/To opowiadanie potrzebuje okładki/
Notka od autora: Co się stanie z pozornie zwykłą dziewczyną, która nagle otrzymuje ducha jako Opiekuna? Do czego doprowadzi obecność jego i innych martwych? I czy Opiekun naprawdę jej pomoże?
Nadszedł czas, aby się dowiedzieć.
Autor: Delly Delarouze
Spis treści:
Biurokracja (obecnie czytany)
...
-Jak to jest być duchem? - zapytałam, idąc na przystanek. Aleks szedł obok mnie. Podczas lekcji nie rozmawiałam z nim w obawie, że ktoś uzna mnie za niespełna rozumu. Właściwie to był jego pomysł.
-Nic niezwykłego - odpowiedział mój Opiekun. Westchnęłam.
-Co lubisz robić? Albo lubiłeś? - spróbowałam jeszcze raz. Chciałam coś wiedzieć o Aleksie. Coś więcej poza tym, że jest duchem.
-Rysować - odpowiedział niechętnie, wyraźnie zirytowany. Tego się nie spodziewałam.
-Ja też - powiedziałam, obserwując jego reakcję. Tym razem na jego twarzy przelotnie zauważyłam zaskoczenie, a później nieco sztuczną obojętność.
-Miło - stwierdził jedynie, a ja westchnęłam i przestałam drążyć. Sama również niezbyt lubiłam mówić o sobie, więc mniej lub bardziej go rozumiałam. Postanowiłam póki co dać mu spokój, szczególnie, że starał się być uprzejmy.
Tymczasem doszłam na przystanek. Akurat podjechał mój autobus.
Wsiadłam bardzo ostrożnie, ale i tak się potknęłam i jedynie chwycenie się za słupek uratowało mnie przed bolesnym upadkiem. Cóż, kiedy człowiek przez całe życie ma pecha, to jego refleks się zwiększa, jak widać.
Wyprostowałam się, wzięłam głęboki oddech i spokojnie przeszłam do wolnego miejsca siedzącego. Po chwili Aleks na mnie spojrzał i powiedział:
-Więc… To naprawdę jest dla ciebie norma?
-Mhm - mruknęłam, licząc zielone samochody za oknem.
-To zadanie nie będzie proste - stwierdził i westchnął. Resztę podróży spędziliśmy w ciszy.
W domu było pusto, ale przyzwyczaiłam się do tego. Zjadłam obiad, który zawsze magicznie był w kuchni, gdy wracałam do domu (zakładałam dwie opcje: albo wróżki istnieją i o mnie dbają, albo mama gotuje/kupuje go podczas przerwy w pracy).
Później odrobiłam lekcję, których nie było zbyt dużo, więc ostatecznie jedynie siedziałam i starałam się wymyślić jakąś postać do narysowania. Aleks rozłożył się w swojej niematerialnej formie na łóżku i co jakiś czas podsuwał mi pomysły, ale brakowało mi weny.
Siedzieliśmy tak przez może godzinę, kiedy usłyszałam dziwny dźwięk. Brzmiał jak koła pociągu. Po chwili dołączył gwizd rozlegający się gdy kolej wjeżdża na stację. Byłam zdziwiona, w końcu skąd coś takiego dziesiątki kilometrów od torów?
Po chwili, dosłownie przez ścianę (nie żartuję!) wjechał pociąg, ale nic się z nią nie stało. Chwilę tak siedziałam, analizując wszystkie możliwe opcje.
-Aleks? Czy to jest widmowy pociąg? - zapytałam. Bardzo podziwiam swoje opanowanie, ponieważ mimo, że mam duchowego Opiekuna od dopiero kilku godzin, nie wybiegłam z krzykiem. Co na pewno zrobiłby ktoś z was.
-Hmm? - mruknął i uniósł głowę, aby spojrzeć na to, na co ja się gapiłam. Na chwilę zaniemówił. - Na to wygląda, ale dlaczego? Przecież już jestem Opiekunem - dodał, komplikując więcej niż wytłumaczył.
-Zaraz, moment. Wytłumacz mi, co pociąg ma w związku z tym, że jesteś Opiekunem - nakazałam.
-No tak. Więc jeśli wybrałeś, że chcesz być Opiekunem, to zanim znajdziesz Podopiecznego, to co miesiąc musisz jeździć na spotkania integracyjne, żeby zapoznać się z innymi duchami. I ten pociąg zapewnia przewóz na miejsce spotkań - opowiedział, a ja myślałam o jednym: po co coś takiego duchom?
Pod koniec jego wypowiedzi (najdłuższej jak dotąd, powinnam była to zanotować) z pociągu wysiadł wysoki, szczupły duch ubrany w konduktorski mundur. Spod czapki wystawały mu cienkie, przetłuszczone, szpakowate włosy.
-Aleksander Fabian? Wsiadaj - powiedział i pokazał głową, żeby się ładował. Dopiero po chwili zauważył mnie. - Moment. Czy ona nas widzi?
-To moja Podopieczna - odpowiedział Aleks zirytowanym tonem. - Więc tak jakby możesz już jechać.
-Ale póki jesteś w bazie duchów bez Podopiecznych będę musiał tu przyjeżdżać co miesiąc - powiedział konduktor i wzruszył ramionami. - Żeby to załatwić, oboje musicie się wybrać do BWSP.
-Nie - jęknął Aleks.
-O co chodzi? - zapytałam, włączając się do rozmowy. Zaciekawiło mnie w niej szczególnie owe BWSP.
-BWSP to Biuro Wszelkich Spraw Pośmiertnych, mieści się w świecie duchowym. Musimy się tam udać, poczekać i zarejestrować mnie jako twojego Opiekuna, do czego potrzebna jesteś ty i twój podpis - niechętnie wytłumaczył mi Aleks.
-Ile mniej więcej to zajmie? - nie miałam nic przeciwko wycieczce do BWSP. Wręcz przeciwnie, bo przy okazji była to okazja do zobaczenia, gdzie trafię po śmierci.
-Maksymalnie godzinę - odpowiedział mi konduktor. Widać w BWSP mieli lepszy system niż u żywych.
-Co będzie mi potrzebne? - dalej dociekałam. Do takiej wycieczki konieczne były przygotowania.
-Ty chcesz to zrobić - z niedowierzaniem stwierdził Aleks.
-Oczywiście, że tak.
-Może cię uświadomię, że BWSP ma swoją siedzibę w chmurach - zniechęcał mnie. Wzdrygnęłam się na samo wyobrażenie, ale nie mogłam odpuścić takiej okazji.
-Słuchaj. Wolę tam pojechać niż żeby pociąg co miesiąc wjeżdżał mi przez ścianę - zdecydowałam. - Czy teraz możemy się przygotować? - zapytałam z nadzieją.
-Zgoda - odpuścił i westchnął. - Nie musimy nic ze sobą brać.
-Super. Zawieziesz nas? - zwróciłam się do konduktora. Byłam bardzo podekscytowana.
-Wsiadajcie - odpowiedział.
Wzięłam torbę (ze szkicownikiem oraz ołówkami w środku) i weszłam do pociągu, a za mną Aleks. W środku nie było nikogo, żywego czy nie, więc usiedliśmy z tyłu. Po chwili zajęłam się rysowaniem roślin z racji, że najzwyczajniej bałam się spojrzeć przez okno, szczególnie, że czułam jak pociąg się unosi. I diabelnie przyspiesza.
Po dziesięciu minutach pociąg się zatrzymał, wysiedliśmy, a ja zaniemówiłam. Przede mną stały wieżowce i domy z białych, puchatych chmur. Okna na pewno nie były ze szkła, ale brakowało mi pomysłów, z czego są.
-Aleks?
-Tak?
-Z czego są tutaj okna?
-To pajęcze sieci wypełnione tworzywem zrobionym z dobrych myśli - odpowiedział mój jakże wyedukowany Opiekun.
-Jak to działa? W sensie, skąd pochodzą te sieci i myśli? Kto je zbiera i jak się je później przetwarza? - dociekałam.
-Nie wiem. Zapytasz kogoś w BWSP - odpowiedział Aleks, pokazując mi dłonią ogromny wieżowiec po prawej. Od reszty nie różnił się niczym poza niebiesko-złotym napisem “Biuro Wszelkich Spraw Pośmiertnych” nad drzwiami.
