Tłumaczenie: Nessa
Słysząc huk wystrzału i widząc
jak jej mąż upada, Millie poczuła się tak, jakby świat wokół niej roztrzaskał
się na kawałki. Jego bezwładne ciało po prostu tam leżało, obmywane przez
deszcz, a strzelec spojrzał na nie z uśmiechem, po czym splunął. Wtedy Millie
bez zastanowienia i w przypływie gniewu zawyła, po czym wyskoczyła z kryjówki.
Była w stanie
myśleć wyłącznie o tym krótkim czasie, który spędziła z Moxxiem. Wszyscy wokół
zawsze uznawali ją za dziwną, szaloną, a nawet dziecinną. Jedynie on dostrzegł
w niej coś więcej. Ujrzał kochającego anioła śmierci, dającego mu siłę, by stać
się lepszym niż już był. Poza jej dziwnością, Moxxie zauważył kogoś, kogo
pokochał – ukochaną kobietę, która rozpaliła jego serce. Kogoś, z kim pragnął
spędzić resztę życia.
Nikt nie
traktował jej w ten sposób. Inni zwykle trzymali się od niej na dystans;
wykorzystywali wyłącznie dla jej umiejętności albo by spędzić jedną noc z
„szaloną laską”. Moxxie tego nie robił. On dostrzegał „prawdziwą” Millie gdzieś
w głębi. To sprawiło, że zapragnęła otworzyć się przed nim – najpierw jak przed
przyjacielem, który później stał się jej kochankiem, a ostatecznie mężem.
Każdego dnia rozpamiętywała ślubną przysięgę, według której mieli być ze sobą
na dobre i na złe. Tę samą, która teraz została zerwana przez zwierzęta
tuż przed nią.
Zwierzęta,
które zamierzała zaszlachtować.
Millie
skierowała się ku jednemu z piekielnych ogarów. Zdążył spojrzeć w górę i
dostrzec zmierzającą w jego stronę śmierć. Trafiła go włócznią prosto w
zszokowaną twarz i przyszpiliła do chodnika. Krew chlusnęła na jej policzki,
ale Millie miała to gdzieś.
Zastrzelili
go. Zastrzelili jedynego chochlika, którego kochała i mogła obdarzyć uczuciem. Jedynego
chochlika, który dał jej coś, co miało największe znaczenie.
Miłość.
Zabrali go od niej. Odebrali Millie jej miłość.
Sięgnęła po
strzelbę, którą zabrała ze sobą i strzeliła prosto w brzuch najbliższego ogara,
zanim ten zdążyłby dobyć własnej broni. Wybuch odrzucił go na motocykl, ale nie
zabił, mimo że wnętrzności wypadły na zewnątrz. Nie tracąc czasu, Millie ze
łzami w oczach popędziła w jego stronę, spoglądając wprost w przerażoną,
błagalną twarz. Tyle że ona widziała wyłącznie słodki uśmiech Moxxiego. Ten
sam, którego nigdy więcej nie miała ujrzeć.
Nacisnęła
spust dwukrotnie. Głowa ogara eksplodowała kawałkami kości i resztek mózgu. Millie
odwróciła się z krzykiem, gotowa zabić kolejnych, ale dwóch już okazało się
martwych za sprawą licznych ran postrzałowych, zaś lider – odpowiedzialny za
wszystko skurwiel – leżał na ziemi, powalony przez cienistych strażników.
Klął na czym świat stoi, ale urwał i zaskomlał, kiedy Millie wycelowała
strzelbę prosto w jego w twarz.
– Millie!
Wycofaj się! – rozkazał Grimbeak.
– Nie! Zabili
Moxxiego! ZABILI MOJEGO MOXXIEGO! – wykrzyczała ze łzami w oczach,
gotowa pociągnąć za spust. – POZABIJAM ICH!
– On nie
umarł!
Zamarła na
ułamek sekundy. Te słowa odbiły się echem w jej umyśle. Powoli odwróciła się w
stronę Grimebeaka, trzymającego ciało jej podobno żywego męża. Kiedy zdjął mu
maskę, odkryła, że wciąż oddychał, chociaż był nieprzytomny.
– Moxxie! –
zawyła, upuszczając strzelbę. Popędziła w jego stronę i wtuliła się w jego
ciepłą twarz. – No dalej, Moxxie! Moxxie!
– Uh, co? –
wymamrotał, powoli odzyskując przytomność. Spojrzała prosto w głąb dużych,
pięknych, ciepłych oczu, o których sądziła, że więcej ich nie ujrzy, po czym
ucałowała go tak mocno, że aż się odchylił. – M-Millie? Zaraz… Ja żyję?!
