25 września 2016

Undertale: MobTale - Szkielety i Szczeniaczek - 1. Szkielety poznają Szczeniaczka [ Skelebros & Little Pup - Skelebros meet Little Pup - by nyublackneko - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: MobTale to kolejne AU ze świata Undertale, jedno z bardziej rozpoznawalnych. Oryginalny pomysł na uniwersum jest autorstwa in-sideunder, jednak sam pomysł zyskał tak wielką popularność, że najbardziej rozpoznawalne przygody należą do Kici-Kici oraz Szczeniaczka. Niniejsze komiksy dotyczyć będą Szczeniaczka. Pomysłodawcą jest nyublackneko
O co chodzi w tym uniwersum? Połączcie sobie Undertale z przygodami Ojca Chrzestnego, albo też raczej osadźcie ich w podobnym świecie aaa będziecie mieć.
SPIS TREŚCI:
1. Szkielety poznają Szczeniaczka (obecnie czytany)
10. Zbalansowana dieta
11. Czy Szczeniaczek jest niemy?
12. Nie będę tańczyć
13. Czy Szczeniaczek ma koszmary?
14. CO DO...?
15. =)
16. Masz nas
17. Czy Szczeniaczek kiedykolwiek zachorował?
18. Czego się boisz, Sans?
19. Przepraszam
20. Cierpliwość
21. Uśmiech!
22. Jak za starych dobrych lat
23. Dlaczego Sans jest taki ostrożny?
24. Szczeniaczek.
25. Nowy przyjaciel.
26. Ostrzeżenie
27. Śpij dobrze, dzieciaku
28. Puk puk
29. Chara
30. OCALENIE
31. No to lecimy
32. Walka
33.
34. Dwa serca
35. Szczeniaczek i Szkielety
★KOMIKSY BONUSOWE★
Share:

24 września 2016

Undertale: Klatka z kości -Rozdział III - Za drzwiami [Cage of bones - Behind the door - tłumaczenie PL] [+18]

Obrazek autorstwa: Golen-dragons-flower
Notka od tłumacza: Jest to opowiadanie z serii NSFW, osadzone w alternatywnym uniwersum (AU) gry Undertale nazywanym Underfell. Czym się charakteryzuje ta rzeczywistość? Frisk dobry - potwory złe. Floweya w tym wypadku nie ma w opowiadaniu. Autorką  jest Golden thread (Lusewing). Co warto jeszcze zaznaczyć? A tak, głównym bohaterem opowiadania jesteś... cóż TY. Tak, Ty. Opowiadania pokroju Postać x Czytelnik są dość modne poza granicami naszego zaścianka i jakkolwiek za nimi nie przepadam tak to opowiadanie wyjątkowo mnie do siebie przekonało. Jeżeli komuś nie odpowiada taka forma tekstu może wyobrazić sobie w roli siebie np Friska czy własne ulubione OC. Warto jednak zaznaczyć, że treść jest dostosowana pod kobiecego czytelnika.Główna para to Ty x Sans (Underfell)
W opowiadaniu występuje BDSM, gdzie kobieta jest uległa, a mężczyzna jest dominujący - jeżeli nie lubisz takich rzeczy - zrezygnuj z dalszego czytania (chociaż pewnie będziesz żałować). To by było chyba na tyle.
Oryginał: klik
Spis treści:
Rozdział III - Za drzwiami (obecnie czytany)
/Na prośbę autora - dalsze tłumaczenie zostało przerwane./
 
