Obrazek autorstwa: Golen-dragons-flower
Notka od tłumacza: Jest to opowiadanie z serii NSFW, osadzone w alternatywnym uniwersum (AU) gry Undertale nazywanym Underfell.
Czym się charakteryzuje ta rzeczywistość? Frisk dobry - potwory złe.
Floweya w tym wypadku nie ma w opowiadaniu. Autorką jest Golden thread (Lusewing). Co warto jeszcze zaznaczyć? A tak, głównym bohaterem opowiadania jesteś... cóż TY. Tak, Ty. Opowiadania pokroju Postać x Czytelnik
są dość modne poza granicami naszego zaścianka i jakkolwiek za nimi nie
przepadam tak to opowiadanie wyjątkowo mnie do siebie przekonało.
Jeżeli komuś nie odpowiada taka forma tekstu może wyobrazić sobie w roli
siebie np Friska czy własne ulubione OC. Warto jednak zaznaczyć, że
treść jest dostosowana pod kobiecego czytelnika.Główna para to Ty x Sans (Underfell)
W opowiadaniu występuje BDSM,
gdzie kobieta jest uległa, a mężczyzna jest dominujący - jeżeli nie
lubisz takich rzeczy - zrezygnuj z dalszego czytania (chociaż pewnie
będziesz żałować). To by było chyba na tyle.
Oryginał: klik
Spis treści:
Rozdział XI - Żar (obecnie czytany)
/Na prośbę autora - dalsze tłumaczenie zostało przerwane./
Pobudka nie była miła. To nie pierwszy raz kiedy zostałaś
gwałtownie wybudzona i zdecydowanie nie ostatni. Czułaś się
lepka od własnego potu i pusta w środku. Sen okazał się wędrówką
po ciemności, choć mimo to i tak odpoczęłaś. Twoje ciało i
dusza walczyły z dzielącym was dystansem, bolało choć
nie tak bardzo.
Co się stało? Do czego doprowadził Cię los? Masz być maszynką
do pieprzenia dla parszywego demona? Chciałaś się ruszyć, ale
zdałaś sobie sprawę z tego że nie możesz złapać oddechy, choć nic
nie blokowało już Twoich ruchów. Plecami byłaś odwrócona do
ściany, zaś przed sobą miałaś Sansa. Leżał na boku, dłoń
trzymając pod Twoją głową, była to najbardziej niewygodna
poduszka na świecie. Druga obejmowała Twoje biodra. Trzymał
Cię mocno w swoim uścisku. Czułaś jego kości na swojej skórze,
lecz całe szczęście nie widział jak bardzo jesteś tym wszystkim
zawstydzona.
Twój oddech był przerywany, wkrótce zaczęłaś się dusić.
Musiałaś się ruszyć. Nie mogłaś już łapać tchu. Wszystko
było takie ciężkie, takie ciasne. Fioletowa poświata w pokoju
zaczęła migotać, oznajmiając, że serce chce do Ciebie wrócić,
że zaczynasz się bać. Zaczęłaś się wiercić.
Sans westchnął i popatrzył na Ciebie, dźwignął się na łokciach
aby lepiej zbadać Twoją twarz. Ten drapieżny wyraz, ta
dzikość w oczach z zeszłej nocy kompletnie zniknęły.
-Już już suczko, oddychaj – Jego dłoń z Twoich bioder
przesunęła się po skórze, kończąc swą wędrówkę na Twoim
policzku – Powoli i spokojnie, wdech i wydech – Starałaś się
odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. Było ciężko. Łzy zaczęły
spływać Ci po twarzy, lekko szlochałaś. Nie możesz nawet
normalnie oddychać. Wszystko było nie tak.
-Ciii, jesteś bezpieczna. Nie masz się czego bać. Nie myśl,
zacznij...
-...czuć. - dokończyłaś, wykrztuszając z siebie to słowo nim
po policzkach poleciało Ci więcej łez - Nie chcę... to... to złe...
Dla...czego m-mi to robisz?
-Oh moja mała ptaszyno, chcę cię uwolnić – wraz z tymi
słowami zaczął wyswobadzać z więzów Twoje
dłonie. Patrzyłaś jak jego kościste palce ostrożnie pozbywają
się sznura jakim Cię skrępował. Na nadgarstkach pozostał ślad
po którym przejechał czule kciukiem.
-Nie rozumiem – To była wolność? Wszystko wskazywało na to,
że nie. Starałaś się skupić, lecz w tej chwili bez duszy, trudno
było Ci zapanować nad myślami.
-Uwolnię cię od zmartwień, od strachu, od bólu. Będziesz
czuła się szczęśliwa, bezpieczna i kochana – pocałował ślady
wczorajszej nocy na Twoich nadgarstkach, zadrżałaś kiedy to
zrobił. Studiował Cię, przyglądał Ci się, skupiał się na
Twoim oddechu. - Moja delikatna ptaszyno. Płaczesz, ranisz się i po
co? Tylko dlatego, że zrobiłem ci dobrze?
-Nie chciałam! Mówiłam nie, ale nie słuchałeś!
-I dlatego płaczesz? Bo mnie nie chcesz? - przytaknęłaś
starając się powstrzymać resztę łez jakie Ci zostały. Chciałaś
go nienawidzić, ale teraz... nie mogłaś. Nie wiedziałaś
dlaczego, ale sposób w jaki się na Ciebie patrzył, w jaki Cię
dotykał, tak delikatnie; tak czule, nie umiałaś tak po prostu go nienawidzić.
- Dobrze ci było, prawda? Zraniłem cię? - ostatnia noc była
mieszaniną strachu i pożądania. Trudno było poukładać wszystko
razem, ale czułaś słodki ból na nadgarstkach. Właściwie, Cię
nie skrzywdził. Ale to nie było dobre! Nie wiedziałaś jak mu
odpowiedzieć więc na koniec spuściłaś wzrok patrząc jak gładzi
Twoje dłonie, wydawały się takie małe w porównaniu z jego. -
Przestań wybierać to co chcesz i czego nie chcesz. Zaakceptuj to co
ci daje, a nigdy tego nie pożałujesz. - Podniosłaś na niego wzrok
i zmarszczyłaś brwi. Masz się poddać? To wybory jakie podejmujesz
określają to kim jesteś. Zawsze można się pomylić, ale i te
sprawiają że jesteś silniejsza, tworzysz swoją osobowość...
prawda? Poczułaś jakbyś się w sobie zapadała, starając się
poskładać do kupy. Twoja dusza cię wołała. - Kochanie, nie
widzisz? - Puścił Twoje dłonie i położył kciuk na Twoich
wargach. Czułaś ciepło od jego kości. To było takie nierealne.
Zamknęłaś oczy myśląc o tym uczuciu, desperacko pragnąc złapać
się czegoś na czym będziesz mogła się skupić.
-Nie musisz się już martwić. Nie ma wyborów. Nie ma zmartwień.
Uczynię twoje życie łatwiejszym, ale wpierw musisz mi zaufać. Nie
skrzywdzę cię kochanie. Jesteś moja na każdy możliwy sposób. Po
prostu się z tym pogódź. - Zamruczał cicho. Mimo to nadal
starałaś się walczyć o swoje.
-Cierpienie jest.... jest częścią życia – Każdy cierpi. To
normalne. To pomaga cieszyć się dobrymi rzeczami i uczy jak
zachować bezpieczeństwo. Nie lubisz cierpieć, ale... to życie,
prawda?
-Dlaczego? - krótkie, proste pytanie, ale nie znalazłaś
odpowiedzi na nie. Starałaś się z trudem zebrać własne myśli.
-Bo... Tak po prostu jest
-Może na powierzchni, ale mała ptaszyno, tutaj ze mną, już
nigdy nie będziesz cierpieć. Nie będziesz płakać – otarł łzy
z Twojego policzka. Potem delikatnie przysunął Cię do swojej
klatki piersiowej, położył szczękę na Twojej głowie i mocno
przytulił. Zadrżałaś, ale wiedziałaś, że nie zrobi Ci krzywdy,
więc szybko się odprężyłaś. Myślenie było trudne.
Potrzebowałaś swojej duszy. Lepiej było teraz odpuścić. Nie
walczyć. Jak tylko puściłaś wolno swoje myśli, natychmiast
usnęłaś. Czułaś się bezpieczna, nawet jak nienawidziłaś tego
uczucia.
Kilka godzin minęło nim znowu się ocknęłaś.
Czułaś się lepiej. Wypoczęta, tak dla odmiany. Nadal byłaś
przytulona do piersi potwora, jego ręka tonęła w Twoich włosach.
-Dzień dobry, kochanie – odpowiedziałaś grzecznie, poczułaś
jak Sans gładzi Twoją głowę. W końcu, ta kupa kości znalazła
siły aby wstać z łóżka. Podniosłaś głowę i popatrzyłaś na
niego. Twój mózg naprawdę zwariował, był przeciążony. Nie
dość, że wcześniej miałaś problemy z myśleniem, tak teraz już
w ogóle nie myślałaś. On był cóż... to były same kości.
Kręgosłup, miednica, kości nóg, nic więcej. Ale byłaś pewna,
że wsadził w Ciebie ... c o ś wczoraj w nocy. To zdecydowanie nie
były jego palce, ani jakaś twarda kość. Potrząsnęłaś głową
starając się rozwiać te myśli. Za wcześnie na to gówno. Sans
znajdował się teraz po przeciwnej stronie pokoju grzebiąc w stosie
ubrań i wąchał te, które nadają się do założenia.
Fuuuuuj. No nic kochana. Rusz się i przybliż do duszy. Z każdym
krokiem łatwiej było się skupić i odzyskać normalny oddech.
Było lepiej. Po kilku głębszych wdechach czułaś się
bardziej... sobą, miałaś większą władzę nad duszą. Nadal
chciałaś ją odzyskać, nadal czułaś się jakby rozerwana na dwie
części, ale było lepiej. Podskoczyłaś kiedy zaatakowało Cię
coś czerwonego. Jakiś materiał owinął się dookoła Twojej
głowy. Walczyłaś z nim chwilę, aż zorientowałaś się że to
ubranie. Koszulka ściślej ujmując. A będąc jeszcze bardziej
dokładnym jego koszulka, którą nosił wczoraj. Patrzyłaś się na
nią z niedowierzaniem.
-Zakładaj. - Odwróciłaś się do Sansa, zakładał właśnie
szary golf, a potem zerknął na Ciebie. Ubrania są cudowne, ale...
cóż... to śmierdzi Sansem, dymem, potem i ... seksem. Czyli
wszystkim o czym najchętniej byś zapomniała. No ale bądźmy tutaj
szczerzy, też nie pachniesz fiołkami.
-Um, a mogę to najpierw uprać? - Wiedziałaś, że nie założysz
na siebie czegoś takiego, jeżeli nie stanie się to choć odrobinę czystsze.
-Heh heh, znowu chcesz być mokra? - W końcu założył na siebie
spodnie, długie, luźne, czarne.
-Nie. - odpowiedziałaś szybko i musiałaś się powstrzymać by
nie dodać czegoś jeszcze. Nie chciałaś go zdenerwować, póki nie
miałaś w sobie duszy. - To po prostu... Ja po prostu ... nie za
ładnie pachnę i ... nie chcę ubrudzić twoich ubrań? - Nie
brzmiałaś nawet zbyt szczerze. Zacisnęłaś palce na materiale.
Całe szczęście, Sans odebrał to jako żart i zaczął się śmiać.
-Suczko, możesz upaćkać moje łachy jak tylko chcesz. Poza tym
– Chwycił za koszulę którą trzymałaś, a potem
przysunął Cię bliżej do siebie i chwycił za kark – Teraz
pachniesz smakowicie – Ugryzł Cię lekko i powoli polizał.
Nie mogłaś nic poradzić jak tylko wzdrygnąć się i obserwować
jak Twoja dusza migocze. Cofnął się trochę i podniósł koszulkę,
wyraźnie chciał Cię ubrać. Uniosłaś ręce do góry i
wstrzymałaś oddech jak tylko wsunął ją na Ciebie. Materiał
przeszedł przez głowę, na chwilę Twój świat stał się cały
czerwony, a kiedy już przeszła mogłaś wypuścić powietrze.
Czułaś się jak dziecko. Tylko, że dziecka nie dotyka się po
skórze w taki sposób. Sans zrobił krok w tył
podziwiając swoją pracę. Skrzyżowałaś ręce na piersi jak
mierzył Cię wzrokiem od stóp aż po głowę. Choć miałaś na
sobie koszulę, w tej chwili czułaś się bardziej naga niż pięć
minut temu.
-Cholera. - Bardziej warknął niż powiedział. - Czerwony
naprawdę ci pasuje – na dnie jego oczu dostrzegłaś pewien dziwny
błysk, kiedy to mówił i się uśmiechał.
Całe szczęście, cokolwiek planował zrobić zostało przerwane
przez nagły dzwonek dobiegający chyba z parteru. Rozpoznałaś, że
to jego telefon, choć Sansowi zajęło trochę rozpoznanie dzwonka. Warknął zdenerwowany, odwrócił się w stronę klatki i
chwycił Twoją duszę. Strach wymieszał się z nadzieją, być
może ją odzyskasz. Uniosła się i poszybowała do Ciebie. Byłaś
kompletna. Objęłaś swoją pierś, tak jak matka obejmuje dziecko.
I wszystko było na swoim miejscu. Wszystko było dobrze. Errr,
pomijając fakt że zostałaś porwana i uwięziona w domu zboczonego
potwora.
-Chodź nim się spóźnimy – Gdzie mielibyście się spóźnić?
Tego nie wiedziałaś. No ale to oznaczało, że wyjdziesz z jego
pokoju, i będziesz mogła zaczerpnąć troszeczkę powietrza. Wraz z
krokami po schodach w dół, zdałaś sobie sprawę, że to był
kolejny telefon od tajemniczego Papsa. Po kręceniu się w
kółko po pokoju, w końcu kościotrup chwycił za komórkę i usiadł na kanapie.
-Ta, ta. Jestem – Głos po drugiej stronie słuchawki był
cichszy niż ostatnio, więc nie byłaś w stanie usłyszeć o co
chodzi – Daj mi pół godziny – to pierwszy raz kiedy widziałaś
Sansa takiego nonszalanckiego wobec kogokolwiek. Cóż, wobec
kogokolwiek innego niż Ty – Powiedziałem, daj mi pół godziny.
Masz szczęście, że w ogóle przyjdę – I kolejna przerwa,
rozglądał się po pokoju szukając czegoś wzrokiem. - Daj spokój,
wytrzymasz trzydzieści minut beze minie – Nie pożegnał się
kiedy odstawiał słuchawkę. Po przepatrzeniu pokoju udał się do kuchni.
Korzystając z okazji użyłaś nocnika, zdając sobie sprawę że
nie był jeszcze opróżniony. Śmierdział gorzej niż ta koszulka
jaką miałaś na sobie. Chciałaś skończyć nim Sans wróci.
-Wziąłem to dla ciebie wczoraj, nie chcę abyś pokazywała się
tak żadnemu innemu potworowi w Snowdin – to były szorty. Bardzo
krótkie, czarne, no ale przynajmniej w końcu to coś co będziesz
mogła założyć. Podeszłaś do Sansa nie wiedząc co dokładnie
czujesz. Szczęście? Nie, to nie było to. Wdzięczność, tak to
już prędzej. Szkielet przyniósł Ci coś. Dał Ci coś.
-Dziękuję, Sans – Na nic nie czekałaś, miałaś nadzieję,
że pokazanie mu, że bycie miłym dla Ciebie może wiele
zmienić. Lepiej, aby traktował Cię jako osobę, niż jako swojego
zwierzaka. Sans przyglądał Ci się z dziwnym głodem w oczach kiedy
je zakładałaś. Guzik był... cóż, nieco inny niż te do jakich
przywykłaś. Wyglądał jak małe kościste dłonie, które trzeba
było razem połączyć. Jednak nie wiedziałaś jak to zrobić. Może
jest tutaj jakiś magnes? Walczyłaś z guzikiem, Sans w tym czasie
wyciągnął ręce z kieszeni i przyciągnął Cię do siebie
chwytając pewnie za Twoje pośladki. Podskoczyłaś lekko zaskoczona
jego dotykiem.
-Pasują? - przytaknęłaś, z trudem powiedziałaś słowo „tak”
trzymając głowę opuszczoną. Spłonęłaś rumieńcem. - Oh,
suczko, nie ma się czego wstydzić. Popatrz na mnie – Wtedy
klepnął Cię w jeden z pośladków. Krzyknęłaś cicho,
zaskoczona. Zarówno tym gestem, jak i faktem że potem zaczął
łapczywie wbijać palce w Twoje tyły. Oczywiście,
wystarczyła chwila aby jego rozbawiony ton głosu stał się
poważniejszy – Suczko, powiedziałem, popatrz na mnie. -
Podniosłaś swoją twarz. Byłaś pewna, że jest teraz
w tym samym kolorze co ofiarowana Ci koszula. Jego oczy zamigotały.
-Tylko ja mogę je ściągnąć. Zrozumiałaś? - Pociągnął za boki szortów. Powoli przytaknęłaś. - I kiedy powiem, że masz je
zdjąć, zrobisz to natychmiast. W przeciwnym razie... - Przybliżył
się do Ciebie i chwycił za materiał podciągając go do góry. -
Te spodenki staną się znacznie krótsze – Znowu przytaknęłaś.
Ok, bądź grzeczna, aby zachować ubranie. Łatwizna. Dasz radę. No
ale tutaj rodzi się pytanie: dlaczego dał Ci ubrania? To nie tak,
abyś narzekała. Ale myślałaś, że woli jak jesteś... mniej
odziana.
-Grzeczna dziewczynka. Idziemy – Odszedł o Ciebie i chwycił za
kurtkę z kapturem i buty.
-Idziemy? - Zaraz, weźmie Cię gdzieś na zewnątrz? Byłaś
zaskoczona. Jasne, chciałaś uciec, a bycie na dworze ułatwiało
to, ale tam też były inne potwory. Nie wspominając o mrozie, a Ty
nie byłaś zbyt ciepło ubrana. Nie miałaś nawet butów.
-Ta. Zostaniesz z... moim przyjacielem – Nie byłaś pewna jaki
wydźwięk emocjonalny Sans wsadził w słowo „przyjaciel”. Nie
wiedziałaś, że ma też kogoś kogo by tak nazwał. Szczerze
powiedziawszy dom wydawał Ci się bezpieczniejszym miejscem.
-Nie mam butów.
-Nie martw się, to nie jest daleko. Nie mów mi, że masz zimne
stopy – Zaśmiał się i objął Cię ramieniem popychając w
kierunku drzwi. Raaaany, skąd ma taki dobry humor? Oh, no tak.
Biorąc pod uwagę wczorajszą noc... Cóż, odpowiedź na to pytanie
nie za bardzo Ci się spodobała. Drzwi się otworzyły, było
zimniej niż to zapamiętałaś. Przytuliłaś się do niego bliżej
starając się zachować ciepło. Miałaś dziwne wrażenie, że jego
ciało jest jednocześnie gorące i zimne. Popchnął Cię znowu i
zrobiłaś krok do przodu. Ból sprawiał, że szłaś dalej
stawiając kolejne kroki w śniegu. Faktycznie, droga nie była
długa, lecz wydawała Ci się wiecznością. W krótkim czasie
miałaś wrażenie, że Twoje obie stopy zamieniły się w bloczki
lodu. Doszliście do baru z neonowym napisem „Grillby's” nad
drzwiami. Okno obok było zabite deskami.
-Odpierdol się! Zamknięte! - Oh, bardzo przyjazna miejscówka.
Sans jednak nie wyglądał na zniechęconego, pukał dalej.
-Otwieraj Grillby – usłyszałaś ciężki klik zamka, a potem
wejście się otworzyło i dostrzegłaś... człowieka? Wpatrywałaś
się z niego zaskoczona, w jakiś sposób ciepło wypełniło Twoje
wnętrze, a stopy już tak nie bolały. Człowiek. Facet.
Zdecydowanie istota ludzka. Popatrzył na Ciebie i na Twojego
towarzysza, a potem wpuścił was do środka. Nie umiałaś oderwać
od niego wzroku. Prawdziwy człowiek. Żywy. Jest ich więcej? Na to
ostatnie pytanie dostałaś szybko odpowiedź, dostrzegając w
przybytku jeszcze dwoje. Kolejny mężczyzna i młoda dziewczyna.
Niestety, w barze znajdował się ktoś jeszcze. Fiolet. Jasne,
ogniste, fioletowe płomienie stojące za szynkiem. Był ubrany na czarno, tylko kołnierz białej koszuli wystawał mu pod brodą. To musiał
być ich szef. Jakiś inny potwór? Zorientowałaś się, że Sans
stoi obok Ciebie, lecz nie patrzył w Twoją stronę.
-SANS! - krzyknęła młoda dziewczynka i podbiegła do was
omijając kilka stołów. Była wyraźnie zadowolona widząc kościotrupa. Miała może szesnaście lat, albo siedemnaście. Nie mniej.
-Cześć Słodziutka, tęskniłaś? - dziewczyna przytaknęła i
pozwoliła aby pogłaskał ją po krótkich brązowych włosach.
Praktycznie rozpływała się pod jego dotykiem. Rozejrzałaś się
dookoła zakłopotana tym co widzisz. Tych dwóch kolesi pracowało
teraz przy barze nie zwracając na was większej uwagi. Wydawali się
jakby... wyłączeni. Puści. Dreszcz przeszedł Ci po plecach.
Odwróciłaś twarz. Sans nadal był z tą dziewczyną. Co się z
nimi do cholery dzieje? Czy właśnie to ma Ciebie czekać jeżeli
się poddasz? I dlaczego do diabła ona się tak szczerzyła do
Sansa?
Poczułaś ciepło na plecach i przypomniałaś sobie, że nie
tylko ludzie byli w tym pomieszczeniu. Powoli odwróciłaś się i
zdałaś sobie sprawę z tego, że masz właśnie spotkanie
pierwszego stopnia z nowym rodzajem potwora. Może nie miał tego
samego koloru co ogień, ale zdecydowanie pachniał jak taki i
wydzielał ciepło. Nie chciałaś się poparzyć. Jak jego ubrania
nie spalają się? Nie wiesz. Lecz to chyba kolejna dziwność, jaka
składa się na jego osobę. Zauważyłaś, że przygląda Ci się z
uwagą, płomienie na jego ciele zatańczyły szybciej. Naaaawet nie
chcesz wiedzieć jak to się dzieje. Tłumaczenie czegokolwiek
mogłoby być trudne.
Pochylił się w Twoim kierunku. Zrobiłaś krok w tył i
popatrzyłaś na Sansa. Ten był wyraźnie zajęty tamtą dziewczyną
i zdecydowanie nie uzyskasz od niego żadnej pomocy. Popatrzyłaś
raz jeszcze na nowego potwora. Wyciągał rękę w Twoim kierunku i
zatrzymał ją, czekając.
Proszę, nie spal mnie. Proszę nie spal mnie. Błagam nie spal
mnie! Krzyczał Twój umysł niczym modlitwę. Potem uścisnęłaś
wyciągniętą dłoń w geście przywitania. Była... ciepła.
Miękka. Takie miłe przywitanie po spacerze w mrozie. Miałaś już
ją cofnąć, kiedy zobaczyłaś, jak małe fioletowe
płomienie z jego palców oplatają się dookoła Twojej dłoni.
Patrzyłaś niemalże sparaliżowana, jak przystawia Twoją rękę do
swojej twarzy. Poczułaś jak dziwne ciepło przeszywa całe ramię kiedy Cię... pocałował? Zarumieniłaś się. To nazywa się
igraniem z ogniem? Zauważyłaś, że za okularami na nosie migoczą
dwa jaśniejsze światełka. Patrzył się na Ciebie z uwagą. Nie
umiałaś oderwać od niego wzroku. Przybliżył się w Twoim
kierunku. Łał, robiło się gorąco czy to tylko Ty? Nagle ciepło
zniknęło, w jednej chwili między wami stał Sans.
-Cofnij SIĘ! - Cholera! Był wkurwiony. Ten drugi po prostu zrobił
krok w tył i skrzyżował ręce na piersi. Patrzyli się po sobie
nim po chwili Sans chwycił Cię - To był zły pomysł
kochanie. Chodź. - Już mieliście wychodzić, kiedy usłyszałaś
dziwny, nieludzki głos wydobywający się od płomiennego potwora.
-Dokąd? - czy to w ogóle da się nazwać głosem? To słowo
zatrzymało Sansa. Warknął i przytulił cię mocniej nim
ostatecznie podjął decyzję. -Zostaniesz tutaj. Grillby i ja musimy
... pogadać.