6 października 2016

Undertale: Lepszy świat - Rozdział IX by Silent Omen [opowiadanie skasowane] [+18]

Notka od autorki bloga: Niniejsze opowiadanie nie jest moje. Należy ono do Silent Omen, która jakiś czas temu po opublikowaniu kilku rozdziałów skasowała swojego bloga wraz ze stworzoną przez siebie historią. Postanowiłam do niej napisać i poprosić o przesłanie opowiadania oraz - o to by zgodziła się, abym w jej imieniu publikowała. We współczesnym internecie naprawdę mało jest dobrych polskich opowiadań. Jej jest najlepszym jakie znalazłam w polskim fandomie Undertale. 
Tak więc nie przeciągając dalej, oto i ono.

Słowem wstępu:
Frisk stara się przekonać Asgora, żeby porzucił plan zniszczenia bariery. Tłumaczy, że świat wcale nie jest tak przyjaznym miejscem, jak mogłoby się wydawać. Chcąc uniknąć ostatecznej walki z królem spędza czas w Podziemiu na szukaniu innego rozwiązania i ciesząc się towarzystwem przyjaciół.
Opowiadanie przedstawia perypetie głównych bohaterów uniwersum Undertale. Jest to historia alternatywna, z dużą domieszką humoru i pozostająca w zgodzie z głównymi wątkami fabularnymi oraz z kanonem gry.
---
Ostrzeżenie:
Opowiadanie może zawierać: wulgarny język, opisy przemocy i scen erotycznych, wątek poruszający tematykę miłości homoseksualnej. Kierowane do czytelników pełnoletnich. 
SPIS TREŚCI:
Rozdział IX (obecnie czytany)

- OJEJKU, JAK DOBRZE, ŻE JESTEŚ! – Papyrus wciągnął skostniałą dziewczynę do środka i uściskał mocno na powitanie. – Sans! Sans! Chodź tutaj! Zobacz kto przyszedł!

O nie, tylko nie to…

Nawet nie zdążyła zareagować. Po chwili zdającej przeciągać się w nieskończoność drzwi od pokoju na piętrze uchyliły się. Sans wytoczył się leniwie ze środka będąc przekonanym, że Papyrus znów sprosił Undyne. Tymczasem…
- H…hej… - wykrztusiła Frisk bojąc się spojrzeć do góry. Szkieletowi tylko przeszło przez myśl:

No, to żeś braciszku dojebał mi niespodziankę.

 - Rany, ale się trzęsiesz! – wykrzyknął Papyrus nie zdając sobie sprawy, że to bynajmniej nie z powodu zimna. – Zrobię ci gorącej czekolady, może być? Jasne, że tak! Czekolada a’la Papyrus Wielki od razu cię rozgrzeje! – i już go nie było. Frisk przestąpiła z nogi na nogę i zaczęła wykrzywiać sobie palce.
- Pfff – prychnął Sans. – Zmieniłaś się… trochę – otaksował ją uważnym spojrzeniem, ale ona nie odważyła się go odwzajemnić.
- Z cynamonem chcesz?! – z kuchni wychynęła gęba Papyrusa.
- N-nie… nie trzeba…
- To dobrze, bo i tak nie mamy! Nye-hehe!
Stała na środku pokoju ze spuszczonymi oczami wbitymi w podłogę. A on tam u góry nad nią, niczym kat w różowych ciapkach napawał się jej psychicznym dyskomfortem. Nerwowa aura zawisła w powietrzu. Słyszała dochodzący z kuchni bulgot gotującej się wody i łomot własnego serca.
- Co stoisz jak kołek? Zapraszam na górę, dzieciaku – zaskoczona ośmieliła się zwrócić ku niemu. Dostrzegła fosforyzujący błysk w jego lewym oku. Jak to „zaprasza na górę”?!!!
- Sans! Frisk na pewno jest zmęczona, jutro zaprosisz ją na randkę do swojego pokoju! – młodszy postawił kubki z parującym napojem na komodzie.
- Nie jestem tak cierpliwy. NALEGAM – powiedział z czymś niepokojącym w głosie; czymś, czego nie wyłapał jego brat, a co zostało odczytane bezbłędnie przez dziewczynę. I to COŚ było skierowane do niej.
- Zobacz no tylko! Sam jest leniem, ale jak przychodzi co do czego, to nie umie poczekać! – zbulwersował się.
- Sorki brat, dawnośmy się nie widzieli. Musimy nadrobić ploteczki – mrugnął porozumiewawczo z tym klasycznym wyszczerzem na twarzy, a jej zapaliła się czerwona lampka w głowie.
- Emm… - zaczęła niepewnie Frisk. – Ja… ja naprawdę miałam ciężki dzień. Ja… - na dłużej zapatrzyła się w jego oczy i już nie mogła przed nimi umknąć. Żarzyły się ostrym blaskiem przypominającym jarzeniówki ze szpitala psychiatrycznego. Dziwne… Jak za sprawą magicznego uroku kolana zaczęły jej mięknąć, a na ciało spłynęło osobliwe odprężenie. To prawda, że była wykończona, że marzyła jedynie o tym, by położyć się do łóżka, ale o co tu… Och, co to za przyjemne ciepło?
- Frisk? – dobiegał do niej czyjś głos, znajomy, lecz niewyraźny, odgrodzony niewidzialną kurtyną.
Widoczność falowała tracąc ostrość, jakby nażarła się psychodelicznych ziółek dla artystów poszukujących inspiracji w odmiennych stanach świadomości. W końcu jej świadomość osunęła się w najczarniejszą ciemność. 

Ach witaj znowu, słodka śmierci… Tęskniłam…

***

Ile razy można umrzeć za jednego życia? Czy przeznaczona jest jej wieczna tułaczka po limbie? Czy ma przemierzać je po wsze czasy, wciąż na nowo, niby pokutująca DUSZA, której nie dane zaznać spokoju?
- Nieba nie ma, a tu jest czyściec bez wyjścia. Piekło? Pytasz o piekło? To każdy nosi w sobie -powiedział jej niegdyś Sans. Och, dlaczego to wspomnienie wróciło?
Wielokrotnie, gdy śmierć zdawała się być ostateczna i już wyciągała po nią swoje macki, myślała, że to właśnie teraz. Coś ciągnęło ją w górę i było jej tak dobrze, tak błogo. DUSZA stawała się wówczas spójną energią, czystą kulą światła. I nic więcej nie miało znaczenia, bo wokół rozciągała się niezmierzona jasność wypełniona utęsknionym spokojem. Gdziekolwiek trafiła, pragnęła tu zostać. To było niebo, w które nie wierzył Sans.
Lecz po chwili spadała w głąb ciemnego tunelu, holowana jakąś nieludzką łapą. Upragniona śmierć drwiła sobie z niej w najlepsze rwąc jej DUSZĘ na strzępy i scalając na nowo.

O ironio, jeżeli Bóg istnieje, to robi sobie ze mnie jaja. Jestem jak ten dziad z laską, któremu łaskawie, po czterdziestu latach zapieprzania po pustyni pokazał Ziemię Obiecaną. A potem zrywając boki ze śmiechu rzekł mu Pan: won do piachu. GAME OVER.

O, tak to sobie wyobrażała. Była więźniem tego ciała, tej woli życia, tej kurewskiej DETERMINACJI, która wiązała jej ręce pętami. Czuła niemalże fizyczne wpijanie się sznura w nadgarstki.