Dusza leciała za Sansem jak wierny pies. Im dalej znajdowała się od swojego ciała, tym bardziej ulegała jego magii. Ściągnął z niej zaklęcie jak tylko bezpiecznie znajdowali się za drzwiami jego sypialni, nie mogła bowiem przez nie przeniknąć i wejść w swoją powłokę. Przyglądał się jej z troską, czy wróci do  normalnego fioletowego dla niej koloru. Serce mieniło się różnymi odcieniami, lecz nie zauważył aby było uszkodzone. Szybko opadło na ziemię, by zmniejszyć dystans między ciałem, tak jak motyl lgnie do okna. Pomijając panikę i upadek na schody, dziewczynie nie powinno nic być. Więź jaka łączy ludzkie dusze z materią jest dość silna, aby oba stany świadomości mogły przetrwać będąc rozdzielone na tak krótkim dystansie. Ta lekcja jednak nie będzie przyjemna dla żadnej ze stron. Znacznie łatwiej byłoby mu opiekować się swoim nowym zwierzątkiem, gdyby wiedział, że nie ucieknie.
Sans podsumował postępy z tego dnia. Wszystko szło wybitnie dobrze. Dziewczyna odpowiadała i nie załamała się, właśnie tego się spodziewał po wytrzymałej duszy. Nadal było za wcześnie na radość, lecz to co miało miejsce tego dnia mu wystarczyło. Odrzucając na bok swoje spodnie, Sans podniósł małą metalową klatkę i położył ją na swoim kredensie. Ostatnim czego chciał to tego, aby dusza leżała na podłodze. Raz jeszcze skorzystał ze swojej magii by unieść ją i zamknąć w przygotowanym więzieniu, bacząc by jej nie dotykać. Dusza, która znajdowała się poza swoim ciałem mogła w panice stać się niebezpieczna i próbować wszelkimi możliwymi sposobami wrócić tam, gdzie powinna się znajdować. Za wcześnie było, aby mógł ją swobodnie dotykać.
To niesamowite jak ludzkie dusze potrafią być potężne. Jedna wystarczyła, aby dać potworowi dość siły by ten stał się niemalże nie do powstrzymania. Jak do tej pory tylko ich Król był w stanie walczyć na równi z duszą ludzką. Sans nadal miał wiele teorii odnośnie tego zjawiska. Może, gdyby każdy z jego rodaków miał swoją ludzką duszę, byliby w stanie wyzwolić się spod okupacji ludzkiej rasy, albo uczynić mocniejszym swój gatunek? Nie było mowy o pomyłce.
Kto mógłby przypuszczać, że jedna mała ludzka dusza jest dość potężna by zagrozić całemu gatunkowi potworów? No tak, ludzie nie zdawali sobie sprawy z tej siły. Całe szczęście. Oczywiście, Król przełamał w końcu zaklęcie jakie trzymało wszystkie potwory w Podziemiu, jednak po tym zdarzeniu powstał bałagan. Szybko zdano sobie sprawę z tego, że bez odpowiedniego planu potwory nie będą w stanie wygrać z ludźmi. Wcześniej, kiedy bariera stała w całości wszyscy go wspierali i pomagali w osiągnięciu wspólnego celu. To Królowa namówiła go do zabicia ludzi, do wykorzystania ich determinacji, aby się wydostać. Chora suka, mówiła, że go kocha bardziej niż cokolwiek innego, a teraz kiedy zniszczenie pola ochronnego kosztowało go wszystkie siły ona nie poczuwa się do niczego, mimo tego że ich kochany monarcha teraz jest tak słaby, że nie jest w stanie samodzielnie się poruszać czy nawet jeść. Ten wspaniały i miłosierny Król został namówiony przez nią do zabijania ludzi by ocalić własny lud, teraz sączy przez słomkę napój z ich determinacji serwowany przez Alphys. Odpowiedzialną za eksperymenty na ludziach. Żałosne.
Sans nie kłamał co do jej osoby. Nazwałby ją sadystką, gdyby nie wiedział, że wszystko to co robi nie dostarcza jej żadnych przyjemności. Życie i śmierć były dla niej niczym więcej jak zjawiskami naukowymi, które chciała badać. Ludzie to tylko składniki, tak samo jak potwory, które zgłosiły się by jej pomóc. Teraz, kiedy bariery już nie ma, źródełko jest praktycznie bez dna. Alphys w całym swoim chorym zamiłowaniu do nauki była istotnym elementem układanki, układanki która miała pomóc potworom walczyć i wygrać.
Bez względu na to co mówili niektórzy wizjonerzy, nie ma najmniejszej możliwości aby potwory mogły spokojnie egzystować na powierzchni, póki są na niej ludzie. Nawet kiedy wrota zostały otworzone postanowili nadal skrywać się w cieniach upewniając się, że nikt nie będzie wiedział o ich istnieniu. Przez lata odseparowania, posiłkując się jedynie na śmieciach jakie znalazły się w ich krainie, nikt nie przypuszczał, że ludzie stali się tak potężni. Ich liczebność oraz przedziwne bronie – z łatwością i w mgnieniu oka mogłyby się pozbyć potworów gdyby tylko odkryli, że te zniszczyły kraty swojego więzienia. I nie było ważne jak silne potwory się staną, jak wiele LOVE zdobędą i jak wiele poświęcą – nigdy nie będą tak silne jak ludzie. Jedyną nadzieją było znalezienie sposobu jak wykorzystać ludzką potęgę i skierować ją w gatunek homo sapiens sapiens.
Alphys robiła postępy, jednak pracowała nad złamanymi duszami. Słabymi i wycieńczonymi, niezdolnymi do stawiania oporu. Pani naukowiec nauczyła się nawet łączyć złamane dusze w całość tak, aby działały. Jednak bez znaczenia jak bardzo się starała, nadal to były tylko wybrakowane modele, a to sprawiało, że nie były dość dobrymi składnikami eksperymentów, zaś margines błędu był ogromny. Wiedział, że aby pozyskać właściwy efekt trzeba będzie skorzystać z nieco mniej... naukowych metod.