– Maska cię
uratowała – wyjaśnił Grimbeak. Uniósł ją, by pokazać wciąż tkwiącą w czole
kulę. – Wygląda na to, że jest kuloodporna. Masz szczęście, Moxxie.
– Nienawidzę
działać w przebraniu – skrzywił się Moxxie. A potem oczy uciekły mu w tył głowy
i zemdlał.
Millie po
prostu go obejrzała, wciąż zalewając się łzami – tym razem ulgi, nie smutku.
– Już dobrze,
Moxxie. Odpocznij. Nie zostawię cię.
Grimbeak wydał
rozkaz, żeby ukryć ciała i zabrać ze sobą więźnia, ale Millie to nie
obchodziło. Liczyła się tylko osoba, którą trzymała w ramionach. Wciąż u jej
boku – teraz i na zawsze.
***
Stolas poczuł ulgę, kiedy
usłyszał, że Moxxie dojdzie do siebie. Miał tylko niewielki wstrząs mózgu,
który z łatwością dało się wyleczyć magią, poza tym musiał odpocząć. Stolas
wiedział, że plan nie należał do najbezpieczniejszych, zaś fakt, że tylko szczęście
pozwoliło uniknąć tragedii, dodatkowo mobilizował go, żeby tym razem wyciągnąć
jak najwięcej właściwych informacji.
Nie chciał
tracić czasu na transportowanie ogiera do lochów, więc rozkazał Grimbeakowi
zamknąć go w jednym z magazynów, do którego osobiście się teleportował.
Wykorzystał portal, by odesłać Millie i Moxxiego do swojego domu, by się nimi
zajęto i gdzie czekały na nich Octavia oraz Loona. Jego najdroższa córka była
bliska płaczu, kiedy usłyszała, co się wydarzyło. W końcu chodziło o jej
pomysł, a myśl o tym, że Moxxie mógł zginąć, napawała ją przerażeniem.
Zakodował
sobie w pamięci, by później z nią o tym porozmawiać, ale na początek musiał
skupić się na czymś innym. Czas nie był ich sprzymierzeńcem. Stolas musiał
dowiedzieć się, gdzie był Blitzo i kto stał za jego porwaniem. Czuł coraz większy niepokój,
rozważając wskazówki, które mieli. Porywacz wiedział o Grymuarze Światów i
chciał go dostać. Wiedział o jego relacji z Blitzo. Miał Anielskie Ostrze,
pieniądze i dostęp do najemników.
Stolasa coraz
bardziej martwiło, że porywacz zdawał się stać w hierarchii wyżej niż mogłoby
się wydawać. Może nawet chodziło o kogoś z bliskiego kręgu Lucyfera. Książę
miał tam wielu wrogów i wiedział, że jeśli nie zachowa ostrożności, to będzie
nie tylko koniec dla niego i Blitzo, ale również dla całej jego rodziny.
Przybywszy do
magazynu poprzez portal, Stolas dostrzegł związanego, uważnie pilnowanego przez
strażników piekielnego ogara. Grimbeak skinął głową na widok księcia. Stolas podszedł
bliżej, a jego demoniczna aura wypełniła każdy kąt. Już nie panował nad
frustracją i gniewem, a jego skrzydła zapłonęły, kiedy je rozłożył. Oczy
zalśniły szkarłatem, gdy z mocą spojrzał na ogara, aż ten zaskomlał i skulił
się niczym szczeniak.
Szpony
otoczyła fioletowoczarna aura, gdy Stolas wymierzył je prosto w klatkę
piersiową więźnia. Wbiły się w pierś jak w masło, nie tworząc ani rany, ani nie
upuszczając krwi. Ogar sapnął, czując jak szpony Stolasa owijają się wokół jego
serca. Zakrztusił się, kiedy sowi książę na krótko je zacisnął.
– Wiesz, co to
jest? – wyszeptał wprost do ucha ogara Stolas. – To twoje serce. Wystarczy
krótki uścisk, żebym je zmiażdżył i sprawił, że udławisz się swoją własną
krwią. Albo mógłbym tak zrobić z twoimi płucami. – Przesunął rękę, by sięgnąć
właściwego organu. Ogar zalał się łzami. – Albo wątrobą. Żołądkiem.
Kręgosłupem. Mogę nawet urwać ci jaja. Zmiażdżyć je. Przesunąć. Uformować w
dowolny kształt, aż zaczniesz błagać o śmierć. Mogę to i jeszcze więcej, psie.
Smród, który
wydobył się ze spodni ogara sprawił, że kilku strażników zmierzyło go
zniesmaczonymi spojrzeniami, ale Stolas miał to gdzieś.