Czuła… się… związana…

Ocknęła się z tępym bólem głowy jak po ostro zakrapianym melanżu. Słabe światło żarówki wdzierało się pod jej powieki, więc przechylała głowę to w prawo, to w lewo. Zasłoniłaby twarz ręką, ale… nie mogła. Nie mogła?!
- Nie krzyw się tak, wyglądasz głupio – odezwał się rozbawiony głos. Brzmiał swojsko, znała go z opowiadania żartów, długich, serdecznych rozmów, dla których zarywało się noce…
Poruszyła ręką dla pewności, lecz napotkała opór. Co, do cholery… Zmusiła się do otworzenia oczu, choć przyszło jej to z niemałym trudem.
- No dzień dobry królewno – przywitał się Sans czule głaszcząc dziewczynę po policzku. Uśmiechał się do niej tak łagodnie... Rozejrzała się wokół i od razu wrzasnęła na całe gardło. Spłonęła rumieńcem wstydu. Była naga. Leżała na łóżku, w pokoju, który skądś kojarzyła, lecz nie był to dobry moment, by zastanawiać się skąd. Gwałtownie się szarpnęła. Nadaremno. Chciała osłonić wstydliwe części swojego ciała, ale to było praktycznie niemożliwe – miała nadgarstki oburącz związane nad głową, przymocowane chyba do ramy łóżka. Niczego nie pamiętała! Jak do tego doszło?! Spojrzała wypłoszonym, nierozumiejącym wzrokiem na potwora, który wcale nie próbował ukryć, iż ta sytuacja niezmiernie go bawi.
- Musiałem się upewnić, czy nie kitrasz gdzieś noża. Pewnie domyślasz się czemu? – wyjaśnił sugestywnie. Przeciągnął kościstym palcem po jej udzie, na co ta ścisnęła nogi ciasno przy sobie. – Przyznam, że jestem pozytywnie zaskoczony… W ostatniej linii czasowej w tych okolicznościach byłbym, jak to się u was mówi…? Pedofilem?
Czyli nie zabił jej, jak początkowo przypuszczała. W przeciwnym wypadku obecna linia czasowa urwałaby się, a żeby skorzystać z mocy ZAPISU po odniesionej śmierci, musiałaby cofnąć się do momentu, w którym trafiła do Podziemia po raz pierwszy jako dziecko. Dorastała jak normalny człowiek, ponieważ ten wymiar nie został nigdy ZRESETOWANY i dotąd był najdłużej trwającym.
- Co ci to da? Chcesz mnie zeszmacić? – ostatnie słowo niemalże wypluła czując gromadzące się pod rzęsami łzy upokorzenia.
- „Zeszmacić”? Za kogo ty mnie masz? To nie ja jestem czarnym charakterem tej historii.
- Więc… więc po co? – z kącika oka wymknęła się samotna łza i zniknęła gdzieś we włosach. Patrzyła na niego z bezsilną wściekłością, kiedy pochylał się nad nią z wrednym uśmieszkiem. Delikatnie dotknął mokrego śladu.
- Dla tego. – Zamyślił się na krótką chwilę, zanim podjął na nowo. – Możesz krzyczeć ile DUSZA zapragnie. LECZ NIKT NIE PRZYJDZIE. Nie planowałem takiego obrotu spraw, ale w zbiegi okoliczności też nie wierzę. Hmm… Możemy nazwać to przeznaczeniem?
- Sans… - jęknęła żałośnie. – Proszę… Proszę… Wiem, że mnie nienawidzisz. – Uciekła twarzą w ramię. Takie upodlenie… Tysiąckrotnie wolałaby już, żeby ją zabił.
- Przełkniesz tę gorzką pigułkę, moja piękna – głaskał ją czule po głowie. – Przełkniesz łzy bezsilności. Wyjaśnijmy sobie jednak coś na początek. Nie jestem jakimś sadystą, rozumiesz? Nie dostarcza mi przyjemności cudze cierpienie, nawet twoje. – Jego oczy błysnęły. - Przynajmniej nie w tym znaczeniu.
- Więc po co? Po co mi to robisz?
- Żebyś wiedziała co ja czuję każdego dnia – spojrzał na nią ze szczerą nienawiścią. – Pomogę ci tym razem, dzieciaku bawiący się w BOGA. Ale zrobię to w taki sposób, że odechce ci się powrotów do Podziemia, tak jak mnie odechciało się bezsensownego życia, które jest takim przez ciebie – szarpnął ją za włosy zrównując się z nią wzrokiem. Twarz miała opuchniętą od  płaczu. – Bez względu na ZAKOŃCZENIE tej historii, nie wrócisz tu więcej. Zabierzesz całą swoją DETERMINACJĘ na Powierzchnię i zostaniesz tam aż do usranej śmierci. Dopilnuję tego. Choćbym miał tą pieprzoną górę wypierdolić w powietrze! – syknął. Dobry boże, co za okrutne oczy… Gdyby tylko mogły zabijać, byłaby już krwawą miazgą z kości i mięsa. – Pokażę ci co to znaczy utknąć w martwym punkcie, pokażę czym jest inercja i absolutna zależność od czyjegoś widzimisię. Posmakujesz mojego losu. Wyryję ci w DUSZY tą nicość i niepewność, abyś nigdy nie zapomniała, że to TY jesteś klątwą ciążącą na nas wszystkich. – Sans kompletnie zatracił się w gniewie. W ogóle nie przypominał osoby, jaką dawnymi czasy nazywała swoim najlepszym przyjacielem. Teraz była tak przerażona, że żadne słowa nie mogły przejść przez jej krtań. Wstrząsały nią tylko coraz silniejsze spazmy płaczu, gdy docierał do niej sens tych słów. Odniosła wrażenie, że na jej psychikę oddziałuje jakaś paskudna, bezlitosna magia, która zaciska szpony na jej DUSZY stopniowo wydzierając z niej wszystko, co dobre i piękne. A przecież nie była aż tak zepsuta. To nie było normalne. Poniżenie z wolna ustępowało miejsca przeświadczeniu, że miała krew na rękach. Rój oskarżycielskich myśli naraz zaatakował jej umysł: że spośród wszystkich potworów to ona okazała się tą najpodlejszą duszą. Że wciąż widzą w niej przyjaciółkę, nadzieję na lepszy świat, podczas gdy w rzeczywistości jest zgnilizną toczącą Podziemie. Wypaczone sumienie rozpłatało jej serce jak rzeźnik kawał surowego mięcha.
Oto nadszedł jej sędzia z wyrokiem.
- Skoro już dotarło do ciebie kim naprawdę jesteś i jak działa moja MOC KARMY, pora na krok drugi. Mam nadzieję, że jesteś wyspana po tych dwóch dniach drzemki – w panice obserwowała wysuwający się z jego ust niebieski jęzor. Czy to w ogóle możliwe?! Przecież to szkielet! Chciała krzyknąć, wezwać pomoc, ale nie potrafiła. Zlizał łzy z jej policzka i przesunął się na szyję muskając palcami jej brzuch. Napięła wszystkie mięśnie. Oddech miała płytki.
- Sans… Sans… Proszę, przestań… ACH! – odrzuciło ją, kiedy ścisnął mocno za pierś. – Prze-stań…
- Słodka jesteś – brutalnie wepchnął jej język do gardła. – Mmmhmm…
- Błagam – jęknęła, kiedy oderwał się i omiótł ją bezczelnym spojrzeniem.
- Podoba ci się?
- N… nie – ugryzł ją w szyję. Podciągnęła się na tyle, na ile pozwoliły jej więzy.
- Jeszcze raz. Podoba ci się? – nieoczekiwanie wsunął rękę między jej nogi.
- NIE! NIE!!! NIE CHCĘ TEGO!!!
Dziewczyna wydała z siebie wizg zaskoczenia chcąc odkopnąć napastnika, lecz ten był szybszy. Przesunął się na materacu i siłą rozchylił jej kolana. Po jej policzkach ciurkiem płynęły łzy. Leżała przed nim obnażona, w całej okazałości i nic nie mogła zrobić. Nieważne, że protestowała i rzucała się po łóżku pragnąc uchronić od jego dotyku. On i tak sycił oczy widokiem jej nagiego ciała. Przywodził na myśl głodnego lisa pochylonego nad ofiarą.
- Proszę, nie… - skomlała czując się upokorzoną i zgwałconą.
- Zaraz będziesz jęczeć „proszę, tak” – cmoknął ją delikatnie w usta i ułożył się tuż obok, z głową na jej brzuchu. Instynktownie zwarła nogi, gdy czubkiem języka zataczał kółka dookoła pępka.
