27 stycznia 2018

Undertale: Tańcząc na linie nad przepaścią - Nowy świat


Notka od autora: Nycto i Amity to normalne nastolatki, które jak wszyscy, mają marzenia i starają się dążyć do wybranych celów. Uwielbiają chodzić do centrów handlowych na różne wyprzedaże, jeść razem żarcie na mieście czy po prostu spędzać ze sobą czas. Wiodą beztroskie życie. Do czasu... Ich spokojne życie zachwiało się gdy do ich uniwersum wtargnął nieznany dotąd wróg. Wiele znajomych i bliskich wtedy zginęło. Część z nich udało się w pewien sposób uratować przez Nycto. Przez miesiąc razem z Amity stworzyły specjalne urządzenie, które umożliwiło im przenoszenie się po innych wymiarach. Opuściły swoje domy, które i tak zostały zniszczone przez ich wroga. Uciekając widziały za sobą destrukcje, smutek i pewną nieznaną pustkę w duszy. Przyjaciółki przechodzą między wymiarami, aby znaleźć wymarzone miejsce, w którym mogłyby żyć. 
Autor: 010PsychoUnicorn101

Spis Treści
Nowy świat (obecnie czytany)

 W końcu udało mi się to badziewie naprawić. To był zły pomysł, ale teraz jest za późno żeby wszystko cofnąć. Nawet jeśli bardzo by tego chciała to nic to nie da. Muszę się teraz błąkać po tych dziwnych światach i znaleźć odpowiednie miejsce dla mnie. Dla nas obu. No tak jest też ona. Całą tą wędrówkę zaczęłam z moją przyjaciółką nieświadoma jeszcze tego w co ją pakuje. To ona ma tą fałszywą nadzieję, że wszystko będzie dobrze i utrzymuje mnie przy życiu nawet wtedy, kiedy nie chce mi się kompletnie nic. Śpi teraz obok oparta o mnie głową. Zaraz będę musiała ją niestety obudzić.

Jakiś czas temu trafiliśmy do wymiaru, gdzie planetę Ziemię opanowała epidemia. Już na wejściu mój dysk portalowy został potraktowany granatem przez Steve’a – gościa, który później pomagał nam przetrwać dopóki tydzień temu nie zmarł z powodu ugryzienia. Cóż musiałyśmy radzić sobie same. Z resztą jak Steve zmarł, było więcej jedzenia dla nas. Szczerze? Nie przepadałam za nim. Ciągle przeszkadzał, utrudniał i o mało co wszyscy nie zginęliśmy przez jego głupotę, a nawet próbował się do nas dobierać. Tłumaczyłam to sobie, że tylko chciał przedłużyć gatunek ludzki z kimkolwiek to by nie było, przez co nie zabiłam go wcześniej.

Z niezniszczonych kawałków, i tego co znalazłam, zbudowałam nowy dysk portalowy. Siedzimy teraz w autobusie, który służył nam za schronienie przez kilka ostatnich dni. Obity deskami i innymi materiałami był najlepszy. Dobra… Musimy wyjść na otwartą przestrzeń, żeby portal się otworzył. Szturcham Szarlotę. Powoli otwiera oczy i spogląda na mnie z lekkim uśmiechem.

- Już? Naprawiłaś? - mówi zaspana.

-Tak myślę… Czas wypróbować.

Zbieramy rzeczy do mojego plecaka i jej torby. Po chwili otwieramy drzwi autobusu. Lekko skrzypią, na co się wzdrygam. Nadal jest noc i najcichszy szmer może nas kosztować życie. Spoglądam na Szarlotę. Też nieco się przestraszyła, ale wygląda na to, że żadnego cholerstwa do nas nie zwabiło. Powoli wychylam głowę i sprawdzam dokładnie. Pokazuję gestem dłoni, że może wyjść, gdy tylko sama ustałam na chodniku. Kładę na środku ulicy dysk i go uruchamiam. Odsuwam się i staję obok Szarloty. Białe przejście się pokazuje i rozświetla niemal wszystko wokół. Spostrzegam, że pierwsze osobniki już pędzą w naszą stronę. No szybciej! Portal w końcu robi się czarny i można przez niego przejść. Strzelam do najbliższych zombie i popycham Szarlocie, żeby się pośpieszyła i weszła. Dobra. Teraz moja kolej. Szybko przechodzę,


Oświetla mnie światło, gdy tylko przechodzę do innego wymiaru. A jednak nie. To po prostu biel tego miejsca. Przymykam oczy i trę je przez chwilę. Otwieram je. No nie… Przed sobą mam trzy szkielety. Podnoszę broń i celuje w, moim zdaniem, najbardziej niebezpiecznego, czyli takiego dziwnego, czarnego z niebieskimi liniami pod oczodołami. Jego całe ciało przykrywały napisy „Error”. Ma na sobie czerwoną koszulkę, czarną bluzę i tego samego koloru spodnie z niebieskimi paskami po bokach. Jego kości u nóg mają czerwony kolor. A no tak ma jeszcze czarne kapcie. O tym przecież nie można zapomnieć. Taki dość gburowaty typ. A reszty nie chcę opisywać. Bo po co? Pewnie każdy już wie co ma na sobie, a nawet co ma pod ubraniem. Drugi to typ artysty. Od razu mi się spodobał, ale dopóki ich nie poznam nie mogę im ufać. Trzeci wydaje się najbardziej wyluzowany z ich trójcy. Artysta jeszcze przed chwilą wydawał się powstrzymywać ich przed bójką dopóki my się nie zjawiliśmy. Teraz wszyscy patrzyliśmy na siebie zaskoczeni i zaciekawieni. Usłyszałam za sobą pomruki. Gwałtownie się odwróciłam i od razu strzeliłam w sam środek głowy zarażonego. Ciało upada bezwładnie na ziemię. Światło w oczach znika natychmiast.

- Szybko wyłącz to! - krzyczę do przyjaciółki. Podbiega do urządzenia i zaczyna je wyłączać wpisując znaną nam kombinacje, gdy ja zdejmuję jednego po drugim. Brakuje mi amunicji przy ostatnim. Cholera – myślę zaczynając panikować. Rzucił się na mnie powalając na ziemię. Kurwa, kurwa, kurwa. Zasłoniłam się mechaniczną ręką, gdy ten chciał mnie ugryźć. Szamoczę się jeszcze z nim przez chwilę starając zrzucić go z siebie. Słyszę strzały. Ożywieniec pada na mnie bezwładnie po czym w końcu go zrzucam z siebie z obrzydzeniem. Po chwili znika jak reszta, a ja leżę jeszcze wyczerpana głęboko oddychając przez usta. W końcu patrzę przed siebie. Amity podaje mi rękę, więc łapię za nią i podskakuje wstając. Co dziwne żaden ze szkieletów ani nie drgnął. Stali nieco zszokowani. Oprócz tego czarnego. Zaczął klaskać w swoje kościste dłonie, które wydały z siebie dziwne dźwięki gdy to robił. Jak stukanie kością o kość, co było dość oczywiste. Zaczął się śmiać zacinając. Nie w ten nieśmiały sposób, ale jakby miał jakiegoś wirusa czy coś, co mu przeszkadzało mówić.

- Wow! To było super! Gdzie się tego nauczyłyście dziewczyny? - popatrzyłam na niego zdziwiona. Zignorowałam go traktując to pytanie retorycznie.

- Gdzie jesteśmy? - spytałam idąc w stronę miejsca pełnego lewitujących kartek.
Share:

Moje OC - 010PsychoUnicorn101 - Szarlota i Nycto


Nycto to główna bohaterka, w którą się wcielamy. Jej imię odnosi się do wyrazu Nyctofilia (zamiłowanie do nocy; poczucie komfortu gdy nadchodzi noc; uwielbienie zmierzchu i ciemności, która wywołuje w kimś poczucie bezpieczeństwa i przyjemne odczucia).

    Kiedyś była człowiekiem, ale gdy była u progu śmierci bezimienny demon uzdrowił ją i przez zawartą z nim umowę stała się pół demonem i nabrała nowych umiejętności, tj: teleportacja, szybkie uzdrawianie (przy poważniejszych ranach dłuższe, ale jednak), przywoływanie dowolnej broni lub narzędzia i  swojego pomagiera Kajtka (prezent na szesnaste urodziny od owego demona). Jedynym minusem jest długowieczność i aby nie stracić wszystkich bliskich, przy ich śmierci odbierała ich duszę i wysyłała do świata stworzonego w... jej specjalnym zeszycie. Jest urodzoną artystką (no oprócz śpiewania) i często tam maluje lub coś zapisuje. Nie pokazuje się jednak z tym, bo bardzo się tego wstydzi i boi się odkrycia sekretu. Uważana jest bardziej jako wojowniczka niż nerd lub artysta. Swoje zdolności manualne przełożyła do rzeźbiarstwa, a później do mechaniki i robotyki, z czym już bardziej się odnosi i jest znana. Uwielbia wtrącać słówka z innych języków.

    Jest często wulgarna i w niespodziewanych momentach wybuchowa, nerwowa i niecierpliwa, ale tak naprawdę to miła, tylko zamknięta i zagubiona w sobie, dziewczyna.

    Co do jej samej postaci... Jest niższa od Szarloty o głowę. Ma krótkie niebieskie włosy, które często spina w kucyk lub chodzi w rozpuszczonych (z dwoma kucykami pokazuje się tylko Szarlocie, która uważa, że wygląda słodko, co ją frustruje). Posiada złote oczy i długie, spiczaste uszy, na których ma trzy pary kolczyków. Ma jasną cerę i wiele piegów pod oczami. Szarlota potocznie nazywa ją Sarenka. Uwielbia dodatki i szczegóły, więc do jej codziennego zestawu zakłada również choker z niebieskim kryształem, który ochrania ją przed śmiercią. Rzadziej nosi naszyjnik, który dostała od ojca - boi się, że mogłaby go zniszczyć, więc jeśli go nakłada to na specjalne okazje.
    Ma jeszcze rogi i skrzydła, ale ukrywa je - szczególnie przed ludźmi.


Szarlotka (Szarlota, Szarlocia, Jabłecznik jak zwał tak zwał) to najbliższa przyjaciółka Nycto. Jej prawdziwe imię to Amity (łacińskie imię oznaczające osobę wypełnioną harmonią oraz z przyjacielskim stosunkiem do innych).

    Pogodna i zawsze dobrej myśli. Gdy Nycto chciała popełnić samobójstwo Szarlota ją w ostatnim momencie ochroniła, przez co sama spadła z budynku. Demon, który uratował Nycto, był zły z powodu próby samobójczej, ale przez jej błagania poświęcił się oddając resztę swojej mocy i uratował Amity zamieniając ją w półdemona jak Nycto i w ostatnich chwilach życia dał im po chokerze, który miał je chronić przed śmiercią. Szarlocia dostała z zielonym kryształem, a Nycto z niebieskim. Jako kara za ten wyczyn Nycto straciła lewą rękę.

    Uwielbia programować i tworzyć gry. Sama w wiele zagrała i w jej oryginalnym uniwersum prowadziła streamy i była bardzo znaną vlogerką. Z jej umiejętnościami programisty zrobiła dla Nycto nowoczesną rękę. Razem później ją ulepszały aż prawie nie było różnicy między tą co miała, a tą mechaniczną. Jest tak zwanym muzycznym dealerem dla Nycto. Ona wynajduje fajne piosenki i potem razem je słuchają gdy akurat nie mają o czym rozmawiać. Mogą tak spędzać godziny.

    Ma oczy koloru jasnego morskiego prawie szare i krótkie białe włosy z grzywką. Lubi ubiór formalny. Koszule, letnie sukienki - w nich najczęściej chodzi. Tak jak Nycto też ma demoniczne rogi i skrzydła.
Share:

26 stycznia 2018

Undertale: Patrontale - Część III - Patrzyli sobie w oczy pierwszy raz od czasu narodzin.

Notka od autora: Jest to w całości wymyślone przeze mnie AU. Jego charakterystyka znajduje się w tej notce. 

SPIS TREŚCI
Część I
 Część III
 Prolog
Ludzie są odrażający.
Apel.
A więc można powiedzieć, że to koniec buntu?
Patrzyli sobie w oczy pierwszy raz od czasu narodzin. (obecnie czytany)
Patrzyli sobie w oczy pierwszy raz od czasu narodzin. Lecz o tym nie wiedzieli. Nie wiedzieli, że są rodzeństwem, wiedzieli za to, że tej nocy przeleje się krew. 

24 godziny wcześniej.

