Notka od autora: Jest to opowiadanie autorskie w którym czytelnik odgrywa znaczącą rolę. Płeć obojętna. Miłośniczy opowiadań z dreszczykiem oraz duchów znajda tutaj coś dla siebie. Notki +18 będą oznaczone. Zaznaczam jednak, że nie będzie się to odnosiło tylko i wyłącznie do motywów erotycznych, ale także makabrycznych. Główną postać z Undertale jaka się tutaj będzie przewijać to G!Sans.
Wersety jako tytuły poszczególnych rozdziałów zaczerpnięte z wiersza "Syn Cieniów" -Zygmunta Krasińskiego.
Świat w jakim żyjemy jest pełen tajemnic, potwory nie są niczym nowym, ludzie zdążyli już do nich przywyknąć. W obliczu polityki od której już uciekasz, bo nawet nie masz dla niej czasu i sił, oraz głupoty nielicznych jednostek z jaką spotykasz się w internecie, myślisz, że już nic Cię nie zaskoczy. Mylisz się. Postanawiasz zaprosić szkolną outsiderkę na piwo i właśnie ten wypad odmienia całe Twoje dotychczasowe życie.
Spis treści:
Rozdział I - „...boś uczuł, żeś razem” (obecnie czytane)
Rozdział VIII - „Wschodząc i żyjąc – do ciebie wróciły”
Rozdział IX - „Tym są na końcu czym w początku były”
Rozdział X - „Świat jeden ducha z twoim duchem zlany”
Rozdział XI - „Lecz każda dusza na ciebie wyrosła”
Rozdział XII - „I siebie samą w twoje łono wniosła”
Rozdział XIII - „I wie o sobie – że stała się synem”
Rozdział XIV - „Równym ci Ojcze i wiecznie jedynym”
Rozdział XV - „Bo w każdej jeden Ty jesteś o Panie!”
Rozdział XVI - „I w każdej wołasz „ja” a oprócz Ciebie”
Rozdział XVII - „Nigdzie nic nie ma i nic nie powstanie!”
Epilog - „Teraz myśl, kochaj, stwarzaj niebo w niebie”
W r ó b l ó w , 1 8 w r z e ś n i a 1 9 3 7
Letnie powietrze
ustępowało jesiennym wiatrom. Słońce dawno już zaszło za
horyzontem, po niebie leniwie płynęły ciemne chmury. W jednym z
domków siedziały przy świecach, cztery dziewczyny.
-Edyta, jesteś pewna, że
to dobry pomysł? - szepnęła jedna.
-Boisz się Anka? -
zaśmiała się jej koleżanka ustawiając na ziemi tablicę ze
skrzętnie wyrysowanymi ręcznie liczbami i literami, oraz u góry
napisem „tak” i „nie”.
-Oj daj spokój, nie cykaj
się – na ziemi usiadła trzecia, najwyższa. Miała na
imię Mariola, obok niej kucnęła Krysia, jej siostra, najmłodsza
z całego towarzystwa.
Nigdy nie ma jednej
przyczyny i jednego skutku. Dlatego też na jej obecność tutaj
złożyło się wiele czynników. Przede wszystkim rodzice
pojechali do miasta i miało ich nie być na noc. Krysia i Mariola
miały zostać same w domu razem z nestorką, poczciwą babcią
Zosią. Okoliczności te wykorzystała starsza i zaprosiła
swoje dwie koleżanki z klasy na wspólne nocowanie. Mała stanęła
więc przed wyborem, czy chce spędzić ten czas z babcią na
piętrze, która znowu będzie opowiadać jakieś nudne historie,
albo uśnie, albo puści płyty winylowe, które Krysia znała już
na pamięć. Czy może woli spędzić ten czas u boku ukochanej
siostry, starszej od niej o dwanaście lat, wraz z jej koleżankami.
Wybór był szybki i prosty. Inaczej by jej na parterze nie było. Zostawiła starowinkę na bujanym fotelu w pokoju na
piętrze. Możliwość przebywania w otoczeniu starszego rodzeństwa
zawsze jest czymś niezwykłym dla dziecka. To jakby wejście do
zakazanego świata, no i próba zjednoczenia się z krewnym. Bo oto
Mariola uchyla rąbka tajemnicy tego, czym się zajmuje i jak się
zachowuje wśród koleżanek. Krysi dodatkowo nie chciało się spać,
to zapewne z powodu wszystkich emocji kłębiących się w małym
serduszku. Rodziców nie będzie pierwszy raz odkąd pamięta!
Zacisnęła małe piąstki
na materiale sukienki swojej siostry, która przeniosła na nią
pytające spojrzenie.
-Co będziemy tutaj robić?
- zapytała zaciekawiona i zaniepokojona jednocześnie. Choć
podobało się jej to wszystko, w głębi duszy czuła, że robią
coś... zakazanego.
-Będziemy wywoływać
duchy! - Edyta pochyliła się w jej stronę uśmiechając
najstraszniej jak potrafiła.