Weszliśmy do środka i podeszliśmy do pani w pierwszym z czterech okienek. Nie było tu nikogo poza urzędniczkami. Grzecznie wyłożyliśmy swoją sprawę, na co pani wyjęła plik dokumentów.
-Wystarczą wasze podpisy tu i tu - powiedziała z uśmiechem, wskazując dokładnie te same miejsca, jak na umowie, którą podpisywałam kilka godzin temu. Już widziałam jak Aleks chce złożyć podpis, kiedy coś mnie tknęło.
-Poczekaj - zareagowałam. Mój Opiekun w ostatniej chwili się zatrzymał, a ja wzięłam umowę i zaczęłam ją czytać. Swoją następną wypowiedź poprzedziłam bardzo rzeczowym chrząknięciem. - Proszę pani, może zamiast podawania nam umowy o wynajem mieszkania w wieżowcu niech pani poszuka właściwego papierka, który oboje podpisaliśmy? Przecież musicie tu mieć jakieś archiwum.
Pani, wyraźnie obrażona, poszła do archiwum i po dziesięciu minutach wróciła z naszą umową, podpisaną. Nic się z nią przez te kilka godzin nie stało.
-O, jest? W takim razie na jej podstawie proszę wyrejestrować mojego Opiekuna ze spisu duchów, które szukają Podopiecznego. Jak najszybciej - zażądałam. Pani, wciąż z miną jakbym obraziła ją w nie wiadomo jaki sposób, postukała chwilę w klawiaturę.
-Zrobione - powiedziała dosadnie, a my wyszliśmy. Na uspokojenie wzięłam kilka głębokich oddechów. I po chwili sobie coś uświadomiłam.
-Jak my wrócimy? - zapytałam.
-Zgaduję, że musimy zapytać w BWSP - westchnął i zawróciliśmy. Tym razem podeszliśmy do pani w trzecim okienku.
-Dzień dobry. Jest tak, że musimy wrócić do jednego konkretnego miejsca na ziemi i nie bardzo wiemy jak - powiedziałam, siadając na krzesełku. Pani wcisnęła czerwony guziczek i po chwili przyszła dwójka postawnych mężczyzn w garniturach.
Oboje byli czarnoskórzy i łysi. Mieli identyczne rysy twarzy. Właściwie, jedynym szczegółem, który ich różnił, był mały tatuaż róży na szyi tego z lewej.
-Chodźcie, dzieciaki - powiedział jego towarzysz. W jego głosie wyczułam, że nie mamy co się sprzeciwiać, więc grzecznie poszliśmy za nimi, wymieniając z Aleksem przerażone spojrzenia.
Poprowadzili nas przez kilka pustych korytarzy. Mijaliśmy niebieskie drzwi z rozmazanymi oknami, wszystkie do otwarcia za pomocą karty. Starałam się zapamiętać drogę, ale po kilkunastu zakrętach się pogubiłam.
W pewnym momencie obok nas przeszedł woźny i chwilę później Aleks wciągnął mnie do prawdopodobnie składzika. Wyjrzałam ostrożnie, czy mężczyźni się nie zorientowali. Na szczęście nie, a po chwili zniknęli za zakrętem, więc cicho wyszliśmy i pobiegliśmy.
Staraliśmy się trafić do wyjścia, ale żadne z nas nie pamiętało, gdzie powinniśmy biec. W ten sposób dotarliśmy do ślepego zaułka. Zakończonego (jakżeby inaczej?) otwartym oknem. Aleks na mnie spojrzał.
-Wracamy czy… - urwał na dźwięk kroków. Dochodziły zza którychś drzwi dookoła nas i się zbliżały, więc znów na mnie spojrzał, ale tym razem z cichą prośbą. Westchnęłam.
-Sprawdź, jak wysoko jest, bo może tobie się nic nie stanie, ale ja wciąż żyję - odpowiedziałam szeptem. Kroki na chwilę ustały, a później się oddaliły i znowu zaczęły podchodzić do drzwi. W tym momencie byłam gotowa na wszystko.