Nie tak dawno temu powstała nowa „Gwardia Wolności” dowodzona przez Papyrusa miała dwa cele – tuszować wszelkie ślady bytności potworów tak, aby jak najpóźniej ludzie zdali sobie sprawę, że coś się dziwnego dzieje dookoła góry. Jego brat naprawdę wczuł się w swoją robotę. Dobrze mu to też wychodziło. Drugim celem było wabienie człekokształtnych, aby ci zaczęli zwiedzać górę. Podrzucał złoto, rozpowiadał historie o zakopanych skarbach, czy zaginionych dzieciach. Zarówno empatia jak i niebezpieczeństwo mogły być idealnym wabikiem. Jednak, to też przyciągało większe grupki ludzi z którymi już tak łatwo mogło nie pójść. Tak więc Papyrus miał pozornie sprzeczne ze sobą zadania do wykonania: chronić potwory przez odstraszanie ludzi o góry, oraz wabić ludzi aby ci byli wykorzystani przez potwory. Sans oczywiście mógł ufać swojemu bratu, ufał jego sile i jego umiejętnościom taktycznym. Zdawał sobie jednak sprawę, że ten mimo wszystko nie jest najsilniejszy, a niebezpieczeństwo może pojawić się też ze strony pobratymców. Niektóre potwory zgłaszały się jako ochotnicy w pomocy, niekiedy z miały problemy z dostosowaniem się do poleceń. Sans przyglądał się temu co jego brat robił, jak zawsze.
Szkielet okręcił dookoła klatkę przyglądając się uwięzionej duszy. Fioletowe refleksy odbijały się po ciemnych ścianach pokoju oraz po podłodze. Nadal szukała swojego ciała, nadal próbowała uciec. Jak takie małe coś mogło mieć w sobie tak wiele siły? Nie był w stanie tego zrozumieć. Podszedł do jednego z rogów swojego pokoju cały czas trzymając klatkę w ręce. Dusza była przyciągana do swojej powłoki, jednak im dalej się znajdowała tym słabsza była więź je łącząca, a serce pozyskiwało więcej wolności i swobody... cóż, może nie do końca w tym przypadku, ale jednak. Uniosła się do góry lewitując w środku swojego więzienia.
-Mam wobec ciebie wielkie plany, moja mała ptaszyno.
Sans był pełen nadziei co do tego serca. Wszystko będzie teraz całkiem inne, może pracować spokojnie bez obawy, że Alphys będzie wciskać nos w wyniki jego eksperymentów. Nie wiedziała... nie miała pojęcia jak cudowne mogą być ludzkie dusze jeżeli tylko się ma pojęcie jak z nimi postępować. Sans chciał udowodnić, że można panować nad duszą bez konieczności łamania jej. Czasu, tylko tego potrzebował. Czasu i cierpliwości. Pewnego dnia stanie się; będzie miał pełnię władzy nad duszą oraz będzie mógł korzystać z jej mocy bezpiecznie. Ta mała duszyczka pomoże mu by rozpocząć walkę przeciwko ludziom. Uwolni wszystkich. Cóż, może nie przywróci czasów, kiedy miłość była ważniejsza od LOVE, ale może chociaż sprawi, że już potwory nie będą musiały jej zdobywać.
Czas... tylko tego potrzebował.
Dźwięk obijania się o metalowe kraty obudził Sansa. Przekręcił się i wtulił bardziej w poduszkę, to jednak nie pomagało.Dźwięk nie ustawał. Zorientował się po swoim zegarze, że spał jedynie cztery i pół godziny. Cuuudownie.
Pokonując dystans między jego materacem a drzwiami, pchnął je z większą siłą niż było to konieczne. Szczęście, że nie siedziałaś pod nimi, choć jakaś niewielka część jego świadomości była tym fantem zawiedziona. Byłaś w każdym razie blisko, ręce zaciśnięte na piersi, oparte plecy o ścianę. Sans podszedł szybko do Ciebie i sprawdził Ci puls zanim wrócił do swojego pokoju po klatkę z Twoją duszą. Popatrzył na to w jakim stanie jest fioletowe serce. Żadnych pęknięć, zadrapań czy obić, spodobało mu się to. Jednak, było w znacznie gorszej kondycji niż wczoraj kiedy je z Ciebie wyciągał.
Kurwa mać! Był pewien, że ta niewielka ilość magii jaką wsadził do Twojej wody będzie wystarczająca, aby Cię uspokoić i uśpić. Otworzył klatkę i pochwycił duszę swoją magią, potem ostrożnie podszedł do Ciebie. Byłaś praktycznie przytomna w tym momencie, ani Ty ani Twoja dusza nie byłyście w stanie usnąć czy się uspokoić, przepełnione strachem i obawą o własny byt. Im bliżej się Ciebie znajdowała dusza, tym jaśniejsze i wyraźniejsze światło miałaś w oczach.
-Już, już, suczko. Sans cię trzyma. Sans sprawi, że poczujesz się lepiej. - mówił cicho i spokojnie klękając przed Tobą, a następnie wsunął duszę do Twojej klatki piersiowej. Nie jesteś w stanie dokładnie powiedzieć kiedy poczułaś się sobą, kiedy zorientowałaś się o tym, że Twoje światełko jest na swoim miejscu. Świadomość odzyskania go była dla Ciebie jak otulenie ciepłym kocem w zimną noc. Poczułaś jak czyjeś wielkie ramiona Cię obejmują, nie mocno – delikatnie znosząc Twoje ciało ze schodów.
-Dokładnie tak, moja ptaszyno, śpij. Wszystko będzie dobrze. - Sans przyglądał się jak Twój oddech się normuje, jak się odprężasz. - Wydaje mi się, że dzisiaj oboje będziemy spać na kanapie, co kruszyno?
Share:

23 września 2016

Undertale: Lepszy świat - Rozdział VI by Silent Omen [opowiadanie skasowane]

Notka od autorki bloga: Niniejsze opowiadanie nie jest moje. Należy ono do Silent Omen, która jakiś czas temu po opublikowaniu kilku rozdziałów skasowała swojego bloga wraz ze stworzoną przez siebie historią. Postanowiłam do niej napisać i poprosić o przesłanie opowiadania oraz - o to by zgodziła się, abym w jej imieniu publikowała. We współczesnym internecie naprawdę mało jest dobrych polskich opowiadań. Jej jest najlepszym jakie znalazłam w polskim fandomie Undertale. 
Tak więc nie przeciągając dalej, oto i ono.

Słowem wstępu:
Frisk stara się przekonać Asgora, żeby porzucił plan zniszczenia bariery. Tłumaczy, że świat wcale nie jest tak przyjaznym miejscem, jak mogłoby się wydawać. Chcąc uniknąć ostatecznej walki z królem spędza czas w Podziemiu na szukaniu innego rozwiązania i ciesząc się towarzystwem przyjaciół.
Opowiadanie przedstawia perypetie głównych bohaterów uniwersum Undertale. Jest to historia alternatywna, z dużą domieszką humoru i pozostająca w zgodzie z głównymi wątkami fabularnymi oraz z kanonem gry.
---
Ostrzeżenie:
Opowiadanie może zawierać: wulgarny język, opisy przemocy i scen erotycznych, wątek poruszający tematykę miłości homoseksualnej. Kierowane do czytelników pełnoletnich. 
SPIS TREŚCI:
Rozdział VI (obecnie czytany)

Odetchnęła głęboko znikając za drzwiami. Myślała, że serce próbuje wyskoczyć jej z piersi. Cóż to za dziwne uczucie? Jakby naszprycowała się tabletkami radości, euforii i głupoty, a teraz miała ten wybuchowy miks wyrzygać w formie tęczy, bo z przedawkowania bebechy wykręcały się jej na drugą stronę. Przyłożyła sobie dłoń do czoła – chyba dostała gorączki. Czuła się tak ciężko i lekko zarazem. Co się z nią dzieje, do jasnej cholery?! Nie znała tego stanu. Rzuciła okiem na karteczkę i kolejna fala ciepła czule objęła jej ciało. Niby nic, ot zwykły bazgroł ze szkolnego zeszytu nastolatki. Nie żeby to było dzieło sztuki, ale wyraźnie rozpoznała podobiznę swoją i Alphys trzymających się za ręce, w stylistyce mangowej, z tymi wielkimi, komiksowymi oczami. Dookoła nich fruwały kiczowate serduszka ze skrzydełkami, pomalowane na oczojebny róż. A teraz najlepsze. Pod dwiema postaciami wypisane drukowanymi literami „KOCHAM CIĘ UNDYNE”. Serce znów mocniej zabiło w odpowiedzi na tę wiadomość, bo nawet jeśli miała jej nigdy nie otrzymać, to niewątpliwie była adresatem. Nie dowierzała, a przecież potrafiła czytać. Przytuliła kartkę do policzka, po czym złożyła na niej krótki pocałunek. Schowała ją pod łóżko. A potem coś ją opętało - uderzyła się w twarz z liścia rozważając, czemu właściwie zachowuje się jak skończona idiotka. Jako kapitan gwardii na pewno nie pozwoliłaby sobie na coś takiego poza obrębem tego pokoju. Tu mogła być zwykłą Undyne, nie O Wielką. Nosić kapcie z puchatymi pomponami, ćwiczyć groźne miny przed lustrem, czytać komiksy o walczących księżniczkach i czasem chorować bez obaw, że ktoś nakryje ją w śmierdzącej pościeli na byciu słabą. Pod paroma względami była podobna do tego całego Mettatona, któremu też zależało na utrzymaniu maski. Oboje odgrywali swoje role spełniając oczekiwania innych. On był idolem tłumu, ona rycerzem w lśniącej zbroi. I pomyśleć, że to jemu dotychczas zarzucała pozerstwo! Akurat zdała sobie z tego sprawę, samej nie chcąc wszakże, by jej wizerunek roztrzaskał się w pył i obnażył tę część jej osobowości, która wykazywała wrażliwość i podatność na ataki. Przypomniało jej się, jak kiedyś przeczytała w pewnej książce z biblioteki Alphys, że żółw jest twardy, bo jest miękki. Sama jest takim żółwiem. Metaforycznie, rzecz jasna.

Przywróciła się do porządku i zaczęła szperać w szafie. Wyciągnęła swoją ulubioną kurtkę z ćwiekami, po czym rzuciła ją na kanapę. Zdjęła z siebie koszulkę, o której zwykle mówi się „po domu” i cisnęła nią na dno szafy. Przez moment patrzyła oceniająco na swoje odbicie w lustrze wiszącym na drzwiczkach. Uśmiechnęła się do niego. Lata treningów zrobiły swoje – miała wyrzeźbione, choć nie atletyczne ciało, naznaczone kilkoma bliznami stanowiącymi pamiątki po katorżniczych ćwiczeniach i bójkach. Jej wysoki wzrost sprawiał, że niemal zahaczała głową o podłużny wieszak. Zza czerwonej grzywy spozierało zawsze czujne, pozłociste oko o kociej źrenicy. Sekret drugiego skrywała piracka przepaska. Choć nie przywiązywała nadmiernej wagi do swojej prezencji, to bez wątpienia nie miała powodów do kompleksów.

Ubrała pierwszą lepszą z brzegu koszulę i narzuciła kurtkę na grzbiet. Kiedy wychodziła z pokoju, Mettaton wciąż siedział nieruchomo przy stole. Ożywił się nieco widząc ją. Wyglądała niby tak jak zwykle, a jednak jakoś inaczej. Tak bardziej… promiennie?
- Ulala, wyglądasz jakbyś szła na randkę – oświadczył robot lustrując ją mimochodem.
- Zamknij się – odparła związując niedbale włosy w kucyk. – Pamiętasz, co masz zrobić? – odwróciła się w jego stronę przy drzwiach wejściowych.
- Tak, tak… - machnął ręką przyjmując dramatyczną pozę. – Będę się płaszczył niczym niewierny, serialowy kochanek przyłapany na zdradzie.
- Dobrze – powiedziała kładąc dłoń na klamce. Przez moment biła się z myślami, ale w końcu otworzyła usta:
- Dzięki.
I wyszła. A Mettaton gapił się tępo w zatrzaśnięte drzwi.

***
Echo przyniosło srebrzystą melodię znad fontanny. Rozbrzmiewała delikatnie, niby setki maleńkich dzwoneczków poruszanych wiatrem. To niezwykłe zjawisko zachodziło wtedy, gdy ktoś rozłożył parasol nad statuą i akurat padał deszcz. Wówczas kapiąca woda bębniła o niego i w jakiś tajemniczy sposób przekształcała się w tę baśniową muzykę.

