. I szłaby tak dalej brodząc w tej rosnącej do nieba trawie, szłaby
mając głowę wypełnioną lukrem i tymi pieprzonymi, fruwającymi serduszkami z
kartki, którą wielce sprytnie ukryła pod kanapą, gdyby nie to, że omal nie
potknęła się o coś, co jęknęło żałośnie:
- AUUU!
Sięgnęła w dół i podciągnęła delikwenta.
- Co tu robisz siuśku? I czego ryczysz? – rzuciła do Monster Kida marszcząc
brwi. Wyglądem przypominał dinozaura, miał żółtawą, chropowatą skórę i ogromne
oczy, teraz szklane od łez. Był to mały dzieciak, ślepo zapatrzony w Undyne.
Zdarzało się, że biegał za nią jak mały, upierdliwy szczeniaczek, który
dopraszał się o odrobinę uwagi. Irytował ją, ale w gruncie rzeczy to dobre
dziecko.
- Zapomniałeś języka w gębie? No mówże! – odstawiła go na ziemię i
trzepnęła lekko w głowę. Zauważyła, że na ciele chłopca widniały gdzie niegdzie
siniaki i zadrapania.
- Undyne...! – prawie rozpłakał się ponownie zadzierając wysoko głowę.
- Po… pobili mnie w szkole! Nie umiałem się obronić! Było ich za dużo! – ryknął
na całe gardło i skulił się w sobie. Ta patrzyła na niego z beznamiętną miną. A
co miała niby zrobić? Wziąć go na kolanka, utulić i pocałować w główkę za to,
że młody dał się złoić jak ostatnia pierdoła? Niedoczekanie! Albowiem chujową
była przedszkolanką.
- Hej, posłuchaj mnie dzieciaku – kucnęła przy nim i poklepała po
ramieniu. – Ciocia Undyne coś ci powie, dobrze? – Monster Kid przytaknął. A ona
uśmiechnęła się słodko. Ten łagodny głos w żadnym wypadku nie harmonizował z
jej stylem bycia. – Nieważne ilu jest przeciwko tobie. Nieważne o co poszło. Nieważne
ile razy upadniesz. Wiesz co jest naprawdę, ale to naprawdę ważne?
- Co? – dziecko przylgnęło do niej całym swoim małym ciałkiem w
poszukiwaniu pocieszenia.
- Ważne jest to, by nie kiwać się jak dziad nad gównem i nie płakać –
odsunęła go na odległość kilkunastu centymetrów i położyła mu dłonie na
ramionach zaglądając głęboko w jego oczy. – Ważna jest DETERMINACJA, żeby podnieść się po upadku. Ważne jest to, że masz
cel, którego chcesz bronić. Powiedz mi, czy myślisz, że uciekanie się do
przemocy może być uzasadnione?
- Mama i pani ze szkoły mówiły, że nie wolno się bić, że trzeba
rozmawiać – odparł.
- Ale z tobą koledzy nie chcieli porozmawiać, prawda?
- Nie. Wyzywali mnie tylko.
- Bo wiesz, co jest ważne? – pokręcił przecząco głową.
- WAŻNE JEST DOBRE PIERDOLNIĘCIE!!! – gwałtownie podniosła dziecko do
góry, tak nagle, że dostało palpitacji serca. – NIE KAŻDY BĘDZIE CHCIAŁ Z TOBĄ
ROZMAWIAĆ! ŻYCIE TO NIE JE BAJKA, NIERAZ JESZCZE DOSTANIESZ WYCISK! I MUSISZ
WSTAĆ, MUSISZ IŚĆ DALEJ SZCZERZĄC JAPĘ JAKBY NIC SIĘ NIE STAŁO, ROZUMIESZ?!!! –
potrząsnęła nim jak kukłą. - JA SIĘ PYTAM CZY ROZUMIESZ?! – wrzeszczała
maniakalnie. Poboczny obserwator tego zdarzenia, gdyby oczywiście takowy był w
pobliżu, wybierałby właśnie numer do
psychiatryka dzwoniąc z informacją, że chyba zaginął im pacjent, a on akurat
wie, gdzie też owa zguba może się podziewać.