- Rozłóż te śliczne nóżki, skarbie. Nie zmuszaj mnie do bycia niemiłym. – Odpowiedział mu histeryczny śmiech.
- Jesteś zwykłym zboczeńcem. Gwałcicielem! KATEM! – syknęła. Zerknął na nią obojętnie. Emanowała wściekłością, bezsilnością, pogardą w najczystszej postaci. Dobrze. Wszystko się zgadza. Teraz znajdowali się na jednym poziomie.
- Więc jesteśmy tacy sami, nie? – odepchnął przeszkadzającą nogę i zacisnął dłoń na jej kobiecości. Podrzuciła biodrami sapiąc ciężko. Drętwiały jej ręce.
- Potwór – wycedziła.
- Człowiek – beznamiętnie odbił piłeczkę sunąc palcem wzdłuż jej szparki, w tę i z powrotem.
- Bydle!
- Mała suka.
- Skurwiel!
- Co tak ostro? – zachichotał z drwiną. – Chcesz grać dalej?
- PRZESTAŃ! – wierzgnęła, lecz nie wywarło to na nim żadnego wrażenia.
- Ohoho, ty mówisz „nie”, ale ta panienka – ścisnął ją wymownie za krocze – krzyczy „bierz mnie, jestem twoja”. Sama zobacz! – pokazał palce wilgotne od jej soków, a potem lubieżnie je oblizał. Spłonęłaby rumieńcem z zażenowania, gdyby nie to, że już była czerwona jak dojrzała truskawka.
- SPIERDALAJ SKURWYSYNIE! – zaszlochała czując cały ciężar swej bezradności.
- Taka mała, urocza dziewczynka, a z buzi szambo wybija. Wstydź się! – włożył palec w jej płeć, na co zareagowała stłumionym jękiem. – Nauczę cię dobrych manier – zaczął poruszać nim powoli, a po chwili dołączył do niego język pieszczący mały, różowy guziczek. Gdy wsunął do środka kolejny palec poczuł zaciskające się wokół mięśnie. Dziewczyna mimo woli postękiwała wiercąc się pod wpływem pieszczot. Umysł uparcie wypierał przyjemność, która odbierała ciału władzę; w końcu musiał odpuścić, poległ w tej bitwie. – O tak, to zdecydowanie bardziej ci pasuje – uśmiechnął się przebiegle patrząc w ciemne, zamglone oczy.
- Od… odpierdol się… - wydusiła niewyraźnie, na co Sans zareagował błyskawicznie. Lizał ją od środka zapalczywie, mocno przytrzymując za biodra, a ona podrygiwała w spazmach rozkoszy. Lina pętająca jej nadgarstki wydawała skrzypiące dźwięki, kiedy tak się miotała. Czuła, że jeszcze trochę i nie wytrzyma. Serce tłukło się jakby chciało połamać żebra, słyszała jego bicie. Bum-bum. Bum-bum. Bum-bum-bum-bum. I tak bez przerwy.
- Sa-ans…
- Wytrzymaj – wykonywał długie, pociągłe ruchy ręką i ssał ją jednocześnie.
O kurwa! O matko! O boże! - wzywała w myślach zastępy prostytutek, rodzinę, wszystkich świętych oraz boga, kimkolwiek był. Tym razem na pewno miał twarz kościotrupa i nazywał się Sans. 
Wznosiła się na wyżyny nieznanej dotąd ekstazy, jaka rozpaliła dziki płomień w jej ciele. Przyjemność rozchodziła się z miejsca, przy którym on tak zręcznie lawirował bez pośpiechu. W tej chwili należała tylko do niego - związana, spocona i uległa. Jeszcze nigdy nikt nie pieścił jej w ten sposób.
- S… Sa… ns…
Fala zniewalających dreszczy przeszła przez jej ciało, kiedy język Sansa zagłębiał się w pulsującym namiętnością wnętrzu. Ścisnął za krągłe pośladki z cichym pomrukiem. Odruchowo wypięła się do przodu bez słów prosząc o więcej. A on okazał ŁASKĘ i stymulował ją mocniej. Na moment straciła oddech, kiedy podciągnął jej nogi wysoko i położył sobie na barkach. Przez materiał jego bluzy czuła pod łydkami odstające, kościste obojczyki. Wtem, przerwał pieszczotę i zaczął się na nią gapić z szyderczym uśmiechem. Chłonął wzrokiem postać dziewczyny. Ciemne włosy rozsypane dookoła okrągłej, rumianej buzi, nadal mokrej od łez. Brunatne, błyszczące podnieceniem ślepia, maleńkie, teraz przygryzione usteczka. Płaski brzuch i nieduże, acz wyraźnie zarysowane piersi o koralowych sutkach, falujące w rytm przyśpieszonego oddechu. Jejku, ależ się zmieniła. Nie pamiętał kiedy ostatni raz ją widział, ale od tamtego czasu musiało sporo wody w rzece upłynąć. Gdyby jeszcze kilka dni temu ktoś mu powiedział, że dzisiaj będzie miał tuż pod nosem małą, rozedrganą cipkę Friska, chyba urwałoby mu ryj od parsknięcia śmiechem. Zaiste, fortuna bywa przewrotna.
- Fiu fiu, ale jesteś napalona – oznajmił udając ze znużeniem, że przeciera pot z czoła. – Hej, popatrz no na mnie. O, tak, właśnie tak. I skłam, że ci się nie podoba – miała ochotę przywalić mu w gębę. A potem przyciągnąć ją nogami tam, gdzie była chwilę wcześniej. Jednak ani więzy, ani duma nie pozwoliły zrobić żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego fuknęła na niego marszcząc brwi:
- Obyś zdychał powolną i bolesną śmiercią, skurwysynie.
- Tak mówisz? Pragnę ci przypomnieć, że dopiero co darłaś się: „ACHHH, SANS! SAAANS! SAAAAANS!” – udał jej głos. W jej oczach błysnął gniew. Zebrała ślinę w ustach i z całej siły splunęła mu w twarz. Trafiła.
- Hmm, niezłego masz cela – starł z czaszki plwocinę niedbałym ruchem dłoni. – Okej, okej, należało mi się.  I co z tego? ZABIJESZ MNIE, MAŁA DZIEWCZYNKO? – wbił się głęboko językiem w jej pochwę. Głośne i niekontrolowane „ACH!” wyrwało się z ust Friska. Zupełnie spontanicznie oplotła nogi wokół jego szyi, a on błądził chciwie dłońmi po rozgrzanej skórze. Te podrygi, tłumione kwilenie, dygotanie i smak – specyficzny smak, którego dotąd nie znał – wszystko to sprawiało mu ogromną frajdę i swego rodzaju satysfakcję, iż doprowadził człowieka do tak żałosnego stanu. Przylgnął ciaśniej do rozpalonej płci, penetrował jej wnętrze dogłębnie i natarczywie doprowadzając dziewczynę do wrzenia. Obezwładniająca rozkosz rozlewała się po każdej komórce jej organizmu, a ona chcąc nie chcąc musiała to zaakceptować. Sans przyśpieszył tempo, co zostało przyjęte z przeciągłym skowytem aprobaty. Zacisnął mocno palce na jej biodrach i od teraz nacierał pełną parą. Trwało to dobrą chwilę, aż w pewnym momencie zachwiała się w jego ramionach, cała drżąca w konwulsjach. Ta narastająca ekstaza eksplodowała nagle i przeszyła jej ciało niczym elektryczny wstrząs. Poderwała się gwałtownie do góry pragnąc zwinąć w kłębek, zdusić tę przemożną rozkosz wewnątrz siebie.
Sans też to wyraźnie poczuł. Te pulsujące kurczowo mięśnie, cóż za niezwykłe doznanie! I ten wcale niesłodki, a jednak słodki smak. Dziwne. Nie ogarniał do końca co właśnie zaszło, ale z jakiegoś powodu był cholernie zadowolony z siebie, jakby dokonał czegoś wielkiego, czegoś na miarę wykastrowania komara w rękawicy bokserskiej.
Gdy już cudowna fala orgazmu wycofała się, a na jej miejsce przyszła błoga ulga, Frisk zwiędła w jego objęciach wciąż dysząc ciężko. To była poezja. Kosmos. Totalna rozpierducha, która przetoczyła się przez jej DUSZĘ jak tsunami przez Tajlandię. Absolutna nirwana, po której mózg odmawia dalszej współpracy i zostaje tylko pustka w głowie.