Mgła powoli ustępowała. Wkrótce będzie można wychodzić na zewnątrz bez lęku, że za progiem ciemność wyciągnie swe transcendentne łapy i pochłonie nieszczęsną DUSZĘ. Wodospadowa trawa lśniła od lazurowego poblasku, a na nocnym niebie migotały kamienie naśladujące gwiazdy widoczne z Powierzchni. Są urokliwe, to prawda, ale jeśli istnieją jakieś sensowne powody do opuszczenia Podziemia, to jednym z nich jest widok prawdziwych gwiazd. Zobaczenie ich to marzenie wielu potworów.

- Dziękuję, że poszłaś za mną – powiedziała Alphys, gdy razem z Friskiem usiadły na ławeczce ukrytej za gęstym sitowiem. Jak normalni obywatele, a nie dzikusy z buszu chowający się po pieczarach. Frisk była niezmiernie wdzięczna, że przyjaciółka nie upierała się przy pozostaniu w tej obskurnej grocie. Dziewczyna na powrót była cała przemoczona. Kasztanowe włosy lepiły się jej do całej twarzy od wilgoci i co rusz odgarniała grzywkę z czoła, ta co rusz opadała z powrotem. Do tego miała poranione stopy. Mimo to nie narzekała. - I przepraszam – dodała. – Po prostu… Mettaton uderzył w czuły punkt. Starałam się kryć z uczuciami, rozumiesz…
- Ale przecież wszyscy wiedzą… - zauważyła Frisk. – Pamiętasz tę randkę na wysypisku? – Obie zaśmiały się na to wspomnienie. To było wtedy, gdy Frisk miała dostarczyć list od Undyne, w którym pisała o tym, że chciałaby umówić się na randkę z Alphys, a ona pomyślała, że autorem listu był doręczyciel.
- Haha, ale były wtedy jaja! Po wszystkim chciałam się spalić ze wstydu – przetarła zaparowane okulary o koszulkę. Frisk zauważyła, że kiedy Alphys jest rozluźniona i mówi o tym, na czym się zna i co sprawia jej przyjemność, to z miejsca przestaje się jąkać i staje się bardziej pewna siebie. Jej spojrzenie nabiera wtedy całkowicie innego wyrazu, robi się bardziej ekspresywna. Problemy wyrastały dopiero, gdy ulegała nerwom i zazwyczaj wydumanym obawom.
- Wiesz, Frisk… Ja… - oho, znowu. – Zakochałam się w Undyne – wbiła wzrok w ziemię i zaczęła skubać brzeg bluzki. Człowiek czekał w milczeniu, aż zacznie mówić dalej. – Ja… to nie tak, że podziwiam ją za siłę, pozycję i całą resztę. To znaczy nie… Podziwiam też za to, ale… ale… sądzę, że znam ją też z innej strony… tej, której nie pokazuje nikomu… - Podobno ilość użytych w zdaniu wielokropków jest odwrotnie proporcjonalna do ilorazu inteligencji stosującego je.
- Jesteś pewna, że ją odkryłaś? – padło ciche pytanie.
- Na pewno nie w stu procentach. Ale wiem jakie nosi skarpetki pod butami. Wiem, że beka jak facet po dobrym obiedzie. Wiem, że będąc dzieckiem często lubiła wagarować. O jej historii z Asgorem też wiem – wyglądała na pogrążoną w swoich myślach. – Większość widzi w niej tylko kapitana gwardii. Nie zdziwiłabym się, gdyby niektórzy myśleli, że ich lokalna bohaterka nawet zbroi do snu nie ściąga. Wiem jak to działa. Z Mettatonem jest tak samo.
- Czemu jej nie powiesz? To głupie pytanie, ale…
- Bo jestem tchórzem, Frisk – weszła jej w słowo. – Popatrz na mnie i popatrz na nią. Ja, gruby nerd z workiem kompleksów, który żyje bardziej w świecie mang i anime, opycha się makaronem i płacze przy przesłodzonych romansidłach. Ona: silna, zdolna, pewna siebie. Wie czego chce i zawsze to dostaje. Dzieci żebrzą o jej autografy. Jest niesamowita – jej głos się załamał. Była bliska kolejnego wybuchu płaczu. Pokręciła szybko głową chcąc odegnać łzy zbierające się pod powiekami. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.
- Czyli w ogóle jej nie znasz – brązowowłosa znowu zagarnęła niesforną grzywkę do tyłu. – Jeżeli naprawdę tak uważasz, to postrzegasz ją dokładnie tak samo, jak wszyscy inni.
- Wcale nie! – Alphys szybko zaprzeczyła, zaraz jednak speszyła się własną reakcją. – To znaczy… Ah, bądźmy szczerzy! Naprawdę nie widzisz, że nie jesteśmy sobie równe?! – uciekła wzrokiem. Frisk otoczyła ją ramionami i pogłaskała uspokajająco po głowie.
- Jesteście inne, ale to nie wpływa na to, że obie jesteście wartościowe. Undyne widzi to w tobie! Nie pamiętasz, co ci mówiła? – Alphys cicho zaszlochała. – Poza tym myślę, że ona też czuje do ciebie coś więcej. Całowałyście się…
- Przestań! – wyrwała się gwałtownie z jej objęć. – To było dla zgrywy! Zawsze bawiło ją to, że się krępuję w takich sytuacjach! A dla mnie to dużo znaczy!
- Skąd wiesz, że dla niej nie? Może po prostu znudziło ją czekanie na twoją inicjatywę? Może sama ma wątpliwości? Może też jest niepewna twoich uczuć i boi się ośmieszyć? Pomyśl nad tym – Frisk zdjęła jej z nosa okulary i ścisnęła mocno za rękę. Przez dłuższą chwilę było słychać tylko melodię rozbrzmiewającą z oddali.
- Myślisz… że na serio tak jest? – Alphys poszukała spojrzenia dziewczyny żywiąc przekonanie, iż wychwyci z niego obietnicę prawdziwości tych słów. Na jej twarzy odcinała się łzawa smuga, którą pośpiesznie przetarła. W czarnych, zeszklonych tęczówkach błąkał się cień nadziei.
- Myślę, że na serio powinnaś bardziej zaufać Undyne – dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. – Pozwól sprawom toczyć się swoim rytmem, a co będzie dalej? To się okaże.
- Dziękuję, Frisk – odwzajemniła uśmiech przytulając ją. – Obiecuję ci, że rozwiążemy też sprawę z barierą. Nie jesteś z tym sama.