-Nie strasz jej –
Mariola objęła dziecko ramieniem
-Tak właściwie co ona
tutaj robi? Mówisz, aby jej nie straszyć, a my przecież będziemy
rozmawiać z duuuuuuchaaaaami – Krysia popatrzyła na Edytę robiacą głupią minę. Dziewczynka nie lubiła jej, to znaczy nie
rozmawiała z nią za często, ale skoro chciała, aby sobie
poszła, mała wiedziała, że od tej pory jej nie lubi. Siostra pogłaskała ja czule po głowie.
-I tak by pewnie sama przyszła. - wzruszyła ramionami – To jak, zaczynamy?
-Mam tutaj srebrną monetę
– Ania wyciągnęła ją z fartuszka i położyła na tabliczce.
Starsze dziewczyny popatrzyły po sobie i przytaknęły. Mała Krysia
siedziała między swoją siostrą, a Anią, Edytę mając naprzeciw
siebie.
Babci nie przeszkadzała
samotność, wiedziała, że młodość rządzi się swoimi prawami
dlatego też nie broniła swoim wnuczkom sprosić
koleżanki. Oczywiście, nie wiedziała co one robią pod jej nosem,
słyszała co chwile jakieś śmiechy, podniesione radosne głosy. Choć były głośne, nie przeszkadzało jej to. W końcu,
mieszkały w niewielkim domku położonym w małej wsi, sąsiedzi też
nie będą się o nic złościć. Westchnęła pogrążając się we
wspomnieniach o własnej młodości.
Gdzieś tak koło godziny
drugiej w nocy ze snu wybudził ją przerażony krzyk. Ktoś się włamał? Staruszka w
głębi serca miała nadzieję, że po prostu przestraszyły się
szczura, myszy, czy nietoperza, podniosła się jednak z bujanego
fotela i tak szybko na ile pozwalały jej starcze nogi udała się na
parter. To co zobaczyła zaskoczyło ją. Dziewczyny zaklinowały się
w przejściu. Dosłownie. Staruszce zachciało się śmiać, jednak
powstrzymała się widząc pobladłe z przerażenia twarze.
-Co się stało? -
zapytała próbując je przekrzyczeć
-Pomocy babciu! - mała
Krysia załkała żałośnie wyciągając w jej stronę rączki.Chwilę jej zajęło wydostanie młodego pokolenia z potrzasku.
Głównie z powodu szoku w jakim znajdowały się, przez
panikę nie chciały początkowo współpracować. Wszystkie uznały, że najbezpieczniejszym
miejscem będzie sypialnia babci, przeniosły tam swoje koce,
poduszki i siedziały cicho jak myszki, nie mówiąc już nic do śniadania. Kiedy staruszce udało się je wszystkie uśpić, co nie było
łatwym zadaniem, sama zeszła na dół by zobaczyć, co wydarzyło
się w pokoju. Widząc znaną chyba wszystkim tablicę, srebrną
monetę rzuconą obok, kapcie dziewczynek dookoła z których
dosłownie wyskoczyły uciekając, babunia dodała dwa do dwóch i
westchnęła ze smutkiem. Rano będzie musiała z nimi poważnie
porozmawiać, ale wcześniej, zabrać je na mszę do kościoła.
Ś r o d e k p o l a , w d r o d z e d o W r ó b l o w a , o b e c n i e .
Mknęli po drodze w swoim szybkim i pięknym aucie. Tooo....nie jest do końca prawda. Tak naprawdę to wlekli się; drogą to się kiedyś nazywało, teraz asfalt przypomina raczej ser szwajcarski; no i ostatecznie auto też nie należało do najlepszych. Choć G, kierowca, mógłby się z tym sprzeczać. Czarny Fiat 126p popularnie zwany Maluchem, gościł na ulicach dość często w latach 90. Obecnie budzi podziw w oczach ludzi na zasadzie „O rany, to ten staroć jeszcze jeździ?”. Czy to jednak z sentymentu, czy raczej z zamiłowania do tej marki, G nie chciał pozbyć się swojego kompana i choć pod maską nie miał już niczego oryginalnego to nadal kochał go jak swoje dziecko. Isza nauczyła się już nie narzekać, ani na ciasnotę, ani na dziwny swąd towarzyszący każdej podróży, ani na dziwny dźwięk silnika, brak klimatyzacji... Dobra, miała ochotę ułożyć poemat na temat tego jak bardzo nie lubi Fiata. Wahała się nawet z propozycją, że może dorzucić się w połowie, aby G kupił sobie jakiekolwiek inne, lepsze, nowsze auto. Wałkowała z nim ten temat już wiele razy, a pojazd pozostawał taki sam.
Przechyliła głowę na
bok by popatrzeć za szybę. G tym czasem wsadzał kasety
magnetofonowe do odtwarzacza. Kolejny antyk z którym gość nie może
się pożegnać. Dla większości może był wyluzowanym
cwaniaczkiem, który uwielbiał pyskować. Isza początkowo też go
za takiego uważała. Z latami ich znajomości ten obraz
przysłoniła inna cecha osobowości kościotrupa o jakiej wiedzieli
nieliczni.
