Notka od autora: Ostatnio zainteresowałam się etymologią Mary Sue. I wiecie co? Byłam zaskoczona tym co uzyskałam w odpowiedzi. Zawsze bowiem Mary kojarzyła mi się z opowiadaniami i panienkach w XVIII dworze szlacheckim, odzianą w koronki i z kwiatkami wpiętymi we włosy. Okazuje się jednak, że pierwowzór Mary jest znacznie bardziej bliższy nam. Zaś opowiadanie z którego pochodzi sięga daleko w przyszłość. Kojarzycie serial Star Trek? Tam to Mary nie tylko w wieku piętnastu lat została oficerem, przespała się z kapitanem, ocaliła więźniów samodzielnie, pilotowała statek kosmiczny, ale także dostała wszystkie możliwe wyróżnienia. Sama Mary jest wyidealizowana specjalnie i stanowi satyrę. Zapoznanie się z tymi informacjami sprawiło, że w mojej głowie narodził się taki oto pomysł. Jako jednak, że nie jestem w stanie wybić sobie z głowy wyobrażenia panienki Mary Sue - akcja nie będzie toczyła się w przyszłości. Co musicie mi wybaczyć.
Bycie panną idealną nie jest łatwe i usłane różami. Lecz mało kto o tym wie. Mary jednak... cóż można powiedzieć, że ma tę świadomość od zawsze. Najpiękniejsza, utalentowana, a przy tym bardzo skromna. Otoczona prawdziwymi przyjaciółmi, którzy zrobią dla niej wszystko. Z korowodem partnerów, którzy tylko czekają, aby naprawić jej kran w kiblu, albo tez odwieźć ją o trzy przecznice bo zabrakło jej chleba. A najlepiej, przybywają sami z chlebem w zębach i paczką papierosów. Każdy jej zazdrości, wszyscy chcą być tacy jak ona, a Mary? Pragnie być... normalna.
Wiecie ile kosztuje idealność i perfekcja? Fakt, że nigdy, ale to nigdy nie popełni się żadnego, nawet najmniejszego błędu, a jak już to los tak obróci szachownicę, że i tak wyjdzie na wasze! Jeżeli Mary powiedziałaby, że Ziemia jest płaska - zapewne sam Stwórca wepchnąłby nieszczęsny glob w wielkie imadło i uczynił słowo Sue prawdą.
Ta jednak z zazdrością patrzy na koleżanki, którym życie się pierdoli. Zazdrości im tego, że ich dzieci przychodzą z pałami do domu, że mężowie zdradzają i odchodzą. Zazdrości nawet złamanego paznokcia podczas wieszania firanek! Zazdrości im z całego serca, pozostając przy tym skromną, oczywiście, gdy daje im rady. Rady jakie uważa za oczywiste oczywistości i dziwi się, że jej znajome nie wpadły na nie wcześniej.
- Znajdź dziecku korepetytora.
- Znajdź sobie innego faceta.
- Zmień pracę.
- Nie sól tyle makaronu.
- Umyj włosy.
Czasami Mary ma wrażenie, że otacza ją banda debili, kretynów umysłowych, którzy czekają na jej polecenia. Albo, że cały świat to jedno wielkie The Sims, ale Bóg odszedł od komputera i teraz te debilne marionetki nie wiedzą co począć ze swoim żałosnym życiem.
A może to przekleństwo? Bycie idealnym jako klątwa? Bardzo zmyślna i przemyślana. Bo kto, szczęście i traf postrzegałby jako klątwę? Lecz zastanówmy się nad tym głębiej. Niemożliwość popełnienia błędu, to niemożliwość wyciągnięcia nauki z tego co się zrobiło, a więc niemożliwość poprawienia się. Brak możliwości poprawy, skoro się jest ideałem, prowadzi do zastoju osobowościowego i emocjonalnego. Istnieje wielkie ryzyko, w byciu kimś perfekcyjnym, że woda sodowa nie tyle uderzy do głowy, co w niej zamieszka, zadomowi się i nie będzie chciała wyjść. W efekcie ego takiego kogoś staje się przytłaczające dla ogółu, który toleruje tę osobę tylko dlatego, że jest idealna.
W przypadku Sue, ten kto rzucił na nią klątwę, posunął się o krok dalej w swej perfidii. Dał jej bowiem świadomość bycia idealną osobą i świadomość tego, co jej umyka oraz co jej grozi. Sue wszak jest idealna pod każdym względem, także ułomności swojej perfekcji, co czyni ją jeszcze doskonalszą. Masło maślane? Może.
- ...mam wrażenie, Steniu, że cały świat jest pod moje dyktando - żaliła się Sue siedząc na czerwonej kozetce w pokoju swojej przyjaciółki, która jest psychologiem. Z racji na łączącą je więź, Stenia zaoferowała darmową wizytę. - Jakby... ktoś... coś... zawarł pakt z wszechświatem, aby nie stało mi się absolutnie nic złego.