Monster Kid zaczął obawiać się o to, czy wyjdzie cało z tego
przypadkowego spotkania.
- Tak! Rozumiem!
- NO! JAK WCHODZĄ CI NA GŁOWĘ, TO MUSISZ SIĘ BRONIĆ! A CZASEM DAĆ W
RYJ TAK, BY TAŃCZYLI TRZY DNI BEZ MUZYKI!
- Ale mama i pani mówiły…
- PIEPRZYĆ TO! PRAWDZIWA SZKOŁA ŻYCIA ZACZYNA SIĘ PO SZKOLE! –
Predyspozycje Undyne do bycia wychowawcą wreszcie się ujawniły. Miała
niesztampowe, wykraczające poza ogólnie przyjęte schematy metody edukacji. –
DLATEGO! DLATEGO OD JUTRA ZACZYNASZ ZE MNĄ TRENOWAĆ!
- Ale Undyne…
- Bez żadnego „ale”. Przecież nie pójdę bić się z dzieciarnią za
ciebie, co nie? Tak byłoby łatwiej, ale drogi na skróty rzadko dokądś prowadzą.
Nie mogę też zostawić cię z tym samego. Porzucenie kumpla w potrzebie nie jest
honorowe, prawda? – wyszczerzyła zęby do niego. Ktoś, kto jej nie znał, mógłby posrać
się ze strachu widząc ten wilczy uśmiech. Ale nie Monster Kid, który wierzył,
iż jego Undyne jest prawdziwą bohaterką.
- Prawda – potwierdził wesoło. Chciał być taki, jak ona. No, może
tylko nie przeklinać tak dużo.
- No to jesteśmy umówieni, młody. Przyjdź do mnie jutro po szkole. I
nie czaj się więcej po krzakach – mrugnęła porozumiewawczo.
- Dobrze.
- A, jeszcze jedno. Widziałeś może gdzieś Alphys i Friska? – zapytała
na odchodne.
- Tak, przechodziły tędy kilkanaście minut temu, ale mnie nie
zauważyły. Poszły w stronę tej sadzawki z liliami.
- Super, dzięki wielkie – zaczęła iść naprzód odgarniając chaszcze. – A
ty won do domu!
Wspomniana sadzawka zaczynała się tuż za trzcinowym polem. Wystarczyło
się tylko przez nie przedostać i już. Oczom ukazywał się uroczy mostek,
nadgryziona zębem czasu ławeczka, karłowate drzewa i po środku otoczony
szuwarami i tatarakiem mały stawik, na którego powierzchni unosiły się talerze
rzęs wodnych z pięknymi, liliowymi kwiatami. Roiło się też od żółtych jaskrów.
Miła miejscówka.
Undyne spostrzegła dwie znajome sylwetki siedzące na ławce, zupełnie
nieświadome tego, że ktoś nadchodzi. W jej głowie zrodził się niecny pomysł,
żeby je wystraszyć. Coś w stylu, że nagle wyskoczy niczym pedofil zza krzaków i
krzyknie „ŁAAAA!”, tamte się spietrają, a ona będzie się z nich nabijać. To był
genialny plan, zaś jego oryginalność wymagała poklasku, lecz nie wiedzieć co
podkusiło ją, by przyczaić się cicho jak lis w trawie i po prostu… zacząć
bezczelnie podsłuchiwać. Sama nie wiedziała po co i dlaczego, ale to było
silniejsze od niej. Skierowała swoje błoniaste uszy w kierunku źródła głosów.
- Tylko proszę, nie mów Undyne o tym, co ci powiedziałam…
O
czym Alphys ma mi nie mówić?