-Drogi do miasta zabezpieczone, tak samo jak i okoliczne lasy oraz port - mówił niski potwór wyglądem przypominający psa chodzącego na dwóch nogach. - Nic bez naszej wiedzy nie wejdzie, ani nie wyjdzie. 
-Oni nie będą chcieli wejść. Oni się wedrą do środka! - skrzeczał Violenc przeskakując po korytarzu obok Friska. W obliczu takiego niebezpieczeństwa, nawet wrogowie polityczni muszą połączyć siły. Dlatego po otrzymaniu wiadomości od Chary, oboje zawiesili topór wojenny. Rzecz jasna, Frisk nic nie wie o tym, że to niewypał V rozpoczął całą tę jatkę. I raczej się nie dowie. 
-Wtedy użyjemy przeciwko nim magii - mówił psi potwór. 
-Oni też mają magię i jednokolorową duszę. 
-My też ją mamy
-Moi drodzy - Frisk przerwał im nim rozmowa poszła w złą stronę - Szanse są prawie wyrównane. Prawie. Bo to my będziemy się bronić, a oni nas oblegać. Jeżeli zdecydują się na taki ruch oczywiście - westchnął - Nie to miałem na myśli prosząc ją, aby się pokazała. 
-Niepokój w mieście wzrasta. - warknął pies
-Trzeba liczyć się z tym, że ... w mieście mogą być osoby popierające Charę. - V skoczył na stolik sali konferencyjnej i zmarszczył czerwone ślepie - Nie wiemy na dobrą sprawę ile mamy Patronów po naszej stronie. 
-Jeszcze nie zrozumiałeś, że ta wojna nie toczy się o patronów? - Frisk uniósł wysoko brwi podchodząc do okna. Zachodziło właśnie słońce, gwiazdy już dawno widoczne na nieboskłonie migotały delikatnie. Tej nocy nie będzie księżyca. Nów. Szykuje się ciemna noc. Pierwszy raz w ciągu całego swojego życia, Frisk bał się. Wiedział do czego jest zdolna Chara, bo miał podobną do niej duszę. Sam zrobiłby wszystko by osiągnąć swój cel. Jest jednak różnica. Przez ramię spojrzał na dyskutujące potwory. Właśnie. Tutaj Frisk jest jedynie marionetką i dobrze sobie z tego sprawę zdaje. Choć o tym wie, to próbuje swoją rolę w tej walce uwyraźnić, mając nadzieję, że nitki na których jest trzymany, same pękną. Charę nic nie blokuje. Nie musi się z nikim liczyć, po prostu rzuca myśl. Idziemy na naszych ciemiężycieli! I już, kto co może łapie w ręce i rusza. Bez celu. Bez planu. Bez organizacji. Bez pomyślunku. Ślepa, groźna, niebezpieczna, nieprzewidywalna siła i agresja. 
Nie.
Coś mu nie pasowało. Znowu spojrzał za okno. Coś jest nie tak. Gdyby tylko o to chodziło, to ... Moc determinacji jest wielka, ale czy uciekinierzy wracaliby tutaj tylko dlatego, że ich przywódczyni tak rozkazała? Może jej wiadomość nie miała w sobie agresji? Może... 
Telefon psiego potwora zadzwonił przerywając rozmyślania chłopca. 
-Tak?... Z-zaraz.... powtórz, słabo cię słyszę... - cisza wypełniona oczekiwaniem na odpowiedź - Z której strony?... Dobrze, zrozumiałem... Dobrze... Zostań w domu... Nie wychodź. Schowaj się z dziećmi i pupilami w piwnicy i udawajcie, że was nie ma. Dobrze? Dobrze. B-będę niedługo. Kocham cię.- pies patrzył jeszcze nieprzytomnym wzrokiem na komórkę, nim podniósł pysk w stronę Frisk. Nie musiał nic mówić. Chara już tu jest. Jej buntownicy już tu są. Będą niszczyć? Zabijać? Jaki miałaby w tym cel? Chłopak nie rozumiał. Czegoś mu brakowało. Przez miesiące siedziała cicho. I nagle? 

Pierwsza godzina minęła zaskakująco spokojnie. Znaczy się biorąc pod uwagę zgłoszenia ze wszystkich rejonów miasta o wtargnięciu grupy uzbrojonych we... we wszystko... ludzi i potworów, z zasłoniętymi czerwonymi chustami twarzami. Frisk został przetransportowany do Okrągłej Sali mieszczącej się w głównym budynku Rady. Tutaj miał być bezpieczny. Żółw siedział u siebie w rezydencji. Co jakiś czas dawał chłopcu znać, że nic mu nie jest. Nie było pożarów. Nie było ataków. Nie było krzyków. Buntownicy po prostu weszli. Obie strony równie mocno przeżywały chwilę, bały się. Kilkoro wróciło do domów, aby nakłonić pozostałych do przyłączenia się do Chary. Znaleźli się też tacy, którzy tylko przekroczywszy granice aglomeracji ściągnęli symboliczne chusty i ruszyli w stronę miejsc jakie porzucili błagając domowników o przebaczenie i miłosierdzie. Nie byli to zdrajcy, to osoby jakie dokonały własnego wyboru. 

W trzeciej godzinie stało się coś przełomowego. Agresja. W chaosie jaki powstał dosłownie w mgnieniu oka trudno było szukać winowajcy. Padł pierwszy trup. Potwór. Młodzieniec znany powszechnie jako Gray Wolf. Wielkie bydle na oczach zebranych zamieniło się w pył i zniknęło. 
-Mordercy! - krzyczały obie strony. 

W czwartej godzinie pojawiły się pierwsze wybuchy.

W piątej nocne niebo przysłoniły gęste chmury.

W szóstej krzyki były cichsze, za to płacz głośniejszy.

Lecz ani widu, ani słuchu Chary, ni nikogo z tych, co byli niej najbliżsi. 

Dziesiątą godzinę Frisk przespał, zmęczony czuwaniem, strachem i stresem. Obudził się w godzinie trzynastej, zbudzony mocnym szarpaniem za rękaw. Przepasł klęskę świata jakiego znał. Nie, to nie tak, że to co go otaczało całkowicie zniknęło. Po prostu przyszła do niego informacja, że wszyscy członkowie Rady zostali wyeliminowani z gry. Słowa te zostały spisane niechlujnie, niezgrabnie, jakby przez osobę dopiero uczącą się pisać, robiącą to w dodatku w pośpiechu. Wszystkie? Undyne i Gerson też? Dreszcz przeszył jego kręgosłup. Popatrzył na V siedzącego na stole obok niego. Nie, nie cała rada. Zmarszczył brwi. Naprawdę, coś mu tu nie pasowało. 
W godzinie czternastej, Frisk siedział na ziemi, przygryzając paznokcie, czuł głód w żołądku i od jakichś trzech godzin wstrzymywał mocz. Mimo to, nie czuł potrzeb ciała, za bardzo. Młody umysł, próbował rozszyfrować wszystko to, czego był światkiem przez ostatnich kilka miesięcy. 
Chara nie czuła się częścią społeczeństwa. Postanowiła uciec. Gdyby była normalnym pupilem, zapewne nie wywołałoby to większego poruszenia, nawet mimo takiego wystąpienia. Pech jej tkwi w duszy, że poruszyła serca. Poruszyła ludzi do myślenia. Ci nauczeni nie myśleć, kiedy na chwilę ruszyli głowy i odkryli, że czegoś im brakuje, postąpili jak ona. Uciekli. Lecz na tym ich procesy myślowe się skończyły. 
Chara chciała uciec. Nie wołała, aby za nią dołączyli. Oni poszli sami. Zmrużył oczy. Sami. Co skłoniłoby kogoś takiego jak ona, do reakcji w ten sposób? Nakazała swoim mordować? A może to komuś z miasta nerwy puściły? Jeżeli cokolwiek... ktokolwiek opiekuje się Patronami, niech zadba, aby najbliższym Friska nic się nie stało.
Toriel...
Dawno o niej nie myślał. Ciekawe jak się trzyma. W sumie. wychowała go jak matka, a od dawna nie pisał do niej, nie dzwonił, nie odbierał telefonu. Poczuł wyrzuty sumienia. Zawsze była jakaś wymówka. Prawda? 
W godzinie piętnastej drżał. Ze stresu i strachu. No i upokorzenia. Środki bezpieczeństwa zakazały wychodzenia z pomieszczenia, które nie było przystosowane do takich sytuacji. Ich Eden był takim spokojnym miejscem. Krzyki z ulicy zaś coraz głośniejsze. Załatwił swoją potrzebę do stojącej paprotki w pokoju. No cóż... nikt nie musi wiedzieć, prawda?
On wie i to już za dużo. 
W godzinie szesnastej, znowu ucichło. Znowu spokój. Koniec buntu? Informacja. Udało się odeprzeć buntowników z centrum miasta. Teraz trwa akcja wypychania ich poza rejony miasta. Potwory specjalizujące się w magii ochronnej już skupiają swoje siły, by wytworzyć dookoła miasta barierę ochronną. 
W godzinie osiemnastej, bariera została postawiona, zaś oni wypuszczeni z zamkniętego pokoju. 
-Muszę zadzwonić! - Frisk wyrwał się przodem. Telefon. Jakikolwiek.. Jest. Tam. Chwycił za niego. Brak sygnału w słuchawce. Zaczepił przypadkowego potwora - Ma pan telefon? - Patron popatrzył na niego niepewnie, sięgnął do kieszeni i podał komórkę, nie ruszył się jednak, czekał. Zaraz, numer do Toriel... Co z Toriel.. Potem sprawdzi resztę... 
Nie odbiera. 
Poczuł zimny pot na ciele. 
Jeszcze raz.
Nie odbiera. 
Do oczu nabiegły mu łzy.
Jeszcze raz.
Nie odbiera. 
Gerson! O-on musi cokolwiek wiedzieć, jak się z nim skontaktuje, to pośle kogoś, aby zobaczył co z Toriel... Jest! Ktoś podniósł słuchawkę! 
-Halo!
-Frisk? Chłopcze. Jak dobrze, że cię słyszę. - żyje. Całe szczęście. On żyje. - Wszystko dobrze? 
-Tak. Żyję, żyję. Twój dom bardzo ucierpiał?
-Oh, właściwie to nie. Pamiętasz Sansa? Syna Gastera. Pojawił się kiedy pierwsza grupa buntowników weszła do mieszkania. Wiesz, że ci ludzie byli bardzo niegrzeczni? Wyważyli mi drzwi. Naturalnie, że skoro je zamykam, to nie chcę, aby ktokolwiek do mnie przychodził - w jego głosie słychać było głęboką starczą urazę 
-Co z Sansem?
-Przekazał ciekawy rozkaz od Chary. 
-Jaki?
-Że chce tylko ciebie! Te osoby które ją prawdziwie popierają, mają nikomu nie robić krzywdy! - Frisk zmarszczył brwi.
-Ale słyszałem, że Rada...
-Można powiedzieć, że już nie istnieje. 
-A Undyne?
-Alphys i Mettaton jej pomogli. 
-Dobrze. Daj mi znać, jak coś... - Frisk popatrzył na potwora unoszącego brew do góry, czekającego na swój telefon. - to odezwę się. Uważaj na siebie. Ja muszę kończyć...
W godzinie dwudziestej trzeciej oszacowano straty. Przez walki magiczne spłonęło kilka budynków użytku publicznego, dwa bloki mieszkalne zostały zamrożone, ale bez ofiar śmiertelnych, w tej chwili żywiołaki ognia próbują je rozmrozić, zaś żywiołaki wody ugasić pożar. Z wyjątkiem kilku zdewastowanych płotów, witryn sklepowych, czy wyrwanych ławek i śmietników, nie było zniszczeń... Ten bunt jest... dziwny. Frisk przekręcił stronę. Miał tam listę osób jakich zwłoki, czy też prochy znaleziono. Patroni zasiadający w Radzie, z wyjątkiem Violenca, Gersona i Undyne. Do tego kilkudziesięciu pupili. Zarówno ze strony buntowników jak i mieszkańców miasta. Powód śmierci głównie ataki magiczne, choć w przypadku potworów znalazły się też ataki przedmiotami. 
Młodzieniec zaczął głaskać się po skroniach. Coś mu tu naprawdę nie pasowało. Coś było dziwnego. Po co Chara wydała taki rozkaz, a mimo to zginęły osoby z Rady? Po co miałaby zabijać Radę? Ona chciała ucieczki, a nie zniszczenia miasta. Gdyby chciała je zniszczyć, to by nie uciekała tak daleko od niego. To nie ten portret psychologiczny... 
W godzinie dwudziestej czwartej... zaraz, kiedy przysnął? To przez to zmęczenie. Tak. Przetarł ręką powieki i podniósł wzrok. Przed jego biurkiem stała kobieta. O brązowych włosach, brązowych oczach, brudna od pyłu i krwi, z nożem w ręku. W tym samym momencie, ktoś od tyłu przyłożył mu chustkę do ust i świat przestał istnieć... 