Zaczęło się od tego, że
na pierwszy wspólny wypad, po tym jak zaczęli wspólną pracę pod
ramieniem Kościoła, zaprosił ją do osobliwego baru o nazwie
„Ministerstwo Śledzia i Wódki”, urządzony na modłę lat
80/90. Isza pamiętała ten okres bo w nim się wychowywała i miała
nieco przekrzywiony obraz tych lat właśnie przez swój wiek. G jako
potwór, który jest praktycznie nieśmiertelny, albo przynajmniej
długowieczny, wspomina go jako najlepsze lata swojego życia.
Przynajmniej, póki co. Utwierdziła się w przekonaniu co do jego
sentymentalizmu, kiedy zaprosił ją do swojego
mieszkania. Kawalerki mieszczącej się na drugim piętrze
czteropiętrowego blogu. Gramofon firmy Unitra, obok którego w dwóch
słupkach miał ułożone winyle. Telewizor „z dupą”, do którego
podłączony był odtwarzacz kaset VHS, działający Pegasus, na
kredensie nawet stary jeżyk na kredki w kolorze pomarańczowym. Początkowo uznała, że nie dość iż jest potworem, to jeszcze
dziwakiem. Suuuuper. Potem doszła do wniosku, że jest coś urzekającego w jego
hobby, przede wszystkim - rzeczy działały. Co biorąc pod uwagę samą
różnicę czasu, robiło wrażenie. Nauczyła się tolerować jego
odpały, tak samo jak on jej.
Po chwili, potrzebnej na
przewinięcie kasety, w aucie zaczęły rozchodzić się przyjemne
dźwięki starej kapeli Lady Pank.
Zostawcie
Titanica!
Nie
wyciągajcie go!
Tam ciągle
gra muzyka!
A oni w tańcu
śnią!
Potwór śpiewał głośno,
razem z wokalistą zespołu. Isza uśmiechała się lekko, kryjąc
rumieńce zażenowania. To raczej on powinien się wstydzić, prawda?
Nie, raczej nie. G był dość odważnym osobnikiem na tyle, aby nie
krępować się siebie. Robił to bo lubił, nawet jak mu to nie
wychodziło.
Ja wierzę,
oni tańczą wciąż
Oni żyją
swoim życiem
I dopłyną
tam gdzie chcą
I wierzę w
ich podwodny świat
A orkiestra
która grała
Do tej chwili
gra.
Nie dane jednak im było
przesłuchać utworu do końca. Początkowo G myślał, że kaseta
znowu została „wciągnięta” przez odtwarzacz. Nawet zaczął
kląć pod nosem, że kolejna będzie do wyrzucenia jeżeli nie uda
mu się jej odratować. Potem jednak okazało się, że po prostu
całe auto przestało działać.
Po jakiejś godzinie
stania w szczerym polu, pośrodku niczego, pół dnia drogi z nigdzie
do gdzieś, oraz grzebania w silniku - szkielet westchnął
zrezygnowany i rzucił ścierką pod nogi.
-Nie odpali – powiedział
zerkając przez otworzoną szybę do kabiny.
-Co teraz?
-Masz jakiś kumpli co ...
-O nie nie nie –
zaśmiała się nerwowo i poprawiła w siedzeniu – Po akcji z _____ nie
pozwolę abyś nawet dotknął jakiegokolwiek mojego znajomego. I tak
jest ich niewielu. - prychnęła
-Oj no daj spokój –
zaśmiał się pogodnie wchodząc do środka - Było zabawnie
-Myślałam że trzeba
będzie dzwonić po karetkę pogotowia – skrzyżowała ręce na
piersi – Aż się dziwię, że Romek się zgodził.
-Z technicznego punku
widzenia się nie zgodził, pozwolił _____ wybrać. Ale, dlaczego
się tak bardzo przejmujesz? Nie jesteście chyba ze sobą jakoś
blisko co nie?
-No nie, ale nie chcę aby
powstały na mój temat jakieś dziwne plotki.
-To akurat by nie była
plotka
-Tym bardziej. - Zapadła
między nimi cisza, lecz nie taka przyjemna, czuć było zawieszony
między nimi topór. W końcu G przemówił
-Nadal się na mnie
gniewasz o to?
-Tak.
-Co mam zrobić abyś się
przestała gniewać?
-... przestać być tępym
chujem?
-Obawiam się złociutka,
że to raczej niemożliwe – wyciągnął z kieszeni kurtki komórkę
– Zadzwonię do pomocy drogowej, może uda się im nam pomóc.
Faktycznie zadzwonił,
jednak problem pojawił się kiedy mieli określić dokładnie swoją
lokalizację. G tłumaczył, jak jechali, jego rozmówca
potraktował go chyba jako kogoś, kto robi sobie niesmaczny żart. W
sumie, jakby się nad tym zastanowić. Szukaj Malucha ze szkieletem w
polu.
-A może jakbyśmy zaczęli
iść przed siebie...
-I mam moje skarby tutaj
zostawić? - oburzył się – Ty masz w ogóle świadomość jak
cenne jest to auto? - Isza chwilę milczała
-Z pięć dych na złomie
– skrzywiła się nieco.
-Kiedyś wyrwę ci te rude
kłaki, złośnico
-To mam lepszy pomysł! -
aż podniosła się w siedzeniu
-Jaki?
-Pchaj.
-....Chyba sobie kpisz.
-A coś innego ci zostaje?
- Racja, w sumie nie miał zbyt wiele opcji. Szczęście w
nieszczęściu wyglądało tak, że po jakimś kwadransie drogą
przejeżdżał traktor, właściciel okazał się być
bardzo pomocny, choć dziwnie nie chciał patrzeć na G. Być może
dlatego, że za bardzo przypominał mu kostuchę.
-Edyta Suchowska –
powtórzył mężczyzna prowadząc auto. Isza siedziała w kabinie
obok niego, natomiast G pozostał w ciągniętym na prowizorycznej
linie maluchu. - Nie, nie kojarzę tutaj nikogo takiego. Mieszkam co
prawda od urodzenia, ale... A kiedy ona mieszkała we Wróblowie?
-Gdzieś tak w latach
trzydziestych – starała się przybrać najbardziej przyjazny wyraz
twarzy na jaki ją było stać.
-A to proszę pani, nie
będę kojarzył na pewno! Raczej mojej babci trzeba byłoby się
pytać! - uśmiechnął się jakby z ulgą –
Może ona będzie kojarzyła kto to był. A czego jeszcze raz sprawa
dotyczyła?
-Um, obawiam się, że to
poufne informacje... - Mężczyzna spojrzał na nią podejrzliwie.
-Ale pani nie jest z
policji? - w jego głosie dało się usłyszeć napięcie.
-Nie, nie, nic z tych
rzeczy. Ani nie jestem detektywem czy czymś. Po prostu... badam
jedną sprawę i... - przygryzła wargę – To może inaczej, wie
pan gdzie znajduje się we Wróblowie dom państwa Ziółkowskich?
-Ziółkowscy? - powtórzył
unosząc głowę nieco do góry – Nie, nic też mi to nazwisko nie
mówi...
-Ohm, osoba o którą mi
chodzi wyszła za mąż, przybrała inne nazwisko... Um.. - Isza
sięgnęła do kurtki by wyciągnąć swoje notatki. - O, w latach
pięćdziesiątych Anna Ziółkowska poślubiła Tomasza Merdę.
-Ah, wdowa po Tomku! -
krzyknął uśmiechając się – A to znam znam, wiem gdzie jest.
Zaprowadzę. Wie pani ... nasza miejscowość jest raczej spokojna
– kierowca pochylił się w jej stronę. Ruda choć wiedziała, że
tak nie wypada, to jednak nie umiała oderwać wzroku, od wielkiej,
brązowej dziury w dolnej trójce rozmówcy. Za każdym razem kiedy
otwierał usta aby się odezwać, jej oczy automatycznie szły w dół.
- Nie chciałbym aby potem mówili, że to przeze mnie przestało być cicho.
-Bez obawy, proszę pana –
chrząknęła podnosząc wzrok, by spojrzeć w jego lekko
podkrążone oczy. Chociaż mógł mieć góra z trzydzieści lat,
ciężka praca w polu i zmęczenie postarzyły go. - Obiecuję, że
nie stanie się nic złego.
-Uchowaj Boże.
-Tya... uchowaj – potem
już nic nie mówili.
Rolnik dowiózł ich pod panią Anię. Isza spodziewała się jakiejś rudery, sama nie
wiedziała dlaczego. Ku jej zdziwieniu dom był naprawdę zadbany.
Niewielki, ale schludny. Nim mężczyzna ją przyprowadził, zdążył
powiedzieć, że wszystkie pola i sady oddała swoim dzieciom, te je
sprzedały i „uciekły” do miasta. Ruda, jako że wychowywała
się tylko w większych aglomeracjach mimo kilku przeprowadzek, nie
mogła zrozumieć co takiego jest w tym, że ludzi z miast ciągnie
na wieś i odwrotnie. Ona by tak nie zrobiła, no ale nie miała
pola, ani sadu, ani nawet działki. Westchnęła i popatrzyła na G,
który mozolnie próbował coś naprawić w swoim fiacie. Tym razem
pomagał sobie magią, ręce widma trzymały narzędzia, w jego
oczach błyskało czyste złoto.
-Zajmiemy się tym potem,
albo zadzwonimy po pomoc, teraz wiemy przynajmniej gdzie dokładnie
jesteśmy – powiedziała pukając go po ramieniu. Podniósł się
się i popatrzył na nią. Kobieta zmarszczyła nos – Ale się
ujebałeś... - to mówiąc wyciągnęła chusteczkę z kieszeni
spodni i zaczęła wycierać mu twarz. Poddał się natychmiast jej
poczynaniom, nawet lekko się uśmiechnął. Narzędzia zawędrowały
do walizki. No cóż pora zająć się tą sprawą.
Z tego co wiedzieli z akt,
w latach trzydziestych cztery dziewczyny, Ania, Edyta, Mariolka i
najmłodsza Krysia, bawiły się w wywoływanie duchów. Rok potem
Edyta zmarła. Ksiądz Roman poprosił Iszę i G o sprawdzenie tej
sprawy, nim kościół wykona jakiś ruch. Pani Anna miała już
papiery z poradni Zdrowia Psychicznego, które nie stwierdziły u
niej żadnej choroby. Dostarczyła też dokumentacje swojej wnuczki
Judyty. Dlaczego? Jej właściwie cała sprawa dotyczyła, miała widzenia i koszmary senne.
-A więc tak – zaczął
G mieszając łyżeczką kawę w kubku, siedzieli w pokoju na kanapie,
naprzeciwko siebie mieli staruszkę o krótkich siwych włosach, oraz
dorosłą już kobietę, brunetkę. Była wyraźnie wyczerpana –
Pani to Anna. Umarła Edyta. Z Mariolą nie ma kontaktu, bo wyjechała
zaraz potem, natomiast Krysię znalazła pani kilka tygodni temu w
zakładzie dla obłąkanych. - szkielet zmarszczył brwi – A od pół roku,
pani wnuczka ma koszmary. Nie powinna się pani z tym skierować
raczej... no nie wiem, do ... psychologów psychoanalizy
freudowskiej? - oparł się wygodniej.
-Sugeruje mi pan, że
kłamię?
-Nie, sugeruję, że nic
tutaj nie ma. Prawda Isza? - Ruda rozglądała się cały czas po
pokoju, może to i było niegrzeczne.
-Niczego nie widzę... -
szepnęła, lecz kiedy przeniosła wzrok na Judytę zamrugała kilka
razy – Może mi pani opowiedzieć o tamtym dniu, kiedy razem z
przyjaciółkami przyzywała pani duchy?
-To było tak dawno temu –
głos jej zadrżał
-Liczy się każda
informacja.
-No dobrze – zamknęła zmęczone oczy i nabrała powietrza –
To był pomysł Edyty, ona zorganizowała świece i tablicę, ja
miałam przygotować monetę. Sama nie wiem co nami kierowało.
Ciekawość? Chęć zrobienia czegoś zakazanego? Nie wiem, naprawdę
nie wiem – pochyliła głowę jakby się wstydząc – Zadawałyśmy
pytania, różne, najczęściej głupie. Kto z kim się zwiąże, kto
jest głupi, kto z kim będzie się całował... - uśmiechnęła się
lekko, i na chwilę zatrzymała. Widać było jak ekspresja starczej
twarzy się zmienia – A potem, Edyta zapytała się ile jeszcze
będzie żyć. - kolejna dłuższa pauza – Moneta przesunęła się
na jedynkę... coś zapukało w szybę... zaczęłyśmy uciekać. -
staruszka otworzyła oczy. - A rok później, Edyta umarła.
-W jakich okolicznościach?
-Oh, nic magicznego,
naprawdę. Lecz bardzo cierpiała. To nie był dokładnie rok, ale
coś koło tego, rok i kilka miesięcy. Poszła potańczyć na
przyjęciu ze swoim chłopakiem. Pokłóciła się z nim o coś, nie
wiem o co, mówiła, ale nie pamiętam. Jej rodziców nie było w
domu, a zapomniała kluczy. Spędziła noc na ganku, a padał
deszcz... Dostała zapalenia opon mózgowych i umarła. - staruszka
zmarszczyła brwi – Myśli pani, że to może mieć wspólnego?
-Nie wiem. Możliwe –
Isza popatrzyła na G, który tylko wzruszył bezradnie ramionami.
Teraz to on się pytał.
-Czy wzywały panie
jakiegoś konkretnego ducha?
-N-nie, n-nie wydaje mi
się. Wołałyśmy tylko „duchu przyjdź”, albo coś takiego
-Czyli nie padło żadne
imię?
-Nie, w każdym razie nie
przypominam sobie.
-Czy nazwałyście to co
przyzwałyście?
-Nie... tak szczerze to
chyba żadna z nas nie wierzyła, że się udało.
-Jak zawsze – uśmiechnął
się kwaśno, wziął głębszy wdech – Ile razy go przyzywałyście?
-Nie pamiętam – Anna
zaczęła czuć się jak na przesłuchaniu. Bardzo nie podobała się
jej rozmowa z G.
-Kilka czy kilkanaście
razy?
-Nie pamiętam,
powiedziałam przecież!
-Czy w trakcie
przywoływania któraś z was, zwłaszcza Edyta, się zraniła?
-Nie wiem!
-Czy byłyście pod
wpływem jakichś używek?
-Nie! - do oczu zaczynały
nabiegać jej łzy. Isza pośpiesznie położyła rękę na jego
kolanie. Pokręciła przecząco głowę. G znowu oparł się,
wyraźnie bijąc się z myślami.
-Przepraszamy. Te pytania
są tylko dowodem na to, że pani wierzymy. Próbujemy ustalić
do czego doszło – wytłumaczyła spokojnie uśmiechając się
czule. Ruda jakoś dziwnie lubiła starsze osoby, może dlatego, że
mentalnie czuła się jak staruszka? Czasami. Anna kiwnęła głową
– To jeszcze jedno, ostatnie, bo widzę, że jest pani już
zmęczona. - chrząknęła zastanawiając się nad słowami –
Dlaczego Krystyna została zamknięta w wariatkowie?
-Bo miała takie same sny
i omamy co moja wnuczka – to mówiąc staruszka pochyliła głowę
– Po śmierci Edyty, wyjechała Mariola, zrywając kontakt ze
wszystkimi. Zaczęła zachowywać się dziwnie. Wcześniej kochała
swoją siostrę i nieba by jej uchyliła, ale po śmierci Edyty....
całkowicie się zmieniła. Zerwała kontakt z rodziną. Krysi trudno
było się z tym pogodzić, tak myślę... chyba... zaczęła mieć
koszmary, mówiła, że Edyta zabrała jej siostrę. Jak rodzice z
nią poszli do lekarza, tak zamknęli ją
-Ale pani była ze swoją
wnuczką i ...
-Wie pani, wydaje mi się,
że to kwestia zmiany czasów. U Judzi wykryli depresję z myślami
samobójczymi, przepisali jakieś leki i wysłali na terapię, raz w
tygodniu sąsiad musi ją zawozić do psychologa na rozmowę...
-Czy Judyta... odpowie na
kilka pytań? - ta skinęła twierdząco głową. Isza uśmiechnęła
się zadowolona i poprawiła w siedzeniu. Wszystko powoli zaczynało
się jej układać. Przynajmniej taką miała nadzieję – Zapytam
prosto, jakie są twoje sny?
-Widzę postać... bardzo
wysoka... ma czerwone oczy... to .... to nie są oczy... to jakieś
guziki... i kły, wiele kłów. Wgryza się w mięso, nie wiem skąd,
ale wiem, że to mięso to moje ciało – głos zaczynał jej drżeć
– potem słyszę głos... On, on nie mówi tak normalnie, on mówi
wprost do mojej duszy, nie umiem nawet powiedzieć jaki to jest
głos... Bo brzmi jak męski, damski, a nawet dziecka – po
policzkach ciekły jej łzy – woła pomocy, a jednocześnie czuję,
jak mnie powoli ... zjada – Isza otworzyła szerzej oczy. Dobrze.
No i mamy problem. Teraz się pogubiła
-A twoje wizje? Bo widzisz
coś za dnia, prawda?
-Widzę te oczy... - Aha,
to nie zmienia zbyt wiele.
-Możesz mi pokazać gdzie
najczęściej je widzisz? - Judyta uniosła rękę i wskazała na
drzwi wyjściowe. Jednak Isza niczego tam nie dostrzegała. Właściwie
to mieszkanie wydawało się naprawdę normalne. Jakaś jej cześć,
ta która zawsze się boi, podpowiadała, aby zadzwonić do Romka,
powiedzieć, że to fejk, niech przywiezie po nich coś porządnego,
bo gruchot G się znowu zepsuł ... chciała wrócić do domu, do
łózka, do książek, do filmów, do swojej samotności.
Przed wyjściem, G
poprosił o to, aby Anna wyjaśniła im jak dojść do starego, jak
się okazało, niezamieszkałego już domu sióstr. Właście byli w
drodze. Słońce chyliło się ku upadkowi, niebo powoli robiło
się pomarańczowe, temperatura szła w dół. G wyciągnął ze
swojego auta dwie kurtki. Obie jego, co prawda, ale lata pracy z
Iszą, nauczyły go, że dziewczyna ma dziwny zwyczaj ubierania się
nieodpowiednio do pogody. Dlatego na wszelki wypadek nosił u siebie
zawsze dodatkową parę butów, specjalnie o dwa numery mniejsze, jakiś dodatkowy sweter, czy koc. Już wiele razy
uratowało to kobietę przed przeziębieniem.
-Zabawa z duchami
przypomina mi trochę pracę detektywa – odezwał się w końcu
obracając w ustach papierosa
-Tez tak mam – zaśmiała
się lekko odwracając głowę na bok – Jakieś debile się bawią,
a potem my musimy błądzić po omacku.
-Stawiam, że coś
przyzwały.
-Myhym to raczej pewne - Isza
przygryzła wargę. Wtuliła twarz w kurtkę.
Pachniała papierosami i piwem. Początkowo nie lubiła tego zapachu,
teraz jednak jakoś... kojarzył się jej z G.
-Wiesz co? - odezwał się
nagle. - To ja będę Sherlockiem, a ty moim Piętaszkiem.
-Co kurwa? Sherlock nie
miał Piętaszka! – zmarszczyła brwi, a zaraz potem dodała – I
dlaczego to ja mam być przydupasem?
-A dlaczego nie? Ja będę
Sherlockiem z Piętaszkiem, bo podoba mi się to słowo. - Isza
fuknęła niezadowolona, lecz G zauważył jak walczy z uśmiechem,
uwielbiał kiedy tak nieudolnie próbowała go ukryć.
Prawda, sprzątanie po
takich zabawach było bardzo męczące, trzeba dowiedzieć się
co zostało przyzwane, jakie nosiło imię z założeniem, że byt
może kłamać, a kto mu zabroni? Znaleźć kogoś do kogo się
przyczepił. Dlaczego został. Czego chciał. Nie zawsze były to złe
istoty. Co to to nie. Czasem krewny troszczący się o żyjących,
czasem dawny kochanek czekający na ukochaną, a czasem ktoś
zupełnie przypadkowy kto nie wie, że umarł albo nie umie udać się
na tamten świat.
Pole, puste pole. Tylko
resztki starej studni pokazywały, że coś tutaj kiedyś stało. To
takie nostalgiczne, że po naszych domach kiedyś nie ostanie kamień
na kamieniu. G westchnął przydeptując peta. Nic. Znowu pusto.
Żadnego śladu czegoś niezwykłego, magicznego, duchowego. Nic.
-A może tylko jesteśmy
przewrażliwieni? - zaczęła Isza
-Może. - G zmarszczył
brwi – A może nie...
-Co masz na myśli?
-Tutaj niczego nie
widzisz, tak?
-No nie ma tutaj nic...
-Właśnie, nic.
-Co masz na myśli? -
zmarszczyła brwi
-Nic – wyszczerzył
się szeroko.
-G... zaczynam, się
ciebie bać – zażartowała, jednak nadal przyglądała mu się
podejrzliwie.
-Isza, pomyśl. Co liczy
się w przyzywaniu bytu?
-Imię, doświadczenie,
intencja, siła psychiczna, siła magiczna, wolna wola, świadomość,
miejsce.
-Dokładnie – próbował
pstryknąć palcami, ale skończyło się na samym geście, jakby nie
patrzeć, to nadal były tylko kości – Miejsce! Tutaj przed laty
ktoś próbował coś przyzwać, prawda? - przytaknęła – A teraz
nie ma nic. Nie wiadomo co się stało z jedną, jeżeli jej siostra
mówi prawdę, to pewnie już umarła. Ona sama gnije w wariatkowie i
nie uda się jej już uratować.
-Racja, nie dostosuje się
to społeczeństwa, jest za stara
-Dokładnie, czyli życie
przekreślone. - odwrócił się w stronę studni. Wiatr zawiał
mocniej – A co jeżeli problemem nie są osoby, ale miejsce? Co
jeżeli to coś ukrywa się przed nami?
-To jest możliwe, byty
mają tendencje do chowania się, kiedy poczują kogoś z większą
siłą magiczną niż one – złapała się za brodę i zmarszczyła
brwi – Albo...
-Judyta ma koszmary, nie
możemy sprawdzić, czy minęły one Krysi. Proponuję wrócić, czatować przy niej i sprawdzić, czy coś się z nią
dzieje w trakcie snu.
Plan okazał się dobry,
co prawda Anna początkowo nie chciała, aby G się tam znajdował,
dziwnie go nie lubiła. Potwór? Ostatecznie jednak się zgodziła. Co było też dobre dla nich, po części jako wymówka, jeżeli by się nie zgodziła musieliby spędzić noc w ciasnym maluchu.
Nic jednak się nie wydarzyło, aż do ranka. Dziewczyna drzemała, G
ledwo się trzymał przytomności, i to właśnie on poczuł
przedziwną falę magiczną. Obudził towarzyszkę, by ta mogła
zobaczyć... obraz stanowczo się jej nie podobał.
Dwie cieniste ręce
zaciskające się dookoła głowy śniącej. Ruda zamknęła oczy i
skupiła się, przywołując swój dar, tak aby byt stał się
widoczny dla G. W mgnieniu oka, potwór przyzwał ręce, które
chwyciły istotę. Jednak wydarzyło się coś naprawdę dziwnego. G
nie utrzymał wroga, ten po prostu .. zniknął.
-Co do... - warknął
rozwścieczony. Przynajmniej mają dowód, że coś tutaj jest, ale
co? Judyta zaczęła płakać przez sen. Szlochać, a potem rzucać
się po łóżku. Nie, nie była opętana, miała po prostu koszmar.
Kolejny, jakich wiele.
Para nie mogła działać
na własną rękę, to było niebezpieczne, no i nie mieli zgody na
przeprowadzenie egzorcyzmów. Bez księdza to tez nie był dobry
pomysł. Pomoc drogowa miała się zjawić wieczorem i do tego czasu,
musieli dowiedzieć się więcej o dziwnej sprawie. Po nocnym
incydencie Anna nie chciała pozwolić im już podchodzić od Judyty,
w gniewie i rozpaczy obwiniając ich o to co się stało. Isza nie
miała jej tego za złe, staruszka była bezradna i po prostu nie
wiedziała do kogo zwrócić się ze swoimi uczuciami, G myślał
podobnie.
Tym razem postanowili udać
się na cmentarz. Ruda unikała tego miejsca tak bardzo jak się
dało. Dlaczego? No właśnie dlatego, że widziała. Więcej niżby
chciała. Nie mówię tutaj o duchach, czy upiorach. Cmentarze są
pełne różnych bytów żywiących się negatywnymi
uczuciami. Żalem, samotnością, rozpaczą, utratą, podobnie też
wchłaniają co słabsze ludzkie dusze, albo znacząco je osłabiają.
Dobijają osoby jakie odwiedzają te miejsce, żerując na nich tyle
ile się da.
-Rękę mi urwiesz jak
mocniej będziesz mnie ściskać – rzucił potwór śmiejąc się
pod nosem. Kobieta nie zauważyła nawet, że się go chwyciła.
-Nie kpij sobie –
warknęła, lecz nie puściła – Ty się nie boisz?
-Jest środek dnia –
zauważył pokazując niebo – Ledwo żyję po nieprzespanej nocy i
jestem zbyt zmęczony na to aby się bać – w sumie, słuszna uwaga
– no i dodać należy, że tutaj sami swoi!
-Że jak?
-Wiesz ile pod ziemią
czai się na mnie seksownych kosteczek? O popatrz na tę, Barbara
Jabłonowska, zmarła ooo w sam raz sześćdziesiąt osiem lat temu!
Myślisz, że robaczki pozbyły się już jej mięska i został sam
uwodzicielski szkielecik? - mówiąc to wyrwał się z jej objęć,
usiadł na nagrobku i zaczął czule pieścić płytę marmurową –
Basieńko, nie bój się, w moim Fiacie mam łopatę – Isza
przyglądała mu się z pożałowaniem. Jego gra aktorska i
niesmaczny kawał, jednak poprawił jej humor i pozwolił samotnie
przemierzyć kolejne alejki skrytej w drzewach trupiarni. Z lekkimi
kłopotami odnalazła grób należący do Edyty.
-G! - krzyknęła.
Dostrzegła, jak potwór wstaje spomiędzy nagrobków, wyrzuca peta,
przydeptuje go.... ah więc to dlatego chciał się jej pozbyć. No,
ale w każdym razie przyszedł dość szybko.
-Co jest?
-Mogę mieć dziwną
prośbę?
-Chcesz się bzykać na
cmentarzu? - rzucił rozbawiony unosząc wysoko brwi.
-Fuj, nie, fuuuuj –
przeszył ją dreszcz, nie była jednak sama pewna czy to z powodu
niesmacznej propozycji kościotrupa, czy przez otoczenie, a może
przez jedno i drugie? Wszak nie każdy jest proszony przez szkielet o
seks na cmentarzu. - Możesz skorzystać ze swojej niebieskiej magii
i pochwycić to co jest w tym grobie?
-Nie podniosę trupa –
zauważył – Jesteś pewna, że mówisz o niebieskiej magii, a nie
o telekinezie?
-Tak, mówię o magii.
Tej, która działa tylko na organizmy z duszą.
-To bez sensu – mówiąc
to wyciągnął dłoń w stronę grobu, drugą trzymając w kieszeni.
Był pewien, że to nic nie da, lecz jak tylko jego oko zabłysnęło, poczuł, że coś faktycznie złapał... wmurowało go.
Siedzieli w maluchu, otaczały ich ciemności nocy, pojazd był ciągnięty przez auto pomocy drogowej. Wracali.
Nie mieli rozwiązać sprawy, czy też odesłać
ducha do domu. Musieli tylko potwierdzić autentyczność.
-Trzeba będzie poprosić
Romana, aby przysłał kogoś doświadczonego i silnego – mruknęła
Isza ziewając
-Nom, koniecznie. Nie
przypuszczałem, że o to chodzi.
-Dziewczyny faktycznie coś
przyzwały, potem dusza Edyty została zapieczętowana w jej ciele i
nie może znaleźć spokoju, prawdopodobnie Mariola była pierwszą,
którą zaczęła nawiedzać. Dlatego ta uciekła i być może się
zabiła. Potem przeszła na Krysię.
-Duchy nie mają poczucia czasu – zauważył G – nie wiedziała, że dręczy ją
latami i jest odpowiedzialna za .... - nie był w stanie dokończyć.
-No, a potem przeszła na
ostatnią, pomyliła Ankę z jej wnuczką i stąd te koszmary.
-Chujowa sprawa ... -
warknął – Życie jest pojebane
-Oj nie bądź aż taki
okrutny – zaśmiała się Isza przenosząc leniwie na niego wzrok
-Nie mówię o tym,
skończyły mi się fajki... A zanim dojedziemy do miasta – zaczął
się wychylać, stęknął niepocieszony – Masz fajkę?
-Nie palę –
wyszczerzyła się złośliwie – Wiesz co?
-Co? - burknął
-Nie daje mi spokoju tylko
jedna rzecz....
-Jaka?
-Edyta... ściągnęła na
siebie śmierć tym głupim pytaniem, przepowiedziała ją, czy to
tylko zbieg okoliczności?
Przez resztę drogi
towarzyszyła im tylko cisza, oraz smród spalin z auta przed nimi.
Żadne z nich nie chciało odpowiedzieć na to pytanie, nie będąc
pewnym odpowiedzi.