- Spokojnie, o zobacz, twój sekret jest bezpieczny u mnie – Frisk ze
śmiechem udała, że przekręca klucz w niewidzialnej kłódce na ustach, a potem
oddaje go w ręce Alphys.
Po
co ma przede mną tajemnice?
- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna. Fajnie mieć taką
przyjaciółkę od serca – uśmiechnęła się nieśmiało.
„Przyjaciółkę
od serca”? Czy… ja nią nie jestem? Nie ufa mi…?
- I wzajemnie. Niedługo będę potrzebowała waszej pomocy – oznajmiła
nieco przybitym tonem dziewczyna. Samo wypowiedzenie tego na głos zdawało się
sprawiać jej przykrość. – Asgore jest głuchy jak pień, nie chce niczego do
siebie przyjąć. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale przerabiałam to dziesiątki
razy.
- Wierzę ci. Wiesz, że prowadziłam długie badania nad DUSZĄ. Wyniki są zgodne z tym, co
odkrył Sans na temat linii czasowych.
O
czym one bredzą?! To fabuła kolejnego fanficka science-fiction, który Alphys ma
zamiar napisać?
- Nawet nie wiesz jak trudno jest mi patrzeć na jego cierpienie, na
jego śmierć, której nigdy nie mogłam zapobiec. Mam wrażenie, że za każdym
razem, za każdym powrotem umiera przeze mnie – chociaż wypowiadała słowa ze
spokojem, wyraźnie drżała na całym ciele.
- Frisk, to nie twoja wina…
O co
tu kurwa chodzi?
- Pod żadnym pozorem nie możecie
wyjść na Powierzchnię – dziewczyna mało co przeliterowała to zdanie.
Powiedziała to tak dobitnie, z tak nienaturalną nutą w głosie, że aż ciarki przebiegały
po plecach. Jakby przemawiał przez nią ktoś inny.
Alphys wyraźnie dostrzegała w jej spojrzeniu to, co można by rzec,
było anatemą dla jej eksperymentów, czarną kartą w historii jej naukowych
dokonań i największą życiową porażką. To, co nieraz prześladuje ją w koszmarach
sennych, które nawiedzają ją po dziś dzień mimo przebaczenia otrzymanego ze
strony bliskich. Podskórnie przeczuwała, że to coś napiętnowało ją do końca jej
dni, że nie da się temu zadośćuczynić w żaden sposób, że póki oddycha będzie
się to za nią ciągnąć jak papier do dupy. Ta astralna harpia, jej odwieczna
dręczycielka, rozszarpywała jej wnętrzności swymi ostrymi kłami, targała jej DUSZĄ jak starą szmatą, zżerała godność
po kawałeczku i na koniec jeszcze bezwstydnie się oblizywała. I tak codziennie
karmiła to poczucie winy samą sobą, a ono tylko rechotało paskudnie z jej
bezsilności. Nikt nie przypuszczałby nawet, że dźwiga tak ciężkie brzemię.
A odkąd poznała Friska, widziała w niej to, co ściągnęło na nią prywatną
apokalipsę. O tak, widziała jak na dłoni, jak czarne na białym.
- Alphys, wszystko w porządku? – zaniepokoiła się dziewczyna.
Nie,
nic nie jest w porządku.
- Tak, tak. Przepraszam, wyłączyłam się na moment. – Widziała DETERMINACJĘ. I nie potrafiła pojąć jak
to możliwe, że razem z nią może współistnieć tak szczere, pełne dobroci serce,
skoro dla niej samej w parze z DETERMINACJĄ
przyszły wyłącznie tragedie.
Walić
to. Wychodzę.
Szelest krzaków natychmiast przyciągnął uwagę dziewczyn. Oto wyłoniła
się z nich Undyne, nadciągająca niczym jaki heros, niczym Posejdon bez wideł.