Wydostanie się z miasta okazało się trudniejsze niż początkowo zakładała. O wiele trudniejsze. Dostać się tutaj podczas całego zamieszania, dobra, bułka z masłem, choć nie planowała, aby wszystko obróciło się w ten sposób.
Milczała, Asriel też, no i Frisk, ale ten to nie miał innego wyjścia. Był przecież nieprzytomny. Tylko, że... mieli inny problem. Ciasnota. Składzik na szczotki okazał się dobrą kryjówką, tymczasową, lecz z racji na wielkie rozmiary Asriela, no i jego futro robiło się... niemiło. Tym czasem po korytarzu ciągle ktoś się szwendał. Ktoś przemieszczał. Może jak wszystko się uspokoi?
-Frisk zaginął! - krzyknął ktoś na korytarzu. ... No i po kurwa spokoju. Ech.
Ile tutaj już tak stoją i czekają, jak potwory i ludzie przestaną biegać? Nie wiedziała, nogi bolały, no i śmierdziało szczotami i na domiar złego, zakładnik zaczął się budzić. BUDZIĆ. Frisk niepewnie otworzył oczy, zamrugał kilka razy, czuł w ustach paskudny posmak, jakby coś zdechło i zgniło mu na języku. Fuj. Mlasnął raz i wykrzywił się z obrzydzenia. Chara patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Dobra kurwa, myśl. Szczota w dłoń i jedziesz maleńka. Jeb.
-Nie musiałaś go bić w łeb kijem - szepnął Asriel
-Ale znowu jest nieprzytomny - wysyczała przystawiając ucha do drzwi. Cisza. Uchyliła je i rozejrzała się ostrożnie. To ich szansa.
Korytarzem w lewo, prawo, w dół, tylnym wejściem. Plan jaki zrobił dla nich Sans okazał się bardzo pomocny, mógłby jednak rysować wyraźniej. Biedak faktycznie nadużywa alkoholu. Plan mimo tego, że ściany przypominają bardziej zygzaki, a drzwi są nie dokładnie tam, gdzie zostały zaznaczone.. to się zgadza. Rozkład pomieszczeń znaczy się. Teraz pod ścianę. Wstrzymać wdech. Uspokoić serce. Patron z latarką. Nie widzi ich. Dobra, poszedł. Na dół. Jeszcze niżej. I niżej. Do piwnic. Tam korytarzem w lewo i prawo i znowu w lewo, trzecie drzwi i ...
-A więc to tak się tutaj dostaliście - Frisk odezwał się. Cały ten czas był na plecach Asriela.
-Niech mnie, kurwa, milcz jak na zakładnika przystało. - wzrokiem dziewczyna zaczęła szukać czegoś czym będzie mogła go znowu uderzyć. Nie no, cegła to za dużo. Chce odebrać mu przytomność, a nie go zabić.
-Zakładnika? - chłopak był naprawdę zmieszany.
-A jak myślisz, po co cię porywam? Masz być zakładnikiem. Nie wiem dlaczego, ale dla nich jesteś ważny. No i wiele osób cię popiera i ...
-A możecie swoje zdanie wymienić w bardziej bezpiecznym miejscu? - Asriel mruknął cały czas trzymając Friska na plecach, choć nie uśmiechało mu się to. No cóż, miał rację. Przygotowane wcześniej przejście w murze, prowadzące prosto do kanałów miasta. Dopiero jak byli daleko od przejścia potwór zdecydował się puścić chłopca, gdy ten obiecał, że nie zrobi nic głupiego. Chara i tak nie dowierzała, dlatego związała mu ręce w nadgarstkach i prowadziła na sznurze.
-Dlaczego zaatakowaliście?- Frisk przerwał ciszę.
-My? To wy zaatakowaliście pierwsi - dziewczyna popatrzyła na niego zza posklejanych włosów. - Zaatakowaliście mnie. Jeden z waszych chciał mnie dźgnąć sztyletem. - chłopak zmarszczył brwi. Co?
-Nic mi o tym nie wiadomo.
-Nie kłam - warknęła - Wy wszyscy kłamiecie. Słuchaj, było mi dobrze, naprawdę. Nie było was i znalazłam miejsce, gdzie mogłam żyć jak chciałam. Znaczy się, mogłam odpocząć, znaczy się... - gubiła się we własnych słowach. - Mam gdzieś to jaki macie system, co się stało z Gasterem i ...
-Znałaś Gastera? - przytaknęła. Frisk przystanął. Chara pociągnęła za sznurek chcąc pociągnąć go dalej, lecz ten stał mocno na ziemi - Muszę wrócić.
-No bez jaj. - dziewczyna warknęła i z kieszeni wyciągnąwszy nóż, przystawiła go do krtani chłopaka. Asriel do tej pory milczący przyglądał się całej sytuacji gotowy w ostateczności ruszyć z pomocą... - Nie po to straciliśmy tyle osób, abyś teraz po spacerku wrócił do domu.
-Chara, cieszę się, że mogę z tobą rozmawiać, w końcu, naprawdę - patrzył na nią, choć czuł jak ostra powierzchnia noża wbija się w skórę - Ale nie widzisz, że tutaj coś nie gra? Wydałaś rozkaz, aby nikogo nie zabijać, prawda? Ocaliłaś tym samym mojego Patrona, dziękuję.
-Żałosny piesek na smyczy....
-Tak, hau hau. Mogę być i pieskiem. Nie w tym rzecz. Powiedz mi, to wy zabiliście Radę? - Chara zmarszczyła brwi
-Co? Radę? To Rada zginęła?
-Tak, podczas waszego ataku.
-Wmarszu.
-Tak to nazwaliście?
-Wmarsz po sprawiedliwość. - mówiła stanowczo. Chłopak już chciał się przyczepić tych słów, ale było teraz coś ważniejszego
-A więc to nie wy?
-Nie. - oburzyła się, naprawdę się oburzyła. Hah, była taka prosta. Wszystkie emocje tak mocno przeżywała, wyraźnie widoczne na jej mimicznej twarzy. Nie kłamała. Coś mówiło mu, że nie kłamała. On z drugiej strony, spokojny, zadziwiająco za bardzo spokojny jak na tę sytuację. Chara nie mogła go zrozumieć, pojąć, dlaczego nie boi się ani jej, ani tego co się stało, ani nawet zagrożenia własnego życia. Posłuszny piesek, nic więcej.
-Właśnie dlatego muszę wrócić. - I znowu z tym, wywróciła oczami.
-Mam dość, może faktycznie zabiję cię tutaj? Co?
-Nie osiągniesz w ten sposób tego czego chcesz - zauważył.
-A czego twoim zdaniem chcę?
-Spokoju- .. zamilkła. To jest część prawdy. Chce spokoju. Nie chce być jebanym przywódcą. Nie chce prowadzić pierdolonej strategii. Nie chce aby szły za nią tłumy. Ona chce po prostu swojego miejsca, takiego w którym będzie czuła się w pełni.. Mieszkanie u Papyrusa i Gho. Do czasu czuła się tam dobrze, ale to nadal nie było to. Potem musiała wrócić.
-Zabiliście.... - zaczęła drżącym, pełnym wściekłości głosem - ... mojego... przyjaciela.... - do oczu nabiegły jej łzy - Czy ty wiesz co się dzieje z ciałem mieszańca kiedy zostanie zabity? - O czym ona mówi? A tak. O... Mówiła, że to "oni" ją pierwsi zaatakowali. Póki co chłopak milczał - Nie? Huh. W waszym raju nie ma mieszańców? Heh. No, a ja jednego znałam. Ale go już nie ma.
-Co się dzieje z ich ciałami?
-Gniją. Tak jak ludzkie. Ale szybciej. Gniją. Wysychają. A potem zamieniają się w pył. - uśmiechała się gdy to mówiła. Nie był to jednak uśmiech radości. To jeden z tych skrzywionych uśmiechów godnych szaleńca.
-Możesz mi nie uwierzyć, ale nie miałem z tym nic wspólnego. Swoją uwagę skupiłem na mieście i ..
-Nie kłam! - krzyknęła
-Chara... - Asriel położył jej łapę na ramieniu. Dziewczyna odzyskała świadomość. Jakby została obudzona z paskudnego snu. Zamrugała kilka razy i popatrzyła na przyjaciela. Tego prawdziwego i jedynego, co wiernie tkwi u jej boku. - Już... spokojnie... - przytaknęła i zabrała nóż. Impulsywna. Ekspresywna. Nie analizuje sytuacji. Działa tak jak czuje. Zaś Frisk? Zupełne jej przeciwieństwo. Jak to możliwe, że oboje posiadają podobną sobie dusze? - Możesz udowodnić to, że to nie ty wysłałeś zabójcę?
-Nie - zaprzeczył - Choć nie... mam... jeden
-Jaki? - kozioł zmarszczył brwi
-Gdybym ja wysłał kogoś do zabicia ciebie, byłabyś już martwa - jego głos był oschły, pozbawiony emocji, tak samo oczy. Na swój sposób był przerażający. Poprawił krawat oraz marynarkę. Co z tego, że była brudna, co z tego, że znajdowali się w środku kanałów? On nie zdaje sobie sprawy z tego w jakim jest położeniu? A może to oni? Chara mocniej zacisnęła ręce na rękojeści noża i zrobiła zamach do góry, aby zaatakować Friska. Nic z tego. Zablokował węzłem sznura na rękach jej atak, a następnie przenosząc ciężar jej ciała przez swoje plecy, wywrócił ją na ziemię. Zakasłała. Frisk stał nad nią niewzruszony. W kanale zrobiło się jaśniej. To ognista magia Asriela. Ogniste kule zaczęły unosić się dookoła niego, kilka powędrowało w stronę chłopaka. Pognało raczej. Uniknął wszystkich. By się przed dwoma schować nawet zaryzykował wskoczenie do kanałów. - Skończcie tę dziecinadę, bo naprawdę się nudzę.
-Czym ty jesteś? - Chara podpełzła pod ścianę i plecami do niej odwrócona zaczęła się podnosić
-Człowiekiem. Słuchaj. Ja... - szukał słowa, które odpowiednio odpowiadałoby temu co czuł... O, jest - ja jestem zdeterminowany, aby chronić moje miasto. - Uśmiechnął się lekko, tak prawdziwie, że w zaistniałych okolicznościach, uśmiech był przerażająco sztuczny - Ty chcesz wolności. Wiem co chcesz osiągnąć biorąc mnie za zakładnika. To rozsądne i logiczne. Pokażesz mnie swoim, wydasz mnie im, jako ofiarę? Masz nadzieję, że w ten sposób dadzą ci spokój i pozwolą uciec? Nie. Gdziekolwiek pójdziesz, dar twojej duszy będzie ich do ciebie przyciągał. Ludzie chcą aby nimi sterowano, nie zauważyłaś tego?
-I dlatego się nimi brzydzę.
-A ja ich za to kocham. - powiedział szybko. Mówił wszystko spokojnie, dokładnie artykułując każde słowo. -  Jak powiedziałem, nie miałem korzyści w zabijaniu cię, a gdybym to ja cię próbował zabić, to by mi się udało. Moim celem było ściągnięcie cię do miasta, aby pokojowo rozegrać spór, pogodzić rodziny, zmienić prawo. Bez ofiar. Ale na to już za późno. Rada została prawie w całości zniszczona. Ci co zostali będą musieli przejąć kontrolę nad zniszczeniami i ofiarami jakie są. Ludzie będą mnie potrzebować tutaj, tak samo jak twoi tam.
-Nie widzisz, że jesteście...
-...zabawkami? Zwierzątkami? Bezwolnymi marionetkami? Owszem. Ale ty też.
-Co? Ja nie....
-Jesteś - zmrużył oczy - Popatrz ile zła wyrządziła swoja samolubność Charo! - w końcu podniósł głos - Pomyśl o tych którzy stracili bliskich, pomyśl o strachu jaki zapanował w sercach osób jakie widziały efekty twojej walki o wolność i spokój! Nie tędy droga!
-To twoje zdanie! - Chwyciła za sznur i przysunęła się w stronę Asriela. - Ja... ja...
-Czego chcesz Charo? Czego naprawdę chcesz?
-Ja.. ja... chcę... wolności...
-Wolności? - w jego głosie słyszała ostrze drwiny. - Dobrze, to daj mi wolność i puść sznurek. Chcę wrócić do swoich.
-Frisk... - znowu pociągnęła za sznur, mocniej, chłopak jak stał tak stał i się nie ruszał
-Słuchaj, to nie ja wysłałem mordercę i nie wiem kto zamordował Radę, ale dzieje się źle. Bardzo źle. Być może to ta sama osoba, która chce nas skłócić, odwrócić uwagę wszystkich i coś w ten sposób osiągnąć. To logiczne.  - Chara podniosła wzrok i popatrzyła na chłopaka.
Ich wzrok ponownie się spotkał. Oczy tego samego koloru. Włosy tego samego koloru. Widzieli własne odbicia w oczach tego, kogo uznawali za wroga. Widzieli determinację przepełniającą dusze. W obu przypadkach równie mocno bijącą, silną, nie do zahamowania.




Tydzień po tragicznych wydarzeniach, przez środek miasta przejechał konwój żałobny, zgodnie z tradycją, za prochami zmarłych i za ciałami pupili szli bliscy, krewni i rodzina. Frisk wygłosił przemowę która podniosła na sercu wszystkich ludzi, dodała otuchy potworom. Gerson zajął się planem odbudowy miasta, V zadbał natomiast o zapewnienie spokoju w mieście. Ci co popierali Charę w większości wrócili. Przywódca, który nie liczy się z osobami jakie ma pod sobą, taki bez planu i celu działania, nawet z najpotężniejszą jednokolorową duszą nie pociągnie na stałe za sobą tłumów. Te zwróciły się w stronę Friska. Chara zbiegła, nikt nie zna miejsca jej ukrywania się.

-Jak już będziesz wiedziała, czego naprawdę chcesz, wróć - mówił Frisk, wtedy w kanałach, nim się rozstali - Będę czekał, aby zmierzyć się z tobą na poważnie.- Chara uśmiechnęła się lekko podnosząc wzrok na chłopaka, a następnie przeniosła go na Asriela i pobiegła przed siebie, wgłąb kanału, do wyjścia. Kiedy znajdzie już odpowiedzi na dręczące ją pytania, z pewnością wróci. A gdy to się nastanie... wszystko będzie zdecydowanie lepiej przygotowane. Ciekawe tylko czyja determinacja wygra. Pacyfisty Friska, który chce zmian przebudowując to co jest. Czy rewolucjonistka Chara, która chce zmian niszcząc to co jest by wznieść coś nowego?
Share:

Undertale: Jesteśmy tylko przyjaciółmi! - Królewskość [Just Friends! - Royalty] - tłumaczenie PL [+18]

 Autor okładki: Colin
Notka od tłumacza: Blueberry chce się pieprzyć. Chce się rżnąć. Jego młodszy brat Papyrus uważa, że to Twoja wina. Czy uda Ci się ukrywać przez Papyrusem związek z Sansem? Powodzenia dziewczyno, będzie Ci potrzebne!
Opowiadanie osadzone w uniwersum Underswap, dostosowane pod kobiecego czytelnika, pisane w formie pierwszej osoby Kluczową parą jesteś Ty x Sans, lecz pojawiają się rozdziały z Papyrusem. W każdym rozdziale dzieje się ostro i generalnie jest to erotyk z fabułą! Tak więc całość jest +18. 
Uwaga w opowiadaniu występuje wulgarne słownictwo, seks do granic wytrzymałości, różne zboczenia których teraz po prostu nie chce mi się wymieniać.
Autor: whoawicked
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik

SPIS TREŚCI
Królewskość (obecnie czytany)
Sans obudził się obok mnie z koszmarnym kacem.
-Muffet ma koszmary wpływ.. - mruczał zaspany przecierając oczy dłońmi.
-Po prostu wymusza szczerość – szepnęłam w jego czaszkę i polizałam ją czubkiem języka, a potem pocałowałam go w szczękę – Choć, czasem wychodzi jej to za-bardzo.
-Mweh heh... nie mylisz się – jego zaspany głos jest cudowny. Kocham go. Przekręcił się, aby pocałować mnie, jego silne ramiona przyciągnęły mnie do niego, poczułam żebra pod skórą i jego palce na mojej talii. Język prześlizgnął się między zębami, pogładził wargi i zaczął pieścić mój język. To za moją sprawką, zaczął tak świetnie całować. Po kilku minutach leniwych zaspanych pocałunków odsunął się ode mnie. - Która godzina? - rzucił zerkając przez moje ramię na zegarek leżący na stoliku przy łóżku. - Prawie jedenasta – odpowiedział sam sobie mamrocząc coś pod nosem kiedy zamykał oczodoły – Muszę wrócić do domu, zająć się Papyrusem – ściągnął z siebie kołdrę, ale natychmiast oplotłam go ramionami dookoła kręgosłupa by go mocno przytrzymać.
-Nieee. Zostań ze mną – chowałam twarz w jego obojczyku – Proszę? - delikatnie pocałowałam kości. Popatrzył na mnie śmiejąc się serdecznie i pogłaskał mnie czule po czole.
-Zobaczymy się później, dobrze kochanie? Pracujesz dzisiaj?
-Mmmm – tak. Wyślizgnął się z moich objęć, przestrzeń była taka zimna bez niego. -Kocham cię – powiedziałam. Po tym jak założył szarą koszulkę zatrzymał się by na mnie spojrzeć, jego mina była zadziwiająco zaskoczona. Uśmiechnął się potem, przysunął do łóżka i pocałował w czoło.
-Też cię kocham, człowieku. Mój człowieku – przesunął dłoń po moim policzku, kciukiem musnął wargę nim wyszedł z mieszkania. 
Lato szybko się kończyło, wieczory zapadały coraz wcześniej, zaś Papyrus zaczął zachowywać się normalniej w stosunku do mnie. Sans i ja mimo to staraliśmy się nie igrać z ogniem, dlatego wymykaliśmy się do siebie tylko w te noce, kiedy Papyrus wracał wykończony po dniu pracy, ciągle pytając się interesantów: „a próbowała to pani włączyć i wyłączyć?”. Tak. Pracuje jako informatyk na uniwersytecie. Musi być chujowo, ale wiecie co? Karma. I, ku naszemu zadowoleniu, musiał podpaść komuś ważnemu, bo pracował do późna. Gdy dostałam wiadomość od Sansa, że mogę przyjechać, po prostu poleciałam do samochodu. Odruchowo bez pukania wślizgnęłam się do ich mieszkania.
-Sans? – zawołam niepewnie, nie zauważając go. Zazwyczaj był by mnie przywitać i zalać całusami, ale teraz nigdzie go nie było.
-Tutaj! – zawołał z góry. Zaśmiałam się i poszłam schodami, dzisiaj musi mu się naprawdę chcieć. Uchyliłam drzwi do jego sypialni i … Nie mogłam uwierzyć własnym oczom
-S….Sans? – świece o rozmaitych kształtach i kolorach porozstawiane były po całym jego pokoju, na podłodze, na stoliku, na parapecie… wszędzie. Ich ogień był jedynym światłem w pomieszczeniu i powiem, że bujające się cienie na ścianie były przepiękne. On natomiast siedział na swoim łóżku, bez koszulki.  Pewnie martwiłabym się o pożar, jaki może wywołać ten pokaz, lecz gdy spojrzał na mnie prawdziwym pożądaniem, w oczach, gdy ujrzałam jego sterczącego kutasa nie umiałam myśleć o niczym innym. Uśmiechał się złowieszczo, wpatrując bezpośrednio we mnie.
-Podejdź, księżniczko. Czekałem na ciebie – skinął palcem w moją stronę. Jego głos wywołał u mnie dreszcze, taki miękki, niski, trawił wgłąb mnie, nie umiałam powstrzymać uśmiechu i zrobić krok w jego stronę
-Czekałeś? – objął mnie rękami, sadzając sobie na kolanie
-Oczywiście. Ja, wspaniały Sans, właśnie przejąłem panowanie nad twoim królestwem. – przesunął delikatnie po moich plecach, patrząc jednocześnie w oczy z cwanym uśmieszkiem.
-Naprawdę? – zapytałam niewinnie, mrugając powiekami.
-Tak – odsunął kosmyk moich włosów z ramienia – Zapewniam, że twoi wojownicy dzielnie walczyli, księżniczko, ale brakło im sił – przerwał swoją mowę całując mnie czule w odsłaniając tym samym ramię.
-Rozumiem – czułam, jak wolną ręką pociągnął za zapięcie stanika na plecach. 
-A teraz – kontynuował – Aby udowodnić wszystkim, że podbiłem to królestwo, musimy razem się zjednoczyć i połączyć. – ściągnął moją koszulkę, pozostawiając jedynie w staniku, spodenkach i skarpetkach
-A więc musimy… - To zabawa. I nim mrugnęłam, Sans pchnął mnie na łóżko, już leżał na mnie trzymając ręce na ramionach.
-Nie będę delikatny, księżniczko – warknął, nie umiałam powstrzymać drżenia. 
-Nie oczekuję po kimś z twoją siłą i wigorem delikatności – udałam urażoną damulkę. Sans założył kosmyk włosów za moje ucho.
 -Może ci się to nawet nie spodobać – Wsunął rękę pod plecy i rozpiął stanik. Stał się w tym naprawdę dobry. Odrzucił go na bok.
-Oh, zdecydowanie nie będzie się podobać – dyszałam nerwowo kiedy on pochylał się, aby wziąć mój sutek między swoje zęby i delikatnie zacząć je okręcać, ssać i przygryzać. 
-I abyś nie wierzgała się za bardzo – przechylił się, by wyciągnąć linę spod łóżka – będę musiał cię unieruchomić, aby żadne z nas nie było bardziej ranne niż powinno. 
-Czego księżniczka nie zrobi, by ocalić swych poddanych… - pochylił się, pocałował mnie w policzek i szepnął do mojego ucha
-Hasło bezpieczeństwa to ciastko. – przytaknęłam zgadzając się.  – Nie martw się księżniczko – powiedział okręcając linę dookoła swojego nadgarstka – Sznur ten zrobiony z najdelikatniejszego jedwabiu w moim królestwie, nie pozostawi śladów na twej delikatnej skórze… Ślady będą po mnie – wyszczerzył się – A teraz, wyciągnij ręce w moją stronę – I tak zrobiłam. Zabrał się za wiązanie mnie, pod i nad, łącząc je razem i związując zmyślnym węzłem. Musiał się do tego przygotować. Pociągnął linę kiedy skończył i patrzył z dumą na swoje dzieło. Sprawdziłam i zauważyłam, że są nieco za ciasne. 
-Związałeś te liny tak mocno, że najpotężniejszy rycerz ich nie pokona, może dla damy okażesz łaskę i odrobinę je poluzujesz? – poprosiłam patrząc na niego wielkimi oczami. Sans trzymał swoją fasadę.
-Dobrze – poluzował liny i poczułam jak wraca mi krążenie do palców – Hmph. Teraz lepiej?
-O tak, mój rycerzu, jestem wdzięczna za okazanie łaski – zauważyłam, jak nabrał powietrza pełen dumy, jego dusza delikatnie zajaśniała między żebrami i Boże, on jest taki wspaniały.
-Gotowa by zjednoczyć się? – powiedział patrząc na moje pół nagie ciało, zaciągnęłam ręce nad głowę
-Rób co musisz – załkałam dramatycznie odrzucając głowę na bok i zamykając oczy. Sans zaśmiał się nim zaatakował mnie pełnym pożądania i siły pocałunkiem, przyciskając moją głowę do poduszki, ręką chwycił za moją pierś i mocno ją ścisnął. Jego gorący język wbił się w moje usta, zaczęłam się wierzgać. Cichutki jęk wydobył się z moich ust, usłyszałam jak zamruczał i zaśmiał się w odpowiedzi. Przerwał pocałunek, lecz językiem sunął po karku, ramieniu, podgryzając skórę, sunął się w stronę piersi. Uśmiechnął się, nim zaczął lizać sutek, ssać go i przygryzać. Rozkosz przepłynęła przez moje ciało. Wiłam się pod nim, jego ręce tylko zacisnęły się mocniej na moim ciele, nie przerywał. Dręczył i męczył mój biedny sutek, biorąc w usta i ssąc mocno, i choć to bolało, rozpływałam się pod nim. Musiał to zauważyć
-Co za lubieżne dźwięki z siebie wydajesz księżniczko – powiedział po tym, jak skończył bawić się sutkiem i ujął całą pierś w rękę ugniatając ją. Wyglądał na bardzo pewnego siebie.
-Nnn.. N-nie wiem o czym mówisz – walczyłam z rozkoszą
-Jesteś pewna? – samym głosem przejmował nade mną kontrolę, czułam na dnie brzucha przyjemne mrowienie. Wsunął rękę pod spodenki i majteczki, palcami przesunął po moich płatkach, czując wilgoć i żar – Twoje ciało mówi co innego. – czułam wstyd, ale nie będę kłamać, uwielbiam kiedy Sans jest taki. Sans wyciągnął rękę spod moich spodenek i zaczął przyglądać się połyskującej w świetle świec wilgoci, z miną jakby właśnie odkrył całe zboczenie mojego jestestwa. Przesunął kościstym palcem po mojej wardze i wsunął je do środka, czując smak samej siebie jeszcze bardziej się nakręciłam, zaczęłam lizać jego palce i ssać. – Cudowne wargi – mówił patrząc w moje oczy, skupiony w całości na mnie. Czułam jak się rumienię, chwilę potem  siedział już na mnie, zaś jego stercząca męskość świeciła przed moimi oczami. Na czubeczku dostrzegłam kropelkę nasienia, chciałam pośpiesznie je zlizać. Oblizałam się – Będą ślicznie się zaciskać dookoła mojego kutasa, co księżniczko? – wymruczał i potrząsnął nim kilka razy. Zacisnęłam mocniej usta unikając jego spojrzenia. Siłą zmusił mnie, abym na niego spojrzała – Otwórz – rozkazał lubieżnie, poczułam jak pulsuje mi cipka. Powoli rozchyliłam usta i zerknęłam na niego, przesunął koniuszkiem męskości po moim języku, czułam smak magii i kawałek po kawałku zagłębiał się w moje usta. Szczerze, pozwoliłam mu na wszystko.  – Dobra dziewczynka – powiedział czule. Zassałam odrobinę jego kutasa, wtedy poczułam, jak wsuwa palce pod moją głowę i zmusza, abym wzięła całą jego długość.  – Czzzzz. Cz-człowieku… Z-znaczy się… Księżniczko! – jęknął słodko – Twoje usta to raj – zamruczałam w odpowiedzi, zacisnął ręce mocniej na moich włosach. Coś nagle w nim jakby zaskoczyło i przypomniał sobie postać jaką miał udawać – Ale możesz być lepsza – Nie używał zbyt często swojego głębokiego rozkazującego tonu, ale kiedy to robił, coś się we mnie włączało. Zadławiłam się kiedy nagle mocniej i głębiej we mnie wszedł, skupiłam się na oddychaniu. Stabilna silna ręka nie pozwalała mi cofnąć głowy, poczułam ciepłe łzy na policzku. – Mweh heh – zaśmiał się – No weź, księżniczko, wiem, że możesz to zrobić – zmrużył oczy patrząc jak walczę o oddech – Nie chcesz zadowolić swojego nowego kochanka? Swojego rycerza? – Przytaknęłam. Naprawdę chciałam go zadowolić.
Sans uśmiechnął się kiedy kolejny raz pchnął biodrami, jak tylko wziąwszy kilka głębszych oddechów przygotowałam się. Potem wyszedł i znowu wszedł, szybko i krótko, ledwo trzy cale. Czułam sól na języku wymieszaną z moją śliną na jego kutasie. Pochylił się, aby skręcić mojego prawego sutka, aż jęknęłam. O Boże, to jest cudowne. Bawił się piersiami i rżnął usta raz jeszcze i znowu i ściskał i pocierał i było mi tak dobrze. Marzyłam o tym, by mieć wolne ręce, aby zadowolić swoją rozognioną płeć. Jestem taka napalona, niemal czuję jak ociekam. Boże. Tak bardzo chcę, aby mnie zerżnął. I wtedy Sans wpadł na pomysł. Wyszedł z moich ust i przesunął się nieco niżej. W pierwszej chwili myślałam, że zejdzie między nogi, ale nie. Zamiast tego złączył moje piersi razem, boleśnie, potem puścił i znowu. Zacisnęłam usta zastanawiając się co planuje. Sans patrzył się z szerokim uśmiechem.
-Twoje piersi również są piękne, księżniczko. Tak wiele rzeczy mogę z nimi robić… - i poczułam jak jego śliski i twardy czubek kutasa wślizguje się między nie. Sans przymknął oczy i warknął ściskając je mocniej, mocniej, jeszcze mocniej. Jego źrenice zamieniły się w małe serduszka, kiedy obserwował jak jego kutas posuwa się pod moimi piersiami, pojawia i znika. Wystawiłam język, aby zlizać odrobinę nasienia swoim małym, różowym językiem. Zachłysnął się powietrzem, zaczął głośniej jęczeć i poruszać się szybciej ściskając do granic wytrzymałości moje piersi. Naprawdę dobrze się bawił i nie zdałam sobie sprawę z tego, że sama się uśmiecham. – T-tak dobrze zajmujesz się moim kutasem księżniczko.. Hah…. U-uśmiechasz się.. T-to znaczy, że ci się podoba… P-prawda? Oooh, na gwiazdy, są takie miękkie! Ty.. Ty.. lubisz kiedy pieprzę twoje cycki w ten sposób! Mmff… Oh… Boże, zaraz dojdę!
-N-nie stój! – zatrzymał się i uniósł brew patrząc na mnie – Zzzzznaczy… Czy to nie byłoby zmarnowanie nasienia? Nie wolałbyś wypuścić go we mnie? – zamrugał kilka razy, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego co powiedziałam. Mało magii zostało mu w głowie. Potem zaśmiał się i wyciągnął kutasa spomiędzy moich piersi i pochylił się by pocałować mnie głęboko, jego język sunął po moim
