8 listopada 2016

Córka Discorda - Rozdział 8 [Daughter of Discord ch 08]


Oryginalny tytuł: Daughter of Discord
Autor obrazków do opowiadania:
 Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Fluttercord
Spis treści:
Rozdział 8 (obecnie czytane)
-Może powinniśmy znowu zagrać w piłkę? - zasugerował Cinnamon Stick
-Oj oj - Apple Blossom mruknęła potrząsając głową - Nie! Po ostatnim razie nie czułam nóg przez tydzień!
-Ładnie pachniesz.. - szepnął Thunder Dash, który stał za nią - To znaczy... może będziesz nauczycielką jak twoja mama?
-Nie wydaje mi się - podrapała się po głowie.
-Musisz mieć jakąś praktykę. - powiedziała Lighting Dash
-Możemy zagrać w szkołę! - zawołała Dinky.
Wszystkie młode kucyki znajdowały się teraz w domu klubowym przekazanym przez Apple Bloom. Co prawda, mieli już swoje znaczki z wyjątkiem Apple Blossom, dlatego postanowili to zmienić. Nie byli sami, bliźnięta przyprowadziły ich czteroletnią siostrę Prism, była odbiciem jej matki. Jedyną różnicą były szmaragdowe oczy po ojcu. Cynnamon Stick przyprowadził swoją młodszą siostrę Cynnamon Roll, była podobna do brata z tą różnicą, że blond włosy miała związane w warkocz. Chociaż było wiele czasu przed nią, też chciała mieć już swój znaczek. Bliźnięta przyprowadziły też swoje domowe zwierzątko, żółwia Tanka. Wszystkie kucyki udawały studentów, których miała uczyć Apple Blossom. Screwball nie mogła się skoncentrować. Powinna się cieszyć z tego, że może spędzać czas z przyjaciółmi pomimo kary, lecz myślami krążyła dookoła księcia. Wyglądał na smutnego, kiedy jego przerażająca matka go zabrała. Wiedziała, że nie miał serca, ale był smutny. Czy to oznacza, że miał emocje? Jej ojciec nazwał go przerażającym potworem, jednak ona nie bała się go. Nie wyglądał na potwora. Oczywiście. Był niezwykły, ale ona też. W rzeczywistości była nim oczarowana, jak inny się wydawał i tajemniczy. Dlaczego przybył? Przypomniała sobie, jak zareagował kiedy przybiegła do nich Manticora. Chociaż mógł uciekać, wrócił się po nią. Oczywiście, że nie była w niebezpieczeństwie, ale on najwyraźniej nie wiedział tego i chciał ją ocalić. Jeżeli faktycznie był taki bezduszny, to dlaczego to zrobił?
-Screwball! Proszę o uwagę! - Apple Blossom zażądała naśladując swoją matkę.
Dziewczyna pokręciła pośpiesznie głową odganiając myśli.
-Niestety, wybaczcie. Jestem... dzisiaj rozkojarzona.
-Czy jadłaś coś niedobrego na śniadanie? - zapytała Dinky
-Nie. - prychnęła z rozbawienia - Ja tylko ... mam za dużo myśli w głowie.
-To fajnie, że o czymś myślisz - Apple Blossom uderzyła kijem na mapę Ponyville - Ale my tutaj mamy lekcję!
-Możemy na chwilę przerwać zabawę? - głos zabrała Lighting - Nie widzisz, że Screwball jest smutna?
-Może ma za mało cukru we krwi - zasugerował Cinnamon Stick.
-Zrobiła kilka bułeczek rano! - ogłosiła jego siostra
-Nie wydurniajcie się - mruknął Thunder - Ona nie je nic prócz waty cukrowej i czekolady! Nigdy nie ma za mało cukru we krwi!
-Czy jest chora? - zapytała Prism
-To jeszcze głupsze pytanie. Screwball, księżniczka Chaosu nigdy nie jest chora!
-Tak - jęknęła Lighting przewracając oczami - nie bądź idiotką Prism.
-Powiem mamie i tacie, że użyłaś złego słowa!
-Idiota to nie jest złe słowo!
-Właśnie! - stawił się za nią bliźniak. - Złym słowem za to będzie... - w tym momencie na jego wargach pojawił się zamek.
-Czego ty ją chcesz uczyć? - warknęła Screwball. Thuder po chwili miał wolne usta.
-Po prostu powiedz nam, co jest nie tak.
Nie była pewna, czy może im powiedzieć. Postanowiła najpierw sprawdzić jedną rzecz.
-Czy wiecie czym są podmieńcy?
Wszystkie kucyki prócz Dinky i Apple Blossom się przestraszyły.
-A co to są podmieńcy? - powiedziały jednocześnie
-Mają dziwny kształt! - zawołał Thunder
-Są złe! - dodała Lighting
-Są straszne! - zadrżała Cinnamon Roll chowając się za brata.
-Mogą przybierać formę tych, których kochasz - powiedział Cinnamon Stick
-I jedzą miłość! - zakończyła Lighting
-Nasza mama walczyła z nimi na ślubie rodziców Fluttery Lily! - stwierdził Thunder uderzając kopytami w powietrzu
-Było ciężko! - dodała jego siostra bliźniaczka
-Ale mama zawsze zwycięża! - powiedzieli razem
-Nasi rodzice też tam byli - przypomniał Cinnamon Stick - Tak samo jak mama Screwball, ciocia Twilight, ciocia Rarity i ciocia Pinkie. Ale mama powiedziała, że to książę i księżniczka w końcu pokonali złą królową.
Lighting przewróciła oczami.
-No tak, ale nasza mama z nią walczyła!
-I skopała zetknę podmieńców! - dodał Thunder
-Tak! - ucieszyła się mała Prism - Nasza mama jest niesamowita!
-Zamknij się - mruknęła Lighting
-Nie mów do mnie tak nieładnie!
-Dlaczego pytasz, Screwball? - zapytał się Cinnamon Stick
Wiedziała teraz, że nie może powiedzieć im co się stało.
-Bez powodu - skłamała - Czy zostały jeszcze bułeczki cynamonowe?

Książę Mothball kierował się do swojej komnaty, kiedy usłyszał rozmowy innych podmieńców.
-Jak to się stało, że to właśnie on jest jej następcą? To jeszcze źrebię! Jestem od niego starszy!
-Chyba tutaj chodzi tylko o jego wygląd. To dyskryminacja!
-Najlepiej, jakby królowa wybrała inną kobietę za swoją następczynię.
-Może on wybierze królową, kiedy przejmie tron?
-Ha! Nigdy nie potrzebowaliśmy króla, teraz też nie potrzebujemy!
Książę przyśpieszył kroku udając, że nic nie słyszy.
-A dlaczego on ma największy pokój?
Faktycznie, jego komora była druga jeżeli chodzi o wielkość w ulu, zaraz po komnacie królowej. Pozostali spali w niewielkich sześciokątnych wnękach. Czuł ich zazdrość wszędzie gdzie się udał. Najgorsze było to, że sam nie wiedział czy chce być księciem. Nie był tak mądry i ambitny jak jego matka. Nawet przywilej nazywania jej "matką" sprawiał, że czuł się zmieszany. Nie okazywała mu żadnej czułości, nawet nie mówiła mu "dobranoc". To nie ona zajmowała się nim, kiedy był larwą. Oddała go w ręce wyselekcjonowanej pielęgniarki, jakby otrzymał szczególną uwagę już wtedy. Miał też prywatną pielęgniarkę zobligowaną do dbania o niego jak o nikogo innego. Jego matka wołała go wtedy, kiedy chciała go przygotować do władania, albo przedstawić swój plan. Nie rozumiał, co sprawiało że był wyjątkowy. Pozostali mieli rację. On miał po prostu szczęście, lub nieszczęście patrząc z innej perspektywy. Spadkobiercą Chrysalis powinna być dziewczyna podobna do niej. Raz jej o tym powiedział, ale ona się tym nie przejęła i powiedziała, że królową znajdzie się potem. Nie powinien o tym myśleć w tak młodym wieku. Jak tylko wpełzł do łóżka, jego umysł zaprowadził go do klaczki którą poznał tydzień temu. Nie mógł przestań o niej myśleć. Kiedy pierwszy raz ją spotkał uznał, że jest ładna, nawet wtedy kiedy mleko czekoladowe spływało po jej grzywie. Jej włosy były jak purpurowe kosmyki i białe chmury. Jej futro było różowe niczym niebo o zachodzie słońca. A oczy, oh, o tych nie mógł przestać myśleć. Coś w klatce piersiowej znowu dało o sobie znać.
-Co do cholery jest ze mną nie tak?! - krzyknął uderzając kopytami o łóżko - To po prostu głupia dziewczyna! - Westchnął w złości. Nie, ona nie była głupia. Była taka dzielna w obliczu Manticory i znała sposób jak ją uspokoić. To czyniło ją jeszcze bardziej interesującą. Rzeczywiście, nie ma drugiego takiego kucyka jak ona. Miała rację mówiąc, że jest wyjątkowa. Chciał zobaczyć ją ponownie, nie dlatego że takie zadanie dała mu matka. Chciał ją lepiej poznać, ponieważ sam tego chciał. Wiedział już, że tej nocy nie będzie spał spokojnie. Wymknięcie się z ula nie będzie proste. Na korytarzu było pełno podmieńców, a wszystkie drzwi zostały zastawione. Przybrał więc postać muszki owocowej, owady były proste do nauczenia się. Był tak mały, że praktycznie niewidoczny dla wszystkich w ulu, udało mu się wymknąć do świata zewnętrznego.