Pierwszy raz w życiu, co było dość paradoksalne, poczuła się prawdziwie wolna, choć przecież nawet teraz była skrępowana. Czy to nie straszne ile dziwnych rzeczy człowiek ma w tej porąbanej bani? Rzeczy, o których sam może nie wiedzieć i z którymi może się nie zgadzać, a one i tak nim kierują niezależnie od jego świadomej woli?
Share:

5 października 2016

Undertale: Te ciche momenty - Rozdział I [In These Quiet Moments - I - tłumaczenie PL]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:

Mieszkanie na trzecim piętrze wydawało Ci się dobrym pomysłem, nie za wysoko, nie za nisko. Lecz tak po dwóch latach, setkach schodów jakie musiałaś pokonać, zaczęłaś się zastanawiać: ki diabeł namówił Cię do zamieszkania tu. Dyszałaś pokonując kolejne stopnie mając nadzieję, że zaraz zobaczysz drzwi do swojego mieszkania. Dobry Boże, nie wiesz co było gorsze w tym wszystkim – fakt, że zaraz wyplujesz płuca ze zmęczenia, a może to, że w Twojej siatce z zakupami są jedynie ciasteczka i smakołyki?
Grzebałaś przez chwile w swojej kieszeni poszukując kluczy. Dostrzegłaś, że po schodach wnoszona jest kanapa. Czyżbyś doczekała się nowych sąsiadów tak szybko? Masz wrażenie, że wcześniejsi dopiero co się wyprowadzili, zaczęłaś cieszyć się z faktu, że jesteś sama na piętrze. Ile trwało Twoje szczęście? Tydzień? Półtora? Nie dłużej. Miałaś ochotę dostać się do kluczy, wejść do mieszkania najszybciej jak się da. Nie chciałaś widzieć się ze swoimi sąsiadami.
Udało się! Gdzieś w rogu kieszeni wyczułaś je! Rzuciłaś gdzieś w kąt siatkę i rozsiadłaś się wygodnie na kanapie. Mogłaś się z nimi przywiać później... albo jeszcze lepiej jutro... tydzień ma przecież wiele dni. Postanowiłaś otworzyć jedną z wielu butelek wina jakie wygodnie leżały w Twojej lodówce... i w tym momencie ktoś zapukał do Twoich drzwi.
Włączyłaś jakąś stronę internetową.
Kolejne pukanie.
Naprawdę nie miałaś ochoty w tym momencie na socjalizacje. Zmuszając się do wstania z kanapy udałaś się powoli do drzwi. Zaraz. O kurwa... Czy to... To musi być jakiś zwariowany dzieciak w tym głupim kostiumie kościotrupa, albo jakieś inne gówno. Odeszłaś od judasza i otworzyłaś drzwi zastanawiając się, po co dziecku kostium o tej porze roo.... nieee... to nie był kostium. Przed Tobą stał szkielet, jak żywy – jeżeli można tak to nazwać. Był tylko o pół głowy niższy od Ciebie, miał niebieską luźną kurtkę. Gapił się na Ciebie. W jego oczodołach widziałaś małe dwie białe plamki podobne do źrenic. GAPIŁ SIĘ NA CIEBIE!
-cześć.- tylko tyle powiedział
-Em.... Cześć? - odpowiedziałaś. Ktoś Cię wkręca? A może to Kostucha? Masz umrzeć tutaj, w progu, przecież jeszcze nie sprawdziłaś neta, a paczki słodyczy nawet nie tknęłaś.
-wypadło ci to z torby, kiedy wchodziłaś po schodach. - niewiarygodne, trzymał on w dłoniach paczkę płatków śniadaniowych. - mam nadzieję, że będzie ci się dobrze chrupało. - uśmiechał się jeszcze zanim to powiedział, ale teraz wydawało Ci się, że jego uśmiech był szerszy.
-Taaa! Świetnie! Dzięki... um... - nadal lampiłaś się bezczelnie na szkielet – To ty będziesz tu mieszkał?
-ta.. - mruknął niezadowolony, że nie zareagowałaś na jego dowcip – właśnie się wprowadziliśmy naprzeciwko. my to znaczy mój brat i ja. mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko parze łysych czaszek dookoła.
-Nie! To znaczy.. Nie, nie mam.. W ogóle – No nie poszło tak źle. To w końcu Twój pierwszy raz kiedy wchodzisz w prawdziwą interakcję z potworem. No dobra, czujesz się jak kretynka. - Jeżeli.. będziecie czegoś potrzebować um.. śmiało pukajcie. Albo dzwońcie dzwonkiem. To prędzej usłyszę.
-jasna spawa. - wyciągnął dłoń przed siebie – sans.
Chwyciłaś za nią. Ktoś pierdną? Nie, nie całkiem. To była cholerna poduszka pierdziuszka? Nie mogłaś się powstrzymać przed pociągnięciem nosem, nadal jednak stałaś niewzruszona.
-______. Miło mi poznać. Ja... ja już wrócę do siebie. Miłego wieczoru! - Zamknęłaś za sobą drzwi, może troszeczkę za gwałtownie niż powinnaś. Twoje serce waliło jak szalone, usłyszałaś jakieś szmery za drzwiami. Co do kurwy nędzy? Co to kurwa było? Obraziłaś go? A może to jakieś tradycyjne przywitanie potworów? Czy też powinnaś mieć poduszkę pierdziuszkę? Może google będzie coś wiedziało na ten temat, dowiesz się tego później. Położyłaś się na kanapie i postanowiłaś oglądać telewizję do czasu, aż nie uśniesz. Śniłaś o szkieletach gapiących się na Ciebie.