-Co za dobra, mała księżniczka – mruczał czule – Tylko moja – zsunął moje spodnie i majtki, zostawił tylko skarpetki. Czy.. on zawsze je zostawiał? – Twoje królestwo jest już moje. – jego głos był delikatny, ale stanowczy, sunął pocałunkami wzdłuż mojej żuchwy. Jego twarz wyglądała cudownie w świetle świec. Zupełnie tak, jakby naprawdę był wojownikiem, który właśnie wrócił z bitwy. – Ty. Jesteś cała moja – klęknął przede mną i położył moje nogi na swoim torsie, sunąc swoim kutasem po moim wejściu. Drażnił się ze mną, pieszcząc swoją główką mój guziczek, praktycznie pod nim się roztapiałam. Chciałam tylko, aby jego język, palce, cokolwiek, sprawiło, że dojdę! -  I niebawem – mówił dalej – moje królestwo stanie się też twoje.  – Pogładził ręką mój brzuszek sunąc niewielkie kółka na skórze, to tu to tam, koło pępka. Podziwiał skórę, była taka delikatna, taka gibka – Chcę dzielić z tobą wszystko – mówił poważnie – I liczę na to, że ty też tego chcesz. Nasze królestwa pod naszym przywództwem, będziemy rządzić jako król i królowa. Więc proszę, księżniczko, pozwolisz mi uczynić cię swoją królową? – otworzyłam natychmiast usta
-Tak! – chciałam wykrzyknąć, ale dziwny dźwięk mi przerwał. O Boże. Bardzo głośny dźwięk. Jakby drzwi się otworzyły i głośno trzasnęły. 
-….sans? – Papyrus…  Jest. W. Domu.  – gdzie jesteś bracie? – dobiegł jego głos z parteru
-Cholera – szepnęliśmy z Sansem razem.  W szaleńczym tempie, Sans nie cackał się w rozwiązywanie mnie, wziął po prostu nożyczki jakie miał w pobliżu i rozciął wiązanie.
-Dlaczego jest w domu? – szepnęłam szukając ubrań po podłodze, mój stanik był niebezpiecznie blisko świecy…
-Nie wiem, ja… - ŚWIECE!
-Sans! Świece! – rozejrzał się spocony jakby dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Zarzucił bluzkę na siebie, starając się uniknąć świec w pokoju, ja próbowałam wskoczyć w spodnie gasząc przy tym wszystkie świece jakie mogłam. Dym unosił się w powietrzu. Mam to gdzieś i tak zaraz umrę. Ja nie.. Kroki na schodach.
-sans? jesteś  tutaj?
-Człowieku! – wysyczał Sans – Schowaj się
-Co? – już wpychał mnie do szafy.
-Zajmę się tym. Siedź. Cicho – wcisnął resztę moich ubrać w ręce i zamknął drzwi. Obserwowałam przez szczelinę jak Sans rozgląda się pośpiesznie po pokoju, ale już za późno, jego brat już puka i…
-sans?
-Cześć bracie! Wcześniej dzisiaj? – widziałam jak Papyrus podejrzliwie rozgląda się po pokoju wypełnionym świecami. 
-…po co to?
-Seans! – wykrzyczał zadowolony – Wiesz, próbowałem nawiązać kontakt z duchami! – Boże. To głupie, nawet jak na niego. Ale Papyrus chyba uwierzył. Sans zawsze lubił takie rzeczy. Zaśmiał się nim zapytał
-ah tak, więc to dlatego słyszałem wcześniej głosy?
-WIĘC TY TEŻ JE SŁYSZAŁEŚ! – Sans był zachwycony.
-nyeh heh, a no, ale wiesz, seanse są niebezpieczne jak się je robi samemu, co jeżeli duch z jakim byś nawiązał kontakt nie chciał się zaprzyjaźnić?
-Oh rajuśku.. masz rację! Nie pomyślałem o tym! Zaproszę Alphys i Undyne na następny seans dla bezpieczeństwa! Um.. pomożesz mi z tymi świecami? – Papyrus znowu się zaśmiał i leniwie zaczął gasić i zbierać świece z bratem. – Więc, dlaczego wróciłeś do domu wcześniej? Nie masz aby pracy? – Niebezpieczne pytanie…. O mój BOŻE.
-huh… oh tak.. miałem, a teraz nie mam, to nie była i tak praca dla mnie, wypalałem się w niej – Pomijając kawał o świecy, czy Papyrus właśnie powiedział, że został zwolniony? 
-Oh – Sans natychmiast załapał – Przykro mi Papyrus
-eh, nic się nie dzieje – wzruszył ramionami – znajdę inną, i tak jej nienawidziłem, jeżeli musiałbym tłumaczyć kolejnemu doktorkowi jak wygooglować coś, myślę, że bym się sam spopielił – czekał, aż Sans zacznie się śmiać, ale ten tego nie zrobił
-To nie było śmieszne
-nyeh heh – zdmuchnął ostatnią świeczkę i zapadła niezręczna cisza. Póki Sans nie objął brata tuląc go mocno
-Chcę, abyś był szczęśliwy. Mam nadzieję, że znajdziesz pracę, którą polubisz – Papyrus wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać
-dzięki brachu, jesteś najlepszy.
Po chwili szczerej życzliwości między braćmi, Papyrus poszedł wziąć prysznic, zaś Sans pomógł mi ubrać się i wymknąć. Szczęście zaparkowałam na końcu ulicy i Sans zaprowadził mnie do samochodu
-Więc – przerwał ciszę wsadzając ręce do kieszeni swojej kurtki – Dobrze się bawiłaś?
-Hm? Oh! – chwilę zajęło nim zrozumiałam o czym mówi, zarumieniłam się – T-tak, Sans.. To była… miła niespodzianka.
-Mweh heh – był z siebie dumny.
-Co sprawiło, że wpadłeś na taki uh… pomysł? – delikatny błękit wstąpił na jego policzki i schował brodę w chustę
-Alphys coś palnęła.. Powiedziała mi, że ja.. – przerwał kiedy doszliśmy do auta
-Huh? Co powiedziała?
-Powiedziała, że ja nigdy nie będę dominującym partnerem! – powiedział to może nieco zbyt głośno. Zachichotałam.
-Więc chciałeś udowodnić, że jest w błędzie? – rumienił się jeszcze bardziej, gwiazdki w jego oczach były takie słodkie, jakby zapewniały mnie, że wszystko na tym świecie będzie dobre.
-A udało mi się? – pocałowałam go w policzek
-O tak mój królu – zaśmiał się i otworzył dla mnie drzwi przytrzymując je trochę. Chciałam wsiąść na miejsce kierowcy, ale chwycił mnie za nadgarstek.
-Zaczekaj. – Huh? - … Myślisz, że powinniśmy mu powiedzieć? – delikatnie wyszeptał – Papyrusowi.. o nas… znaczy się
-A w ogóle powinniśmy się chować? Znaczy się, co złego może się stać? – Sans przyłożył rękę do czoła sfrustrowany
-Cóż, Papyrus sam w sobie to główny powód. Nie ufa ludziom. Może pomyśleć, że wykorzystujesz mnie aby nas rozdzielić. A tego nie chcę.
-Ale jak długo uda się nam to chować? – zapytałam cicho – Coraz trudniej się robi. Ciągłe kłamstwa i … wiesz… nie mogę nawet potrzymać cię za rękę na mieście, a chcę. Bardzo tego pragnę.  Chcę, aby wszyscy wiedzieli, że cię kocham, a tego.. nie mogę. – wyjaśniłam drżącym nieco wyższym głosem. Uśmiechnął się słodko i założył czule kosmyk włosów za ucho, nie chciałam udawać, czułam jak do oczu nabiegają mi łzy.
-Coś wymyślę – odparł ze wzrokiem pełnym zrozumienia – Obiecuję. Pocałował mnie w czoło – Moja królowo. 
Ale nic nie wymyśliliśmy. Wszystko za to z każdym dniem było bardziej skomplikowane i coraz bardziej oczywiste. Zdałam sobie z tego sprawę kiedy czekałam aż Undyne przeprowadzi diagnozę mojego komputera kolejnego dnia. Jej poczochrane czerwone włosy zasłaniały prawe oko, nie wiem nawet jak widziała przez nie monitor. Czekała, aż coś skończy się ładować kręcąc niewygodnie w fotelu obok mnie, opuściła okulary do połowy twarzy, skrzyżowała ręce, potem puściła, złączyła nogi i rozluźniła. W końcu chrząknęła i zapytała mnie.
-Więc… Kiedy wszystkim powiecie? – czytałam magazyn i przyznam, że połowicznie jej słuchałam.
-Hm? O czym? – rzuciłam przewracając strony chcąc dowiedzieć się, jak powiększyć mój orgazm pięćset razy. Znaczy się, byłam bardzo napalona biorąc pod uwagę, że nasz ostatni raz z Sansem został przerwany w najlepszym momencie.
-No wiesz… - uśmiechnęła się zawstydzona zerkając na monitor – O was? Znaczy się o tobie i o Sansie – Poczułam, jak coś ściska mnie w brzuchu. Zakryłam gazetą twarz.
-Nie wiem o czym mówisz – zabrzmiałam trochę mało naturalnie – Jesteśmy tylko.. przyjaciółmi? – Undyne westchnęła i zaczęła kręcić nerwowo kciukami patrząc na nie z uwagą
-Nie musisz kłamać. Ja uh.. my też jesteśmy.. p-przyjaciółkami. – Ooo, wiem w jaką stronę idą te wyrzuty. Odstawiłam magazyn na stolik i przybliżyłam się kładąc ręce na kolanach patrzyłam na nią tak poważnie jak mogłam.
-Undyne – westchnęłam – Ja i Sans jesteśmy tylko przyjaciółmi. Niczym więcej – milczała przez chwilę, niepewna, czasem pociągała nosem, poprawiła okulary.
-Widziałam sposób w jaki na ciebie patrzy – rzuciła po chwili – Jakbyś była rzadką ekskluzywną figurką Mew Mew Kissy Cutie z funkcją mówienia nyah. To słodkie. Dlaczego nie chcecie, abyśmy wiedzieli?
-Undyne, możesz przestać? Nie chcę…
-Oh.. D-dobra… Tak.. um… Twój laptop jest w porządku, ale zainstalowałam dodatkowego antywirusa na wszelki wypadek
-Dzięki, doceniam to – po kolejnej niezręcznej ciszy myślałam, że to koniec tematu, ale Undyne wyglądała na zdeterminowaną. 
-Możesz mi powiedzieć wszystko, wiesz? – wznowiła – Znaczy się… J-ja powiedziałam ci o tym co się stało z Alphy… I tak bardzo mi pomogłaś.. i w-wiedziałaś co powiedzieć.. – Mówi o tym razie kiedy bardzo pokłóciła się z Alphys, zadzwoniła do mnie zapłakana. Rzuciłam wszystko czym się zajmowałam i zostałam z nią przez noc, usnęła z głową na moich kolanach oglądając ulubione anime - … Chcę zrobić to samo dla ciebie. Jesteś wspaniałą przyjaciółką. Ja… ja chcę ci pomóc. – Długą chwilę patrzyłam się na moje złączone nogi nie wiedząc co powiedzieć. Mogę jej ufać. Warto jej ufać. Ona ufa mi. I w ten sposób po walce ze sobą i własną niepewnością w końcu powiedziałam to co miałam w sobie od kilku miesięcy.
-Ja… ja kocham go – mówiłam z uśmiechem myśląc o jego śmiechu o jego przytuleniach, o tym jak się kochamy. Naprawdę go kocham. Bardziej niż cokolwiek innego.  – A on kocha mnie. Sans i ja… jesteśmy w sobie zakochani – i tak moje wyznanie zostało podsumowane cichym piskiem. 
-Raju, raju, raju, raju, wiedziałam! – pisnęła tuląc mnie mocno. Jej włosy łaskotały mnie w twarz
-Undyne… nie.. mogę.. oddychać
-O-oh! W-wybacz! – przeprosiła i mnie wypuściła, ale widziałam jej wielki uśmiech – Od jak dawna? Jak to się zaczęło? Weszłaś mu do łóżka? Oh em raaany, musisz totalnie mi opowiedzieć wszystko! – I tak zrobiłam.  
 I wieści poniosły się szybko
-POWIEDZIAŁAŚ UNDYNE? – Sans krzyknął z niedowierzaniem
-Łops? – Rany, nie wiedziałam, że to może zabrzmieć aż tak źle. Sans usiadł na mojej kanapie nadal ubrany patrząc na swój telefon z niedowierzaniem. Miał wiadomość od Alphys
Przynieś swoją nową dziewczynę!
-To straszne! – zawodził dalej – Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś! Mieliśmy nikomu nie mówić!
-Cóż Undyne…
-To ktoś! – nigdy wcześniej nie widziałam go tak sfrustrowanego. Może naprawdę spierdoliłam? Był bliski płaczu.
-Sans, będzie dobrze – zapewniałam go spokojnym tonem – Wiesz jak dobrze się poczułam kiedy wyrzuciłam ten ciężar z siebie?
-Cieszę się, że ci lepiej, bo ja czuję się gorzej! – wyrzucił ręce do góry, miał twarz niebieską od gniewu. Przysunęłam się aby go pocałować, ale mnie odtrącił – Przestań! Jestem na ciebie bardzo zły – Skrzyżował ręce na piersi jak dziecko, zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę czuje to o czym mówi
-Przepraszam – mruczałam delikatnie przysuwając się znowu do niego – Powinnam wpierw porozmawiać z tobą. – Teraz pozwolił się pocałować. – Co się stało to się nie odstanie – mówiłam dalej próbując delikatnie ściągnąć jego chustę – Nic już się z tym nie zrobi.  Miejmy nadzieję że będą dyskretne
-Alphys? Dyskretna? – otworzył oczy w panice – Nigdy nie byłaś dobra w kawałach, ale to Mweh heh… Heh – zaśmiał się nerwowo wstając na równe nogi.
-Chodźmy po prostu z nimi do kina dzisiaj, dobra? Chciałeś ten film zobaczyć od dawna, prawda? – miałam głos słodki jak miód, dłonią pogładziłam go po policzku. Sans milczał chwilę nim odpowiedział
-Dobra. Ale jeżeli Alphys będzie rzucała jakieś kawały o podwójnej rance to .. – pocałowałam go w policzek.
-Sans, przez chwilę nie będziemy musieli ukrywać co do siebie czujemy. Czy to nie wspaniałe? – westchnął i pozwolił, aby głowa opadła mu na moje ramię.
-Nie mogę uwierzyć, że jej powiedziałaś – mamrotał – Ale masz rację. Powinniśmy się cieszyć. Jesteś mądra. – Podniósł głowę i popatrzył w moje oczy. – I śliczna – pocałował mnie w osta. – Boże, jesteś wspaniała – w jego głosie słyszałam pragnienie.  Nagle chwycił moją twarz w swoje ręce i pchnął mnie na kanapie zalewając żarłocznymi pocałunkami. Zaśmiałam się i zarzuciłam ręce na jego kark. Naprawdę go kocham – Mmmf – odsunął się po chwili zasysania mi twarzy, szminka rozmazała mu się po całych ustach. Ciężko było brać go poważnie w tym stanie – Ale ty kupujesz popcorn.
Share:

Opowiadanie: Gdy zgaśnie wszelka nadzieja... - Rozdział I

Notka od autora: Jest rok 2037. Dziesięć lat temu doszło do wydarzeń, które zmieniły losy całej Europy.W dziwnych okolicznościach na naszej planecie pojawiła się nowa substancja nazwana pustką. Potrafiła błyskawicznie zmieniać stany skupienia, by w jednym momencie z wielkiego kryształu zmienić się w chmurę ciemnofioletowego dymu. Spotkanie z nim w 90% przypadków zabijało na miejscu.
Na tych którzy przeżyli, zaczęły pojawiać się kryształy, podobne do tych w które potrafi zamieniać się pustka. Niestety kryształy te powoli się rozrastały. Najpierw atakowały kończyny. Do tego czasu dało się z nich wyleczyć, ale gdy kryształy pustki pojawiały się na klatce piersiowej i brzuchu, to dla takiej osoby było już za późno.
Kryształy te atakowały wtedy organy wewnętrzne. Najpierw spowalniały pracę narządu a potem zaczynały go niszczyć. Populacja Europy zmalała o 50%, gdy nagle grupa naukowców odkryła lek. To uratowało cały kontynent. Drastycznie zmalała śmiertelność, a jednocześnie spowodowało to nagłe zmniejszenie się ilości tej substancji, ponieważ nie było już osób z których mogła się tworzyć, a sama w sobie łączyła się z innymi pierwiastkami znajdującymi się w powietrzu i zamieniała się w inne niegroźne substancje.
Po tym incydencie pozostali ludzie zjednoczyli się tworząc wspólne państwo. Zjednoczoną Europę. Nastąpiła błyskawiczna odbudowa tych terenów. Było to możliwe dzięki pomocy państw, do których pustka nie dotarła, głównie USA i Chin.
Oczywiście pomimo tego, że pustka zniknęła, a wszystko dochodziło powoli do normy, to substancja ta pozostawiła po sobie trwały ślad w postaci tak zwanego światła. Była to moc, którą obdarzone zostały osoby, które miały styczność z pustką, a mimo to przeżyły. Światło ma kilka cech. Najważniejszą jest to, że osoba, która ma do niego dostęp może wytwarzać z niego przedmioty, zwykle pozwalające takiej osobie na walkę. Zawsze jest to broń do walki wręcz i element światła, który może przybierać różne kształty i zwykle używa się go do walki na dystans. Drugą istotną rzeczą jest to, że większość osób, która ma do niego dostęp może go używać tylko w jednej ręce, która jest jednocześnie ręką dominującą. Najważniejszym jednak faktem jest to, że światło odzwierciedla duszę właściciela. To znaczy, że im osoba jest bardziej zła, tym jego światło jest bardziej szare, aż w końcu staje się całkiem czarne i wygląda jakby pochłaniało światło z otoczenia. A jeśli osoba jest dobra to jej światło jest coraz jaśniejsze, co powoduje, że jeśli osoba jest wręcz uosobieniem dobroci to jej światło jest na tyle jaskrawe, że może oślepić inne osoby.
Autor: Exelon
Spis treści:
| 1 (obecnie czytany) | 2  |