***
Czerwonowłosa przedzierała się przez gęsto rosnącą, wysoką trawę klnąc siarczyście pod nosem na niewygody. Przeszła już po kilku mostach, przeskoczyła parę strumieni, a raz omal nie wpadła do jeziora asekurując się jedynie zeschniętym krzakiem o wątpliwej wytrzymałości.
Po cichu liczyła na to, że wyrobi się w okamgnieniu i przy odrobinie szczęścia zdąży jeszcze na darmowy pokaz bicia czołem o posadzkę w wykonaniu Mettatona, który sama zorganizowała. To by bez dwóch zdań połechtało jej ambicję. A już przeszło od godziny obchodziła tereny Wodospadu z niepokojącą świadomością, że ten nieźle trzaśnięty robot bawi w jej domu. Niemniej jednak to wszystko bladło na samą myśl o Alphys. Czuła, że mogłaby gołą ręką rozwalać kamienie z przepełniającej jej DUSZĘ radości. I szłaby tak dalej brodząc w tej rosnącej do nieba trawie, szłaby mając głowę wypełnioną lukrem i tymi pieprzonymi, fruwającymi serduszkami z kartki, którą wielce sprytnie ukryła pod kanapą, gdyby nie to, że omal nie potknęła się o coś, co jęknęło żałośnie:
- AUUU!
Sięgnęła w dół i podciągnęła delikwenta.
- Co tu robisz siuśku? I czego ryczysz? – rzuciła do Monster Kida marszcząc brwi. Wyglądem przypominał dinozaura, miał żółtawą, chropowatą skórę i ogromne oczy, teraz szklane od łez. Był to mały dzieciak, ślepo zapatrzony w Undyne. Zdarzało się, że biegał za nią jak mały, upierdliwy szczeniaczek, który dopraszał się o odrobinę uwagi. Irytował ją, ale w gruncie rzeczy to dobre dziecko.
- Zapomniałeś języka w gębie? No mówże! – odstawiła go na ziemię i trzepnęła lekko w głowę. Zauważyła, że na ciele chłopca widniały gdzie niegdzie siniaki i zadrapania.
- Undyne...! – prawie rozpłakał się ponownie zadzierając wysoko głowę. - Po… pobili mnie w szkole! Nie umiałem się obronić! Było ich za dużo! – ryknął na całe gardło i skulił się w sobie. Ta patrzyła na niego z beznamiętną miną. A co miała niby zrobić? Wziąć go na kolanka, utulić i pocałować w główkę za to, że młody dał się złoić jak ostatnia pierdoła? Niedoczekanie! Albowiem chujową była przedszkolanką.
- Hej, posłuchaj mnie dzieciaku – kucnęła przy nim i poklepała po ramieniu. – Ciocia Undyne coś ci powie, dobrze? – Monster Kid przytaknął. A ona uśmiechnęła się słodko. Ten łagodny głos w żadnym wypadku nie harmonizował z jej stylem bycia. – Nieważne ilu jest przeciwko tobie. Nieważne o co poszło. Nieważne ile razy upadniesz. Wiesz co jest naprawdę, ale to naprawdę ważne?
- Co? – dziecko przylgnęło do niej całym swoim małym ciałkiem w poszukiwaniu pocieszenia.
- Ważne jest to, by nie kiwać się jak dziad nad gównem i nie płakać – odsunęła go na odległość kilkunastu centymetrów i położyła mu dłonie na ramionach zaglądając głęboko w jego oczy. – Ważna jest DETERMINACJA, żeby podnieść się po upadku. Ważne jest to, że masz cel, którego chcesz bronić. Powiedz mi, czy myślisz, że uciekanie się do przemocy może być uzasadnione?
- Mama i pani ze szkoły mówiły, że nie wolno się bić, że trzeba rozmawiać – odparł.
- Ale z tobą koledzy nie chcieli porozmawiać, prawda?
- Nie. Wyzywali mnie tylko.
- Bo wiesz, co jest ważne? – pokręcił przecząco głową.
- WAŻNE JEST DOBRE PIERDOLNIĘCIE!!! – gwałtownie podniosła dziecko do góry, tak nagle, że dostało palpitacji serca. – NIE KAŻDY BĘDZIE CHCIAŁ Z TOBĄ ROZMAWIAĆ! ŻYCIE TO NIE JE BAJKA, NIERAZ JESZCZE DOSTANIESZ WYCISK! I MUSISZ WSTAĆ, MUSISZ IŚĆ DALEJ SZCZERZĄC JAPĘ JAKBY NIC SIĘ NIE STAŁO, ROZUMIESZ?!!! – potrząsnęła nim jak kukłą. - JA SIĘ PYTAM CZY ROZUMIESZ?! – wrzeszczała maniakalnie. Poboczny obserwator tego zdarzenia, gdyby oczywiście takowy był w pobliżu, wybierałby  właśnie numer do psychiatryka dzwoniąc z informacją, że chyba zaginął im pacjent, a on akurat wie, gdzie też owa zguba może się podziewać.
Monster Kid zaczął obawiać się o to, czy wyjdzie cało z tego przypadkowego spotkania.
- Tak! Rozumiem!
- NO! JAK WCHODZĄ CI NA GŁOWĘ, TO MUSISZ SIĘ BRONIĆ! A CZASEM DAĆ W RYJ TAK, BY TAŃCZYLI TRZY DNI BEZ MUZYKI!
- Ale mama i pani mówiły…
- PIEPRZYĆ TO! PRAWDZIWA SZKOŁA ŻYCIA ZACZYNA SIĘ PO SZKOLE! – Predyspozycje Undyne do bycia wychowawcą wreszcie się ujawniły. Miała niesztampowe, wykraczające poza ogólnie przyjęte schematy metody edukacji. – DLATEGO! DLATEGO OD JUTRA ZACZYNASZ ZE MNĄ TRENOWAĆ!
- Ale Undyne…
- Bez żadnego „ale”. Przecież nie pójdę bić się z dzieciarnią za ciebie, co nie? Tak byłoby łatwiej, ale drogi na skróty rzadko dokądś prowadzą. Nie mogę też zostawić cię z tym samego. Porzucenie kumpla w potrzebie nie jest honorowe, prawda? – wyszczerzyła zęby do niego. Ktoś, kto jej nie znał, mógłby posrać się ze strachu widząc ten wilczy uśmiech. Ale nie Monster Kid, który wierzył, iż jego Undyne jest prawdziwą bohaterką.
- Prawda – potwierdził wesoło. Chciał być taki, jak ona. No, może tylko nie przeklinać tak dużo.
- No to jesteśmy umówieni, młody. Przyjdź do mnie jutro po szkole. I nie czaj się więcej po krzakach – mrugnęła porozumiewawczo.
- Dobrze.
- A, jeszcze jedno. Widziałeś może gdzieś Alphys i Friska? – zapytała na odchodne.
- Tak, przechodziły tędy kilkanaście minut temu, ale mnie nie zauważyły. Poszły w stronę tej sadzawki z liliami. 
- Super, dzięki wielkie – zaczęła iść naprzód odgarniając chaszcze. – A ty won do domu!