- Nic złego? O czym ty mówisz kochana! A wtedy, kiedy zepsuła ci się pralka?
- Pralki się psują, bo to rzeczy - Sue opuściła powieki mierząc Stenię niebieściutkimi oczkami, w których więcej było w tej chwili rozgoryczenia, aniżeli miłości do świata - ALE! Zostanie milionowym klientem sklepu do którego poszło się tylko raz i wygranie pralki w prezencie jeszcze tego samego dnia, jest już podejrzane
- Ja nie widzę w tym nic podejrzanego - Stenia zmarszczyła brwi i wyprostowała się poprawiając okulary. Z koku umknął jej kosmyk blond włosów - To może wtedy, kiedy spadłaś ze schodów? Złamałaś nogę. To nie było nic przyjemnego.
- Taaaak, ale poznałam w szpitalu bardzo przystojnego lekarza, pamiętasz?
- A tak, i co z nim się stało?
- Wyjechał do Ameryki - Sue odwróciła wzrok
- O pewnie za nim tęsknisz, prawda?
- Nieee - westchnęła - Problem polega na tym, że właśnie nie. On ułożył sobie życie. Ma żonę i wiesz co?
- Co?
- Jesteśmy z tą żoną przyjaciółkami. Która nie jest nawet zazdrosna!
- To bardzo dobrze!
- Właśnie! Dobrze! - Sue zaczynała tracić nerwy
- A wtedy, kiedy ochlapało cię auto jak stałaś na przystanku?
- Chwilę później kierowca wysiadł z samochodu dając mi futro z norek, akurat w moim rozmiarze w ramach przeprosin?
- A wtedy kiedy pies sąsiadów nasrał ci na wycieraczkę?
- Co? Teraz zmyślasz
- Wydaje mi się...
- To źle ci się wydaje - Sue zaczęła masować się u nasady nosa starając wziąć kilka wdechów - To Kaśce pies nasrał, ja jej powiedziałam, aby zapukała do właściciela i kazała sprzątnąć
- A racja i jak to się skończyło?
- W przyszłym miesiącu bierze ślub
- Z tym psem?
- Nie, z sąsiadem!
Rozmowa ze Stenią nie pomogła. Właściwie, po niej Sue czuła się jeszcze gorzej niż wcześniej. Zarzucając kaptur na głowę i wciskając ręce w kieszenie tak głęboko, że prawie szwy puściły skupiła się całkowicie na swoim wnętrzu. Na niezadowoleniu, poczuciu niesprawiedliwości i ... tego że właściwie nikt jej nie rozumie. Bo nikt nie rozumiał. Banda debili.
- Uważaj! - co? To ktoś do niej krzyczy? Nagle coś ją pchnęło, Sue padła do tyłu, ktoś na niej leżał... Coś ją oblało. Jakby coś ... spadło z góry i się ... Zamrugała kilka razy nim dotarło do niej to co się stało. Jakiś nieszczęśnik dokonał swojego żywota skacząc z dachu, spadłby na nią, gdyby nie ocalił jej przypadkowy przechodzień w ostatniej chwili. Dookoła zebrało się wiele osób, ktoś chyba nawet zadzwonił już po pogotowie i po policję. Sue jednak nie słuchała, swoje błękitne ślepia skierowała na rozbryzgniętym na chodniku mózgu, wielkiej lepkiej i jeszcze ciepłej kałuży krwi i flakach walających się pod nogami gapiów. Trup wyglądał tak spokojnie, tak błogo, tak... szczęśliwie. I Sue wpadła na pomysł.
Skoro nie jest w stanie nauczyć się żyć jako panna idealna w tym spaczonym świecie, to zostawi go wpizdu i będzie hasać po wszechświecie!
Pierwsze próby panny Sue okazały się... niepowodzeniami. Co nie trudno przewidzieć. Próbowała klasycznie. Podcięcie żył - nie, wszystkie noże były tępe. Znaczy się, jak tylko dotykały jej skóry - bo kiedy zaraz potem chciała przeciąć mięso, szło gładko - nawet to zmrożone. Jakimś sposobem we wszystkich sklepach w mieście zabrakło żyletek, butelki nie chciały się tłuc, zaś kamienie były perfekcyjnie gładkie. Podejrzenia Sue odnośnie tego, że świat spiskuje przeciwko niej - utwierdziły się tylko.
Później chciała się udusić. Najpierw własnymi rękami, lecz instynkt przetrwania ciała, nie pozwalał jej trzymać ich zbyt długo. Następnie zdesperowana chwyciła za parę rajstop, lecz i tego było za mało. Gdy próbowała się powiesić - rura puściła. Nic się nikomu nie stało! Cudem. I właśnie w tym problem! Gdy wybrała się do lasu i znalazła ładne drzewko, na którym z przyjemnością pozwoliłaby, aby jej truchło się kołysało na wietrze - gdzieś tak wieczorem przeszkodzili jej goście. Leśniczy. Jeden z nich miał prosty pistolet, który okazał się atrapą. Sue próbowała strzelić w skroń.