Obudził Cię telefon. Przekręciłaś się na kanapie i chwyciłaś go, aby zobaczyć kto do Ciebie wydzwania. O! To Twoja przyjaciółka, Jackie. Odebrałaś.
-Co tam? - mruknęłaś.
-Moje słonko wstało! Chcesz wszamać jakieś dobre śniadanko ze mną i z kolegą?
-Jasne. Daj mi ... 10 minut? Założę tylko majtki.
-Pffff, majki to przeżytek.
-Ty to wiesz i ja to wiem, ale policja jeszcze tego nie wie.
-Dobra, dobra. Widzimy się za 10 minut skarbie. - rozłączyła się. Ech... wolałabyś w tej chwili pograć w jakieś gry, poleniuchować cały dzień... no ale kochasz strasznie swoją Jackie, więc poświęcisz się dla niej.
Wślizgnęłaś się w sweter, założyłaś spodnie i zwyczajne buty. Przeczesałaś od niechcenia włosy i spięłaś je w niedbały kok, a potem zeszłaś na dół po schodach. Popatrzyłaś się przelotnie na drzwi swoich sąsiadów i nie zauważyłaś niczego niezwykłego. No kobieto, czego się spodziewałaś?
Stanęłaś przy słupie czekając na Jackie. W samą porę, przyjechała zaraz potem.
-Wsiadaj frajerko, idziemy na zakupy! - krzyknęła do Ciebie wychylając się przez okno auta
-Co do diabła? Zostałam okłamana! Miałyśmy iść na śniadanie! - krzyknęłaś starając się wyolbrzymić swoje niezadowolenie.
-Zamknij się i wsiadaj, dobrze wiesz o co mi chodzi.
Zachichotałaś i zrobiłaś to co chciała. Twoja najlepsza przyjaciółka była ze swoim chłopakiem.
-Co tam gołąbeczki? To będziemy jeść to śniadanie? - pogładziłaś się po brzuchu z entuzjazmem. Uwielbiasz śniadania.
-Tak, tam gdzie zawsze. - odpowiedziała Jackie. Mówiła o kawiarni. Mieli w niej dobre maślane bułeczki, które zazwyczaj zamawiała Jackie. Nie było daleko, dlatego zastanawiałaś się przez chwilę, dlaczego by się tam nie przejść, ale Ty przecież prawa jazdy nie posiadałaś, co złego w tym, że ktoś podwiezie Ci dupsko? Rozmawiałaś z nią i jej chłopakiem, który – wyobraź sobie – ma imię. Kyle. Dostałaś swoją kawę i usiadłaś wygodnie na krześle.
Po tym jak podano wam jedzenie, Jackie opowiadała Ci o nowościach jakie ostatnio miały miejsce w jej życiu. Przez chwilę patrzyłaś przed siebie. Skończyła. To teraz Twoja kolej. Podziel się z nią nowością.
-Więęęęęc. Mam nowych sąsiadów. - zaczęłaś powoli. To właściwie nie było nic niezwykłego, sam fakt posiadania kogoś "za ścianą", znaczy się.
-Iiiii? - starała się wyciągnąć z Ciebie więcej informacji
-Gwiazdy rocka? To znaczy wiesz, masz szczęście do hałaśliwych sąsiadów. - dodał Kyle
-Nie, ale są równie niesamowici. Pieprzone potwory się tam wprowadziły. - wypaliłaś w końcu
-Co?! No nie mów! I co? Jacy są? Czasem jakiegoś mijam to tu to tam, ale nic więcej. O boziu, cieszysz się z tego? Czy mają macki? - dopytywała się, a Ty wybuchnęłaś śmiechem.
-Nie! To są... szkielety? Tak mi się wydaje. Wiem, że mieszka tam więcej niż jeden. Co prawda nie widziałam drugiego, ale ten którego wczoraj poznałam to zdecydowanie szkielet. Ale słuchaj, on może ruszać swoją twarzą. Dziiiiwne! - A mówiąc o tym, jego twarz wydała Ci się nawet przystępna pomijając fakt, że była to kość. Taka przyjazna facjata.
-Koniecznie musisz nas z nimi zapoznać! - Jacki się tym wszystkim podjarała. Zawsze chciała poznać potwora, ale nie za wiele ich było w mieście. - Więc, co się stało?
Opowiedziałaś o poduszce i obie doszłyście do wniosku, że musi to być jakieś dziwne potworze przywitanie. Przypomniałaś sobie, że miałaś to wygoglować. Jackie znowu uważała, że powinnaś przywitać swoich nowych sąsiadów gościnnie. Zawsze była nieco bardziej otwarta na nowe znajomości niż Ty.
-Pomyśl o tym, _______ - mruknęła – Ludzie to nadal skończone chuje wobec potworów. Nie wiemy za wiele o nich. Możesz być pierwszym miłym człowiekiem jakiego spotlaki, co nie? To znaczy się, może nikt wcześniej nie był? Tak mi się wydaje. Upiecz im ciasteczka albo coś..
Westchnęłaś poddając się jej woli.
-A oni w ogóle jedzą? Jackie, to są szkielety. Oni nie mają brzuchów! Chyba... Kurwa, nie wiem co robić.
-Zrób im te pieprzone ciasteczka. Jeżeli coś pójdzie nie tak, będziesz mogła zrobić coś innego i już będziesz wiedziała co, a tak to będą mieli ciasteczka.
-W sumie... Skoczysz ze mną do sklepu? Chcę mieć to już za sobą. Nie chcę aby myśleli o mnie, że jestem jakaś oschła czy coś...
Potem zajęłyście się jedzeniem śniadania. W sumie to wszystko wyglądało tak normalnie, zwyczajnie. Dzień jak co dzień. Cała jazda z aferą „OmójBoże POTWORY!” zakończyła się w chwili, kiedy stałaś przed regałem sklepowym zastanawiając się jakie ciastka masz im zrobić. Mmmm czekoladowe? To całkiem zwyczajne, normalne i ... przyjacielskie?
Nigdy nie przypuszczałaś, że będziesz w domu o 18:00, piekła ciastka dla sąsiadów. Natomiast wpisanie w wyszukiwarkę frazy „potwory poduszka pierdziuszka” nie przyniosło żadnego pieprzonego efektu. I nie wiesz czy to dlatego, że to jedna z informacji na jaką ludzie nie wpadli, czy po prostu ten typek jest dziwny. W każdym razie, ciasteczka są już prawie gotowe. Poszłaś więc do łazienki by uporządkować włosy.
-Dobra. Dasz radę. To tylko... szkielety. Może lubią ciasteczka? Luzik, mała. Uda Ci się. - mówiłaś do siebie starając się poprawić humor i dodać siły.
Ciasteczka! Tak! Ciasteczka! Weź te ciasteczka. Ułożyłaś je na talerzu i położyłaś na nich karteczkę z dopiskiem „Dla moich nowych sąsiadów <3” czy to wystarczająco przyjazne powitanie? Chwilę stałaś przed drzwiami starając się pozbierać do kupy. Nie miałaś szczęścia do ludzi, dlatego oni nie będą najgorsi. Zapukałaś. Ktoś się krzątał przez chwilę, a zaraz potem drzwi się otworzyły. Oh, okkkk. Drugi szkielet. To ma sens, co nie? Ten jednak był znacznie wyższy, nawet od Ciebie! Nosił czerwoną chustkę i coś co przypominało... zbroję? Tak naprawdę to nie wiesz co to było.