-I tak Shining Armor pocałował Cadence, Rainbow Dash wykonała swoje słynne tęczowe boom! - Fluttershy właśnie skończyła opowiadać córce historię inwazji na Canterlot podmieńców. Poprosiła ją o to, sama nie wiedziała czego ma się spodziewać. Królowa wydawała się być faktycznie zła, wierząc w opis matki. Oszukiwała ogiera i chciała go poślubić, uwięziła prawdziwą pannę młodą jak i ciocię Twilight. Czy jej syn jest taki jak ona? - Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłam? - mruknęła jej matka.
-Nie. Ale mamo, czy naprawdę wierzysz, że wszystkie podmieńce są bez serca?
-Jestem pewna - uśmiechnęła się - że twój ojciec przesadził. Oczywiście - zadrżała - po tym co widziałam w Canterlot, wierzę mu. Chociaż z drugiej strony, ja tez uważałam że twój ojciec nie ma serca nim lepiej go poznałam.
-Hipokrytka - prychneła Screwball
-Czy wiesz, dlaczego zgodziłam się iść do twojego ojca?
-Ponieważ Equestria była w niebezpieczeństwie?
-To też. Jednak zanim przyjęłam ofertę, poszłam do Zecory o radę. Powiedziała mi, że jeżeli się z nim pobiorę będzie czekać mnie wielkie szczęście w przyszłości, oraz to, że on chce zostać pokochany. Wierzyła, że to właśnie ja mogę go oswoić. - roześmiała się - Nigdy nie przypuszczałam, że razem z nim uda mi się dostać tak mały specjalny i piękny prezent jak ty, moja droga. - pochyliła się i pocałowała córkę w czoło - Dobranoc, mój aniele. Kocham cię.
-Też cię kocham, mamusiu - powiedziała z uśmiechem.
Fluttershy otworzyła pozytywkę znajdującą się na stoliku. Był to prezent od Discorda na piąte urodziny Screwball. Grała bez konieczności nakręcania na przemian "Tatuś Discord" oraz "Idzie niebo ciemną nocą". Potem klasnęła w kopyta wyłączając światło. Chociaż minęła godzina odkąd jej matka sobie poszła, dziewczyna nadal nie mogła spać. Myślała ciągle o księciu podmieńców. Przypomniała sobie jak nie wiedział co to mleko czekoladowe. Jakie życie prowadził, że nie wiedział co to jest? Co prawda, wiedziała czym się żywił, ale nadal! Miał tyle rodzeństwa, a nie wiedział jak się bawić? "Mysi być naprawdę samotny" pomyślała, co wydawało się jej śmieszne, ponieważ w obliczu takiej ilości rodzeństwa nie powinien "Chyba, że jest wyrzutkiem, tak samo jak ja." Jej myśli zostały przerwane przez dźwięk otwierającego się okna. Usiadła na łóżku i popatrzyła w stronę hałasu. Ciemny cień stał na jej parapecie, a następnie zsunął się na podłogę i ostrożnie zbliżył. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy zobaczyła księcia.
-Co ty tutaj robisz?
-Chciałem cię zobaczyć - szepnął - i "bawić" się tak, jak robiliśmy to wcześniej.
-Oszalałeś? - rozejrzała się nerwowo - Co zrobisz, jeżeli moi rodzice cię tutaj zobaczą?
-A jak myślisz, dlaczego przyszedłem tutaj nocą? To idziesz, czy nie?
-Co zrobisz, jeżeli nie będę się chciała z tobą bawić? Skąd mam mieć pewność, że nie chcesz się mną tylko pożywić?
-Będę ostrożny, obiecuję. Poza tym, gdybym chciał twojej miłości to nie przyszedłbym w tej formie.
Chciała iśc z nim, ale musiała liczyć się z rodzicami. Może, jej ojciec miał rację. Westchnęła.
-Dobrze, spotkajmy się nad czekoladowym jeziorem za kwadrans.
-świetnie! - wyraźnie się ucieszył
Jak tylko została sama w pokoju zamknęła okno. Chwyciła za kapelusz, ale zanim go założyła popatrzyła w lustro i pogładziła swoje włosy. Już chciała wyjść drzwiami, kiedy pomyślała "Chwileczkę!" Otworzyła okno i wyleciała.

Szybciej się latało, niż chodziło. Mithball był już na miejscu.
-Cieszę się, że tutaj jesteś - powiedział z uśmiechem.
-Nie ciesz się jeszcze - ostrzegła - wyjaśnisz mi o co w tym wszystkim chodzi?
Książę westchnął.
-Myślę, że twoi rodzice wyjaśnili ci kim są podmieńcy. No cóż, moja mama powiedziała mi wiele o twoich rodzicach.
-A co takiego ci powiedziała? - usiadła obok niego
-Na samym początku powiedziała, że twój tata to Lord Chaosu i chciał przejąć kilka razy panowanie nad Equestrią.
-On już taki nie jest - mruknęła - Poznał mamę.
-Tak, to też powiedziała. Hej, jak to się stało?
-Moi rodzice?
-Tak. Nie odbierz tego źle, ale jak to się stało że zwykły kucyk zakochał się w złym Duchu Chaosu?
Położyła się na trawie.
-To zabawna historia, naprawdę. Ostatni raz kiedy tata przejął Equestrię poprosił o narzeczoną, jeżeli kucyki chcą aby przestał panoszyć się ze swoim chaosem. Moja mama była jedyną, która się na to odważyła - zachichotała - słyszałam tę historię tak wiele razy, a mimo to ciągle dodają nowe rzeczy. Mamusia powiedziała mi dzisiaj, że poszła dlatego iż uważała, że to ona może go oswoić. Mieszkali ze sobą naprawdę długo. Każdej nocy tato pytał się mamy, czy ona go kocha. Obiecał, że nie poślubi jej póki ona nie powie "tak". Tatuś powiedział, że jego plan zadziałał odwrotnie i to on zakochał się w niej. Pewnego dnia pozwolił jej odejść.
Książę zamrugał ze zdziwienia.
-Ale myślałem, że powiedział, że jest w niej zakochany!
-Bo jest. Zrobiłby wszystko co by mógł, aby ją zadowolić. Dał jej cudowną sypialnię, stworzył ogród pełen roślin i zwierząt, zabierał ją na romantyczne spotkania, ale wiedział, że to nie jest to czego tak naprawdę chce. A więc skoro pragnęła wolności, dał jej ją. Kilka dni później mama zdała sobie sprawę jak nieszczęśliwa jest bez taty i wróciła do niego. Po drodze napadły ją Patykowilki i tata usłyszał jej krzyk, uratował ją i przywiózł ją do zamku, a potem wyznali sobie miłość! Nie byli jeszcze gotowi do małżeństwa, więc dopiero rok później się pobrali. A potem przyszłam ja!
Książę wysłuchał całej historii uważnie, obserwując podekscytowanie klaczy.
-To.. - wyjąkał - najbardziej romantyczna rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem.
-Wiesz, mój tata może wydawać się przerażający na początku, ale tak naprawdę jest bardzo czuły.
-Myślę, że wolałbym nie wiedzieć - zaśmiał się nerwowo
-A jaki jest twój tata?
-Cóż, ja... dokładnie nie mam ojca.
-Nie znasz go? - zawahała się. Wiedziała, że takie rzeczy się zdarzają. Jej najlepsza przyjaciółka też go nie znała, a jedyne co on wiedziała to to, że był lekarzem.
-To nie tak - pośpiesznie wyjaśnił - Wiesz jak jest z pszczołami?
Skinęła głową.
-Tutaj jest podobnie, moja mama jest królową. Ona nas wszystkie urodziła, robotników, żołnierzy, pielęgniarki, trutni. To właśnie miałem na myśli mówiąc o pięciu tysiącach braci i sióstr.
-Łał! - westchnęła - Zawsze zastanawiałam się, jak to jest mieć rodzeństwo.
Zaśmiał się.
-To, że jesteśmy rodzeństwem nie oznacza że jesteśmy wielką szczęśliwą rodziną! Tak naprawdę większość mnie nienawidzi. Nie wiem czy zauważyłaś, ale różnię się od pozostałych podmieńców.
Przysunęła się do niego bliżej.
-Bo jesteś księciem?
-No cóż... tak. Zwykle, podmieńcy nie wyglądają tak jak ja. Nie mają włosów. Kiedy matka zobaczyła, że jestem inny obwołała mnie swoim dziedzicem.
-Co za zbieg okoliczności! Ja też jestem wyjątkowa! - zarumieniła się - oh nie chciałam się chwalić. To jest po prostu fakt.
-Racja. - zachichotał - Nigdy nie spotkałem pół kucyka, pół...
-Draconequus.
-Pół.. drakanaka wcześniej.
Stłumiła śmiech.
-Prawie ci się udało.
-Twoja magia jest naprawdę niesamowita! Nigdy nie widziałem czegoś podobnego!
-Gdybyś tylko zobaczył co robi mój ojciec! Może zamienić cały sad w lodowisko!
-Mimo to, uważam, że przy słowie "wyjątkowy" w słowniku znajdę twoją twarz.
-Jestem pewna, że też tam będziesz.
Jęknął.
-Jedyne co sprawia, że jestem wyjątkowy to mój wygląd.
-Tak? To przecież nic złego.
-Ale to jedyny powód dla którego zostałem księciem!- Screwball odskoczyła jak tylko Mothball podniósł głos - Niestety, wszyscy mi zazdroszczą przez to, że jestem faworytem królowej chociaż na to nie zasługuję!
Cisza trwała chwile. Z zamyślenia wyrwał go dotyk na swoim kopycie. Kiedy popatrzył zobaczył jak złapała je w swoje i popatrzyła mu prosto w oczy. Miał wrażenie, że spirale w jej tęczówkach ciągną się i ciągnął.
-Jeśli nie chcesz - wyszeptała - nie musisz być księciem. Poza tym, to czym dzieckiem jesteś nie determinuje ciebie. Ja jestem córką Pana Chaosu, ale to nie znaczy że chcę przejąc kontrolę nad Equestria chociaż na jeden dzień. Jestem też córką Elementu Dobroci, ale to nie znaczy, że jestem panienką Miłą-dla-każdego. Jestem sobą.
Patrzył na nią dłuższą chwilę nie zrywając kontaktu wzrokowego.
-Dlaczego jesteś dla mnie taka miła? - zapytał w końcu - Nawet teraz, kiedy wiesz, kim jestem?
-Moi rodzice nauczyli mnie, że nie ważne jak przerażające stworzenie stanie ci na drodze, każde ma serce.
-Nie podmieńce - wyciągnął kopyto i odwrócił się do niej plecami
Jej uśmiech zniknął. Popatrzyła na niego z współczuciem.
-Więc to prawda, że dosłownie nie masz serca?
Skinął głowa.
-Jak myślisz, dlaczego karmimy się miłością? Bez serca, aby pompować krew potrzebujemy miłości, aby przetrwać.
Odwrócił się do niej, jak tylko poczuł jej kopyto na swoim ramieniu
-Nie wierzę, że...
Mothball chłodno odtrącił jej kopyto
-Czego chcesz ode mnie?
Zamrugała.
-Chcę być twoim przyjacielem .
Zamarł w bezruchu znowu się jej przyglądając.
-Przyjacielem?
-Jeżeli chcesz, oczywiście.
Nie mógł w to uwierzyć. Nigdy nie miał żadnego przyjaciela, dlatego to, że właśnie ta klacz złożyła mu taką ofertę było dla niego jeszcze bardziej zdumiewające. co innego mógł powiedzieć w takiej chwili, niż: "Pewnie". Zaskoczyła go ponownie rzucając się na jego szyję. Zajęło mu to trochę czasu nim uświadomił sobie, że przytulała go! Czuł jak jego żołądek dosłownie eksploduje z miłości jaką otrzymywał. Co on robił? Karmiła go swoim uczuciem przyjaźni! Co by się stało, gdyby było to jeszcze coś więcej? Jego moc mogłaby wzrosnąć! W jednej chwili odsunęła się rumieniąc delikatnie.
-Ty... hm - wyjąkała - Ch..Chcesz.. pływać?
Mothball patrzył na nią przez dłuższą chwilę i wzruszył ramionami. Uśmiechnęła się i wyciągnęła kopyto aby dotknąć jeziora, to zamieniło się w czystą wodę. Ciągle czuła na sobie jego ciało. Mimo, że było to niemożliwe, w chwili kiedy go przytulała, mogłaby przysiąc, że słyszy bicie jego serca.
Share:

7 listopada 2016

Undertale: Te ciche momenty - Bez owijania w bawełnę [In These Quiet Moments - No Punny Title - tłumaczenie PL]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Zadzwoniłaś do Piotrka, że nie przyjdziesz kolejnego dnia. Prawdopodobnie pierwszy raz odkąd tam pracujesz. Zapytał się, czy jest coś co może dla Ciebie zrobić, skłamałaś że wszystko jest dobrze. Poprosił, abyś zadzwoniła do niego w czwartek wieczorem, czy będziesz chciała mieć wolny piątek. Przekręciłaś się na łóżku rozmasowując bolący kark. Niebo za oknem było szare od chmur, podobało Ci się to. Jakim sposobem wczorajszy wieczór tak szybko się spierdolił?
Twój mózg odmawiał współpracy. Czym sobie na to zasłużyłaś? Czy Will faktycznie ma zamiar wpaść? Czy Twoja przyjaźń z Sansem już jest zniszczona? A może Jackie myśli, że się zabiłaś? Szybko sprawdziłaś telefon, bo z jakiegoś powodu ta ostatnia myśl pchnęła Cię do czynu.
Leżałaś przez cały wtorek w łóżku. Raz czy dwa razy wyszłaś do łazienki, albo zjadłaś coś co miałaś w lodówce, ale tylko tyle. To był jeden z tych dni. Kilka razy zadzwonił dzwonek do drzwi, wyłączyłaś też telefon, naprawdę nie miałaś ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Wiedziałaś, że wychodzisz teraz na skończoną sukę wobec Jackie, ale ostatnią rzeczą jaką chcesz robić to rozmowa z nią, Sansem czy Willem, pomijając fakt że dwoje z nich dzwoniło do Ciebie bez przerwy, albo pisało wiadomości.
W środę wierciłaś się na łóżku i zdecydowałaś, że czas złapać trochę świeżego powietrza. W końcu włączyłaś komórkę.
Oh..
Większość smsów albo telefonów była od Jackie, martwiła się o Ciebie. Zdałaś sobie sprawę, że tamtej felernej nocy poszłaś sobie nawet się z nią nie żegnając. Treści jej wiadomości były różne, raz strach, raz gniew, raz zrozumienie. Papyrus też wysłał Ci kilka, większość dotyczyła tego, dlaczego nie otwierasz drzwi, czy wszystko dobrze, czy chcesz spaghetti. Will wysłał Ci chyba z tuzin wiadomości w których starał się Ciebie przeprosić. Sans nic do Ciebie nie napisał. Z jakiegoś powodu poczułaś jak ogarnia Cię jeszcze większy smutek.
Właśnie myłaś zęby, kiedy ktoś zapukał. Myślałaś, że to Papyrus chce się upewnić, czy nadal żyjesz. Otworzyłaś mając jeszcze szczoteczkę w buzi.
-Cześć P...oh...
To był Will, stał z niedorzecznym bukietem kwiatów
-_____. Dzięki Bogi. Dzwoniłem, pisałem, nikt nie mógł się z tobą skontaktować. Myślałem, że... - uniósł prezent
-Oh. - tylko tyle powiedziałaś, powoli przełykając pianę z pasty do zębów. Nie, nie była smaczna.
-Mogę wejść? - zapytał robiąc psie oczka. Kurwa.
-Tak, tak! Właź, wybacz. Tak. - Przesunęłaś się. Położył kwiaty na stole.
-Słuchaj, chcę z tobą porozmawiać – zaczął. Uniosłaś palec do góry
-Pozwól, że dokończę się ogarniać, wtedy pogadamy
-Miałem nadzieję, że uda mi się ciebie zabrać na lunch – mówił cicho. Cholera jasna. To już popołudnie? Westchnęłaś.
-Ta, jasne. Tylko... dokończę się myć, ok? - fuknęłaś. Przytaknął i usiadł na kanapie czekając. Wróciłaś do łazienki. Westchnęłaś patrząc w lustro. Popatrzyłaś na siebie. Co do diabła wyrabiasz? Will był okropny! Powinnaś wywalić go na zbity pysk!
Albo... może powinnaś go wysłuchać? Może był czymś zdenerwowany, może trochę mu się zwariowało, a może zerwał z Hannah. Twoje serce zabiło w lekkiej nadziei. No ale to nadal nie tłumaczy jego zachowania. Mimo wszystko był chamski wobec Sansa. Więc zważając na okoliczności, tego ignorować nie masz zamiaru.
Wyszłaś z ubikacji ze skrzyżowanymi rekami, patrzyłaś na niego.
-Więc? Gdzie idziemy?
-Masz ochotę na grecką kuchnię?
-Wiesz, że jej nienawidzę
-Kurwa. Zapomniałem. Coś meksykańskiego? - Wzruszyłaś ramionami
-Ta, burrito brzmi świetnie – Założyłaś na siebie kurtkę i wsunęłaś stopy w buty, potem zerknęłaś na niego – Wisisz mi... 20 burrito.
-Kupię ci basen wypełniony burrito. - uśmiechnął się. Szturchnęłaś go w przyjacielskim geście.
-Idziemy dupo wołowa – wyszliście z mieszkania i poszliście do Twojego ulubionego lokalu z meksykańska kuchnią Lucha Libre. To było głupie, ale spacer był zwyczajny. Milczeliście w drodze do restauracji, chcąc się szybko tam dostać.
-Wiiiięc – zaczęłaś przełamując ciszę. Patrzył się na Ciebie wstrzymując oddech.
-Dobrze, chcę powiedzieć to właściwie. Naprawdę, naprawdę mi przykro. Zachowałem się jak ostatni śmieć. - był przybity. Dobra nie tego typu przeprosin się spodziewałaś, ale na początek mogą być – Ja... powiedziałem coś czego mówić nie powinienem, straciłem panowanie i ... naprawdę przepraszam.
-Dzięki. - czułaś, że zaraz gdzieś tam chowa się to paskudne słowo „ale
-Ale. - ah no i się zaczyna – Chcę abyś wiedziała, że ja... Boże, zaraz oszaleję _____. - zamrugałaś kilka razy zdziwiona, nie wiedząc co powiedzieć – Hannah ona... to znaczy...
-Nie zerwaliście, co nie? - zapytałaś czując jak niewidzialna ręka ściska Ci żołądek
-Nie! Nie, nie, nie – odpowiedział szybko – Nie, _____. Hannah jest w C I Ą Ż Y. Będę T A T Ą. - zaśmiał się nerwowo przeczesując palcami włosy. Patrzyłaś się na niego.
-Ty. Hannah. Zaraz.... co? Hannah jest ... w ciąży?! - z trudem przyjmowałaś tę wiadomość do siebie – Kiedy się o tym dowiedziałeś?
-W poniedziałek rano! - uniósł ręce w powietrze – W poniedziałek kurwa rano. To znaczy.. ja... pierdolę...
-Ta, ty pierdolisz. - Serce waliło Ci jak młot, miałaś wrażenie że grawitacja jest jakby większa. Zaczęło lekko kręcić Ci się w głowie.
-Co mam robić? - zapytał w końcu, wpatrywał się w stół. Byłaś naprawdę zmieszana.
-Co masz na myśli pytając się „co masz robić”? Czy wyglądam ci na niańkę? Kup jej lody i ogórki? Nie wiem, stary. - odpowiedziałaś odwracając wzrok – Leah, albo nawet Anka, one miałyby lepsze pomysły niż ja, mają już dzieci. Lepiej zapytaj ich. - wspomniałaś o innych waszych przyjaciołach którzy żyją po drugiej stronie miasta, więc nie widujecie się z nimi tak często.
-Nie, znaczy się. Co mam zrobić z Hannah? - znowu nerwowo przeczesał włosy palcami. Myślałaś chwilę analizując sytuację. Czy go posrało?
-William H. Laringer, jeżeli zostawisz tę biedną dziewczynę samą i w ciąży, zajebię cię jak psa. - powiedziałaś i to miałaś na myśli. Will zamrugał kilka razy.
-_____, chyba nie mówisz P O W A Ż N I E. - opuścił dłonie z wrażenia – Nie porzucę jej! Ale nie mogę mieć dzieci! Nie z HANNAH!
-Cóż, kurwa. Will, może powinieneś myśleć o tym zanim w niej doszedłeś? - wywróciłaś oczami – Jesteście razem od .. roku? To całkiem ładny czas, pomyśl o ślubie.
-Ś L U B I E?! - wykrzyczał – Boże, co za pierdoły wygadujesz
-Mówię poważnie! - uderzyłaś otwartą dłonią w stół
-Oszalałaś!
-Nie widzisz tego, że to ty tutaj zachowujesz się jak ostatni chuj? - wycedziłaś na niego. Jego oczy patrzyły się wprost na Ciebie, chwycił Twoją dłoń, która była na stole
-Nie widzisz tego, że ja... ja.. - drżał. Twoje serce biło tak cholernie szybko, że zaraz pewnie wyskoczy Ci gardłem. Zabrał rękę – zapomnij.
-Nie, co? - zapytałaś szybko, za szybko. Uniósł brwi, zauważyłaś jak kącik jego warg unosi się na krótką chwilę do góry.
-Nie, nic. Zaraz wrócę. Zamówię nam burrito. - wstał szybko i poszedł do lady. Dobry Boże, co to było? Czy on... właśnie... prawie...
NIE! Pamiętaj, ten koleś nadal ma dziewczynę, która jest w ciąży. Mimo to czułaś niewielkie motylki w swoim brzuchu. Westchnęłaś i popatrzyłaś na telefon. Czas zacząć odpisywać ludziom, na co czekasz.
Ty/Jackie: Hej, żyję. Przepraszam za tamto. Naprawdę

Ty: Zadzwonię do ciebie później i o wszystkim opowiem. Chcę być teraz sama.

