14 czerwca 2020

Undertale: Zapomniana Wytrrwałość - Strach

Autor: Dodo Dan
Spis treści:
Prolog
Powód Nienawiści
Niepewność
Strach (obecnie czytany)
...

~*~
Może się wam wydawać, że za bardzo odszedłem od historii. Ale dzięki temu dowiecie się, czemu podchodziłem do Kath tak sceptycznie. Po prostu nie chciałem, żeby kogoś skrzywdziła. Ale wracając do mojej opowieści.  
Po obiedzie z moim bratem, postanowiłem pójść do Ruin.  
– SANS,  ZNOWU IDZIESZ DO RUIN? –  zapytał mnie Papyrus jak stałem w drzwiach.  
Kłamstwo jakoś mi nie przeszkadzało,  nie powodowało u mnie wielkich wyrzutów sumienia. Jeśli wiedziałem, że ktoś poczułby się źle znając prawdę nie mówiłem jej,  bądź ją trochę naginałem. 
Ale inna sprawa jak oszukiwałem brata albo ojca. Pierwszy z nich powodował u mnie ogromne poczucie winy, a ten drugi znał mnie na wylot.  
– Do Grillbiego – odrzekłem. Czułem jak moje kłamstwo pełznie mi po plecach. 
 Papyrus nie mógł wiedzieć, że idę do Ruin. Nie chciałem, aby się martwił. A Grillby był dobrą wymówką. 
Był ode mnie starszy o trzy lata. Grillby często pomagał swojemu ojcu w barze w Snowdin. Chłopak w przyszłości chciał przejąć bar, więc starał się zaimponować ojcu. Przechodziłem do niego pogadać, pochodzić po Podziemiu. Jak na ognistego potwora lubił zimę oraz śnieg. Takie trochę ironiczne, ale cóż poradzić.
Był i nadal jest moim przyjacielem. Od zawsze wiedziałem, że mogę mu ufać, ale jak byłem dzieckiem nie potrafiłem powiedzieć mu wszystkiego. Nie chciałem nikogo obarczać swoimi problemami. Jednak on to rozumiał. Teraz nie mam przed nim tajemnic. Ale wracajmy do historii.  
– NIE KŁAMIESZ MNIE? PAMIĘTASZ CHYBA CO SIĘ STAŁO JAK OSTATNIO TAM POSZEDŁEŚ? – ciągnął dalej Papyrus.  
Westchnąłem ciężko.  Pewnie, że pamiętam. Złamanie kości łokciowej z przemieszczeniem. Ojciec długo nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Miałem szlaban na dwa miesiące. Chodziłem tylko do szkoły nigdzie indziej. Zostały mi też skonfiskowane książki astronomiczne. Ojciec wiedział jaką dać mi karę, abym na długo nie chodził do Ruin. Pół roku… Tyle mnie tam nie było. Ale nie marnowałem czasu. Uczyłem panować się nad moją magią, byłem lepiej przygotowany niż ostatnio.  
– Nie masz czasem szkiele-tonę pracy domowej? – zapytałem z uśmiechem.  
– NIE CIERPIĘ TWOICH ŻARTÓW! – tupnął że złością Papyrus. – IDĘ DO POKOJU!  
Jak uniknąć uciążliwych pytań Papsa? Opowiedzieć jakiś żart. To zawsze się sprawdza. Wziąłem mój niebieski polar i wyszedłem na dwór. 
 Szkielety inaczej czuły zmiany temperatur. Mógłbym nie chodzić w zimowej kurtce. Dopiero po kilku godzinach mój organizm wychodziłby się. Ale lubiłem mój polar. Dostałem go na Święta od ojca. 
Po drodze do Drzwi Ruin spotkałem kilka potworów. Nie zwrócili na mnie zbytniej uwagi. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Rodzice szli odebrać swoje pociechy ze szkoły. Inni dalej pracowali albo dopiero zaczynali swoją zmianę. O wcześniejszy powrót ojca nie musiałem się bać. Od jakiegoś czasu przesiadywał po godzinach w laboratorium. Kilka razy słyszałem, że potrzebuje asystenta, lecz nie ma kiedy go znaleźć. 
Mojej kandydatury nawet nie wziął pod uwagę… Eh…  
Spokojnie doszedłem do Drzwi. Ogromne wrota w skale. Musiałem użyć dużo siły, aby je otworzyć. Zostawiłem je lekko uchylone, abym nie miał problemu z ich ponownym otwieraniem. 
Raz przez śnieżycę zamarzły, a ja utknąłem w Ruinach. Musiałem czekać, aż odtają. Na szczęście udało mi się wtedy wrócić przed ojcem do domu. Ale znowu za bardzo odbiegłem, więc…  
Znalazłem się w starej części Podziemia zwanej też Starym Miastem.  
Znajdowałem się na skarpie górującej nad Ruinami. Roztaczał się przed mną zniewalający widok. 
Stare domy porośnięte bluszczem. Rośliny wychodziły z okien, drzwi oraz każdej najmniejszej szpary. Niektóre domostwa pozbawione były dachów przez ogromne drzewa. Kiedyś wydrukowane ulice,  teraz z pomiędzy kostek wyrastała trawa. Korzenie drzew wychodziły na drogę, zniekształcając ją.  
Szybko zszedłem na dół po skalnych schodach. Były szerokie, otoczone barierką. Nie miałem z tym problemu. W Mieście też nie było kłopotów. 
Tym razem nie wchodziłem do mieszkań. To właśnie w jednym z nich złapałem sobie kość. Nie ma czego opowiadać wszedłem na piętro, a podłoga była spróchniała. Raczej nie muszę mówić jak się to skończyło…  
Miasto widoczne ze skarpy wydawało się nie mieć końca, ale tak naprawdę nie równało się z Stolicą. Przybycie miasta zajęło mi niespełna ponad godzinę.
I pojawiła się najgorsza cześć całej podróży – korytarze z pułapkami.  
Niektóre zagadki były proste, a niektóre prawie niemożliwe do wykonania. Chyba, że użyje się trochę magii.  
Właśnie próbowałem przejść jedną z takich pułapek. Polegała ona na przejściu przez kładkę, która znajdowała się nad porywistą rzeką. Ale nie to stanowiło problem, a były nim wysuwające się kolce.  
Kiedy ktoś nadepnął na płytę, wyskakiwały ostrza. A przełącznik znajdował się po drugiej stronie rzeki. Do tego jeszcze płyty były niezwykle czułe.  
Ale od czego ostatnio ćwiczyłem magię. Wysunąłem rękę przed siebie. Przywołałem swoją magię. Wokół mojej ręki pojawiła się niebieska poświata. Teraz wystarczy otoczyć magią wajchę. Niebieska magia otuliła przełącznik i… Udało się!  
Mój trening opłacił się. Ostrożnie nadepnąłem na pierwszą płytę. Przezorny zawsze ubezpieczony. Usłyszałem kliknięcie i nic się nie stało. Westchnąłem z ulgą. Jakoś nie widziało mi się zostanie  kościoszłykiem. Zrobiłem kilka kroków naprzód, kiedy usłyszałem czyiś krzyk. Zaskoczyło mnie to bardzo, ponieważ dochodził on z korytarza za mną, a nie z Kwiatowej komnaty.  
Szybko pobiegłem do poprzedniej komnaty.  
– SANS! RATUJ! – usłyszałem krzyk Papsa. 
Rozejrzałem się po komnacie. Podłoga w większości porośnięta była czerwonymi kwiatami.
Papyrus musiał wejść na kwiaty, aktywując zapadnie pod nimi. Pobiegłem do krawędzi. I zauważyłem mojego brata z trudem się utrzymującego. 
Ludzie powiedzieliby, że czują rosnącą w ich żyłach adrenalinę. Ale ja… nie mam serca… ani żył…  Chociaż czułem coś podobnego. Moje kości przeszedł dreszcz. Dreszcz strachu o Papyrusa. Migiem znalazłem przy nim. Widziałem jego zalaną łzami towarzyszkę. Ogarnęło go istne przerażenie. Ledwo trzymał się swoimi małymi rączkami krawędzi. 
Musiałem działać. Niewiele myśląc chwyciłem go za nadgarstki. Zacząłem podciągnąć go do góry. Ale był za ciężki. Jego ręce powoli wyślizgiwały się z mojego uścisku. Gorączkowo myślałem co zrobić. I jaki ja byłem głupi! Magia! Natychmiast skupiłem swoją energię na Papsie. Myślałem, że będzie trudno. I było. Niebieska poświata otworzyła mojego brata. To był najłatwiejszy etap. 
Teraz trzeba było przejść do czegoś bardziej wymagającego. Musiałem skupić się o wiele bardziej niż przy przełączniku. Westchnąłem. Podciągałem Papsa powoli, wspomagając się magią. Czułem jak z każdą minutą… Nie… Sekundą… Wszystkie siły ulatują ze mnie. Każda sekunda stawała się dla mnie minutą… Ale to było tylko złudzenie. Tak naprawdę wyciągnąłem go po kilku sekundach.  
Papyrus zapłakany leżał obok mnie. Kątem oka spojrzałem na niego, upadając na ziemię z wycieńczenia. Użyłem tego dnia za dużo magii. Przy kilku pułapkach i ratując Papyrusa. Oddychałem ciężko, zastanawiając się jak udało się młodemu przejść przez korytarze nie używając magii. Był dzieckiem i nie za dobrze nad nią panował. Ale z drugiej strony nie miałem czemu się dziwić. On zawsze był bystry oraz spostrzegawczy.
– Po co tu przyszedłeś? – zapytałem Papsa, kiedy mój oddech się uspokoił.  
Czułem się ogromnie wyczerpany. Strasznie chciało mi się spać. Naprawdę zużyłem za dużo magii. 
– MÓGŁBYM ZAPYTAĆ CIEBIE O TO SAMO – odrzekł Papyrus patrząc na mnie z wyrzutem.  
Po jego policzkach nadal leciały łzy. Podniosłem rękę, wybierając je. Szybko chwyciłem go za czaszkę, przyciągające do siebie. Uśmiechnąłem się, patrząc na mojego brata, wtulającego się we mnie.
 – Masz mnie bracie.  – Podniosłem się do pozycji siedzącej, nadal przytulając Papsa. – Lepiej wróćmy już do domu. – Papyrus słysząc te słowa, wstał gotowy do drogi. –  Ale pamiętaj ani słowa ojcu.  
Paps pokiwał głową. On też nie chciał dodatkowo martwić taty.  
Nagle młody… Jak to powiedzieć… Ludzie rzekliby, że zbladł że strachu… Ale my nie mamy skóry. Można rzec, że jego oczy powiększyły się ze zdziwienia oraz strachu. Wyglądał jakby zobaczył coś naprawdę przerażającego.  
– Papy, co Ci… – Nie dokończyłem, ponieważ poczułem na ramieniu czyjąś rękę. 
 Miałem źle przeczucia co do tego. Powoli podniosłem głowę, aby zobaczyć tego kogoś.  
– Czego macie mi nie mówić? – powiedział surowym głosem ojciec, kiedy zadarłem głowę do góry. Jedyne co mi przyszło na myśl to, że będziemy mieć naprawdę zły czas. – Lepiej wyjaśnijcie mi co wy tutaj robicie?  
– Zwiedzamy? – powiedziałem niepewnie wstając.  
– Sans! Nie kłam! Im szybciej powiesz prawdę, tym lepiej dla was! – podniósł na mnie głos ojciec.  
– Ale nic nam się nie stało! – krzyknąłem na ojca.  
– Czy nie wyciągałeś przed chwilą Papyrusa?! Widziałem was kilka chwil temu jak leżeliście na ziemi przerażeni! – krzyczał ojciec. – Sans! Co by było jakby spadł! A ty razem z nim! Pomyślałeś chociaż o tym jak go ze sobą brałeś?!  
– Ale ja…  
Kłóciłem się wtedy z ojcem. Oboje byliśmy bardzo zaangażowani w naszą sprzeczkę. Krzyczeliśmy na siebie. Gestykulowaliśmy. Gdyby wtedy któryś z nas zauważył oddalającego się Papyrusa. 
Może wszystko wyglądałoby inaczej. Kilka minut później usłyszeliśmy czyiś krzyk… Huk… A potem Papyrusa.  
– Tato!  
Spojrzeliśmy z ojcem na siebie. Byliśmy pełni przerażenia. Paps znajdował się w kwiatowej komnacie z człowiekiem.

Share:

13 czerwca 2020

Undertale: Zapomniana Wytrrwałość - Niepewność

Autor: Dodo Dan
Spis treści:
Prolog
Powód Nienawiści
Niepewność  (obecnie czytany)
Strach


~*~
Może się wam wydawać, że za bardzo odbierałem od historii. Ale dzięki temu dowiecie się, czemu podchodziłem do Kath tak sceptycznie. Po prostu nie chciałem, żeby kogoś skrzywdziła. Ale wracając do mojej opowieści.  
Po obiedzie z moim bratem, postanowiłem pójść do Ruin.  
- SANS,  ZNOWU IDZIESZ DO RUIN? -  zapytał mnie Papyrus jak stałem w drzwiach. 
Kłamstwo jakoś mi nie przeszkadzało,  nie powodowało u mnie wielkich wyrzutów sumienia. Jeśli wiedziałem, że ktoś poczułby się źle znając prawdę nie mówiłem jej,  bądź ją trochę naginałem. Ale inna sprawa jak oszukiwałem brata albo ojca. Pierwszy z nich powodował u mnie ogromne poczucie winy, a ten drugi znał mnie na wylot. Wiedział kiedy kłamie...  
- Do Grillbiego - odrzekłem.
Czułem jak moje kłamstwo pełznie mi po plecach. Papyrus nie mógł wiedzieć, że idę do Ruin. Nie chciałem, aby się martwił. A Grillby był dobrą wymówką. Był ode mnie starszy o trzy lata. Chłopak często pomagał swojemu ojcu w barze. W przyszłości chciał przejąć bar i starał się zaimponować ojcu... akurat coś o tym wiem.
Przechodziłem do niego pogadać, pochodzić po Podziemiu. Jak na ognistego potwora lubił zimę oraz śnieg. Takie trochę ironiczne, ale cóż poradzić. Był i nadal jest moim przyjacielem. Od zawsze wiedziałem, że mogę mu ufać, ale jak byłem dzieckiem nie potrafiłem powiedzieć mu wszystkiego. Jednak on to rozumiał. Nie naciskał na mnie. Po prostu czekał, aż będę gotowy.  Teraz nie mam przed nim tajemnic. Ale wracajmy do historii.  
- NIE KŁAMIESZ MNIE? PAMIĘTASZ CHYBA CO SIĘ STAŁO JAK OSTATNIO TAM POSZEDŁEŚ? - ciągnął dalej Papyrus.  
Westchnąłem ciężko.  Pewnie, że pamiętam. Złamanie kości łokciowej z przemieszczeniem. Ojciec długo nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Miałem szlaban na dwa miesiące. Chodziłem tylko do szkoły nigdzie indziej. Zostały mi też skonfiskowane książki astronomiczne. Ojciec wiedział jaką dać mi karę, abym na długo nie chodził do Ruin. Pół roku... Tyle mnie tam nie było.  
- Nie masz czasem szkiele-tonę pracy domowej? - zapytałem z uśmiechem.  
- NIE CIERPIĘ TWOICH ŻARTÓW! - tupnął że złością Papyrus. - IDĘ DO POKOJU!  
Jak uniknąć uciążliwych pytań Papsa? Opowiedzieć jakiś żart. To zawsze się sprawdza.
Wziąłem mój niebieski polar i wyszedłem na dwór. Szkielety inaczej czuły zmiany temperatur. Mógłbym nie chodzić w zimowej kurtce. Dopiero po kilku godzinach mój organizm wychodziłby się. Ale lubiłem mój polar, ponieważ dostałem go na Święta od ojca.  
Po drodze do Drzwi Ruin spotkałem kilka potworów. Nie zwrócili na mnie zbytniej uwagi. Rodzice odbierali swoje pociechy ze szkoły. Inni wracali, bądź dopiero szli do pracy.
Spokojnie doszedłem do Drzwi. Ogromne wrota w skale. Musiałem użyć dużo siły, aby je otworzyć. Zostawiłem je lekko uchylone, abym nie miał problemu z ich ponownym otwieraniem. Znalazłem się w starej części Podziemia zwanej też Starym Miastem.  
Znajdowałem się na skarpie górującej nad Ruinami. Roztaczał się przed mną zniewalający widok. Stare domy porośnięte bluszczem. Wychodził on z okien, drzwi oraz każdej najmniejszej szpary. Niektóre domostwa pozbawione były dachów przez ogromne drzewa. Kiedyś wydrukowane ulice,  teraz z pomiędzy kostek wyrastała trawa. Korzenie drzew wychodziły na drogę, zniekształcając ją. Szybko zszedłem na dół po skalnych schodach. Były szerokie, otoczone barierką. Nie miałem z tym problemu. W Mieście też nie miałem problemów. 
Tym razem nie wchodziłem do mieszkań. To właśnie w jednym z nich złapałem sobie kość. Nie ma czego opowiadać wszedłem na piętro, a podłoga była spróchniała. Raczej nie muszę mówić jak się to skończyło...  
Miasto widoczne że skarpy wydawało się nie mieć końca, ale tak naprawdę nie równało się z Stolicą. Przebycie miasta zajęło mi niespełna ponad godzinę. I Pojawiła się najgorsza cześć całej podróży - korytarze z pułapkami.  
Niektóre pułapki były proste, a niektóre prawie niemożliwe do wykonania. Chyba, że użyje się trochę magii.  
Właśnie próbowałem przejść jedną z takich pułapek. Polegała ona na przedostaniu się przez kładkę, która znajdowała się nad porywistą rzeką. Ale nie to stanowiło problem, a były nim wysuwające się kolce.  
Kiedy ktoś nadepnął na płytę, wysuwały się kolce. A przełącznik znajdował się po drugiej stronie rzeki. Do tego jeszcze płyty były niezwykle czułe.  
Ale od czego ostatnio ćwiczyłem magię. Wysunąłem rękę przed siebie. Przywołałem swoją magię. Wokół mojej ręki pojawiła się niebieska poświata. Teraz wystarczy otoczyć magią wajchę. Niebieska magia otuliła przełącznik i... Udało się!  
Mój trening opłacił się. Ostrożnie nadepnąłem na pierwszą płytę. Przezorny zawsze ubezpieczony. Usłyszałem kliknięcie i nic się nie stało. Westchnąłem z ulgą. Jakoś nie widziało mi się zostanie kościoszłykiem. Zrobiłem kilka kroków naprzód, kiedy usłyszałem czyjś krzyk. Zaskoczyło mnie to bardzo, ponieważ dochodził on z korytarza za mną, a nie z Kwiatowej komnaty.  
Szybko pobiegłem do poprzedniej komnaty.  
- SANS! RATUJ! - usłyszałem krzyk Papsa. Rozejrzałem się po komnacie. Podłoga w większości porośnięta była czerwonymi kwiatami. Papyrus musiał wejść na kwiaty, aktywując zapadnie pod nimi. Pobiegłem do krawędzi. I zauważyłem mojego brata z trudem się utrzymującego. Ludzie powiedzieliby, że czują rosnącą w ich żyłach adrenalinę. Ale ja... Nie mam serca...  Chociaż czułem coś podobnego. Moje kości przeszedł dreszcz. Dreszcz strachu o Papyrusa. Migiem znalazłem przy nim. Widziałem jego zalaną łzami towarzyszkę. Ogarnęło  istne przerażenie. Ledwo trzymał się swoimi małymi rączkami krawędzi. Musiałem działać. Niewiele myśląc chwyciłem go za nadgarstki. Zacząłem podciągnąć go do góry. Ale był za ciężki... Jego ręce powoli wyślizgiwały się z mojego uścisku. Gorączkowo myślałem co zrobić. I jaki ja byłem głupi! Magia! Natychmiast skupiłem swoją energię na Papsie. Myślałem, że będzie trudno. I było. Niebieska poświata otworzyła mojego brata. To był najłatwiejszy etap. Teraz trzeba było przejść do czegoś bardziej wymagającego. Musiałem skupić się o wiele bardziej niż przy przełączniku. Westchnąłem. Podciągałem Papsa powoli, wspomagając się magią. Czułem jak z każdą minutą... Nie... Sekundą... Wszystkie siły ulatują ze mnie. Każda sekunda stawała się dla mnie minutą... Każda minutą godziną.... Godzina wiecznością... Ale to było tylko złudzenie... Tak naprawdę wyciągnąłem go po kilku sekundach...  
Papyrus zapłakany leżał obok mnie. Kątem oka spojrzałem na niego, upadając na ziemię z wycieńczenia. Użyłem tego dnia za dużo magii. Przy kilku pułapkach i ratując Papyrusa. Oddychałem ciężko, zastanawiając się jak udało się młodemu przejść przez korytarze nie używając magii. Ale z drugiej strony nie miałem czemu się dziwić. On zawsze miał głowę do zagadek. Natomiast ja wolałem drogę na skróty, czyli magię.  
- Po co tu przyszedłeś? - zapytałem Papsa, kiedy mój oddech się uspokoił. Czułem się ogromnie wyczerpany. Strasznie chciało mi się spać.  
- Mógłbym zapytać ciebie o to samo - odrzekł Papyrus patrząc na mnie z wyrzutem. Po jego policzkach nadal leciały łzy. Podniosłem rękę, wybierając jego łzy. Szybko chwyciłem go za czaszkę, przyciągające do siebie. Uśmiechnąłem się, patrzeć na mojego brata, wtulającego się we mnie. - Masz mnie bracie.  - Podniosłem się do pozycji siedzącej, nadal przytulając Papsa. - Lepiej wróćmy już do domu. - Papyrus słysząc te słowa, wstał gotowy do drogi. -  Ale pamiętaj ani słowa ojcu.  
Paps pokiwał głową. On też nie chciał dodatkowo martwić taty.  
Nagle młody... Jak to powiedzieć... Ludzie powiedzieliby, że zbladł że strachu... Ale my nie mamy skóry... Można rzec, że jego oczy powiększyły się ze zdziwienia oraz strachu. Wyglądał jakby zobaczył coś naprawdę przerażającego.  
- Papy, co Ci... - Nie dokończyłem, ponieważ poczułem na ramieniu czyjąś rękę. Miałem źle przeczucia co do tego. Powoli Podniosłem głowę, aby zobaczyć tego kogoś.  
- Czego macie mi nie mówić? - powiedział surowym głosem ojciec, kiedy zadarłem głowę do góry. Jedyne co mi przyszło na myśl to, że będziemy mieć naprawdę zły czas. - Lepiej wyjaśnijcie mi co WY TUTAJ robicie?  
- Zwiedzamy? - powiedziałem niepewnie wstając.  
- Sans! Nie kłam! Im szybciej powiesz prawdę, tym lepiej dla was! - podniósł na mnie głos ojciec.  
- Ale nic nam się nie stało! - krzyknąłem na ojca.  
- Czy nie wyciągałeś przed chwilą Papyrusa?! Widziałem was Kilka chwil temu! - krzyczał ojciec. - Sans! Co by było jakby spadł! A ty razem z nim! Pomyślałeś chociaż o tym jak go ze sobą brałeś?!  
- Ale ja...  
Kłóciłem się wtedy z ojcem. Oboje byliśmy bardzo zaangażowani w naszą sprzeczkę. Krzyczeliśmy na siebie. Gestykulowaliśmy. Gdyby wtedy któryś z nas zauważył oddalającego się Papyrusa..  
Może wszystko wyglądałoby inaczej. Kilka minut później usłyszeliśmy czyiś krzyk... Huk... A potem Papyrusa.  
- Tato!  
Spojrzeliśmy z ojcem na siebie. Byliśmy pełni przerażenia. Paps znajdował się w kwiatowej komnacie z człowiekiem.  
Share:

12 czerwca 2020

Undertale: Projekt badawczy POTWÓR - Taksówka i poważne zagrożenie życia


Autor okładki: Muko
Notka od autora: Miałaś nadzieję, że teraz Twoje życie będzie jak bajka. Wynajęłaś nowe, śliczne mieszkanie. Całkiem sama. Bez rodziny, współlokatorów czy chłopaka, którego niedawno rzuciłaś. Będziesz jak królewna we własnym królestwie. Wolna i nieskrępowana. Problem w tym, że na Twojej kanapie śpi okryty puchatym kocykiem potwór. Czy więc królewnie wypada chodzić nago po mieszkaniu?
Autor: S.
Spis treści
/NASTĘPNE ROZDZIAŁY/
...

Wreszcie zdobyłaś te głupie papierosy. Podobała ci się zaskoczona mina baby ze sklepu, gdy pokazywałaś swój dowód osobisty. Teraz szybkim krokiem wracałaś do mieszkania, bo z nieba zaczął padać śnieg z deszczem i robiło się coraz chłodniej. Naciągnęłaś kaptur płaszcza mocniej na głowę i szczelniej owinęłaś się szalikiem.  

Gdy wchodziłaś do bloku miałaś w planach poważnie porozmawiać z G!. Wyjaśnisz mu, że jego zachowanie wprawiło cię w zakłopotanie. Kultura potworów może rządzić się innymi zasadami, a ty jesteś tolerancyjna i wyrozumiała, ale powinien też poznać ludzkie zwyczaje, jeśli chce z tobą mieszkać. Przypomniałaś sobie, że jakiś czas temu sam wstydził się odsłonić przed tobą swoje kości, abyś mogła je opatrzyć, a teraz narusza twoją przestrzeń osobistą, i to w taki kokieteryjny sposób. Robiło ci się cieplej na samą myśl, ale nie powinnaś się tak czuć. Próbowałaś poukładać sobie w głowie plan logicznej rozmowy, jednak ogarnięcie własnych myśli i uczuć przychodziło ci z trudem. On jest potworem, ty człowiekiem, a życie to nie bajka. Nie zmieni się w księcia, nawet gdybyś tego chciała.

Przed wejściem do mieszkania wyjęłaś papierosy z torebki. Chciałaś mu pomachać nimi przed nosem, ale zanim ja dostanie, musicie poważnie pogadać. Odruchowo zerknęłaś na kanapę. Była pusta. Leżała na niej poskładana piżama, którą miał dziś na sobie. Zajrzałaś do łazienki i sypialni. Nigdzie go nie było. 

- G!, gdzie jesteś? – Zawołałaś, ale odpowiedziała ci wyłącznie cisza. 

Czułaś jak poważnie wzrasta poziom twojej adrenaliny. Drżącymi rękami chwyciłaś za komórkę i wybrałaś jego numer. Melodia odezwała się w mieszkaniu, telefon leżał na stole koło kanapy. Zajrzałaś do szafy, gdzie schowane były jego urania. Zniknęły. Butów również nie znalazłaś. 

Pomimo nerwów starałaś się myśleć logicznie.  Jakim cudem wyszedł z mieszkania? Mógł wyjść, zamek da się otworzyć gałką od środa, ale nie miał kluczy, aby później zamknąć je za sobą. Jesteś pewna, że gdy przed chwilą wchodziłaś, one były zamknięte. To było absurdalne, jednak przy G! musisz myśleć bardziej kreatywnie. Jeśli nie ma go w mieszkaniu, to musiał z niego wyjść, nieważne, jaką metodą. 

Wybiegłaś na ulicę. Nie masz pojęcia w którą stronę mógł pójść. Jeśli wybierzesz zły kierunek możesz się z nim minąć i już nigdy go nie znaleźć. Kawałek dalej był postój taksówek. Jak szalona popędziłaś do stojącego najbliżej pojazdu. 

- Dokąd jedziemy? – Usłyszałaś zaspany głos kierowcy. 

- Najpierw w kierunku centrum, ale proszę nie jechać zbyt szybko, bo szukam kogoś – rozglądałaś się na boki. Nie mógł odejść daleko. Jesteś pewna, że był w mieszkaniu, gdy wróciłaś po dokumenty. Nie było cię około piętnastu minut, więc nie zdążył odejść nigdzie daleko. 

- Kogo pani szuka? Może pomogę – kierowcą był starszy, siwy mężczyzna. Wyglądał na sympatycznego człowieka. 

- Mój znajomy wyszedł sam z mieszkania. Nie zna miasta, może się tu zgubić – rozpaczliwie śledziłaś wzrokiem chodniki – proszę rozglądać się za osobą średniego wzrostu w ciemnej kurtce z szarym futerkiem przy kapturze. 

- To niezbyt szczegółowy opis, może pani powiedzieć coś więcej? – Taksówkarz miał rację, ale G! z pewnością zakrył twarz. 

- To krótka kurtka, nie jakaś gruba zimowa. Wystaje spod niej jasny sweter. Do tego czarne spodnie i wysokie buty – starałaś się, aby opis był jak najbardziej szczegółowy – proszę zawrócić, mógł jednak pójść w drugą stronę. 

***

Nie miał bladego pojęcia dokąd idzie. Ostrożnie rozglądał się na boki i patrzył przed siebie próbując zapamiętać okolicę. Jeśli się zgubi, musi przynajmniej wiedzieć, gdzie już szedł. Nie było to jednak łatwe. Budynki były bardzo do siebie podobne, a ulice niemal niczym się nie różniły. Wszystko było szare i mroczne. Dodatkowo bark jednego oka i ubrania zakrywające twarz bardzo ograniczały jego pole widzenia. 

Szeroką drogę, którą szedł, oświetlały wielkie lampy. Postanowił wejść w nieco ciemniejszą, wąską uliczkę, aby mniej rzucać się w oczy ludzi. Jednak, aby się do niej dostać, musiał przekroczyć tę szeroką ulicę. Nagle usłyszał przeraźliwy pisk i dźwięk głośnej zabawki dla psa. Podniósł głowę, prawie wpadł pod koła samochodu. 

- Jak łazisz! Ślepy jesteś! – Siedzący wewnątrz człowiek otworzył drzwi pojazdu i darł się na niego. 

Pięknie się zaczyna. Ledwie wyszedł z mieszkania i prawie rozjechał go dziwny ludzki wehikuł. Przyspieszył kroku uciekając w wąską alejkę. Miał nadzieję, że nie będzie to jakiś ślepy zaułek. 
Zimno dokuczało mu coraz bardziej. Z ciemnego nieba padał śnieg zmieszany z kroplami wody, więc jego ubrania stawały się nieprzyjemnie mokre. Szedł dłuższą chwilę przed siebie, ale miasto zdawało się nie mieć końca. Wiedział tylko tyle, że chce się z niego wydostać, ale nie miał pojęcia jak wielkie ono jest. Zagłębiał się w wąskie uliczki ukradkiem rozglądając się dookoła. Miejsce nie wyglądało na przyjemnie i bezpieczne. 

- Te, kolo! – Usłyszał za swoimi plecami – pożycz hasj na browara! 

Odruchowo odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał głos. Szybki rzut oka na zbliżające się do niego postaci. Trzech wielkich, ludzkich samców szło w jego kierunku. Ubrani byli w czarne kurtki i luźne, sportowe spodnie. W rękach trzymali puszki, raczej nie było w nich oranżady.

- Zostawcie mnie w spokoju – instynktownie czuł, że już ma kłopoty. 

- Dawaj kasę koleś!

- Nie mam pieniędzy – odpowiedział zgodnie z prawdą. Wciąż jeszcze miał nadzieję, że dadzą mu spokój. Przyspieszył kroku. Nie ma ochoty na żadne awantury i walki. Nie poddali się, nadal szli za nim. 

- Pokaż kurwa gębę! – Odezwał się jeden z nich. Pozostali zaczęli głośno rechotać. 

- Odczepcie się ode mnie! Mówiłem, że nie mam pieniędzy – nie powinien używać magii w obecności ludzi, ale zrobi to, jeśli nie będzie miał innego wyjścia. 

- To kurwa z komóry wyskakuj chuju! – Robili się coraz bardziej agresywni. Nadal przyspieszał kroku zasłaniając twarz. Ręce trzymał w kieszeniach spodni. Nagle jeden z nich złapał go za rękaw kurtki i odwrócił w ich stronę. 

- Pokaż ryj debilu! – Zażądał. G! wyrwał się i odskoczył w tył. Był zdecydowanie szybszy i zwinniejszy od trzech ciężkich osiłków.

- Te, patrzcie kurwa, jak się skurwysyn stawia – człowiek stojący najbliżej znów próbował go złapać, ale udało mu się uniknąć ataku. 

- Kurwa, szybki jest skubany – odezwał się najwyższy z napastników. 

- Nie zbliżajcie się do mnie, bo będziecie tego żałować! – Wiedział, że jego jedyną nadzieją jest ucieczka. Nerwowo rozglądał się dookoła szukając jakiejkolwiek pomocy.

- Słyszeliście! Aż mnie to kurwa z zawiasów wypierdoliło! – Wszyscy zaczęli się śmiać jak jakieś tłuste świnie. 

- No teraz to kurwa w ryj dotrawisz! 

Cała trójka rzuciła się w jego stronę. Nie miał szans z nimi wygrać w walce bez użycia potężniejszej magii. Jedyną rzeczą, która mogła mu teraz pomóc był wieki śmietnik stojący między budynkami. Uniknął ataku pierwszego z osiłków odskakując w kierunku upatrzonego miejsca. Nie dawali za wygraną. Atakowali nadal przeklinając głośno i bezładnie machając wielkimi pięściami. Wbiegł za śmietnik. Skupił się na szybko krążącej w kościach magii. Cztery magiczne ręce chwyciła za ogromy kontener i wywaliły go wprost na głowy wrzeszczących ludzi. Nie miał czasu zastanawiać się, czy zrobił im tym krzywdę. Pędził ile sił w nogach przed siebie, byle dalej od tych przeklętych idiotów. 

***

Taksometr wskazał trzycyfrową liczbę, ale miałaś to gdzieś. Nadal rozpaczliwie rozglądałaś się na boki szukając swojego potwora. Z głównej drogi zjechaliście w wąskie uliczki miejskich osiedli. Czułaś się coraz gorzej, ale starałaś się nie rozpaczać i nie tracić nadziei. Znajdziesz go! Będziesz szukać tak długo, aż znajdziesz. 

- Może pani powiadomi policję? – kierowca zadawał się być zainteresowany twoim problemem. 

- Nie mogę, ponieważ – musisz szybko wymyślić coś wiarygodnego – to nielegalny imigrant – odpowiedziałaś po chwili namysłu. 

- To musi być dla pani ktoś bardzo ważny, że go pani tak szuka – ciągnął dalej. 

- Tak, to przyjaciel – odpowiedziałaś z trudem, czując jak łzy cisną ci się do oczu, a głos delikatnie załamuje. 

- Czarny czy ciapaty? 

- Słucham? – Nie byłaś pewna o co pyta kierowca.

- Jak wygląda? – sprecyzował pytanie. Co to znaczy „ciapaty”?

- Cóż, ma ciemną karnację – skłamałaś – pewnie zasłonił twarz, nie lubi pokazywać się publicznie. Nie jestem też pewna, czy odważy się poprosić kogoś o pomoc.

- Taka ładna dziewczyna i szuka męża za granicą. Nasi chłopcy źli? Tylko niech panienka za Araba nie wychodzi! Oni kobiet nie szanują! Wywiezie panią z kraju i się okaże, że ma jeszcze pięć innych żon i dwadzieścioro dzieci. Są takie historie, w telewizji tego pełno. Albo te ataki terrorystyczne! Tylu ludzi już zginęło. 

Powoli miałaś dość tego ględzenia. Niespecjalnie interesowały cię sprawy imigrantów i terrorystów. Trzymałaś się od tego tematu z daleka. Nagle twoją uwagę przykuł jadący na sygnale radiowóz. 

- Proszę jechać za policją! – zawołałaś do kierowcy. 

- Myśli pani, że przyjaciel już ma kłopoty? – Zawrócił i ruszył śladem migoczących kogutów. 

Nie jechaliście daleko. Kilka uliczek dalej radiowóz się zatrzymał i wysiadło z niego dwóch policjantów. Taksówka zaparkowała kawałek dalej. 

- Proszę na mnie zaczekać, zaraz wrócę! – wyskoczyłaś z taryfy. Kryjąc się pod ścianą budynku próbowałaś dostać się jak najbliżej miejsca, do którego poszli policjanci. 

- Czy ktoś już dzwonił po karetkę? – usłyszałaś głosy. 

- Nie, ale panie władzo, my tego nie zrobiliśmy – ktoś próbował się tłumaczyć. Podeszłaś bliżej, aby widzieć więcej. Trzech wielkich dresów, jeden trzymający się za zakrwawioną głowę. Dookoła pełno rozwalonych śmieci oraz wielki, przewrócony kontener.  

- Jesteście pijani, rozwalacie śmietniki, i to tak, że robicie sobie przy tym krzywdę. Będzie mandat, a resztę nocy spędzicie w areszcie. Pan z kolegą czeka na pogotowie, a panów proszę za mną do radiowozu. 

- No mówię, że nie my to wyjebali! Taki chudy koleś to zrobił! 

- Jak wyglądał? – zapytał policjant. 

- Nie wiem, nie widziałem twarzy.  

To mógł być G!, więc jest w okolicy. Nie miałaś czasu zastanawiać się jakim cudem mógłby obalić ten wielki kontener, ale to nie ma teraz znaczenia. Prawdopodobnie jesteś na dobrym tropie. Pobiegłaś z powrotem do taksówki.

***

Po przebiegnięciu kolejnych kilku uliczek wreszcie postanowił się zatrzymać. To doświadczenie było straszne. Teraz zaczynał wierzyć w te wszystkie historyjki o ludzkim okrucieństwie. Miał jednak pierdolone szczęście, że znalazła go H., a nie taka banda bezmózgich małp. 

Szedł dalej. Nie miał pojęcia ile czasu upłynęło odkąd opuścił mieszkanie. Robiło się coraz zimniej, teraz z nieba leciały tylko wielkie płatki śniegu. Miał wrażenie, że jego przemoczone ubrania zaczynają zamarzać. Poczuł też, że robi się głodny. Jego organizm dawno zdążył zapomnieć o pysznym śniadaniu, które jadł razem z H. Dlaczego nie wziął ze sobą choć trochę prowiantu? Co ma teraz zrobić? Zacząć kraść jak jakiś przestępca? 

Szybko zaczął żałować swojej nagłej decyzji. Mógł ją jednak przeprosić, błagać na kolanach o wybaczanie. Już nigdy by się do niej nie zbliżył, byleby pozwoliła mu jeszcze trochę zostać w bezpiecznym mieszkaniu. Teraz już za późno. Doskonale wiedział, że nawet gdyby chciał wrócić, nie ma na to najmniejszych szans. Totalnie się zgubił.  

Szedł pomiędzy wysokimi budynkami. Z ich szczytów powinien być dobry widok na okolicę, jednak nie miał pojęcia, czy istnieje możliwość dostania się na dach. Spoglądał w górę analizując możliwości gdy nagle usłyszał głośne, nieprzyjemne warczenie. Spojrzał w stronę z której dochodził ten okropny dźwięk. Na małym, zabłoconym placyku stał wielki, brązowy pies, szczerzący na niego ogromne zębiska. Do bestii za pomocą smyczy było przymocowane ludzkie dziecko w różowej kurteczce. Kawałek dalej stał jakiś gość rozmawiający przez telefon komórkowy.

- Puszek, cicho, nie warcz na pana – dziecko leciutko szarpnęło za smycz. „Puszek”? Kto nadał takie imię maszynie do zabijania? G! cały czas obserwując psa, zaczął się powoli wycofywać. Bestia warczała głośniej. Nie wytrzymał, odwrócił się i  zaczął uciekać. 

- Puszek! – wrzasnęło dziecko. Bydle puściło się za nim jak torpeda. Wiał, ile miał sił w biednych, chudych nogach. 

- Tato! Puszek goni pana! 

- Proszę się nie bać, on jest szczepiony! – usłyszał głos mężczyzny, obejrzał się za siebie. Gonił go pies, a zanim biegło dziecko i facet od komórki. Szczepiony kurwa, jakie to ma znaczenie, jeśli to bydle go zaraz zagryzie. Pies szczekał jak opętany. Już wiedział, że nie da rady uciekać wiecznie. Sekunda skupienia, a w jego dłoni pojawiła się kość. 

- Żryj to skubańcu! – Cisnął przywołanym przedmiotem prosto w rozwarty pysk. Pies złapał ją w locie. Nie zatrzymał się, uciekał dalej przez koleje uliczki. 

Stanął dopiero gdy opuściły go siły. Oparł się placami o brudną ścianę budynku dysząc ciężko. Znów czuł straszny ból prawego biodra. Być może kość dobrze się zrosła, ale na biegi wyścigowe było zdecydowanie za wcześnie. Rozejrzał się dookoła. Znów ulice, znów budynki, na szczęście ani śladu wściekłego pas. Po kilku minutach na złapanie oddechu ponownie ruszył w przód szurając podeszwami po chodniku. Musi znaleźć miejsce, w którym będzie mógł bezpiecznie odpocząć. 

W jednej z szerszych uliczek spostrzegł dziwną konstrukcję. Była to mała zadaszona budka z ławeczką pośrodku. To nie było idealna miejscówka na nocleg, bo z jakiegoś powodu wiata była zrobiona ze szkła, albo podobnego materiału, ale nie miał innego pomysłu. Usiadł na ławeczce i pochylił się chowając twarz w dłoniach. Zginie tu, teraz doskonale zdawał sobie z tego sprawę. To będzie cud, jeśli dożyje do końca tej chujowej nocy. 

- Wszędzie te ćpuny! – usłyszał skrzekliwy głos. Szybko schował dłonie do kieszeni spodki i ukradkiem zerknął na stojącą niedaleko osobę. Jakaś starsza, przygarbiona samica mierzyła w niego długą, drewnianą laską. 

- Tylko się do mnie zbliż menelu, a wezwę policję! – skrzeczała nadal. Odsunął się na sam koniec ławki, byle jak najdalej od tej dziwaczki.

- Matko Boska! Sami bezrobotni alkoholicy, ćpuny śmierdzące! Nic tylko napadają i kradną! – wrzeszczała machając swoją laską jak jakimś orężem. Ta noc będzie jeszcze dłuższa, niż myślał.  
Share:

8 czerwca 2020

7 czerwca 2020

6 czerwca 2020

Opowiadanie: Szept piaszczystej planety

/to opowiadanie potrzebuje okładki/

Autor: Kruczek
Spis treści:
Rozdział I (obecnie czytany)
...

       Ciężkie kroki zostawiały ulotne ślady w piasku. Miałkie ziarenka, koloru bliższego bieli niż żółci, przesypywały się i czepiały ciemnych butów wędrowca. Okoliczny teren wyglądał na opustoszały. Brązowa burza włosów, formująca się wciąż i wciąż od nowa przez porywisty wiatr, odsłaniała patrzące smutno fioletowe tęczówki. Szeroka bandana na twarz skutecznie ukrywała szczegóły twarzy. Sylwetka zatrzymała się na moment, spoglądając na horyzont i gdziekolwiek nie spojrzeć - zalegał piach. Jednak dokładniej się przyglądając, można zauważyć szczątki jakichś budynków. Postać ruszyła ponownie, zbliżając się do nich, zaś z każdym krokiem dało się wyczuć bijące od niego zmęczenie i rezygnację. Zdawał się opadać z sił, ledwo powłócząc nogami. Dotarł do najbliższych szkieletów budowli, wchodząc pomiędzy nie. Wyciągnął prawą dłoń z kieszeni, gdzie dotąd tkwiła, wykonując okrężny gest. Ziarna piasku zawirowały w powietrzu, odsłaniając ciemniejszą posadzkę.
– I po co miało być to wszystko. – Odezwał się sam do siebie. Posadzka zawibrowała, wysuwając kawałek kamienia, po chwili tworzący ławeczkę. Usiadł na niej, z westchnieniem. – Gdyby to robiło jakąkolwiek różnicę. – Kontynuował. – Gdyby nie ten idiota… – Gwałtownie wzniósł rękę, a w ruch za tym wniosły się fontanny ostrych czerwonych kawałków, lekko przezroczystych, osiągając pułap kilku metrów, skrzypiąc i trzaskając wśród rozpierzchających dookoła ziarenek piasku. – …był bardziej rozważny i nie dał się ponieść emocjom. Ze wszystkich. Naprawdę ze wszystkich. – Ręka opadła, a wraz z nią drobiny, rozsypując się w pojedyncze cząsteczki. Stworzył przed sobą lusterko. – Naprawdę ty. – Spojrzał w taflę, dotykając swojej twarzy dłonią. Dwie głębokie blizny, niemożliwe do uzyskania według logiki, o czarnej głębi. Fioletowe tęczówki błyskały niecodzienną barwą po jego rysach. Krwistego koloru ręka o ostrych szponach, przejechała palcami wśród brązowej czupryny. Poprawił je formując w grzywce kosmyk szarych włosów. Poprzyglądał się swojej twarzy, której rysy były dość delikatne. – Inny. – Lustro zaczęło pękać, powoli zniekształcając obraz. Odepchnął przedmiot od siebie, a ten roztrzaskał się o najbliższy kamień niknąc.
– Ty to sobie stworzyłeś i sam zgotowałeś. – Zatoczył teatralnie szeroki łuk rękoma, wstając przy okazji. Rozejrzał się, aż zerwał się porywisty wiatr podrywając końcówki jego fioletowego płaszcza. Spojrzał w głąb pamięci, widząc wszystkie twarze. Przy zamkniętych oczach, zaczął wykonywać spokojne ruchy dłonią, rysując czerwone kształty w powietrzu i powoli się obracając, rozszerzał twór dookoła. Każdy najmniejszy szczegół w jego wyobraźni zostawał odwzorowywany. Wolną ręką zaczął rozpinać guziki płaszcza.
      Na twarzy pojawił mu się grymas. Poczuł krzyk i ból. Tysiące krzyków, rozrywane mięśnie, palące się budynki. Ale to nie było najgorsze. Z tego wszystkiego zobaczył ich. 
Byli spokojni, ale o martwych oczach. 
Wrzasnął.
      Skrupulatna konstrukcja opadła, w odpowiedzi za to poderwał do góry teren pod sobą, wywołując kłęby kurzu. Szeroki słup nawierzchni uniósł się w towarzystwie innych. W sekundy każdy został opleciony czerwonymi lin, które wspinały się i przerzucały pomiędzy słupami. Stojący w dole piasek, wezbrał, by utworzyć rozstępujące się na boki fontanny. Z podłoża wystrzeliły kolejne bogato zdobione kolumny i łuki, będące kulturalną mieszanką kilkunastu różnych światów, od ludzkiego po takie istniejące jedynie w bogatych wyobraźniach. Wznosił swoją budowlę coraz wyżej, aż ziemia zaczęła zlewać się w równy koloryt, zaś wzrok obejmował coraz więcej. Uniósł się nieznacznie w górę poprzez przyczepione do niego cząsteczki. Czarne pióra wysunęły się z pleców, by po chwili uformować rozpostarte szerokie skrzydła, prócz tego dodatkowo wychyliły swoiste trzy, niespokojnie wijące się brązowe macki.
     Całokształt zatrzymał się tym poziomie, pojawiły się okna, kolejne zdobienia, przykrywając praktycznie każdy wolny skrawek. Mężczyzna rozłożył ręce a krew wyraźnie mocno pulsowała w jego ciele, zaś oczy świeciły fioletowym płomieniem. Opadł na czerwoną posadzkę z lekkim stuknięciem. Spojrzał dookoła. Panujący na tej wysokości wiatr rozwiewał jego płaszcz, ukazując skórę pokrytą licznymi bliznami i pozwalając obserwować jego szczupłą sylwetkę. Poprzez wyrobione mięśnie i niski poziom tłuszczu można by sprawdzić swoją wiedzę z anatomii.
Przeszedł kilka szybkich kroków, w kierunku najbliższej stworzonej przez siebie krawędzi. Przez moment patrzył na rozpościerający się przed nim horyzont. Miał spokojny oddech, w oczach mimo płomyków magii nie było widać zdenerwowania ani gniewu. Za to po policzku ciekły mu łzy. 
Wszystko zaczęło się walić, wszystko legło równocześnie, wszystkie wiązania puściły w tym samym momencie. Wszystko dosłownie zamieniło się w piach, poczynając się rozwiewać i upadając w dół. Leciał razem ze swoją konstrukcją, obserwując zbliżający się niebezpiecznie grunt. Około dziesiątki metrów przed ziemią zamachał skrzydłami, spowalniając upadek i lądując w miękkim piachu. Upadł na kolana, uderzając pięścią w podłoże, rozpryskując ziarenka. Położył skrzydła po sobie. 
– Przecież… – Wzniósł twarz w górę. – Ja jestem tylko człowiekiem. – Zamknął oczy. – Mimo wszystko, wciąż tylko człowiekiem. Po prostu mężczyzną, robię co mogę. – Kolejne łzy pociekły po jego twarzy.
Ledwo widoczne sylwetki stały za jego plecami. Poczynając od kogoś, przypominającego starszego mężczyznę, o charakterystycznej długiej brodzie. Dalej stała niska postać, przypominająca dziecko, po której twarzy ciekły łzy. Następna była o wiele bardziej niewyraźna. Kolejne były już całkiem rozmazane. Jednak patrząc kilka metrów w tył, widać było setki punkcików. Tysiące.
– Nic nie bierze się znikąd. – Postać zaczęła wstawać, prostując głowę. – Najwyraźniej było mi to pisane. W najbardziej idiotyczny sposób, ale pisane. – Obrócił się, a wszystkie punkciki wraz z postaciami momentalnie zniknęły. Otarł wierzchem dłoni twarz. 

Share:

4 czerwca 2020

Springtrap i Deliah 21 [Springtrap and Deliah- Tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Zgodnie z tym co pisała autorka na swoim deviantarcie: komiks nie jest kanoniczny i powstał ku dobrej zabawie i pomyśle jaki chciała zrealizować. Springtrap nie jest więc tutaj ani Williamem Aftonem, ani Michaelem Aftonem. Tak czy siak komiks sam w sobie jest naprawdę ciekawy i przedstawia sytuację, w której tytułowa bohaterka- czternastoletnia Deliah- odnajduje Springtrapa i... postanawia zabrać go do domu. Zapowiada się świetnie, prawda? Zwłaszcza biorąc pod uwagę charakter samego Springa, który niejednokrotnie pokazuje jak bardzo zaborczy względem niej jest. Tak czy siak, zapraszam do czytania x3

Autor: GraWolfQuinn
Tłumaczenie: Oczytana
Share:

3 czerwca 2020

Undertale: Projekt badawczy POTWÓR - Porządki i sklep osiedlowy


Autor okładki: Muko
Notka od autora: Miałaś nadzieję, że teraz Twoje życie będzie jak bajka. Wynajęłaś nowe, śliczne mieszkanie. Całkiem sama. Bez rodziny, współlokatorów czy chłopaka, którego niedawno rzuciłaś. Będziesz jak królewna we własnym królestwie. Wolna i nieskrępowana. Problem w tym, że na Twojej kanapie śpi okryty puchatym kocykiem potwór. Czy więc królewnie wypada chodzić nago po mieszkaniu?
Autor: S.
Spis treści

Po śniadaniu G! pomógł ci zebrać naczynia ze stołu i pozmywać. Zerknęłaś na zegarek, było wczesne popołudnie. Bardzo późno zjedliście pierwszy posiłek, co nie było zgodne z twoją normalną rutyną. Westchnęłaś w duchu zdając sobie sprawę z tego, że wciąż jeszcze tkwisz w trybie sesyjnego zapierdolu. Musisz się bardziej odprężyć. Jest weekend, poradziłaś sobie z większością obowiązków, teraz nie spiesz się z niczym. 

Nie miałaś zielonego pojęcia, jaką cenę szkielet karze ci zapłacić za pomoc w sprzątaniu. Nie chciał tego wyjawić wcześniej, niż całe mieszkanie będzie lśnić czystością. Pewnie powinno cię to martwić, zamiast tego czułaś się podekscytowana taką zabawą w tajemnice. Mimo wszystko byłaś mu wdzięczna za pomoc w ogarnięciu twojego burdelu. Prawda jest taka, że nienawidzisz sprzątać i zawsze musisz się bardzo zmuszać do tej niewdzięcznej czynności. Paradoksalnie lubisz porządek, jednak jego utrzymanie to dla ciebie istna gehenna. 