- U… Undyne! – Alphys poderwała się z miejsca. – Cco ty tutaj robisz…?
– I proszę, znów się jąkała. Znów ten sam przerażony wyraz twarzy, rozbiegany
wzrok uciekający przed jej spojrzeniem. Nie umknęło to bacznej obserwacji
Undyne, w zasadzie zauważyła to już dawno temu, ale zwykła zwalać to na jej nieśmiałość.
Teraz wiedziała, że kryje się za tym coś więcej. Alphys zachowywała się inaczej
przy Frisku, opowiadała o jakichś nienormalnych rzeczach. Jako wojowniczka
musiała być wrażliwa na zmiany w czyimś zachowaniu, musiała instynktownie wychwytywać
takie szczegóły. Nie miała pojęcia o co tutaj biegało, ale w tej chwili jej
instynkt wył na całe gardło, że nie dość, iż coś ją omija, to jeszcze jest to
coś pioruńsko ważnego, skoro w tę intrygę zaangażował się taki śmierdzący leń,
jak Sans.
- Przyszłam po was – oznajmiła oschle. Dziewczyny wymieniły spojrzenia
pod tytułem „o co jej chodzi?”.
- Jak miło z twojej strony. Mettaton w jednym kawałku? – zapytała
żartobliwie Frisk chcąc rozładować dziwnie niezręczną atmosferę.
- Owszem.
I na tym zakończyła się rozmowa.
Undyne wyglądała na strutą. Zapomniała o słodkiej karteczce, którą
całowała przed wyjściem. Skrzydlate serduszka latające w jej głowie pierdolnęły
o ziemię. Całym swym jestestwem czuła, że jej ukochana potrzebuje pomocy, ale
jak miała jej pomóc, skoro nie wiedziała w czym leży problem? Zastanawiała się,
czy do tego momentu naprawdę była tak ślepa, że niczego nie zauważyła. Kiedy
coś zaczęło się zmieniać? To co usłyszała, nie dawało jej spokoju i nie
potrafiła ukryć tego faktu przed towarzyszkami powłóczącymi za nią nogami.
- Eh, Undyne? – zwróciła się do niej Alphys.
- Ta?
- J-ja… ja będę szła już do siebie… T-to w drugą stronę… - przystanęła
na drodze, przy której widniał kierunkowskaz z napisem „HOTLAND”. Czerwonowłosa
odwróciła się trzymając ręce w kieszeniach swojej ulubionej kurtki i posłała
jej chłodne spojrzenie. Takie, które oznaczało, że Undyne jest rozdrażniona.
Nie zawsze musiała rozwalać meble i rzucać kwiecistymi kurwami, by oznajmić
światu swoje niezadowolenie.
- Zostaniesz na noc u mnie – odparła.
- Nnie, nie mogę… Dziękuję za gościnę, a-ale…
- To nie była prośba.
- Undyne, p-proszę, ja naprawdę…
Rudowłosa jednym susem znalazła się obok i uniosła jej twarz zmuszając
do patrzenia na siebie. Alphys miała wrażenie, że to dzikie, niebezpiecznie zmrużone
ślepie wierci jej dziurę w mózgu. Pierwszy raz w życiu bała się, autentycznie
bała się Undyne. Powiało chłodem.
- Zmuszę cię siłą, jeśli nie pójdziesz po dobroci.
Kolana aż się pod nią ugięły. Wiedziała, że nie kłamie.
- A więc? – zapytała nie spuszczając z niej oczu.
- P… p… pójdę – poddała się, zapomniawszy, że dygocze na całym ciele
ze strachu. Frisk śledziła tę scenę w niemym osłupieniu, utraciwszy zdolność do
logicznego formułowania zdań.
- Dobrze – Undyne puściła ją i ruszyła przodem. Resztę trasy pokonały
w milczeniu. Ciszę przerywał tylko plusk wody i melodia niesiona wiatrem znad
fontanny.