-Nic ci nie będzie - stwierdził Aleks po wystawieniu głowy. Chwilę później już go nie było.
Podeszłam do okna i zamknęłam oczy. Chciałam policzyć do dziesięciu, aby się uspokoić, ale usłyszałam szczęk otwieranych drzwi. Wyskoczyłam w pośpiechu, ale dzięki Bogu, nic mi się nie stało.
Otworzyłam oczy i od razu zamarłam. Bezwiednie zaczęłam się cofać, aż dotarłam pod ścianę.
-Ej, spokojnie. To przecież tylko wysokość. Oddychaj - odezwał się Aleks. Spojrzałam na niego i wzięłam kilka głębokich oddechów. Odrobinę pomogło.
Po dłuższej chwili odsunęłam się od ściany i przeszłam dwa lub trzy metry.
Myślicie, że udało mi się pokonać mój strach?
A gdzie tam.
Akurat w tym momencie osunęła się jedna z dachówek pode mną, przez co straciłam równowagę, a później zsunęłam się na krawędź dachu. Pasek od torby zahaczył się o jakiś ostry brzeg i ostatecznie zerwał, więc, zgodnie z prawem grawitacji, upadła razem ze swoją zawartością. W ten sposób zostałam pozbawiona wielu szkiców, ale wtedy się tym nie przejęłam. No, bo wiecie, próbowałam nie umrzeć.
Aleks już schodził, aby mi pomóc, kiedy z dołu usłyszałam męski głos.
-Złapię cię, ale musisz mi zaufać - spojrzałam przez ramię, aby się upewnić. To był jeden z tych mężczyzn w garniturach.
Szczerze? Palce mi ścierpły i wiedziałam, że tak czy tak spadnę, zanim Aleks do mnie dojdzie, więc puściłam się krawędzi i poleciałam.
Mężczyzna mnie złapał i od razu odstawił, a ja pobiegłam po torbę. Sprawdziłam, czy wszystko w środku jest w dobrym stanie. W tym czasie Aleks zszedł z dachu chwytając się parapetów.
-Jak? - zapytałam go jedynie, kiedy był już na dole. W odpowiedzi wzruszył ramionami.
-Więc, dzieciaki, może sobie coś wyjaśnimy - powiedział ten mężczyzna, który mnie złapał. Z tej odległości widziałam, że to ten z tatuażem róży. - Nie jesteśmy ochroną i nie chcieliśmy wam nic zrobić. Obsługujemy powroty na ziemię za pomocą tak zwanego systemu drzwiowego.
Nasze miny były bezcenne. Przynajmniej mina Aleksa była - swojej nie widziałam. Ale czułam się zdecydowanie głupio
-Może wejdziemy do środka i my was odeślemy do domu, a wy nie będziecie dłużej sprawiać kłopotów? - zaproponował ten drugi. Oczywiście, weszliśmy za nimi.
Poprowadzili nas przez te same korytarze co poprzednio, aż do ogromnych wrót z czerwonego drewna i metalu.
Za ich progiem był nieskończenie długi hall. Po jego obu ścianach ciągnęły się drzwi przeróżnych kształtów i rozmiarów, od zwykłych, przez te z plakatami słabych boys bandów, aż po te pięknie zdobione.
-I jak to działa? - zapytałam, zachwycona. Aleks był sceptyczny.
-Znajdujesz drzwi do swojego pokoju, przechodzisz przez nie i jesteś na miejscu - wytłumaczył któryś z mężczyzn.
Weszłam do środka i poczułam powolne, miarowe ruchy, jakby ten korytarz w jakiś sposób oddychał.
-Dlaczego ten korytarz tak dziwnie wibruje? - zapytałam, na co mężczyźni wymienili z Aleksem znaczące spojrzenia. Nie spodobało mi się to, ale nie skomentowałam.
Po chwili drzwi zaczęły się przesuwać i trwało to tak długo, aż przede mną nie stanęły te moje, z charakterystyczną rysą (opowieść na inną okazję) przebiegającą przez środek. Otworzyłam je i upewniłam się, że to mój pokój. Nie było mowy o pomyłce.
Przepuściłam Aleksa, pomachałam mężczyznom i sama przez nie przeszłam.