Siedziałem w szkole. Zwykłe lekcje nic ciekawego. Moja ławka znajdowała się na samym końcu sali. Miałem stamtąd widok na całą klasę. Nazywam się Piotr Anderson. Mam 17 lat i Chodzę do LO 8 w Opolu w 5 dystrykcie.
Mam szare włosy, które są pozostałością po moim kontakcie z pustką i szare oczy.
Zwykle nosze biały płaszcz z kapturem, który ma srebrne zdobienia i znak krzyża na plecach, do tego szare spodnie i wojskowe buty za kostkę, ale teraz nosiłem szkolny mundurek, na który przypada granatowa koszulka polo, której nienawidzę, tego samego koloru spodnie i czarne buty.
Na mojej lewej ręce znajduje się symbol czteroramiennej gwiazdy. Innymi słowy informowało to innych, że mogę korzystać ze światła. To był główny powód, dla którego siedziałem z tyłu. Moi koledzy z klasy, pomimo tego, że są mili to mi nie ufają, gdyż byłem według nich niebezpieczny. Obserwowałem już zegar i czekałem na koniec lekcji.
Od razu po jej zakończeniu odezwał się dzwonek mojego telefonu.
-Halo? -Odezwał się głos w słuchawce.
-Słyszę cię głośno i wyraźnie wuju. -Odpowiedziałem.
-Ile razy mam ci powtarzać? W trakcie, kiedy pracuję masz mówić do mnie per. generale. -Odpowiedział generał Anderson.
-Przecież wiesz wuju, że jestem w szkole. Jak miałbym im potem wyjaśnić, że rozmawiałem z samym generałem w trakcie zwykłej przerwy?
Zwykle przekomarzaliśmy się tak przez dłuższy czas, ale tym razem wuj błyskawicznie spoważniał.
-Masz misję. -Powiedział do mnie.
-O co chodzi? -Zapytałem się, gdyż chciałem poznać szczegóły.
-Dzisiaj o 22 masz odebrać to o czym ostatnio rozmawialiśmy.
-Dobrze, a gdzie?
-14 dystrykt w ruinach ciepłowni, która znajduje się niedaleko szpitala.
-Kto ma mi to przekazać?
-Rozpoznasz go bez problemu.
-No dobrze. Dostarczyć ci go osobiście?
-Tak, dopiero wtedy zastanowimy się co z nim zrobić.
-Dobra. To do zobaczenia wuju.
-Trzymaj się. I nie spartacz tej misji.
Po tych słowach rozłączył się.
-Nie zawiodę cię. -Wyszeptałem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zegarek wskazywał 21:50, a ja zbliżałem się już do budynku, w którym miało odbyć się spotkanie.
Gdy już do niej dotarłem to zsiadłem z motoru i wszedłem do środka. Czekał na mnie już tam człowiek, z którym się miałem skontaktować.
-Marcin? -Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem kto na mnie czeka.
Doktor Marcin Konopnicki, jeden z najlepszych naukowców jakich obecnie zna ta ziemia i bliski przyjaciel generała Andersona.
-Cieszę się, że wysłali akurat ciebie. Gdyby nie wzmożona działalność mrocznych to pewnie sam bym się wybrał do dystryktu pierwszego, ale sam wiesz. Nie umiem walczyć.
-Dobra nie ważne. Masz to? - przeszedłem od razu do konkretów.
-Mam. -Wyjął z kieszeni nowoczesną strzykawkę. -Uważaj na to.
-Dobra. -Wziąłem od niego strzykawkę i schowałem ją do małego pudełka. -Będę uważał.
-Okej. A teraz zbieraj się i jedź jak najszybciej przekazać to generałowi.
-Dobra.
Po pożegnaniu się, wsiałem na motor i odjechałem. Przejeżdżałem przez dystrykt 10, gdy usłyszałem wybuch. Bezzwłocznie skierowałem motor w stronę eksplozji.
Okazało się, że to była banda mrocznych. Mrocznymi nazywa się potocznie wszystkich ludzi, których światło było szare lub czarne. Atakowali dziewczynę za pomocą elementów światła w kształcie strzał. Na razie udawało jej się ich uniknąć, ale potknęła się i upadła. Od razu zatrzymałem się i ruszyłem w jej stronę aktywując w jednej ręce elementy światła w postaci noży.
Okazało się jednak, że pomiędzy mną a tą dziewczyną jest spora dziura, a w jej stronę lecą już kolejne strzały. Wysłałem więc moje noże w stronę tych pocisków i rozciąłem je w pół. Jednocześnie skoczyłem i drugą ręką stworzyłem platformy po których kierowałem się dalej. Znów poleciały strzały, a ja od razu je zniszczyłem. W końcu dotarłem do tej dziewczyny. Miała różowe włosy i szaroniebieskie oczy, była podobnego wzrostu do mnie, a co za tym idzie nie była za wysoka.
-Spokojnie, ochronię cię. -Odparłem i jednocześnie lewą ręką stworzyłem barierę, która pochłonęła kolejne pociski lecące w naszą stronę.
Miałem już przygotować moje elementy światła, gdy usłyszałem za sobą jej przerażony głos.
-Uważaj!
Odwróciłem się. Okazało się, że za nami był jeszcze jeden mroczny, który wysłał już pocisk w jej stronę. Nie miałem czasu na stworzenie czegokolwiek. Nie miałem innego wyjścia. Wykorzystałem moje ciało jako tarczę by ją ochronić. Dostałem w brzuch i upadłem powoli się wykrwawiając. Straciłem już nadzieję, gdy nagle dotknąłem strzykawki.
-Wysłuchaj mnie uważnie, bo drugi raz nie będę powtarzał. - Wyjąłem strzykawkę. -
-Substancja, która się w niej znajduje to Nano stymulant. Jest to prawdopodobnie jedyna nasza nadzieja więc jeśli nie chcesz umrzeć to wstrzyknij ją tutaj. -Dotknąłem moją ręką miejsca pomiędzy jej barkiem a piersią.
Zaskoczyło mnie to, ale od razu to wykonała, bez żadnego „ale”. Gdy już to zrobiła to rozbłysł oślepiający błysk, a po nim wszystko wróciło do normy za wyjątkiem jej symbolu gwiazdy. Świecił.
Widziałem jej strach. Bała się. Więc wysiliłem się na uśmiech i jeszcze parę zdań.
-Spokojnie. Nic ci nie jest. A teraz posłuchaj uważnie. Stymulant, który ci dałem pozwala na kontrolę czyjegoś światła. Oczywiście jeśli ta osoba się zgodzi. Nie wiem jak to dokładnie działa, ale to jest nasza jedyna nadzieja.
Ostatkiem sił położyłem moją lewą dłoń na jej prawej i powiedziałem takie słowa:
„Powierzam ci moją duszę. I‘m yours”
Po tych słowach straciłem przytomność, którą niedługo potem odzyskałem,
 lecz nie mogłem poruszać żadną kończyną i jednocześnie nic nie widziałem. Dopiero po krótkiej chwili zobaczyłem obraz i ujrzałem moje leżące ciało.
Można powiedzieć, że widziałem to co ta dziewczyna. Zobaczyłem, że spogląda na swoje ręce. W lewej dłoni trzymała srebrny miecz, który miał wiele zdobień w kształcie gałęzi z liśćmi.
Czułem jej wahanie i strach, gdy spojrzała na moje ciało.
Chciałem ją przytulić, by ją uspokoić, ale nie miałem jak. Nagle znów rozbłysło oślepiające światło i na jej ciele pojawił się mój płaszcz, tyle że dopasowany tak by przylegał do niej. Ujrzałem w odbiciu miecza, że jej oczy się zmieniły. Teraz jedno oko było tej samej barwy co wcześniej, a drugie było równie szare jak moje.
Na głowie miała kaptur, powodowało to, że nie mogłem ujrzeć jej włosów. Sądziłem jednak, że one również się zmieniły. Czułem jej dalsze wahanie, chciałem coś zrobić, ale nie miałem jak. W końcu spróbowałem się odezwać.
-Spokojnie jestem tu z tobą. Pokonamy ich.
Dygnęła. Czyli mnie jednak usłyszała! Po chwili usłyszałem, że nie jest w stanie go unieść, więc spróbowałem przekierować moją moc za pomocą miecza by jej pomóc. Z broni wyłoniły się dwa srebrne sznury, które owinęły jej rękę. Po chwili zniknęły, a na jej lewej dłoni ukazał się mój symbol gwiazdy . Uniosła miecz.
-W tym momencie jesteśmy jednością. -Odparłem. -A teraz jeśli chcesz byśmy przetrwali to walcz!
Nie musiałem się powtarzać. Dziewczyna rzuciła się w stronę wrogów w lewej ręce trzymając miecz, a w prawej przywoływała elementy światła w postaci płatków kwiatów. Poleciały w naszą stronę strzały. Chciałem stworzyć tarczę, lecz nie mogłem nic zrobić, ale mimo to przed nami i tak pokazała się bariera, która pochłonęła te pociski. Zrozumiałem wtedy, że wystarczy bym w myślach próbował ją utworzyć, a miecz, w którym zaklęta była cała moja siła utworzy ją za mnie.
Zbliżyliśmy się już do nich na dość bliską odległość, gdy ona zamachnęła się tą bronią. Stworzyło to srebrzystą falę, która przecięła trójkę napastników.
Drugi raz nie musiała, gdyż reszta uciekła w popłochu.
Gdy wszystko już ucichło to podeszła do mojego ciała i wypuściła miecz. Nagle znów straciłem przytomność i obudziłem się w swoim ciele.
Okazało się, że rana, którą miałem na brzuchu całkowicie się zagoiła. Wstałem. Kawałek dalej stała ona. Była już w swoim normalnym ubraniu.
Miałem się do niej odezwać, gdy zadzwonił telefon.
-Tak?
-Co się dzieje? Czemu cię jeszcze nie ma?
-Miałem spore komplikacje. Obecnie stymulant znajduje się w dziewczynie, która stoi obok mnie.
-Co?! Jak to się stało?
-Miałem do wyboru byśmy umarli, albo poświęcili stymulant i w jakiś sposób się wykaraskali z tej sytuacji.
-Hmm. No dobrze resztę mi opowiesz jak wrócisz. Tylko przyprowadź ją. Muszę z nią porozmawiać.
-Tak jest.
Rozłączyłem się. Podszedłem do niej i odezwałem się.
-Będziesz musiała ze mną jechać. Jest ktoś kto chce z tobą porozmawiać.
Gdy zobaczyłem jej przerażoną minę postanowiłem ją uspokoić, więc uśmiechnąłem się pogodnie.
-Spokojnie. Nic ci się nie stanie. Tą osobą jest generał Anderson, mój bezpośredni przełożony. Jest to naprawdę dobra osoba, ale musi z tobą porozmawiać z powodu stymulanta, który ci podałem.
Po chwili wahania w końcu się ostrożnie odezwała.
-Dobrze.
-Choć. -Ponagliłem. -W pobliżu mam motor. Za pomocą jego pomocą dostaniemy się do dystryktu pierwszego.
Gdy już do niego dotarliśmy to z podręcznego schowka wyjąłem dwie pary gogli. Jedną z nich założyłem, a drugą podałem tej dziewczynie.
-Trzymaj i załóż je porządnie.
Gdy to zrobiła, wsiedliśmy na motor.
-Trzymaj się mnie mocno, by ci się coś nie stało. A i przy okazji lepiej nie otwieraj ust w trakcie jazdy.
Włączyłem silnik i pojechaliśmy. Zajęło nam to jakieś dwadzieścia minut.
Gdy dotarliśmy na miejsce to podjechałem do stójkowego.
-Wpuść nas.
-A kogo tam masz?
-Osobę, z którą chce porozmawiać generał.
-Okej, wjeżdżajcie.
Wróciłem do motoru, wsiadłem i wjechaliśmy na teren placówki.
Gdy z niego zsiedliśmy to od razu udaliśmy się do kwatery głównej.
Wyjąłem kartę i przyłożyłem ją do skanera. Po pięciu sekundach drzwi otworzyły się, a my weszliśmy do środka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To było dla niej dziwne uczucie. Była już tak blisko śmierci, a tu nagle uratował ją nieznany chłopak. Ochronił ją, zasłonił swoim ciałem, a potem...
Ciężko jej było to wszystko pojąć. Dał jej strzykawkę z jakąś dziwną substancją. Okazało się, że pozwalała jej na kontrolę czyjegoś światła w postaci broni. Ale ona obawiała się tej mocy. Okazało się również, że osoba, która ją uratowała jest bezpośrednio powiązana z tutejszym generałem i zabiera ją na rozmowę z nim. Gdy tak rozmyślała idąc strasznie długim korytarzem ten dziwny chłopak ją zagadał.
-Zapomniałem cię spytać. Jak masz na imię?
Zawahała się. Bała się mu odpowiedzieć. On to jakby wyczuł i uśmiechnął się.
-Spokojnie nie musisz się niczego obawiać. -Odparł. -Zróbmy tak. Ja powiem ci jak ja mam na imię, a ty podasz mi swoje. Ok?
Zawahała się
-Yyy ok.
-No dobrze to najpierw ja. Nazywam się Piotr, a ty?
-P-pau-li-na. - Wyjąkała.
-Hmm ładne imię. -Stwierdził.
Zarumieniła się, ale nic nie powiedziała.
-No dobra. -Stwierdził po chwili. -Zbliżamy się.
Po tych słowach podszedł do ostatnich drzwi na tym korytarzu. Wyjął kartę, przyłożył ją do czytnika, odczekał pięć sekund i otworzył drzwi.
Weszli do obszernego gabinetu. Z jednej strony były drzwi prowadzące do drugiego pokoju, prawdopodobnie sypialni, a po drugiej stronie znajdowały się regały wypełnione najrozmaitszymi księgami. Na samym środku stał wielki okrągły stół, a za nim postawione było obszerne biurko, przy którym siedział wyglądający na około sześćdziesiąt lat mężczyzna.
-Hmm, a więc o tobie wspominał Piotr. -Wstał. -Nazywam się Mikołaj Anderson.
Podał jej rękę.
-No dobrze siadajcie. -A potem zwrócił się bezpośrednio do Piotra. -A teraz opowiedz co się stało.
Wyjaśniania zajęły mu około godziny. Gdy już skończył, twarz generała Andersona była mimo wszystko radosna.
-Niesamowite! Co prawda smuci mnie to, że musiało do tego dojść, ale przynajmniej wiemy, że to działa i że jest ktoś kto potrafi to kontrolować. Szkoda, że jest pani w to zamieszana, ale mam inne pytanie. Mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie pani mieszka?
-Uhm. -Zawahała się, gdy usłyszała to pytanie. -Mieszkam w sierocińcu w 7 dystrykcie.
-Znam to miejsce. -Odparł Piotr. -Dawniej był to budynek, gdzie na dolnej części mieściła się przychodnia lekarska.
-Dobrze, zawieź ją tam, tylko poczekaj jeszcze chwilę. Mam ci coś do przekazania w cztery oczy.
Paulina wyszła, a oni zaczęli rozmowę. Bycie w tym budynku powodowało u niej niepohamowane napady paniki, ale mimo wszystko starała się ich nie okazywać.
Po jakiś dziesięciu minutach Piotr w końcu wyszedł z gabinetu, co ją uspokoiło. Był on tutaj jedyną osobą, której mimo wszystko się nie obawiała. Gdy jechali drogą powrotną do sierocińca to trzymała się go pewniej, wiedząc, że on jej nie skrzywdzi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Heh. To zadanie, które powierzył mi wuj jest trochę dziwne, ale muszę je wykonać. Tylko pytanie czy ona się zgodzi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dotarliśmy w końcu do sierocińca. Budynek wyglądał gorzej niż źle. Tynk, który spadał ze ścian i dziury w dachu. Powinni go już dawno zburzyć lub wyremontować. Co ciekawe, pomimo tego, że była już 23 to i tak w wielu oknach paliło się światło. Weszliśmy do budynku.
-Dlaczego tu jesteś? -Zapytała mnie Paulina.
-Rozkaz Wuja. -Odparłem. -Wyjaśnię ci, gdy porozmawiam z tutejszym dyrektorem.
-Ale dlaczego? -Dopytywała się dalej.
Mimowolnie się uśmiechnąłem. Osóbka na początku tak bardzo wystraszona, a teraz, gdy usłyszała coś istotnego to nie dawała za wygraną, zależało jej na tym by dowiedzieć się więcej. Ciekawa dziewczyna.
-Odpowiem na twoje pytania. Potem.
Chciała już coś powiedzieć, ale dotarliśmy do pokoju dyrektorki.
-Czas na mnie. Spodziewaj się mnie tu za chwilę. Wtedy porozmawiamy.
Po tych słowach zapukałem do drzwi, a gdy usłyszałem ciche proszę, to wszedłem do pokoju.
-A kim pan jest? -Zapytała oschle dyrektor Mikołajczuk, która odpowiedzialna była za tą placówkę.
-Nazywam się Piotr Anderson i przychodzę w sprawie niejakiej Pauliny.
-Ahh ona. -Wymamrotała pani Mikołajczuk. -Zrobiła coś złego?
Powiedziała to takim tonem, że aż odniosłem wrażenie, iż to nie był pierwszy raz, kiedy ktoś z czymś takim do niej przyszedł.
-Nie. -Uspokoiłem. -Ale najlepiej będzie, jeśli pani przeczyta ten list.
Wyjąłem z kieszeni list z pieczęciom generała Andersona i podałem go dyrektorce.
Gdy go przeczytała to jej oczy rozszerzyły się w zdziwieniu.
-Dlaczego jest ona tak istotna dla wojska? -Spytała.
-W wyniku pewnych wydarzeń, o których nie mogę mówić z powodu tajemnicy wojskowej, stała się dla nas strasznie ważna, a co za tym idzie jest w wielkim niebezpieczeństwie.
-A co ona na to? -Wskazała na list.
-Jeszcze nic nie wie. Generał kazał najpierw panią poinformować o zaistniałej sytuacji, a potem dopiero ją.
-Hmm. To przekaż jej to jak najszybciej. Jeśli to naprawdę takie ważne jak pan mówi, to lepiej by dowiedziała się o tym jak najszybciej.
-Czyli pani wyraża zgodę?
-Ależ oczywiście! -Odparła oburzona. -Moim najważniejszym zadaniem jest dbać o bezpieczeństwo dzieci, które tu przebywają.
Błyskawicznie odszukałem drugie dno w tym zdaniu, ale stwierdziłem, że wolę ugryźć się w język.
-No to idę jej przekazać. Mam tylko nadzieję, że ona się zgodzi.
-Oh też mam taką nadzieję.
Wyszedłem z jej gabinetu. Paulina siedziała na krześle obok.
-Wyjaśnisz wreszcie o co chodzi? -Spytała z lekką irytacją w głosie.
-Od czego zacząć? -Zapytałem by mieć chwilę na poukładanie myśli.
-Najlepiej będzie, jeśli od początku. -Odparła.
-No dobrze. Zaprowadź mnie do swojego pokoju, a ja w tym czasie postaram ci się wszystko wyjaśnić.
-Okej. -Wstała i poszła długim korytarzem, a ja obok niej.
-Dobra. Istotną rzeczą jest to, że generał dał mi list, który miałem przekazać dyrektorce.
-Co w nim było napisane?
-W skrócie to, że w wyniku tego co ci się dzisiaj wydarzyło jesteś w wielkim niebezpieczeństwie i że planujemy cię przenieść gdzie indziej w trybie natychmiastowym.
-Co?! -To co usłyszała uderzyło na nią jak grom z jasnego nieba. –I gdzie mam niby mieszkać?
-Zgodnie z planem na razie u mnie, a potem zobaczymy.
-A dlaczego miałabym się niby zgodzić.
Rozłożyłem ręce.
-Nie mam pojęcia, taki dostałem rozkaz, ale wybór i tak zależy od ciebie.
-Hmm. -Widać, że głęboko rozmyślała.
Nie dziwiłem jej się. Sam miałbym dylemat, nadal żyć w takim miejscu czy zamieszkać u kompletnie nieznajomej osoby. Weszliśmy do jej pokoju i w pierwszej kolejności zatkałem nos. Waliło zgnilizną.
Stałem tak chwilę, gdy nagle Paulina zaczęła się pakować.
-Co ty robisz? -Zapytałem się, choć znałem odpowiedź.
-Podjęłam decyzję.
Po chwili była już gotowa. Uśmiechnęła się do mnie, co mnie tym bardziej zaskoczyło.
-To gdzie mnie zabierzesz? -Zapytała.
Jej ton głosu był tak inny, że aż mnie zatkało. Cieszyła się. Dopiero po chwili odpowiedziałem.
-Dystrykt piąty. -Odparłem. -Tam znajduje się moje mieszkanie.
Skończyła się pakować i wyszła. Wszystko co miała zapełniła jedna średnia torba.
Weszła na chwilę do pokoju dyrektorki by zdać klucz i wyszliśmy.
Zauważyłem, że nie pożegnała się z nikim tylko wyszła. Dla zwykłej osoby było to zastanawiające, lecz dla mnie jej zachowanie było całkiem zrozumiałe.
 Jadąc motorem zastanawiałem się, co mam sądzić o tej dziewczynie, ale po niewczasie stwierdziłem, że powinienem skupić się jednak na drodze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Było już sporo po północy, gdy w końcu dotarli do bloku, w którym mieściło się jego mieszkanie. Zsiedli z motoru i podeszli do drzwi. Piotrek wstukał kod, a one z przyjemnym brzęczeniem otworzyły się.
Wsiedli do windy, a chłopak wcisnął przycisk podpisany cyfrą 7.
Winda posłusznie sunęła ku górze. Gdy z niej wysiedli to skierowali się na koniec korytarza do mieszkania pod numerem 78. Wyjął klucz, otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę pierwszą. Mieszkanie było trzypokojowe. W salonie była jednocześnie kuchnia i jadalnia, a w pozostałych dwóch pokojach znajdowały się sypialnie.
Zastanowiło to Paulinę.
-Ktoś tu jeszcze mieszka? -Zapytała wskazując na drugi pokój.
On nawet nie spojrzał tylko z szafy, która znajdowała się w przedpokoju wyjął prześcieradło i poszewki, a następnie skierował się do jednego z pokoi.
-Tak szczerze to nie. -Odparł. -Mieszkam tu sam, ale na wszelki wypadek mam zapasowy pokój. Rozgość się.
Paulina weszła do pokoju. Miał jasnozielone ściany. Stało w nim biurko z przyrządami do pisania, pusta szafa, komoda, oraz łóżko, przy którym stał Piotrek i nakładał poszewki na pościel.
-To twój pokój. -Powiedział. -No przynajmniej na razie. W szufladzie masz zapasowe klucze od domu.
-Dlaczego to robisz? -Zapytała.
Chłopak wstał.
-Heh. Po pierwsze z rozkazu generała, a po drugie jestem ci coś winien. W końcu to przeze mnie do tego doszło. -Potem zamyślił się. -Możliwe, również że dla tego, iż wiem, jak to jest, gdy tylko dlatego, że masz światło ludzie odnoszą się do ciebie sceptycznie. Uwierz mi znam ten ból. -Przez chwilę stał, a potem roześmiał się, jak gdyby nigdy nic. -No dobra. W łazience, w białej szafce są przybory kąpielowe i ręczniki. Idź się wykąp, a ja w tym czasie przygotuje coś do jedzenia, no chyba że chcesz iść już spać. Na całe szczęście jutro jest sobota, więc można się porządnie wyspać.
-Chyba jednak coś zjem. -Odparła.
Wyjęła swoje rzeczy i włożyła je do szafki, a następnie wzięła piżamę i poszła się wykąpać. W tym czasie Piotrek wyjął z lodówki ogórki, paprykę, pomidory, czerwoną cebulę i oliwki. Pokroił je i wrzucił do miski. Następnie dodał do tego przypraw i oliwy z oliwek, a na koniec wymieszał. Spróbował i z zadowoleniem pomachał głową. Schował niezużyte składniki do lodówki i wyjął z niej butelkę soku pomarańczowego.
Postawił to wszystko na stole i z kredensu wyjął dwa głębokie talerze, sztućce i kubki. Potem wyjął z chlebaka bagietkę i pokroił ją, a następnie wrzucił do koszyka, który postawił obok miski z sałatką. Gdy skończył, wyszła Paulina ubrana w długą piżamę.
Z wdzięcznością popatrzyła na posiłek.
-Smacznego. -Powiedział Piotr i zaczął nakładać na talerze sałatkę.
 Paulina usiadła i spokojnie zaczęła zajadać posiłek. Musiała stwierdzić, że to co zrobił Piotrek było przepyszne, a mimo wszystko zajęło mu to około piętnastu minut.
Sięgnęła po sok. Kolejne zaskoczenie. Był mętny. Nie był to jeden z tych kartonowych soków, które sprzedawali w sklepie, było czuć, że był niedawno wyciskany.
Piotrek zauważył jej zdziwienie i uśmiechnął się.
-Jeden z plusów służby w wojsku. -Odparł. -Regularnie dostajemy spore transporty świeżych owoców, więc wykorzystuje to do wyciskania z nich soków.
Po posiłku Piotrek włożył naczynia i sztućce do zmywarki i poszedł się wykąpać, a Paulina położyła się spać.
Niedługo później wyszedł. Miał na sobie luźny T-shirt i krótkie spodnie.
Zajrzał do jej pokoju. Dziewczyna smacznie spała, a stwierdził to po cichym chrapaniu.
Gdy był już pewny to wszedł do jej pokoju i zajrzał do szafy. Szybko ją przejrzał, zmarszczył czoło i wyszedł. Następnie poszedł do swojego pokoju i napisał do kogoś wiadomość.
Share:

POPULARNE ILUZJE