Wspomniana sadzawka zaczynała się tuż za trzcinowym polem. Wystarczyło się tylko przez nie przedostać i już. Oczom ukazywał się uroczy mostek, nadgryziona zębem czasu ławeczka, karłowate drzewa i po środku otoczony szuwarami i tatarakiem mały stawik, na którego powierzchni unosiły się talerze rzęs wodnych z pięknymi, liliowymi kwiatami. Roiło się też od żółtych jaskrów. Miła miejscówka.
Undyne spostrzegła dwie znajome sylwetki siedzące na ławce, zupełnie nieświadome tego, że ktoś nadchodzi. W jej głowie zrodził się niecny pomysł, żeby je wystraszyć. Coś w stylu, że nagle wyskoczy niczym pedofil zza krzaków i krzyknie „ŁAAAA!”, tamte się spietrają, a ona będzie się z nich nabijać. To był genialny plan, zaś jego oryginalność wymagała poklasku, lecz nie wiedzieć co podkusiło ją, by przyczaić się cicho jak lis w trawie i po prostu… zacząć bezczelnie podsłuchiwać. Sama nie wiedziała po co i dlaczego, ale to było silniejsze od niej. Skierowała swoje błoniaste uszy w kierunku źródła głosów.
- Tylko proszę, nie mów Undyne o tym, co ci powiedziałam…

O czym Alphys ma mi nie mówić?

- Spokojnie, o zobacz, twój sekret jest bezpieczny u mnie – Frisk ze śmiechem udała, że przekręca klucz w niewidzialnej kłódce na ustach, a potem oddaje go w ręce Alphys.

Po co ma przede mną tajemnice?

- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna. Fajnie mieć taką przyjaciółkę od serca – uśmiechnęła się nieśmiało.

„Przyjaciółkę od serca”? Czy… ja nią nie jestem? Nie ufa mi…?

- I wzajemnie. Niedługo będę potrzebowała waszej pomocy – oznajmiła nieco przybitym tonem dziewczyna. Samo wypowiedzenie tego na głos zdawało się sprawiać jej przykrość. – Asgore jest głuchy jak pień, nie chce niczego do siebie przyjąć. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale przerabiałam to dziesiątki razy.
- Wierzę ci. Wiesz, że prowadziłam długie badania nad DUSZĄ. Wyniki są zgodne z tym, co odkrył Sans na temat linii czasowych.
O czym one bredzą?! To fabuła kolejnego fanficka science-fiction, który Alphys ma zamiar napisać?
- Nawet nie wiesz jak trudno jest mi patrzeć na jego cierpienie, na jego śmierć, której nigdy nie mogłam zapobiec. Mam wrażenie, że za każdym razem, za każdym powrotem umiera przeze mnie – chociaż wypowiadała słowa ze spokojem, wyraźnie drżała na całym ciele.
- Frisk, to nie twoja wina…
O co tu kurwa chodzi?

