17 września 2016

Undertale: MobTale - Kici Kicia - 2. G!Sans ma problem [2. G!Sans has a problem. - by junkpilestuff - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: MobTale to kolejne AU ze świata Undertale, jedno z bardziej rozpoznawalnych. Oryginalny pomysł na uniwersum jest autorstwa in-sideunder, jednak sam pomysł zyskał tak wielką popularność, że najbardziej rozpoznawalne przygody należą do Kici-Kici oraz Szczeniaczka. Niniejsze komiksy dotyczyć będą Kici. Pomysłodawcą jest junkpilestuff. 
O co chodzi w tym uniwersum? Połączcie sobie Undertale z przygodami Ojca Chrzestnego, albo też raczej osadźcie ich w podobnym świecie aaa będziecie mieć. Bohaterem Kici jest Frisk (5 lat) oraz G!Sans (23 lata). Tak jak w przypadku EchoTale, autor nie jest twórcą G!Sansa, lecz wykorzystuje jego postać do swojego uniwersum.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Spis treści:
2. G!Sans ma problem (obecnie czytane)

Sen G













Share:

Undertale: MobTale - Kici Kicia - 1. Wypluj [1. Not for eating.- by junkpilestuff - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: MobTale to kolejne AU ze świata Undertale, jedno z bardziej rozpoznawalnych. Oryginalny pomysł na uniwersum jest autorstwa in-sideunder, jednak sam pomysł zyskał tak wielką popularność, że najbardziej rozpoznawalne przygody należą do Kici-Kici oraz Szczeniaczka. Niniejsze komiksy dotyczyć będą Kici. Pomysłodawcą jest junkpilestuff. 
O co chodzi w tym uniwersum? Połączcie sobie Undertale z przygodami Ojca Chrzestnego, albo też raczej osadźcie ich w podobnym świecie aaa będziecie mieć. Bohaterem Kici jest Frisk (5 lat) oraz G!Sans (23 lata). Tak jak w przypadku EchoTale, autor nie jest twórcą G!Sansa, lecz wykorzystuje jego postać do swojego uniwersum.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Spis treści:
1. Wypluj (obecnie czytane)

Sen G




Share:

16 września 2016

Undertale: Klatka z kości - Rozdział I - Polowanie [Cage of bones - Hunted - tłumaczenie PL] [+18]

Obrazek autorstwa: Golen-dragons-flower
Notka od tłumacza: Jest to opowiadanie z serii NSFW, osadzone w alternatywnym uniwersum (AU) gry Undertale nazywanym Underfell. Czym się charakteryzuje ta rzeczywistość? Frisk dobry - potwory złe. Floweya w tym wypadku nie ma w opowiadaniu. Autorką  jest Golden thread (Lusewing). Co warto jeszcze zaznaczyć? A tak, głównym bohaterem opowiadania jesteś... cóż TY. Tak, Ty. Opowiadania pokroju Postać x Czytelnik są dość modne poza granicami naszego zaścianka i jakkolwiek za nimi nie przepadam tak to opowiadanie wyjątkowo mnie do siebie przekonało. Jeżeli komuś nie odpowiada taka forma tekstu może wyobrazić sobie w roli siebie np Friska czy własne ulubione OC. Warto jednak zaznaczyć, że treść jest dostosowana pod kobiecego czytelnika.Główna para to Ty x Sans (Underfell)
W opowiadaniu występuje BDSM, gdzie kobieta jest uległa, a mężczyzna jest dominujący - jeżeli nie lubisz takich rzeczy - zrezygnuj z dalszego czytania (chociaż pewnie będziesz żałować). To by było chyba na tyle.
Oryginał: klik
Spis treści:
Rozdział I - Polowanie (obecnie czytany)
/Na prośbę autora - dalsze tłumaczenie zostało przerwane./
Biały śnieg. Czarne drzewa. Ostre powietrze. Cisza. Zimny wiatr przedzierający się przez gałęzie drzew, zamrażający wszystko co napotka na swojej drodze. Łowcy czekający na ruch swoich ofiar. Piękno można znaleźć we wszystkim, nawet w zamarzniętym drewnie, lodzie przynoszącym śmierć. Każda kropla potu czy niewielka łza krystalizowały się.
Sans wziął cygaro. Wypuścił niebieski dym, który zaczął wirować dookoła, skrywając niewielki uśmiech malujący się na twarzy potwora, ozdobiony jednym złotym zębem. Rozkoszą krótkiego życia jest ta krótka chwila zapomnienia, kiedy w lodowatej przestrzeni można zaciągnąć się i skryć w narkotycznej mgle. Nie przeszkadzał mu chłodny klimat otoczenia, lecz nie oznaczało to też tego, że lubił przebywać na zewnątrz. W innych okolicznościach olałby to, ale tym razem musiał zrobić inaczej. Zamiast przemieszczać się między drzewami, starał się ograniczyć swoje ruchy do koniecznego minimum. I tak nie miał nic lepszego do roboty. Jeszcze.
Ciszę przerwał głośny ryk, pojedyncza czerwona flara wzbiła się w powietrze. Przyglądał się jak gaśnie w locie. Pogładził się po czaszce i zamarł w bezruchu.
-W samą porę.
Śnieg zamarzł tak, że chrupało Ci pod nogami. Z każdym kolejnym krokiem czułaś, jak niewielka tafla śniegu kruszy się pod Twoimi stopami. Zimno składało obietnice na Twoim ciele – im dłużej pozwolisz się mrozić, tym mniej będzie bolało. Twoi towarzysze niedoli, ludzie jak Ty, trzęśli się z zimna wraz z Tobą. Wszystko co Cię otaczało, zupełnie tak jak Twoje przeznaczenie, było poza Twoją kontrolą; oczywiście, istniała nikła szansa, że otrzymacie chociaż cień miłosierdzia ze strony waszych „ochroniarzy”. Psów. Cóż, może nie tak całkowicie. To były naprawdę wielkie psy. Chodzące na dwóch notach, ubrane w zbroję... i mieli NAPRAWDĘ duże włócznie.
Lecz nie przez włócznie, czy nawet nie przez zimno wszyscy posłusznie szli przed siebie w milczeniu – to strach utrzymywał ich w ryzach. Strach przed tymi... potworami, tymi wilkołakami; oraz przed tym, co mogli zrobić. Wyglądali na zadowolonych, prowadząc was chuj-wie-gdzie. Było was teraz siedmioro... choć na początku dziewięcioro. Nie znałaś nawet ich imion. Zimno szczypało jeszcze dotkliwiej Twoje zapłakane policzki, dlatego starałaś się nie szlochać. Jeden z psów odwrócił głowę i spojrzał wprost na Ciebie. Jego usta wykrzywiły się w coś podobnego do uśmiechu. Boże, te zęby.
Na samym początku, dziewiąty z was zdał sobie sprawę, że nic nie jest takie, jakie wam obiecano. Starał się Ciebie obronić. Obronić wszystkich. Pozbawiony broni, bez żadnej wiedzy o tych wilkołakach lub czymkolwiek byli, co mógł zrobić? Stał między wami, a bandą psów. A wy co zrobiliście? Stchórzyliście porażeni strachem, bezczynnie przyglądaliście się, jak bestie wyciągają coś z jego piersi. Coś pulsującego i pomarańczowego, wyglądającego jak niewielkie serce. Jeden z psów przemówił wtedy do was.
-Patrzcie.
I tak zrobiliście. Przyglądaliście się, kiedy najwyższy z psów podszedł do niedoszłego bohatera, zaczął rozrywać pazurami i wyszarpywać zębami ciało człowieka, reszta jego kamratów śmiała się. Każdy z nich mógł zabić was w mgnieniu oka i połknąć w całości, zamiast tego odnajdowali przedziwną rozkosz w odgryzaniu jego ciała kawałek po kawałeczku. Delektowali się każdą nutą krzyku wydobywającą się z gardła męczennika. Będziesz pamiętać tę scenę do końca swojego życia. Nigdy nie zapomnisz odgłosu jaki wydają miażdżone ludzkie kości. Twarz dziewiątego wykrzywiona w agonii i bólu będzie prześladować Cię w koszmarach. Przyglądaliście się jak po zmasakrowaniu ciała, te ... potwory zaczynają jeść tę świecącą rzecz, jaką wcześniej wyciągnęły z jego ciała. Cierpiał, choć nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, a kiedy serce zostało już w całości pożarte... Cóż, niewątpliwie jego ciało oddychało, choć nikt z was nie powie, że żył. Nie było w nim nic, ani krztyny świadomości. Był niczym. Szklane oczy, pusta lalka, skorupa. Wtedy wypuścił z siebie ostatnią strugę powietrza. Ten odważny człowiek, który był w stanie przeciwstawić się potworom – zamilkł na wieczność.
-Idźcie.
To słowo przełamało ciszę. Tym razem nikt nic nie powiedział. Nikt nie zaryzykował się zostać. Podążaliście jak owce za kreaturami. Widziałaś do czego są zdolni, wiedziałaś, że mogą zrobić znacznie więcej i choć nie rozumiałaś istoty tego, co właśnie zaszło, nie miałaś wątpliwości co do jednego – nie chciałaś umrzeć. Nie w taki sposób. Chcieli, abyś za nimi poszła? To mogłaś zrobić. Mogłaś iść przed siebie tak długo, jak miałaś pewność, że to zachowa Twoje tlące się światełko.
Przemierzaliście kamienne korytarze, czułaś głód. Nie wiedziałaś jaka jest Twoja przyszłość, cokolwiek miało Cię spotkać – nie było niczym dobrym. Kątem oka zobaczyłaś niewielką szansę ucieczki, wąski tunel prowadzący w bok. Cóż, albo to – albo śmierć. Chwytając się tej wątłej nici nadziei dostrzegłaś, że nie tylko Ty wpadłaś na ten pomysł. Wszyscy chcieli uciec. To był właśnie ten moment kiedy opuściłaś ruiny i wbiegłaś do ośnieżonego lasu. Nie znałaś tego terenu, wiedziałaś, że szanse na ucieczkę są niewielkie, ale mimo to biegłaś przed siebie próbując zmylić pogoń. Nie dostrzegłaś jednak żadnego miejsca gdzie mogłabyś się ukryć. Póki jednak żyłaś, póki nie zamarzłaś na kość – była nadzieja. Miałaś nadzieję, że jak będziesz uciekać dalej i dalej, w końcu znajdziesz jakąś pomoc. Wierzysz w to. Musisz tylko biec dalej.
Drzewa otoczyły cię ze wszystkich stron, wysokie i zamarznięte. Kiedy popatrzyłaś do góry, nie widziałaś ich koron. Jedynie migocące światła dochodzące znikąd oświetlały mroki lasu. Cieszyłaś się, że nie ma mocnego wiatru, który poniósłby Twój zapach, zdradzając miejsce w którym się znajdujesz. Jeszcze nigdy w życiu nie byłaś w lesie tak ciemnym i cichym. Cała przyroda wyczekiwała czegoś. co miało zaraz się wydarzyć. Cienie drzew. Małe pomarańczowe światełko. Przez chwilę myślałaś, że to jest to samo co widziałaś wcześniej, serce zamarło Ci w przestrachu, a zaraz potem zrozumiałaś – to żar z cygara. Starałaś się wyłapać resztę obrazu jaki skrywały mroki lasu. Dostrzegłaś jedynie czerwony blask.
Potem Twoją uwagę przykuła dziewczyna, która upadła w śnieg. Dostrzegłaś dwóch mężczyzn biegnących w przeciwnych kierunkach. Wszyscy starali się uciekać, nikt nie był zainteresowany walką. Zdałaś sobie sprawę z tego, że śledzi was jedynie pięć psów, a jest was siedmioro. Jeden z psów nawet zignorował tę dziewczynę, która leżała w śniegu.
Biegłaś szybko. Wyczuli Cię. Ścigali. Nie widziałaś tego, co jest przed Tobą, tylko śnieg. W takich okolicznościach oczywistym było, że nie zauważyłaś urwiska. Poczułaś jak grunt ucieka Ci spod nóg. W odruchu bezsilności starałaś się złapać czegoś, czegokolwiek. Korzenia, drzewa lecz wszystko było pokryte śniegiem i lodem, więc jeżeli nawet czegoś się złapałaś to szybko wyślizgiwało się to z Twoich rąk. Kiedy już prawie pogodziłaś się z losem, ze śmiercią, poczułaś jak coś łapie Cię za ramię i ciągnie w przeciwnym kierunku.
Starałaś się wyswobodzić, w odpowiedzi coś zacisnęło się bardziej. Kiedy ponownie próbowałaś się wyszarpać, coś złapało Cię za kark. Zdałaś sobie sprawę z tego, że to był błąd. Krzyk zamarł Ci w gardle. Tak bowiem oto stałaś, twarzą w twarz z czymś co przypominało uosobienie najokropniejszego koszmaru. Wielka czaszka znacznie większa od ludzkiej, wykrzywiona w upiornym uśmiechu w którym obnażała szpiczaste zęby. Nic co ma tyle zębów nie powinno się uśmiechać! Poczułaś, jak to coś zaciska palce na Twoim karku, jednocześnie puszczając Twoją rękę. Nie byłaś w stanie oderwać oczu od tego demona. Jego czerwone ślepia połyskiwały w ciemnościach, oświetlając jeden złoty ząb i to właśnie ten ząb okazał się gwoździem do trumny Twojej paniki. Powoli otworzyłaś usta szykując się do głośnego krzyku, potwór zareagował błyskawicznie i zasłonił ci buzię kościstą dłonią.
-Ciiicho- szepnął. Z paszczęki śmierdziało mu cygarem i nieświeżym jedzeniem, lecz przesłanie było jasne. Wołanie o pomoc i tak niewiele by zmieniło. Czym był jeden szkielet w porównaniu do pięciu wilkołaków spragnionych Twojej krwi? Przytaknęłaś. Opuścił rękę i przyglądał się Tobie, jak łapiesz oddech. Serce biło Ci tak mocno... jakby chciało wyskoczyć Ci z piersi. Przez chwilę miałaś wrażenie, że jest tak głośne, iż zwabi pogoń. Nim wzięłaś kolejny wdech, szkielet pociągnął Cię jeszcze dalej od przepaści, przyciskając mocniej do swojej piersi. W tym momencie nie byłaś pewna co byłoby dla Ciebie lepsze, upadek z klifu czy jego objęcia.
Spadałabyś może kilka sekund, a na końcu – byłaś pewna – że ten koszmar by się skończył. Zamknęłaś oczy, szeptałaś do siebie, aby wszystko się już skończyło, aby wszyscy sobie poszli. Wtedy kościotrup szturchnął Cię w plecy.
-Tam. - Twoje oczy się otworzyły i starałaś się rozejrzeć, lecz nie mogłaś swobodnie poruszać głową. Nadal Cię za nią trzymał. Był silny na tyle by złamać Ci kark, gdyby tylko tego chciał. Wbrew Twojej woli, opuściłaś posłusznie ręce. - Powiedziałem, schowaj się TAM – dopiero teraz zdałaś sobie sprawę z tego, że obok was jest sporej wielkości drewniane pudło. Weszłaś do niego podciągając kolana pod brodę. Z deszczu pod rynnę. Zbita z pantałyku, przerażona i pewna, że zaraz umrzesz, postanowiłaś zaryzykować i zrobić to czego od Ciebie chciał. Bezpieczeństwo w pudełku... śmierdziało jednak musztardą, keczupem i majonezem. Nie miałaś jednak ochoty narzekać.
Zamknął pudło, tak właśnie straciłaś jedyną szansę ucieczki, jednak w zaistniałych okolicznościach powoli odzyskiwałaś spokój, albo przynajmniej - starałaś się zachować strzępki tego, co z niego zostało. Poczułaś jak przesuwa pudło. Przez szczeliny w zbiciach desek dostrzegłaś jakąś budkę przy drodze. Zobaczyłaś jak szkielet siada na krześle. Nosił czarne buty z których wystawały jego kości. Wydawało Ci się to absurdalne, lecz w pozycji jakiej się znajdowałaś oraz w miejscu w którym utkwiłaś miałaś tylko taki widok. Przyglądałaś się więc jego nogom. Ani ścięgien, ani mięśni. Tylko kości. Jak do diabła się nie rozpadał? Jak mógł chodzić? Cóż, nie byłaś jednak do końca pewna, że to co widzisz to są faktycznie kości. Po tym co Cię spotkało nie byłaś pewna już niczego.
Uzbrojone wilkołaki? Szkielet w butach? To drugie brzmiało lepiej. Przynajmniej miało jakikolwiek sens.
Zapach cygara unosił się dookoła, zaczęłaś kasłać. Krzesło zaskrzypiało, przez szczelinę widziałaś teraz jego zęby.
-Na twoim miejscu, kochanie, byłbym jak mysz pod miotłą. - Jego głos był cichy i niski miałaś wrażenie, że wydychane przez niego powietrze było zimniejsze niż to dookoła Ciebie. Cisza była dobra. Lubiłaś ciszę. W tej chwili kochałaś ciszę! Może teraz uda Ci się wszystko poukładać w głowie i zrozumieć, co właśnie ma miejsce i (przede wszystkim) jak się z tego wydostać? Pomijając to, że siedziałaś w pudle po przyprawach, którego pilnował wielki silny szkielet, a ścigała Cię banda wygłodniałych wilkołaków – byłaś bezpieczna w tym schronieniu. Gdziekolwiek teraz właściwie jesteś.
Milczałaś, zaś odgłosy otoczenia były dla Ciebie teraz wyraźniejsze i głośniejsze. Zwłaszcza dźwięk czyiś kroków w śniegu. Bardzo dużo tych kroków. Krzesło znowu zaskrzypiało, jakby się przysunął do Ciebie. Czy on... starał się Ciebie ochronić? Byłaś całkiem pewna, że stara się ukryć Twoją obecność przed psami-wilkami-czy-czym-tam-były-te-potwory. Zamarłaś w bezruchu.
-Sans, czy możesz przestać kopcić te paskudne patyki? Śmierdzą w całym lesie! - Doooobra, a więc personifikacja Śmierci miała na imię Sans. Dziwne imię dla dziwnego gościa. Cóż, lepiej jednak znać jego personalia, prawda?
-Eeee tam, to nie mój problem – brzmiał tak beztrosko, tak zwyczajnie. Choć połowa z tych psów była dwa razy większa od niego! No i ich było pięcioro, a on jeden!
-Zawsze to może stać się twoim problemem, chrząstko. - Coś uderzyło w drzewo znajdujące się za wami. Szybko zasłoniłaś usta dłonią, aby nie krzyczeć.
-Oczywiście, że może... Aaaale wydaje mi się, że macie teraz pazury pełne roboty. Szukacie przecież tych niewinnych ludzkich duszyczek. - O nie, proszę nie. Czyżbyś się myliła? Może wcale Cię nie chronił? Może chciał Cię... wymienić? Sprzedać? Oddać im? Choć oczywistym było, że nie pała życzliwością do tych psów.
-Co? - warknął głośno pies.
-Widziałem ich, siedmioro... C'ne? Wybiegali z ruin – Zamknij się, zamknij się, zamknij się, milcz!
-... Musiało więc ci się coś pomylić. - pies charchnął głośno i powolnie takim tonem, że wszystkie włosy stanęły ci dęba.
-Faktycznie mogło mi się pomylić. Dym czasem dostaje mi się do oczodołu. Mogłem źle policzyć. - Cisza. Nikt nic nie mówił. Zobaczyłaś przez szczelinę jak popiół z cygara spada na śnieg. Psy warczały. - Tak miło mi się z wami plotkowało, ale nie chcę was powstrzymywać od pracy. Pozdrówcie szefa ode mnie. - Coś znowu zacharczało, usłyszałaś kroki. Powoli się oddalały. Cisza. Znowu błoga cisza. Poszli sobie? Byłaś bezpieczna, a może bezpieczniejsza byłaś z nimi niż z tym demonicznym szkieletem? Nie byłaś pewna jak długo siedziałaś zamknięta w pudle, czekając na jakąkolwiek zmianę. Byłaś zmęczona, głodna, śpiąca i było Ci zimno.
-Cholerne kundle. - szkielet zaczął mówić – Żyjesz, kochanie? - jedną nogą kopnął delikatnie bok skrzyni. Podskoczyłaś i uderzyłaś się w głowę. Cóż, nie miałaś tutaj dość przestrzeni.
-N-n-n-nic mi n-n-nie je...st. Ty...tylko zim-m-m-m-no – I byłaś przerażona i zdezorientowana, lecz nie miałaś ochoty czy też odwagi powiedzieć o tym swojemu wybawcy. Nadal czułaś na karku siłę z jaką zaciskały się na Tobie jego palce. Jak na typa bez grama mięśni był cholernie silny. No, ale przecież ocalił Cię przed psami i wcześniej, przed upadkiem z tamtej przepaści. Może nie był taki straszny? Skrzypnięcie krzesła. Wstał. Podniósł wieko skrzyni i wyciągnął rękę czekając, aż się jej złapiesz wychodząc.
-Nikogo teraz nie ma. Może wyjdziesz, mała myszko? Ogrzeję cię, heh – Nieeeee... Straszny, dziwnie straszny. Jego głos był spokojny, cierpliwy. Mimo to pomysł aby zostać w skrzyni nie malował się najgorzej. Lecz jeżeli faktycznie chciał Ci pomóc, to bierność mogła pogorszyć sytuację. Musiałaś się skupić i zgadnąć, czy on chce Ci pomóc, czy może jednak nie. To nie zmieniało tego, że właśnie zamarzałaś no i nie miałaś pojęcia gdzie iść.
Twoje ciało było odrętwiałe, poczułaś to boleśnie kiedy próbowałaś wstać, choć zakręciło Ci się w głowie, zignorowałaś białą, kościstą dłoń wyciągniętą w Twoim kierunku. Wolałaś podnieść się sama. Czas jaki spędziłaś w zamknięciu nie należał do najprzyjemniejszych, lecz mogłaś też odpocząć trochę i uspokoić się. Jednak wydostanie się z pudełka okazało się trudniejsze, niż początkowo Ci się wydawało. Odrętwiałe i przemarznięte kończyny nie chciały współpracować.
-Naprawdę, nie mamy na to całego dnia. - poczułaś jak łapie Cię pod pachami i wyciąga zupełnie tak, jak małe dziecko. Zdałaś sobie sprawę z tego, że Sans był od Ciebie wyższy o głowę, no i szerszy.
-Dz....ziękuję. J-już sto..ję.
Zachichotał cicho i zaczął iść przez las. Starałaś się podążać za nim, lecz chwilę Ci zajęło przypomnienie sobie jak właściwie się chodzi.
-G...gdzie idz-z-z-z-iemy?
-Chcesz wrócić do domu, ta? Ciepłe łóżko, jedzonko? Chyba nie lubisz bawić się w chowanego z bandą szczeniaków. - On ci pomagał? Tak! Chciał pomóc Ci wrócić do domu! Nie podobały Ci się jego metody... aaaaale nikt nie jest idealny.
-Boże...dz-dziękuję! - Westchnęłaś z ulgą. Ten koszmar zaraz się skończy, będziesz bezpieczna. Powiadomisz policję o tym, że tutaj są jeszcze inni, uwięzieni. Ocalą ich.
-Neee, jestem Sans kochanie. No ale jeżeli wolisz nazywać mnie „bogiem” nie będę powstrzymywał, heh – otoczył Cię ramieniem. Dobra, nadal był odrażający, ale pomagał i starał się ogrzać. Poczułaś, że jest ciepły i instynktownie przybliżyłaś się do niego. Starałaś się nie zastanawiać nad tym, jak to jest możliwe, że szkielet jest ciepły, teraz najważniejsze było to, że Cię ogrzewał. Zastanawiać się będziesz później.
-Szczęściara z ciebie, że na mnie trafiłaś. Te psy nie są zbyt przyjazne, ale myślę, że zdążyły ci to już zademonstrować. - Szybko przytaknęłaś i popatrzyłaś na swoje stopy. Teraz musiałaś skupić się na chodzeniu. Noga za nogą. Jeżeli teraz będziesz myśleć o tym co miało miejsce całkowicie się rozsypiesz.
-Potwory takie jak tamte są żałosne. Widzą dusze i chcą ją rozszarpać na kawałeczki, aż nic z niej nie zostanie. Rzygać mi się chce jak na nie patrze. No gdybym miał żołądek, hehehe – Tym właśnie było to świecące coś? Ludzka dusza? Nigdy nie należałaś do religijnych osób, ale po tym co zobaczyłaś dzisiaj... jesteś w stanie uwierzyć we wszystko. - No, ale lepsze to niż skończyć jako królik doświadczalny w laboratorium Alphys. Te kundle są szybkie. Alphys... cóż... Może trzymać cię w stanie konania miesiącami, udało się jej zrobić nawet tak, że choć wyrwie z ciebie dusze niekoniecznie umierasz. - Chciałaś powiedzieć mu, aby przestał. Wyobrażenie tego co spotka pozostałych ludzi jacy Ci towarzyszyli wystarczyło, abyś się załamała. Zaczęłaś się bać, szlochać, trząść się. Poczucie winy, bezradność, wstyd. Zaciskałaś usta z całych sił.
Zorientowałaś się, że delikatnie odwraca Cię w swoją stronę, znacznie delikatniej niż przypuszczałaś, że jest do tego zdolny. Czułaś ciepło. Czułaś się bezpiecznie. Zapach dymu uspokoił Cię i miałaś wrażenie, że otacza waszą dwójkę w całości. Był wszędzie. Czas stanął w miejscu. Nie byłaś w stanie o niczym myśleć. Miałaś ochotę po prostu się rozpłakać i łkać tak długo, aż ten koszmar sam się skończy, ale... wiedziałaś, że tak to nie będzie wyglądać. Im dłużej będziesz zwlekać, tym będzie gorzej. Musisz dostać się do domu. Pokonać strach.
-Sans...- Chciałaś go odepchnąć zaraz po tym, jak Twoja głowa znalazła się pod jego brodą, a jego dłoń wylądowała na twoim ramieniu. Było Ci dziwnie, przerażające było też to z jaką czułością się z Tobą teraz obchodził.
-No już, kocie. Nie jestem jak oni. Ciiii. Nie chcę cię skrzywdzić. - mówił i przeciągnął rękę powoli wzdłuż kręgosłupa. Z każdą chwilą czułaś się coraz mniej bezpiecznie.
-Sans...- Twój głos był nieco mocniejszy niż ostatnio, ponownie próbowałaś go od siebie odepchnąć. Pozwolił Ci zrobić krok w tył, abyś poczuła wolność z jego objęć. Zimno. Znowu to cholerne zimno. Przy nim przynajmniej było Ci ciepło. Popatrzyłaś na niego zażenowana. Uśmiechał się tylko tak, jak drapieżnik może uśmiechać się na widok ofiary.
-Powiedziałem, że nie chcę cię skrzywdzić, kochanie. Nie powiedziałem za to, że tego nie zrobię. - Czerwone oczy zaświeciły jaśniej, a Ty znowu byłaś zamknięta szczelnie w jego ramionach. Ta nagła zmiana temperatury sprawiła, że gorąco przy którym wcześniej było Ci tak miło, teraz Cię parzyło.
-Proszę....Sans – Zaczął mruczeć, a wraz z nim wibrowało całe jego ciało. Nie jak domowy kot jednak. Bardziej jak dziki lew. Węszył przy Twojej szyi, to zły znak. Serce mocniej Ci zabiło jak przypomniałaś sobie ile ma zębów, zaraz potem poczułaś je na swojej skórze.
-Podoba mi się, kochanie, jak mnie błagasz... ale na twoim miejscu byłbym cicho – powoli uniósł swoją czaszkę nieco do góry - Pchlarze mają naprawę dobry słuch, wiesz? - jego oddech był gorący, śmierdzący cygarem. Starałaś się przeciwstawić, uwolnić z jego uścisku, lecz bez problemu przycisnął Cię do siebie tak mocno, że czułaś żebra pod jego swetrem. Jedną ręką trzymał Cię, mogłaś delikatnie się wiercić, lecz nie dość by cokolwiek zrobić.
Nie zauważyłaś nawet, kiedy jego druga ręka znalazła się pod Twoją bluzką, głaszcząc Twój brzuch. Jego dłoń zawędrowała wyżej, pod Twój stanik. Twój oddech był przerywany i zdałaś sobie sprawę, z tego co zaraz będzie miało miejsce.
-Nie... proszę – praktycznie szeptałaś, błagałaś w ciemnościach. W odpowiedzi usłyszałaś jedynie mroczny śmiech.
-Kochanie, właśnie ocaliłem ci życie, dwukrotnie. Myślę że należy mi się trochę przyjemności. - przesunął swoją twarz na drugą stronę Twojej szyi. Skubnął Cię lekko zębami. - Wiem, że ci się to podoba – Dziwne ciepło przenikało Twoje serce. To było... takie..., ale nadal tego nie chciałaś.
-Jeżeli to przetrzymasz, zabiorę cię do domu. Obiecuję – Właśnie tego chciałaś. Dom. Dłoń powoli schodziła niżej i niżej. Chciałaś krzyczeć, walczyć, wołać pomocy ale... na ratunek przybyłyby Ci psy. Lepiej było zachować ciszę. Lepsze to niż śmierć....prawda? Po prostu to przetrwasz i będzie po wszystkim.
-Taka miękka... – Ręka zawędrowała już pod Twoją bieliznę. Dotyk kości na skórze był czymś nowym, szokującym w pierwszej chwili. Poczułaś swoje rumieńce. Jego głos taki niski, głęboki, mroczny. I ta otchłań, z której nie było ucieczki, pochłonęła wszystkie racjonalne myśli czy powody jakie gdzieś tam nadal tkwiły w Twojej głowie.
-Taka ciepła. - Ciężko powiedzieć, czy to on rozsunął lekko Twoje nogi, czy sama je rozstawiłaś. Czułaś wdzięczność, za to, że teraz tak mocno Cię obejmował, bo nie byłaś już pewna własnego ciała. Kości delikatnie pieściły Twoją kobiecość, byłaś taka wrażliwa, każda najmniejsza pieszczota była dla Ciebie przyjemnym doznaniem. Zamknęłaś oczy i poczułaś, jak zaczyna krążyć palcem dookoła łechtaczki.
-Taka mokra... - Stęknęłaś nie mogąc panować już nad swoim ciałem, kiedy pierwszy palec zatopił się w Tobie. Nie zdawałaś sobie sprawy z tego, że delikatnie mruczysz. Zaśmiał się cicho pod nosem, widząc reakcję całego Twojego ciała, które wiło się w rozkoszy tej pieszczoty. Poczułaś się winna. Znowu chciałaś się wycofać. To było złe. Nie chciałaś tego przecież... ale Twoje ciało już Cię nie słuchało. Nie chciało uciekać od tych przyjemności.
Jego palec powoli się poruszał, nie tylko do przodu i do tyłu, lecz i na boki, kręcąc się w Tobie. Za każdym razem kiedy próbowałaś uciec, czułaś kolejną, jeszcze większą falę rozkoszy płynącej z jego pieszczot. W końcu, nie ruszałaś się już w ogóle, nie próbowałaś już uciekać, nie umiałaś za to powstrzymywać się od cichych stęków. Dołączył drugi palec. Zacisnęłaś mocniej usta i pochyliłaś głowę. Już nie podgryzał Cię zębami.
Wiedziałaś co to znaczy dotykać siebie, ale to.... to było coś zupełnie innego. Jego palce były znacznie dłuższe niż Twoje, zdolne dotrzeć tam, gdzie nigdy nie byłaś. Desperacko starałaś się zachować ciszę. Czułaś jak zaciskasz się dookoła jego palców. Twoje wcześniejsze orgazmy jakie sama sobie sprawiałaś, były delikatne, a teraz... cokolwiek nadciągało bałaś się tego. Czułaś się zupełnie tak, jak wtedy kiedy mało nie spadłaś z klifu. Zaczęłaś się wierzgać, stałaś się głośniejsza. Nie mogłaś nic poradzić na to, że teraz oddychałaś tak łapczywie i zachłannie jak nigdy. Tego było za wiele. Jego dotyk prawie bolał, ale ... nie chciałaś aby przestawał. Twoje ciało przylgnęło do niego jeszcze bardziej. Jego objęcia i to ciepło, jego oddech przy Twoim uchu, jego głos sam w sobie był teraz rozkoszny.
-Zaśpiewaj dla mnie ptaszyno – Poczułaś, jak jego palce bawią się w Tobie, tańczą drażniąc miejsca o jakich istnieniu nawet nie wiedziałaś. Poczułaś jak tracisz władzę w nogach, upadasz, wpadasz w przepaść. Obraz zaczął Ci wirować, biały flesz przed Twoimi oczami. Krzyknęłaś. Twoje wnętrze zacisnęło się z całej siły na magicznych palcach. On jednak nie przestał. Całe Twoje ciało zaczęło się trząść w spazmach jak tylko po osiągnięciu szczytu, on dalej nimi ruszał. W ten sposób przyjemność jakiej doznałaś przeciągała się w czasie. W końcu przyszedł kolejny, który z siłą huraganu powalił Cię całkowicie. Twoje ciało nagle stało się tak ciężkie, że gdyby nie Sans upadłabyś na ziemię. Potrzebowałaś odpoczynku. Oddychałaś ciężko. Ręka, którą wcześniej Cię pieścił dotykała teraz Twojego biodra, natomiast ta, którą Cię trzymał spoczywała na jego miednicy.
-Mógłbym słuchać tego przez wieczność, kochanie. - Przystawiłaś swoje czoło o jego klatkę piersiową, oparł swoją szczękę o Twoją głowę. - Ale chyba powinienem teraz odprowadzić cię do domu. Obiecałem. Wiesz, znam pewien skrót. - Nie byłaś jednak gotowa na analizowanie jego słów. Zrozumiałaś jedynie to, że on zabierze Cię do domu. Westchnęłaś błogo, poluzował swój uścisk, mogłaś więc iść z nim. Jego ręka jednak nadal obejmowała Cię, ale w tym momencie liczyło się to, że razem zmierzacie w stronę wolności. To już koniec.
Zrobiłaś jedynie kilka kroków, aż dopadło Cię uczucie wpadania w przepaść. Czułaś jakbyś wyłoniła się z ciemności. Zrobiło Ci się niedobrze i czułaś się zdezorientowana. Dostrzegłaś, że między drzewami świecą się światła. To były jakieś budynki. W końcu! Cywilizacja! Wszystko co teraz musisz zrobić to skontaktować się z policją, opowiedzieć im wszystko. To co się stało (może pomijając historię o tym jak szkielet zrobił Ci palcówkę, chcesz przecież aby potraktowali Cię poważnie), a oni zajmą się już całą resztą. Wtedy weźmiesz sobie długą kąpiel i zmyjesz z siebie każdy ślad po dotyku tego obleśnego kościotrupa. A potem pójdziesz spać.
Szłaś teraz przed Sansem. Znaleźliście się obok domu, położonego na samym końcu małej wioski. Dziwne. Nigdzie nie dostrzegłaś żadnych dróg, ani aut. Nie poznawałaś też tej okolicy. Cóż, chociaż nie przyglądałaś się górze jakoś wyjątkowo szczególnie.
-Gdzie jesteśmy? - Zapytałaś się mając nadzieję, że to ostatnie słowa jakie do niego kierujesz. Dziwne.... bardzo dziwne... byłaś pewna, że nie było żadnego śniegu przez dobrych kilka kilometrów od miasteczka w którym się zatrzymałaś. Musieliście więc być z innej strony góry. Lecz... co się stało ze światłem? Świat dookoła Ciebie był przykryty cieniem. A ... to nie tak raczej powinno wyglądać, co nie?
-Mówiłem, że zabieram Cię do domu, kochanie. - Odwróciłaś się w stronę Sansa zmieszana. On nie... Otworzyłaś szerzej oczy. Zdałaś sobie sprawę, że ten świat.... że to wszystko... Twoje ciało i Twój umysł zaczęły panikować. Starałaś cię uciec, lecz on Cię trzymał za ramie. Przyciągnął do siebie i drugą rękę położył na Twojej. Jego uścisk był żelazny. Niemalże zamruczał do Twojego ucha. - Już mi więcej nie uciekniesz, kociaku. To jest teraz twój dom.

Share:

15 września 2016

Undertale: Lepszy świat - Rozdział V by Silent Omen [opowiadanie skasowane]

Notka od autorki bloga: Niniejsze opowiadanie nie jest moje. Należy ono do Silent Omen, która jakiś czas temu po opublikowaniu kilku rozdziałów skasowała swojego bloga wraz ze stworzoną przez siebie historią. Postanowiłam do niej napisać i poprosić o przesłanie opowiadania oraz - o to by zgodziła się, abym w jej imieniu publikowała. We współczesnym internecie naprawdę mało jest dobrych polskich opowiadań. Jej jest najlepszym jakie znalazłam w polskim fandomie Undertale. 
Tak więc nie przeciągając dalej, oto i ono.

Słowem wstępu:
Frisk stara się przekonać Asgora, żeby porzucił plan zniszczenia bariery. Tłumaczy, że świat wcale nie jest tak przyjaznym miejscem, jak mogłoby się wydawać. Chcąc uniknąć ostatecznej walki z królem spędza czas w Podziemiu na szukaniu innego rozwiązania i ciesząc się towarzystwem przyjaciół.
Opowiadanie przedstawia perypetie głównych bohaterów uniwersum Undertale. Jest to historia alternatywna, z dużą domieszką humoru i pozostająca w zgodzie z głównymi wątkami fabularnymi oraz z kanonem gry.
---
Ostrzeżenie:
Opowiadanie może zawierać: wulgarny język, opisy przemocy i scen erotycznych, wątek poruszający tematykę miłości homoseksualnej. Kierowane do czytelników pełnoletnich. 
SPIS TREŚCI:
Rozdział V (obecnie czytany)



Ognisty kolor włosów gryzł się z jej błękitnawą skórą, za to idealnie współgrał z charakterem. Była niestabilna i żywiołowa. Gdy znajdowała się w liczniejszym gronie, odnosiło się dziwne wrażenie, że ona sama zajmuje więcej przestrzeni, niż pozostali. Przemoc i agresję zwykła określać mianem „pasji”. Owszem, zdarzało jej się straszyć nieśmiałego sąsiada propozycjami „przyjacielskich sparingów”. Owszem, mogła puścić z dymem chałupę twierdząc, że na tym polega istota prawdziwego gotowania. Owszem, tłukła w pianino jak popierdolona utrzymując, że Chopin może jej najwyżej buty językiem polerować. Ba, przywłaszczyła sobie przy tym rolę nauczyciela gry, jakby była co najmniej wirtuozem, który u szczytu sławy zszedł z desek czołowych filharmonii i oto teraz staje się mistrzem przekazującym swój kunszt potomnym. To jedna z tych osobistości, których ego roztacza blask w promieniu kilkunastu kilometrów, a kiedy wkracza do akcji, w jej majestacie mogą pławić się maluczcy. Aż dziw, że w obrębie królestwa nadal nie tytułowano jej per O Wielka.
W każdym razie, lubiła tak o sobie myśleć i sprawiało jej to przyjemność. Z całego serca za to nienawidziła patrzeć na cierpienie swych bliskich. Jeżeli ośmieliłeś się skrzywdzić któregokolwiek z nich, to dobrze ci radzę, lepiej zabieraj dupę w troki i zmień tożsamość, bo Undyne nie zna litości. Wytropi cię choćby na krańcu zaplutego świata, gdyż jej lojalność dalece wykracza poza granice zdrowego rozsądku.

Pstryk!
Błysnął flesz aparatu.
- I kolejne słitaśne selfie – rudowłosa szczerzyła do obiektywu telefonu swe ostre jak szpikulce zębiska w upiornym uśmiechu.
Mettaton pojął naukę. Bez wątpienia pomogło mu w tym to, że Undyne przyciskała teraz jego głowę do podłogi stopą okutą w ciężki bucior i w najlepsze pstrykała kolejne fotki. Wyglądała jak dziecko, które uskutecznia sadystyczną zabawę w tłuczenie żuków kamieniem. Była już urocza sesja z włócznią wymierzoną w jego gardło, były fotki z majtkami na jego głowie; cała masa zdjęć kompromitujących gwiazdę popularnego, telewizyjnego show.
- Uśmiechnij się, MTT. Publiczność oszaleje z zachwytu! Jutro całe Podziemie będzie trąbiło o swoim idolu – śmiała się niczym straszydło z taniego, amerykańskiego horroru.
- Kochanie, powinnaś zostać moim menadżerem od public relations – wyrzęził swym mechanicznym głosem robot. Rozumiał, że opór nie ma sensu.

Jeśli chodzi o ich wcześniejszą walkę, to była ona krótka, a zwycięstwo Mettatona – zwodnicze. Przede wszystkim Undyne jest cholernie silna. To wyszkolona wojowniczka. Przez długie lata treningów jako jedną z ważniejszych reguł przyjęła, że nie może bez potrzeby odsłonić się z pełnią swojego potencjału przed przeciwnikiem. W związku z tym robot najzwyczajniej w świecie przecenił swoje możliwości i porwał się z motyką na słońce. Czerwonowłosa miotnęła nim jak szmacianą lalką, po czym oznajmiła, że nie może go zbytnio uszkodzić, bo Alphys ją zabije, ale też na pewno nie puści płazem jego wybryku. A oto efekty.

- Chyba ustawię to sobie na tapetę, wyglądamy jak psiapsióły – zamyśliła się patrząc z dumą na wyświetlacz i wciskając buta mocniej w czarne włosy Mettatona. – Na twoim fanpejdżu też będzie pasowało na profilowe, jak myślisz? – pochyliła się nisko napotykając obłędnie różowe ślepia, z których biła nieudolnie skrywana wściekłość. Uczucie poniżenia wypełniło jego przewody i obiegło wszystkie ośrodki zmechanizowanego organizmu. To tak czuli się ludzie, gdy wpadali w gniew? Czy to, czego doznawał można było porównać z adrenaliną krążącą w żyłach i uderzającą do mózgu? Bo przysiągłby, że pali się żywcem. Ognisko jego mocy wręcz wibrowało z gorąca; serce, które miał wbudowane pod klatką piersiową pulsowało tym samym różowym blaskiem, co oczy.
- Nie zrobisz tego – wysyczał.
Wyszczerzyła się do niego przymilnie, z aż nazbyt oczywistą złośliwością.
- Fuhuhu, sprawdź mnie! – Opierała na nim nogę przyjmując pozycję superbohatera rodem z filmu akcji, w którym to zło zostaje ostatecznie wyeliminowanie, wróg odgraża się spod buta, a na świecie wreszcie zapanował długo wyczekiwany ład i porządek. Tak jej się jakoś skojarzyła ta scena z produkcjami o historii ludzkości, jakimi raczyła ją Alphys. Brakowało tylko łopoczącej na wietrze peleryny, ale spoko, tę zawsze można pożyczyć od Papyrusa.
- No, chyba już starczy ci na dzisiaj, nie? – odstąpiła od leżącego na kafelkach robota. Jako, że miała w naturze szybko się nudzić, odpuściła sobie dalsze napawanie się wiktorią. Mimo mściwej przyjemności, jakiej doświadczyła upokarzając aroganckiego żartownisia. Mettaton podniósł się chwiejnie i posłał Undyne pogardliwe spojrzenie. Odwzajemniła je przelotnym uśmiechem.
- Aha, i jeszcze jedno – chwyciła go brutalnie za włosy i przyciągnęła jego twarz do swojej. Zrównali się wzrokiem. – Jeśli jeszcze raz zbliżysz się do mnie ze swoją blaszaną gębą, przysięgam, że wyrwę ci jęzor, a łeb ukręcę. Nie będzie z ciebie co zbierać. Rozumiesz? – Robot wystraszył się jej wyrazu twarzy. Była śmiertelnie poważna. Gdyby miał żołądek, to właśnie zawiązałby się w supeł.
- Rozumiesz? – czerwonowłosa potrząsnęła nim.
- T-tak… - wymamrotał.
- To świetnie – znów obdarzyła go szerokim obrazem swoich spiczastych zębów, jak gdyby ta groźba sprzed chwili w ogóle nie została wypowiedziana. Usiadła sobie na krzesełku przy stole zakładając nogę na nogę, po czym z rozbawieniem oddała się przeglądaniu zrobionych zdjęć. – Już widzę te rankingi. – Skwasił się na jej słowa. Racja, przefajnował z docinaniem Alphys, niemniej i tak uważał, że to co wyprawia Undyne nie jest proporcjonalną karą. Zniszczyć mu reputację, nad którą długo i ciężko pracował za pajacowanie?
- Słuchaj… Aż tak bardzo chcesz mnie upodlić? – oderwała się od namiętnego molestowania ekranu. – To jakiś twój fetysz? – przysunął sobie krzesło i usadowił się po przeciwnej stronie.
- To sprawiedliwość - odparła. Mettaton zabrzęczał zgrzytliwie.
- Ciekawe masz pojęcie sprawiedliwości. Chcesz mnie sprowadzić do parteru i zrobić z tego widowisko. Serio, bohaterstwo godne kapitana królewskiej gwardii – zaczął bić brawo.
- Poprawka – parsknęła śmiechem. – Ty JUŻ zostałeś sprowadzony do parteru, tak gwoli ścisłości. Musisz nieźle trząść portkami o ten swój ranking – oparła zalotnie brodę na ręce mierząc go zmrużonym okiem. – Bo kim byś był, jeśli nie gwiazdunią, hm? Ah, ta popularność… - westchnęła przeciągle. – Nie możesz być tym, kim jesteś chcąc utrzymać przy sobie tak kapryśną przyjaciółkę, prawda? Jeden fałszywy krok i jesteś zniszczony. „To szołbiznes bejbe”, no nie? – powtórzyła jego standardowy tekst imitując męski głos. Robot chciał pozostać niewzruszonym na jej ironizowanie. Wiedział jednak, że w ma rację. Na antenie bowiem nie można być sobą. Nie za szczerość ci płacą. Widz chce żebyś skakał, to skaczesz. Widz chce, żebyś tańczył, to pytasz: walc czy makarena? Widz chce łez, to ryczysz jakby ci zdechł ulubiony pies. Jesteś tam dla uciechy gapiów, popisujesz się jak ta mała, tresowana małpka z cyrku, co biega w pstrokatej kamizelce i na klaśnięcie staje na rękach, szarpie za nogawki i zbiera rzucane monety. Tak to w istocie wygląda. Ale jemu i tak zależało na tym wszystkim, bo miał przeświadczenie, że robi coś ważnego i wartościowego. Daje innym radość.
- Masz rację – przytaknął ze spokojem. Undyne uniosła brwi do góry. – Masz rację – powtórzył dobitniej. – Mam cel w tym czym się zajmuję i nie chcę, żebyś w tak głupi sposób go zrujnowała. Nie wiem jak mam cię błagać o to, żebyś skasowała te zdjęcia.
- Nie mnie będziesz błagać – odpowiedziała odchylając się na krześle, które wygięło się niebezpiecznie do tyłu. – Naprawdę miałam zamiar puścić te foty w eter, żebyś poczuł to samo, co musiała czuć Alphys, gdy zrywałeś boki jej kosztem. Ktoś, kto gnoi przyjaciół szczerząc się przy tym jak kretyn, zasługuje na porządne skopanie dupy. Ale ty, niewdzięczniku, zrobiłeś coś jeszcze gorszego – popatrzyła na niego z tym przeszywającym wyrazem oczu. – Poniżyłeś osobę, która dała ci nowe życie. Która spędziła długie godziny na składaniu cię do kupy, bo wzruszyło ją twoje marzenie i postanowiła spełnić je za ciebie – kontynuowała swój wywód, podczas gdy Mettaton kulił się w sobie jak dzieciak zbierający burę od wkurwionych rodziców. Zapłakałby, gdyby potrafił. Przedtem nie myślał w taki sposób o tym, co zrobił. – … dlatego, gdy dziewczyny wrócą, padniesz na kolana przed swoją architektką i przeprosisz ją. Ma zbyt dobre serce, by cierpieć przez ciebie. Do niej też będzie należała decyzja co zrobić z tymi fotkami. Ja nie dbam o twój tandetny program. Szczerze? Pieprzę go i pieprzę ciebie – Mettaton w milczeniu pokiwał głową. Dopiero teraz poczuł się jak gówno. Werbalny ostrzał, jaki przypuściła na niego Undyne bardziej zdruzgotał mu godność, niż próba sprowadzenia go do roli podnóżka. Przyznał przed sobą, że należało mu się. Czerwonowłosa wstała i wyjęła sobie z lodówki gazowany napój. Zapadła przytłaczająca cisza. Upłynęło trochę czasu, nim Mettaton postanowił ją przerwać:
- Ty naprawdę ją kochasz.
Undyne aż się zakrztusiła z impetem wypluwając to, co wcześniej zdążyła upić. Ze złością rzuciła za siebie puszkę, a ta trzasnęła rozbryzgując naokoło resztę zawartości. Przypatrywał się jej z cieniem satysfakcji.
Oho, celny cios.

- Następnym razem…. – zaczęła mówić kaszląc jednocześnie. – Uprzedź mnie, jak będziesz chciał powiedzieć coś mądrego.
- Myślisz, że pewnych rzeczy nie widać? – Stanął obok stołu w teatralnej pozycji i splótł ręce pod brodą udając pełen przesadnej słodkości głos dziewczyny. – Oh, Alphys! Jak uroczo dziś wyglądasz .
- Zewrzyj ryj, palancie – zmarszczyła brwi, a po jej twarzy przemknął cień irytacji.
- gdybyś czegoś potrzebowała, zadzwoń! – zgiął palce ręki tak, by przypominały słuchawkę telefonu, którą przystawił sobie do ucha, po czym oblizał się lubieżnie.
- Zaraz ci przypierdolę, śmieszku. Mało ci? – zacisnęła dłonie w pięści. Mettaton widząc to zrezygnował z dalszego przedrzeźniania. Doskonale wiedział, że ona nie należy do cierpliwych osobistości i że nie da sobie skakać po głowie.
- Tak czy owak chcę powiedzieć, że z zewnątrz wyglądacie jak para, ale na pewno nie przyjaciół – wrócił na wcześniejsze miejsce. Undyne przeniosła uwagę na ścianę, jak gdyby nagle dostrzegła w niej coś wielce interesującego. Taka niebieska, ze wzorem w różowe rybki… Cóż za niezwykłe wyczucie estetyki.
- Nie chciałem też zranić Alphys. Wiem, że zachowałem się jak ostatnia menda, ale myślałem, że to pomoże rozwinąć waszą relację… - ruda analizowała, czy powinna śmiać się, czy płakać. Nie mogąc się zdecydować, zaczęła rozmasowywać sobie skroń.
- Ok… Właśnie wygrałeś konkurs na debila roku. Moje gratulacje – powiedziała z właściwą sobie kpiną, lecz robot przyuważył delikatny, pąsowy rumieniec kwitnący na jej policzkach, gdy tak wnikliwie studiowała misterny ornament na ścianach. Ciekawe ile tu jest rybek? Nigdy nie liczyła…
- Kochasz Alphys – powtórzył tonem nacechowanym niezbitą pewnością. Więcej nie było potrzeba. Ona na te słowa poderwała się tak gwałtownie, że wywróciła krzesło. Opierała się teraz obiema rękami o blat i wbijała w mężczyznę swoje intensywnie żółte ślepie.
- Zachowaj dla siebie swoje wyobrażenia – warknęła ostrzegawczo. Lecz z tej perspektywy nie przerażała go ani trochę. To była reakcja obronna, wyparcie. Wyrażanie uczuć delikatniejszych - innych niż te, które znała z walki, musiało przychodzić jej bardzo opornie. Za to darcie mordy, bluzganie i rzucanie krzesłami wychodziło jej perfekcyjnie. Niejeden chamski dresiarz by się powstydził.
Zaraz jednak odzyskała rezon.
- Nie wtrącaj się więcej w nieswoje sprawy.
- Czyli nie zainteresuje cię informacja, że Alphys też cię kocha? – uśmiechnął się tajemniczo chłonąc obraz Undyne kompletnie wybitej z trybu O Wielkiej. Miała taki zabawny wyraz twarzy, jakby rozstąpiła się ziemia pod jej nogami wciągając w wielką, czarną dziurę ją i cały kosmos. Powrót do rzeczywistości zajął jej chwilę.
- A niby skąd możesz mieć taką informację?! – wypaliła opadając ciężko na podłogę. Wyłożyła się na stole wciąż siedząc na kafelkach i schowała głowę w ramionach. Cała pewność siebie w sekundzie z niej wyparowała; teraz przypominała pogrążoną w nieszczęśliwej miłości gówniarę, którą wzruszają zachody słońca i komedie romantyczne. Jakie to do niej niepodobne…
- Powiedzmy, że przez przypadek znalazłem niezbity dowód – konspiracyjnie podsunął jej zwitek papieru robiąc przy tym pokerową minę dilera, który cichcem opycha lewy towar w bramie.
- Grzebałeś w jej rzeczach? - Złotooka wzięła i zerknęła na niego podejrzliwie.
- Nie – zaprzeczył natychmiastowo. – Mówiłem, że znalazłem przypadkowo. Leżało przed wejściem do laboratorium. Pewnie wypadło jej z notatek. – Wyjaśnił naprędce, a Undyne rozłożyła go właściwie nie będąc przekonaną, czy dobrze robi. Mettaton tymczasem bacznie obserwował jej reakcję. Tak jak się spodziewał… Ten błysk w oku, brwi uniesione wysoko do góry w wyrazie zdumienia, lekko drżące dłonie, szybsze bicie głupiego serca, które miało wyjebane na argumenty pochodzące z mózgu.

Oh tak, gołąbeczku. Można czytać z ciebie jak z otwartej książki.

Kąciki jego ust uniosły się obnażając rząd lśniących metalem zębów. Nie mógł tego powstrzymać. Zresztą ona i tak była do tego stopnia zaabsorbowana wgapianiem się w tę kartkę, że nie zauważyłaby nawet, gdyby obok jej domu eksplodowała bomba, a w powietrze wyleciał grzyb atomowy. Trzymała ją tak blisko jedynego widzącego oka, że można było odnieść wrażenie, iż widnieje nań mistyczny przekaz z innej galaktyki mający objawić cywilizacji prawdę o istocie wszechrzeczy.
- Khem… - Mettaton wymownie chrząknął i tym samym oderwał Undyne od nawiązywania łączności z kosmosem.
- Ja… chyba pójdę ich poszukać. Długo nie wracają – wstała i chwiejnym krokiem udała się do swojego pokoju. Ściskała papierek mocno w ręku, jakby był jej prywatną drobinką szczęścia.


Share:

POPULARNE ILUZJE