– Proszę…
– Zadam ci
tylko dwa pytania, na które chcę usłyszeć odpowiedź. Jeśli nie, kilka kolejnych
godzin spędzisz na skomleniu jak suka – warknął Stolas. – Gdzie. Jest. Blitzo?!
– Nie… nie
wiem… – wymamrotał ogar. – Mój… mój pracodawca nigdy mi tego nie
powiedziaaaaał!
Stolas przez
kilka kolejnych minut ściskał jego kręgosłup, bliski tego, by go przepołowić.
Dopiero wtedy poluzował uścisk.
– Przy
kolejnej złej odpowiedzi wyrwę ci go przez tyłek! A TERAZ POWIEDZ MI, KTO ZA
TYM STOI!
Wtedy ogar
wykrzyczał imię.
Wykrzyczał je
tak głośno, że aż rozeszło się echem po całym magazynie, a wszyscy zamarli,
wpatrując się w więźnia. Moc Stolasa wyparowała pod wpływem szoku. Jego
skrzydła wróciły do normalności, zaś on powoli wycofał dłoń z piersi łkającego
ogara. Wpatrywał się w niego, rozważając to, co właśnie usłyszał i
zastanawiając się, czy było prawdą. Zażądał usłyszeć je raz jeszcze i wtedy
rozbrzmiało ponownie.
Książę
próbował znaleźć dowód na to, że ogra kłamie, ale nie był w stanie. Zarzekał
się na Szatana, że mówi prawdę i Stolas mu uwierzył. Wtedy też poczuł się tak,
jakby rozpadł się na pół. Jego dusza krzyczała z bólu na samą myśl o…
całkowitej zdradzie.
Przywoławszy
moc do pazurów, Stolas chwycił ogara za szyję i urwał mu głowę. Odrzucił ją i
kręgosłup na posadzkę, podczas gdy strażnicy przyglądali mu się w ciszy.
Grimbeak powoli podszedł bliżej i ułożył szpony na ramieniu Stolasa.
– Panie… Czy
wszystko dobrze?
– Nie,
Grimbeak – wyszeptał Książę Stolas, a jego oczy powoli zaszły mgłą. – Nic nie
jest dobrze.
***
Octavia nigdy nie czuła się
bardziej winna. Była pewna, że jej plan wypali, ale nie wzięła pod uwagę, że
ogary spróbują w ostatniej chwili zadźgać tego, kto mógłby im zagrażać. Teraz
to wydawało się tak oczywiste, że Octavia miała ochotę zdzielić samą siebie w
łeb za brak pomyślunku.
Niewiele
brakowało, by błąd kosztował Moxxiego życie, a Millie została wdową. Może i nie
miała z parą tak bliskich relacji jak z Looną, ale wciąż należeli do rodziny
(nawet jeśli piekielny ogar nigdy tego nie przyznała), poza tym niczym nie
zawinili. To też sprawiło, że Octavia przepraszała ich raz za razem, aż w końcu
przyjaciółka kazała jej się zamknąć.
– Dobrze,
załapaliśmy! Jest ci przykro – powiedziała Loona, przewracając oczami. –
Zobacz, Moxxie nie umarł. Pomimo bycia mięczakiem, ten sukinsyn ma szczęście i
zwykle wykaraska się z największej opresji, jasne?
– Ale ja…
– Księżniczko
Octavio. – Moxxie powoli usiadł na szpitalnym łóżku. – Nie obwiniam cię o to,
co się stało. Mimo moich wcześniejszych protestów, ostatecznie sam się
zgodziłem. Aczkolwiek – zerknął na Millie i Loonę – nigdy więcej nie będę
działać w przebraniu.
– Skarbie, nie
będziesz musiał, jeśli nie chcesz! – zapewniła Millie, obejmując męża za szyję.
Tuliła się do niego przez chwilę, nim złożyła pocałunek na jego policzku. – Jak
długo mam cię przy sobie, możesz robić, czego tylko pragniesz.
– Och, Millie
– wyszeptał Moxxie, odwzajemniając pocałunek. – Wiesz, że nigdy bym cię nie
zostawił.
– Millie… ja…
– zaczęła Octavia, ale powstrzymała ją uniesiona ręka Millie.
– Octavio,
przestań. Płacz i zamartwianie się nikomu nie pomogą. Najważniejsze, że Moxowi
nic się nie stało, a my dorwaliśmy sukinsyna, który sprzedał szefa – oznajmiła
z uśmiechem. – Uznajmy, że mieliśmy szczęście i darujmy sobie całe to „Co by
było, gdyby?”.