Podzieliłaś obowiązki między waszą dwójkę. Ty zajmiesz się łazienką, a jemu pozostawisz salon, bo spędza w nim najwięcej czasu. 

- A co z Twoją sypialnią? – Spytał spoglądając z zaciekawieniem w kierunku zamkniętych drzwi do twojej świątyni błogiego wypoczynku. 

- Sama się nią zajmę! Jest maleńka, poza łóżkiem i jednym regałem nic tam nie ma – odpowiedziałaś szybko. Faktycznie, nie było w niej niczego szczególnego, ale jednak wolałaś zachować to miejsce tylko dla siebie. Przypomniałaś sobie starą kanapę, na której spałaś w mieszkaniu twojego byłego. Była mała i naprawdę ciężko było się na niej wyspa
 dwóm osobom. To był dramat, chodziłaś wiecznie niewyspana i przez to naburmuszona. Z tego właśnie powodu pierwszą rzeczą, którą kupiłaś do nowego mieszkania było wielkie, mega wygodne łóżko. Nie, to nie było łóżko, tylko łoże, ogromne, z przepięknym metalowym zagłówkiem i najwygodniejszym materacem, na jaki było cię stać. Po pierwszej nocy, którą w nim spędziłaś czułaś się jak nowonarodzona. Zdecydowanie ten swój mały azyl posprzątasz sama, tylko dla siebie. 

***

Przez krótką chwilę G! zastanawiał się, czym zasłużył na tak wielkie zaufanie swojej opiekunki. Bez problemu przekonał ją, aby o kosztach dowiedziała się dopiero po skończonej robocie. Z jednej strony właśnie na tym mu zależało, z drugiej poczuł lekki niepokoju. To zaufanie, czy naiwność? Miał nadzieję, że jednak to pierwsze. 

Dziewczyna przydzieliła mu do sprzątania cały salon. Nie było to do końca sprawiedliwe, ale nie przejął się tym specjalnie. Cieszył się, że po tygodniach leżenia może zająć się czymś pożytecznym.  

- A co z Twoją sypialnią? – był bardzo ciekaw tego pomieszczenia. H. przeważnie zamykała drzwi broniąc do niej dostępu. Był w środku tylko raz, podczas wizyty jej siostry, ale siedział wówczas pod łóżkiem. 

- Sama się nią zajmę! Jest maleńka, poza łóżkiem i jednym regałem nic tam nie ma – stwierdziła podając mu wiaderko z wodą i płyn do mycia podłóg. Teraz był jeszcze bardziej ciekaw tego, co znajduje się za tajemniczymi drzwiami jej prywatnego pokoiku. Może faktycznie jakieś erotyczne zabawi? 

H. poszła do łazienki zostawiając go samego w salonie. Naprawdę miał ochotę porobić coś konstruktywnego, ale im szybciej to skończą, tym szybciej będzie mógł zażądać swojej nagrody. Zerknął na drzwi łazienki, były uchylone. Między salonem a pozostałą częścią mieszkania nie było drzwi, tylko wielki łuk. Jednak, jeśli będzie ostrożny, nie powinna niczego zauważyć. Dla bezpieczeństwa stanął tak, aby móc obserwować łazienkę. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Pierwsza para rąk poszybowała ze szmatką do kurzu w stronę niskiego regału, druga zajęła się zbieraniem zwiędłych liści i kwiatów z parapetu, kolejna zamiatała podłogę. 

***

Klęczałaś na kolanach wycierając podłogę w łazience, gdy usłyszałaś jak drzwi do niej się otwierają. 

- Jak Ci idzie? Ja już skończyłem – za tobą stał zadowolony z siebie potwór. Pięknie! Akurat teraz musiał tu przyjść? Twój tyłek był wypięty w kierunku drzwi, ale nic nie mogłaś na to poradzić. Pomieszczenie jest tak malutkie, że nie masz możliwości wykonania żadnego manewru.

- Już kończę, daj mi chwilę – odpowiedziałaś starając się wstać z podłogi. Wyglądało to bardzo niezgrabnie. 

- Pamiętaj, że obiecałaś mi coś w zamian ze pomoc w sprzątaniu – przypomniał ci nadal czekając przy drzwiach. Nie masz pojęcia, na co się zgodziłaś. Zaczęłaś się nawet zastanawiać, czy to był dobry pomysł. 

Po chwili łazienka była wysprzątana, ale to było nic w porównaniu z porządkiem jaki panował w salonie. Równiutko zaścielona kanapa, błyszczące meble i podłoga, wypielęgnowane kwiaty. Byłaś w szoku. 

- Myślę, że zasłużyłem na nagrodę – znów usłyszałaś ten niski, męski głos. 

G! stał za tobą, był lekko pochylony i mogłaś poczuć jego ciepły oddech na karku. Nagle położył swoje ręce na wysokości twojej talii. Ścisnął cię bardzo delikatnie i w niemym rozkazie odwrócił w swoją stronę. Przeszły cię dreszcze. Czy powinnaś mu na to pozwolić? Czy to jest normalne i odpowiednie abyście byli tak blisko siebie?  

- Wiesz, że od wielu tygodni jesteś jedyną osobą, na której mogę polegać – jedną rękę nadal trzymał na biodrze a drugą uniósł w kierunku twojej twarzy. Ostrożnie chwycił cię za brodę, znów bezwiednie poddając się jego woli uniosłaś na niego wzrok. Cytrynowe światełko w jego oczodole było skupione tylko na tobie. 

- Miałem niebywałe szczęście, że to właśnie ty mnie znalazłaś i się mną zaopiekowałaś. Jesteś wyjątkową osobą, czułą, troskliwą i mądrą. Gdyby nie Ty, pewnie byłbym już martwy – delikatnie głaskał twój policzek. Wyraźnie czułaś, że cała twoja twarz robi się coraz bardziej piekąca i czerwona jak dojrzały pomidor. Nie masz pojęcia co się dzieje, ani dokąd to wszystko zmierza. Czy wypada wam być tak blisko siebie? Czy on zdaje sobie sprawę, że to co robi jest cholernie seksowne i romantyczne? Nie wiedziałaś co robić, za to on ciągnął dalej.

- Dbałaś o mnie przez tak długi czas i jestem Ci za to bardzo wdzięczny. Jednak jest jeszcze jedna rzecz, której bardzo potrzebuje, bardzo pragnę i tylko Ty możesz mi to w tej chwili zapewnić – rozsądek podpowiadał ci, że powinnaś stąd uciec, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Miałaś wrażenie, że jesteś mu całkowicie uległa, nawet wbrew swojej woli. Czegokolwiek nie zażąda musisz się poddać. Jakby wyczuł twoje obawy objął cię mocniej w pasie jeszcze bardziej przyciągając do siebie i uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę. Jedynym gestem, na który mogłaś sobie pozwolić było uniesienie rąk, które oparłaś na jego klatce piersiowej. Czułaś gładkie kości pod cienkim materiałem koszuli. 

- Dlatego właśnie dziś, gdy po raz pierwszy dane mi jest Cię ujrzeć, chcę paść przed Tobą i prosić o naprawdę bardzo ważną dla mnie rzecz – z tymi słowami ręka, która dotychczas gładziła twój policzek zaczęła powoli zsuwać się z powrotem w kierunku biodra. Wraz z nią cała jego postać zniżała się coraz bardziej, aż w końcu padł na kolanach. Ścisnął cię delikatnie w pasie i przytulając czaszkę do twojego brzucha wyszeptał:

- Błagam, załatw mi fajki. 

***

H. zaniemówiła na widok nienagannego porządku panującego w salonie. To idealny moment, aby poprosić ją o tę małą przysługę. 

- Myślę, że zasłużyłem na nagrodę – szepnął pochylając się w stronę jej karku. Czuł aromat owocowego żelu od prysznic, ale również inny, delikatny i przyjemny zapach, którego nie potrafił zidentyfikować. Bliskość i tajemnicza woń jej ciała sprawiły, że zaszumiało mu w czaszce. Jeśli chce ją o coś prosić, to powinien patrzeć w jej oczy. Ostrożnie ujął ją w pasie i powoli odwrócił w swoją stronę. Poddała się bez najmniejszego oporu. 

- Wiesz, że od wielu tygodni jesteś jedyną osobą, na której mogę polegać – była jak małe zwierzątko. Takie niewinne i delikatne. Ostrożnie chwycił ją za podbródek, chciał, aby na niego patrzyła. Była tak uroczo zagubiona, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co się właśnie dzieje. Zaczął delikatnie głaskać jej mięciutki policzek. Uwielbiał to. 

- Miałem niebywałe szczęście, że to właśnie ty mnie znalazłaś i się mną zaopiekowałaś. Jesteś wyjątkową osobą, czułą, troskliwą i mądrą. Gdyby nie Ty, pewnie byłbym już martwy – bardzo chciał przy tej okazji wyrazić swoją wdzięczność, pokazać, jak ważną jest dla niego osobą. Jej twarz robiła się coraz cieplejsza i rumiana, jak mała kwitnąca różyczka, tworząc wyraźny kontrast z bielą jego kości. Tak słodko, tak czarująco… 

- Dbałaś o mnie przez tak długi czas i jestem Ci za to bardzo wdzięczny. Jednak jest jeszcze jedna rzecz, której bardzo potrzebuje, bardzo pragnę i tylko Ty możesz mi to w tej chwili zapewnić – powinien teraz poprosić ją o to, na czym mu tak bardzo zależy, jednak wyjątkowość tej chwili nie pozwoliła mu na to. Spojrzał na jej rubinowe, delikatnie rozchylone usta. Miał taką straszną ochotę ich dotknąć, skosztować ich smaku, delikatnie ugryźć jej soczyste wargi. Był ciekaw, czy sprawiłby jej tym przyjemność, oraz jakie byłyby jej reakcje, gdyby tulił i pieścił jej ciało. Nie mógł się powstrzymać, rozgrzana w kościach magia kazała mu zbliżyć się jeszcze bardziej. Przyciągnął ją do siebie. Jej ciało lekko drżało i pulsowało rytmicznie przy każdym szybki uderzeniu serca. Czuł to bardzo wyraźnie. Oparła swoje dłonie na jego żebrach, gdyby nie materiał koszuli pewnie mruczałby teraz z zadowolenia. Jednak musi się opanować. Ta zabawa była wspaniała, jednak są granice, których jeszcze nie może przekroczyć. Przypomniał sobie, że teraz to on powinien być potulnym zwierzątkiem, które prosi swoją panią o łaskę. 

- Dlatego właśnie dziś, gdy po raz pierwszy dane mi jest Cię ujrzeć, chcę paść przed Tobą i prosić o naprawdę bardzo ważną dla mnie rzecz – Nie tracąc kontaktu z jej cudownym, niemal uległym mu już ciałem padł przed nią na kolana, jednak doskonale wiedział, że to on jest panem tej chwili. Objął ją w pasie i wtulił czaszkę w miękki brzuszek. Spojrzał w górę w jej błyszczące oczy i wyszeptał swą prośbę:

- Błagam, załatw mi fajki. 

To nie była jedyna rzecz, której aktualnie pożądał. 

***

Idąc do sklepu czułaś się bardzo dziwnie. Nie byłaś pewna czy to złość, zszokowanie czy jeszcze co innego. Dlaczego zrobił ci coś takiego? Czy to dlatego, że spałaś z nim w jednym łóżku? Upiłaś się jak idiotka! Nie pamiętasz nawet kiedy zasnęłaś, ani co robiłaś wcześniej. Musiał to jakoś źle odebrać. Byłaś zła sama na siebie. Dlaczego go nie powstrzymałaś? Dlaczego nie powiedziałaś, żeby przestał? Powinnaś była to zrobić! Choć z drugiej strony, wcale nie było ci z tym źle. Może, gdyby był człowiekiem… Cóż, gdyby był człowiekiem, nie byłoby go teraz w twoim mieszkaniu. Wezwałabyś pogotowie, poczekała aż zapakują go do karetki, i jedyne z czym byś została, to poczcie spełnionego obowiązku. Zamiast tego mieszkasz pod jednym dachem z potworem, któremu dałaś się nieźle zmanipulować. Dlaczego w ogóle idziesz po te cuchnące papierosy!? Przede wszystkim dlatego, że musiałaś wyjść z mieszkania, aby zaczerpnąć powietrza. W twojej głowie panował bałagan i nadal jesteś strasznie zmęczona. Powoli wspięłaś się na schodki prowadzące do sklepu. 

- Dzień dobry – przywitałaś się grzecznie. Przyszłaś tu po raz pierwszy. Nie jesteś fanką małych, osiedlowych monopolowych, pod którymi sterczą dziwne typy z piwami w łapach.  

- Dzień dobry – usłyszałaś bezbarwny ton głosu ekspedientki. Podeszłaś do lady i nagle zdałaś sobie sprawę, że totalnie nie wiesz co chcesz kupić. Nie znasz się na papierosach, bo nigdy nie paliłaś i nie miałaś potrzeby ich kupowania. 

- Poproszę – zaczęłaś bardzo niepewnie –papierosy, jakieś zwykłe, z mocnym filtrem, i żeby nie śmierdziały za bardzo – dodałaś po sekundzie namysłu. Ekspedienta podniosła na ciebie wzrok znad rozwiązywanej krzyżówki. Miałaś wrażenie, że próbuje prześwietlić cię na wylot. 

- Dowód poproszę – zrobiło ci się cieplej z nerwów. Nie masz przy sobie dowodu. Tak szybko wychodziłaś z mieszkania, że jedynym co zabrałaś była gotówka, którą chowałaś w jednej z filiżanek w kuchennej szafce. Nie masz przy sobie portfela ani żadnych dokumentów.  

- Proszę mi wybaczyć, naprawdę jestem pełnoletnia – starałaś się, aby twój głos brzmiał bardzo poważnie. Ekspedientka wyprostowała się, była od ciebie znacznie wyższa – poza tym, nie kupuję ich dla siebie, tylko dla kolegi. Ja nie palę.

- Tak, oczywiście. Proszę przynieść swój dowód, to sprzedam pani dorosłej papierosy. 

Wychodziłaś ze sklepu jak pies z podkulonym ogonem. Co za wstyd. Nic nie poradzisz na to, że jesteś niska i bez makijażu wyglądasz jak dziecko z gimnazjum. Dobrze, że mieszkanie jest niedaleko. Weźmiesz ten cholerny dowód i pójdziesz do innego sklepu. Albo nie, wrócisz tu, do tej baby i powiesz jej, żeby sobie policzyła ile „pani dorosła” ma już lat! 

***

Zdecydowanie przesadził, i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Chciał się z nią tylko trochę podroczyć i normalnie poprosić o kupno papierosów. Jednak gdy dostrzegł jak jej ciało cudownie reaguje na te niewinne pieszczoty, jak słodko rumiana staje się jej buzia, jak mocno biło jej serce, gdy przyciągnął ją bliżej do siebie. Nie mógł się powstrzymać. Gdyby nie to, że naprawdę musiał poprosić ją o fajki, pewnie ciągnąłby to dalej. Jednak teraz czuł się fatalnie. Szczególnie po tym, jak widział w jakim tempie ubierała się i wybiegła z mieszkania. Popełnił błąd. 

Usłyszał zamek w drzwiach. Dziewczyna weszła do środka. Jej usta były mocno zaciśnięte. Nawet na niego nie spojrzał. Chciał ją przeprosić, za swoje zachowanie. Jakoś się wytłumaczyć, ale ona tylko chwyciła za wiszącą na garderobie torebkę i bez słowa wybiegła z mieszkania. Skoro zabrała torebkę, to znaczy, że wyszła na dłużej. Jest na niego wściekła. Zjebał sprawę całkowicie. Już nie ma czego tutaj szukać. 

Ostrożnie podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Było późne popołudnie i robiło się ciemno, ale uliczne latarnie dawały sporo światła. Idący chodnikami ludzie byli opatuleni w grube kurki, szale i czapki. Szli szybko nie rozglądając się na boki. Mało interesowali się otaczającym ich światem. To może być jego szansa. Jeśli zasłoni głowę kapturem swojej kurtki i owinie się jakimś szalem powinien nie zostać zauważony. Szybko zdjął z siebie flanelową piżamę, którą dostał od H. i założył swoje stare ciuchy. Zajrzał do komody szukając odpowiedniego szala. Cokolwiek ciemnego będzie się nadawać. Na szczęście znalazł odpowiednią rzecz, czarno białą chustę z frędzlami. Miał nadzieję, że H. wybaczy mu tę małą kradzież. Ostatni raz rozejrzał się po mieszkaniu. Będzie tęsknił, ale wiedział, że to musi się stać. Niczego więcej ze sobą nie zabrał. Nic tu nie należy do niego. Wyszedł z mieszkanie i za pomocą magii zamknął za sobą drzwi. Szybko zbiegł schodami w dół. Bez chwili wahania chwycił za klamkę drzwi prowadzących na zewnątrz budynku. Gdy tylko znalazł się za nimi jego wzrok zaatakowała wszechobecna szarość, w ciało ugodził nieprzyjemny chłód, a duszę spętał ogromny smutek.  Spuścił głowę i ruszył przed siebie, nie mając pojęcia dokąd zmierza. 
Share:

POPULARNE ILUZJE