- Pod żadnym pozorem nie możecie wyjść na Powierzchnię – dziewczyna mało co przeliterowała to zdanie. Powiedziała to tak dobitnie, z tak nienaturalną nutą w głosie, że aż ciarki przebiegały po plecach. Jakby przemawiał przez nią ktoś inny.
Alphys wyraźnie dostrzegała w jej spojrzeniu to, co można by rzec, było anatemą dla jej eksperymentów, czarną kartą w historii jej naukowych dokonań i największą życiową porażką. To, co nieraz prześladuje ją w koszmarach sennych, które nawiedzają ją po dziś dzień mimo przebaczenia otrzymanego ze strony bliskich. Podskórnie przeczuwała, że to coś napiętnowało ją do końca jej dni, że nie da się temu zadośćuczynić w żaden sposób, że póki oddycha będzie się to za nią ciągnąć jak papier do dupy. Ta astralna harpia, jej odwieczna dręczycielka, rozszarpywała jej wnętrzności swymi ostrymi kłami, targała jej DUSZĄ jak starą szmatą, zżerała godność po kawałeczku i na koniec jeszcze bezwstydnie się oblizywała. I tak codziennie karmiła to poczucie winy samą sobą, a ono tylko rechotało paskudnie z jej bezsilności. Nikt nie przypuszczałby nawet, że dźwiga tak ciężkie brzemię.
A odkąd poznała Friska, widziała w niej to, co ściągnęło na nią prywatną apokalipsę. O tak, widziała jak na dłoni, jak czarne na białym.
- Alphys, wszystko w porządku? – zaniepokoiła się dziewczyna.

Nie, nic nie jest w porządku.

- Tak, tak. Przepraszam, wyłączyłam się na moment. – Widziała DETERMINACJĘ. I nie potrafiła pojąć jak to możliwe, że razem z nią może współistnieć tak szczere, pełne dobroci serce, skoro dla niej samej w parze z DETERMINACJĄ przyszły wyłącznie tragedie.

Walić to. Wychodzę.

Szelest krzaków natychmiast przyciągnął uwagę dziewczyn. Oto wyłoniła się z nich Undyne, nadciągająca niczym jaki heros, niczym Posejdon bez wideł.
- U… Undyne! – Alphys poderwała się z miejsca. – Cco ty tutaj robisz…? – I proszę, znów się jąkała. Znów ten sam przerażony wyraz twarzy, rozbiegany wzrok uciekający przed jej spojrzeniem. Nie umknęło to bacznej obserwacji Undyne, w zasadzie zauważyła to już dawno temu, ale zwykła zwalać to na jej nieśmiałość. Teraz wiedziała, że kryje się za tym coś więcej. Alphys zachowywała się inaczej przy Frisku, opowiadała o jakichś nienormalnych rzeczach. Jako wojowniczka musiała być wrażliwa na zmiany w czyimś zachowaniu, musiała instynktownie wychwytywać takie szczegóły. Nie miała pojęcia o co tutaj biegało, ale w tej chwili jej instynkt wył na całe gardło, że nie dość, iż coś ją omija, to jeszcze jest to coś pioruńsko ważnego, skoro w tę intrygę zaangażował się taki śmierdzący leń, jak Sans.
- Przyszłam po was – oznajmiła oschle. Dziewczyny wymieniły spojrzenia pod tytułem „o co jej chodzi?”.
- Jak miło z twojej strony. Mettaton w jednym kawałku? – zapytała żartobliwie Frisk chcąc rozładować dziwnie niezręczną atmosferę.
- Owszem.
I na tym zakończyła się rozmowa.
Undyne wyglądała na strutą. Zapomniała o słodkiej karteczce, którą całowała przed wyjściem. Skrzydlate serduszka latające w jej głowie pierdolnęły o ziemię. Całym swym jestestwem czuła, że jej ukochana potrzebuje pomocy, ale jak miała jej pomóc, skoro nie wiedziała w czym leży problem? Zastanawiała się, czy do tego momentu naprawdę była tak ślepa, że niczego nie zauważyła. Kiedy coś zaczęło się zmieniać? To co usłyszała, nie dawało jej spokoju i nie potrafiła ukryć tego faktu przed towarzyszkami powłóczącymi za nią nogami.
- Eh, Undyne? – zwróciła się do niej Alphys.
- Ta?
- J-ja… ja będę szła już do siebie… T-to w drugą stronę… - przystanęła na drodze, przy której widniał kierunkowskaz z napisem „HOTLAND”. Czerwonowłosa odwróciła się trzymając ręce w kieszeniach swojej ulubionej kurtki i posłała jej chłodne spojrzenie. Takie, które oznaczało, że Undyne jest rozdrażniona. Nie zawsze musiała rozwalać meble i rzucać kwiecistymi kurwami, by oznajmić światu swoje niezadowolenie.
- Zostaniesz na noc u mnie – odparła.
- Nnie, nie mogę… Dziękuję za gościnę, a-ale…
- To nie była prośba.
- Undyne, p-proszę, ja naprawdę…
Rudowłosa jednym susem znalazła się obok i uniosła jej twarz zmuszając do patrzenia na siebie. Alphys miała wrażenie, że to dzikie, niebezpiecznie zmrużone ślepie wierci jej dziurę w mózgu. Pierwszy raz w życiu bała się, autentycznie bała się Undyne. Powiało chłodem.
- Zmuszę cię siłą, jeśli nie pójdziesz po dobroci.
Kolana aż się pod nią ugięły. Wiedziała, że nie kłamie.
- A więc? – zapytała nie spuszczając z niej oczu.
- P… p… pójdę – poddała się, zapomniawszy, że dygocze na całym ciele ze strachu. Frisk śledziła tę scenę w niemym osłupieniu, utraciwszy zdolność do logicznego formułowania zdań.
- Dobrze – Undyne puściła ją i ruszyła przodem. Resztę trasy pokonały w milczeniu. Ciszę przerywał tylko plusk wody i melodia niesiona wiatrem znad fontanny.
Share:

POPULARNE ILUZJE