Octavia
zdążyła przytaknąć, zanim dostrzegła wchodzącego do Skrzydła Szpitalnego ojca.
– Cześć, tato.
Dowiedziałeś się czegoś… od…
Jedno
spojrzenie w oczy Stolasa wystarczyło, żeby Octavia zamarła. Wyglądał, jakby
ktoś wyssał z niego całą energię, zaś jego wzrok nie wyrażał niczego prócz
pustki. Dotychczas lśniące czerwienią oczy teraz wydawały się ciemne i
wyblakłe. Skrzydła luźno zwisały ku podłodze. Nie tylko ona dostrzegła zmianę,
bowiem również członkowie I.M.P. wydawali się zdezorientowani.
– Tato?
– Ja… Mam imię
– wyszeptał, jednak zamiast zadowolenia, jego ton zdradzał wyłącznie rozpacz.
– C-cóż… To
dobrze, tak? – Moxxie wysilił się na nerwowy uśmiech. – To oznacza, że możemy
uratować szefa!
Książę Stolas
nie podzielał jego entuzjazmu. Szczerze mówiąc, wyglądał okropnie. Octavia
przesunęła się bliżej, spoglądając na ojca z troską.
– Tato? Co się
stało?
Odwzajemnił
spojrzenie i wtedy dostrzegła łzy w kącikach jego oczu. Bez ostrzeżenia objął
ją i przygarnął do siebie.
– Octavio… Tak
mi przykro… Tak bardzo mi przykro…
– T-tato? –
Jej oczy rozszerzyły się. Przełknęła z trudem. – K-kto…?
– To Stella –
oznajmił z ciężkim westchnieniem. – To… twoja matka.
Matka.
Jej matka?
Nie, to nie
było możliwe. Mama potrafiła być surowa, poza tym nie przepadała za chochlikami
i innymi niższej klasy demonami, ale na pewno nie posunęłaby się do czegoś
takiego. Nie skrzywdziłaby ani taty, ani tym bardziej własnej córki. Nie, to
nie mogła być prawda!
– N-nie –
wykrztusiła Octavia, powoli się wycofując. – K-kłamiesz! Albo ten pies kłamie!
To nie może być ona!
– Octavio –
szepnął Stolas, przymykając oczy. – Przykro mi, ale powiedział mi prawdę.
Pragnęła
wykrzyczeć, że dał się oszukać, ale wtedy wszystko powoli zaczęło się układać.
Kto mógł wiedzieć o księdze ojca i o tym, do czego jej używał? Kto inny z
rodziny wiedział, że korzystali z niej również członkowie I.M.P? Kto inny miał
pieniądze i kontakty, by zatrudnić Vaaxa, ogary oraz posiadać wystarczający
rodowód, by zapewnić sobie lojalność tengu? Jak wiele razy matka narzekała, że
Octavia zadaje się Looną i jej postrzeganymi za demony niższej klasy
przyjaciółmi? Nie wspominając o niezliczonych kłótniach rodziców o Blitzo oraz
obawie przed utratą reputacji, gdyby na jaw wyszło, że ojciec sypiał z
chochlikiem. Octavia sądziła, że to głupie, skoro matka sama romansowała z
innymi, ale czy naprawdę jej nienawiść do Blitzo mogła być aż tak wielka?
Wtedy
pomyślała o rodzinie mamy. Dziadek Octavii był Upadłym. Nigdy nie poznała
Malphasa, bowiem zginął lata temu z rąk Aniołów, ale jego Anielskie Ostrze
stanowiło rodzinną pamiątkę. Babcia i wujek nigdy nie ukrywali obrzydzenia
względem romansu ojca z niższej klasy demonem. Z tego powodu rzadko chciała się
z nimi widywać. Matka spoglądała na niżej urodzonych z góry, ale wujek i babcia
otwarcie nimi gardzili. Dlatego Octavia nie chciała ich odwiedzać. Czy mogli
być z tym powiązani? Brali w tym udział?
Im dłużej się
nad tym zastanawiała, tym więcej kawałków układanki łączyło się ze sobą. To
musiała być matka. Zrobiła to. Skrzywdziła Blitzo. Skrzywdziła Loonę.
Skrzywdziła własną rodzinę.
Nie będąc w
stanie dłużej zaprzeczać, Octavia wpadła ojcu w ramiona i rozpłakała się. Jej
serce krzyczało za sprawą gniewu i zażenowania.
Dwa sowie demony trwały w swoich objęciach, a ich płacz rozbrzmiewał echem w całej posiadłości.
0 komentarze:
Prześlij komentarz