autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii
Ty x Postać, oczywiście
Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu
pacyfistycznego zakończenia gry.
Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się
żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne
życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy
nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt
Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Rozdziały
+18 będę oznaczać znaczkiem:
♠
SPIS TREŚCI:

Zadzwoniłaś do Piotrka, że nie przyjdziesz kolejnego dnia. Prawdopodobnie pierwszy raz odkąd tam
pracujesz. Zapytał się, czy jest coś co może dla Ciebie zrobić,
skłamałaś że wszystko jest dobrze. Poprosił, abyś zadzwoniła
do niego w czwartek wieczorem, czy będziesz chciała mieć wolny
piątek. Przekręciłaś się na łóżku rozmasowując bolący kark.
Niebo za oknem było szare od chmur, podobało Ci się to. Jakim
sposobem wczorajszy wieczór tak szybko się spierdolił?
Twój mózg odmawiał współpracy. Czym sobie na to
zasłużyłaś? Czy Will faktycznie ma zamiar wpaść? Czy Twoja
przyjaźń z Sansem już jest zniszczona? A może Jackie myśli, że
się zabiłaś? Szybko sprawdziłaś telefon, bo z jakiegoś powodu
ta ostatnia myśl pchnęła Cię do czynu.
Leżałaś przez cały wtorek w łóżku. Raz czy dwa
razy wyszłaś do łazienki, albo zjadłaś coś co miałaś w
lodówce, ale tylko tyle. To był jeden z tych dni. Kilka razy zadzwonił dzwonek do drzwi, wyłączyłaś też telefon, naprawdę nie
miałaś ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Wiedziałaś, że wychodzisz
teraz na skończoną sukę wobec Jackie, ale ostatnią rzeczą jaką
chcesz robić to rozmowa z nią, Sansem czy Willem, pomijając
fakt że dwoje z nich dzwoniło do Ciebie bez przerwy, albo pisało wiadomości.
W środę wierciłaś się na łóżku i
zdecydowałaś, że czas złapać trochę świeżego powietrza. W
końcu włączyłaś komórkę.
Oh..
Większość smsów albo telefonów była od
Jackie, martwiła się o Ciebie. Zdałaś sobie sprawę, że tamtej
felernej nocy poszłaś sobie nawet się z nią nie żegnając.
Treści jej wiadomości były różne, raz strach, raz gniew, raz
zrozumienie. Papyrus też wysłał Ci kilka, większość dotyczyła tego, dlaczego nie otwierasz drzwi, czy wszystko
dobrze, czy chcesz spaghetti. Will wysłał Ci chyba z tuzin
wiadomości w których starał się Ciebie przeprosić. Sans nic do
Ciebie nie napisał. Z jakiegoś powodu poczułaś jak ogarnia Cię
jeszcze większy smutek.
Właśnie myłaś zęby, kiedy ktoś zapukał. Myślałaś, że to Papyrus chce się upewnić, czy nadal
żyjesz. Otworzyłaś mając jeszcze szczoteczkę w buzi.
-Cześć P...oh...
To był Will, stał z niedorzecznym
bukietem kwiatów
-_____. Dzięki Bogi. Dzwoniłem, pisałem, nikt nie
mógł się z tobą skontaktować. Myślałem, że... - uniósł
prezent
-Oh. - tylko tyle powiedziałaś, powoli przełykając
pianę z pasty do zębów. Nie, nie była smaczna.
-Mogę wejść? - zapytał robiąc psie oczka. Kurwa.
-Tak, tak! Właź, wybacz. Tak. - Przesunęłaś się.
Położył kwiaty na stole.
-Słuchaj, chcę z tobą porozmawiać – zaczął.
Uniosłaś palec do góry
-Pozwól, że dokończę się ogarniać, wtedy
pogadamy
-Miałem nadzieję, że uda mi się ciebie zabrać na
lunch – mówił cicho. Cholera jasna. To już popołudnie?
Westchnęłaś.
-Ta, jasne. Tylko... dokończę się myć, ok? -
fuknęłaś. Przytaknął i usiadł na kanapie czekając. Wróciłaś
do łazienki. Westchnęłaś patrząc w lustro. Popatrzyłaś na
siebie. Co do diabła wyrabiasz? Will był okropny! Powinnaś wywalić
go na zbity pysk!
Albo... może powinnaś go wysłuchać? Może był
czymś zdenerwowany, może trochę mu się zwariowało, a może
zerwał z Hannah. Twoje serce zabiło w lekkiej nadziei. No ale to
nadal nie tłumaczy jego zachowania. Mimo wszystko był chamski wobec
Sansa. Więc zważając na okoliczności, tego ignorować nie masz
zamiaru.
Wyszłaś z ubikacji ze skrzyżowanymi rekami,
patrzyłaś na niego.
-Więc? Gdzie idziemy?
-Masz ochotę na grecką kuchnię?
-Wiesz, że jej nienawidzę
-Kurwa. Zapomniałem. Coś meksykańskiego? - Wzruszyłaś ramionami
-Ta, burrito brzmi świetnie – Założyłaś na
siebie kurtkę i wsunęłaś stopy w buty, potem zerknęłaś na
niego – Wisisz mi... 20 burrito.
-Kupię ci basen wypełniony burrito. - uśmiechnął
się. Szturchnęłaś go w przyjacielskim geście.
-Idziemy dupo wołowa – wyszliście z mieszkania i
poszliście do Twojego ulubionego lokalu z meksykańska kuchnią
Lucha Libre. To było głupie, ale spacer był zwyczajny.
Milczeliście w drodze do restauracji, chcąc się szybko tam dostać.
-Wiiiięc – zaczęłaś przełamując ciszę.
Patrzył się na Ciebie wstrzymując oddech.
-Dobrze, chcę powiedzieć to właściwie. Naprawdę,
naprawdę mi przykro. Zachowałem się jak ostatni śmieć. - był
przybity. Dobra nie tego typu przeprosin się spodziewałaś, ale na
początek mogą być – Ja... powiedziałem coś czego mówić nie
powinienem, straciłem panowanie i ... naprawdę przepraszam.
-Dzięki. - czułaś, że zaraz gdzieś tam chowa się
to paskudne słowo „ale”
-Ale. - ah no i się zaczyna – Chcę abyś
wiedziała, że ja... Boże, zaraz oszaleję _____. - zamrugałaś
kilka razy zdziwiona, nie wiedząc co powiedzieć – Hannah ona...
to znaczy...
-Nie zerwaliście, co nie? - zapytałaś czując jak
niewidzialna ręka ściska Ci żołądek
-Nie! Nie, nie, nie – odpowiedział szybko – Nie,
_____. Hannah jest w C I Ą Ż Y. Będę T A T Ą. - zaśmiał się nerwowo
przeczesując palcami włosy. Patrzyłaś się na niego.
-Ty. Hannah. Zaraz.... co? Hannah jest ... w ciąży?!
- z trudem przyjmowałaś tę wiadomość do siebie – Kiedy się o
tym dowiedziałeś?
-W poniedziałek rano! - uniósł ręce w powietrze –
W poniedziałek kurwa rano. To znaczy.. ja... pierdolę...
-Ta, ty pierdolisz. - Serce waliło Ci jak młot, miałaś wrażenie że
grawitacja jest jakby większa. Zaczęło lekko kręcić Ci się w
głowie.
-Co mam robić? - zapytał w końcu, wpatrywał się
w stół. Byłaś naprawdę zmieszana.
-Co masz na myśli pytając się „co masz robić”?
Czy wyglądam ci na niańkę? Kup jej lody i ogórki? Nie wiem,
stary. - odpowiedziałaś odwracając wzrok – Leah, albo nawet
Anka, one miałyby lepsze pomysły niż ja, mają już dzieci.
Lepiej zapytaj ich. - wspomniałaś o innych waszych przyjaciołach
którzy żyją po drugiej stronie miasta, więc nie widujecie się z
nimi tak często.
-Nie, znaczy się. Co mam zrobić z Hannah? - znowu
nerwowo przeczesał włosy palcami. Myślałaś chwilę analizując
sytuację. Czy go posrało?
-William H. Laringer, jeżeli zostawisz tę biedną
dziewczynę samą i w ciąży, zajebię cię jak psa. - powiedziałaś
i to miałaś na myśli. Will zamrugał kilka razy.
-_____, chyba nie mówisz P O W A Ż N I E. - opuścił
dłonie z wrażenia – Nie porzucę jej! Ale nie mogę mieć dzieci!
Nie z HANNAH!
-Cóż, kurwa. Will, może powinieneś myśleć o tym
zanim w niej doszedłeś? - wywróciłaś oczami – Jesteście razem
od .. roku? To całkiem ładny czas, pomyśl o ślubie.
-Ś L U B I E?! - wykrzyczał – Boże, co za pierdoły
wygadujesz
-Mówię poważnie! - uderzyłaś otwartą dłonią w
stół
-Oszalałaś!
-Nie widzisz tego, że to ty tutaj zachowujesz się
jak ostatni chuj? - wycedziłaś na niego. Jego oczy patrzyły się
wprost na Ciebie, chwycił Twoją dłoń, która była na stole
-Nie widzisz tego, że ja... ja.. - drżał. Twoje
serce biło tak cholernie szybko, że zaraz pewnie wyskoczy Ci
gardłem. Zabrał rękę – zapomnij.
-Nie, co? - zapytałaś szybko, za szybko. Uniósł
brwi, zauważyłaś jak kącik jego warg unosi się na krótką
chwilę do góry.
-Nie, nic. Zaraz wrócę. Zamówię nam burrito. -
wstał szybko i poszedł do lady. Dobry Boże, co to było? Czy on...
właśnie... prawie...
NIE! Pamiętaj, ten koleś nadal ma dziewczynę,
która jest w ciąży. Mimo to czułaś niewielkie motylki w
swoim brzuchu. Westchnęłaś i popatrzyłaś na telefon. Czas zacząć
odpisywać ludziom, na co czekasz.
Ty/Jackie: Hej, żyję. Przepraszam za tamto.
Naprawdę
Ty: Zadzwonię do ciebie później i o wszystkim
opowiem. Chcę być teraz sama.
Ty: Kocham twoją słodką buziuchnę
Ty/Papyrus: Hej! Dziękuję za sprawdzanie czy
jeszcze dycha. I przepraszam! Jest ok! Ale w tym tygodniu nie wpadnę
na Nockę Spaghetti. Może za tydzień? :)
Ty: Mam nadzieję, że dobrze ci w pracy!
Zatrzymałaś się na imieniu Sansa przez chwilę.
Powinnaś do niego napisać. Jeszcze nigdy wcześniej nie czułaś
się tak rozbita jak tamtej nocy, znowu był świadkiem tego jak
doprowadzasz się do skrajności. Czułaś się strasznie, tak jak
wtedy kiedy raz (i całe szczęście jedyny) pokłóciłaś się z
Jackie, lecz z jakiegoś powodu to bolało jeszcze bardziej. Starałaś
się zrozumieć własne uczucia, znasz tego typa od dwóch miesięcy
więc to naprawdę dziwne, że wywołuje w Tobie tak silne uczucia.
Zdecydowanie stał się częścią Twojego życia. To przez to, że
jest sąsiadem? Nie, nie tylko. To przez to, że z nim i z jego
bratem spędzasz naprawdę dużo czasu. Byli Twoimi przyjaciółmi.
Sans jest zabawny, słodki, czarujący, trochę dziwny (ale kto jest
normalny?), no i świetnie się przy nim odpoczywa. Jeżeli nie
bierze się pod uwagę tego, że jest szkieletem ... to jest naprawdę
wspaniałym towarzyszem. Uśmiechnęłaś się lekko myśląc o nim.
-Nie wiedziałem, że burrito tak cię ucieszy –
powiedział Will wracając z zamówieniem na tacy. Wyrwałaś się z
myśli i nerwowo zaśmiałaś chwytając za swoją porcję
-Jedzenie zawsze mnie cieszy. Burrito to namacalna definicja
szczęścia – wgryzłaś się. Przyglądał Ci się przez chwilę,
a potem uśmiechnął
-Słuchaj _____. Przepraszam. Byłem nieuprzejmy.
Jesteś dla mnie naprawdę kimś ważnym i ... - przerwał na chwilę
wpatrując się w swoje burrito zastanawiając się nad czymś bardzo
długo - ... chcę abyś nadal była w moim życiu. Nie chcę
schrzanić tego co jest między nami.
Patrzyłaś na niego z uwagą i żułaś. O co mu
właściwie chodziło? Nic nie odpowiedziałaś, tylko żułaś i się
gapiłaś.
-Poradzę sobie jakoś z Hannah. Chciałem tylko,
abyś wiedziała dlaczego byłem takim dupkiem wtedy. Nadal się
przyjaźnimy?
-Nadal. Zawsze jesteśmy przyjaciółmi, debilu –
opuściłaś jedzenie
-Iiii niech to lepiej zostanie między nami –
powiedział szybko – Nie mów nic Jackie
-Zgoda
-I nie kontaktuj się z Hannah. Strasznie to wszystko
przeżywa
-To dla niej też było zaskoczenie? - Will wzruszył
ramionami
-Powie ludziom w swoim czasie. Ty jesteś pierwszą
osobą jakiej o tym mówię
Zaniemówiłaś. Zaczęłaś się zastanawiać jak to
wszystko dalej się potoczy, co się zmieni. To właściwie nie
dotyczyło Ciebie, ale z jakiegoś powodu czułaś się ich wpadką
dotknięta.
-Chciałem też powiedzieć, że nie przepadam za
twoim przyjacielem – dodał upijając napoju. Przełknęłaś
z trudem
-Proszę nie mów że chodzi ci o Papyrusa, to
chodzące słoneczko – otworzyłaś szerzej oczy. Will lekko się
zaśmiał.
-Nie, nie. To dobry dzieciak. To jego pierwszy dzień
pracy właściwie, zaczął z samego rana. Wprowadziłem go do
zakładu i powiedziałem Larremu aby do mnie dzwonił gdyby były
jakieś problemy – Larry był szefem kuchni, o ile dobrze
pamiętasz. Will mówił o nim wiele miłych rzeczy – Wziąłem
sobie dzisiaj długą przerwę obiadową – dodał. Westchnęłaś,
zadowolona, że Papyrus ma pewną pracę.
-Więc mówisz o Sansie – mruknęłaś. Przytaknął,
jego usta skrzywiły się jak usłyszał jego imię
-Proszę, powiedz mi że nie jesteś z nim blisko,
_____
-Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi – nie wiedziałaś
czy nadal jest to prawdą – To znaczy, żyje przecież naprzeciwko
mnie. Często się spotykamy. Nie żartowałam kiedy mówiłam, że
jest super.
-Jest niebezpieczny
-Oh BŁAGAM. Nie bądź takim... ignorantem! -
warknęłaś – Wiem, że jest szkieletem i takie tam, ale jego brat
też jest i... - Will złapał Cię za wolną rękę. Zauważyłaś,
że jego dłonie drżą i są zimne. Mocno Cię ścisnął
-NIE! To nie dlatego, że jest potworem. Mówię
poważnie. Nie podoba mi się sposób w jaki na ciebie patrzy, i
sposób w jaki o tobie mówi, o nas i ... - zadrżał – Gadaliśmy
trochę po tym jak sobie poszłaś. To nie była przyjemna
wymiana zdań – zamarłaś, nie tego się spodziewałaś. Tak nie
miało być!
-NA BOGA proszę, powiedz, że nie walczyliście ze
sobą. Proszę. - popatrzyłaś mu prosto w oczy, ale on szybko
odwrócił swoje, to mówiło więcej niż tysiąc słów. - Ugh,
faceci. Pozwól im się spotkać, uchlać i zaraz zaczynają bić się
na kutasy.
-Ta, cóż. Myślę, że tę walkę bym wygrał – mruknął nerwowo. Przyglądałaś mu się zdziwiona –
To szkielet – dodał szybko – Wiesz. Kości.
-Ta, mów co chcesz
-Tak między nami. Jesteś moją przyjaciółką.
Dlatego chcę abyś wiedziała że jest popierdolony. Zrób mi
przysługę i.... trzymaj się od niego z daleka, dobrze? -
powiedział niskim, stanowczym głosem. Z jakiegoś dziwnego powodu
poczułaś dziwne deja vu gdzieś w tyle głowy, ale je zignorowałaś.
-Pomyślę o tym. Jeszcze nigdy mnie nie okłamałeś
– rozsiadłaś się wygodniej. Will wypuścił powietrze przez nos
-Dzięki. Martwię się o ciebie – uśmiechnął
się słodko. Odwzajemniłaś ten gest i zaczęłaś się śmiać
-Umiem o siebie zadbać. Robię to od dawna –
wywróciłaś oczami – Ale miło wiedzieć, że się o mnie
martwisz.
-Zawsze się martwię – ugryzł swoje burrito
Wasza dwójka rozmawiała później o mniej istotnych
rzeczach, przeważnie o jego restauracji. Po skończonym posiłku
czułaś się lepiej i byłaś zadowolona, że tutaj wpadliście.
Twój brzuch przestał grać Ci marsza. Will odprowadził Cię też do
mieszkania, obejmował ramieniem jakby nic się nie stało.
Śmiałaś się z jakiejś głupiej rzeczy zadowolona, że wszystko
wróciło do normalności.
-Dobra laseczko – powiedział stojąc w progu –
Wracam do pracy. Pamiętaj tylko co powiedziałem, dobra? - dodał
zerkając na drzwi Twoich sąsiadów. Westchnęłaś lekko
-Ta, jasne. Upewnię się, że żaden boogeman minie
nie pożre – ściszyłaś głos.
-Uważaj na siebie młoda panno – chwycił za Twoją
dłoń i pocałował jej wierzch
-Bleee! Wynocha idź już sobie – zaśmiałaś
się. Will zrobił krok do przodu zmniejszając dystans między wami,
jego twarz była niebezpiecznie blisko Twojej. Zatrzymał się na
chwilę. Twoje serce zamarło. To za dużo jak dla Ciebie. On
pocałował Cię... w czubek głowy.
-Do zobaczenia później laseczko – szybko zaczął
schodzić ze schodów
-Do potem ziomalu
Odwróciłaś się i już miałaś zniknąć w
mieszkaniu kiedy usłyszałaś jego głos z klatki schodowej
-Sans
-will – kurwa jego mać! Naprawdę nie miałaś
ochoty widzieć się z Sansem w tej chwili, ale właśnie stał na
waszym piętrze przyglądając Ci się w drzwiach
-cześć
-Oh! Cześć Sans! - ścisnęłaś klamkę.
Staliście tylko w milczeniu patrząc się na siebie. Powiedz coś
idiotko! Chwila wydawała się wiecznością.
-cóż, narka – otworzył drzwi
swojego mieszkania i wszedł do środka. Zamknął je
szybko i usłyszałaś dziwny dźwięk skrobania. Zamknęłaś swoje
i oparłaś się o nie plecami. Twoja garda opadła. Popatrzyłaś na
telefon, było tam kilka wiadomości.
Jackie: Jestem WŚCIEKŁA na ciebie! Ale i
zadowolona, że wszystko ok.
Jackie: Mam też nadzieję, że Will się gdzieś
zabije
Jackie: Mam łopatę i wiem jak się kopie doły
Papyrus: CIESZĘ SIĘ, ŻE WSZYSTKO DOBRZE. W
PRZYSZŁYM TYGODNIU ZROBIĘ CI EKSTRA SPAGHETTI. MAM TERAZ PRZERWĘ,
MÓJ PIERWSZY DZIEŃ W PRACY MIJA WYŚMIENICIE!
Papyrus: MYŚLĘ, ŻE SZEF Z WIELKA CZAPKĄ NIE
PRZEPADA ZA MNĄ, ALE ZMIENIĘ TO!
Zaśmiałaś się cicho. Z Sansem może różnie się
ułożyć, ale Papyrus zawsze będzie słodziakiem. Byłaś
zadowolona, że chociaż relacja z nim się nie zmieniła.
Praca dla niego była ważna. Dzisiaj postanowiłaś się odstresować
i poczytać sobie. Zostało Ci jeszcze trochę pizzy (prawdopodobnie
nie powinno się jej już jeść, ale zaryzykujesz), czas też
skończyć czytać tę okropną powieść o wampirach. Chwyciłaś za
telefon, chciałaś napisać do Sansa jak zawsze, ale skamieniałaś.
Cholera jasna. Odłożyłaś komórkę na stół, przebrałaś się w
coś wygodnego i poszłaś na balkon.
Dziwne, kartka papieru leżała na Twoim krześle.
Czy to ta sama którą wyrzuciłaś wcześniej? Wygląda na to, że
tak. Mało pamiętasz z tego co miało wtedy miejsce więc może sama
ją tam rzuciłaś? Postanowiłaś ją otworzyć i to co zobaczyłaś
było... dziwne. Nierówne linie... co do diabła? Czy gdzieś nad
Tobą mieszka jakiś matematyk z parkinsonem? Westchnęłaś, nie
chciało Ci się iść do kosza więc wepchnęłaś obrazek gdzieś
na tył książki. Usadowiłaś się wygodnie i otworzyłaś książkę.
Czytałaś aż do wieczora, wtedy też zakończyłaś ostatni
rozdział. Chwyciłaś za telefon, o kilka wiadomości.
Jackie: Zadzwoń! WIEM ŻE JADŁAŚ Z NIM LUNCH!
Jackie: omg
Jackie: Dzwoń
Jackie: Zaraz u ciebie będę
Kurwa! Popatrzyłaś na czas wysłania wiadomości.
Trzydzieści minut temu, więc ona pewnie...
-OTWIERAJ SUKO! - krzyczała na ulicy. Nie miała
nawet zamiaru wchodzić na górę i dobijać się do drzwi.
Widziała światełka na Twoim balkonie. Weszłaś do środka i
otworzyłaś, potem wróciłaś na werandę i usiadłaś na
krześle z kocem na kolanach. Może powinnaś zrobić herbatę? To
nie będzie krótka rozmowa.
Drzwi się otworzyły z hukiem, a w progu stała
Twoja najlepsza przyjaciółka. Zaczęła zmierzać w Twoim kierunku
z groźnym wyrazem twarzy. Wiedziałaś, że wszystkie prawa i racje
są po jej stronie, ma powody by być na Ciebie wściekła.
-Jackie, ja...
-O mój BOŻE. Powiedz mi proszę, że z nim teraz
nie SPAŁAŚ! - krzyknęła, nadzieja malowała się na jej twarzy.
Zaprzeczyłaś
-Nie, Jakcie. Pogodziliśmy się – usiadła na
drugim krześle wplatając palce we włosy
-CO?! Serio? Kocham cię, ale jesteś skończoną
debilką!
-Daj spokój! Pogadaliśmy, powiedział mi o co
chodziło! Teraz jest dobrze – byłaś lekko podirytowana
-Czy ty ... Ja... To było... UGH! - Stanęła na
równe nogi i patrzyła na Ciebie z góry. Była wkurwiona, zupełnie
jak nie ona. Miała gębę nie od parady, w przeciwieństwie do
Ciebie, więc postanowiłaś milczeć przez chwilę, póki sama nie
zacznie pierwsza – Czy ty w ogóle masz pojęcie co się potem
działo?
-Nie! - powiedziałaś – To znaczy, Will powiedział
że pogadał sobie trochę z Sansem i nie było jakoś super fajnie.
Tyle wiem
-Hah! Jak to ładnie zostało ujęte. Cudownie. -
pociągnęła nosem. Uniosłaś brwi - _____, Will wrócił po tym
jak wyszłaś. Wszedł do środka szukając cię, albo czegoś
innego. Zobaczył, że zniknęłaś i stracił nad sobą panowanie.
Podszedł do nas, zaczął krzyczeć na Sansa, zażądał aby wyszli
na zewnątrz. Potem się na siebie darli. Nie wiedziałam co robić,
zaczęłam się nawet zastanawiać czy nie dzwonić po cholerne psy!
- zaczęła mówić głośniej i szybciej – Wyszłam, aby
powiedzieć im aby się uspokoili, a wtedy pierdolony Will UDERZYŁ
SANSA!
-Co zrobił? - zbladłaś
-Taa. Uderzył Sansa. Prawie złamał sobie rękę. Sans tylko stał i mówił jakieś głupie żarty czy coś.
Will się wkurwił jeszcze bardziej i zaczął gadać jakieś chujowe
rzeczy na twój temat i... - głos jej zadrżał – Był okropny.
Paskudny.
-Co się stało?? - Chciałaś znać każdy szczegół.
Chciałaś wiedzieć co Will mówił na Twój temat, co się stało z
Sansem. Powoli nerwy brały nad Tobą górę. Jadłaś z nim lunch! A
on uderzył Twojego przyjaciela! Dlaczego?!
-Słuchaj, _____. Nie znam szczegółów. Naprawdę.
Słyszałam twoje imię. Lecz cokolwiek powiedział, twojemu
kościanemu koledze się to nie spodobało. - pobladła – Will
wtedy upadł na ziemię z łomotem. Sans nawet go nie dotknął,
wskazał tylko na ziemię palcem.
-Jakby... kazał mu siadać? - patrzyłaś się na
nią
-Nie, to nie tak wyglądało. Było strasznie.
Naprawdę strasznie. Lubię Sansa, _____. Serio. A Will to dupek
i tak strasznie go nienawidzę. Ale wtedy bałam się o niego. I bałam
się jak wyszłaś. Panikowałam! - jej oczy zamigotały przez łzy.
Poczułaś się paskudnie – Gdyby nie Papyrus nie wiem co by się
stało.
-Kochanie, cholera jasna. Przepraszam, byłam
samolubną suką – podeszłaś do niej mocno ją przytulając.
Cicho szlochała.
-Nie mówiłam nic Kyle bo nie chciałam aby się
rozzłościł. Ale płakałam cała noc, Boże. To znaczy
powiedziałam mu, że Will zachował się jak skończony chuj i cham,
a ty mach focha, ale... Dlaczego mi nie odpisałaś? Co się stało?
Skamieniałaś. To była Twoja najlepsza przyjaciółka
na świecie. Mówiłaś jej prawie wszystko. Zna chyba nawet Twój
PESEL. Lecz w tej chwili to co działo się w życiu Willa nie
miało znaczenia, nie powinnaś też mówić o ciąży Hannah.
Postanowiłaś więc nieco skłamać.
-Will i ja pogadaliśmy, chciałam mu właśnie
powiedzieć aby się odwalił – powiedziałaś starając się ukryć
prawdę tak bardzo jak się dało – kiedy wszedł Sans. Wygoniłam
więc Willa, nie chcąc walczyć przed Sansem. Byłam zła i wróciłam
do domu.
Jackie patrzyła na Ciebie podejrzliwie.
-To musiała być ciężka pogadanka
-Ta, opowiem ci o niej później. Nie się o tym
mówić teraz
-Dobra. Ja tylko .. - westchnęła ciężko –
Cieszę się, że nic ci nie jest. Boże, jak możesz tutaj tyle
siedzieć? Zamarzam. - zaczęła trzeć swoje ramiona. Zaśmiałaś
się.
-Wejdźmy do środka. Przyszłaś tutaj tylko na mnie
nakrzyczeć, czy zostaniesz na dłużej?
-Zobaczmy jakiś film. Napiszę do Kyle aby wiedział,
że sobie trochę posiedzę
-Ok. Przepraszam Jackie. Naprawdę. Wiesz o tym..
-Wiem, znam cię. I właśnie dlatego jestem, by
przypomnieć ci jacy są ludzie – wzięła telefon i zaczęła
pisać. W końcu podniosła wzrok patrząc na Ciebie – Gadałaś z
Sansem?
-Nie. - szepnęłaś. Przyglądała Ci się
-Powinnaś
-Wiem. Został wciągnięty w gówno-burzę naszej
paczki. Biedaczystko.
-Nie wiedział, że kiedy zaprzyjaźni się z ludźmi
stanie się częścią „Mody na sukces” - zachichotała –
Historia naszego gatunku to jeden, wiecznie niezakończony melodramat. Oto cała
kwintesencja ludzkości.
Wywróciłaś oczami i poszłaś do kuchni
odgrzewając trochę pizzy w mikrofali.
Kolejnego dnia nie wiedziałaś w co ręce wsadzić.
Cieszyłaś się, że pogodziłaś się z Willem, ale byłaś
wściekła że zaatakował Twojego przyjaciela. To było jak nie on,
dlaczego to w ogóle zrobił? No i Sans, o co chodziło z Willem?
Jackie wyjaśniła Ci wszystko i opowiedziała jak było ze
szczegółami kiedy oglądałyście film. Papyrus wparował między nich, łapiąc brata,
odciągając go, wtedy Will wstał, patrzył się na Jackie. Rozpętałaś jakimś sposobem ładne bagno. Musisz pogadać z
Sansem, nie tylko dlatego jak go potraktowałaś, ale też aby
przeprosić go za zachowanie tego dupka. To Ty byłaś przyczyną
wszystkiego, no i jego brat pracował dla Willa...
O Boże. A Will był w Twoim domu wtedy, kiedy
Sans... o rany.. Tak. Musisz się tym zająć. Wzięłaś swój
telefon, nie wiedząc czy jest w domu. Bałaś się też stanąć z
nim oko w oko, w tej chwili
Ty: Cześć, jesteś w pobliżu?
Zaczęłaś przygryzać wargę i gapić się na ekran
komórki, czekając na odpowiedź. Nic. Westchnęłaś nerwowo, ale
czego oczekiwałaś? Może pracować, brać prysznic, jeść, wylewać
tony keczupu na coś tam. Wibracja, szybko popatrzyłaś na telefon.
Sans: ta, mam wolne. co tam?
Ty: Chcesz się spotkać?
Tak, to zdecydowanie lepiej brzmi nić „Musimy
pogadać”. Miałaś nadzieję, że nie odmówi.
Sans: jasne, gdzie?
Ty: The Bean Machine?
Sans: brzmi fajnie, do zobaczenia
Ty: Kiedy?
Sans: jak już tam będziesz, napisz.
Dziwne. Lecz
nie będziesz się z tym sprzeczać. Wstałaś, narzuciłaś na
siebie kurtkę, zerknęłaś na niebo. Wygląda, jakby miało padać.
Złapałaś więc za parasolkę. Oczywiście, mogłabyś zaprosić go
do domu, ale pomyślałaś, że na tego typu rozmowę neutralny grunt
będzie lepszy. Zaśmiałaś się nerwowo. Neutralny grunt. Jezu.
Brzmi jakbyście ze sobą zerwali. Po chwili byłaś już w kawiarni.
Napisałaś do niego.
Ty: Już. Co ci wziąć?
Sans: będę tam za minutę. uh, zwyczajną czarną
kawę
Ty: kk
Sobie wzięłaś latte.
Usiadłaś przy stoliku, który właśnie się zwolnił. Patrzyłaś się przez okno, niecierpliwiąc się. Twoja prawa noga
zaczęła lekko podskakiwać.
-długo czekasz? - Sans stał obok, pojawiając
się praktycznie znikąd. Podskoczyłaś lekko.
-Nie! Rany... Nie zauważyłam nawet, że
przyszedłeś. W ogóle. Masz – podsunęłaś mu kawę. Usiadł
naprzeciw.
-dzięki – mrugnął do Ciebie. Uśmiechnęłaś
się, czując się nieco rozluźnioną.
-Słuchaj, zacznę od przeprosin – miałaś
nadzieję, że to dobry początek – Nienawidzę mieć czegoś na
sumieniu – Sans uniósł brew
-za co chcesz przepraszać? - upił łyk kawy
-Za to, że tak na ciebie wtedy naskoczyłam. Byłam
idiotką. To było chamskie z mojej strony i nie zasługiwałeś
sobie na to. Więc, przepraszam – naprawdę tak myślałaś – Nie
musisz ich przyjmować, chce tylko abyś wiedział że naprawdę mi
przykro.
-przeprosiny przyjęte – powiedział – miałaś rację
Zamarłaś. Nie podobało Ci się to.
-Co masz na myśli?
-nie znam cię – powiedział wzdychając lekko.
Jego zwyczajny uśmiech był jakby... mniejszy, jeżeli można to tak
ująć – ale chcę cię poznać – dodał.
-Co masz na myśli? - zapytałaś zmieszana. Rozsiadł
się wygodnie w fotelu, podciągając lekko rękawy koszuli. Nigdy
wcześniej nie widziałaś jego rąk, dłonie tak, ale nie ręce.
Przyglądałaś się mu przez chwilę, a potem odwróciłaś wzrok
zawstydzona.
-i dokładnie to mam na myśli. słuchaj, wiem że jestem inny.
dziwny, czasami, jasne – wyszczerzył się – ale tańczysz czasem
dookoła tego jak prima balerina, kiedy nie musisz.
-Chciałam być uprzejma. - wzięłaś stanowczo za
duży łyk kawy. Poparzyłaś sobie język, ale mało Cię to teraz
obchodziło.
-i jesteś. ale jak mamy się lepiej poznać kiedy ty
skaczesz robiąc piruety, a trzeba tańczyć foxtrota?
-Wielkie nieba! - klepnęłaś się w policzki obiema
rękami w zaskoczeniu – Zapraszasz mnie na bal? - Sans się
zaśmiał.
-staram się zrobić taneczną analogię – wywrócił
oczami
-Całkiem fajną. Skąd wiesz tyle o tanecznych
stylach? - wzruszył ramionami
-sporo czytałem – uśmiechnęłaś się głupkowato
-Nie wyobrażam sobie jak twoja leniwa dupa tańcuje,
więc to wszystko wyjaśnia – popatrzyłaś przez okno i
westchnęłaś po chwili – Przywykłam do tego, że jestem grzeczna
-z twoim ciętym językiem? - uniósł obie brwi.
Warknęłaś.
-Zamknij się! Jestem pierdoloną damą! - upiłaś
swojej kawy unosząc mały palec do góry. Sans zaśmiał się cicho.
- Mój język jest obiektem zazdrości wszystkich kobiet w okolicy –
szkielet przyglądał Ci się chwilę, a potem parsknął śmiechem
-wszystkich kobiet w okolicy, huh?
-Tak! Nie zapominaj o tym! - wyszczerzył się. Oboje
zaczęliście się cicho śmiać. Popatrzyłaś na kawę – Nadal
jest mi wstyd za to co się stało.
-było, minęło, zapomnijmy o tym
-Taaaa, więc... Jackie wspomniała mi o tym co się
stało jak poszłam – podniosłaś wzrok. Zobaczyłaś jak jego
twarz robi się jakby mroczniejsza, światełka jakie miał w
oczodołach praktycznie zgasły. Poczułaś jak dreszcz przebiegł Ci
po kręgosłupie.
-taaa? - nachylił się nad własnym kubkiem kawy –
co ci powiedziała?
-Wolałabym najpierw usłyszeć twoją wersję, będąc szczerą – powiedziałaś szybko. Sans był
bardzo cicho, zwolnił uścisk na swoim kubku.
-nie lubię gadać na innych – powiedział
lakonicznie
-Sans. - wychyliłaś się przez stół, aby złapać
go za dłoń w przyjacielskim geście. Wyglądał na zaskoczonego.
Była gładka, jak muszla dopiero co wyciągnięte z morza. Nie
puściłaś go. - Czy przed chwilą nie mówiliśmy o tym, aby
przestać dookoła wszystkiego tańczyć na paluszkach? Wiem, że nie
lubisz gadać na innych, ale ta sprawa dotyczy nas. Mój przyjaciel
pokłócił się z moim drugim przyjacielem, a to wszystko z mojego
powodu – Sans westchnął, lecz nie zabrał ręki. Poczułaś
powoli, jak jego palce zaciskając się dookoła Twojej. To
było dziwne uczucie, lecz miłe.
-powiedział coś, czego nie powinien – zaczął.
Czekałaś na więcej. Westchnął – nie powtórzę ci tego, ale taaa, przegiął, ja przegiąłem, paps przerwał
naszą bójkę. wszyscy wrócili do domu.
-Jackie powiedziała, że cię uderzył – byłaś
skupiona – Nie wiem czy to było gorsze dla ciebie czy dla jego
ręki
-dla jego ręki, chyba go rozbolała – zachichotał
lekko
-Domyślam się. No i on ... upadł? - zapytałaś, to
wszystko było takie niejasne. Sans przestał się śmiać. Nie
odpowiedział, zabrałaś swoją rękę biorąc duży, powolny łyk
kawy.
-nie. - Znowu, czekałaś na więcej
informacji. Widziałaś jak Sans walczy z myślami. - jezu, to ja ci
mówię o tym, że powinnaś przestać tańcować dookoła i oto
kurwa jestem, sam kręcąc piruety! - wziął wielki łyk kawy.
Popatrzył na Ciebie całkiem poważnie – słuchaj, możemy stąd
wyjść? wolałbym wyjaśnić ci wszystko w innym miejscu – z
jakiegoś powodu byłaś nerwowa, lecz przytaknęłaś.
-Jasne, możemy iść do mnie, albo do ciebie.
Wybieraj
-do ciebie, jeżeli nie masz nic przeciwko
-Oczywiście, że nie.
Sans i Ty wyszliście przez drzwi. Skręciłaś w
stronę mieszkania, kiedy nagle Sans złapał Cię za kurtkę i
odwrócił w przeciwną stronę.
-nie, tędy, znam skrót. - na jego czole pojawiła
się kropla potu. Był naprawdę niespokojny. Przechyliłaś głowę
na bok w niemym pytaniu, ale poszłaś za nim. Poczułaś się
naprawdę nieswojo kiedy zatrzymał się z Tobą w ślepym zaułku.
-Ty... um... nie masz zamiaru mnie zabić, prawda? -
zapytałaś, śmiejąc się nerwowo. Popatrzył na Ciebie i
potrząsnął głową.
-nie, nie. słuchaj, od teraz chcę być z tobą
szczery
-Tutaj? - pokazałaś na brudną ślepą uliczkę. Pod ścianą
był stos śmierdzących śmieci. - Nie chcę tutaj rozmawiać.
-nie, to właśnie tutaj zacznę mówić ci prawdę
– powiedział – po prostu... chwyć mnie za dłoń, dobrze? -
wystawił swoją kościstą rękę przed Ciebie. Na chwilę
przestałaś oddychać – zaufaj mi.
-Do...dobrze – chwyciłaś go. Uśmiechnął się
szerzej. Nagle poczułaś dziwne wibrowanie w całym ciele, jakby
niewielkie i niegroźne impulsy elektryczne robiły sobie imprezę w
twoim brzuchu. Kolory zaczęły ci się rozmazywać, grunt uciekać
spod nóg tak jakbyś stała na ruchomej platformie na lotnisku.
Wszystko przemieszczało się tak strasznie szybko, uniosłaś nogę
aby zrobić krok. Mrugnęłaś i ... byłaś przed waszym blokiem.
-Co. Do. Kurwy. - szczęka prawie wypadła Ci z
zawiasów. Sans przyglądał Ci się z uwagą, uśmiechając się
nerwowo.
-mówiłem, znam skrót – rozejrzałaś się
dookoła, potem za siebie szukając mrocznej alejki. Nie było jej.
Byłaś na normalnej ulicy. Popatrzyłaś na potwora, a potem na
blok i tak kilka razy.
-Co do kurwy?! - powtórzyłaś. Przeszłaś kilka
kroków po chodniku, Sans złapał Cię za ramię i gwałtownie
cofnął, prawie uderzyła w Ciebie taksówka. Zatopiłaś palce w
swoich włosach i zaczęłaś się śmiać – Co do kurwy! - Sans
przyglądał Ci się niezwykle skupiony. Popatrzyłaś na niego. - To
znaczy... co?! Ja właśnie... Ok! Jak? Jak?! - rozejrzałaś się i
zamrugałaś kilka razy przecierając oczy – Schody. Wyjaśnienie.
Weszliście do klatki, znalazłaś się na piętrze
szybciej niż zawsze. Wskoczyłaś na kanapę.
-Siad. Już. Tłumacz. - tylko tyle byłaś w stanie
powiedzieć. Popatrzył na Ciebie jakby zaczął żałować
wszystkiego. Nie dałaś mu innego wyboru więc usiadł. Złączyłaś
nogi i pochyliłaś się patrząc na niego.
-więc, um...
-JA PIERDOLĘ. To było SZALONE. I świetne. Ale
szalone! Co do kurwy! - twoje ręce wystrzeliły do góry. Oparł się
o kanapę zaskoczony Twoim zachowaniem. Zaczęłaś mówić naprawdę
szybko – To znaczy, byliśmy w zaułku, był paskudny, i
śmierdział. A potem jesteśmy tu. Czy nie powinno nam zejść około
... czekaj.. 15 minut? I te światła.. I to wszystko jest jakbyś
powiedział 'hahaha NIE, jesteśmy w domu skurwysynie' i BOOOM,
jesteśmy i...
Poczułaś jak położył dłonie na Twoich rękach
opuszczając je powoli. Dotykał Cię ostrożnie, przyglądając się
z uwagą, na jego policzkach widziałaś niewielki niebieski
rumieniec.
-już tygrysie, uspokój się. powinienem cię
wcześniej uprzedzić.
-OOOOOOOOOOOOOmójboże. Więc umiesz się
teleportować? - znowu się podekscytowałaś
-tak, zasadniczo. - mruknął zwyczajnie – i
jeszcze kilka innych rzeczy
-SANS – chwyciłaś go za ramiona – Sans.
Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? To było zajebiste! Wiesz
ile byśmy zaoszczędzili na taksówkach? - nagle przerwałaś zdając
sobie z tego sprawę – O mój Boże, tak często braliśmy
taksówki, zmarnowaliśmy tyle kasy! - Sans zaczął się śmiać.
-dowiedziałaś się, że mogę się teleportować i
to jest pierwsza rzecz o jakiej pomyślałaś?
-Oczywiście! - powiedziałaś prostując się –
Jestem praktyczna, masz mi to za złe? - puściłaś go – Czy to
znaczy, że Papyrus też może się teleportować?
-co? nie. nie. każdy potwór jest inny. - Zamrugałaś.
-Więc to tak... jak jakieś sekretne moce, czy coś?
- Sans wywrócił oczami, światełka w jego oczodołach zamigotały jaśniej
-ciekawy sposób wyjaśnienia, ale tak, właściwie
to tak. każdy potwór ma inną magię – wciągnęłaś powietrze
przez nos
-Więc to była magia? Więc kiedy mówiłeś o niej
przy jedzeniu, nie żartowałeś?
-tak jakby – powiedział – to naprawdę długi i
skomplikowany proces, wyjaśnię ci go innym razem, teraz mam
ważniejsze rzeczy na głowie. - uniósł brwi. Zamknęłaś usta,
starając się uspokoić. - tak jak mówiłem... um... umiem też
kilka innych rzeczy – otworzyłaś szerzej oczy
-Pokaż
-a co ja, koncert życzeń?
-Czy właśnie mi odmówiłeś? Bo to trochę tak
brzmi. - Sans wyszczerzył się.
-sama się o to prosiłaś – powiedział. Jego lewe
oko nagle zaświeciło niebieskim światłem, dookoła którego
zaczął pojawiać się mały płomień tego samego koloru.
Dziiiiwne. Kolejną rzeczą jaką zaobserwowałaś było poczucie
otoczenia przez energię, jakbyś stała między dwoma wielkimi
magnesami. Włosy stanęły Ci dęba na rękach. W Twoich oczach
widać było strach, powoli i zwyczajnie uniósł troszeczkę swoją
dłoń, a wtedy ta niebieska poświata uniosła Cię do góry. I
zatrzymałaś się tak, z poczuciem ciężaru w klatce piersiowej
oraz tkwiąc w zawieszeniu nad kanapą
-Coooooo?! - popatrzyłaś na niego, a potem na
kanapę. Leniwie przesunął rękę w lewo, Twoje ciało za nią
podążyło. Zasłoniłaś usta dłońmi, o nie tego jest za wiele.
Byłaś całkowicie zaskoczona. Kolejny ruch ręki i wróciłaś na
kanapę. Płomień w jego oku zaczął jakby rozpływać się w
powietrzu, a po chwili wróciło do normalności. Wplotłaś palce we
włosy i po prostu się na niego gapiłaś, Twoja szczęka mogłaby
teraz równie dobrze leżeć na podłodze.
Sans badał Cię, przyglądał się Twojej reakcji,
starając się odczytać mowę Twojego ciała. Skoczyłaś na kolana
będąc ciągle na kanapie i ponownie chwyciłaś go za ramiona.
-TO....BYŁO...ZAJEBISTE! - zauważyłaś kroplę
potu na jego czaszce. Zdecydowałaś ściszyć ton – Przepraszam,
przepraszam! - wycofałaś się – O mój Boże, o mój BOŻE! Ja
nigdy... to było... wow! - Twój umysł był przeciążony, kobieto
a ty myślałaś że teleportacja to coś wielkiego. Cóż, kurwa, to
BYŁO świetne, lewitowałaś i ..
Oh, ... i przypomniałaś sobie dlaczego Sans
mówi Ci o swojej magii.
Pozbierałaś się i usiadłaś na stopach.
-Dobra. Skończyłam odpierdalać. Chyba już
wiem co spotkało Willa, tylko że w inny sposób – powiedziałaś
spokojnie. Sans wyglądał na ekstremalnie zawstydzonego, ale
przytaknął. Westchnęłaś i podrapałaś się po tyle głowy.
-słuchaj...
-Możesz kogoś zabić za pomocą tego? - zapytałaś
nagle. Sans mrugnął
-nie będę kłamał, mogę, ale muszę się naprawdę
postarać – powiedział szczerze – ale jeżeli zrzucisz człowieka
z klifu to tez umrze, na jedno wychodzi.
-Więc to co mu zrobiłeś nie miało go zabić
tylko... przytrzymać przy ziemi, tak? - Sans chwilę milczał
-nigdy bym go nie zabił, nie jestem mordercą –
tyle. Drgnęłaś w odpowiedzi, więcej nie dostaniesz. Oboje
siedzieliście przez chwilę rozmyślając o tym co właśnie miało
miejsce.
-Zabiłeś już kiedyś kogoś?- wypaliłaś znikąd i
zaraz pożałowałaś pytania. Sans przykurczył się lekko.
-nie. - znowu, tylko tyle. Jednak było coś
dziwnego, niewłaściwego w tej odpowiedzi. Postanowiłaś nie
naciskać. Cmoknął – raaaany, niektórzy nazywają nas monstrami,
a nie mordercami
-Chodzi mi o to, że masz pieprzone magiczne moce.
Gdybym ja takie miała, żadna dziwka nie weszłaby mi już w drogę
– pociągnęłaś nosem i wyszczerzyłaś się głupkowato. Sans
zaśmiał się.
-i właśnie dlatego nie masz żadnych mocy, może to
nawet i lepiej – oboje uśmiechaliście się do siebie. Powoli
zaczęłaś się odprężać.
-Cieszę się, że pogadaliśmy. Byłam kretynką.
Jeżeli mam być z tobą szczera Sans, bałam się, że spierdoliłam
– uśmiechnęłaś się przepraszająco
-nie dostałaś mojej kartki?
-Jakiej kartki? - byłaś zmieszana
-wsadziłem jedną w twoje drzwi tamtego wieczora,
ponieważ uważałem, że też zawaliłem sprawę – przyglądał się
rękawom swojej kurtki – a kiedy zobaczyłem światła w twoim
mieszkaniu to podrzuciłem kolejną. wiem że to głupie...
-Zaraz, to byłeś ty? - zapytałaś – Co to do
diabła było? Te dziwne znaki? - Sans stęknął i potrząsnął
głową
-to najlepszy rysunek jaki mogłem zrobić stanu
idaho. nie jestem artystą
Przyglądałaś mu się przez chwilę, a potem
zalałaś się śmiechem. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej
wyglądał na zbulwersowanego Twoją reakcją
-O mój Boże, to było IDAHO? - zapytałaś –
Myślałam, że to Illuminati wysłali mi jakąś pokręconą
zakodowaną wiadomość – powiedziałaś sarkastycznie
wyszczerzyłaś się do niego. Rzucił Ci piorunujące spojrzenie.
-potrzebuję teraz poduszki-zamknij-się – Iiii
przez te słowa śmiałaś się jeszcze bardziej, starałaś się
powstrzymać, ale w efekcie oplułaś się. Sans zaczął się nerwowo
rozglądać po pomieszczeniu, aby ukryć własny wstyd, wtedy
zauważył kwiaty na stole. - ładne – zaczął się wychylać w
ich kierunku – skąd je masz? - powędrowałaś wzrokiem w kierunku
tego na co się patrzył. Bez owijania w bawełnę.
-Will – sapnęłaś – jego sposób na przeprosiny
– Sans cofnął się i usiadł na kanapie rozsiadając się
wygodnie
-ktoś JEST mi winny wyjaśnienia – uniósł brew.
Jak on to robi? Kiedyś będziesz musiała się go o to zapytać.
-Ale, że niby TERAZ? - oniemiałaś
-znasz lepszy czas na to? - wyszczerzył się
głupkowato – dajże spokój, właśnie zabrałem cię na prywatny
pokaz davida copperfielda, myślę że to sprawiedliwy układ. -
Jęknęłaś.
-Dobra, dobra – westchnęłaś ciężko –
Powiedziałabym, że chce się napić, ale myślę, że skończyłam
z alkoholem do końca roku – Sans zaśmiał się lekko
-to chyba złe wieści dla ciebie i dla mnie
-Więc, Jezu... od czego mam zacząć? - rzuciłaś
się na poduszki układając swoje ciało obok niego – Znam Willa
od zawsze. Od szkoły wyższej. Mieszkaliśmy w tym samym akademiku i
bardzo często na siebie wpadaliśmy. No i od tamtego czasu...
Biegałam za nim jak mały piesek starając się dobrze przy nim
wypaść
-co masz na myśli?
-Oh, znasz te historie. Jednostronna miłość, albo
coś takiego. Nie wiem. Nigdy jakoś nie zależało mi na żadnym
facecie póki go nie poznałam. Lecz bez względu na wszystko, bez
względu na to jak się starałam nic nie wychodziło. To kobieciarz,
i bywał singlem za krótko bym mogła wkroczyć do akcji. Więc
zaczęłam się rozglądać za kimś – zaśmiałaś się słabo –
A potem z nim zerwałam, tylko po to by być z Willem w czasie między
jego dziewczynami. Brzmi żałośnie. Wiem. - Sans skrzywił się.
-nie. wiem co to za uczucie, kiedy zależy ci na kimś
komu zależy na kimś innym
-Naprawdę? Więc powinieneś też wiedzieć jakie go
jest kurewsko frustrujące kiedy ta osoba nie chce zniknąć z
twojego życia – wyprostowałaś nogi i położyłaś je na jego
kolanach – Ojjj przepraszam
-spoko, rozwalaj się
-Dobra. Będę. To i tak mój dom –
bezceremonialnie położyłaś obie nogi na nim. Wzruszył
ramionami. Mogłaś czuć jego kości, początkowo
było niewygodne, ale szybko się przyzwyczaiłaś – W każdym
razie, po pewnym czasie zdałam sobie sprawę z tego, że staczam
się. Miałam nadzieję, że coś się zmieni, ale Will... on po
prostu lubił mieć mnie przy sobie. Nie wiem. Tak na zapas.
-na zapas? - położył ręce na Twoich nogach
rozsiadając się wygodnie
-Taaa. Kiedy schrzaniło się z jego wcześniejszą
dziewczyną, ja byłam na zapasie
-ale mówiłaś, że się nie umawialiście?
-Bo się nie umawialiśmy – powiedziałaś szybko –
Przyszedł do mojego domu w środku nocy, zapłakany i osowiały,
został na około tydzień. Miałam wtedy najlepszy seks w moim życiu
i... - zatrzymałaś się, poczułaś jak Sans mocno zaciska palce na
Twoich nogach – Wiesz, jeżeli nie chcesz mnie słuchać powiedz,
stary. - Popatrzył na Ciebie, światełka w jego oczach były ledwo
widoczne.
-mów dalej – rozluźnił uścisk – chyba wiem
dokąd zmierza ta historia
-Taaa. Mówił mi jaka jestem cudowna, jak bardzo
mnie kocha, jak wiele dla niego znaczę... A potem po tygodniu
przeniósł się do nowej dziewczyny. Jak taka chorągiewka na
wietrze. Powinnam zapisywać takie zachowanie w moim kalendarzu –
zaśmiałaś się, lecz w tym śmiechu nie było ani odrobiny radości.
-dlaczego nadal się z nim kolegujesz? - zapytał.
Wzruszyłaś ramionami
-Nie wiem. Przyjaźniliśmy się od lat. Pomijając
tych kilka dziwnych epizodów, naprawdę się dogadujemy, jako
przyjaciele. Jest naprawdę fajny – powiedziałaś – W razie
kłopotów jest, tratuje swoich przyjaciół jak złoto,
zawsze zrobi ci jakąś przysługę... to nie jest kompletny dupek. W
tym wszystkim też jest moja wina, naprawdę – Sans nic nie mówił
– Gdybym tak bardzo za nim nie ganiała, to może on zacząłby się
uganiać za mną? A może wcale byśmy się nie ganiali i byli razem?
-wtedy to on ganiał za tobą – w jego głosie
słuchać było nienawiść. Mrugnęłaś
-Co dokładnie słyszałeś?
-dość dużo – nie dodał nic więcej.
Zarumieniłaś się – ale nie jesteś idiotką, wiesz co mówiło
jego ciało, co mówiło twoje ciało – Uniosłaś brwi nie wiedząc
jak masz zareagować na jego słowa.
-Wiiiesz, to ta faza księżyca kiedy kobiety mają
swoje potrzeby – starałaś się rozbawić nieco ten temat. - Wiem,
że powinnam dać sobie spokój z tym gównem. Wiem to od dawna, z
czasem to się pogarsza. Wtedy przesadził – zaśmiałaś się –
Nie wiem za wiele o potworach, ale samotni ludzie są bardzo zdesperowani –
Sans pogłaskał Cię po nodze
-to spotyka nawet najlepszych z nas
-Wiesz, mam taką jedną zaba... - zamarłaś.
Popatrzył na Ciebie czekając aż skończysz. Ok. Sans to świetny
przyjaciel i czujesz się przy nim naprawdę rozluźniona, ale to nie
jest Jackie. Uspokój się - ...wę. Lubię biegać. To pomaga.
-nie przypominam sobie abym widział cię biegającą.
chyba że biegasz od sklepu do domu
-Bo wezmę poduszkę-zamknij-się – uniosłaś brew
-to wyzwanie?
-Proszę nie. Naprawdę Cię lubię. - szturchnęłaś
go w bok swoją nogą. Zaśmiał się.
-dobrze, dobrze. przestanę zanim powiem jakiś głupi
żart – zaczął wstawać, lecz powstrzymałaś go nogami – co?
-Zniszczę cię – Chciał coś powiedzieć,
lecz Ty podskoczyłaś do niego naprawdę szybko. Pamiętasz jak
wspominał Ci o tej delikatnej kości w której ma łaskotki? Jak
trochę się zabawisz przez koszulkę, powinno być dobrze. Kiedy jej
dotknęłaś i zaczęłaś go łaskotać, aż zawył. Cofnęłaś się
w obawie, że go zraniłaś. Oboje patrzyliście się po sobie przez
chwilę.
-tak chcesz się bawić? - uśmiechnął się przebiegle.
-Pfff, dawaj co tam masz – poruszałaś palcami i
brwiami, szykując się na jego ruch. Zobaczyłaś jak jego lewe oko
zaświeciło się na żółto i nagle był już za tobą. Czułaś
jego ciepły oddech na karku. Stanęła Ci gęsia skórka,
elektryczne dreszcze tańczyły na Twoim ciele, starałaś się
zrozumieć co właśnie miało miejsce. Oh, raaany, jakąś godzinę
temu teleportował was pod pieprzony dom!
-myślę, że to był błąd. - szepnął i nagle
jego palce były już na Twoim ciele, łaskotał Cię jak opętany.
Zaczęłaś się zwijać ze śmiechu, starając się go odepchnąć.
Nigdy nie byłaś dobra w tego typu zabawach i grałaś nieczysto,
dlatego zamachnęłaś się głową i zderzyłaś z nim, a potem
odskoczyłaś od niego na kanapie zdając sobie sprawę, że
zamieniliście się teraz miejscami. Poczułaś na policzkach łzy
śmiechu. W końcu podczołgałaś się do niego. Oddychał ciężko
i również się śmiał.
-Dobra! Dobra! Poddaję się! Zaraz posikam się w
majtki – krzyknęłaś łapiąc go za nadgarstki w obronie. Dyszał, i niebieski rumieniec pojawił się na jego twarzy – To
był błąd! Jesteś mistrzem. O mój Boże. Nigdy więcej – Sans
zaczął się śmiać i przystawił szybko swoje czoło do Twojego.
-to dobrze, bo właśnie się zmęczyłem, nawet
bardzo – wyszczerzył się głupkowato. Praktycznie krzyknęłaś
-ZNISZCZĘ cię! - odepchnęłaś go od siebie.
Popatrzyliście się po sobie i zaczęliście chichotać. -Zaraz
wrócę, naprawdę muszę siku – poszłaś do łazienki. Ciągle
śmiałaś się pod nosem. Popatrzyłaś na odbicie w lustrze.
Dzisiejszy dzień szybko się zmienił. Zaczął się chujowo, a
teraz jest bardzo fajnie. Otarłaś pot z czoła, a potem wróciłaś
do Sansa. Stał przy drzwiach wyjściowych.
-papyrus mówił, że nie wpadniesz na
jutrzejsza nockę spaghetti... to nadal aktualne? - Potrząsnęłaś
głową
-Chyba by mnie postało do reszty. Pogodziliśmy się
więc wpadnę – uśmiechnęłaś się do niego – Wiesz, że ty i
ja zachowujemy się naprawdę głupio?
-jesteś jedyną osobą jaką znam, która doprowadza
mnie do tego stanu – niewielkie niebieskie światło pojawiło się
na jego twarzy, pokazał na kanapę.
-Co? Prawie wygrałam z tobą bitwę na łaskotki!
Dobry jesteś – parsknęłaś, a potem położyłaś ręce na
biodrach. Stałaś tak przez chwilę i powiedziałaś – Hej,
szczerze uprzedzam. Mam problemy z określeniem cudzej przestrzeni
osobistej. Nie chcę abyś czuł się przy mnie jakoś nieswojo czy
coś, więc powiedz mi jeżeli przekroczę linię. - Sans zarechotał
-a to powinienem mieć jakieś linie? - zapytał –
jest dobrze, i to samo jeżeli przegnę, mów. byłoby jednak fajnie
gdybyśmy nie przesadzali z tymi walkami, łaskoczą moją dodatkową
kość
-WYNOCHA! - udałaś złość
-rany, rany, dobra, dobra, do jutra – wywrócił
oczami dramatycznie. Popatrzył jeszcze za siebie jak wychodził,
westchnęłaś. Potem popatrzyłaś na telefon i napisałaś do
Jackie.
Ty: Pogodziłam się z Sansem! Wszyscy mogą
wyluzować! Jest dobrze! Mieliśmy naprawdę fajną pogadankę.
Zastanawiałaś się, czy powiedzieć jej o jego
magii. Pewnie już jakoś zdaje sobie z tego sprawę. Zapytasz Sansa
o pozwolenie najpierw.
Jackie: Mówiłam. Ciesze się. On jest słodki
Jackie: I nadal nienawidzę Willa
Po chwili przyszedł tez sms od Kyle
Kyle: to śmieć. śśśśśśśśśśśśśśśmieć!
Ugh, ta dwójka. Jeżeli miałabyś wskazać
kogoś kto zna Cię na wylot to będą oni. Lecz powoli Sans tez się
taki staje. Ma przynajmniej pojęcie większe niż inni. Wiedziałaś,
że powinnaś dać sobie spokój, iść do przodu. Ale trudno Ci
było. Znałaś Willa od tak dawna, był przystojny. No i naprawdę
był dobry jeżeli chodzi o seks. O nie, nie żartowałaś wtedy. Czekałaś na niego jak jakaś księżniczka uwięziona w wieży, a
on uchlał się w tawernie.
Westchnęłaś i przygotowałaś się do snu. Przed
położeniem się szybko napisałaś do Piotrka, że pojawisz się
jutro w pracy. Czułaś się jak jakaś głupia królowa dramatów!
No ale teraz skoro wszystko już jest wyjaśnione, nie ma się o co
bać. Dzień był niezwykły. Pomyślałaś, a wtedy przypomniałaś
sobie pieprzoną twarz Sansa. Rumienił się na niebiesko... czyli
tamto nie było przez pikantne jedzenie? Wtedy też się R U M I E N I Ł?
Praktycznie o tym zapomniałaś, ale Papyrus rumienił się na
pomarańczowo, to ... bliższy ludziom kolor. Zachichotałaś pod
nosem. Słodko.
Usnęłaś spokojnie i śniłaś o siedzeniu
naprzeciwko ognista. Przyjazne dłonie objęły Cię od tyłu,
nierozpoznany głos mówił Ci niezrozumiałe słowa, lecz jakimś
sposobem czułaś się bardzo kochana. Kiedy popatrzyłaś na dół,
na dłonie zdałaś sobie sprawę, że są to kości.