-Emmm, cześć? - pisnęłaś nie będąc pewną jak masz zacząć rozmowę.
-WITAJ LUDZIU! W CZYM MOGĘ POMÓC? - prawie wykrzyczał te słowa wysoki nie-Sans.
-Tak! Cóż... poznałam twojego... współlokatora? Wczoraj! I chciałam was tylko gościnnie przywitać jako sąsiadów... więcUpiekłamTrochęCiasteczek! - ostatnie słowa powiedziałaś naprawdę szybko. Robiłaś się nerwowa. Wysoki nie-Sans patrzył się na Ciebie analizując słowa, a potem przeniósł wzrok na wypiek i na wcześniej napisaną kartkę.
-OJEJUŚKU! DZIĘKUJĘ! TO NAPRAWDĘ MIŁE Z TWOJEJ STRONY! WEJDŹ! - Wysoki nie-Sans natychmiast mocno Cię przytulił. Tego zdecydowanie się nie spodziewałaś, przeniósł Cię do mieszkania i postawił na ziemi. To było takie... dziwne. Przez chwilę miałaś ochotę uciec, ale to byłoby niegrzeczne z Twojej strony, dlatego zareagowałaś jedynie niewinnym uśmiechem.
-hej brat, coś się stało? - no i ten niski głos. Sans przyszedł do pokoju i popatrzył na wysokiego nie-Sansa, a potem na Ciebie i ciasteczka – oh. cześć sąsiadko.
-Cześć Sans! - powiedziałaś to może za słodko. Ok, musisz troszeczkę zluzować, za bardzo się starasz. - Chciałam was przywitać więc zrobiłam to dla was. - pokazałaś na talerz.
-CZY TO NIE FANTASTYCZNE? JUŻ MAMY ZNACZNIE MILSZYCH SĄSIADÓW NIŻ WCZEŚNIEJ! CZY TO NIE WSPANIAŁE BRACIE? - zakomunikował wysoki nie-Sans
-ta.. heh... przedstawiłeś się, papyrus? - zapytał szkielet wzruszając ramionami
-NIE! O RANY! PRZEPRASZAM! TO BYŁO NIEGRZECZNE Z MOJEJ STRONY! JESTEM WSPANIAŁY PAPYRUS, BARDZO MI MIŁO CIEBIE POZNAĆ! - Papyrus zrobił pozę jakby był mówcą na ambonie. Delikatnie zachichotałaś.
-Mnie też jest miło poznać, Papyrus i twojego bra...ta? - zgadywałaś, Sans przytaknął – Jego też miło było poznać. Dziękuję raz jeszcze za to, że przyniosłeś mi moje płatki wtedy.
-musisz być ostrożna, mogłem być seryjnym mordercą, który chciał cię zwabić na płatki śniadaniowe – zażartował. Zrobiłaś tylko „pfffff” lecz nadal się uśmiechałaś
-TO BYŁO OKROPNE,SANS. MNIEJSZA O TO. JAKIE IMIĘ NOSISZ CZŁOWIECZE?
-Oh! _____. - wyciągnęłaś przed siebie rękę. Uda ci się to. Spodziewałaś się tego. Papyrus uścisnął Twoją dłoń. Wtedy coś zapierdziało między waszymi dłońmi. Twarz Papyrusa wygięła się w grymasie niezadowolenia.
-UGGGGHHH – wrzasnął zdenerwowany. Byłaś zdezorientowana. Kiedy przeniosłaś wzrok na Sansa ten dusił się ze śmiechu podtrzymując się stołu aby nie paść na kolana.
-o mój....boże....to było...cudowne.
-NIE! BYŁO STRASZNE! ON KAZAŁ CI TO ZROBIĆ _____? - warknął Papyrus
-Nie! - zabrałaś dłoń czując się okropnie – Nie, ja tylko... Znaczy się... Szczerze? Proszę, nie bierzcie tego do siebie... Ja... Ja nigdy wcześniej nie poznałam kogoś takiego jak wy, więc kiedy Sans to zrobił... Ja... Myślałam, że może to jakaś tradycja, albo coś...? Przepraszam! - wyjaśniłaś mając nadzieję, że to uspokoi choć trochę wyższego z braci. Twoje tłumaczenie się sprawiło, że Sans śmiał się jeszcze głośniej, ale Papyrus przestał się gniewać.
-TO WIELE WYJAŚNIA. NIC NIE WZIĄŁEM DO SIEBIE I PRZYJMUJĘ PRZEPROSINY! BĘDZIEMY DOBRYMI PRZYJACIÓŁMI! NIE BÓJ SIĘ! - radośnie się uśmiechnął, lecz potem spiorunował Sansa wzrokiem.
-o rany... dzieciaku... to było piękne.... poprawiłaś mi humor.. dzięki... - Sans przestał się śmiać i teraz starał się złapać oddech lekko się krztusząc. Byłaś poddenerwowana, ale to nie była jego wina. On po prostu przyszedł do Ciebie z poduszką pierdziuszką. Ale po kiego?
-Cóóóóż... - zaczęłaś mając nadzieję, że uda Ci się pokierować rozmową w inne rejony – Nie jestem pewna co lubicie, więc zrobiłam wam troszeczkę czekoladowych ciasteczek. To jakby... tradycja tutaj. Ale.. jeżeli ich nie lubicie to mogę zrobić wam coś innego... Jeeeeeżeli, oczywiście będziecie chcieli. - No, w miły i grzeczny sposób powiedziałaś „nie wiem co jedzą szkielety”
-spokojnie uwielbiam czekoladowe ciasteczka. - odpowiedział Sans podchodząc do Ciebie. Podałaś mu talerz, który natychmiast zabrał. Zauważyłaś, że przyglądasz mu się na kościste dłonie, niestety on też zwrócił na to uwagę.
-Przepraszam – odwróciłaś wzrok. Gdziekolwiek indziej. Zaczęłaś rozglądać się po ich mieszkaniu, ale nie miałaś na czym zawiesić oka.
-to nic. - Sans skierował swoje kroki w stronę kuchni – nie musisz się nas bać, nie gryziemy
-NIE! ZDECYDOWANIE NIE! - krzyknął Papyrus, aż podskoczyłaś lekko. Wyglądał na speszonego. Postarałaś się najszybciej jak się dało uspokoić.
-Wiecie, na mnie już pora. Mam nadzieję, że ciastka posmakują i ... dziękuję za zaproszenie, Papyrus! - zaczęłaś lekko trącać łokciem wyższego z braci – Moje drzwi stoją dla was otworem. W razie czegokolwiek pukajcie śmiało. Jesteśmy od teraz oficjalnie sąsiadami i takie tam.
-CUDOWNIE! - w odpowiedzi też Cię szturchnął łokciem, może trochę za mocno ale i tak było fajnie. - SKORZYSTAMY Z ZAPROSZENIA! DZIĘKUJE _____!
-dzięki za ciastka. cieszę się, że nie wpadło ci nic do oka... przez to małe nieporozumienie odnośnie naszego... powitania – jego uśmiech się pogłębił
-Nie ma szkody, nie ma winy. - znowu zignorowałaś jego dowcip słowny, wyraźnie mniej się uśmiechał. Rany, czy on ze wszystkiego robi sobie żarty? - Dobrej nocy.
-DOBREJ NOCY LUDZIU! - Papyrus krzyknął choć stałaś zaledwie kilka kroków o niego – ŚPIJ DOBRZE! - pomachałaś im na do widzenia chcąc udać się do swojego mieszkania najszybciej jak tylko się dało. Zniknęłaś za swoimi drzwiami pośpiesznie je zamykając. Cóż... nie poszło A Ż tak źle. Potwory jako sąsiedzi? Eh? Wiesz, mogło być gorzej.
Share:

4 października 2016

Undertale: Klatka z kości -Rozdział VI - Głód [Cage of bones - Hungry - tłumaczenie PL] [+18]

Obrazek autorstwa: Golen-dragons-flower
Notka od tłumacza: Jest to opowiadanie z serii NSFW, osadzone w alternatywnym uniwersum (AU) gry Undertale nazywanym Underfell. Czym się charakteryzuje ta rzeczywistość? Frisk dobry - potwory złe. Floweya w tym wypadku nie ma w opowiadaniu. Autorką  jest Golden thread (Lusewing). Co warto jeszcze zaznaczyć? A tak, głównym bohaterem opowiadania jesteś... cóż TY. Tak, Ty. Opowiadania pokroju Postać x Czytelnik są dość modne poza granicami naszego zaścianka i jakkolwiek za nimi nie przepadam tak to opowiadanie wyjątkowo mnie do siebie przekonało. Jeżeli komuś nie odpowiada taka forma tekstu może wyobrazić sobie w roli siebie np Friska czy własne ulubione OC. Warto jednak zaznaczyć, że treść jest dostosowana pod kobiecego czytelnika.Główna para to Ty x Sans (Underfell)
W opowiadaniu występuje BDSM, gdzie kobieta jest uległa, a mężczyzna jest dominujący - jeżeli nie lubisz takich rzeczy - zrezygnuj z dalszego czytania (chociaż pewnie będziesz żałować). To by było chyba na tyle.
Oryginał: klik
Spis treści:
Rozdział VI - Głód (obecnie czytany)
/Na prośbę autora - dalsze tłumaczenie zostało przerwane./
-A co jeżeli powiem „nie”? - Nie próbowałaś już się szarpać. Zdałaś sobie sprawę z tego, że to byłoby bezsensowne. Obserwowałaś więc swoją duszę. Tooooo było naprawdę dziwne uczucie, tak jakbyś patrzyła na siebie, patrzącą w lustro i ... odbicie też patrzyło jak patrzysz. Niezwykłe doznanie, lecz... bardzo nieprzyjemne. Poczułaś jak Sans przenosi głowę, zębem zahaczając o płatek Twojego ucha i delikatnie go szarpnął. Zaraz potem wodził w górę i na dół po Twojej szyi skubiąc cię co chwilę zębami delikatnie, uważając, aby nie zranić Cię. Jego głos, rany... jeżeli jest cokolwiek dobrego, cokolwiek co Ci się podoba w tym paskudnym demonie to będzie to jego głos. Mroczny, głęboki, rozkazujący. Jego słowa natomiast sprawiały, że robiło Ci się zimno.
-Dla mnie to bez różnicy. I tak miło spędzimy czas. - Zatrzymał się, a Ty poczułaś c o ś ciepłego, miękkiego bardzo powoli przesuwającego się po Twoim karku. Dreszcz podniecenia przeszył Cię na wskroś, zaś serce zamigotało jaśniej. Nie chcesz nawet myśleć co to było; jeżeli zaczniesz się nad tym zastanawiać chyba nie powstrzymasz swojego krzyku. - Albo będziesz udawać dalej, że nie jest ci przyjemnie.
Byłaś zagubiona, uwięziona, przerażona na śmierć. Nie miałaś już kontroli nad niczym. Nawet Twoje ciało Cię zdradziło. Chciałaś być silna. Chciałaś walczyć... ale nie chciałaś już cierpieć. Starałaś się powstrzymać łzy jakie pojawiły się w kącikach oczu. Nie chciałaś płakać, nie przed Sansem. Nie chciałaś dać mu tej satysfakcji. Jeżeli tylko to mogłaś zrobić, to będziesz się tego trzymać. Lecz... Twoja dusza nie umiała kłamać, nie miała sekretów. Mały, czarny refleks przelał się przez serce.
-Boisz się? - Sans zamoczył gąbkę w wodzie i zaczął obmywać Ci plecy.
-Tak. - praktycznie to wyszeptałaś, lecz było to wystarczająco słyszalne mimo tego, że szkielet wyżymał materiał.
-To dobrze. Martwiłbym się, gdybyś się nie bała. Podziemie to naprawdę bardzo przerażające miejsce, nawet dla nas potworów. - Sans klęczał za Tobą, czułaś jego oddech na swoim ramieniu. Na całym ciele pojawiła się gęsia skórka zaraz po tym jak zaczął obmywać Twoje nogi. Ta krótka pogawędka nawet Ci pomogła odnaleźć poczucie bezpieczeństwa, ale... co miał na myśli mówiąc „podziemie”? - Mimo wszystko nie musisz bać się siebie samej.
-Ja nie..
-Kochanie, ja widzę to w twojej duszy. Boisz się tego co czujesz. - Powoli przeciągnął mokry materiał w dół po zewnętrznej części Twojej prawej nogi. Jego druga ręka złapała za Twoje biodro mocno i pewnie, lecz nie sprawiała Ci bólu. - Boisz się czerpać przyjemność z tego co czujesz. - Gąbka prześlizgnęła się na wewnętrzną stronę uda. Wstrzymałaś oddech, ale materiał przesunął się szybko i nim znowu znalazł się w „bezpieczniejszych” rejonach, musnął Twój dziewczęcy sekret.
Czy on naprawdę widział to w Twojej duszy? Jak bardzo się siebie brzydzisz po tym co stało się w lesie? Jak bardzo zagubiona i przerażona jesteś teraz? Jak bardzo chcesz uciec?
-Nienawidzę cię. - Nie mogłaś mieć nawet kilku chwil prywatności dla siebie. Co jeszcze chce Ci odebrać ten obleśny potwór?
-Taaa, wiem, suczko... ale masz też swoje potrzeby. - Gąbka zaczęła robić to samo co wcześniej, tylko, że na Twojej lewej nodze. Powoli i dokładnie przesuwała się po Twojej skórze, pozostawiając ją wilgotną. Nie mogłaś uciec od uczucia, że tam gdzie była wcześniej, teraz czułaś zimno.
-A potrzeby powinny być zaspokajane. Jak jesteś spragniona to pijesz. - Powoli wypuściłaś powietrze przez usta, miałaś wrażenie, że i ono drży. To ciepłe i miękkie c o ś właśnie przesuwało się po Twoim karku. Oczy zaszły Ci mgłą, lecz mózg nadal starał się analizować co to za uczucie. Czy on... ma j ę z y k? Cóż, to zdecydowanie było podobne do języka... Ale jak do diabła mógł mieć język?!
- Jesteś głodna to jesz... - Myśli i rozważania na temat języka Sansa rozwiały się kiedy ten uszczypnął Cię w biodro. Przesunęłaś głowę i spostrzegłaś jego wzrok wpatrujący się w Ciebie. Jego szczęka zaciskała się teraz na Twoim ramieniu, skubał Twoją skórę i przygryzał. Dziki głód jaki malował się na jego twarzy, rozgrzał Cię niemalże do czerwoności, w bezwarunkowym odruchu zacisnęłaś nogi. Wyglądał tak, jakby zaraz miał Cię pożreć w całości. Twoje ciało i Twoją duszę. I.... patrząc na nią, na jasne i ciemne refleksy się w niej odbijające... nie jesteś do końca pewna jak się z tym wszystkim czujesz.
- Robimy tylko to, co musimy by przetrwać. Czy to grzech czerpać przyjemność z życia? Kraść te małe skrawki rozkoszy i czynić je ... własnymi? - Usłyszałaś, że gąbka znowu jest namaczana, ale nie mogłaś oderwać wzroku do Sansa. - Chcę, aby było ci dobrze. - Obie jego ręce dotykały teraz Twoich bioder, zerwał wasz kontakt wzrokowy i wstał. Mocny uścisk jego kościstych palców zmusił Cię do tego, abyś podniosła się, mimo to nadal Cię przytrzymywał. Opuszki palców rysowały krawędzie Twoich ud, pośladków, talii. Tańczyły na Twojej skórze, aż nie spoczęły na Twoich ramionach. Poprowadził Cię do kanapy i po tym jak usiadł na niej przyciągnął Cię do siebie, zapraszając byś usiadła razem z nim. Jedna jego noga wsunęła się między Twoje. Zamarłaś próbując odepchnąć jego kolano. Byłaś taka wrażliwa, taka delikatna. Zdałaś sobie sprawę, że to przez jego zachowanie, jego słowa, jego delikatne ruchy, jego dotyk i jego pieszczoty. Byłaś przepełniona uczuciami i pragnieniami jakich do tej pory nie znałaś. Twoja dusza, podążyła za Tobą, nadal znajdując się w bliskiej odległości od Twojego mostka. Migotała, zmieniała kolory i falowała wszystkimi znanymi Ci odcieniami fioletowego.
-Nie bój się siebie, kochanie. Odpręż się. - Byłaś zaskoczona. Sans właściwie dał Ci chwilę na zaczerpnięcie oddechu, a potem powoli osunął się wraz z Tobą tak abyś usiadła... cóż... właściwie to na nim. Z tą różnicą, że noga nadal tkwiła między Twoimi. Zaraz jak ściągnął ręce z Twoich ramion zaczął poruszać rytmicznie kolanem podrażniając Cię jeszcze bardziej. Chciałaś uciec. Najdalej jak się da od tego uczucia jakie właśnie w Tobie wzbudzał. Przygryzłaś wargę. Jego palce szybko znalazły Twoje biodra i uniemożliwiły Ci odwrót, ale jednocześnie zatrzymał się dając Ci kolejną chwilę wytchnienia nim ponownie przybliżył Cię do swojej nogi.
Byłaś naga, więc czułaś każdy nawet najmniejszy dotyk. Każde przesunięcie jego palców po Twoim ciele, każda próba ustawienia Twojego ciała przez jego dłonie, wszystko drażniło Twoje wrażliwe nerwy. Czułaś jak bardzo mokra jesteś, jak bardzo spragniona, jak bardzo wyposzczona. Resztką świadomości starałaś się z niego zejść, ale kiedy mocniej Cię przycisnął do swojej nogi cichy, stłumiony jęk wydobył się powoli z Twoich ust, wtedy znowu zaczął się powoli poruszać.
-Nie walcz, kochanie... - Jego palce zaczęły zachęcać Twoje ciało, aby samo się poruszało. Delikatnie, powoli, niewielkimi ruchami. Jak ktoś, ktoś tak okrutny, tak z ł y.... był w stanie z taką łatwością Cię rozszyfrować? - Nie ma nic złego w rozkoszy.
-Nie.... proszę....- Nie dokończyłaś, znowu jęknęłaś. Sans uniósł swoją nogę delikatnie tak, że jego kolano było wyżej od biodra, nachylenie spowodowało, że Twoje wrażliwe ciało rozpoczęło taniec dookoła jego kości. Starałaś się walczyć z tym, starałaś się nie ruszać, lecz wystarczyła naprawdę niewielka zachęta, abyś zaczęła znowu się poruszać. Drżałaś za każdym razem kiedy przyciskałaś swoje krocze bardziej do jego kolana.
-Jesteś spragniona, suczko. Nie ukryjesz tego przede mną. - Poruszałaś się nadal, nawet kiedy ściągnął ręce z Twoich bioder by przesunąć je wzdłuż Twojej talii, pieszcząc Cię jeszcze dokładniej, sprawiając że coraz głośniej stękałaś. W tej chwili zapomniałaś o tym, że obok waszej dwójki migocze Twoja dusza. Czułaś się taka spokojna, taka wolna, było Ci tak miło. Bezpieczeństwo. Pierwszy raz odkąd się tutaj znalazłaś, poczułaś się bezpiecznie.
Ręce kościotrupa przesunęły się w okolice Twojej kości ogonowej. Ciepło jego ciała było silniejsze, przybliżał się do Ciebie. Czułaś jego ciepły oddech na ramieniu, jak delikatnie odsuwa Twoje włosy na bok odsłaniając skórę. Byliście blisko, tak bardzo blisko. Ocieraliście się o siebie, jego słowa, jego pieszczoty ... no i Twoja dusza... Tego było za wiele. Czułaś, jakbyś miała się zaraz rozpaść na kawałeczki. Ciepłe dreszcze spłynęły w dół Twoich rąk. Otworzyłaś szerzej oczy, nie byłaś nawet pewna kiedy je przymknęłaś. Wszystko to co widziałaś to taniec fioletowego światła i czerwonych gwiazd. Przyglądałaś się nowym wzorom malującym się na Twojej duszy. Byłaś... tak blisko... Ostatnim co przyniosło Ci ukojenie okazało się to przyjemne, ciepłe uczucie c z e g o ś na ramieniu. T o, dotykało Cię, to ciepłe c o ś tańczyło na Twoim karku.
Krzyknęłaś głośniej i przylgnęłaś całym ciałem do niego głowę kładąc na jego ramieniu, sparaliżowana orgazmem. Twój oddech stał się wolniejszy, powoli się osunęłaś na klatkę piersiową Sansa, nie byłaś w stanie w całości się pozbierać. Wtedy koścista dłoń pomogła i umieściła Twoją duszę tam, gdzie było jej miejsce.
-Dobra dziewczynka. Ciii. Już wszystko dobrze, jesteś bezpieczna. - Chciałaś coś odpowiedzieć, ale ... to co właśnie miało miejsce, to co się stało sprawiło... że zachciało Ci się płakać. - Nie myśl, ciiii. Kochanie zacznij czuć... - Jego palce zaczęły przeczesywać Twoje włosy. Gładził, głaskał, bawił się. Powoli i delikatnie. To Cię uspokajało... Powoli Twoje oczy się zamykały... W głowie słyszałaś echo jego słów:
Nie myśl... Zacznij czuć...
Share:

POPULARNE ILUZJE