3 listopada 2017

Undertale: Opowieść o smoczym generale - Rozdział 6 [opowiadanie by Ksiri]

Notka od autora:  Historia toczy się w uniwersum Underfell'a, jeszcze przed pierwszą wojną z ludźmi. Głównym bohaterem jest Merik, syn generała potworzej armii. Chłopak chce w przyszłości pójść w ślady swojego ojca, a nawet zająć jego miejsce. Jednak jak na młodego potwora przystało, nie tylko to zaprząta mu głowę. Razem ze swoim przyjacielem, Asgorem, przyszłym królem potworów, starają się jakoś osłodzić sobie codzienne życie pełne obowiązków i morderczych ćwiczeń. 
Autor: Ksiri

Spis treści:
|
6 (obecnie czytany)7 |

 Przez chwilę wpatrywał się w swoje odbicie. Nie mógł uwierzyć w to co widział. Jakim cudem wyglądał jak człowiek? Gdzie podziały się jego skrzydła, rogi i ogon? Wszystko wydawało się takie nierealne jakbym znajdował się we śnie albo raczej koszmarze.

- Wyjaśnisz mi co tu się do jasnej cholery dzieje? - spytał, cały trzęsąc się ze złości.
- Nic nadzwyczajnego - Gaster wzruszył ramionami, jakby obecna sytuacja była czymś zupełnie
normalnym - To po prostu wynik mojego eksperymentu.
- Eksperymentu?! Eksperymentu?! Czy ty widzisz co się ze mną stało? Wyglądam jak człowiek! - gwałtownie odwrócił się w stronę alchemika - Masz to odkręcić!
- A jeżeli tego nie zrobię? - na twarzy Gastera pojawił się wredny uśmieszek.
- To przysięgam, że cię dorwę i zmuszę byś to zrobił. I ani ty, ani nawet cała potworza armia mnie przed tym nie powstrzyma.
- Och, doprawdy? Jesteś bardzo pewny siebie.

 Merik zacisnął mocno pięści, aż mu kostki pobielały. Miał wrażenie, że krew w nim buzuje, i że jeżeli Gaster wypowie choć jeszcze jedno słowo to rozerwie mu gardło. Choćby miał to przypłacić życiem.

- Powiedziałem - wycedził przez zaciśnięte zęby - Że masz to odkręcić!
- Nie.

 Ta jedna krótka odpowiedź wystarczyła. Merik rzucił się w stronę Gastera, nie za bardzo myśląc nad tym co robi. Po prostu czuł, że musi coś mu zrobić, bo inaczej po prostu nie wytrzyma. Nawet nie pomyślał o tym, że bez alchemika nie ma szans na powrót do dawnego wyglądu. Teraz liczyło się tylko to by dorwać Gastera. Wściekłość przesłoniła mu pole widzenia i jedyne co widział to wyniosły uśmiech potwora.
 Jednak gdy od młodego alchemika dzieliło go zaledwie pół metra ktoś złapał go od tyłu i podniósł do góry na pół metra.

- Puszczaj - ryknął i zaczął się wyrywać, ale mocny cios w głowę uspokoił go nieco.
- Merik, ogarnij się! - usłyszał znajomy stanowczy i wyniosły głos.

 Młody smok spojrzał za siebie i zobaczył, że trzyma go Asgore. Wyraz twarzy młodego władcy, był wyjątkowo srogi i poważny, choć można było dostrzec u niego lekkie zmęczenie jakby nie spał dobrze od paru dni.

- Asgore puść mnie! - warknął Merik spoglądając groźnie na swojego przyjaciela.
- Nie ma mowy, jeszcze komuś coś zrobisz - mruknął i postawił młodego smoka na ziemi, lecz dalej go nie puszczał.
- Ja komuś coś zrobię? Chyba sobie żartujesz! Jak mam zrobić coś komukolwiek w tej nędznej, ludzkiej formie?
- A może sam zobacz? - Asgore wskazał głową w stronę Gastera.
- O czym ty mó... - nim dokończył zerknął we wskazanym kierunku.

 Młody alchemik stał tak jak wcześniej z wyniosłym uśmieszkiem, ale teraz jego ciało było oplecione czymś na kształt ciemno fioletowych macek. które wyrastały z ziemi. Żeby tego było mało tuż nad jego głową lewitowała kość, w którą było wbite krótki sztylet w tym samym kolorze co macki.

- Co to ma być? - spytał Merik spoglądając to na Gastera to na Asgora, który w końcu go puścił, widząc, że przyjaciel nieco się uspokoił.
- Tak jak mówiłem, wynik eksperymentu.
- Że co?
- Też bylem zdziwiony - powiedział Asgor stając koło młodego smoka.
- Jak to, też? - Merik spojrzał zdziwiony na przyszłego władce.
- No cóż, powiedzmy, że wieczorem w dniu gdy udałeś się do Gastera, wpadłem do ciebie chcąc wyciągnąć cię na piwo do Gira. Ale zastałem tam tylko twojego ojca, który powiedział, że nie widział cię cały dzień. Dlatego od razu tu przyszedłem i Gaster powiedział mi co się stało.
- Prawie mnie zabiłeś - prychnął z Gaster pod nosem.
- Dokładnie, prawie. Bo dowiedziałem się, że wszystko powinno wróci do normy.
- Czyli wrócę do swojej dawnej postaci?
- Tak - odparł Asgore.
- Nie do końca - dopowiedział Gaster.

 Po usłyszeniu tych słów oba potwory zamarły, a w pomieszczeniu nastała głucha cisza. Po sekundzie Merik podszedł do Gastera i podniósł go na kilka centymetrów, przez co macki wypuściły go ze swych objęć, a fioletowy sztylet zniknął, tak samo jak kość.

- Jak to nie do końca?! - ryknął jeszcze bardziej wkurzony.
- Będziesz mógł wrócić do swojego dawnego wyglądu, ale dalej będziesz mógł przyjąć tą formę.
- Jaja sobie ze mnie robisz? Po jaką cholerę miałbym chcieć wrócić do tej...

 Nagle go olśniło. Cała złość z niego uleciała. Puścił Gastera, a na jego twarzy zagościł uśmiech.  Jednak po chwili przeistoczył się on w maniakalny śmiech. Asgore spojrzał na młodego smoka, jakby ten co najmniej stracił rozum.

- A tobie co odbiło? - spytał przyszły władca - Jeszcze chwilę temu chciałeś go rozszarpać - wskazał na Gastera.
- Nie rozumiesz? - spytał Merik, starając się opanować - Przecież to jest genialne. Och, tyle można by dzięki temu osiągnąć podczas wojny. Tyle informacji można by przechwycić, tyle misji zwiadowczych można by wykonać bez większego ryzyka.  
- Tak, tak wiem, miałem genialny pomysł - powiedział Gaster z dumą w głosie, ale nagle koło jego głowy przeleciał kolejny fioletowy sztylet, który pojawił się znikąd.
- Nie ciesz się tak Gaster. Choć faktycznie wyniki twojego eksperymentu są genialne, to nie zmienia to faktu, że zmusiłeś mnie do tego.
- Inaczej nie dałbyś się przekonać - odparł alchemik wzruszając ramionami.
- Nie wiem kto o zdrowych zmysłach by się dał - mruknął smok - Tylko powiedz mi jeszcze o co chodzi z tymi... dziwnymi fioletowymi rzeczami. - Nie za bardzo wiedział jak inaczej to nazwać.
- Och, to nic wielkiego. Zwykła część magii tego człowieka, z którego duszy pozyskałem tamtą substancję. Choć opanowanie jej powinno nie powinno być trudne, to radziłbym ci w najbliższym czasie nie denerwować się za bardzo, bo może wyrwać się spod kontroli i coś komuś zrobisz.
- Czy dla ciebie cokolwiek będzie niezwykłe? - spytał Asgore spoglądając z niezrozumieniem na oba potwory.
- Wątpię.
- Ech, nieważne. Muszę już wracać, tobie z resztą radziłbym to samo - powiedział Asgore i wskazał na
Merika - Tylko wróć do dawnego wyglądu.
- Ta, masz racje - odparł młody smok, patrząc jak przyjaciel wychodzi z pomieszczenia.
***
 Przez następną godzinę Meirk starał się wrócić do swojego dawnego wyglądu. Szło mu dosyć opornie, bo nie wiedział od czego właściwie miał zacząć, a Gaster jakoś nie kwapił się by mu pomóc. Pewnie z resztą sam nie wiedział jak to zrobić.
 Jednak w końcu udało mu się, a młody smok wyglądał tak jak wcześniej. Odetchnął z ulgą i w końcu udał się do domu, wcześniej żegnając się z Gasterem. Czuł się wyczerpany ostatnimi wydarzeniami i jedyne o czym marzył to ciepłe łóżko i błogi sen.
 Niestety jak to w życiu bywa, jego marzenia nie mogły się spełnić. Bo gdy tylko przekroczył próg domu, a ciepłe światło wydobywające ze środka oświetliło pogrążoną w mroku nocy ulicę, stanął twarzą w twarz ze swoim ojcem. Od razu gdy zobaczył jego wyraz twarzy to wiedział, że ma przerąbane.

- Gdzie byłeś?- spytał lekko wkurzonym głosem ojciec.
-Nieważne - mruknął Merik i chciał wyminąć ojca, lecz ten go zatrzymał.
- Dla mnie ważne. Dlatego powtórzę jeszcze raz. Gdzie byłeś?
- Z Asgorem na piwie i dziwkach, pasuje - warknął, mocno wkurzony Merik. Naprawdę chciał się już położyć, a ojciec jak na złość zaczął się teraz czepiać.
- Doprawdy? Nie sądziłem, że trwa to trzy dni.

 W tym momencie Merik poczuł jak lodowaty pot spływa mu po plecach. Był nieprzytomny trzy dni? Dlaczego Asgore lub Gaster nie wspomnieli mu o tym? Przecież to kluczowa informacja, a te barany musiały zapomnieć mu o tym powiedzieć.

- No dobra, masz mnie - podniósł ręce w geście poddania się. - Byłem na polowaniu na bestie i trochę za bardzo zaszyłem się w lesie.
- I mam rozumieć, że poszedłeś tam bez broni i wierzchowca.
- No wiesz jest sporo broni na tym świecie i mogłem dotrzeć tam na skrzydłach, tak więc... - nim dokończył ojciec przerwał mu gestem dłoni.
- Nie tłumacz się, nie mam zamiaru słuchać twoich kłamstw. - warknął starszy smok i przetarł sobie twarz
dłonią - Na razie idź do siebie.
- Dzięki ci - szepnął do siebie, gdy był już na schodach prowadzących na piętro.

 Gdy tylko znalazł się w swoim pokoju od razu położył się na łóżku i szczelnie okrył się kołdrą. Zamknął oczy i po chwili odpłynął do krainy snów.

***

 Niestety sen nie był mu pisany, gdyż po paru godzinach usłyszał czyjeś nawoływania zza okna. Mruknął zirytowany, po czym wyjrzał na zewnątrz.
- Asgore? - bardzo zdziwił się widokiem przyjaciela o tej porze - Co ty tu robisz?
- Uznałem, że jest jeszcze wcześnie i możemy wybrać się do Gira na jeden czy dwa kufle piwa.
- Jasnee..... A co się stało, że cię tak nagle wzięło na upicie się do nieprzytomności, bo obaj dobrze wiemy, że w twoim przypadku nie skończyłoby się na dwóch kuflach.

 Asgore przez chwilę milczał, przy okazji odwracając wzrok. Merik westchnął ciężko i zwlekł się z wyra. Z krzesła ściągnął swój płaszcz, po czym otworzył szerzej okno i zeskoczył na dół.

- Dobra powiesz mi na miejscu. Sam muszę się napić czegoś mocniejszego.
-Wiedziałem, że dasz się namówić - Asgore uśmiechnął się pod nosem, na co smok pokręcił ze zrezygnowaniem głową.

 Przyjął on swoją smoczą formę i ku jego zaskoczeniu stwierdził, że zmieniła się nieco. Choć wszystko wydawało się na swoim miejscu to miał wrażenie, jakby inaczej stał. Zerknął na swoje tylne łapy i spostrzegł, że to w nich się coś zmieniło. Jednak nieważne jak dokładnie by im się nie przyjrzał, to nie mógł wskazać konkretnej zmiany.

- Przestałeś się sobie przyglądać? - z zamyślenia wyrwał go głos Asgora.
- A tak, już. - mruknął spoglądając w stronę przyjaciela. - Chodź, lećmy już do Gira bo chyba zaczynam mieć omamy.
- I sądzisz, że alkohol pomoże ci rozwiązać ten problem?
- A czy kiedyś nie pomógł mi w jakimś problemie? - spytał retorycznie, po czym zniżył się, by Asgore mógł spokojnie wdrapać się na jego grzbiet, co ten szybko uczyni.
- W sumie racja.

 Nie minęło dużo czasu, aż znaleźli się na miejscu. Od razu weszli do środka i rozejrzeli się po głównej izbie. Prócz nich był tu tylko Gir, który wycierał jeden z kufli.

- Kogoż tu niesie o tej porze? - karczmarz, zerknął  na nowo przybyłych - Nie sądzicie, że to zbyt późna pora by chlać?
- Oj zamknij już tą swoją ognistą paszcze i nalej nam piwa - warknął Merik i usiadł przy jednym ze stołów.
- Znowu przegrałeś z ojcem, że tak się rzucasz? - zapytał żywiołak, nalewając alkohol.
- Uwierz mi, to coś znacznie gorszego.
- Skoro tak twierdzisz - mruknął Gir stawiając na ich stole piwo, po czym odszedł gdzieś na tyły karczmy.

 Przez chwilę między Merikiem, a Asgorem panowała cisza. Oboje popijali swoje napoje, choć ten drugi robił to dość szybko, sprawiając, że po minucie miał już prawie pusty kufel.

- Dobra o co chodzi? - spytał Merik, spoglądając z niepokojem na Asgora. Jego przyjaciel nigdy się tak nie zachowywał.
- Chyba poznałem swoją żonę.
Share:

2 listopada 2017

1 listopada 2017

Undertale: Jesteśmy tylko przyjaciółmi! - RAJUŚKU, MAGIA JEST WSPANIAŁA [Just Friends! - WOWIE, MAGIC SURE IS GREAT!] - tłumaczenie PL [+18]

 Autor okładki: Colin
Notka od tłumacza: Blueberry chce się pieprzyć. Chce się rżnąć. Jego młodszy brat Papyrus uważa, że to Twoja wina. Czy uda Ci się ukrywać przez Papyrusem związek z Sansem? Powodzenia dziewczyno, będzie Ci potrzebne!
Opowiadanie osadzone w uniwersum Underswap, dostosowane pod kobiecego czytelnika, pisane w formie pierwszej osoby Kluczową parą jesteś Ty x Sans, lecz pojawiają się rozdziały z Papyrusem. W każdym rozdziale dzieje się ostro i generalnie jest to erotyk z fabułą! Tak więc całość jest +18. 
Uwaga w opowiadaniu występuje wulgarne słownictwo, seks do granic wytrzymałości, różne zboczenia których teraz po prostu nie chce mi się wymieniać.
Autor: whoawicked
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik

SPIS TREŚCI
RAJUŚKU, MAGIA JEST WSPANIAŁA! (obecnie czytany)
Sans zawsze wydawał się taki niewinny, ale ja znam go lepiej. Dlatego nie wierzę w to pierdolenie... dobra, cóż, może początkowo dałam się nabrać.  Zawsze zgrywał głupka kiedy dochodziło do tematu o ptaszkach i pszczółkach, biorąc dosłownie wszystkie dwuznaczne podteksty jego brata... Tak, Sans zawsze uważał się za tego odpowiedzialnego brata, takiego który należycie zajmie się młodszym, wyższym bratem. Wszyscy uważali go za odpowiedzialnego, bardziej dojrzalszego. Pewnego dnia, jakiś tydzień temu, zapaliła mi się czerwona lampka... Cóż, niebieska będąc dokładniejszym. Przyszłam do KościoBraci aby pożyczyć coś od Sansa, ale otworzył mi Papyrus
-Jest Sans?
-ta, w swoim pokoju – Kiedy wchodziłam po stopniach na górę, zobaczyłam, że ma zamknięte drzwi. Nie robił sobie drzemek dodających sił tak późnym popołudniem, prawda? Właściwie, to nigdy nie drzemał za dnia. Podchodząc bliżej do drzwi, miałam wrażenie, że słyszę coś dziwnego z środka. Zaprosił kogoś? Wstrzymałam oddech i przystawiłam ucho aby podsłuchać.
-Taaaaak! Rżnij moją cipkę! Tak tak tak tak kurwa oooo taaaak! - Moja twarz była cała czerwona jak usłyszałam kobiecy głos, jej jęki i krzyki sprawiły, że coś ścisnęło mnie w żołądku. Czy Sans się z kimś jebie? B-Boże! Nie wiedziałam że on.... Czy on... Ale kogo... Powodowana zazdrością zaborczością ciekawością, nie umiałam oderwać ucha od drzwi.
Im dłużej nasłuchiwałam tym bardziej byłam świadoma tego co się dzieje. Głos kobiety był przytłumiony, a jęki jakieś dziwne, takie głośne i nieszczere, no i w tle grała chujowa muzyka... Czy Sans... ogląda porno? Nadal rumiana na twarzy uzmysłowiłam sobie, że pozostawiony sam sobie szkielet, bez nadzoru braciszka, ogląda pornografię...
-Tak! Wsadź mi go w dupę! Rżnij swoją małą dziwkę, rżnij mnie w dupę! - O mój Boże. Co za mały...! Miałam rękę na klamce. Co ja wyczyniam? … Kogo oszukuję? Wiem dokładnie co wyczyniam. Ciekawość wzięła górę kiedy opuściłam klamkę tak powoli i wolno, modląc się do Boga, aby mnie nie usłyszał. Potem kiedy pchnęłam delikatnie je i zajrzałam do środka. Jego pokój spowijała ciemność, ani jednego światełka, tylko łuna monitora jego komputera. Na nim zaś naga blondynka wijąca się z udawanej rozkoszy pod biodrami jakiegoś faceta, który zapychał ją od tyłu. Miała wielgaśne cycory które uderzały raz za razem w zieloną kanapę. Dostrzegałam pewne podobieństwo między sobą, a tą kobietą. Kilka miesięcy temu pofarbowałam włosy na identyczny kolor co ona. Zerknęłam na swoje piersi... Cóż, nie są aż tak wielkie ale nie mam na co narzekać. Znowu zerknęłam na Sansa, który siedział przed biurkiem plecami odwrócony w moją stronę, widziałam, że ma rozsunięte spodnie i lekko opuszczone, trzymał... Boże miłosierny... To... Patrzyłam kompletnie zaskoczona, kiedy jego kości pocierały sterczącego niebieskiego kutasa, kiedy ciche jęki jego rozkoszy robiły się coraz intensywniejsze. Jego członek, będąc szczerą, jest znacznie większy niż się spodziewałam po kimś, jego wzrostu (nie abym myślała o jego fujarze przy pierwszym poznaniu). Przesunął kciukiem po czubku przyrodzenia rozcierając kroplę nasienia. Oczywistym jest, że to nie jego pierwszy raz. Sposób w jaki się pieścił, jak poruszał dłonią, jak drażnił żebra nie pozostawiał złudzeń... Sans oglądał krzycząca kobietę, co jakiś czas przechylał głowę, aby zacisnąć zęby na swojej niebieskiej szarfie tłumiąc jęki rozkoszy. Widziałam, że jest blisko. Nie oddychał rytmicznie, częściej tłumił jęki w szarfę, poruszał ręką szybciej i szybciej. Dobry Panie... A potem, kiedy jęknął nieco głośniej i ostatni raz przeciągnął dłonią po sterczącej fujarze, wystrzelił niebieską spermą na podłogę. Zachłysnęłam się powietrzem widząc, jak szkielet zaspokaja się sam. Sans dalej pocierał wolniej swoją rękę, przeszył go kilka razy dreszcz. Westchnął ciężej i rozsiadł się w fotelu. Przez chwilę wyglądał na odprężonego, pozwalał sobie odzyskać normalny rytm oddechu, potem popatrzył na rękę i spodnie całe w jego spermie.
-Kurwa – jęknął ciężko. Nie mogłam uwierzyć, w to co usłyszałam. Czy to ten sam potwór, który używa określeń „rajuśku” i nazywa się „wspaniałym Sansem”? Mam wrażenie, że to ktoś zupełnie inny. Albo przynajmniej jakaś inna jego strona. Po szybkim (i cichym) zamknięciu jego drzwi zbiegłam po schodach postanawiając, że przyjdę jutro poprosić o to po co przyszłam dzisiaj. Nie umiałam przestać myśleć o tym co zobaczyłam. Czas zadać trudne pytanie. Czy Sans jest zdesperowany seksualnie? Szczerze, Sans nigdy nie okazywał się z jakiejkolwiek seksualnej strony. Zwłaszcza wobec mnie. To szkielet, nie miałam nawet pojęcia że ma.. te części... Wiem, że potwory uprawiają seks (a to dzięki temu, że Undyne i Alphys nie zamykają drzwi), więc to jasne, że Sans też ma swoje potrzeby. Czy Sans jest prawiczkiem? Jeżeli jest, to nie dlatego, że jest nieśmiały. To kompletny narcyz i jestem całkowicie pewna, że mógłby oczarować prawie każdą dziewczynę, jeżeli by tylko chciał. Nie. Jeżeli jest prawiczkiem to tylko dlatego, że zawsze stawiał na pierwszym miejscu Papyrusa. Czy to możliwe, że Sans nigdy nie myślał o seksie? Cóż... biorąc pod uwagę to w jaki sposób trzepał sobie patrząc na ludzką kobietę, nie w tym problem. A co, jeżeli Sans nie jest prawiczkiem? Z kim spał? Ja... Nie chcę wiedzieć. Wracając do wcześniejszej teorii. Sans zawsze dbał o brata upewniając się, że zawsze uda się do łóżka o właściwej porze i będzie jadł coś innego niż tylko miód. Może boi się, że jeżeli zacznie z kimś sypiać to zniszczy tę braterską więź jaką z nim ma? Sans nie był typem, który zadowoliłby się jednorazowym ruchankiem, natomiast chodzenie z kimś i ranki to zaangażowanie nie tylko emocjonalne ale i finansowe. Może nie szuka sobie dziewczyny właśnie dlatego, że w centrum jego świata jest brat? Może jednak nigdy nie miał czasu na tego typu rzeczy? Jeżeli miałby okazję, to czy by z niej skorzystał? Biorąc pod uwagę to co widziałam. Założę się o każdą sumę, że tak. W drodze do domu nie umiałam pozbyć się myśli o Sansie i teorii związanych z tym co widziałam. Nagle poczułam coś nowego... Od dawna się przyjaźnimy, lecz nigdy nie miałam okazji się do niego zbliżyć. Byłam pewna, że Sans jest aseksualny. Lecz widząc jego grubego, sterczącego kutasa, którym mógłby mnie przelecieć, widząc jaką przyjemność czerpał z tego co robił... Chcę go... Daj mu okazję, a z niej skorzysta... Dziewczyna z tego porno była do mnie taka podobna. To nie może być przypadek! Czy Sans chce ze mną to zrobić?! Szczerze, to właściwie jestem jedyną ludzką kobietą, która się z nim zadaje. Tak więc rodzi się kolejne pytanie. Chce ze mną to zrobić bo chce, czy dlatego, że nie ma alternatyw? Trzeba się dowiedzieć. Zatrzymałam się na światłach, potem zaparkowałam przed domem i udałam się do siebie zdeterminowana przeszukując szafę. Mam w planach zabrać prawictwo Sansa... O kurwa... Prawie zapomniałam... Papyrus... Może to i młodszy brat, ale jest strasznie nadopiekuńczy i zaborczy wobec Sansa. Raz udaliśmy się we trójkę do parku, Sans podszedł do kobiety bo zauważył jej białego Szpica Był zbyt zajęty zabawą z psem, że nie zauważył iż kobieta z nim flirtuje. Papyrus jednak, widział wszystko, zabrał dziewczynę na stronę, coś jej powiedział, nie wiem, co, ale szybko się zmyła. Spanikowana biorąc psa pod pachę. Patrzyłam zdziwiona na Papyrusa, który po prostu wzruszył ramionami. Może Papyrus, z całym swoim nihilizmem i pustotą emocjonalną, dba o brata o ten jest jedyną osobą wobec której wykazuje cokolwiek. Wie też, że Sans bardzo mocno angażuje się we wszystko, wliczając w to przyjaźń. Tak więc bez problemu można złamać mu serce... Może Papyrus nie chce, aby jego brat cierpiał? Ale ja nie chcę złamać serca Sansa, chcę aby krzyczał moje imię kiedy będziemy się parzyć jak króliki! Skoro chcę uwieść Sansa, będę musiała uważać na Papyrusa. Ale … wizja dzielenia łóżka z moim ukochanym szkieletem warta jest podjęcia ryzyka! Muszę uważać, ukrywać moje intencje przed Papyrusem i prawdopodobnie całym światem. Musze być pewna, że tylko Sans odczyta sygnały jakie będę mu posyłać.
Sans będzie mój.
Kiedy zaprosił mnie na noc z taco postanowiłam wcielić w życie mój diaboliczny plan.
-Człowieku, możesz mi podać sałatę z lodówki? - zapytał zaciskając rękę na nożu, kiedy ciął pomidory.
-Oczywiście! - rzuciłam rozanielona, ale nie dlatego, że pomagałam mu gotować. Co to to nie. Miałam na sobie bardzo krótką letnią sukienkę, która ledwo zakrywała mój tyłek. Kiedy dowiedziałam się, że tej nocy Papyrus będzie u Muffet's, nie założyłam tez majtek. I jedziemy! Poruszałam zmysłowo biodrami idąc do lodówki. Otworzyłam ją i pochyliłam się szukając sałaty, jaka była na wyciągnięcie ręki i na widoku. Musiałam pokazać swoje długie nogi i tyłek. Udawałam, że jej szukam mamrocząc, gdzie też może być sałata. Zaczęłam kołysać biodrami nadal trzymając głowę w lodówce. - Sans! Nie mogę znaleźć! - był zaskoczony.
-Co? Powinna być zaraz na... - usłyszałam, jak nóż upada na podłogę. Walczyłam z uśmiechem, mój plan działa! Pozwoliłam aby chwilę gapił się na mój wypięty tyłek, potem jakby nigdy nic wyprostowałam się i popatrzyłam na niego. Jego mina była cudowna! Rumienił się na niebiesko, światełka w jego oczodołach prawie zniknęły. Kiedy zdał sobie sprawę, że na niego patrzę, zamrugał kilka razy aby ukryć zawstydzenie.
-O-oh! R-rany.. N-nie chciałem.. - pochylił się aby podnieść nóż i wrzucił go do zlewu. Widziałam, jak się poci. Podeszłam do niego upewniając się, że moje piersi dotykają jego pleców.
-O nie... zaciąłeś się? - Nagle wykrzywił twarz w grymasie bólu (co za aktorzyna!) - Ałłł Ałć, ojej, tak, tak, skaleczyłem! M-możesz pociąć pomidory za mnie? Musze opatrzeć ranę! - I uciekł. Wszystko poszło zgodnie z moim planem. Postanowiłam skończyć potrawę za niego. Ten opatrunek zajął mu zaskakująco dużo czasu. Wiedziałam dokładnie co robi. Nie słyszałam, aby wbiegał do swojego pokoju, więc pewnie zamknął się w ubikacji. Wyobrażałam go sobie pochylonego nad muszlą, jak opierał głowę o ścianę, miał opuszczone spodnie i wariacko trzepał kapucyna wyobrażając sobie, jak wchodzi w moją cipkę. Wyobrażałam, jak jęczy moje imię przeszywany raz po raz dreszczami rozkoszy. Założę się, że wyobrażał sobie jak zdziera moją sukienkę i oh.. jak wsuwa swój język we mnie by mnie spróbować, a potem zaczyna mnie rżnąć, a potem...
Sans wrócił po dziesięciu minutach, wyraźnie odprężony. Rumienił się kiedy na mnie spojrzał, ale nie zbyt mocno. Postanowiłam go zakłopotać
-Gdzie opatrunek? - rzuciłam niewinnie. Otworzył szerzej oczy, zerknął na „ranną” rękę, a potem na mnie, schował ją za sobą.
-N-nie mogłem nic znaleźć!
-Oh, boli?
-A-ANI TROCHĘ! - szybko odpowiedział – S-samo się wyleczyło! Widzisz? - pokazał rękę, udając, że jego moce zadziałały w mgnieniu oka – RAJUŚKU, MAGIA JEST WSPANIAŁA! - wrócił do gotowania. Mój słodki mały Blue, od teraz będzie tylko trudniej...
Długo leżałam w nocy zastanawiając się, co powinnam dalej zrobić z Sansem, kiedy nagle dostałam od niego smsa.

Sans 23:18 | ŚPISZ?

Ja 23:19 | Sans? Dlaczego nie śpisz?

Sans 23:23 | CHCĘ CIĘ O COŚ ZAPYTAĆ

Ja 23:23 | O co?

Sans 23:24 | CZY... LUBISZ MNIE?

Ja 23:24 | Pfff jasne, lubię cię. Jesteś wspaniałym przyjacielem

Sans 23:25 | NIE... ZNACZY SIĘ....

Sans 23:29 | NIE MA INNEJ MOŻLIWOŚCI NIŻ PO PROSTU ZAPYTAĆ!

Sans 23:29 | Pójdziesz ze mną jutro na randkę?

Serce waliło mi jak dzwon kiedy przeczytałam wiadomość, raz jeszcze i jeszcze jeden raz. Chciałam krzyczeć z radości. Mój plan działa! Sans musi mnie zaprosić na randkę nim będzie chciał się ze mną grzmocić! Wiedziałam, że Sans jest raczej typem romantyka, ale rany, ja nie jestem już małą dziewczynką.

Ja 23:30 | Jasne, brzmi świetnie :)

Sans 23:30 | !!!!!!!

Sans 23:30 | CZŁOWIEKU!

Sans 23:30 | OBIECUJĘ, ŻE TAN RANDKA BĘDZIE NAJLEPSZĄ W TWOIM ŻYCIU!

Sans 23:30 | ZAKOCHASZ SIĘ WE WSPANIAŁYM SANSIE NATYCHMIAST!

Sans 23:31 | JUTRO O 20:00 U MNIE, BĘDZIEMY OGLĄDAĆ FILMY!

Ja 23:32 | Jasna sprawa!

Sans 23:33 | Mogę cię o coś poprosić?

Ja 23:33 | Jasne, o co?

Sans 23:34 | Jutro też nie zakładaj majtek.

Zamarłam. Poczułam jak trudniej mi się przełyka ślinę. Czułam jak coś zaciska mi się na brzuchu. Moja twarz paliła od rumieńca kiedy musiałam raz jeszcze przeczytać tę wiadomość. Wyobrażałam sobie jego niski, głęboki głos, szepczący te same słowa do mojego ucha
-Jutro też nie zakładaj majtek – a potem zaczęłam wyobrażać sobie co innego mógłby mi powiedzieć. Chciałam się szybko tego pozbyć. Jasne, to oznacza, że plan na Sansa zadziałał iście diabolicznie dobrze. Chociaż nie podobał mi się koncept zakładania tego co chce, ale chciałam tego zachowania, sama się o nie prosiłam. Może ostatecznie Sans nie jest taki niewinny jak przypuszczałam? Jasne, pytanie błądziło po mojej głowie. Dlaczego ja, człowiek jakiego zna od dwóch lat, nagle stał się dla niego interesujący? Dlaczego nagle mnie zapragnął? Zaczynałam czuć się niepewnie tuląc twarz do poduszki. Nie mogę się doczekać jutra. Ale jednocześnie... co planuje dla mnie Sans?
Share:

EVENT: Halloween 2017 - Masz się bać!

Jak zawsze, serdecznie dziękuję za tym, którzy wzięli udział w evencie! 

Lecz nim podam Wam link, kilka zasad aby wszystko było jasne. 
1 - Niniejsze pozycje są naszą pracą zbiorową. Tak więc jako takie mogą być drukowane przez Was pod warunkiem, że będzie tylko na domowy użytek i na waszą półkę. Jeżeli postanowicie wydrukować - proszę o nadesłanie zdjęcia. Tak, aby można było się pochwalić. Zdjęcie albo samej wydrukowanej pracy, albo Was trzymających druk. Fajnie by to wyglądało :D No i zostanie pamiątka na zawsze. Hehe. 
2 - Pod każdą pracą jest podany pseudonim autora. Niektórzy podali mi swoje strony, inni nie. Lecz nie wolno zabierać cudzej pracy i umieszczać ją w innym miejscu bez wcześniejszej zgody autora. 
3 - Autorzy prac mają do nich pełnię praw i mogą je umieszczać gdzie chcą. Miło byłoby jakby dodali, że są to pozycje na event i link, ale nie jest to nic wymaganego. 
4 - Jeżeli komuś nie otwiera się link proszę dać znać w komentarzu. 
5 - Jeżeli ktoś chce to na maila proszę do mnie napisać na yumimizuno@interia.pl

Nie przeciągając dłużej, oto i nasze wspólne dzieło!

 Masz się bać!
(stron 61)
Share:

Undertale: Te ciche momenty - Początek końca [In These Quiet Moments - The Beginning of the End - tłumaczenie PL]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:

Bardzo chciałaś, aby wszystko było jak dawniej, lecz nie było. Początkowo tego nie zauważyłaś, ale po tygodniu wyraźnym było, że każdego dnia Sans oddalał się od Ciebie coraz bardziej. Nie jakoś drastycznie, ale powoli, stopniowo, wasze zwyczaje przestawały istnieć. Pierwszej nocy został u Ciebie, potem jednak coraz rzadziej. Pytałaś się, czy Ty możesz spać z nim, zgadzał się, jasne, lecz usypiał wtedy na kanapie w salonie. Wieczory Spaghetti były bezpieczne, lecz wasze przerwy na śniadanie stopniowo zanikały. Czekałaś, jak zawsze, z uśmiechem i mocno bijącym sercem, mając nadzieję, że zobaczysz go w sklepie, lecz dostawałaś tylko sms'a „nie przyjdę” albo „praca”. Zanikło też wspólne wieczorne czytanie, robiłaś dla niego herbatę, choć go nie było. Zerkałaś znad książki aby coś mu powiedzieć, lecz dostrzegałaś na siedzeniu obok tylko pustkę. Zasypiałaś kilka razy na balkonie nie wiedząc dokładnie jak masz się czuć z tym wszystkim. Smutek ćmił ból w Twoim sercu, nie wiedziałaś czy starczy czasu, aby wyleczyć ten ból. Wiedziałaś, że po tym przez co razem przeszliście będzie potrzebował czasu. Przypominając sobie jak zareagowali Twoi rodzice, zaczynałaś wszystkiego żałować. Winiłaś się za to co się stało. Jasne, zaczęłaś zdawać sobie sprawę, że zakochałaś się w tym kościstym dupku, ale teraz wolałaś skupić się nad powodem unikania kontaktu z nim. Zmieniał się, jakbyś była toksyczna. Inaczej reagował na Twój dotyk. Nie odwzajemniał, albo się odsuwał, początkowo tego nie zauważyłaś, lecz kiedy puszczał Twoją rękę po kilku chwilach od momentu jak go złapałaś.... walił wtedy sucharem i oboje się śmialiście, ale to nie poprawiało nic. Nic co robił nie było zbyt oczywiste. Trzeba był usiąść i pozbierać te wszystkie oznaki do kupy. I co teraz? Pogadasz z nim, a może dasz mu spokój i pozwolisz, aby sam sobie poradził z tym co się dzieje w jego głowie? Co gorsze, bałaś się, że jeżeli będziesz chciała z nim porozmawiać, on może Cię znienawidzić. Albo zdać sobie sprawę z tego, że nie jesteś tym czego chce. Kiedy sobie to uzmysłowiłaś, z całych swoich sił chciałaś nakłonić go do seksu. Odpowiadał, że jest zmęczony, albo musi jeszcze coś załatwić. Serce Ci drżało, zamknęłaś usta. Twoje otoczenie też zauważyło, że coś się zmieniło. Starałaś się zachowywać normalnie, no dobra, byłaś może nieco weselsza i szerzej się uśmiechałaś niż zazwyczaj, ale i tak wszystko po Tobie było widać. Spędzałaś w domu tak wiele czasu ile mogłaś niechętnie go opuszczając. Jackie chciała wyciągnąć z Ciebie to co się dzieje, ale kłamałaś. Wiedziałaś, że sama znajdzie problem ale da Ci czas, abyś sama w razie czego do niej z tym pobiegła. Piotrek marudził to tu to tam, że obijasz się w robocie bardziej niż zwykle. Anka zastanawiała się, dlaczego nie odbierasz od niej telefonów i nie odpisujesz na wiadomości. Pieprznij się w głowę królowo dram! Mówiłaś do siebie. To nie jest koniec świata! A co ważniejsze! Nie załamuj się! Co jeżeli w taki sposób on próbuje wszystko przetrawić? Robiłaś to co zawsze, małe, codzienne rytuały, starając się trzymać sprawy takimi jakimi były wcześniej... Pewnego wtorku miarka się przebrała. Sans totalnie Cię olewał i wkurwiłaś się doszczętnie. Wstałaś z kanapy, poszłaś do jego drzwi, uniosłaś dłoń aby zapukać. Pieprzyć to. Pomyślałaś i otworzyłaś wchodząc do środka. Musisz to załatwić tu i teraz, bo wieczorem walnie jakiś kawał i zleje wszystko. Papyrus patrzył na Ciebie zaskoczony stojąc w kuchni.
-WITAJ! NIE SŁYSZAŁEM JAK PUKAŁAŚ, CIESZĘ SIĘ, ŻE SAMA WESZŁAŚ! - powiedział zadowolony. Uśmiechnęłaś się słabo starając się ukrywać rozgoryczenie
-Cześć Papyrus, jest Sans? - zaprzeczył
-NIE, JEST W PRACY! NIE POWIEDZIAŁ CI? - wyglądał na zmieszanego. Zmarszczyłaś brwi.
-Nie, nigdy mi nie powiedział gdzie pracuje. Wiesz? - Paps oparł się o ścianę i zamyślił.
-WŁAŚCIWIE, TO NIE, ALE WIEM, ŻE MOGĘ SIĘ DOWIEDZIEĆ, CHWILĘ, PRZECHYTRZĘ GO – wyciągnął telefon by napisać wiadomość
-Nie musisz tego robić Paps, on i tak....
-SKORO NIE POWIEDZIAŁ MI GDZIE JEST ZATRUDNIONY, CHCE MNIE PRZED CZYMŚ BRONIĆ – wywrócił oczami – PRZYSIĘGAM, KIEDY PEWNEGO DNIA ODKRYJE, ŻE JESTEM JUŻ DOROSŁY, BIEDAK SIĘ ZAŁAMIE – milczałaś przez chwilę aby parsknąć śmiechem.
-Troszczy się o ciebie! Dlaczego taki jesteś? - chichotałaś. Sans faktycznie był trochę nadopiekuńczy.
-W ISTOCIE, DLATEGO POZWALAM MU BYĆ CZASEM TAKIM. JEDNAK, STANOWCZO MUSISZ SIĘ Z NIM ROZMÓWIĆ. JESTEM ZMĘCZONY TYM, ŻE CAŁY CZAS CHODZI OSOWIAŁY – zmarszczył brwi. Wzruszyłaś ramionami nie wiedząc co powiedzieć, poszłaś do kuchni i usiadłaś na krzesełku
-Od dawna taki jest – zaśmiałaś się – Nie wiem co go gryzie, ale się dowiem – Wiedziałaś co go gryzie.
-OH! - krzyknął – OH! NIE POWIEDZIAŁEM CI WCZORAJ, ALE DOSTAŁEM SIĘ NA KULINARNY TRENING! - otworzyłaś szerzej oczy i klasnęłaś w ręce
-Co? To wspaniale! - krzyknęłaś – Jasna cholera! Jestem z ciebie taka dumna!
-JA Z SIEBIE TEŻ! ZA TYDZIEŃ ZNIKAM NA MIESIĄC! WIĘC PROSZĘ NAPRAWCIE WASZ WZAJEMNY STOSUNEK PRZED TYM CZASEM, ABYM MÓGŁ WYJECHAĆ BEZ ZMARTWIEŃ O SANSA I O TO, ŻE NIE ZROBI Z SIEBIE KOMPLETNEGO KLOSZARDA!
-Jasne! Nie martw się. - uścisnęłaś go mocno – Rany, tak się cieszę – Papyrus wyszczerzył się.
-DZIĘKUJĘ, ŻE WE MNIE WIERZYŁAŚ, PRZYJACIÓŁKO! - odezwał się jego telefon – JA TEŻ BĘDĘ WIERZYĆ W CIEBIE. MASZ. TU JEST ADRES. POWIEDZIAŁEM MU, ŻE BĘDZIE MI POTRZEBNY W RAZIE WYPADKU DO PAPIERÓW – wyglądał na dumnego z siebie. Zaśmiałaś się znowu
-Jesteś pewny, że chcesz mi go dać?
-OCZYWIŚCIE, A TERAZ PĘDŹ I PROSZĘ, NIE SPRAWIAJ, ABY GO ZWOLNILI JEŻELI FAKTYCZNIE PRACUJE – uśmiechnęłaś się
-Spróbuję, ale nic nie obiecuję – Twój telefon się odezwał – Powiem ci co się stało kiedy się dowiem, dobra?
-DZIĘKUJĘ, A TERAZ IDŹ JUŻ – pomachał Ci i wypchnął z mieszkania. Poszłaś do siebie, ubrałaś kurtkę, wpisałaś w google adres i zamrugałaś kilka razy. Złoty Kot? Co Sans kurwa robi w klubie ze striptizem?! Zbiegłaś po schodach starając się rozwiązać zagadkę. Złapałaś taksówkę, podałaś mu adres próbując trzymać nerwy na wodzy kiedy pytał się o niego ponownie. Gdyby Sans był człowiekiem, byłabyś na niego wkurwiona, ale nie był. Wpadł tam? Pracuje? Znalazł by tam zatrudnienie? Ochroniarz? Może. Barman? Nie byłaś pewna. Wysiadłaś z taksówki płacąc przewoźnikowi, nie patrząc właściwie ile dałaś mu napiwku. Podeszłaś do drzwi. Stałaś chwilę rozglądając się. Może to kawał? Słyszałaś muzykę z środka i głos zza drzwi.
-Kochanieńka, wchodzisz? - otworzył Ci mężczyzna w średnim wieku, ubrany w kraciastą zapinaną koszulę. Stał za kasą, włosy upięte w kucyka i wyczesana broda. Weszłaś powoli. Jak wcześniej stresowałaś się tym, że Sans tutaj jest, tak teraz sama stresowałaś się tym, że Ty tutaj jesteś. - Nie bój się, nikt tutaj nie gryzie. Byłaś tu kiedyś?
-Ta – zerknęłaś na telefon – Właściwie. Przyszłam tutaj kiedyś z koleżanką na jej wieczór panieński – Powinnaś go zapytać?
-Więc znasz zasady – wskazał na te zapisane na ścianie – Możesz mieć telefon, ale nie wolno ci z niego korzystać, jasne?
-Ta. Wiesz... Mam dziwne pytanie – zaczęłaś, uniósł brwi – Czy pracuje tutaj niejaki Sans?
-Heh, przyszłaś tu dla tego kościotrupa? Wiele osób tutaj wpada aby go zobaczyć. Chcesz się z nim zabawić czy z ciekawości? - zarumieniłaś się. Co Sans tutaj kurwa robi?
-Właściwie, jestem jego dziewczyną – powiedziałaś z naciskiem. Mężczyzna był zaskoczony i zrobił krok do tyłu
-A! Więc jesteś ____? - przytaknęłaś – Cholera. Wchodź. Pracuje przy barze. Nie bój się, wejście za darmo – zauważyłaś, że facet zaczyna się pocić ze stresu.
-Dzięki – rzuciłaś chłodno i weszłaś. Klub nie zmienił się za bardzo od ostatniej wizyty. Ciemno i wiele neonowych kolorowych światełek umiejscowionych w różnych miejscach, krzesełka ustawione pod sceną i w różnym miejscach na środku. Nie było zbyt wiele osób, na scenie stała jakaś ładna dziewczynka tańcząca do jakiegoś rapowego bitu jakiego nie rozpoznawałaś. Skierowałaś się w stronę baru lecz zatrzymałaś się szybko dostrzegając plecy swojego kościstego faceta kiedy miksował drinki. Usiadłaś stukając palcami w blat, czekając, aż się odwróci w Twoją stronę. Kiedy tak zrobił dostrzegłaś jak jego źrenice na chwilę znikają.
-masz – rzucił do klienta – zaraz wrócę.
-Barman? - starałaś się brzmieć tak miło jak się dało – Chcę się czegoś napić – Sans cicho westchnął i podszedł do Ciebie – No i witaj!
-cześć – poluzował krawat – więc... byłaś w okolicy czy...?
-Ty i ja. Musimy pogadać – rozejrzał się – Teraz – dodałaś stanowczo. Przytaknął i poszedł na chwilę na tyły, zaraz potem wyszedł.
-dobra, idę na przerwę, nie miałem jej jeszcze, chodź, tędy – chwycił Cię za dłoń, czym Cię zaskoczył. Poszłaś za nim pozwalając przeprowadzić się przez drzwi na zaplecze i nagle poczułaś znajome niemiłe uczucie przenoszenia i byłaś... w swoim mieszkaniu.
-Czy ty mnie właśnie kurwa teleportowałeś? Bez pytania? Co się z tobą odpierdala Sans?! - krzyczałaś wyrywając rękę rozwścieczona. Sans usiadł na kanapę chowając twarz za dłońmi
-słuchaj, pomyślałem, że potrzebujemy trochę prywatności więc... no wiesz – jękną zza palców. Chciałaś pierdolnąć go w ten pusty łeb, ale zamiast tego usiadłaś obok krzyżując na piersi ręce
-Słuszna uwaga. Teraz rozmowa – rzuciłaś po prostu. Twój umysł wariował. Powinnaś być zła? Zazdrosna? Kurwa, nie wiesz już co się dzieje. Dlaczego nie przeszkadza Ci to, że pracuje w klubie ze striptizem?! Ale znowu gość ci zasugerował zabawę z nim, no i Sans nie chciał, abyś tam była... Twój chłopak przez chwilę trzymał twarz za rękami jakby bał się ją pokazać. Powoli, zaczął się podnosić.
-to tylko praca – rzucił, ale to wszystko co powiedział, wyglądał na zmęczonego
-To tylko praca – powtórzyłaś, dając jasno do zrozumienia, że ta odpowiedź Cię nie zadowala
-cóż, tak, to jedyne miejsce gdzie zatrudnili mnie z marszu i kurwa, płaca o wiele lepiej niż w supermarkecie
-Nie o to chodzi Sans! - uniósł brwi.
-co? myślisz że nagle zacząłem lecieć na ludzi bo lecę na ciebie? - Tak
-Nie! - krzyknęłaś.
-więc gdzie tu kurwa problem? - warknął sfrustrowany
-Dlaczego mnie okłamałeś? Dlaczego się ukrywałeś? Dlaczego unikałeś? To głupie! - uniosłaś ręce. Patrzył na Ciebie jak opuszczałaś je – Dlaczego gość przy kasie oferował mi zabawę z tobą?
-co? - uniósł głos o oktawę wyżej.
-Ten co stoi przy kasie. Zapytał, czy przyszłam się pobawić, czy z ciekawości. To samo w sobie brzmiało chujowo Sans – ten warknął starając się schować w materiał kanapy. Jego źrenice zrobiły się tak maleńkie, że prawie całkowicie zniknęły.
-chryste, to zabrzmiało jakbym był pierdolonym żigolo czy coś, nie, ludzie lubią przychodzić i na mnie patrzyć, to wszystko, przysięgam, jestem tam właściwie nowością, no i postanowiłem się zabawić, wiesz? skoro jestem szkieletem, to jestem szkieletem – wzruszył ramionami – po północy pozwalam im wsuwać mi napiwki między kości i takie tam chujostwa, dalej serwując drinki, czasami kogoś wywalę, to wszystko.
-To brzmi... poniżająco
-bo jest – wyglądał na zawstydzonego – ale dobrze płacą, więc mam to gdzieś – Wyraźnie, nie chciał rozmawiać na ten temat. Więc może nie chodziło o klub ze striptizem, ale dlatego, że sprzedawał swoją godność?
-Chodzi o to, że mi nie powiedziałeś. O to chodzi. Nie próbuj sprawić, aby było mi cię szkoda. - starałaś się ogarnąć – Zrozum, potwór czy nie, klub gogo brzmi źle – Sans westchnął ciężko, nie wiedziałaś, że może tak wiele w sobie zmieścić
-kurwa, wiem, wiem, a jak miałem o tym powiedzieć swojej dziewczynie? gdybym powiedział, że zostałem barmanem, wiedząc jak bardzo lubisz pić, chciałabyś przyjść i ….
-Dowiedziałam się w jeszcze chujowszy sposób. To mnie wkurzyło. - nie wiedziałaś dokąd zmierza ta rozmowa. Byłas wkurzona na wiele rzeczy, ale o tej teraz najlepiej się gadało – Ja mówię ci właściwie o wszystkim
-ta, o wszystkim co kurwa ważne, jak o przyjacielu który chciał cię zgwałcić i o tym, że twoja matka to rasistka, a może o tym zapomniałaś? - nagle jego głos był przepełniony jadem. Potrzebowałaś chwili na przeanalizowanie jego słów.
-Przepraszam? - byłaś urażona. Sans popatrzył na Ciebie, już się nie bronił, zaczął atakować
-ty też przede mną ukrywasz wiele rzeczy, nie jesteś ze mną szczera, więc nie wiem dlaczego ja tutaj mam być kurwa tym złym – warknął wściekły.
-O czym ty kurwa mówisz? - byłaś zmieszana
-a chcesz mi coś powiedzieć?
-Tak, jesteś chujem, i nie mam pojęcia o czym gadasz
-mettaton – wypluł z siebie to słowo jakby samo w sobie było obrzydliwe. Przez chwilę nie wiedziałaś o co chodzi, a potem sobie przypomniałaś. Nie powiedziałaś mu, bo nie pytał. Papyrus nie chciał, abyś wyskoczyła z tym, więc milczałaś.
-Co z nim? - miałaś nadzieję, że to załagodzi sprawę. Był zły na Mettatona? Ale nie wiedział, że wiesz. Sans uniósł brwi, wiedziałaś że czyta z Ciebie jak z otwartej księgi
-nie baw się ze mną, dzieciaku, wiedziałaś i mi nie powiedziałaś.
-Nie pytałeś. - warknął
-nie musiałem – Był wściekły, rozwścieczony. Od jak dawna wiedział? Od jak dawna to w sobie trzymał? Chwileczkę... To nie Ty jesteś winna, to ten pojebaniec powinien mieć problem, nie ty!
-Nie złość się, pusty łbie. Twój brat jest dorosły, no i zapewniam cię, że oni dzielą się wszystkim. Nie zmieniaj tematu. Nadal nie powiedziałeś mi co jest z nami nie tak.
-ah tak? - powiedział i nic nie dodał. To wkurzające.
-Tak! - krzyknęłaś – Sans, o co ci kurwa chodzi? Unikasz mnie, nie sypiasz ze mną, no i pracujesz w pierdolonym klubie! - wzruszył ramionami, co tylko dolało oliwy do ognia – Odpowiedz debilu!
-grasz poszkodowaną, rozumiem – wyglądał na znudzonego – tego się po tobie spodziewałem, to wszystko?
-Pieprz się – syknęłaś – Odpowiesz mi czy będziesz tańczył dookoła tematu jak dzieciak na dyskotece w przedszkolu? - Sans zmarszczył brwi mierząc Cię spojrzeniem. Przełknęłaś z trudem ślinę.
-ty nawarzyłaś piwa, a ja je piję, jasne, wielkanoc z twoimi staruszkami była ciężka, wiesz? nie rozumiem dlaczego nadal chcesz być z potworem po tym wszystkim, no i nie wiem dlaczego miałbym zadawać się z ludźmi, którzy mnie nienawidzą
-Jezu, Sans, przepraszam. Jak wiele razy mam przepraszać? Nie wiedziałam, że tak się stanie
-telefon, tygrysie, zwykły telefon mógł zaoszczędzić nam tych zmartwieć – jego głos był smutny, ale normalniejszy – mówiłem
-Wiem, wiem!
-cóż, jestem zmęczony jak mam byś szczery – to było dziwne co powiedział później – nie wiem jak chcesz dalej udawać akceptację do naszych różnic
-Sama nie wiem, chodzę z pierdolonym szkieletem, więc myślę, że daję sobie radę
-nie dajesz – szepnął tak cicho, że ledwo usłyszałaś – z jakichś dziwnych powodów udajesz, że nasz związek jest normalny, choć nie jest, kiedy to zrozumiesz?
-O rany, dziękuję – wywróciłaś oczami – A kiedy ty zrozumiesz, że nasz związek jest normalny, tylko my nie? Kłócimy się o to samo o co kłócą się wszyscy!
-nie całkiem – westchnął, wydawał się teraz taki maleńki.
-Sans, myślałam, że ten temat już przerobiliśmy. Nie zostawię cię, bez względu jak bardzo tego chcesz – uśmiechnął się lekko
-cóż, tak, gadaliśmy na ten temat, ale problem nie zniknął – wywróciłaś oczami, jego źrenice zabłyszczały 
-Daj spokój, to moja decyzja. - nagle zacisnął ręce w pięści i uderzył nimi w kanapę.
-twoja decyzja! robię wiele z tego co ty chcesz i żyję z twoimi decyzjami, ale czy ty kurwa pytałaś kiedykolwiek czego ja chcę?
-Powiedziałeś, że chcesz... - pauza. Próbowałaś sobie przypomnieć – Powiedziałeś, że chcesz abym była szczęśliwa
-właśnie – nie czułaś się lepiej, czułaś się jeszcze gorzej
-A ja nie zapytałam, co ciebie uszczęśliwia – powiedziałaś pusto
-nie – i nagle jego złość zniknęła. Tak jakby pozbył się jej całej
-Co cię uszczęśliwia – W Twoim głosie czuć było jad. Uniosłaś brwi i skrzyżowałaś ręce patrząc na niego, zmuszając go do odpowiedzi.
-to nie ma znaczenia – zerknął na zegarek – wracam, nie mam całej godziny
-Przepraszam? - krzyknęłaś – Wrzeszczysz na mnie i wracasz do pracy?
-tak, takie życie – wzruszył ramionami. Starał się uśmiechnąć, ale mu to nie wychodziło.
-Spierdalaj – rzuciłaś prosto, przytaknął i z mgnieniu oka, już go nie było. Stałaś zszokowana, teleportował się? Co to kurwa miało znaczyć? Krzyknęłaś rozwścieczona i rzuciłaś poduszką. Kopnęłaś się w nogę. Krzyknęłaś. Upadłaś na kanapę wściekła i obolała. Chuj z nim! Chuj z nim! Z kieszeni wyciągnęłaś telefon. Zadzwoniłaś do Jackie. Po kilku sygnałach odebrała
-Co tam bestio?
-Hecho, JUŻ! - głos Ci drżał. Słyszałaś, jak wciągnęła powietrze zaskoczona
-Tak, tak. Wszystko dobrze? Nic ci nie jest? - była zmartwiona. Słyszałaś, jak chwyta za klucze. Też tak zrobiłaś.
-Nie! Znaczy się tak! Ale nie! Ja …. spotkajmy się w Hecho. Idę. Masz czas – rozłączyłaś się. Wiedziałaś, że przyjdzie. Ubrałaś się i wyszłaś z mieszkania.
Co do kurwy? Co do kurwy? Co to kurwa miało znaczyć?! To było głupie! Ludzie dziwnie się na Ciebie gapili kiedy szłaś chodnikiem, ale miałaś to gdzieś. Niech się gapią. Poprawiłaś kurtkę słysząc grzmienie w oddali. Cudownie, jedyne czego teraz potrzebujesz to pierdolony deszcz. Na całe szczęście Hecho nie jest daleko. To mały bar w którym grali „Dzień Umarlaka” co odczytałaś jako cudowną ironię losu. Warcząc pod nosem weszłaś do środka. Jackie przyszła chwilę później, kiedy Ty zamówiłaś drinka i żarcie. Usiadła obok i objęła Cię ramieniem.
-Wszystko dobrze? - zapytała, wzięłaś wielki gryz skrzydełka z kurczaka. Potrząsnęłaś głową i wytarłaś usta w rękaw szybko przegryzając – Co się dzieje? Coś w pracy? - znowu potrząsnęłaś głową gryząc – Sans? - przytaknęłaś – Mam go zabić?
-Nie – przełknęłaś – Wiedziałaś, że pracuje w klubie ze striptizem?
-Że co? - zaniemówiła
-A no. Stracił pracę w supermarkecie i zatrudnił się tam.
-Cóż, wiesz co o myślę o takich miejscach.. - zaczęła, wywróciłaś oczami
-Kobieto, mam to gdzieś... Po prostu... wszystko się pierdoli. Nie powiedział mi. Pracuje tam od tygodni. No i ignoruje mnie, i jest na mnie zły i nic mi nie mówi i …
-Jest zły na ciebie? A co zrobiłaś? - machnęła na kogoś kto ją obsłuży
-Nic! - krzyknęłaś. Ugryzłaś mały kawałek skrzydełka – Cóż... coś... Może.. Nie wiem.. To głupie – Jackie warknęła.
-Co zrobiłaś? - popatrzyła na Ciebie spod łba
-Nie powiedziałam mu, że jego brat się z kimś spotyka. To nie moja sprawa! Papyrus poprosił mnie, o milczenie, a on nie spytał, więc... nie powiedziałam – Jackie westchnęła
-Jest nadopiekuńczy wobec brata – przytaknęłaś
-Cieszę się, że nie tylko ja to zauważyłam
-Nie. Kyle mówił. Papyrus kilka razy o tym wspominał, ale skoro to go tak zdenerwowało...
-Cóż, nie tylko to. Wiesz, Wielkanoc się nie udała, ale miałam nadzieję, że od niej wszystko się poukłada – upiłaś łyk drinka – Myliłam się.
-Nic na ten temat nie wiem? - uniosła brwi przenosząc wzrok na kelnerkę – Piwo IPA, obojętnie które – znowu popatrzyła na Ciebie – Co się stało? Gadaj, wiesz, że i tak wszystko mi powiesz. - I powiedziałaś. Opowiedziałaś co się działo między wami na Wielkanoc i teraz i jak się z tym czułaś. Rozumiała, dlaczego nic jej nie mówiłaś i była smutna, że sama się z tym męczyłaś. Ostatecznie, kiedy byłaś bliska płaczu, przytuliła Cię. - Spokojnie. W tym roku dość już przelałaś łez. Nigdy nie widziałam cię jako beksę. Jesteś silniejsza – mówiła puszczając cię po chwili
-Wiem, wiem – pociągnęłaś nosem i wytarłaś łzy z policzków – Czuję się jak wielkie dziecko, ryczę z byle powodu jak wielka idiotka
-Szczerze, wiele przeszłaś. Więc rozumiem. Ale możesz być dobrą silną Amazonką jaką znam? - lekko szturchnęła Cię w ramię. Uśmiechnęłaś się słabo.
-Tak, chyba tak. Ale... nie wiem co robić z Sansem – westchnęłaś – Jackie ja... kurwa... Ja go kocham – Jackie milczała przez chwilę, a potem lekko się zaśmiała
-Wiem to idiotko – położyła dłoń na Twoim ramieniu – Nie mogłabym być twoją najlepszą przyjaciółką gdybym nie wiedziała co czujesz
-To głupie. Zakochałam się w szkielecie – warknęłaś
-Tak, głupie. Znaczy się, zostawiłaś dupka dla prawdziwego potwora. Ten chociaż jest fajny – zaśmiała się próbując rozjaśnić nastrój.
-Co robić? - czułaś jak uczucie żałości znowu się podnosi – Nie wiem, czy dalej chce ze mną być.
-Nie możesz go do niczego zmuszać – upiła piwa – Każde z was ma w czymś rację. Nie będę kłamać. On nie da ci tego czego chcesz, ale ty możesz dać to czego oboje potrzebujecie. Więc musicie wszystko rozważyć. A co ważniejsze, macie zrobić to razem.
-Mamy się udać na jakąś terapię czy coś?
-A gdzie do chuja pana znajdziesz ludzko-potworze terapie dla par?
-Racja. Nie wiem, mam wrażenie, ze wszyscy korzystają w dzisiejszych czasach z terapii. To wydaje się dobrym rozwiązaniem – westchnęłaś pijąc drinka – Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Rozmowa nie wydaje się w czymkolwiek pomóc.
-Może pomóc – mówiła – Wyraźnie unika problemu, więc może potrzebuje kogoś kto mu pomoże? - wzruszyła ramionami – Znasz go lepiej niż ja
-Taaa.... - podrapałaś się po tyle karku – Usiądziemy i pogadamy... O tym czego on chce.... o tym czego potrzebuje i … postaram przygotować się na to co może się stać
-Wiesz... - przysunęłaś się do niej – Będzie dobrze. Wszystko się ułoży. Zawsze się układa. Ostatecznie wszystkie kawałki układanki idą na swoje miejsce i tworzą obraz, prawda?
-Wiem, że w to wierzysz – starałaś się, aby nie zapanował nad Tobą smutek. Nie chciałaś, aby Sans zniknął z Twojego życia – Ja tez spróbuję w to wierzyć
-Kocham się – pocałowała Cię w głowę – Ale jeżeli cię zrani, zabiję go. Powiedz tylko słowo
-Wiem – uśmiechnęłaś się słabo
-Zmieniając temat, przyszłam z soczystymi ploteczkami – wyszczerzyła się.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Jackie uspokoiła Cię trochę, a przynajmniej odciągnęła uwagę na chwilę. Plotka okazała się dobra. Weszłaś do mieszkania, poszłaś do kuchni aby zrobić sobie kubek herbaty, ale ta już była gotowa. Dziwne, nie przypominasz sobie, abyś takową zostawiała. Co więcej, była gorąca. 
-Co kurwa? - powiedziałaś głośno rozglądając się. Nikogo nie było w kuchni czy w salonie, ale światełka na balkonie się świeciły. Chwyciłaś za kij bejzbolowy jaki kupiłaś w jednym z tanich sklepów z pierdołami i podeszłaś powoli. Zobaczyłaś, że przed wyjściem jest para różowych kapci Sansa, zaś on opiera się o balustradę i patrzy na widok. Ten idiota... Westchnęłaś ciężko otwierając drzwi – Ty głupi popierdoleńcu, co tutaj robisz? - Popatrzył na Ciebie zaskoczony kiedy przerzucałaś kij przez ramię.
-co? ja... ja przyszedłem przeprosić i... po co ci ten kij?
-Kij jest na nieproszonego gościa, który w paradował mi do mieszkania – odstawiłaś go opierając o ścianę – Ciesz się, że zobaczyłam twoje kapcie. Oberwałbyś nim
-dlaczego? - to pytanie zdenerwowało cię
-Sans, nie możesz... kurwa.... używać swojej pojebanej magii gdzie chcesz! - krzyknęłaś tracąc nerwy. Wcześniej byłaś wyluzowana, a teraz czułaś jakby ktoś wrzucił cię do garnka z gotującą wodą – Tylko ja mam cholerne klucze więc jeżeli ktoś jest w moim pierdolonym mieszkaniu to znaczy, że ktoś się włamał!
-ale zrobiłem ci herbaty! - powiedział tak, jakby to miało wyjaśnić wszystko. Warknęłaś siadając na pufie na balkonie. Nie łapał
-Sans – nie wiedziałaś co dalej powiedzieć. Było po drugiej nad ranem, no i byłaś wyczerpana poprzednim dniem. Czy to dobra pora aby teraz porozmawiać o uczuciach?
-słuchaj – zaczął czując Twoje zmieszanie – przepraszam, słuchaj, ja.... ja nie wiem co robię – złączył ręce kiedy na Ciebie patrzył, nagle jego twarz była poważna – byłem zły, bo nie byłaś ze mną szczera
-Wiem – czułaś się źle, ale czekałaś. Wciągnął powietrze i wypuścił je powoli.
-ale ja też nie byłem z tobą szczery – rzucił po prostu. Uniosłaś wysoko brwi – chcę być z tobą, naprawdę, chcę aby to co jest trwało dalej, ale jeżeli tego chcę, muszę być z tobą szczery – opuściłaś ręce
-Mów dalej
-więc.. jest coś.... jeżeli ci powiem... wszystko będzie inne.. nikomu nie możesz powiedzieć... nikomu... ani papyrusowi... ani jackie... ani rodzicom.... nikomu.
-Cudownie! Więcej sekretów! Kocham sekrety! - uniosłaś ręce do góry. Sans zdzielił Cię spojrzeniem. Uspokoiłaś się i poprawiłaś na siedzeniu przyglądając, jak zbiera się w sobie. Na chwilę zamarł w bezruchu a potem konkluzja do niego przyszła
-ja... nie chcę być potworem – powiedział, lecz po tonie jego głosu widać było, że nie jest pewny tych słów.
-Co?
-słyszałaś, nienawidzę być potworem – popatrzył na Ciebie. Nagle cała złość zniknęła, nie dbałaś o to, czy sobie teraz robi żarty, czy mówi poważnie. To najsmutniejsza rzecz jaką od niego usłyszałaś
-Dlaczego? To okropne!
-wiem, że stoisz za mną murem i chcesz, abym zaczął myśleć o walce za potworzymi prawami ale... łatwiej by nam było gdybym był człowiekiem, wiesz? - westchnął – wiem, że chcesz aby wszyscy zrozumieli, ale... kurwa, gdyby się dało w mgnieniu oka zostałbym człowiekiem... heh... w mgnieniu oka...
-Sans – zaczęłaś, ale potrząsnął głową. Jego słowa były przemyślane i to najbardziej bolało
-to jak... wiem, byłbym inny gdybym nie był sobą... właściwie nie mam złego życia, otaczają mnie fajni ludzie, praca nie jest aż taka zła i dobrze mi w niej idzie, nic złego się nie dzieje – jego głos zaczął się obniżać – ale zawsze jest coś, coś co jest częścią mnie, przed którą nie ucieknę, więc tak, gdybym był człowiekiem, byłoby lepiej – ręce Ci opadły i powoli zaczęłaś wstawać. Nie wiedziałaś jak odpowiedzieć. Nie dbałaś o to jakiej jest rasy, ale po prostu nie umiałaś go sobie wyobrazić jako kogoś innego. Choć rozumiałaś to co mówił. Zaśmiałaś się niemrawo.
-Czasami, chciałabym być szkieletem, aby wiedzieć co czujesz – zaczęłaś niepewnie, nie patrzyłaś na niego – Ale to absurdalne. Cieszę się, że jesteś ze mną. Choć... - przerwałaś i popatrzyłaś na niego – Rozumiem. To chujnia – wyglądał jakby zrzucił z siebie ciężki balast
-ta...
-Jeżeli chcesz …. - głos Ci drżał - … drzwi są otwarte. Nie będę cię powstrzymywać. Nie mam zielonego pojęcia co robimy. A jeżeli cierpisz z tego powodu.... nie chcę tego – czułaś jakby między wami przemijała wieczność, nagle koścista dłoń złapała Cię za rękę. Patrzyłaś jak mocno Cię ściska. Sans stał przed Tobą, na jego twarzy wymalowany był smutek.
-nie... nie o to chodzi... wszystko ma swoje złe i dobre strony, nie da się brać tylko jednej z nich, tygrysie, wiem że jesteś w gorącej wodzie kapana, i wiem że naprawdę się lubimy, ale... czy tak powinno być?
-Czuję, że tak – pociągnęłaś nosem – Wiem, że to co czuję jest dobre i właściwe
-... masz wrażenie, że to wspomnienie? stare wspomnienia? czy to raczej nowe właściwe uczucie? - to pytanie cię zmieszało.
-Czuję, jakbyś zawsze był częścią mojego życia, to dziwne uczucie. Ty... po prostu się pojawiłeś, ale to doborze. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie Sans – powiedziałaś szczerze, uważałaś, że to co mówisz jest właściwe, lecz Sans wziął głębszy wdech i przeciągnął dłonią po głowie stukając palcami o tył czaszki – Co?
-a co... a co jeżeli byliśmy tutaj, ale tego nie wiemy? - jego głos drżał
-Jak... w poprzednim wcieleniu? - zapytałaś niepewnie. Przytaknął.
-ta, coś w tym stylu, dawne życie, ale jedno z nas coś z tego pamięta czy coś... - zauważyłaś, jak strasznie się denerwuje
-Sans. Powiedz o co chodzi – Klasnął w dłonie i wstał patrząc na Ciebie z góry. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale milczał. Potem schował twarz za dłońmi.
-to co chcę powiedzieć brzmi niedorzecznie – mruknął
-Jesteś chodzącym szkieletem z niebieskim, świecącym kutasem i mocą teleportacji. - starałaś się rozpogodzić atmosferę
-my... uh... cóż... byliśmy tutaj.. może.. znaczy się... poznałem cię wcześniej w.. poprzednim wcieleniu – denerwował się, mówienie przychodziło mu z trudnością. Zupełnie jakby nie był sobą, zauważyłaś, że się poci.
-Poprzednie wcielenie? Średniowiecze czy coś? - zaprzeczył
-nie... eh... wyobraź sobie... uh... nieprzerwaną spiralę czasu, znowu i znowu przeżywasz w kółko te same dni.
-Jak w Dniu Świstaka z Billem Murray? - popatrzył na Ciebie zdziwiony – Gość utknął przeżywając cały czas jeden dzień, póki nie nauczył się lekcji o samym sobie
-ehhh, coś w tym stylu, pomijając tę lekcję, ale tak... więc...
-Więc dlatego tak dobrze mnie uwiodłeś? - zachichotałaś uśmiechając się przebiegle. Sans wyglądał na przerażonego i potrząsnął głową
-nie, kurwa nie! dobry boże... robiłem wszystko co uważałem za słuszne, ale przysięgam, że o niczym nie wiedziałem, już kilka razy spierdoliłem sprawę i ..
-Zaraz, mówisz poważnie, prawda? - zapytałaś nagle. Sans wyglądał tak, jakby chciał zapaść się pod ziemię w tej chwili. Ledwo przytaknął, otworzyłaś szeroko usta – Więc.. poznaliśmy się wcześniej? Jak wiele razy?
-nie wiem – rzucił niepewnie – jestem pewien, że trzy, albo cztery razy, co nie jest dobre, to powinno się zatrzymać dawno temu
-Co powinno się zatrzymać? - nie rozumiałaś. To żart?
-resety, ktoś cały czas resetuje czas to.. słuchaj... nie wiem jak ci to powiedzieć – warknął – nigdy nikomu nie mówiłem, chryste, teraz też spierdoliłem – stał niepewnie czekając na coś. Cokolwiek to było, nie przyszło.
-Nikomu nie powiem! - krzyknęłaś wstając – Sans. Nikomu nie powiedziałam o tym, że możesz się teleportować, dlaczego miałabym powiedzieć o... zaraz.. więc potwory mogą bawić się CZASEM?!
-nie potwory – jego głos nagle zrobił się zimny – coś gorszego
-To coś istnieje?! - krzyknęłaś. Sans przytaknął wyraźnie sfrustrowany – Jezu.. Zaraz.... Pamiętasz wcześniejsze razy? - W głowie miałaś sceny z Dnia Świstaka. On cały czas wiedział co ci mówić? Próbował romansu bo byłaś łatwym celem?
-ta, znaczy się, prawie? kawałki... i urywki, cholera, trudno to wyjaśnić, kurwa, kurwa – zacisnął jedną z dłoni w pięść. Kości o siebie stukały. Nigdy nie widziałaś go takiego – powinienem był zachować to dla siebie, cholera jasna
-Miałeś nic nie chować dla siebie – Sans popatrzył na ciebie
-łatwo powiedzieć
-A co innego mam zrobić? Zezłościć się? Nie wiem. Nie wiem jak reagować na magię, czy potwory, czy pierdolenie o władcy czasu. Póki cię nie poznałam, tego nie było. Więc nie wiem jak mam odpowiedzieć!
-....nikt nie wie tygrysie, nikt, nikomu nie mówiłem, zaś ci którzy o tym wiedzieli, już są trupami – szeptał, tak cicho, że z ledwością go słyszałaś – nie wiem czy wcześniej ci mówiłem, czy co.... cholera... ale nikt nie wie, to ciężar jaki sam dźwigam
-Sans, cholera – byłaś zmieszana. - Chodź tu – otworzyłaś ramiona. Patrzył na Ciebie i usiadł obok wtulając się w Twoje ciało – Słuchaj, cokolwiek się stanie. Jestem. Znaczy się. Nie umiem walczyć ze złem czy czymkolwiek, ale mogę wysłuchać i mogę być dla ciebie. Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz, albo co dźwigasz, ale musisz to z siebie wyrzucić. Trzymasz to w sobie od dawna
-kilkaset lat – rzucił nagle, mrugnęłaś
-To nie jesteśmy w podobnym wieku? - wzruszył ramionami
-jesteśmy, i nie jesteśmy, jak mam czuć się młodo skoro wiek mi się nie zmienił ale za to cały czas przeżywa tę samą nieskończoną spiralę czasową?
-Wiesz, gdyby tak był to on próbował by się za.... - zaczęłaś i nagle przerwałaś. Popatrzyłaś na niego, jego twarz mówiła ci wszystko co potrzebowałaś wiedzieć. - Cholera. Sans. Kurwa. Proszę. Przestań.. gadać... - nie wiedziałaś jak to znieść. Nie wiedziałaś jak znieść Sansa. Ale wiedziałaś, że potrzebuje cię teraz i to przynajmniej możesz zrobić. Oboje siedzieliście na kanapie, tuliłaś go do siebie z całych sił, głowę opierał na Twojej piersi. Otworzył usta aby coś powiedzieć, zaczęłaś go słaskać – Ciii.... ciii – szeptałaś – Jestem, i to się liczy, dobrze? - Przytaknął wtulając się w Ciebie najmocniej jak się dało. Nie chciałaś aby mówił. Im dłużej myślałaś o tym czego się dowiedziałaś tym bardziej przerażający sam koncept był. Nie chciałaś, aby to go spotykało. Musiałaś uciec myślami. Uciec do dnia kiedy bawiliście się w śniegu kilka miesięcy temu, albo popijaliście kakao z Papyrusem. O waszym wypadzie do baru i o tym jak skończyliście obściskując się na ulicy. Starałaś się myśleć o przyjemnych rzeczach. Działało. Po jakimś czasie, oddech Sansa się uspokoił, usnął. To ci odpowiadało. Siedziałaś patrząc na sufit, nie chciałaś się ruszyć bo nie chciałaś go budzić. Jak masz sobie z tym wszystkim poradzić? Kurwa. Pomyślisz nad tym jutro. Wszystko będzie jutro lepsze. Pomyślałaś.

Po godzinie usnęłaś śniąc o miłych rzeczach, póki we śnie nie zdałaś sobie sprawy, że jeżeli uśniesz i obudzisz się – jutra nie będzie.
Share:

POPULARNE ILUZJE