Ty: Kocham twoją słodką buziuchnę

Ty/Papyrus: Hej! Dziękuję za sprawdzanie czy jeszcze dycha. I przepraszam! Jest ok! Ale w tym tygodniu nie wpadnę na Nockę Spaghetti. Może za tydzień? :)

Ty: Mam nadzieję, że dobrze ci w pracy!

Zatrzymałaś się na imieniu Sansa przez chwilę. Powinnaś do niego napisać. Jeszcze nigdy wcześniej nie czułaś się tak rozbita jak tamtej nocy, znowu był świadkiem tego jak doprowadzasz się do skrajności. Czułaś się strasznie, tak jak wtedy kiedy raz (i całe szczęście jedyny) pokłóciłaś się z Jackie, lecz z jakiegoś powodu to bolało jeszcze bardziej. Starałaś się zrozumieć własne uczucia, znasz tego typa od dwóch miesięcy więc to naprawdę dziwne, że wywołuje w Tobie tak silne uczucia. Zdecydowanie stał się częścią Twojego życia. To przez to, że jest sąsiadem? Nie, nie tylko. To przez to, że z nim i z jego bratem spędzasz naprawdę dużo czasu. Byli Twoimi przyjaciółmi. Sans jest zabawny, słodki, czarujący, trochę dziwny (ale kto jest normalny?), no i świetnie się przy nim odpoczywa. Jeżeli nie bierze się pod uwagę tego, że jest szkieletem ... to jest naprawdę wspaniałym towarzyszem. Uśmiechnęłaś się lekko myśląc o nim.
-Nie wiedziałem, że burrito tak cię ucieszy – powiedział Will wracając z zamówieniem na tacy. Wyrwałaś się z myśli i nerwowo zaśmiałaś chwytając za swoją porcję
-Jedzenie zawsze mnie cieszy. Burrito to namacalna definicja szczęścia – wgryzłaś się. Przyglądał Ci się przez chwilę, a potem uśmiechnął
-Słuchaj _____. Przepraszam. Byłem nieuprzejmy. Jesteś dla mnie naprawdę kimś ważnym i ... - przerwał na chwilę wpatrując się w swoje burrito zastanawiając się nad czymś bardzo długo - ... chcę abyś nadal była w moim życiu. Nie chcę schrzanić tego co jest między nami.
Patrzyłaś na niego z uwagą i żułaś. O co mu właściwie chodziło? Nic nie odpowiedziałaś, tylko żułaś i się gapiłaś.
-Poradzę sobie jakoś z Hannah. Chciałem tylko, abyś wiedziała dlaczego byłem takim dupkiem wtedy. Nadal się przyjaźnimy?
-Nadal. Zawsze jesteśmy przyjaciółmi, debilu – opuściłaś jedzenie
-Iiii niech to lepiej zostanie między nami – powiedział szybko – Nie mów nic Jackie
-Zgoda
-I nie kontaktuj się z Hannah. Strasznie to wszystko przeżywa
-To dla niej też było zaskoczenie? - Will wzruszył ramionami
-Powie ludziom w swoim czasie. Ty jesteś pierwszą osobą jakiej o tym mówię
Zaniemówiłaś. Zaczęłaś się zastanawiać jak to wszystko dalej się potoczy, co się zmieni. To właściwie nie dotyczyło Ciebie, ale z jakiegoś powodu czułaś się ich wpadką dotknięta.
-Chciałem też powiedzieć, że nie przepadam za twoim przyjacielem – dodał upijając napoju. Przełknęłaś z trudem
-Proszę nie mów że chodzi ci o Papyrusa, to chodzące słoneczko – otworzyłaś szerzej oczy. Will lekko się zaśmiał.
-Nie, nie. To dobry dzieciak. To jego pierwszy dzień pracy właściwie, zaczął z samego rana. Wprowadziłem go do zakładu i powiedziałem Larremu aby do mnie dzwonił gdyby były jakieś problemy – Larry był szefem kuchni, o ile dobrze pamiętasz. Will mówił o nim wiele miłych rzeczy – Wziąłem sobie dzisiaj długą przerwę obiadową – dodał. Westchnęłaś, zadowolona, że Papyrus ma pewną pracę.
-Więc mówisz o Sansie – mruknęłaś. Przytaknął, jego usta skrzywiły się jak usłyszał jego imię
-Proszę, powiedz mi że nie jesteś z nim blisko, _____
-Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi – nie wiedziałaś czy nadal jest to prawdą – To znaczy, żyje przecież naprzeciwko mnie. Często się spotykamy. Nie żartowałam kiedy mówiłam, że jest super.
-Jest niebezpieczny
-Oh BŁAGAM. Nie bądź takim... ignorantem! - warknęłaś – Wiem, że jest szkieletem i takie tam, ale jego brat też jest i... - Will złapał Cię za wolną rękę. Zauważyłaś, że jego dłonie drżą i są zimne. Mocno Cię ścisnął
-NIE! To nie dlatego, że jest potworem. Mówię poważnie. Nie podoba mi się sposób w jaki na ciebie patrzy, i sposób w jaki o tobie mówi, o nas i ... - zadrżał – Gadaliśmy trochę po tym jak sobie poszłaś. To nie była przyjemna wymiana zdań – zamarłaś, nie tego się spodziewałaś. Tak nie miało być!
-NA BOGA proszę, powiedz, że nie walczyliście ze sobą. Proszę. - popatrzyłaś mu prosto w oczy, ale on szybko odwrócił swoje, to mówiło więcej niż tysiąc słów. - Ugh, faceci. Pozwól im się spotkać, uchlać i zaraz zaczynają bić się na kutasy.
-Ta, cóż. Myślę, że tę walkę bym wygrał – mruknął nerwowo. Przyglądałaś mu się zdziwiona – To szkielet – dodał szybko – Wiesz. Kości.
-Ta, mów co chcesz
-Tak między nami. Jesteś moją przyjaciółką. Dlatego chcę abyś wiedziała że jest popierdolony. Zrób mi przysługę i.... trzymaj się od niego z daleka, dobrze? - powiedział niskim, stanowczym głosem. Z jakiegoś dziwnego powodu poczułaś dziwne deja vu gdzieś w tyle głowy, ale je zignorowałaś.
-Pomyślę o tym. Jeszcze nigdy mnie nie okłamałeś – rozsiadłaś się wygodniej. Will wypuścił powietrze przez nos
-Dzięki. Martwię się o ciebie – uśmiechnął się słodko. Odwzajemniłaś ten gest i zaczęłaś się śmiać
-Umiem o siebie zadbać. Robię to od dawna – wywróciłaś oczami – Ale miło wiedzieć, że się o mnie martwisz.
-Zawsze się martwię – ugryzł swoje burrito
Wasza dwójka rozmawiała później o mniej istotnych rzeczach, przeważnie o jego restauracji. Po skończonym posiłku czułaś się lepiej i byłaś zadowolona, że tutaj wpadliście. Twój brzuch przestał grać Ci marsza. Will odprowadził Cię też do mieszkania, obejmował ramieniem jakby nic się nie stało. Śmiałaś się z jakiejś głupiej rzeczy zadowolona, że wszystko wróciło do normalności.
-Dobra laseczko – powiedział stojąc w progu – Wracam do pracy. Pamiętaj tylko co powiedziałem, dobra? - dodał zerkając na drzwi Twoich sąsiadów. Westchnęłaś lekko
-Ta, jasne. Upewnię się, że żaden boogeman minie nie pożre – ściszyłaś głos.
-Uważaj na siebie młoda panno – chwycił za Twoją dłoń i pocałował jej wierzch
-Bleee! Wynocha idź już sobie – zaśmiałaś się. Will zrobił krok do przodu zmniejszając dystans między wami, jego twarz była niebezpiecznie blisko Twojej. Zatrzymał się na chwilę. Twoje serce zamarło. To za dużo jak dla Ciebie. On pocałował Cię... w czubek głowy.
-Do zobaczenia później laseczko – szybko zaczął schodzić ze schodów
-Do potem ziomalu
Odwróciłaś się i już miałaś zniknąć w mieszkaniu kiedy usłyszałaś jego głos z klatki schodowej
-Sans
-will – kurwa jego mać! Naprawdę nie miałaś ochoty widzieć się z Sansem w tej chwili, ale właśnie stał na waszym piętrze przyglądając Ci się w drzwiach
-cześć
-Oh! Cześć Sans! - ścisnęłaś klamkę. Staliście tylko w milczeniu patrząc się na siebie. Powiedz coś idiotko! Chwila wydawała się wiecznością.
-cóż, narka – otworzył drzwi swojego mieszkania i wszedł do środka. Zamknął je szybko i usłyszałaś dziwny dźwięk skrobania. Zamknęłaś swoje i oparłaś się o nie plecami. Twoja garda opadła. Popatrzyłaś na telefon, było tam kilka wiadomości.

Jackie: Jestem WŚCIEKŁA na ciebie! Ale i zadowolona, że wszystko ok.

Jackie: Mam też nadzieję, że Will się gdzieś zabije

Jackie: Mam łopatę i wiem jak się kopie doły

Papyrus: CIESZĘ SIĘ, ŻE WSZYSTKO DOBRZE. W PRZYSZŁYM TYGODNIU ZROBIĘ CI EKSTRA SPAGHETTI. MAM TERAZ PRZERWĘ, MÓJ PIERWSZY DZIEŃ W PRACY MIJA WYŚMIENICIE!

Papyrus: MYŚLĘ, ŻE SZEF Z WIELKA CZAPKĄ NIE PRZEPADA ZA MNĄ, ALE ZMIENIĘ TO!