Potem przyszedł czas na skoki. Za pierwszym razem bała się. Wiadomo. Lecz gdy już piąty raz cudownie nic się jej nie stawało podchodziła do tego jak do wychodzenia ze śmieciami. Trzeba to zrobić. A i tak było gówno.
Pomyślała, że pewnie coś bardziej wyrafinowanego się uda. Wkrótce potem zaczęła latać samolotami, zaskakująco często wygrywała dodatkowe bilety, więc przez miesiąc praktycznie mieszkała na lotnisku. Miała nadzieję na znalezienie jakiegoś terrorysty. Niestety. A wiecie jaka była wściekła, kiedy samolot z którego wysiadła kilka godzin wcześniej nieszczęśliwie rozbił się o stalową brzozę i zginęli wszyscy pasażerowie? Tak, była naprawdę zła.
Potrafiła całymi godzinami leżeć na torach i nic, a jak tylko wstała, pięć pociągów przejechało!
Po wielu miesiącach nieudanych prób samobójstwa - Sue odkryła, że skoro całe jej życie i całe jej jestestwo jest idealne, śmierć też musi taka być. Wzięła więc wszystkie oszczędności życia i zakupiła zawczasu miejsce na cmentarzu w osłonecznionym miejscu na wzgórzu. Zaraz obok samotnie rosnącej wierzby. Do tego marmurową płytę z pozłacanymi napisami. Piękną dębową trumnę, której wnętrze było obite jedwabiem i aksamitem oraz śliczną białą sukienkę, w której zażyczyła być pochowaną. To co zostało, a zostało wiele, rozdzieliła po znajomych robiąc im przelewy na konto. Napisała też dla wszystkich listy pożegnalne. Piękna kaligrafia mieniła się na pergaminie tłumacząc powód odejścia, przepraszając, dając rady najbliższym, polecenia i sugestie odnośnie zmiany ich żyć na lepsze. Zakupiła wieniec na grób i po dokonaniu wszystkich przygotowań do idealnej śmierci, zupełnie przypadkowo wpadła na człowieka spod ciemnej gwiazdy, który zaoferował jej truciznę. Taką, która miała nie zniszczyć jej ciała, zaś umieranie kojarzyło się z usypianiem. Bezboleśnie. Bezszelestnie. Bezproblemowo.
Po trzech dniach, ksiądz obwieścił na mszy, że odeszła snem spokojnym panna Mary Sue.I wszyscy... odetchnęli z ulgą.
- Nigdy jej nie lubiłem - mówił mężczyzna siedzący przy trumnie z umarłą.
- Była za idealna - przytakiwała mu Stenia.
- Zupełnie nierealna - Kasia tuliła się do ramienia męża.
- To było przerażające... taka perfekcja. Zobaczcie, nawet śmierć miała idealną.
- Zero śliny, zero smrodu, a widzieliście jej grób?
- Dobrze, że jej już nie ma.
- Świat jest jakby normalniejszy...
A Sue? Uwolniona z okowów cielesności hasa sobie po wszechświecie i wszystko w końcu... jest idealne.
to jest coś pięknego
OdpowiedzUsuńPamięci wszystkich Mary Sue których nie udało się pozbyć tak łatwo. Powaga, towarzystwo takiej osoby to koszmar. Tylko jedno, ale Yumi. Samolot i stalowa brzoza... Z tym lepiej uważać. Niektórzy są strasznie wrażliwi na tym punkcie.
OdpowiedzUsuńNo a poza tym drobiazgiem to opowiadanie świetne.
UsuńI pewnie zwróciłem na to uwagę, tylko dlatego, że parę dni temu mieliśmy w szkole (kolejną) akademie związaną z tym ,,drzewkiem''.
UsuńWiesz, ja wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś ma z czymś problem, to jego sprawa. Zwłaszcza, że kult Smoleńska jest przerażająco ... debilny?
UsuńMam podobne zdanie na ten temat. Ok, tragedia straszna, ale nie jedyna. Po co ciągle trzymać się jednego wydarzenia? A z innej beczki... Dosłownie dzień wcześniej, zanim pojawiło się to opowiadanie, napisałem wierszyk o Mary Sue. Śmieszny zbieg okoliczności.
UsuńHmmm... To mi się kojarzy z pewnym moim pomysł na SCP, Mary Sue, która nie cierpi swojej perfekcji... Anyway, bardzi fajne opowiadanie, spodobało mi się.
OdpowiedzUsuńWielkie umysły myślą podobnie!
UsuńSamolot? Brzoza? Hmmmm, to brzmi znajomo
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie :3