1 listopada 2017

Undertale: Te ciche momenty - Początek końca [In These Quiet Moments - The Beginning of the End - tłumaczenie PL]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:

Bardzo chciałaś, aby wszystko było jak dawniej, lecz nie było. Początkowo tego nie zauważyłaś, ale po tygodniu wyraźnym było, że każdego dnia Sans oddalał się od Ciebie coraz bardziej. Nie jakoś drastycznie, ale powoli, stopniowo, wasze zwyczaje przestawały istnieć. Pierwszej nocy został u Ciebie, potem jednak coraz rzadziej. Pytałaś się, czy Ty możesz spać z nim, zgadzał się, jasne, lecz usypiał wtedy na kanapie w salonie. Wieczory Spaghetti były bezpieczne, lecz wasze przerwy na śniadanie stopniowo zanikały. Czekałaś, jak zawsze, z uśmiechem i mocno bijącym sercem, mając nadzieję, że zobaczysz go w sklepie, lecz dostawałaś tylko sms'a „nie przyjdę” albo „praca”. Zanikło też wspólne wieczorne czytanie, robiłaś dla niego herbatę, choć go nie było. Zerkałaś znad książki aby coś mu powiedzieć, lecz dostrzegałaś na siedzeniu obok tylko pustkę. Zasypiałaś kilka razy na balkonie nie wiedząc dokładnie jak masz się czuć z tym wszystkim. Smutek ćmił ból w Twoim sercu, nie wiedziałaś czy starczy czasu, aby wyleczyć ten ból. Wiedziałaś, że po tym przez co razem przeszliście będzie potrzebował czasu. Przypominając sobie jak zareagowali Twoi rodzice, zaczynałaś wszystkiego żałować. Winiłaś się za to co się stało. Jasne, zaczęłaś zdawać sobie sprawę, że zakochałaś się w tym kościstym dupku, ale teraz wolałaś skupić się nad powodem unikania kontaktu z nim. Zmieniał się, jakbyś była toksyczna. Inaczej reagował na Twój dotyk. Nie odwzajemniał, albo się odsuwał, początkowo tego nie zauważyłaś, lecz kiedy puszczał Twoją rękę po kilku chwilach od momentu jak go złapałaś.... walił wtedy sucharem i oboje się śmialiście, ale to nie poprawiało nic. Nic co robił nie było zbyt oczywiste. Trzeba był usiąść i pozbierać te wszystkie oznaki do kupy. I co teraz? Pogadasz z nim, a może dasz mu spokój i pozwolisz, aby sam sobie poradził z tym co się dzieje w jego głowie? Co gorsze, bałaś się, że jeżeli będziesz chciała z nim porozmawiać, on może Cię znienawidzić. Albo zdać sobie sprawę z tego, że nie jesteś tym czego chce. Kiedy sobie to uzmysłowiłaś, z całych swoich sił chciałaś nakłonić go do seksu. Odpowiadał, że jest zmęczony, albo musi jeszcze coś załatwić. Serce Ci drżało, zamknęłaś usta. Twoje otoczenie też zauważyło, że coś się zmieniło. Starałaś się zachowywać normalnie, no dobra, byłaś może nieco weselsza i szerzej się uśmiechałaś niż zazwyczaj, ale i tak wszystko po Tobie było widać. Spędzałaś w domu tak wiele czasu ile mogłaś niechętnie go opuszczając. Jackie chciała wyciągnąć z Ciebie to co się dzieje, ale kłamałaś. Wiedziałaś, że sama znajdzie problem ale da Ci czas, abyś sama w razie czego do niej z tym pobiegła. Piotrek marudził to tu to tam, że obijasz się w robocie bardziej niż zwykle. Anka zastanawiała się, dlaczego nie odbierasz od niej telefonów i nie odpisujesz na wiadomości. Pieprznij się w głowę królowo dram! Mówiłaś do siebie. To nie jest koniec świata! A co ważniejsze! Nie załamuj się! Co jeżeli w taki sposób on próbuje wszystko przetrawić? Robiłaś to co zawsze, małe, codzienne rytuały, starając się trzymać sprawy takimi jakimi były wcześniej... Pewnego wtorku miarka się przebrała. Sans totalnie Cię olewał i wkurwiłaś się doszczętnie. Wstałaś z kanapy, poszłaś do jego drzwi, uniosłaś dłoń aby zapukać. Pieprzyć to. Pomyślałaś i otworzyłaś wchodząc do środka. Musisz to załatwić tu i teraz, bo wieczorem walnie jakiś kawał i zleje wszystko. Papyrus patrzył na Ciebie zaskoczony stojąc w kuchni.
-WITAJ! NIE SŁYSZAŁEM JAK PUKAŁAŚ, CIESZĘ SIĘ, ŻE SAMA WESZŁAŚ! - powiedział zadowolony. Uśmiechnęłaś się słabo starając się ukrywać rozgoryczenie
-Cześć Papyrus, jest Sans? - zaprzeczył
-NIE, JEST W PRACY! NIE POWIEDZIAŁ CI? - wyglądał na zmieszanego. Zmarszczyłaś brwi.
-Nie, nigdy mi nie powiedział gdzie pracuje. Wiesz? - Paps oparł się o ścianę i zamyślił.
-WŁAŚCIWIE, TO NIE, ALE WIEM, ŻE MOGĘ SIĘ DOWIEDZIEĆ, CHWILĘ, PRZECHYTRZĘ GO – wyciągnął telefon by napisać wiadomość
-Nie musisz tego robić Paps, on i tak....
-SKORO NIE POWIEDZIAŁ MI GDZIE JEST ZATRUDNIONY, CHCE MNIE PRZED CZYMŚ BRONIĆ – wywrócił oczami – PRZYSIĘGAM, KIEDY PEWNEGO DNIA ODKRYJE, ŻE JESTEM JUŻ DOROSŁY, BIEDAK SIĘ ZAŁAMIE – milczałaś przez chwilę aby parsknąć śmiechem.
-Troszczy się o ciebie! Dlaczego taki jesteś? - chichotałaś. Sans faktycznie był trochę nadopiekuńczy.
-W ISTOCIE, DLATEGO POZWALAM MU BYĆ CZASEM TAKIM. JEDNAK, STANOWCZO MUSISZ SIĘ Z NIM ROZMÓWIĆ. JESTEM ZMĘCZONY TYM, ŻE CAŁY CZAS CHODZI OSOWIAŁY – zmarszczył brwi. Wzruszyłaś ramionami nie wiedząc co powiedzieć, poszłaś do kuchni i usiadłaś na krzesełku
-Od dawna taki jest – zaśmiałaś się – Nie wiem co go gryzie, ale się dowiem – Wiedziałaś co go gryzie.
-OH! - krzyknął – OH! NIE POWIEDZIAŁEM CI WCZORAJ, ALE DOSTAŁEM SIĘ NA KULINARNY TRENING! - otworzyłaś szerzej oczy i klasnęłaś w ręce
-Co? To wspaniale! - krzyknęłaś – Jasna cholera! Jestem z ciebie taka dumna!
-JA Z SIEBIE TEŻ! ZA TYDZIEŃ ZNIKAM NA MIESIĄC! WIĘC PROSZĘ NAPRAWCIE WASZ WZAJEMNY STOSUNEK PRZED TYM CZASEM, ABYM MÓGŁ WYJECHAĆ BEZ ZMARTWIEŃ O SANSA I O TO, ŻE NIE ZROBI Z SIEBIE KOMPLETNEGO KLOSZARDA!
-Jasne! Nie martw się. - uścisnęłaś go mocno – Rany, tak się cieszę – Papyrus wyszczerzył się.
-DZIĘKUJĘ, ŻE WE MNIE WIERZYŁAŚ, PRZYJACIÓŁKO! - odezwał się jego telefon – JA TEŻ BĘDĘ WIERZYĆ W CIEBIE. MASZ. TU JEST ADRES. POWIEDZIAŁEM MU, ŻE BĘDZIE MI POTRZEBNY W RAZIE WYPADKU DO PAPIERÓW – wyglądał na dumnego z siebie. Zaśmiałaś się znowu
-Jesteś pewny, że chcesz mi go dać?
-OCZYWIŚCIE, A TERAZ PĘDŹ I PROSZĘ, NIE SPRAWIAJ, ABY GO ZWOLNILI JEŻELI FAKTYCZNIE PRACUJE – uśmiechnęłaś się
-Spróbuję, ale nic nie obiecuję – Twój telefon się odezwał – Powiem ci co się stało kiedy się dowiem, dobra?
-DZIĘKUJĘ, A TERAZ IDŹ JUŻ – pomachał Ci i wypchnął z mieszkania. Poszłaś do siebie, ubrałaś kurtkę, wpisałaś w google adres i zamrugałaś kilka razy. Złoty Kot? Co Sans kurwa robi w klubie ze striptizem?! Zbiegłaś po schodach starając się rozwiązać zagadkę. Złapałaś taksówkę, podałaś mu adres próbując trzymać nerwy na wodzy kiedy pytał się o niego ponownie. Gdyby Sans był człowiekiem, byłabyś na niego wkurwiona, ale nie był. Wpadł tam? Pracuje? Znalazł by tam zatrudnienie? Ochroniarz? Może. Barman? Nie byłaś pewna. Wysiadłaś z taksówki płacąc przewoźnikowi, nie patrząc właściwie ile dałaś mu napiwku. Podeszłaś do drzwi. Stałaś chwilę rozglądając się. Może to kawał? Słyszałaś muzykę z środka i głos zza drzwi.
-Kochanieńka, wchodzisz? - otworzył Ci mężczyzna w średnim wieku, ubrany w kraciastą zapinaną koszulę. Stał za kasą, włosy upięte w kucyka i wyczesana broda. Weszłaś powoli. Jak wcześniej stresowałaś się tym, że Sans tutaj jest, tak teraz sama stresowałaś się tym, że Ty tutaj jesteś. - Nie bój się, nikt tutaj nie gryzie. Byłaś tu kiedyś?
-Ta – zerknęłaś na telefon – Właściwie. Przyszłam tutaj kiedyś z koleżanką na jej wieczór panieński – Powinnaś go zapytać?
-Więc znasz zasady – wskazał na te zapisane na ścianie – Możesz mieć telefon, ale nie wolno ci z niego korzystać, jasne?
-Ta. Wiesz... Mam dziwne pytanie – zaczęłaś, uniósł brwi – Czy pracuje tutaj niejaki Sans?
-Heh, przyszłaś tu dla tego kościotrupa? Wiele osób tutaj wpada aby go zobaczyć. Chcesz się z nim zabawić czy z ciekawości? - zarumieniłaś się. Co Sans tutaj kurwa robi?
-Właściwie, jestem jego dziewczyną – powiedziałaś z naciskiem. Mężczyzna był zaskoczony i zrobił krok do tyłu
-A! Więc jesteś ____? - przytaknęłaś – Cholera. Wchodź. Pracuje przy barze. Nie bój się, wejście za darmo – zauważyłaś, że facet zaczyna się pocić ze stresu.
-Dzięki – rzuciłaś chłodno i weszłaś. Klub nie zmienił się za bardzo od ostatniej wizyty. Ciemno i wiele neonowych kolorowych światełek umiejscowionych w różnych miejscach, krzesełka ustawione pod sceną i w różnym miejscach na środku. Nie było zbyt wiele osób, na scenie stała jakaś ładna dziewczynka tańcząca do jakiegoś rapowego bitu jakiego nie rozpoznawałaś. Skierowałaś się w stronę baru lecz zatrzymałaś się szybko dostrzegając plecy swojego kościstego faceta kiedy miksował drinki. Usiadłaś stukając palcami w blat, czekając, aż się odwróci w Twoją stronę. Kiedy tak zrobił dostrzegłaś jak jego źrenice na chwilę znikają.
-masz – rzucił do klienta – zaraz wrócę.
-Barman? - starałaś się brzmieć tak miło jak się dało – Chcę się czegoś napić – Sans cicho westchnął i podszedł do Ciebie – No i witaj!
-cześć – poluzował krawat – więc... byłaś w okolicy czy...?
-Ty i ja. Musimy pogadać – rozejrzał się – Teraz – dodałaś stanowczo. Przytaknął i poszedł na chwilę na tyły, zaraz potem wyszedł.
-dobra, idę na przerwę, nie miałem jej jeszcze, chodź, tędy – chwycił Cię za dłoń, czym Cię zaskoczył. Poszłaś za nim pozwalając przeprowadzić się przez drzwi na zaplecze i nagle poczułaś znajome niemiłe uczucie przenoszenia i byłaś... w swoim mieszkaniu.
-Czy ty mnie właśnie kurwa teleportowałeś? Bez pytania? Co się z tobą odpierdala Sans?! - krzyczałaś wyrywając rękę rozwścieczona. Sans usiadł na kanapę chowając twarz za dłońmi
-słuchaj, pomyślałem, że potrzebujemy trochę prywatności więc... no wiesz – jękną zza palców. Chciałaś pierdolnąć go w ten pusty łeb, ale zamiast tego usiadłaś obok krzyżując na piersi ręce
-Słuszna uwaga. Teraz rozmowa – rzuciłaś po prostu. Twój umysł wariował. Powinnaś być zła? Zazdrosna? Kurwa, nie wiesz już co się dzieje. Dlaczego nie przeszkadza Ci to, że pracuje w klubie ze striptizem?! Ale znowu gość ci zasugerował zabawę z nim, no i Sans nie chciał, abyś tam była... Twój chłopak przez chwilę trzymał twarz za rękami jakby bał się ją pokazać. Powoli, zaczął się podnosić.
-to tylko praca – rzucił, ale to wszystko co powiedział, wyglądał na zmęczonego
-To tylko praca – powtórzyłaś, dając jasno do zrozumienia, że ta odpowiedź Cię nie zadowala
-cóż, tak, to jedyne miejsce gdzie zatrudnili mnie z marszu i kurwa, płaca o wiele lepiej niż w supermarkecie
-Nie o to chodzi Sans! - uniósł brwi.
-co? myślisz że nagle zacząłem lecieć na ludzi bo lecę na ciebie? - Tak
-Nie! - krzyknęłaś.
-więc gdzie tu kurwa problem? - warknął sfrustrowany
-Dlaczego mnie okłamałeś? Dlaczego się ukrywałeś? Dlaczego unikałeś? To głupie! - uniosłaś ręce. Patrzył na Ciebie jak opuszczałaś je – Dlaczego gość przy kasie oferował mi zabawę z tobą?
-co? - uniósł głos o oktawę wyżej.
-Ten co stoi przy kasie. Zapytał, czy przyszłam się pobawić, czy z ciekawości. To samo w sobie brzmiało chujowo Sans – ten warknął starając się schować w materiał kanapy. Jego źrenice zrobiły się tak maleńkie, że prawie całkowicie zniknęły.
-chryste, to zabrzmiało jakbym był pierdolonym żigolo czy coś, nie, ludzie lubią przychodzić i na mnie patrzyć, to wszystko, przysięgam, jestem tam właściwie nowością, no i postanowiłem się zabawić, wiesz? skoro jestem szkieletem, to jestem szkieletem – wzruszył ramionami – po północy pozwalam im wsuwać mi napiwki między kości i takie tam chujostwa, dalej serwując drinki, czasami kogoś wywalę, to wszystko.
-To brzmi... poniżająco
-bo jest – wyglądał na zawstydzonego – ale dobrze płacą, więc mam to gdzieś – Wyraźnie, nie chciał rozmawiać na ten temat. Więc może nie chodziło o klub ze striptizem, ale dlatego, że sprzedawał swoją godność?
-Chodzi o to, że mi nie powiedziałeś. O to chodzi. Nie próbuj sprawić, aby było mi cię szkoda. - starałaś się ogarnąć – Zrozum, potwór czy nie, klub gogo brzmi źle – Sans westchnął ciężko, nie wiedziałaś, że może tak wiele w sobie zmieścić
-kurwa, wiem, wiem, a jak miałem o tym powiedzieć swojej dziewczynie? gdybym powiedział, że zostałem barmanem, wiedząc jak bardzo lubisz pić, chciałabyś przyjść i ….
-Dowiedziałam się w jeszcze chujowszy sposób. To mnie wkurzyło. - nie wiedziałaś dokąd zmierza ta rozmowa. Byłas wkurzona na wiele rzeczy, ale o tej teraz najlepiej się gadało – Ja mówię ci właściwie o wszystkim
-ta, o wszystkim co kurwa ważne, jak o przyjacielu który chciał cię zgwałcić i o tym, że twoja matka to rasistka, a może o tym zapomniałaś? - nagle jego głos był przepełniony jadem. Potrzebowałaś chwili na przeanalizowanie jego słów.
-Przepraszam? - byłaś urażona. Sans popatrzył na Ciebie, już się nie bronił, zaczął atakować
-ty też przede mną ukrywasz wiele rzeczy, nie jesteś ze mną szczera, więc nie wiem dlaczego ja tutaj mam być kurwa tym złym – warknął wściekły.
-O czym ty kurwa mówisz? - byłaś zmieszana
-a chcesz mi coś powiedzieć?
-Tak, jesteś chujem, i nie mam pojęcia o czym gadasz
-mettaton – wypluł z siebie to słowo jakby samo w sobie było obrzydliwe. Przez chwilę nie wiedziałaś o co chodzi, a potem sobie przypomniałaś. Nie powiedziałaś mu, bo nie pytał. Papyrus nie chciał, abyś wyskoczyła z tym, więc milczałaś.
-Co z nim? - miałaś nadzieję, że to załagodzi sprawę. Był zły na Mettatona? Ale nie wiedział, że wiesz. Sans uniósł brwi, wiedziałaś że czyta z Ciebie jak z otwartej księgi
-nie baw się ze mną, dzieciaku, wiedziałaś i mi nie powiedziałaś.
-Nie pytałeś. - warknął
-nie musiałem – Był wściekły, rozwścieczony. Od jak dawna wiedział? Od jak dawna to w sobie trzymał? Chwileczkę... To nie Ty jesteś winna, to ten pojebaniec powinien mieć problem, nie ty!
-Nie złość się, pusty łbie. Twój brat jest dorosły, no i zapewniam cię, że oni dzielą się wszystkim. Nie zmieniaj tematu. Nadal nie powiedziałeś mi co jest z nami nie tak.
-ah tak? - powiedział i nic nie dodał. To wkurzające.
-Tak! - krzyknęłaś – Sans, o co ci kurwa chodzi? Unikasz mnie, nie sypiasz ze mną, no i pracujesz w pierdolonym klubie! - wzruszył ramionami, co tylko dolało oliwy do ognia – Odpowiedz debilu!
-grasz poszkodowaną, rozumiem – wyglądał na znudzonego – tego się po tobie spodziewałem, to wszystko?
-Pieprz się – syknęłaś – Odpowiesz mi czy będziesz tańczył dookoła tematu jak dzieciak na dyskotece w przedszkolu? - Sans zmarszczył brwi mierząc Cię spojrzeniem. Przełknęłaś z trudem ślinę.
-ty nawarzyłaś piwa, a ja je piję, jasne, wielkanoc z twoimi staruszkami była ciężka, wiesz? nie rozumiem dlaczego nadal chcesz być z potworem po tym wszystkim, no i nie wiem dlaczego miałbym zadawać się z ludźmi, którzy mnie nienawidzą
-Jezu, Sans, przepraszam. Jak wiele razy mam przepraszać? Nie wiedziałam, że tak się stanie
-telefon, tygrysie, zwykły telefon mógł zaoszczędzić nam tych zmartwieć – jego głos był smutny, ale normalniejszy – mówiłem
-Wiem, wiem!
-cóż, jestem zmęczony jak mam byś szczery – to było dziwne co powiedział później – nie wiem jak chcesz dalej udawać akceptację do naszych różnic
-Sama nie wiem, chodzę z pierdolonym szkieletem, więc myślę, że daję sobie radę
-nie dajesz – szepnął tak cicho, że ledwo usłyszałaś – z jakichś dziwnych powodów udajesz, że nasz związek jest normalny, choć nie jest, kiedy to zrozumiesz?
-O rany, dziękuję – wywróciłaś oczami – A kiedy ty zrozumiesz, że nasz związek jest normalny, tylko my nie? Kłócimy się o to samo o co kłócą się wszyscy!
-nie całkiem – westchnął, wydawał się teraz taki maleńki.
-Sans, myślałam, że ten temat już przerobiliśmy. Nie zostawię cię, bez względu jak bardzo tego chcesz – uśmiechnął się lekko
-cóż, tak, gadaliśmy na ten temat, ale problem nie zniknął – wywróciłaś oczami, jego źrenice zabłyszczały 
-Daj spokój, to moja decyzja. - nagle zacisnął ręce w pięści i uderzył nimi w kanapę.
-twoja decyzja! robię wiele z tego co ty chcesz i żyję z twoimi decyzjami, ale czy ty kurwa pytałaś kiedykolwiek czego ja chcę?
-Powiedziałeś, że chcesz... - pauza. Próbowałaś sobie przypomnieć – Powiedziałeś, że chcesz abym była szczęśliwa
-właśnie – nie czułaś się lepiej, czułaś się jeszcze gorzej
-A ja nie zapytałam, co ciebie uszczęśliwia – powiedziałaś pusto
-nie – i nagle jego złość zniknęła. Tak jakby pozbył się jej całej
-Co cię uszczęśliwia – W Twoim głosie czuć było jad. Uniosłaś brwi i skrzyżowałaś ręce patrząc na niego, zmuszając go do odpowiedzi.
-to nie ma znaczenia – zerknął na zegarek – wracam, nie mam całej godziny
-Przepraszam? - krzyknęłaś – Wrzeszczysz na mnie i wracasz do pracy?
-tak, takie życie – wzruszył ramionami. Starał się uśmiechnąć, ale mu to nie wychodziło.
-Spierdalaj – rzuciłaś prosto, przytaknął i z mgnieniu oka, już go nie było. Stałaś zszokowana, teleportował się? Co to kurwa miało znaczyć? Krzyknęłaś rozwścieczona i rzuciłaś poduszką. Kopnęłaś się w nogę. Krzyknęłaś. Upadłaś na kanapę wściekła i obolała. Chuj z nim! Chuj z nim! Z kieszeni wyciągnęłaś telefon. Zadzwoniłaś do Jackie. Po kilku sygnałach odebrała
-Co tam bestio?
-Hecho, JUŻ! - głos Ci drżał. Słyszałaś, jak wciągnęła powietrze zaskoczona
-Tak, tak. Wszystko dobrze? Nic ci nie jest? - była zmartwiona. Słyszałaś, jak chwyta za klucze. Też tak zrobiłaś.
-Nie! Znaczy się tak! Ale nie! Ja …. spotkajmy się w Hecho. Idę. Masz czas – rozłączyłaś się. Wiedziałaś, że przyjdzie. Ubrałaś się i wyszłaś z mieszkania.
Co do kurwy? Co do kurwy? Co to kurwa miało znaczyć?! To było głupie! Ludzie dziwnie się na Ciebie gapili kiedy szłaś chodnikiem, ale miałaś to gdzieś. Niech się gapią. Poprawiłaś kurtkę słysząc grzmienie w oddali. Cudownie, jedyne czego teraz potrzebujesz to pierdolony deszcz. Na całe szczęście Hecho nie jest daleko. To mały bar w którym grali „Dzień Umarlaka” co odczytałaś jako cudowną ironię losu. Warcząc pod nosem weszłaś do środka. Jackie przyszła chwilę później, kiedy Ty zamówiłaś drinka i żarcie. Usiadła obok i objęła Cię ramieniem.
-Wszystko dobrze? - zapytała, wzięłaś wielki gryz skrzydełka z kurczaka. Potrząsnęłaś głową i wytarłaś usta w rękaw szybko przegryzając – Co się dzieje? Coś w pracy? - znowu potrząsnęłaś głową gryząc – Sans? - przytaknęłaś – Mam go zabić?
-Nie – przełknęłaś – Wiedziałaś, że pracuje w klubie ze striptizem?
-Że co? - zaniemówiła
-A no. Stracił pracę w supermarkecie i zatrudnił się tam.
-Cóż, wiesz co o myślę o takich miejscach.. - zaczęła, wywróciłaś oczami
-Kobieto, mam to gdzieś... Po prostu... wszystko się pierdoli. Nie powiedział mi. Pracuje tam od tygodni. No i ignoruje mnie, i jest na mnie zły i nic mi nie mówi i …
-Jest zły na ciebie? A co zrobiłaś? - machnęła na kogoś kto ją obsłuży
-Nic! - krzyknęłaś. Ugryzłaś mały kawałek skrzydełka – Cóż... coś... Może.. Nie wiem.. To głupie – Jackie warknęła.
-Co zrobiłaś? - popatrzyła na Ciebie spod łba
-Nie powiedziałam mu, że jego brat się z kimś spotyka. To nie moja sprawa! Papyrus poprosił mnie, o milczenie, a on nie spytał, więc... nie powiedziałam – Jackie westchnęła
-Jest nadopiekuńczy wobec brata – przytaknęłaś
-Cieszę się, że nie tylko ja to zauważyłam
-Nie. Kyle mówił. Papyrus kilka razy o tym wspominał, ale skoro to go tak zdenerwowało...
-Cóż, nie tylko to. Wiesz, Wielkanoc się nie udała, ale miałam nadzieję, że od niej wszystko się poukłada – upiłaś łyk drinka – Myliłam się.
-Nic na ten temat nie wiem? - uniosła brwi przenosząc wzrok na kelnerkę – Piwo IPA, obojętnie które – znowu popatrzyła na Ciebie – Co się stało? Gadaj, wiesz, że i tak wszystko mi powiesz. - I powiedziałaś. Opowiedziałaś co się działo między wami na Wielkanoc i teraz i jak się z tym czułaś. Rozumiała, dlaczego nic jej nie mówiłaś i była smutna, że sama się z tym męczyłaś. Ostatecznie, kiedy byłaś bliska płaczu, przytuliła Cię. - Spokojnie. W tym roku dość już przelałaś łez. Nigdy nie widziałam cię jako beksę. Jesteś silniejsza – mówiła puszczając cię po chwili
-Wiem, wiem – pociągnęłaś nosem i wytarłaś łzy z policzków – Czuję się jak wielkie dziecko, ryczę z byle powodu jak wielka idiotka
-Szczerze, wiele przeszłaś. Więc rozumiem. Ale możesz być dobrą silną Amazonką jaką znam? - lekko szturchnęła Cię w ramię. Uśmiechnęłaś się słabo.
-Tak, chyba tak. Ale... nie wiem co robić z Sansem – westchnęłaś – Jackie ja... kurwa... Ja go kocham – Jackie milczała przez chwilę, a potem lekko się zaśmiała
-Wiem to idiotko – położyła dłoń na Twoim ramieniu – Nie mogłabym być twoją najlepszą przyjaciółką gdybym nie wiedziała co czujesz
-To głupie. Zakochałam się w szkielecie – warknęłaś
-Tak, głupie. Znaczy się, zostawiłaś dupka dla prawdziwego potwora. Ten chociaż jest fajny – zaśmiała się próbując rozjaśnić nastrój.
-Co robić? - czułaś jak uczucie żałości znowu się podnosi – Nie wiem, czy dalej chce ze mną być.
-Nie możesz go do niczego zmuszać – upiła piwa – Każde z was ma w czymś rację. Nie będę kłamać. On nie da ci tego czego chcesz, ale ty możesz dać to czego oboje potrzebujecie. Więc musicie wszystko rozważyć. A co ważniejsze, macie zrobić to razem.
-Mamy się udać na jakąś terapię czy coś?
-A gdzie do chuja pana znajdziesz ludzko-potworze terapie dla par?
-Racja. Nie wiem, mam wrażenie, ze wszyscy korzystają w dzisiejszych czasach z terapii. To wydaje się dobrym rozwiązaniem – westchnęłaś pijąc drinka – Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Rozmowa nie wydaje się w czymkolwiek pomóc.
-Może pomóc – mówiła – Wyraźnie unika problemu, więc może potrzebuje kogoś kto mu pomoże? - wzruszyła ramionami – Znasz go lepiej niż ja
-Taaa.... - podrapałaś się po tyle karku – Usiądziemy i pogadamy... O tym czego on chce.... o tym czego potrzebuje i … postaram przygotować się na to co może się stać
-Wiesz... - przysunęłaś się do niej – Będzie dobrze. Wszystko się ułoży. Zawsze się układa. Ostatecznie wszystkie kawałki układanki idą na swoje miejsce i tworzą obraz, prawda?
-Wiem, że w to wierzysz – starałaś się, aby nie zapanował nad Tobą smutek. Nie chciałaś, aby Sans zniknął z Twojego życia – Ja tez spróbuję w to wierzyć
-Kocham się – pocałowała Cię w głowę – Ale jeżeli cię zrani, zabiję go. Powiedz tylko słowo
-Wiem – uśmiechnęłaś się słabo
-Zmieniając temat, przyszłam z soczystymi ploteczkami – wyszczerzyła się.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Jackie uspokoiła Cię trochę, a przynajmniej odciągnęła uwagę na chwilę. Plotka okazała się dobra. Weszłaś do mieszkania, poszłaś do kuchni aby zrobić sobie kubek herbaty, ale ta już była gotowa. Dziwne, nie przypominasz sobie, abyś takową zostawiała. Co więcej, była gorąca. 
-Co kurwa? - powiedziałaś głośno rozglądając się. Nikogo nie było w kuchni czy w salonie, ale światełka na balkonie się świeciły. Chwyciłaś za kij bejzbolowy jaki kupiłaś w jednym z tanich sklepów z pierdołami i podeszłaś powoli. Zobaczyłaś, że przed wyjściem jest para różowych kapci Sansa, zaś on opiera się o balustradę i patrzy na widok. Ten idiota... Westchnęłaś ciężko otwierając drzwi – Ty głupi popierdoleńcu, co tutaj robisz? - Popatrzył na Ciebie zaskoczony kiedy przerzucałaś kij przez ramię.
-co? ja... ja przyszedłem przeprosić i... po co ci ten kij?
-Kij jest na nieproszonego gościa, który w paradował mi do mieszkania – odstawiłaś go opierając o ścianę – Ciesz się, że zobaczyłam twoje kapcie. Oberwałbyś nim
-dlaczego? - to pytanie zdenerwowało cię
-Sans, nie możesz... kurwa.... używać swojej pojebanej magii gdzie chcesz! - krzyknęłaś tracąc nerwy. Wcześniej byłaś wyluzowana, a teraz czułaś jakby ktoś wrzucił cię do garnka z gotującą wodą – Tylko ja mam cholerne klucze więc jeżeli ktoś jest w moim pierdolonym mieszkaniu to znaczy, że ktoś się włamał!
-ale zrobiłem ci herbaty! - powiedział tak, jakby to miało wyjaśnić wszystko. Warknęłaś siadając na pufie na balkonie. Nie łapał
-Sans – nie wiedziałaś co dalej powiedzieć. Było po drugiej nad ranem, no i byłaś wyczerpana poprzednim dniem. Czy to dobra pora aby teraz porozmawiać o uczuciach?
-słuchaj – zaczął czując Twoje zmieszanie – przepraszam, słuchaj, ja.... ja nie wiem co robię – złączył ręce kiedy na Ciebie patrzył, nagle jego twarz była poważna – byłem zły, bo nie byłaś ze mną szczera
-Wiem – czułaś się źle, ale czekałaś. Wciągnął powietrze i wypuścił je powoli.
-ale ja też nie byłem z tobą szczery – rzucił po prostu. Uniosłaś wysoko brwi – chcę być z tobą, naprawdę, chcę aby to co jest trwało dalej, ale jeżeli tego chcę, muszę być z tobą szczery – opuściłaś ręce
-Mów dalej
-więc.. jest coś.... jeżeli ci powiem... wszystko będzie inne.. nikomu nie możesz powiedzieć... nikomu... ani papyrusowi... ani jackie... ani rodzicom.... nikomu.
-Cudownie! Więcej sekretów! Kocham sekrety! - uniosłaś ręce do góry. Sans zdzielił Cię spojrzeniem. Uspokoiłaś się i poprawiłaś na siedzeniu przyglądając, jak zbiera się w sobie. Na chwilę zamarł w bezruchu a potem konkluzja do niego przyszła
-ja... nie chcę być potworem – powiedział, lecz po tonie jego głosu widać było, że nie jest pewny tych słów.
-Co?
-słyszałaś, nienawidzę być potworem – popatrzył na Ciebie. Nagle cała złość zniknęła, nie dbałaś o to, czy sobie teraz robi żarty, czy mówi poważnie. To najsmutniejsza rzecz jaką od niego usłyszałaś
-Dlaczego? To okropne!
-wiem, że stoisz za mną murem i chcesz, abym zaczął myśleć o walce za potworzymi prawami ale... łatwiej by nam było gdybym był człowiekiem, wiesz? - westchnął – wiem, że chcesz aby wszyscy zrozumieli, ale... kurwa, gdyby się dało w mgnieniu oka zostałbym człowiekiem... heh... w mgnieniu oka...
-Sans – zaczęłaś, ale potrząsnął głową. Jego słowa były przemyślane i to najbardziej bolało
-to jak... wiem, byłbym inny gdybym nie był sobą... właściwie nie mam złego życia, otaczają mnie fajni ludzie, praca nie jest aż taka zła i dobrze mi w niej idzie, nic złego się nie dzieje – jego głos zaczął się obniżać – ale zawsze jest coś, coś co jest częścią mnie, przed którą nie ucieknę, więc tak, gdybym był człowiekiem, byłoby lepiej – ręce Ci opadły i powoli zaczęłaś wstawać. Nie wiedziałaś jak odpowiedzieć. Nie dbałaś o to jakiej jest rasy, ale po prostu nie umiałaś go sobie wyobrazić jako kogoś innego. Choć rozumiałaś to co mówił. Zaśmiałaś się niemrawo.
-Czasami, chciałabym być szkieletem, aby wiedzieć co czujesz – zaczęłaś niepewnie, nie patrzyłaś na niego – Ale to absurdalne. Cieszę się, że jesteś ze mną. Choć... - przerwałaś i popatrzyłaś na niego – Rozumiem. To chujnia – wyglądał jakby zrzucił z siebie ciężki balast
-ta...
-Jeżeli chcesz …. - głos Ci drżał - … drzwi są otwarte. Nie będę cię powstrzymywać. Nie mam zielonego pojęcia co robimy. A jeżeli cierpisz z tego powodu.... nie chcę tego – czułaś jakby między wami przemijała wieczność, nagle koścista dłoń złapała Cię za rękę. Patrzyłaś jak mocno Cię ściska. Sans stał przed Tobą, na jego twarzy wymalowany był smutek.
-nie... nie o to chodzi... wszystko ma swoje złe i dobre strony, nie da się brać tylko jednej z nich, tygrysie, wiem że jesteś w gorącej wodzie kapana, i wiem że naprawdę się lubimy, ale... czy tak powinno być?
-Czuję, że tak – pociągnęłaś nosem – Wiem, że to co czuję jest dobre i właściwe
-... masz wrażenie, że to wspomnienie? stare wspomnienia? czy to raczej nowe właściwe uczucie? - to pytanie cię zmieszało.
-Czuję, jakbyś zawsze był częścią mojego życia, to dziwne uczucie. Ty... po prostu się pojawiłeś, ale to doborze. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie Sans – powiedziałaś szczerze, uważałaś, że to co mówisz jest właściwe, lecz Sans wziął głębszy wdech i przeciągnął dłonią po głowie stukając palcami o tył czaszki – Co?
-a co... a co jeżeli byliśmy tutaj, ale tego nie wiemy? - jego głos drżał
-Jak... w poprzednim wcieleniu? - zapytałaś niepewnie. Przytaknął.
-ta, coś w tym stylu, dawne życie, ale jedno z nas coś z tego pamięta czy coś... - zauważyłaś, jak strasznie się denerwuje
-Sans. Powiedz o co chodzi – Klasnął w dłonie i wstał patrząc na Ciebie z góry. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale milczał. Potem schował twarz za dłońmi.
-to co chcę powiedzieć brzmi niedorzecznie – mruknął
-Jesteś chodzącym szkieletem z niebieskim, świecącym kutasem i mocą teleportacji. - starałaś się rozpogodzić atmosferę
-my... uh... cóż... byliśmy tutaj.. może.. znaczy się... poznałem cię wcześniej w.. poprzednim wcieleniu – denerwował się, mówienie przychodziło mu z trudnością. Zupełnie jakby nie był sobą, zauważyłaś, że się poci.
-Poprzednie wcielenie? Średniowiecze czy coś? - zaprzeczył
-nie... eh... wyobraź sobie... uh... nieprzerwaną spiralę czasu, znowu i znowu przeżywasz w kółko te same dni.
-Jak w Dniu Świstaka z Billem Murray? - popatrzył na Ciebie zdziwiony – Gość utknął przeżywając cały czas jeden dzień, póki nie nauczył się lekcji o samym sobie
-ehhh, coś w tym stylu, pomijając tę lekcję, ale tak... więc...
-Więc dlatego tak dobrze mnie uwiodłeś? - zachichotałaś uśmiechając się przebiegle. Sans wyglądał na przerażonego i potrząsnął głową
-nie, kurwa nie! dobry boże... robiłem wszystko co uważałem za słuszne, ale przysięgam, że o niczym nie wiedziałem, już kilka razy spierdoliłem sprawę i ..
-Zaraz, mówisz poważnie, prawda? - zapytałaś nagle. Sans wyglądał tak, jakby chciał zapaść się pod ziemię w tej chwili. Ledwo przytaknął, otworzyłaś szeroko usta – Więc.. poznaliśmy się wcześniej? Jak wiele razy?
-nie wiem – rzucił niepewnie – jestem pewien, że trzy, albo cztery razy, co nie jest dobre, to powinno się zatrzymać dawno temu
-Co powinno się zatrzymać? - nie rozumiałaś. To żart?
-resety, ktoś cały czas resetuje czas to.. słuchaj... nie wiem jak ci to powiedzieć – warknął – nigdy nikomu nie mówiłem, chryste, teraz też spierdoliłem – stał niepewnie czekając na coś. Cokolwiek to było, nie przyszło.
-Nikomu nie powiem! - krzyknęłaś wstając – Sans. Nikomu nie powiedziałam o tym, że możesz się teleportować, dlaczego miałabym powiedzieć o... zaraz.. więc potwory mogą bawić się CZASEM?!
-nie potwory – jego głos nagle zrobił się zimny – coś gorszego
-To coś istnieje?! - krzyknęłaś. Sans przytaknął wyraźnie sfrustrowany – Jezu.. Zaraz.... Pamiętasz wcześniejsze razy? - W głowie miałaś sceny z Dnia Świstaka. On cały czas wiedział co ci mówić? Próbował romansu bo byłaś łatwym celem?
-ta, znaczy się, prawie? kawałki... i urywki, cholera, trudno to wyjaśnić, kurwa, kurwa – zacisnął jedną z dłoni w pięść. Kości o siebie stukały. Nigdy nie widziałaś go takiego – powinienem był zachować to dla siebie, cholera jasna
-Miałeś nic nie chować dla siebie – Sans popatrzył na ciebie
-łatwo powiedzieć
-A co innego mam zrobić? Zezłościć się? Nie wiem. Nie wiem jak reagować na magię, czy potwory, czy pierdolenie o władcy czasu. Póki cię nie poznałam, tego nie było. Więc nie wiem jak mam odpowiedzieć!
-....nikt nie wie tygrysie, nikt, nikomu nie mówiłem, zaś ci którzy o tym wiedzieli, już są trupami – szeptał, tak cicho, że z ledwością go słyszałaś – nie wiem czy wcześniej ci mówiłem, czy co.... cholera... ale nikt nie wie, to ciężar jaki sam dźwigam
-Sans, cholera – byłaś zmieszana. - Chodź tu – otworzyłaś ramiona. Patrzył na Ciebie i usiadł obok wtulając się w Twoje ciało – Słuchaj, cokolwiek się stanie. Jestem. Znaczy się. Nie umiem walczyć ze złem czy czymkolwiek, ale mogę wysłuchać i mogę być dla ciebie. Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz, albo co dźwigasz, ale musisz to z siebie wyrzucić. Trzymasz to w sobie od dawna
-kilkaset lat – rzucił nagle, mrugnęłaś
-To nie jesteśmy w podobnym wieku? - wzruszył ramionami
-jesteśmy, i nie jesteśmy, jak mam czuć się młodo skoro wiek mi się nie zmienił ale za to cały czas przeżywa tę samą nieskończoną spiralę czasową?
-Wiesz, gdyby tak był to on próbował by się za.... - zaczęłaś i nagle przerwałaś. Popatrzyłaś na niego, jego twarz mówiła ci wszystko co potrzebowałaś wiedzieć. - Cholera. Sans. Kurwa. Proszę. Przestań.. gadać... - nie wiedziałaś jak to znieść. Nie wiedziałaś jak znieść Sansa. Ale wiedziałaś, że potrzebuje cię teraz i to przynajmniej możesz zrobić. Oboje siedzieliście na kanapie, tuliłaś go do siebie z całych sił, głowę opierał na Twojej piersi. Otworzył usta aby coś powiedzieć, zaczęłaś go słaskać – Ciii.... ciii – szeptałaś – Jestem, i to się liczy, dobrze? - Przytaknął wtulając się w Ciebie najmocniej jak się dało. Nie chciałaś aby mówił. Im dłużej myślałaś o tym czego się dowiedziałaś tym bardziej przerażający sam koncept był. Nie chciałaś, aby to go spotykało. Musiałaś uciec myślami. Uciec do dnia kiedy bawiliście się w śniegu kilka miesięcy temu, albo popijaliście kakao z Papyrusem. O waszym wypadzie do baru i o tym jak skończyliście obściskując się na ulicy. Starałaś się myśleć o przyjemnych rzeczach. Działało. Po jakimś czasie, oddech Sansa się uspokoił, usnął. To ci odpowiadało. Siedziałaś patrząc na sufit, nie chciałaś się ruszyć bo nie chciałaś go budzić. Jak masz sobie z tym wszystkim poradzić? Kurwa. Pomyślisz nad tym jutro. Wszystko będzie jutro lepsze. Pomyślałaś.

Po godzinie usnęłaś śniąc o miłych rzeczach, póki we śnie nie zdałaś sobie sprawy, że jeżeli uśniesz i obudzisz się – jutra nie będzie.
Share:

31 października 2017

Undertale: Mój Błąd Z Bloku NAPRZECIWKO - Ten Błąd potrzebuje prawdziwego przyjaciela. [opowiadanie by LittleFell]

Notka od autorki: Opowiadanie z serii "x Reader", osadzone w uniwersum Underswapu, po ścieżce Prawdziwego Pacifisty, bez żadnego wcześniejszego resetu, dostosowane raczej pod kobiecego czytelnika. Ale panowie również są serdecznie zaproszeni do lekturki!
Głównym paringiem jesteś tutaj Ty x Error. Jakim cudem? Wyjdzie oczywiście w trakcie ;3.
Wcielasz się w dwudziestoletnią dziewczynę, chorującą na złośliwego raka kości, fachowo zwanego chrzęstniakomięsakiem, o którym więcej informacji czeka w pierwszych rozdziałach.
Co jeszcze warto wiedzieć? Od zniszczenia bariery minęły prawie dwa lata. Mieszkasz sobie na spokojnych przedmieściach miasta u podnóża góry Ebott, w uroczych staroświeckich blokach. Od samego początku Twoimi sąsiadami są leniwy Honey i ruchliwy Blue, z którymi mieszka wiecznie uśmiechnięte dziecko- Chara. Ludzie są raczej pokojowo nastawieni do potworów, z nielicznymi wyjątkami, które raczej przestały już mieć miejsce.
No i, jesteś niższa nawet od Blue, więc przy Errorze będziesz bardzo niziutka.
×Występują przekleństwa i rozdziały +18, te jednak będą na wstępie odpowiednio oznakowane!×
Autor: LittleFell
SPIS TREŚCI
Ten Błąd potrzebuje prawdziwego przyjaciela. (obecnie czytany)
____ jest bardzo dobrym człowiekiem!
...
- Więc, ____, mówiłaś że gdzie pracujesz?
Że też pierwszym pytaniem jakie usłyszysz następnego dnia w poniedziałek rano, od cholernego szkieletu, który miałaś ochotę powiesić za jaja których nie ma, jest pytanie o prace. Z jego winy wczoraj siedziałaś do późna bo uwidziało mu się rozmawiać, a dziś nie mogłaś zwlec się z łóżka, bo tak zmęczona byłaś. Zbombardowałaś go spojrzeniem, na co ten uśmiechnął się niewinnie. Dobrze wiedziałaś, że to tylko przykrywka. Ten czarny cygan to zło w czystej postaci, na pewno tylko czeka by zrobić z Ciebie purée.

- Pracuje w księgarni. Otworzyłam ją rok temu, niedługo po tym jak pojawiły się potwory. Jest w mieście dużo takich placówek, lecz zawsze marzyłam o własnym książkowym przybytku - uśmiechnęłaś się lekko. Gdy zaczęłaś mówić o Twojej ukochanej księgarni, od razu poprawił Ci się nastrój.- Wiesz, że jest pierwszą taką w mieście, gdzie można dostać kawę i słodkości? Pracuje u nas dobry cukiernik, a jego przysmaki zaleją Cię przyjemnością do szpiku kości!

Error zachichotał, a ty dumna z siebie odwróciłaś się do niego plecami, by dokończyć parzenie kawy. Lubiłaś wypić filiżankę przed pracą, to głównie dlatego wstawałaś ponad godzinę przed tym, jak normalnie powinnaś wstawać. No i dziś było również ciut inaczej, bo cały dzień będziesz musiała spędzić w towarzystwie Twojego nowego znajomego. Obiecałaś to jeszcze wczoraj Blue, który dołączył do was w pewnym momencie. Nie miałaś nic przeciwko, w końcu należy teraz do łańcuszka twoich znajomych. Jedyne co Cię irytowało to to, że bestialsko wbił Ci z buta na chatę i rozwalił się na środku kuchni, narzekając na swoje okropne życie. Byłaś zdania, że to za wcześnie w tej znajomości, by pocieszać jakiegoś chorego pojebańca, któremu jest najwyraźniej obce dobre wychowanie względem ludzi.
Przynajmniej w końcu udało Ci się go uprosić, by choć przeniósł się na krzesło. Teraz w Twojej kuchni siedział wkurwiony, zacinający się szkielet siorbiący herbatę tak głośno, jakby chciał udowodnić pitemu napojowi, jak bardzo nim gardzi. I jak bardzo jest wkurwiony. O tym chyba za mało wspomniałaś.

Cieszyło Cię, że widziałaś większy błysk w jego oczodołach za każdym razem, gdy mówiłaś o książkach. Wnioskowałaś po tym, że szkielet lubi książki. Po raz kolejny byłaś maksymalnie zadowolona z powodu wybranej przez Ciebie pracy. No i, mogłaś znaleźć z nim więcej wspólnych tematów. Same profity!

- Zawsze uśmiechasz się jak pierdolony psychopata gdy przygotowujesz kawę, czy tylko w momentach, gdy w Twojej kuchni przesiaduje potwór? - usłyszałaś pytanie, które natychmiast ściągnęło Cię na ziemię. Poczułaś gorący rumieniec wpełzający Ci na policzki, natychmiast wróciłaś spojrzeniem na filiżankę. Kiedy do chuja zaczęłam na niego patrzeć? Pomyślałaś, burcząc pod nosem jakąś odpowiedź dla Twojego towarzysza. W zamian, po całej kuchni echem rozniósł się złośliwy śmiech Errora. Zrobił to kurwa specjalnie.

Nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem, ni nawet głupim warknięciem, wyszłaś z kuchni. Masę satysfakcji dał Ci jego zaskoczony pomruk. Był zdziwiony, nie umiał nawet tego ukryć. Może nie chciał? Nie interesowało Cię to w każdym razie. Chciałaś zrobić mu na złość, w odwecie.

Udałaś się do toalety, zamykając za sobą drzwi. Usłyszałaś jeszcze, jak zrywa się z krzesła. Ha, 1:1, kutasie.
Odstawiłaś filiżankę na małą narożną szafeczkę i zabrałaś się za ogarnianie swojej twarzy. Nigdy nie przesadzałaś z makijażem, zwykle nakładałaś maskarę, trochę jasnych cieni do powiek i okazyjnie robiłaś kreski niebieskim eyelinerem. Lubiłaś swój naturalny wygląd, mimo iż daleko było Ci do większości kobiet na świecie. Westchnęłaś cicho, sięgając dłonią do koszyczka z Twoimi "sprzętami", jak zwykłaś nazywać kosmetyki.
Już miałaś zacząć nakładać na powieki jasnoniebieski cień, gdy w drzwi ktoś zaczął czymś nakurwiać. Ah, Error. Aż wstyd Ci się zrobiło, gdy ogarnęłaś, że właściwie to o nim zapomniałaś, zajmując się duperelami w postaci kosmetyków. Biedny Errorek. Uśmiechnęłaś się z satysfakcją, podchodząc do drzwi.

- Chcesz czegoś, kochanieńki? - zapytałaś swoim wyuczonym głosem typowej babuni, która tylko marzy by otruć Cię obiadkiem. Nim odpowiedział, usłyszałaś niskie warknięcie.

- To nie jest śmieszne, głupia jędzo. Otwieraj te pierdolone drzwi, nim Ci je wykurwie z zawiasów.
Przez chwilę zastanawiałaś się, czy mówi serio, czy blefuje. Ostatecznie zachichotałaś cicho, odchodząc od drzwi i wracając do przerwanych czynności make-up'owych.

- ____, kurwa! Otwieraj te drzwi!
Byłaś z siebie wyjątkowo dumna. Znałaś go zaledwie od wczoraj, a zdążyłaś polubić wkurzanie tego przymuła. Stało się to Twoim nowym celem w życiu, Świętym Graalem który musisz zdobyć, Eldorado i.. Dobra, bez przesady. Po prostu polubiłaś granie mu na nerwach tak samo mocno, jak on polubił irytowanie Ciebie.

- Więc masz zamiar mnie kurwa ignorować? W porządku! Siedź sobie w tej zakichanej łazience i maskuj Twoją obleśną mordę, nie obchodzi mnie to! Możesz nawet się tam kurwa zabić, jednego jebanego człowieka mniej na świecie.
Słuchałaś uważnie każdego słowa które wypowiadał, czując za każdym razem bolesne skurcze w sercu. Blue ostrzegał Cię, że charakter Errora jest bardzo wybuchowy, a sam on cholernie niemiły. Mimo to, nie spodziewałaś się w swoim kierunku słów tego kalibru. Uśmiechnęłaś się, czując coś mokrego na policzkach. Ah, płaczesz, jasne że tak. W końcu on właśnie powiedział, żebyś zginęła! Zwyzywał i obraził, życzył śmierci. I przy tym został tak obojętny.. Nie ruszyło Cię jakoś specjalnie to, że po Tobie pojechał, znałaś w końcu sytuacje. Ale śmierć.. Poczułaś coś dziwnego, co rozeszło się falą po Twoim ciele. Dziwne, nieznane Ci uczucie, którego nie umiałaś zidentyfikować, było ono kompletnie obce. Ale również cholernie nieprzyjemne. Cała zadrżałaś, łapiąc się umywalki w obawie, że możesz zaraz się wywrócić. Czy to był strach? Przez chwile nawet myślałaś, że tak. Lecz było to coś o wiele gorszego, silniejszego. Intensywniejszego. Zacisnęłaś mocno powieki, ze wszystkich dostępnych Ci sił próbując uspokoić. Ta dziwna odmiana strachu nie powinna się pojawić, w końcu dlaczego miałaby? Nic się przecież nie działo, do cholery, wszystko było w porządku.. Kłamstwo. Głupia idiotko, nic nie jest dobrze. Nawet Error, chociaż nic jeszcze o Tobie nie wie, uważa że powinnaś zginąć. Jesteś tylko balastem dla wszystkich.
Pokręciłaś głową, przeganiając dziwne myśli, które pojawiły Ci się w głowie. Czy to są te objawy o których mówił Ci psycholog kilka dni temu? Pokręciłaś lekko głową, zaraz to cicho wzdychając. Dziwne uczucie zdążyło Ci już przejść, to dobrze. Mogłaś już spokojnie unormować oddech, który jak na złość ciągle się urywał.  Przetarłaś wierzchem dłoni twarz, ciesząc się, że nic Ci się nie rozmazało. Przynajmniej nie aż tak. Poprawiłaś w rekordowym czasie makijaż i odetchnęłaś głęboko, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Miał racje, byłaś obleśna. Wszystko w Tobie takie było.
Mówił po prostu prawdę.
Przełknęłaś ślinę, zakładając na usta nieszczery uśmiech i otworzyłaś drzwi, wcześniej odblokowując zamek. Error urwał w pół słowa, zabawne, nawet nie zauważyłaś że mówił coś jeszcze. Spojrzałaś w jego oczodoły, ignorując zmieszany wyraz jaki pojawił się na jego czaszce.

- Możesz już zejść na dół, przebiorę się tylko i do Ciebie dołączę - powiedziałaś szybko, praktycznie szeptem i minęłaś go, znikające zaraz za progiem swojej sypialni. Nie chciałaś już nic od niego słyszeć, więc nawet nie dałaś mu szansy na odpowiedź.
Do Twoich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi, po którym nastąpiło ich zamknięcie. Dobrze, że Cię posłuchał. Im mniej będziesz musiała znosić jego widok, tym lepiej.
Przebrałaś się szybko w swój "strój roboczy", czyli popielatą sukienkę, biały golf i czarne legginsy, po czym opuściłaś pomieszczenie. Narzuciłaś na ramiona dżinsową kurtkę, ubrałaś kozaczki i byłaś gotowa do wyjścia. Złapałaś jeszcze za torebkę i wiszące przy drzwiach klucze, wychodząc z mieszkania.
Szybko uporałaś się z zamkiem i schodami, wychodząc już na świeże powietrze. Od razu poczułaś się lepiej, a na Twoich ustach zajaśniał słaby uśmiech. Kątem oka dostrzegłaś Errora, który stał, opierając się plecami o blok. Dostrzegł Cię chwilę później, szybko wyprostował się i dołączył do Ciebie. Widziałaś, że chciał coś powiedzieć. Nie miałaś jednak ochoty słuchać jego głosu, cokolwiek miał by Ci do powiedzenia.

- Chodźmy już. Kupie Ci po drodze donata - mówiąc to, ruszyłaś przed siebie, nawet nie oglądając się za siebie. Wiedziałaś jednak że podąża za Tobą, czułaś wręcz jego obecność.

Znów zachciało Ci się płakać. Byłaś kurwa tak słaba, że nawet głupie słowa wypowiedziane w gniewie zraniły Cię tak mocno. O tym też wspominał Ci psycholog. Twoja psychika będzie teraz coraz to kruchsza, wraz z kolejnymi dniami i postępem choroby. Uparcie jednak trwałaś przy tym, że poradzisz sobie z tym cholerstwem, wyjdziesz z tego, a śmierć co najwyżej będzie mogła wyszorować Ci botki. Ale nic nie umiałaś poradzić na to, że uraziły Cię jego słowa, które ciągle dzwoniły Ci po głowie. Najchętniej kazałabyś mu teraz spadać. Zniknąć z Twojego życia, wyemigrować gdzieś, czy po prostu wyparować. Ale nie mogłaś. Obiecałaś Blue, że go przypilnujesz.

Robisz to tylko dla niego.

---------------------------------------------

Byłaś dla niego pełna podziwu, że tak długo siedział w ciszy. Praktycznie przez większość drogi do znajdującej się niedaleko Twojej księgarni cukierni. Fakt, czułaś do niego urazę przez jego wcześniejsze słowa, ale dosyć szybko Ci przeszło. To nie tak, że nie potrafisz się złościć, bo zwykle wiele trzeba by Cię udobruchać (Blue i Honey coś o tym wiedzą). Byłaś jednak świadoma, że on taki po prostu jest i już. Nie miał często wpływu na swoje reakcje, kierowały nim impulsy. Potrzebował kogoś przy sobie tutaj, kto umiałby znieść jego wybuchy, cierpkie słowa i nastroje. Wszystkie znane Ci osoby odpadają, niepotrzebnie by się tylko wkurzali, bądź skakali sobie do gardeł, czy nawet zbyt przeżywali wypowiedziane słowa. Ty również powinnaś odpaść, ale to równało by się z tym, że musiałabyś wyznać dlaczego. Nie chcesz tego. Twoim najmocniejszym postanowieniem jest utrzymanie prawdy w tajemnicy jak najdłużej. Nie możesz ich martwić swoim stanem jak najdłużej się da. Później.. Jakoś im to wytłumaczysz. Chociaż może uda Ci się grać tak długo, aż wyzdrowiejesz. Wtedy nic nie będziesz musiała mówić, w ogóle. Tak będzie lepiej. Wciąż, jedyną osobą która zna Twoją kartę choroby jest Undyne. I tak odkryła to przez czysty przypadek, jak nakryła Cię przy wychodzeniu od onkologa. Wtedy już nie umiałaś kłamać, nigdy zresztą nie byłaś typem kłamcy. Cieszyłaś się, że obiecała pomóc Ci i jeszcze dochować tajemnicy. Zdecydowanie, była jedną z Twoich najlepszych przyjaciółek. Jednak, wracając do sprawy zajęcia się Errorem. Nikt, cholera, nie potrzebuje więcej kłótni z nim, dlatego podjęłaś się sprawowania pieczy nad jego osobom. Na pewno było mu ciężko. W końcu, znalazł się tutaj.. Drgnęłaś. Właśnie, jak Error się tutaj znalazł? Byłaś pewna, że nie był to ''zwykły przypadek'' jak od samego początku próbował wam wmówić. Nie byłaś w końcu głupia. Jednak, z jakiś powodów zatajał prawdę. To znaczy, że była bolesna? Zagryzłaś w irytacji dolną wargę. Byłaś cholernie ciekawa, ale nie chciałaś go już niepotrzebnie denerwować.

Przynajmniej na razie.

- Masz ochotę na jakieś konkretne słodkości? - zapytałaś, gdy w końcu dotarliście pod mały sklepik mieszczący się na równie małym skrzyżowaniu niedaleko centrum.

Patrzył przez chwilę to na Ciebie, to na sklep, chyba nie wiedząc co Ci powiedzieć. Badałaś uważnie miny które pojawiały się na jego buźce, od zdezorientowania, poprzez lekki szok, a na zmieszaniu kończąc.

- Nie musisz mi niczego kupować - powiedział w końcu, starając się przyodziać neutralny ton głosu. Wydawało Ci się, że to wszystko co miał Ci do powiedzenia, kiedy ledwo dosłyszalnym szeptem dodał ''Nawet na to nie zasłużyłem''.

Skrzywiłaś się lekko.

- Nie świruj, co? Mam nadzieje, że lubisz cholerne donaty. Poczekaj tutaj - nie czekając na odpowiedź, otworzyłaś drzwi, zostawiając lekko osłupiałego towarzysza na zewnątrz.

Przywitał Cię cudowny zapach słodkości, przyjemny gwar znajdujących się w środku ludzi i potworów, no i półki zastawione masą cudownych słodyczy. Znałaś się z właścicielką cukierni, swoją drogą byłyście dosyć dobrymi przyjaciółkami, toteż czasem- ale tylko czasem- dostawałaś zniżki na donaty, które były dla Ciebie jak ambrozja dla greckich bogów.
Dotarłaś do kasy, za którą stał jeden z pracowników. Na jego widok od razu Twoja twarz zajaśniała uśmiechem. Jamie, czarnoskóry obywatel Ameryki, pracował tutaj praktycznie od samego otwarcia. Cholernie miły chłopiec, który zawsze patrzył na wszystko pod optymistycznym kątem. Często wrzucał Ci do zamówień jakieś dodatkowe losowe smakołyki, czym od razu zdobył Twoje serce. Gdyby nie był zaręczony z córką właścicieli, cholera, rwałabyś jak Reksio szynkę.

Gdy Cię zauważył, uśmiechnął się promiennie. Nie dziwisz się, że tak się cieszy Twoim widokiem. Dosyć dawno Cię tutaj nie było. Poczułaś aż bolesne wyrzuty sumienia.
Za wiele znajomości przez Twoją chorobę zaniedbałaś.

- Cześć, ____! Czyżbyś w końcu wyszła z tej Twojej nory do ludzi? Ile to minęło, dwa, prawie trzy tygodnie? Stęskniliśmy się za Tobą! To co, wracamy do starych zamówień? - zapytał wesoło, już sięgając po torebeczkę z logo ich sklepu.

Zaśmiałaś się serdecznie, potwierdzając zamówienie. Zdałaś sobie sprawę, jak cholernie Ci brakowało rozmów z Jamiem. Będziesz musiała zaprosić jego i Sashę na jakiś wypad na miasto, w ramach rekompensaty za ten czas, gdy ich unikałaś.
Przyglądałaś się jak Jamie z uśmiechem na ustach pakuje Twoje donaty i ''coś ekstra'' z nadzieją, że nikt nie zauważy. Posłałaś mu wesoły uśmiech i wyciągnęłaś z wyjętego wcześniej portfela należną kwotę, jak zwykle taką samą.

- Nieee, tym razem na koszt firmy - mrugnął Ci, zaraz śmiejąc się wesoło. Jakim cudem on był ciągle tak cholernie wesoły? Też byś chciała być t a k pozytywna jak on.

- Dzięki, Jammy. Jakby co, przyjmij winę na klatę - postukałaś się palcem w pierś, dumnie ją prężąc, co wywołało u niego kolejny wybuch śmiechu.

Pożegnałaś się z przyjacielem, biorąc torebeczkę ze smakołykami i opuściłaś cukiernie. Mimo iż było Ci tam naprawdę miło, na zewnątrz wciąż czekał na Ciebie Error. Jak bardzo byś nie chciała, był teraz dla Ciebie priorytetem. Cholernie upierdliwym, wkurzającym priorytetem.
Stał dokładnie w tym samym miejscu w którym go zostawiłaś, jak zbity psiak, który nie wiedział co złego zrobił. Z niewiadomych powodów rozczulił Cię widok szkieletu, który stał zgarbiony, ze zwieszoną głową i bawił się palcami.
Westchnęłaś, podchodząc do niego i stukając lekko palcem w ramię. Od razu poderwał głowę, z ciut wystraszonym spojrzeniem. Zmartwiło Cię to. On się tak nie patrzył.

- Hej, wszystko okej? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha, albo niewypraną bieliznę Papsa.

Liczyłaś na to, że zacznie się wydzierać, albo chociażby cokolwiek Ci odpowie, ale on tylko odwrócił od Ciebie przygaszone spojrzenie. Chwila zaraz, przygaszone? Podmienili go kurwa!

Podeszłaś do niego bliżej, jeszcze bardziej zmartwiona, chcąc ponownie zapytać o powód jego dziwnego zachowania. Już miałaś coś powiedzieć, gdy przerwał Ci idealnie w tym samym momencie zaczynając mówić.

- ____, posłuchaj, ja wiem, że jestem kurwa skończonym kawałem skurwysyna i uraziłem Cię moimi wcześniejszymi słowami, powinienem bardziej uważać na to co mówię. Ale ja po prostu.. Kurwa mać. - zaczął śmiać się histerycznie, unosząc ręce i zaciskając palce na swojej czaszce. Stałaś skamieniała, wpatrując się w niego z rozchylonymi ustami. Tego się, do chuja, nie spodziewałaś. Gdy tak stał, śmiejąc się w ten okropny sposób, czułaś się cholernie dziwnie. Jakbyś nie powinna tam być. Jakbyś w ogóle nie powinna być. Takiej rozpaczy nie słyszałaś jeszcze u nikogo. Już miałaś przerwać mu, cholera nawet zacząć błagać by przestał, gdy ponownie zaczął mówić.- ____, nawet nie wiesz jak podobna była wtedy Twoja twarz do tej jego, po tym jak wyszłaś z łazienki. Wyglądała identycznie, tak podobnie.. Tak, wyglądał tak wtedy. Tamtego dnia, gdy wyszedł i zamknął przede mną te cholerne drzwi. Jedyne, przez które nie umiałem przejść. Ja.. Ja dlatego tak zareagowałem. Wtedy, gdy się zamknęłaś w toalecie. Myślałem, że będzie tak samo. Kurwa, byłaś dla mnie tak cholernie dobra, a ja dałem się ponieść do tego stopnia.. Z nim było tak samo, hahaha.. - po tych słowach ucichł, a ty osłupiała stałaś z rozdziawioną paszczęką.

Jeśli on robi sobie teraz z Ciebie jakieś chore żarty, jego żywot rychło dobiegnie końca.
Zmrużyłaś lekko oczy, wpatrując się w stojący jak słup soli szkielet. Już miałaś zacząć na niego wrzeszczeć, gdy uniósł czaszkę, w końcu na Ciebie patrząc.
Przeraziło Cię to, jak jego oczodoły puste były. Nawet te dziwne światełka przygasły, powodując ten dziwny, pusty wygląd. Zadrżałaś na całym ciele, odwracając spojrzenie. Byłaś już pewna, że nie żartuje.
Ale kurwa, on nie powinien tak się zachowywać. Poznałaś go na tyle, by to wiedzieć. To aż tak nim wstrząsnęło?
Wtedy do Ciebie dotarło.

Error właśnie wspomniał o kimś ze swojej przeszłości. O kimś, kto chyba był dla niego ważny, a kto go zostawił. Przyznał Ci się do tego, tak po prostu, na środku pierdolonej ulicy, wyglądając przy tym gorzej niż siódme nieszczęście. Wydawał się teraz tak bezbronny, tak niewinny, podatny na ból.. Nie mogłaś na to patrzeć. Nie miałaś pojęcia kim był ten ''on'', lecz wiedziałaś jedno.
Zasłużył sobie na porządny wpierdol za to, do jakiego stanu psychicznego doprowadził tego frajera.

Podeszłaś do niego bliżej, niepewnie kładąc dłoń na ramieniu Errora. Drgnął jak oparzony i odsunął się od Ciebie szybko, jakbyś była co najmniej niebezpieczna. Albo trędowata. Albo trędowata i dzierżyła w dłoni broń.
Wszystko jedno.

- Posłuchaj, nie wiem kim była osoba która Cię skrzywdziła, właściwie lepiej dla niej że nie wiem, ale nie powinieneś działań innych porównywać do tego, który sprawił Ci ból - zaczęłaś, krzyżując ręce na piersi. Zaczął się w Ciebie wpatrywać, wciąż tymi przerażająco pustymi oczodołami, a Ciebie znów przeszedł dreszcz niepokoju. Mimo to, kontynuowałaś.- Wkurwiasz mnie niemiłosiernie, chociaż właściwie znamy się od wczoraj, ale kurwa, nie zostawiłabym Cię z byle jakiego powodu. Tym bardziej, że widocznie potrzebujesz towarzystwa, ty durna kupo kości, choćbyś nie ważne jak mocno zaprzeczał. Droczyłam się wtedy z Tobą tak samo jak ty ze mną chwile wcześniej. Nie miałam pojęcia, że Cię to zrani w jakikolwiek sposób, naprawdę. Przepraszam, Error - wraz z wypowiedzeniem jego imienia, dotknęłaś niepewnie ramienia szkieletu. Znów zaczął drżeć, lecz tym razem nie odsunął się, co przyjęłaś z ulgą. Nie musiał przecież się Ciebie obawiać, chciałaś mimo wszystko dla niego dobrze.- Już w porządku, okej? Ja się nie gniewam, a ty już.. Uh, przestań już świrować, dobra? - zapytałaś jeszcze, chcąc się upewnić w tym, czy aby na pewno wszystko sobie wyjaśniliście.

Error skinął głową, mrucząc pod nosem jakieś okaleczone przeprosiny i podziękowanie za zrozumienie. Uśmiechnęłaś się z ulgą. Jedyne co Cię wciąż w nim niepokoiło to to, że ciągle drżał. Czyżby bał się dotyku?

Szybko zabrałaś rękę, obserwując jego reakcje. Faktycznie, gdy przestałaś go dotykać, wyraźnie się uspokoił. Zdobył się nawet na lekki uśmiech.
Jednak najbardziej ucieszyło Cię, że jego oczodoły wróciły do normalności.

- Ta, więc.. Idziemy do tej Twojej księgarni? - zapytał po chwili, zerkając na Ciebie pytająco.

Uśmiech na Twoich ustach zamarł. Kurwa, zapomniałaś kompletnie o swojej cholernej robocie.

××××××××××××××××××××××××××

Będąc szczerym, jeszcze nigdy tak szybko nie dobiegłaś do pracy jak teraz. No i po raz pierwszy się spóźniłaś. To są jakieś, kurwa, żarty.

Na Twoje (i Errora) szczęście, pod księgarnią nie stał i nie czekał na otwarcie żaden nieszczęsny klient, co było dla Ciebie w tym momencie jak zbawienie. Nie musiałaś tłumaczyć się z powodu spóźnienia i przepraszać za nieporozumienie. Chwała Panu, że dziś nikt nie postanowił przyjść od razu po otwarciu!

Otworzyłaś szybko drzwi i zagoniłaś go do środka, zmieniając jeszcze na drzwiach wywieszkę z ''Zamknięte'' na ''Otwarte''.

- Tak więc, witaj w moim skromnym królestwie! - oznajmiłaś entuzjastycznie, wykonując zamaszysty ruch ręką, który obejmować miał całe wnętrze sklepu.

Czułaś się fantastycznie z tym, jak bardzo Twój towarzysz zachwycony był. Widziałaś w jego mimice dziecięcy zachwyt, każdy jego gest wskazywał na.. Zadowolenie? Pozwoliłaś sobie to tak nazwać. Ale jednak, ciągle stał w miejscu. Myślałaś, że zaraz rzuci się na jakieś półki z książkami, lecz on tylko stał, rozglądając się po sklepie.
Westchnęłaś.

Czy on naprawdę czekał na pozwolenie?

Już miałaś go zganić za to, że jest idiotą, gdy coś Ci wpadło do głowy. Darowałaś sobie już wyzywanie go i ruszyłaś przed siebie, po drodze jeszcze mówiąc mu, by za Tobą poszedł. Szłaś między regałami, poszukując odpowiedniej półki. Error szedł za Tobą jak cień. Chociaż go nie widziałaś, wiedziałaś że rozgląda się, badając dokładnie wszystkie tytuły które mijał. Ty szłaś jednak dalej, szukałaś czegoś konkretnego. Byłaś pewna że przypadnie mu do gustu to, co chcesz mu dać.

- Hej, ____, czego właściwie szukasz?
Spodziewałaś się tego pytania, w końcu nic mu nie powiedziałaś, sama wybierając jego lekturę. Już otwierałaś usta by mu odpowiedzieć, gdy dostrzegłaś tę książkę której szukałaś.

- Ha, mam Cię! - zawołałaś triumfalnie, sięgając dłonią po grubą księgę na jednej z półek znajdujących się po lewej stronie. Cholerstwo było ciężkie, ale dawałaś radę utrzymać ją i nie stękać przy tym.

Zwróciłaś się w jego kierunku, wciąż z uśmiechem, i wyciągnęłaś przed siebie dłonie dzierżące książkę. Wziął ją od Ciebie, z zaciekawieniem wpatrując się w okładkę. Nie była jakoś zachwycająca, zwykła brązowa okładka z wielkim złotym napisem ''Historia Polski''.

- Co to jest Polska? - zapytał z zaciekawieniem, zaciskając palce na książce, którą lekko przytulił do piersi. Wciąż zachowywał się jak nie on, wciąż był zbyt delikatny, lecz nie dziwiłaś mu się. Miałaś jednak nadzieję, że niedługo wróci do normalności. Klasyczny Error był o wiele lepszy od tej delikatnej kluski.

Mogłaś chociaż mu wtedy pocisnąć.

- Polska to taki kraj leżący w Europie. Zanim zapytasz, Europa to kontynent. Kontynentów mamy siedem na całej planecie, bla bla. Co do samej Polski, jej historia jest cholernie ciekawa. Nie czytałam nigdy o kraju z taką przeszłością. Ale co ja Ci będę mówić, sam o tym przeczytaj - posłałaś mu wesoły uśmiech.- Na końcu tej alejki stoi kilka stoliczków i foteli, możesz tam usiąść albo wrócić ze mną do recepcji i coś Ci doniosę.

Myślał przed chwilę nad twoimi słowami, chyba zastanawiając się gdzie lepiej będzie spocząć. Stałaś, lekko bujając się na piętach i grzecznie czekałaś na jego odpowiedź. W końcu szkielet westchnął cicho, wciskając z powrotem w Twoje dłonie książkę.

- Potrzymaj to chwilę - burknął, a ty mruknęłaś pod nosem coś o jego powalającej uprzejmości.
Szkielet wyciągnął przed siebie dłonie jakby wzywał Boga, co wywołało u Ciebie ciche parsknięcie. Zgromił Cię spojrzeniem, lecz nie skomentował. W zamian mruknął coś niezrozumiałego dla Ciebie pod nosem, a jego wyciągnięte dłonie zamigotały słabym żółtawym blaskiem. Wpatrywałaś się w to zjawisko całkowicie oczarowana. Wiedziałaś doskonale, że potwory władają magią. Czasem widziałaś jak używał jej Blue przy sprzątaniu w domu albo Honey, gdy jego lenistwo osiągnęło apogeum i przenosił sobie magią pilot ze stołu leżącego kilka centymetrów od niego, więc nie było Ci obce to zjawisko. Jednak, magia Errora różniła się od tej szkieletowych braci. Czułaś gdzieś w głębi siebie, że powinnaś się jej bać. Że ona może Cię skrzywdzić. Nie podobało Ci się to absurdalne uczucie. W końcu, on Ci nic nie zrobi. Prawda?
Z zamyślenia wyrwał Cię cichy syk, gdy nagle w dłoniach czarnego szkieletu zmaterializowały się urocze bordowe... okulary.

Przysięgasz, nie chciałaś zacząć się śmiać, naprawdę, to wyszło samo!

- I z czego kurwa rżysz głupia babo?! - warknął na Ciebie, odwracając spojrzenie. Widziałaś jak na jego kościach policzkowych pojawił się wielki żółty rumieniec. To tylko wywołało u Ciebie większą salwę śmiechu.- No przestań, kurwa! To wcale nie tak, że muszę je nosić..
- Oczywiście!

- No przestań do chuja!

- Aleee jaaa nieee mogę! Tak uroczo się peszysz i denerwujesz... - wydusiłaś, choć mimo wszystko próbując uspokoić swój śmiech.



Error dosłownie zabijał Cię spojrzeniem, co tylko dodatkowo Cię bawiło. On sam to wszystko prowokuje! Gdyby się nie wydurniał, już dawno byś przestała się śmiać!

- Pomyśleć, że chciałem kurwa siedzieć z Tobą w tej recepcji. Wiesz, jednak zmieniam zdanie, oddawaj książkę, p a. - wywarczał, zakładając szybko okulary i nim znów zaczęłaś się śmiać wyrwał Ci książkę, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął. Dosłownie. Zamrugałaś zaskoczona, nie spodziewałaś się tego, że on również umie się teleportować. Ciekawe, zapamiętasz to.

Jednak teraz, gdy Error był już.. dalej, mogłaś spokojnie znów zacząć się śmiać.
Nim zniknął, rzucił Ci się w oczy oczojebny żółty kolor pokrywający całą jego twarz.

××××××××××××××××××××××××

Dzień mijał Ci wyjątkowo spokojnie i miło.
Niedługo po waszym przybyciu zaczęła przychodzić klientela, której z uśmiechem na ustach użyczałaś swojej wiedzy na temat książek. Ludzie zawsze lubili podyskutować z Tobą przy kasie, bądź w momentach gdy szłaś z nimi by wskazać odpowiednie regały. Niejednokrotnie nie mieli pojęcia o czym do nich nawijasz, jednak zdarzały się wyjątki zapoznane z tematem. Z takimi wyjątkami rozmawiało Ci się najlepiej. Czułaś wtedy, że nie jesteś jedynym takim książkowym nerdem którego całe życie obracało się wokół literatury.
Bo właściwie to tak było.
Czasem chodziłaś do Errora. By zobaczyć co u niego, zanieść mu coś do jedzenia bądź picia, a na swoich dłuższych przerwach siadałaś przy nim na dłużej, wdając się w żywą rozmowę na temat historii. Tak jak Ci się wydawało, temat wciągnął go mocniej niż narkoman wciągał kokę. Dodatkowo za każdym razem gdy zachodziłaś go z zaskoczenia, widziałaś go w tych jego uroczych okularkach, które jednak speszony szybko ściągał. Nie rozumiałaś właściwie czego on się wstydził, ale wolałaś nie drążyć.

Zadawał Ci bardzo wiele pytań, głównie opierały się one na II Wojnie Światowej. Był to jeden z Twoich ulubionych tematów, szczególnie jeśli był związany z Polską. Chętnie opowiadałaś mu o wszystkim co wiedziałaś- holokauście, hitlerowcach, broni jądrowej i całym wachlarzu broni palnej o której miałaś jako takie pojęcie. Słuchał Cię uważnie, tylko czasem przerywając by o coś zapytać. Nie wydawał się poruszony tematem śmierci milionów istnień pochłoniętych przez wojnę- co natomiast mocno działało na Ciebie i wiele razy musiałaś przestawać mówić, by się uspokoić. Byłaś teraz zbyt delikatna jeśli chodzi o sprawy śmierci. Error, na szczęście, nie dopytywał o powód Twojego dziwnego zachowania, najczęściej po prostu zmieniał temat lub pytał o coś innego co akurat go interesowało. A co znajdowało się w okręgu jego zainteresowania?
Broń atomowa. Bo to nie było absolutnie do przewidzenia..

Dopytywał o coraz to nowsze szczegóły za każdym razem jak przychodziłaś, nawet jeśli tylko przynieść mu coś do jedzenia. Wykorzystywał każdy możliwy moment by dowiedzieć się więcej. Powoli kończyły Ci się informacje, gdy Error postanowił dopierdolić życiowym przemyśleniem.

- Ej, ____?


- No? - spojrzałaś na niego, modląc się w duchu, by nie było to pytanie o broń atomową, bo- jeśli miałaś być szczera- powiedziałaś mu już wszystko co wiedziałaś Ty i co wiedział internet.

- Bo tak sobie myślałem i...
- I?

Przyjął pozycje niecnego myśliciela, unosząc oczy gdzieś ponad Ciebie i uśmiechnął się przebiegle, a Ty aż z zaciekawieniem zaczęłaś się w niego wpatrywać, opierając dłonie na biodrach.

- Gdybym miał broń atomową, łatwo bym zniszczył świat... - powiedział w końcu, szczerząc się jak głupi do sera i przenosząc na Ciebie pełne chorego entuzjazmu spojrzenie. Za to Ty w odpowiedzi strzeliłaś sobie z otwartej dłoni w czoło, czym chyba mu przerwałaś, bo widocznie coś chciał jeszcze dodać.

- Ale nie masz i nikt normalny Ci jej nie da - oświeciłaś go, stukając się dodatkowo palcem w czoło. Tak durnego przemyślenia jeszcze żeś nie słyszała.

- Morda! - wrzasnął, bulwersując się jak mały dzieciak.- Psujesz mi fantazje, Ty głupia jędzo! Jesteś okropna! - zawodził biedny pokrzywdzony Errorek, a Ty śmiałaś się wniebogłosy, czym jedynie bardziej go zdenerwowałaś, bo aż rzucił w Ciebie jedną z gazet leżących na stoliku przy którym siedział.


Tak mniej więcej prezentowały się godziny Twojego pobytu w pracy. Miałaś wrażenie, że nic już nie zepsuje Ci tego dnia, który naprawdę był cholernie idealny, mimo wcześniejszych przeszkód. Znalazłaś kolejne wspólne tematy z Błędem, żadnych większych problemów w pracy nie miałaś, sprzedałaś dziś rekordową ilość książek. Co mogło pójść źle?

Cóż, najwidoczniej pójść źle mogło w s z y s t k o.

××××××××××××××××××××××××

- Chcesz skoczyć na pizze jak już wyjdziemy? - zapytałaś wesoło Errora, gdy w końcu postanowił dołączyć do Ciebie, po całym dniu. Nie żeby Ci to przeszkadzało, w końcu i tak ciągle do niego łaziłaś.

Siedział teraz na blacie lady, klikając ze znudzeniem w swoim telefonie, który jeszcze wczoraj otrzymał od Honey'a. Gdy usłyszał Twoje pytanie, poderwał głowę i zaprzestał czynności. Wydawał się dziwnie zdezorientowany, jakby nie wiedział o czym właściwie do niego mówisz. Nim zdążyłaś go zapytać, on zadał swoje pytanie.

- A co to do chuja jest?

Kolejny raz tego dnia uderzyłaś się w czoło z wielką mocą. Gdybyś miała z kim, założyłabyś się że jutro będziesz miała na czole siniaka.

- Oh Error, nie wiedziałam że można być a ż tak zacofanym. W domu u Honey'a pizza ma nawet postawiony pieprzony ołtarzyk, a ty wciąż nie wiesz co to jest! - byłaś załamana, dosłownie. Ale jednak, miałaś ten zaszczyt wprowadzenia Błędu na nową drogę życia, pełną fast foodów i niezdrowego żarcia.- Ale nie bój się, wędrowcze, albowiem ja, wielka ____ wyrwę Cię ze szponów niewiedzy i już niedługo będziesz pławić się w blasku mojej zajebistości i oceanu pudełek po pizzy! - zrobiłaś heroiczną pozycje, opierając nogę o swoje krzesełko i uderzyłaś się dłonią w pierś jak rycerz, drugą unosząc ku górze w imitacji unoszenia ostrza miecza.

Error w odpowiedzi zwalił się z blatu na ziemię, dusząc śmiechem. Teraz nie byłaś pewna, czy rozbawiła go Twoja okropna scenka, czy po prostu byłaś śmieszna.. Nie miałaś jednak okazji go o to zapytać, bo oto ktoś brutalnie przerwał wam waszą pizzową rozmowę.

Dosłownie brutalnie, bo aż drzwi wypadły z zawiasów, lądując na posadzce z głośnym hukiem.

Error natychmiastowo przestał się śmiać i stanął prosto, przyglądając mu się jeszcze chwilę mogłaś dostrzec jego skupione spojrzenie. Skupione i pełne ostrożności- jak spojrzenie spłoszonego zwierzęcia, które wie że jest obiektem polowań.

Przeszłaś na drugą stronę sklepowej lady, by stanąć obok Errora. Nie miałaś pojęcia kto mógł tak bestialsko potraktować Twoje nieszczęsne drzwi, ale miałaś co do tego okropne przeczucia.
Czy wspominałaś już, że Twój cholerny instynkt w takich chwilach nigdy nie zawodzi?
Przez powstałą dziurę przeszła dwójka dorosłych mężczyzn odzianych w gustowne garnitury, jeden z nich już chyba trochę łysiał, co wyglądało dla Ciebie komicznie- miał krótkie włosy wszędzie poza górną częścią głowy. Nawet byś się zaśmiała i prawdopodobnie sprowadziła na siebie większe kłopoty, gdy dostrzegłaś plakietki przytwierdzone po prawych stronach ich odzienia.

BDSAP.

- Czego panowie tutaj szukają? - zapytałaś najmilej jak potrafiłaś. Zwykle byłabyś kurewsko niemiła, szczególnie dla takich prostackich śmieci, ale teraz nie Ty tutaj wchodziłaś w grę. Musiałaś zrobić wszystko co mogłaś, by nie sprowadzić kłopotów na Errora.

- Dostaliśmy wczoraj wiadomość o.. Nowym stworzeniu które pojawiło się w naszym cudownym mieście - zaczął jeden z nich, ten któremu już przypięłaś łatkę ''Łysol frajer''. Gdy nikt mu nie odpowiedział, bo chyba najwyraźniej oczekiwał od nas jakiejś odpowiedzi, odchrząknął i kontynuował.- Jeden z naszych zaufanych o b s e r w a t o r ó w doniósł nam, że to nowe.. coś, jest niebezpieczne i powinno zostać jak najszybciej przechwycone i według prawa- zlikwidowane. - kończąc swoją wypowiedź znów odchrząknął. Następnie skinął na swojego towarzysza, który wyjął z kieszeni mieniący się czerwienią łańcuch.

Kurwakurwakurwakurwa mać! Dobrze wiedziałaś co to za pierdolone ustrojstwo. Niedługo po tym jak bariera upadła a potwory uzyskały pełnie praw obywatelskich- oraz po powstaniu BDSAP'u- jeden z tych pierdolonych pingwinów w garniakach za tysiaka użył jej na Bogu ducha winnym potworze. To chujostwo wyssało z biedaka magię, całą jaką posiadał w swoim ciele. Nie wiedziałaś jeszcze wtedy że dla potwora utrata całej magi z ciała równa się śmierci. Gdybyś wtedy wiedziała, zrobiłabyś coś. Cokolwiek. Po prostu nie dopuściła do tego, kurwa! W mediach próbowali wam wmówić, że potwór w jakiś sposób złamał prawo, lecz wiedziałaś że nikt w to nie wierzył. Nie mogłaś znów na to pozwolić. Nie, kiedy w grę dodatkowo wchodziła osoba, którą w jakimś stopniu darzyłaś sympatią. Fakt, wkurwiał Cię często niemiłosiernie, był mało delikatny, oschły, z parszywym poczuciem humoru..

Lecz jednak wciąż był dla Ciebie kimś, o kogo musiałaś się troszczyć.

- Nie macie żadnego pierdolonego prawa zrobić mu krzywdy bez ukazania wcześniejszych dowodów jego winy! - wrzasnęłaś, boleśnie zaciskając dłonie i występując krok naprzód. Czułaś na sobie zdziwiony wzrok Errora, lecz miałaś to w nosie.

Teraz musiałaś ocalić jego cholerny tyłek.

- Dziewczyno, broniąc to coś sprowadzisz sobie tylko na kark problemy - warknął Łysol, wyciągając w Twoją stronę grożący palec. Jakby to cokolwiek, kurwa, zmieniło.

- W dupie mam wasze groźby. Musicie przestrzegać pierdolonego prawa, które zakazuje wam w jakimkolwiek stopniu krzywdzenia cywili, nawet w momencie gdy stawiany jest opór. Tak samo jak został dopisany podpunkt do artykułu dotyczącego potworów, który jasno i wyraźnie mówi że zabronione jest wykonywanie wyroków na potworach bez wskazania wcześniejszego dowodu! - prawie wykrzyczałaś to wszystko, postępując jeszcze kolejny krok na przód. Nienawidziłaś tych pieprzonych prostaków. Myślą, że wszystko im wolno. Myślą, że mogą traktować innych jak śmieci, bo stoją, kurwa, wyżej.

Ale Ty nie dasz sobą pomiatać.

- To jest ostatnie ostrzeżenie, ty głupia suko. Zejdź nam z drogi, nim podzielisz los tego obleśnego potwora! - wykrzyczał drugi z mężczyzn, przy okazji plując śliną na jakieś pół metra.

- Jedynym obleśnym stworzeniem w tym pomieszczeniu jesteś ty i twoja ślina, stary capie. A on -tu wskazałaś na stojący za Tobą, osłupiały szkielet- ma na imię Error i chociaż jest wkurwiającym sukinsynem to jest miliard razy mniej obleśny od was.

Kopiesz sobie grób, ____. Oj kopiesz i to głęboki.
Stałaś z zaciśniętymi pięściami, mierząc się spojrzeniem z plującym frajerem, który grzebał ręką po omacku w kieszeniach swojej marynarki. Gdyby wzrok mógłby zabijać, byłabyś pewna, że oboje już dawno leżelibyście martwi na podłodze.

- ____, odpuść. - usłyszałaś za sobą cichy głos, przez który aż drgnęłaś. On jest, kurwa, głupi? Nie możesz teraz odpuścić i sprawić, że wygrają! Nie możesz odpuścić...

I dać mu zginąć.

Miałaś już odwrócić się i na niego nawrzeszczeć za jego debilizm, gdy usłyszałaś dziwny świst. Nim w ogóle cokolwiek zdążyłaś zarejestrować, między Twoimi oczami pojawiła się lufa pistoletu.

- Miałaś swoją szansę na wycofanie się, brudna suko. Teraz zginiesz tak samo jak Twój śmieciowy przyjaciel. Żegnam - wysyczał, a jego szaro-brązowe oczy zajaśniały w psychicznym triumfie, gdy powoli zaczął naciskać na spust broni.

Czyli to tak zginiesz? Bez nawet szansy na cholerną obronę?

Cóż.. Przynajmniej zginiesz bez wyrzutów sumienia, że nie spróbowałaś mu pomóc.
Zaczęłaś powoli przymykać powieki, nie chciałaś umrzeć z otwartymi oczami. Cholera, wyjątkowo łatwo przyszło Ci pogodzenie się ze śmiercią. Dlaczego tej nie wypierałaś, tak jak robiłaś to ze śmiercią wyciągającą po Ciebie szpony z powodu choroby? To pewnie dlatego, że tamtą miałaś szansę uniknąć. Ale teraz.. właściwie nie ma to już sensu, myślenie nad tym.

Już się z tym pogodziłaś.

Widziałaś spod przymkniętych powiek jak milimetry dzielą go od naciśnięcia spustu i zakończenia Twojego życia. Czy zawsze w ostatnich chwilach czas płynie tak wolno? Gdy miałaś już zacząć kolejne przedśmiertne przemyślenia, poczułaś czyjeś ramiona oplatające Cię kurczowo w pasie i ciągnące w tył. Co do jasnej kurwy?!

W następnej chwili stało się zbyt wiele rzeczy, by Twój umysł mógł je wszystkie ogarnąć od razu.
Poczułaś, jak ów ramiona obracają Cię szybko, zabierając tym samym z pola rażenia broni. Równocześnie, usłyszałaś w końcu wystrzał i cichy syk wystrzelonego pocisku.
Jednak najdziwniejszą rzeczą jaka się stała było nagłe uczucie rozrywania które Cię ogarnęło. Czułaś jak płoną Ci mięśnie w ciele, czułaś jak każdy atom rozpada się i znika, a po nim zostaje tylko dziwny tępy ból wyrywający Ci dech z piersi. Miałaś wrażenie, że to piekło rozpadania nigdy się nie skończy.. Lecz nagle wszystko to zniknęło, a Ty znów mogłaś nabrać pełny haust powietrza do płuc.

Zamrugałaś, powoli odzyskując możliwość widzenia. Rozejrzałaś się z zdezorientowaniem po miejscu w którym się znalazłaś.
Niemożliwie wielki był Twój szok, gdy dotarło do Ciebie że znajdujesz się we własnym mieszkaniu. Wtedy zrozumiałaś co się właściwie stało.

Oh Boże dopomóż, to jest jakiś chory żart!

Error właśnie ocalił Twoje żałosne dupsko. To j e g o ramiona zabrały Cię z pola wystrzału. Jego cholerne ramiona zapewniły Ci bezpieczeństwo, czego właściwie się po nim nie spodziewałaś.
Ocalił Twoje pieprzone życie, tak po prostu.

Rozejrzałaś się ponownie. Gdzie on właściwie jest?

Byłaś pewna, że przeniósł się z Tobą. Zresztą, musiał. Nie mógł tak po prostu przecież wysłać Cię do domu i wyparować, kurwa.

Już miałaś wyjąć komórkę i zacząć do niego wydzwaniać, gdy usłyszałaś gdzieś za Tobą stłumiony jęk.

Nigdy w życiu jeszcze nie odwróciłaś się tak szybko.
Poczułaś dziwną ulgę gdy dostrzegłaś Errora, który siedział na ziemi i opierał się plecami o ścianę. Szybko jednak ulga zmieniła się w strach. Zauważyłaś bowiem że Błąd siedział ze zwieszoną głową, zaciskając kurczowo dłoń na swoim boku. Do Twoich uszu dotarł również jego świszczący oddech.

On kurwa nie powinien taki być.

- Error, boże! Kurwa, trafił Cię?! - wykrzyczałaś, doskakując do niego w ekspresowym tempie. Nawet nie pofatygowałaś się by wstać z klęczek, nie interesowało Cię nawet to, czy potargasz swoje legginsy. Musisz wiedzieć co z tym cholernym idiotą.

Dotknęłaś opuszkami palców ramienia szkieletu, modląc się w duchu by Ci odpowiedział. Nawet jeśli miałby to zrobić w formie wrzasku.
Aż odetchnęłaś z ulgą gdy Błąd uniósł czaszkę i spojrzał na Ciebie, uśmiechając się słabo, nieskutecznie próbując odegnać tym od Ciebie zmartwienie.

Przynajmniej takie odniosłaś wrażenie.

- Taa.. Wiesz ____, nigdy nie sądziłem że dożyje dnia w którym... - tutaj przerwał, a uśmiech na jego ustach stał się pełny szczerego rozbawienia, ba, nawet zdobył się na śmiech, czym dosłownie Cię wmurował-...w którym pierdolony ludzki nabój z pierdolonej broni palnej utknie mi między jebanymi żebrami.
Share:

Eddsworld: Szkoła przetrwania, czyli jedna kobieta w domu z 4 mężczyznami.- Uwaga, waza leci! [opowiadanie by EvilAngel]

Notka od autora:Kilka miesięcy po wydarzeniach z „The End”. Odkąd wyjechałaś ze swoją rodziną do innego miasta, utraciłaś kontakt ze swoim starymi przyjaciółmi, jednak teraz, gdy byłaś już w pełni dorosła, postanowiłaś na odnowienie kontaktu. I tak o to wylądowałaś w takiej oto sytuacji: jedyna dziewczyna mieszkająca w domu z 4 mężczyznami, napięta atmosfera między dwójką z nich, studia i praca na pół etatu, a ty się zastanawiasz, czemu zachowujesz się jak ich matka albo, co najmniej, starsza siostra. I czasami masz tego po prostu dosyć.
Jeżeli spodziewałaś się opowiadania z rodzaju „Ty x Postać”, to się grubo przeliczyłaś. Muszę cię rozczarować, ale jedyne shipy, jakie będą tu występować, to te, które „Ty” lubisz i masz zamiar pomóc w ich realizacji (spodziewajcie się EddMatt i TomTord).
Autor: EvilAngel
Spis treści:
...Miałaś już dość. Dość wszystkiego. Byłaś padnięta i nie myślałaś, że jest w tobie chodź iskiereczka energii, żeby zrobić cokolwiek. Marzyłaś, żeby wrócić do domu, wykąpać się, zrobić sobie herbatę lub kakao, położyć się w łóżku i poczytać jakąś dobrą książkę. Niestety nie było ci to dane. Kiedy przekręcałaś klucz w drzwiach, bo okazały się zamknięte, słyszałaś kłótnię. „Po prostu uroczo” – pomyślałaś. Otworzyłaś drzwi i już chciałaś powiedzieć „Wróciłam”, gdy dostrzegłaś przedmiot lecący w twoją stronę. Stojąc w pół otwartych drzwiach, kucnęłaś szybko i usłyszałaś za sobą, na dworze, dźwięk tłuczonej porcelany. Wstałaś i odwróciłaś się w stronę dźwięku, by ujrzeć rozbitą na tysiące kawałeczków wazę wcześniej stojącą w salonie. Była to waza, którą niedawno kupiłaś i która tak bardzo ci się podobała, więc kiedy z wściekłością wymalowana na twarzy odwróciłaś się w stronę winowajców i weszłaś do domu głośno trzaskając drzwiami, wszyscy zamarli na twój widok. Przed oczami ukazała ci się taka oto scena: Edd trzymający Toma z rozciętą wargą, powstrzymując go przed dorwaniem się do Tord i Matt, powstrzymujący Torda, któremu leciała stróżka krwi z nosa, przed ponowną walką z Tomem. Kiedy jednak weszłaś do pokoju, wszyscy się trochę uspokoili. Mogłaś przyrzec, że gdybyś mogła zabić wzrokiem, mężczyzna w czerwonej i mężczyzna w niebieskiej bluzie padliby trupem. Oni zaś patrzyli na ciebie z lękiem, jakbyś była psychopatką, gotową wyrżnąć w pień ich całą rodzinę, i chociaż psychopatką nie byłaś, to te słowo mogłoby określać teraz twój stan psychiczny.
- DOSYĆ! TEGO JUŻ ZA WIELE! – krzyknęłaś, powoli tracąc kontrolę nad gniewem. Szybkim krokiem skierowałaś się w stronę Toma i Torda. Pokazałaś Mattowi i Eddowi, żeby ich puścili, a kiedy to zrobili, złapałaś szarookiego i czarnookiego za uszy, jakby byli nieposłusznymi dziećmi i zaczęłaś kierować się w stronę swojego pokoju. Było to dość dziwne, że nie stawiali się. Tord może nie miałby wielkich szans na bunt, bo byłaś od niego wyższa o kilka centymetrów i zapewne silniejsza, ale Tom? Chłopak miał jakiś metr siedemdziesiąt pięć, więc zatrzymanie ciebie nie stanowiłoby problemu, jednak mimo to oboje szli za tobą, przy akompaniamencie cichy jęków bólu. Kiedy dotarliście pod drzwi twojego pokoju, wrzuciłaś tych dwóch do niego, zatrzasnęłaś drzwi i stanęłaś naprzeciwka tej dwójki i założonymi na piersiach rękoma. Patrzyłaś na nich takim wzrokiem, jakbyś chciała wypalić w nich dziurę, stukałaś nogą o podłogę w szybkim tempie i próbowałaś trzymać swoje nerwy na wodzy.
- H – hej, słuchaj, my naprawdę przepraszamy za tą wazę… - zaczął Tom.
- Tak, jeżeli chcesz, to możemy ci odkupić taką samą – kontynuował Tord. Oboje wyglądali na trochę przestraszonych tobą i zawstydzonych swoim zachowaniem.
- Tu nie chodzi o wazę – powiedziałaś chłodnym tonem, ucinającym dalsze tłumaczenia. Kiedy zaczęłaś ponownie mówić, twój głos zaczął drżeć. – Tu nie chodzi o ten pieprzony kawałek porcelany i wy dobrze o tym wiecie – odwróciłaś się do nich plecami. - Kiedy przyjechałam do was ponownie, byłam taka szczęśliwa, uradowana. Znów będę miała moich najlepszych przyjaciół z powrotem. Znowu będziemy razem, jak jedna, wielka rodzina. Jak widać myliłam się okropnie – odwróciłaś się ponownie w ich stronę, a w twoich oczach zaczęły lśnić łzy – Kiedy byłam młodsza, moim rodzicom zdarzały się kłótnie. Były one rzadko i ogólnie byliśmy bardzo kochającą się rodziną. Jednak kiedy zaczynały się kłótnie, nie były normalnymi sprzeczkami – głos zaczął ci się łamać. Podniosłaś też jego ton tak, że nie można już było uznać tego za normalne mówienie. – Kiedy kłótnie działy się w moim domu, zawsze kończyło się tak samo. Albo matka mnie zabierała i wyprowadzała się na kilka dni do babci, albo ojciec wybywał gdzieś z domu na kilka dni – z kącika oka wypłynęła pierwsza łza. – Za każdym razem, kiedy w końcu się godzili i wracali, udawali, że nic nie miało miejsca i wszystko było w porządku! Że znów jesteśmy jedną, szczęśliwą rodzinką bez problemów! –te zdania były wypowiedziane ironicznie wesołym tonem, jednak kiedy znów zaczęłaś mówić, nie słyszało się w nim nic więcej niż gorycz i zdenerwowanie -  Ale ja pamiętałam! Ja pamiętałam o tym wszystkim! Pamiętałam o wszystkich nocach, które moja matka przepłakała, kiedy myślała, że śpię! Pamiętałam o wszystkich przepitych nocach ojca! Pamiętałam o tym wszystkim i nienawidziłam tego! – z czasem coraz więcej łez zaczęło płynąć po twoich policzkach, słowa przerodziły się w krzyk i nie stałaś już spokojnie, tylko agresywnie gestykulowałaś podkreślając każde słowo. – Kiedy przyjechałam, miałam nadzieję, że skończyliście z dziecinadą! A co zastałam?! Waszą relację w jeszcze gorszym stanie! Było między wami jeszcze gorzej! – oboje patrzyli na ciebie ze wstydem i zmartwieniem. – Miałam nadzieję, że w końcu się pogodziliście, że będziemy mogli być znowu jak rodzina! – nie panowałaś teraz nad sobą, wszystkie emocje, które wzbierały się w tobie od dawna, po prostu się uwolniły i, jak na razie, nie było sposobu, by je zatrzymać. Były jak lawina, pod wpływem której Tom i Tord zaczęli się powoli uginać i wyglądali na coraz mniejszych. – Wiecie, jak to jest słyszeć, jak twoi najbliżsi rzucają w siebie obelgami?! Wiecie, jak okropnie jest słyszeć kłótnie dwóch osób, na których ci zależy?! Czy wiecie, jak bardzo to boli wasze serce, kiedy widzicie dwie osoby, które kochacie jak rodzinę, bijące się?! CZY WAS W OGÓLE OBCHODZĄ UCZUCIA INNYCH LUDZI?! – po tych słowach nie wytrzymałaś i upadłaś kolanami na podłogę. Zasłoniłaś twarz dłońmi i zaczęłaś cicho szlochać, podczas gdy twoje łzy przeciekały ci przez palce. Tord i Tom już do ciebie podeszli i chcieli cię zacząć pocieszać, jednak brutalnie odrzuciłaś ich ręce znajdujące się na twoich plecach i ramionach.
- Wynoście się! NATYCHMIAST! – krzyknęłaś, odejmując dłonie od twarzy i jedną z rąk wskazując na drzwi. Spojrzeli na ciebie troskliwie, wstając. Widać było, że chcieli zostać z tobą, ale wiedzieli też, że ich obecność zdenerwowałaby cię jeszcze bardziej. Tom zaczął iść w stronę drzwi, jednak Tord nadal stał w miejscu. Czarnooki położy dłoń na ramieniu Torda i wskazał głową w stronę drzwi. Szarooki, chodź niechętnie, powoli zaczął się kierować się w stronę drzwi. Kiedy wyszli z pokoju, ty podeszłaś do drzwi, walnęłaś w nie pięścią z frustracji i siadłaś pod nimi, chowając twarz w dłonie. Nadal byłaś zdenerwowana i płakałaś, jednak potrafiłaś się skupić na rozmowie, która działa się zaraz za drzwiami twojego pokoju. Dźwięk był stłumiony, jednak nie na tyle, żebyś nie mogła rozpoznać głosów i słów.
- Tom? – spytał Tord, po krótkiej chwili przerwy.
- No? – rzucił Tom, opierając się o ścianę przedpokoju i patrząc w podłogę.
- Przegięliśmy tym razem, prawda? – zapytał niższy z mężczyzn.
- I to jeszcze jak… - odpowiedział drugi. Stali przez chwilę w ciszy, którą przerwał Tom. – Słuchaj, nie uważasz, że to naprawdę dziecinne i samolubne z naszej strony?
- Huh? O co ci dokładnie chodzi? – zagadnął Tord.
- No wiesz… Cała ta nasza sytuacja. Nienawidzimy się, nigdy się nie dogadywaliśmy, ale spójrz, do czego to doprowadziło. Spowodowaliśmy, że nasza przyjaciółka płacze. Przez nas i nasze zachowanie. Nadal niby pamiętam tą akcję z robotem, ale obiecałem ci przebaczyć, więc może na to czas? Czas, aby dojrzeć i skończyć z tym niedorzecznym konfliktem? – Czarnooki wyciągnął w stronę drugiego mężczyzny rękę. Ten przez chwilę się wahał, ale spójrzmy prawdzie w oczy – Tom miał rację. Te bycie ich na wojennej ścieżce było naprawdę infantylne i najlepszym wyjście byłoby pogodzenie się. Edd nie raz dążył do pogodzenia ich, ale jak widać musiało się to stać dopiero wtedy, kiedy zranili osobę, na której im zależało. Oczywiście nie skończy się dogryzanie, ale spróbują chociaż nie kłócić się co kilka minut, ani urządzać bójek.
- Zgoda – Tord podał rękę Tomowi. Po krótkich uścisk dłoni, znów zaczął mówić – Jeżeli mam być szczery, to już wcześniej chciałem to zrobić.
- To niby czemu nie zaproponowałeś zgody wcześniej, komunisto? – spytał Tom z przekorą. Tak, właśnie teraz zaczęła się relacja „Możemy się nie nienawidzić, ale i tak mam ci zamiar dopiekać i używać twojego przezwiska”.
- Bo zapewne byś powiedział, jak bardzo pojebana jest ta propozycja, wyśmiał mnie i nic by z tego nie wyszło, świadku Jehowy – odpowiedział Tord z delikatnym uśmiechem. Stali jeszcze przez chwilę w ciszy, pogrążeni w swoich myślach, po czym Tord spojrzał krótko na twoje drzwi i znów zaczął mówić. – Może byśmy poszli i jej powiedzieli o –
- Nie – urwał krótko Tom. – Widziałeś, w jakim stanie była. Lepiej, żebyśmy się jej więcej nie pokazywali już dzisiaj. Mogłoby to ją jeszcze bardziej zdenerwować – odpowiedział, po czym zaczął się kierować na pierwsze piętro domu i tym samym do swojego pokoju. Szarooki jednak nadal stał przez chwilę i zastanawiał się nad opcjami do wyboru, by ostatecznie także pójść do swojego pokoju.
    Całą rozmowę oczywiście słyszałaś, więc siedząc pod drzwiami i wsłuchując się w słowa, powoli uspokajałaś się. Kilka łez nadal płynęło po twoim policzku, ale już przestałaś szlochać i uspokajałaś oddech. Zaczęłaś przetwarzać to, co usłyszałaś i musiałaś powiedzieć jedno – poprawiło to twój humor chociaż trochę. Nadal nie byłaś w najlepszym stanie psychiczny, lecz to, że Tom i Tord się w końcu pogodzili, albo, że przynajmniej spróbują, spowodowały, że z oczu nie wyciekały ci już łzy, a na usta wpłynął delikatny uśmiech. Spojrzałaś na jedną ze swoich rąk i ujrzałaś, że są na niej ślady czarnego tuszu. Tuszu do rzęs.
- Cholera… Pewnie moja twarz nie wygląda wcale lepiej… - powiedziałaś cicho i usłyszałaś pukanie do drzwi. Zastanawiałaś się przez ułamek sekundy, kto to może być, po czym niewiele myśląc wstałaś i uchyliłaś drzwi, patrząc, kto do ciebie przyszedł. Przez uchylone drzwi ujrzałaś wysokiego, rudowłosego chłopaka - Matt. Myślałaś nad tym, czego może chcieć, lecz po chwili wszystkie twoje wątpliwości zostały rozwiane.
- Hej, wszystko w porządku? – spytał, patrząc na ciebie zmartwiony. Pewnie słyszał twoje krzyki i widział w jakim byłaś stanie, jednak… Matt nie był za bardzo rozgarnięty i pewnie dlatego wolał się zapytać i tym samym upewnić.
- Tak, jasne, wszystko okay… - odpowiedziałaś cichym głosem i przetarłaś wierzchem dłoni resztki tuszu do rzęs ze swoich policzków. Patrzył na ciebie przez chwilę swoimi błękitnymi oczami.
- Słyszałem twoje krzyki i głos Todd’a i Tim’a i pomyślałem, że coś może się stało, ale skoro wszystko dobrze, to ja już pójdę… - Widziałaś, jak zaczął się odwracać w drugą z zatroskaną miną, podczas gdy ty z prawie niezauważalnym uśmiechem myślałaś o tym, że Matt po raz kolejny pomylił imię Torda i Toma. Przyzwyczailiście się już do tego, jednak ciebie nadal to trochę śmieszyło. Patrzyłaś jak Matt powoli oddala się i zrobiło ci się go trochę żal. On tylko chciał ci pomóc i wiedział, że nie czujesz się najlepiej, więc chciał cię pocieszyć, podczas gdy ty go zbyłaś. Otworzyłaś drzwi szerzej i złapałaś chłopaka za rękaw. Odwrócił się w twoją stronę.
- Tak w sumie, to nie do końca wszystko jest dobrze… - powiedziałaś, na co on zareagował, przytulając cię. Kiedy wtuliłaś się w niego, czułaś delikatny zapach cynamonu bijący od bluzy, a ciepło jego objęcia sprawiło, że poczułaś się naprawdę miło i bezpiecznie. Matt może i nie był najmądrzejszy, ale kiedy tego potrzebowałaś, potrafił pocieszyć. Nie zadawał pytań. Nie dręczył rozprawkami. Po prostu w ciszy i cierpliwie trzymał cię z objęciach, czekając na poprawę twojego humoru, co działało zaskakująco dobrze.
    Kiedy po kilku minutach zapewniłaś rudowłosego, że na pewno teraz czujesz się lepiej niż wcześniej, odmaszerował do swojego pokoju w uśmiechem na twarzy, zostawiając ciebie jedną na parterze. Jednocześnie byłaś też jedyną osobą która jeszcze nie spała. Poszłaś do łazienki, szybko się wykąpałaś, wysuszyłaś włosy i ubrałaś się w piżamę. Położyłaś się w łóżku i chciałaś sięgnąć po książkę, którą ostatnio zaczęłaś czytać, lecz doszło do ciebie, jak bardzo zmęczona teraz byłaś, więc darowałaś sobie czytanie na dziś. Podłączyłaś telefon do ładowania, ustawiłaś muzykę w nim na małą głośność i ustawiłaś czas, przez który muzyka ma lecieć, na jakąś godzinę. I tak pewnie zaśniesz po jakiś kilku minutach, ale przezorny zawsze ubezpieczony. I miałaś rację. Kiedy tylko położyłaś głowę na miękkiej poduszce, wpadłaś w objęcia Morfeusza.
Share:

30 października 2017

POPULARNE ILUZJE