Zaśmiałaś się cicho. Z Sansem może różnie się ułożyć, ale Papyrus zawsze będzie słodziakiem. Byłaś zadowolona, że chociaż relacja z nim się nie zmieniła. Praca dla niego była ważna. Dzisiaj postanowiłaś się odstresować i poczytać sobie. Zostało Ci jeszcze trochę pizzy (prawdopodobnie nie powinno się jej już jeść, ale zaryzykujesz), czas też skończyć czytać tę okropną powieść o wampirach. Chwyciłaś za telefon, chciałaś napisać do Sansa jak zawsze, ale skamieniałaś. Cholera jasna. Odłożyłaś komórkę na stół, przebrałaś się w coś wygodnego i poszłaś na balkon.
Dziwne, kartka papieru leżała na Twoim krześle. Czy to ta sama którą wyrzuciłaś wcześniej? Wygląda na to, że tak. Mało pamiętasz z tego co miało wtedy miejsce więc może sama ją tam rzuciłaś? Postanowiłaś ją otworzyć i to co zobaczyłaś było... dziwne. Nierówne linie... co do diabła? Czy gdzieś nad Tobą mieszka jakiś matematyk z parkinsonem? Westchnęłaś, nie chciało Ci się iść do kosza więc wepchnęłaś obrazek gdzieś na tył książki. Usadowiłaś się wygodnie i otworzyłaś książkę. Czytałaś aż do wieczora, wtedy też zakończyłaś ostatni rozdział. Chwyciłaś za telefon, o kilka wiadomości.

Jackie: Zadzwoń! WIEM ŻE JADŁAŚ Z NIM LUNCH!

Jackie: omg

Jackie: Dzwoń

Jackie: Zaraz u ciebie będę

Kurwa! Popatrzyłaś na czas wysłania wiadomości. Trzydzieści minut temu, więc ona pewnie...
-OTWIERAJ SUKO! - krzyczała na ulicy. Nie miała nawet zamiaru wchodzić na górę i dobijać się do drzwi. Widziała światełka na Twoim balkonie. Weszłaś do środka i otworzyłaś, potem wróciłaś na werandę i usiadłaś na krześle z kocem na kolanach. Może powinnaś zrobić herbatę? To nie będzie krótka rozmowa.
Drzwi się otworzyły z hukiem, a w progu stała Twoja najlepsza przyjaciółka. Zaczęła zmierzać w Twoim kierunku z groźnym wyrazem twarzy. Wiedziałaś, że wszystkie prawa i racje są po jej stronie, ma powody by być na Ciebie wściekła.
-Jackie, ja...
-O mój BOŻE. Powiedz mi proszę, że z nim teraz nie SPAŁAŚ! - krzyknęła, nadzieja malowała się na jej twarzy. Zaprzeczyłaś
-Nie, Jakcie. Pogodziliśmy się – usiadła na drugim krześle wplatając palce we włosy
-CO?! Serio? Kocham cię, ale jesteś skończoną debilką!
-Daj spokój! Pogadaliśmy, powiedział mi o co chodziło! Teraz jest dobrze – byłaś lekko podirytowana
-Czy ty ... Ja... To było... UGH! - Stanęła na równe nogi i patrzyła na Ciebie z góry. Była wkurwiona, zupełnie jak nie ona. Miała gębę nie od parady, w przeciwieństwie do Ciebie, więc postanowiłaś milczeć przez chwilę, póki sama nie zacznie pierwsza – Czy ty w ogóle masz pojęcie co się potem działo?
-Nie! - powiedziałaś – To znaczy, Will powiedział że pogadał sobie trochę z Sansem i nie było jakoś super fajnie. Tyle wiem
-Hah! Jak to ładnie zostało ujęte. Cudownie. - pociągnęła nosem. Uniosłaś brwi - _____, Will wrócił po tym jak wyszłaś. Wszedł do środka szukając cię, albo czegoś innego. Zobaczył, że zniknęłaś i stracił nad sobą panowanie. Podszedł do nas, zaczął krzyczeć na Sansa, zażądał aby wyszli na zewnątrz. Potem się na siebie darli. Nie wiedziałam co robić, zaczęłam się nawet zastanawiać czy nie dzwonić po cholerne psy! - zaczęła mówić głośniej i szybciej – Wyszłam, aby powiedzieć im aby się uspokoili, a wtedy pierdolony Will UDERZYŁ SANSA!
-Co zrobił? - zbladłaś
-Taa. Uderzył Sansa. Prawie złamał sobie rękę. Sans tylko stał i mówił jakieś głupie żarty czy coś. Will się wkurwił jeszcze bardziej i zaczął gadać jakieś chujowe rzeczy na twój temat i... - głos jej zadrżał – Był okropny. Paskudny.
-Co się stało?? - Chciałaś znać każdy szczegół. Chciałaś wiedzieć co Will mówił na Twój temat, co się stało z Sansem. Powoli nerwy brały nad Tobą górę. Jadłaś z nim lunch! A on uderzył Twojego przyjaciela! Dlaczego?!
-Słuchaj, _____. Nie znam szczegółów. Naprawdę. Słyszałam twoje imię. Lecz cokolwiek powiedział, twojemu kościanemu koledze się to nie spodobało. - pobladła – Will wtedy upadł na ziemię z łomotem. Sans nawet go nie dotknął, wskazał tylko na ziemię palcem.
-Jakby... kazał mu siadać? - patrzyłaś się na nią
-Nie, to nie tak wyglądało. Było strasznie. Naprawdę strasznie. Lubię Sansa, _____. Serio. A Will to dupek i tak strasznie go nienawidzę. Ale wtedy bałam się o niego. I bałam się jak wyszłaś. Panikowałam! - jej oczy zamigotały przez łzy. Poczułaś się paskudnie – Gdyby nie Papyrus nie wiem co by się stało.
-Kochanie, cholera jasna. Przepraszam, byłam samolubną suką – podeszłaś do niej mocno ją przytulając. Cicho szlochała.
-Nie mówiłam nic Kyle bo nie chciałam aby się rozzłościł. Ale płakałam cała noc, Boże. To znaczy powiedziałam mu, że Will zachował się jak skończony chuj i cham, a ty mach focha, ale... Dlaczego mi nie odpisałaś? Co się stało?
Skamieniałaś. To była Twoja najlepsza przyjaciółka na świecie. Mówiłaś jej prawie wszystko. Zna chyba nawet Twój PESEL. Lecz w tej chwili to co działo się w życiu Willa nie miało znaczenia, nie powinnaś też mówić o ciąży Hannah. Postanowiłaś więc nieco skłamać.
-Will i ja pogadaliśmy, chciałam mu właśnie powiedzieć aby się odwalił – powiedziałaś starając się ukryć prawdę tak bardzo jak się dało – kiedy wszedł Sans. Wygoniłam więc Willa, nie chcąc walczyć przed Sansem. Byłam zła i wróciłam do domu.
Jackie patrzyła na Ciebie podejrzliwie.
-To musiała być ciężka pogadanka
-Ta, opowiem ci o niej później. Nie się o tym mówić teraz
-Dobra. Ja tylko .. - westchnęła ciężko – Cieszę się, że nic ci nie jest. Boże, jak możesz tutaj tyle siedzieć? Zamarzam. - zaczęła trzeć swoje ramiona. Zaśmiałaś się.
-Wejdźmy do środka. Przyszłaś tutaj tylko na mnie nakrzyczeć, czy zostaniesz na dłużej?
-Zobaczmy jakiś film. Napiszę do Kyle aby wiedział, że sobie trochę posiedzę
-Ok. Przepraszam Jackie. Naprawdę. Wiesz o tym..
-Wiem, znam cię. I właśnie dlatego jestem, by przypomnieć ci jacy są ludzie – wzięła telefon i zaczęła pisać. W końcu podniosła wzrok patrząc na Ciebie – Gadałaś z Sansem?
-Nie. - szepnęłaś. Przyglądała Ci się
-Powinnaś
-Wiem. Został wciągnięty w gówno-burzę naszej paczki. Biedaczystko.
-Nie wiedział, że kiedy zaprzyjaźni się z ludźmi stanie się częścią „Mody na sukces” - zachichotała – Historia naszego gatunku to jeden, wiecznie niezakończony melodramat. Oto cała kwintesencja ludzkości.
Wywróciłaś oczami i poszłaś do kuchni odgrzewając trochę pizzy w mikrofali.

Kolejnego dnia nie wiedziałaś w co ręce wsadzić. Cieszyłaś się, że pogodziłaś się z Willem, ale byłaś wściekła że zaatakował Twojego przyjaciela. To było jak nie on, dlaczego to w ogóle zrobił? No i Sans, o co chodziło z Willem? Jackie wyjaśniła Ci wszystko i opowiedziała jak było ze szczegółami kiedy oglądałyście film. Papyrus wparował między nich, łapiąc brata, odciągając go, wtedy Will wstał, patrzył się na Jackie. Rozpętałaś jakimś sposobem ładne bagno. Musisz pogadać z Sansem, nie tylko dlatego jak go potraktowałaś, ale też aby przeprosić go za zachowanie tego dupka. To Ty byłaś przyczyną wszystkiego, no i jego brat pracował dla Willa...
O Boże. A Will był w Twoim domu wtedy, kiedy Sans... o rany.. Tak. Musisz się tym zająć. Wzięłaś swój telefon, nie wiedząc czy jest w domu. Bałaś się też stanąć z nim oko w oko, w tej chwili

Ty: Cześć, jesteś w pobliżu?

Zaczęłaś przygryzać wargę i gapić się na ekran komórki, czekając na odpowiedź. Nic. Westchnęłaś nerwowo, ale czego oczekiwałaś? Może pracować, brać prysznic, jeść, wylewać tony keczupu na coś tam. Wibracja, szybko popatrzyłaś na telefon.

Sans: ta, mam wolne. co tam?

Ty: Chcesz się spotkać?

Tak, to zdecydowanie lepiej brzmi nić „Musimy pogadać”. Miałaś nadzieję, że nie odmówi.

Sans: jasne, gdzie?

Ty: The Bean Machine?

Sans: brzmi fajnie, do zobaczenia

Ty: Kiedy?

Sans: jak już tam będziesz, napisz.

Dziwne. Lecz nie będziesz się z tym sprzeczać. Wstałaś, narzuciłaś na siebie kurtkę, zerknęłaś na niebo. Wygląda, jakby miało padać. Złapałaś więc za parasolkę. Oczywiście, mogłabyś zaprosić go do domu, ale pomyślałaś, że na tego typu rozmowę neutralny grunt będzie lepszy. Zaśmiałaś się nerwowo. Neutralny grunt. Jezu. Brzmi jakbyście ze sobą zerwali. Po chwili byłaś już w kawiarni. Napisałaś do niego.

Ty: Już. Co ci wziąć?

Sans: będę tam za minutę. uh, zwyczajną czarną kawę

Ty: kk

Sobie wzięłaś latte. Usiadłaś przy stoliku, który właśnie się zwolnił. Patrzyłaś się przez okno, niecierpliwiąc się. Twoja prawa noga zaczęła lekko podskakiwać.
-długo czekasz? - Sans stał obok, pojawiając się praktycznie znikąd. Podskoczyłaś lekko.
-Nie! Rany... Nie zauważyłam nawet, że przyszedłeś. W ogóle. Masz – podsunęłaś mu kawę. Usiadł naprzeciw.
-dzięki – mrugnął do Ciebie. Uśmiechnęłaś się, czując się nieco rozluźnioną.
-Słuchaj, zacznę od przeprosin – miałaś nadzieję, że to dobry początek – Nienawidzę mieć czegoś na sumieniu – Sans uniósł brew
-za co chcesz przepraszać? - upił łyk kawy
-Za to, że tak na ciebie wtedy naskoczyłam. Byłam idiotką. To było chamskie z mojej strony i nie zasługiwałeś sobie na to. Więc, przepraszam – naprawdę tak myślałaś – Nie musisz ich przyjmować, chce tylko abyś wiedział że naprawdę mi przykro.
-przeprosiny przyjęte – powiedział – miałaś rację
Zamarłaś. Nie podobało Ci się to.
-Co masz na myśli?
-nie znam cię – powiedział wzdychając lekko. Jego zwyczajny uśmiech był jakby... mniejszy, jeżeli można to tak ująć – ale chcę cię poznać – dodał.
-Co masz na myśli? - zapytałaś zmieszana. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, podciągając lekko rękawy koszuli. Nigdy wcześniej nie widziałaś jego rąk, dłonie tak, ale nie ręce. Przyglądałaś się mu przez chwilę, a potem odwróciłaś wzrok zawstydzona.
-i dokładnie to mam na myśli. słuchaj, wiem że jestem inny. dziwny, czasami, jasne – wyszczerzył się – ale tańczysz czasem dookoła tego jak prima balerina, kiedy nie musisz.
-Chciałam być uprzejma. - wzięłaś stanowczo za duży łyk kawy. Poparzyłaś sobie język, ale mało Cię to teraz obchodziło.
-i jesteś. ale jak mamy się lepiej poznać kiedy ty skaczesz robiąc piruety, a trzeba tańczyć foxtrota?
-Wielkie nieba! - klepnęłaś się w policzki obiema rękami w zaskoczeniu – Zapraszasz mnie na bal? - Sans się zaśmiał.
-staram się zrobić taneczną analogię – wywrócił oczami
-Całkiem fajną. Skąd wiesz tyle o tanecznych stylach? - wzruszył ramionami
-sporo czytałem – uśmiechnęłaś się głupkowato
-Nie wyobrażam sobie jak twoja leniwa dupa tańcuje, więc to wszystko wyjaśnia – popatrzyłaś przez okno i westchnęłaś po chwili – Przywykłam do tego, że jestem grzeczna
-z twoim ciętym językiem? - uniósł obie brwi. Warknęłaś.
-Zamknij się! Jestem pierdoloną damą! - upiłaś swojej kawy unosząc mały palec do góry. Sans zaśmiał się cicho. - Mój język jest obiektem zazdrości wszystkich kobiet w okolicy – szkielet przyglądał Ci się chwilę, a potem parsknął śmiechem
-wszystkich kobiet w okolicy, huh?
-Tak! Nie zapominaj o tym! - wyszczerzył się. Oboje zaczęliście się cicho śmiać. Popatrzyłaś na kawę – Nadal jest mi wstyd za to co się stało.
-było, minęło, zapomnijmy o tym
-Taaaa, więc... Jackie wspomniała mi o tym co się stało jak poszłam – podniosłaś wzrok. Zobaczyłaś jak jego twarz robi się jakby mroczniejsza, światełka jakie miał w oczodołach praktycznie zgasły. Poczułaś jak dreszcz przebiegł Ci po kręgosłupie.
-taaa? - nachylił się nad własnym kubkiem kawy – co ci powiedziała?
-Wolałabym najpierw usłyszeć twoją wersję, będąc szczerą – powiedziałaś szybko. Sans był bardzo cicho, zwolnił uścisk na swoim kubku.
-nie lubię gadać na innych – powiedział lakonicznie
-Sans. - wychyliłaś się przez stół, aby złapać go za dłoń w przyjacielskim geście. Wyglądał na zaskoczonego. Była gładka, jak muszla dopiero co wyciągnięte z morza. Nie puściłaś go. - Czy przed chwilą nie mówiliśmy o tym, aby przestać dookoła wszystkiego tańczyć na paluszkach? Wiem, że nie lubisz gadać na innych, ale ta sprawa dotyczy nas. Mój przyjaciel pokłócił się z moim drugim przyjacielem, a to wszystko z mojego powodu – Sans westchnął, lecz nie zabrał ręki. Poczułaś powoli, jak jego palce zaciskając się dookoła Twojej. To było dziwne uczucie, lecz miłe.
-powiedział coś, czego nie powinien – zaczął. Czekałaś na więcej. Westchnął – nie powtórzę ci tego, ale taaa, przegiął, ja przegiąłem, paps przerwał naszą bójkę. wszyscy wrócili do domu.
-Jackie powiedziała, że cię uderzył – byłaś skupiona – Nie wiem czy to było gorsze dla ciebie czy dla jego ręki
-dla jego ręki, chyba go rozbolała – zachichotał lekko
-Domyślam się. No i on ... upadł? - zapytałaś, to wszystko było takie niejasne. Sans przestał się śmiać. Nie odpowiedział, zabrałaś swoją rękę biorąc duży, powolny łyk kawy.
-nie. - Znowu, czekałaś na więcej informacji. Widziałaś jak Sans walczy z myślami. - jezu, to ja ci mówię o tym, że powinnaś przestać tańcować dookoła i oto kurwa jestem, sam kręcąc piruety! - wziął wielki łyk kawy. Popatrzył na Ciebie całkiem poważnie – słuchaj, możemy stąd wyjść? wolałbym wyjaśnić ci wszystko w innym miejscu – z jakiegoś powodu byłaś nerwowa, lecz przytaknęłaś.
-Jasne, możemy iść do mnie, albo do ciebie. Wybieraj
-do ciebie, jeżeli nie masz nic przeciwko
-Oczywiście, że nie.
Sans i Ty wyszliście przez drzwi. Skręciłaś w stronę mieszkania, kiedy nagle Sans złapał Cię za kurtkę i odwrócił w przeciwną stronę.
-nie, tędy, znam skrót. - na jego czole pojawiła się kropla potu. Był naprawdę niespokojny. Przechyliłaś głowę na bok w niemym pytaniu, ale poszłaś za nim. Poczułaś się naprawdę nieswojo kiedy zatrzymał się z Tobą w ślepym zaułku.
-Ty... um... nie masz zamiaru mnie zabić, prawda? - zapytałaś, śmiejąc się nerwowo. Popatrzył na Ciebie i potrząsnął głową.
-nie, nie. słuchaj, od teraz chcę być z tobą szczery
-Tutaj? - pokazałaś na brudną ślepą uliczkę. Pod ścianą był stos śmierdzących śmieci. - Nie chcę tutaj rozmawiać.
-nie, to właśnie tutaj zacznę mówić ci prawdę – powiedział – po prostu... chwyć mnie za dłoń, dobrze? - wystawił swoją kościstą rękę przed Ciebie. Na chwilę przestałaś oddychać – zaufaj mi.
-Do...dobrze – chwyciłaś go. Uśmiechnął się szerzej. Nagle poczułaś dziwne wibrowanie w całym ciele, jakby niewielkie i niegroźne impulsy elektryczne robiły sobie imprezę w twoim brzuchu. Kolory zaczęły ci się rozmazywać, grunt uciekać spod nóg tak jakbyś stała na ruchomej platformie na lotnisku. Wszystko przemieszczało się tak strasznie szybko, uniosłaś nogę aby zrobić krok. Mrugnęłaś i ... byłaś przed waszym blokiem.
-Co. Do. Kurwy. - szczęka prawie wypadła Ci z zawiasów. Sans przyglądał Ci się z uwagą, uśmiechając się nerwowo.
-mówiłem, znam skrót – rozejrzałaś się dookoła, potem za siebie szukając mrocznej alejki. Nie było jej. Byłaś na normalnej ulicy. Popatrzyłaś na potwora, a potem na blok i tak kilka razy.
-Co do kurwy?! - powtórzyłaś. Przeszłaś kilka kroków po chodniku, Sans złapał Cię za ramię i gwałtownie cofnął, prawie uderzyła w Ciebie taksówka. Zatopiłaś palce w swoich włosach i zaczęłaś się śmiać – Co do kurwy! - Sans przyglądał Ci się niezwykle skupiony. Popatrzyłaś na niego. - To znaczy... co?! Ja właśnie... Ok! Jak? Jak?! - rozejrzałaś się i zamrugałaś kilka razy przecierając oczy – Schody. Wyjaśnienie.
Weszliście do klatki, znalazłaś się na piętrze szybciej niż zawsze. Wskoczyłaś na kanapę.
-Siad. Już. Tłumacz. - tylko tyle byłaś w stanie powiedzieć. Popatrzył na Ciebie jakby zaczął żałować wszystkiego. Nie dałaś mu innego wyboru więc usiadł. Złączyłaś nogi i pochyliłaś się patrząc na niego.
-więc, um...
-JA PIERDOLĘ. To było SZALONE. I świetne. Ale szalone! Co do kurwy! - twoje ręce wystrzeliły do góry. Oparł się o kanapę zaskoczony Twoim zachowaniem. Zaczęłaś mówić naprawdę szybko – To znaczy, byliśmy w zaułku, był paskudny, i śmierdział. A potem jesteśmy tu. Czy nie powinno nam zejść około ... czekaj.. 15 minut? I te światła.. I to wszystko jest jakbyś powiedział 'hahaha NIE, jesteśmy w domu skurwysynie' i BOOOM, jesteśmy i...
Poczułaś jak położył dłonie na Twoich rękach opuszczając je powoli. Dotykał Cię ostrożnie, przyglądając się z uwagą, na jego policzkach widziałaś niewielki niebieski rumieniec.
-już tygrysie, uspokój się. powinienem cię wcześniej uprzedzić.
-OOOOOOOOOOOOOmójboże. Więc umiesz się teleportować? - znowu się podekscytowałaś
-tak, zasadniczo. - mruknął zwyczajnie – i jeszcze kilka innych rzeczy
-SANS – chwyciłaś go za ramiona – Sans. Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? To było zajebiste! Wiesz ile byśmy zaoszczędzili na taksówkach? - nagle przerwałaś zdając sobie z tego sprawę – O mój Boże, tak często braliśmy taksówki, zmarnowaliśmy tyle kasy! - Sans zaczął się śmiać.
-dowiedziałaś się, że mogę się teleportować i to jest pierwsza rzecz o jakiej pomyślałaś?
-Oczywiście! - powiedziałaś prostując się – Jestem praktyczna, masz mi to za złe? - puściłaś go – Czy to znaczy, że Papyrus też może się teleportować?
-co? nie. nie. każdy potwór jest inny. - Zamrugałaś.
-Więc to tak... jak jakieś sekretne moce, czy coś? - Sans wywrócił oczami, światełka w jego oczodołach zamigotały jaśniej
-ciekawy sposób wyjaśnienia, ale tak, właściwie to tak. każdy potwór ma inną magię – wciągnęłaś powietrze przez nos
-Więc to była magia? Więc kiedy mówiłeś o niej przy jedzeniu, nie żartowałeś?
-tak jakby – powiedział – to naprawdę długi i skomplikowany proces, wyjaśnię ci go innym razem, teraz mam ważniejsze rzeczy na głowie. - uniósł brwi. Zamknęłaś usta, starając się uspokoić. - tak jak mówiłem... um... umiem też kilka innych rzeczy – otworzyłaś szerzej oczy
-Pokaż
-a co ja, koncert życzeń?
-Czy właśnie mi odmówiłeś? Bo to trochę tak brzmi. - Sans wyszczerzył się.
-sama się o to prosiłaś – powiedział. Jego lewe oko nagle zaświeciło niebieskim światłem, dookoła którego zaczął pojawiać się mały płomień tego samego koloru. Dziiiiwne. Kolejną rzeczą jaką zaobserwowałaś było poczucie otoczenia przez energię, jakbyś stała między dwoma wielkimi magnesami. Włosy stanęły Ci dęba na rękach. W Twoich oczach widać było strach, powoli i zwyczajnie uniósł troszeczkę swoją dłoń, a wtedy ta niebieska poświata uniosła Cię do góry. I zatrzymałaś się tak, z poczuciem ciężaru w klatce piersiowej oraz tkwiąc w zawieszeniu nad kanapą
-Coooooo?! - popatrzyłaś na niego, a potem na kanapę. Leniwie przesunął rękę w lewo, Twoje ciało za nią podążyło. Zasłoniłaś usta dłońmi, o nie tego jest za wiele. Byłaś całkowicie zaskoczona. Kolejny ruch ręki i wróciłaś na kanapę. Płomień w jego oku zaczął jakby rozpływać się w powietrzu, a po chwili wróciło do normalności. Wplotłaś palce we włosy i po prostu się na niego gapiłaś, Twoja szczęka mogłaby teraz równie dobrze leżeć na podłodze.
Sans badał Cię, przyglądał się Twojej reakcji, starając się odczytać mowę Twojego ciała. Skoczyłaś na kolana będąc ciągle na kanapie i ponownie chwyciłaś go za ramiona.
-TO....BYŁO...ZAJEBISTE! - zauważyłaś kroplę potu na jego czaszce. Zdecydowałaś ściszyć ton – Przepraszam, przepraszam! - wycofałaś się – O mój Boże, o mój BOŻE! Ja nigdy... to było... wow! - Twój umysł był przeciążony, kobieto a ty myślałaś że teleportacja to coś wielkiego. Cóż, kurwa, to BYŁO świetne, lewitowałaś i ..
Oh, ... i przypomniałaś sobie dlaczego Sans mówi Ci o swojej magii.
Pozbierałaś się i usiadłaś na stopach.
-Dobra. Skończyłam odpierdalać. Chyba już wiem co spotkało Willa, tylko że w inny sposób – powiedziałaś spokojnie. Sans wyglądał na ekstremalnie zawstydzonego, ale przytaknął. Westchnęłaś i podrapałaś się po tyle głowy.
-słuchaj...
-Możesz kogoś zabić za pomocą tego? - zapytałaś nagle. Sans mrugnął
-nie będę kłamał, mogę, ale muszę się naprawdę postarać – powiedział szczerze – ale jeżeli zrzucisz człowieka z klifu to tez umrze, na jedno wychodzi.
-Więc to co mu zrobiłeś nie miało go zabić tylko... przytrzymać przy ziemi, tak? - Sans chwilę milczał
-nigdy bym go nie zabił, nie jestem mordercą – tyle. Drgnęłaś w odpowiedzi, więcej nie dostaniesz. Oboje siedzieliście przez chwilę rozmyślając o tym co właśnie miało miejsce.
-Zabiłeś już kiedyś kogoś?- wypaliłaś znikąd i zaraz pożałowałaś pytania. Sans przykurczył się lekko.
-nie. - znowu, tylko tyle. Jednak było coś dziwnego, niewłaściwego w tej odpowiedzi. Postanowiłaś nie naciskać. Cmoknął – raaaany, niektórzy nazywają nas monstrami, a nie mordercami
-Chodzi mi o to, że masz pieprzone magiczne moce. Gdybym ja takie miała, żadna dziwka nie weszłaby mi już w drogę – pociągnęłaś nosem i wyszczerzyłaś się głupkowato. Sans zaśmiał się.
-i właśnie dlatego nie masz żadnych mocy, może to nawet i lepiej – oboje uśmiechaliście się do siebie. Powoli zaczęłaś się odprężać.
-Cieszę się, że pogadaliśmy. Byłam kretynką. Jeżeli mam być z tobą szczera Sans, bałam się, że spierdoliłam – uśmiechnęłaś się przepraszająco
-nie dostałaś mojej kartki?
-Jakiej kartki? - byłaś zmieszana
-wsadziłem jedną w twoje drzwi tamtego wieczora, ponieważ uważałem, że też zawaliłem sprawę – przyglądał się rękawom swojej kurtki – a kiedy zobaczyłem światła w twoim mieszkaniu to podrzuciłem kolejną. wiem że to głupie...
-Zaraz, to byłeś ty? - zapytałaś – Co to do diabła było? Te dziwne znaki? - Sans stęknął i potrząsnął głową
-to najlepszy rysunek jaki mogłem zrobić stanu idaho. nie jestem artystą
Przyglądałaś mu się przez chwilę, a potem zalałaś się śmiechem. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej wyglądał na zbulwersowanego Twoją reakcją
-O mój Boże, to było IDAHO? - zapytałaś – Myślałam, że to Illuminati wysłali mi jakąś pokręconą zakodowaną wiadomość – powiedziałaś sarkastycznie wyszczerzyłaś się do niego. Rzucił Ci piorunujące spojrzenie.
-potrzebuję teraz poduszki-zamknij-się – Iiii przez te słowa śmiałaś się jeszcze bardziej, starałaś się  powstrzymać, ale w efekcie oplułaś się. Sans zaczął się nerwowo rozglądać po pomieszczeniu, aby ukryć własny wstyd, wtedy zauważył kwiaty na stole. - ładne – zaczął się wychylać w ich kierunku – skąd je masz? - powędrowałaś wzrokiem w kierunku tego na co się patrzył. Bez owijania w bawełnę.
-Will – sapnęłaś – jego sposób na przeprosiny – Sans cofnął się i usiadł na kanapie rozsiadając się wygodnie
-ktoś JEST mi winny wyjaśnienia – uniósł brew. Jak on to robi? Kiedyś będziesz musiała się go o to zapytać.
-Ale, że niby TERAZ? - oniemiałaś
-znasz lepszy czas na to? - wyszczerzył się głupkowato – dajże spokój, właśnie zabrałem cię na prywatny pokaz davida copperfielda, myślę że to sprawiedliwy układ. - Jęknęłaś.
-Dobra, dobra – westchnęłaś ciężko – Powiedziałabym, że chce się napić, ale myślę, że skończyłam z alkoholem do końca roku – Sans zaśmiał się lekko
-to chyba złe wieści dla ciebie i dla mnie
-Więc, Jezu... od czego mam zacząć? - rzuciłaś się na poduszki układając swoje ciało obok niego – Znam Willa od zawsze. Od szkoły wyższej. Mieszkaliśmy w tym samym akademiku i bardzo często na siebie wpadaliśmy. No i od tamtego czasu... Biegałam za nim jak mały piesek starając się dobrze przy nim wypaść
-co masz na myśli?
-Oh, znasz te historie. Jednostronna miłość, albo coś takiego. Nie wiem. Nigdy jakoś nie zależało mi na żadnym facecie póki go nie poznałam. Lecz bez względu na wszystko, bez względu na to jak się starałam nic nie wychodziło. To kobieciarz, i bywał singlem za krótko bym mogła wkroczyć do akcji. Więc zaczęłam się rozglądać za kimś – zaśmiałaś się słabo – A potem z nim zerwałam, tylko po to by być z Willem w czasie między jego dziewczynami. Brzmi żałośnie. Wiem. - Sans skrzywił się.
-nie. wiem co to za uczucie, kiedy zależy ci na kimś komu zależy na kimś innym
-Naprawdę? Więc powinieneś też wiedzieć jakie go jest kurewsko frustrujące kiedy ta osoba nie chce zniknąć z twojego życia – wyprostowałaś nogi i położyłaś je na jego kolanach – Ojjj przepraszam
-spoko, rozwalaj się
-Dobra. Będę. To i tak mój dom – bezceremonialnie położyłaś obie nogi na nim. Wzruszył ramionami. Mogłaś czuć jego kości, początkowo było niewygodne, ale szybko się przyzwyczaiłaś – W każdym razie, po pewnym czasie zdałam sobie sprawę z tego, że staczam się. Miałam nadzieję, że coś się zmieni, ale Will... on po prostu lubił mieć mnie przy sobie. Nie wiem. Tak na zapas.
-na zapas? - położył ręce na Twoich nogach rozsiadając się wygodnie
-Taaa. Kiedy schrzaniło się z jego wcześniejszą dziewczyną, ja byłam na zapasie
-ale mówiłaś, że się nie umawialiście?
-Bo się nie umawialiśmy – powiedziałaś szybko – Przyszedł do mojego domu w środku nocy, zapłakany i osowiały, został na około tydzień. Miałam wtedy najlepszy seks w moim życiu i... - zatrzymałaś się, poczułaś jak Sans mocno zaciska palce na Twoich nogach – Wiesz, jeżeli nie chcesz mnie słuchać powiedz, stary. - Popatrzył na Ciebie, światełka w jego oczach były ledwo widoczne.
-mów dalej – rozluźnił uścisk – chyba wiem dokąd zmierza ta historia
-Taaa. Mówił mi jaka jestem cudowna, jak bardzo mnie kocha, jak wiele dla niego znaczę... A potem po tygodniu przeniósł się do nowej dziewczyny. Jak taka chorągiewka na wietrze. Powinnam zapisywać takie zachowanie w moim kalendarzu – zaśmiałaś się, lecz w tym śmiechu nie było ani odrobiny radości.
-dlaczego nadal się z nim kolegujesz? - zapytał. Wzruszyłaś ramionami
-Nie wiem. Przyjaźniliśmy się od lat. Pomijając tych kilka dziwnych epizodów, naprawdę się dogadujemy, jako przyjaciele. Jest naprawdę fajny – powiedziałaś – W razie kłopotów jest, tratuje swoich przyjaciół jak złoto, zawsze zrobi ci jakąś przysługę... to nie jest kompletny dupek. W tym wszystkim też jest moja wina, naprawdę – Sans nic nie mówił – Gdybym tak bardzo za nim nie ganiała, to może on zacząłby się uganiać za mną? A może wcale byśmy się nie ganiali i byli razem?
-wtedy to on ganiał za tobą – w jego głosie słuchać było nienawiść. Mrugnęłaś
-Co dokładnie słyszałeś?
-dość dużo – nie dodał nic więcej. Zarumieniłaś się – ale nie jesteś idiotką, wiesz co mówiło jego ciało, co mówiło twoje ciało – Uniosłaś brwi nie wiedząc jak masz zareagować na jego słowa.
-Wiiiesz, to ta faza księżyca kiedy kobiety mają swoje potrzeby – starałaś się rozbawić nieco ten temat. - Wiem, że powinnam dać sobie spokój z tym gównem. Wiem to od dawna, z czasem to się pogarsza. Wtedy przesadził – zaśmiałaś się – Nie wiem za wiele o potworach, ale samotni ludzie są bardzo zdesperowani – Sans pogłaskał Cię po nodze
-to spotyka nawet najlepszych z nas
-Wiesz, mam taką jedną zaba... - zamarłaś. Popatrzył na Ciebie czekając aż skończysz. Ok. Sans to świetny przyjaciel i czujesz się przy nim naprawdę rozluźniona, ale to nie jest Jackie. Uspokój się - ...wę. Lubię biegać. To pomaga.
-nie przypominam sobie abym widział cię biegającą. chyba że biegasz od sklepu do domu
-Bo wezmę poduszkę-zamknij-się – uniosłaś brew
-to wyzwanie?
-Proszę nie. Naprawdę Cię lubię. - szturchnęłaś go w bok swoją nogą. Zaśmiał się.
-dobrze, dobrze. przestanę zanim powiem jakiś głupi żart – zaczął wstawać, lecz powstrzymałaś go nogami – co?
-Zniszczę cię – Chciał coś powiedzieć, lecz Ty podskoczyłaś do niego naprawdę szybko. Pamiętasz jak wspominał Ci o tej delikatnej kości w której ma łaskotki? Jak trochę się zabawisz przez koszulkę, powinno być dobrze. Kiedy jej dotknęłaś i zaczęłaś go łaskotać, aż zawył. Cofnęłaś się w obawie, że go zraniłaś. Oboje patrzyliście się po sobie przez chwilę.
-tak chcesz się bawić? - uśmiechnął się przebiegle.
-Pfff, dawaj co tam masz – poruszałaś palcami i brwiami, szykując się na jego ruch. Zobaczyłaś jak jego lewe oko zaświeciło się na żółto i nagle był już za tobą. Czułaś jego ciepły oddech na karku. Stanęła Ci gęsia skórka, elektryczne dreszcze tańczyły na Twoim ciele, starałaś się zrozumieć co właśnie miało miejsce. Oh, raaany, jakąś godzinę temu teleportował was pod pieprzony dom!
-myślę, że to był błąd. - szepnął i nagle jego palce były już na Twoim ciele, łaskotał Cię jak opętany. Zaczęłaś się zwijać ze śmiechu, starając się go odepchnąć. Nigdy nie byłaś dobra w tego typu zabawach i grałaś nieczysto, dlatego zamachnęłaś się głową i zderzyłaś z nim, a potem odskoczyłaś od niego na kanapie zdając sobie sprawę, że zamieniliście się teraz miejscami. Poczułaś na policzkach łzy śmiechu. W końcu podczołgałaś się do niego. Oddychał ciężko i również się śmiał.
-Dobra! Dobra! Poddaję się! Zaraz posikam się w majtki – krzyknęłaś łapiąc go za nadgarstki w obronie. Dyszał, i niebieski rumieniec pojawił się na jego twarzy – To był błąd! Jesteś mistrzem. O mój Boże. Nigdy więcej – Sans zaczął się śmiać i przystawił szybko swoje czoło do Twojego.
-to dobrze, bo właśnie się zmęczyłem, nawet bardzo – wyszczerzył się głupkowato. Praktycznie krzyknęłaś
-ZNISZCZĘ cię! - odepchnęłaś go od siebie. Popatrzyliście się po sobie i zaczęliście chichotać. -Zaraz wrócę, naprawdę muszę siku – poszłaś do łazienki. Ciągle śmiałaś się pod nosem. Popatrzyłaś na odbicie w lustrze. Dzisiejszy dzień szybko się zmienił. Zaczął się chujowo, a teraz jest bardzo fajnie. Otarłaś pot z czoła, a potem wróciłaś do Sansa. Stał przy drzwiach wyjściowych.
-papyrus mówił, że nie wpadniesz na jutrzejsza nockę spaghetti... to nadal aktualne? - Potrząsnęłaś głową
-Chyba by mnie postało do reszty. Pogodziliśmy się więc wpadnę – uśmiechnęłaś się do niego – Wiesz, że ty i ja zachowujemy się naprawdę głupio?
-jesteś jedyną osobą jaką znam, która doprowadza mnie do tego stanu – niewielkie niebieskie światło pojawiło się na jego twarzy, pokazał na kanapę.
-Co? Prawie wygrałam z tobą bitwę na łaskotki! Dobry jesteś – parsknęłaś, a potem położyłaś ręce na biodrach. Stałaś tak przez chwilę i powiedziałaś – Hej, szczerze uprzedzam. Mam problemy z określeniem cudzej przestrzeni osobistej. Nie chcę abyś czuł się przy mnie jakoś nieswojo czy coś, więc powiedz mi jeżeli przekroczę linię. - Sans zarechotał
-a to powinienem mieć jakieś linie? - zapytał – jest dobrze, i to samo jeżeli przegnę, mów. byłoby jednak fajnie gdybyśmy nie przesadzali z tymi walkami, łaskoczą moją dodatkową kość
-WYNOCHA! - udałaś złość
-rany, rany, dobra, dobra, do jutra – wywrócił oczami dramatycznie. Popatrzył jeszcze za siebie jak wychodził, westchnęłaś. Potem popatrzyłaś na telefon i napisałaś do Jackie.

Ty: Pogodziłam się z Sansem! Wszyscy mogą wyluzować! Jest dobrze! Mieliśmy naprawdę fajną pogadankę.

Zastanawiałaś się, czy powiedzieć jej o jego magii. Pewnie już jakoś zdaje sobie z tego sprawę. Zapytasz Sansa o pozwolenie najpierw.

Jackie: Mówiłam. Ciesze się. On jest słodki

Jackie: I nadal nienawidzę Willa

Po chwili przyszedł tez sms od Kyle

Kyle: to śmieć. śśśśśśśśśśśśśśśmieć!

Ugh, ta dwójka. Jeżeli miałabyś wskazać kogoś kto zna Cię na wylot to będą oni. Lecz powoli Sans tez się taki staje. Ma przynajmniej pojęcie większe niż inni. Wiedziałaś, że powinnaś dać sobie spokój, iść do przodu. Ale trudno Ci było. Znałaś Willa od tak dawna, był przystojny. No i naprawdę był dobry jeżeli chodzi o seks. O nie, nie żartowałaś wtedy. Czekałaś na niego jak jakaś księżniczka uwięziona w wieży, a on uchlał się w tawernie.
Westchnęłaś i przygotowałaś się do snu. Przed położeniem się szybko napisałaś do Piotrka, że pojawisz się jutro w pracy. Czułaś się jak jakaś głupia królowa dramatów! No ale teraz skoro wszystko już jest wyjaśnione, nie ma się o co bać. Dzień był niezwykły. Pomyślałaś, a wtedy przypomniałaś sobie pieprzoną twarz Sansa. Rumienił się na niebiesko... czyli tamto nie było przez pikantne jedzenie? Wtedy też się R U M I E N I Ł? Praktycznie o tym zapomniałaś, ale Papyrus rumienił się na pomarańczowo, to ... bliższy ludziom kolor. Zachichotałaś pod nosem. Słodko.

Usnęłaś spokojnie i śniłaś o siedzeniu naprzeciwko ognista. Przyjazne dłonie objęły Cię od tyłu, nierozpoznany głos mówił Ci niezrozumiałe słowa, lecz jakimś sposobem czułaś się bardzo kochana. Kiedy popatrzyłaś na dół, na dłonie zdałaś sobie sprawę, że są to kości.
Share:

POPULARNE ILUZJE