Kocham książki Nory Roberts. Otaczam się głównie kryminałami i thrillerami. Kocham czytać książki, w których głównym wątkiem jest np. tajemnicze morderstwo, do którego rozwiązania trzeba dotrzeć.
Najwyraźniej kolekcja właściciela tej półki powoli przestaje się mieścić. Można jednak doszukać się pewnych tajemnych szyfrów. Proszę zauważyć, właściciel tej półki musi być Illuminati! Książki ułożone na górze są poukładane w liczbie egzemplarzy 3, 4 i 2! Co jak odwrócimy da nam 2, 4 i 3! Jak przeprowadzimy działania matematyczne
Najważniejsze: Osoba, która jako pierwsza zaklepie sobie miejsce po pojawieniu się tego rozdziału ma 72h na napisanie swojej części - kolejnego rozdziału. Czas liczy się od momentu zgłoszenia, do otrzymania rozdziału na maila. Jeżeli czas zostanie przekroczony, odbędzie się dogrywka. W grze mogą brać udział jedynie osoby zalogowane. Rozdział ma zawierać od 2 do 5 stron, Times New Roman rozmiar 12 interlinia pojedyncza. Można tytułować rozdziały. Można robić obrazki, które będą umieszczone w opowiadaniu. Gotowy proszę słać na maila: yumimizuno@interia.pl
Kolejny rozdział napisze: Julia H
Głównym bohaterem jest czytelniczka, akcja ma miejsce we współczesności. Hasła klucze dla tego rozdziału to: rekurencja, okrwawiony nóż i flet
W
głowie dudni ci tak, jakby polska Husaria robiła sobie przez nią
przemarsz. Czyżbyś miała w głowie bitwę pod Grunwaldem? A może
to tylko sąsiad znowu gra od samego rana na perkusji? Proszę tylko
nie to. Nie, to nie to. Czymkolwiek by to nie było, zaraz rozsadzi
ci czaszkę od środka. Po chwili skupienia, odkryłaś, że źródło
bólu pochodzi z lewej skroni. Kolejna minuta upłynęła ci na
zmuszeniu się, by unieść powieki. Gdy to zrobiłaś, usłyszałaś
nad sobą niski męski głos… zaraz! Przecież go znasz!
- W
końcu się obudziłaś! Zaczynałem się już niepokoić.
Starszy mężczyzna o kruczoczarnych włosach, z pojedynczymi
oznakami siwizny, siedział przy tobie. W pierwszym odruchu chciałaś
się zerwać na równe nogi. To ten taksówkarz! Twoja głowa
powiedziała stanowcze „nope” przy gwałtownym poruszeniu. Z bólu
spadłaś na podłogę, a z twoich ust wydobyło się siarczyste
„KURWA”.
Twoja kostka uszkodzona kostka również postanowiła ci dać o sobie
znać, bowiem wygrała w wyścigu „która kończyna jako pierwsza
zetknie się z podłogą”. Usłyszałaś kilka stuknięć i
poczułaś silne ramiona unoszące cię pewnie w górę. Wnet
znajdowałaś się z powrotem na czymś, co zidentyfikowałaś jako
łóżko… wielkie, podwójne łóżko…
- Nic ci się nie
stało? Musisz bardziej uważać. Miałaś szczęście, że jeszcze
nie zdążyłem odjechać. Czy boli cię coś poza kostką i głową?
-
Człowieku, WOLNIEJ. Za dużo słów na raz. Gdzie ja jestem?
Odparłaś, zanurzając głowę w poduszkach. Jeżeli w głowie masz
bitwę pod Grunwaldem to twoja kostka toczy właśnie bitwę o Monte
Casino.
- Racja, wybacz. W momencie, w którym miałem odjechać,
widziałem jak uderzyłaś głową o krawężnik. Jako, że nikt nie
zwracał na ciebie uwagi, wyszedłem i zapakowałem cię z powrotem
do samochodu. Jesteś u mnie w domu.- Wyczułaś napięcie w jego
głosie, a ciebie- nie wiedzieć czemu- przebiegł nieprzyjemny
dreszcz.
- Nie mogłeś zadzwonić po pogotowie?
Odparłaś,
uchylając powieki. Mężczyzna milczał przez chwilę po czym wstał,
mówiąc, że pójdzie po wodę.
Dooobra, co by nie było-
gościu jest pokręcony. Musisz zadzwonić do Kamila, aby zabrał cię
stąd jak najszybciej. Jego męski wieczór będzie musiał zostać
przełożony. Jakoś nie będzie szkoda braku bałaganu po powrocie.
Z chirurgiczną precyzją unosiłaś się centymetr po centymetrze,
aby powstrzymać ból głowy. Plus całej sytuacji? Ból po upadku
jest na tyle silny, że skutecznie przyćmiewa uczucie piekącego
rowa. Rozejrzałaś się po pomieszczeniu. Z kuchni dochodziły
odgłosy fletu, zapewne z radia. Całe pomieszczenie jest raczej
skromnie urządzone. Nie przywiązywałaś do tego zbytniej uwagi,
bowiem dostrzegłaś okno… za którym rozpościerał się mrok
nocy. Trochę chyba sobie jednak pospałaś. Zazwyczaj nie
przeszkadzałoby ci to, jednak okoliczności nie były zbyt
sprzyjające. Próbowałaś dostrzec swoją torebkę, jednak ślad po
niej zaginął. Rozważałaś właśnie jak tu wstać, aby z bitwy o
Monte Casino, ból nie przerodził się w wojnę światową, gdy do
pokoju wrócił mężczyzna z obiecaną wodą. Dopiero teraz poczułaś
gulę w gardle i spierzchnięte usta. Wypiłaś duszkiem zawartość
szklanki, dopiero po chwili myśląc nad konsekwencjami…
- Gdzie
jest moja torebka? Powinnam zadzwonić do mojego współlokatora.
Będzie się o mnie martwił.
Starałaś
się brzmieć jak najbardziej naturalnie, jednak czułaś gęstą
atmosferę w powietrzu. Mężczyzna usiadł obok ciebie i odparł.
-
Myślę, że jest już zbyt późno na takie wycieczki. Nie lepiej
poczekać do rana?
Dopiero teraz zauważyłaś… miałaś na
sobie za duży czarny T-shirt i pasujące kolorystycznie spodenki.
Dostrzegł twoje zmieszanie i szybko odparł.
- Była u mnie moja
siostra… powiedziała, że cię przebierze.
Jego policzki
poczerwieniały. Nie wierzyłaś już w żadne jego słowo, a panika
narastała w tobie z każdą minutą.
- Myślę, że powinnam
wracać.
Ta mądralo, chcesz kuśtykać po niewiadomo jakich
terenach na jednej nodze w środku nocy?
- Mógłbyś mnie
odwieźć? Rano mam pracę.
Skłamałaś, jakby ta
informacja miała go nakłonić do zmiany zdania.
- A jeśli nie
zechcę?
Odparł najzwyczajniej na świecie. Miałaś mu
ochotę wykrzyczeć w twarz „TY
MNIE TU KURWIU PRZYWIOZŁEŚ, TO MNIE TERAZ ODWIEŹ”. Ograniczyłaś
się jednak tylko do:
- W takim razie poradzę sobie sama.
Ze zdziwieniem obserwował jak opuszczasz nogi na podłogę i
skaczesz na prawej do najbliższej ściany. Zaczęłaś się kierować
w stronę wyjścia, kiedy silne ręce przyparły twoje ramiona do
ściany.
- Ładnie to tak odchodzić bez żadnego „Dziękuję za
pomoc?”
Wpatrywał się w ciebie intensywnie. Miałaś
ochotę zwymiotować. Z tego wszystkiego miałaś zawroty głowy.
-
Racja. Przepraszam. Dziękuję Ci za pomoc. Czy mogę teraz wrócić
do domu?
Twój stoicki spokój przerwało drżenie głosu
przy wymawianiu słowa „domu”. Patrzył na ciebie przez chwilę,
analizując co robić dalej.
- Oczywiście.
Odsunął się na
tyle, że znowu miałaś pole manewru. Aha. Czyli wracasz pieszo.
Wszystkie zboki i mordercy świata nadchodzę! Chwyciłaś po drodze
torebkę, która leżała na korytarzu. Postanowiłaś zadzwonić do
Kamila jak już wyjdziesz. Burknęłaś szybkie „do
widzenia”
i wypadłaś na chłodne nocne powietrze. Stałaś na ganku jednego z
licznych domków jednorodzinnych. Wykręciłaś pospiesznie numer do
swojego współlokatora. Zawroty głowy teraz były wyraźne i coraz
bardziej dokuczliwe. Już po jednym sygnale usłyszałaś wrzask
Kamila.
-
GDZIE TY SIĘ DO CHOLERY PODZIEWASZ? WSZYSCY CIĘ SZUKAMY! CZEMU NIE
ODBIERAŁAŚ TELEFONU?!
Czułaś panikę i jednocześnie ulgę w jego głosie.
-
Jestem…
Chciałaś powiedzieć, jednak tajemnicza dłoń
wyrwała ci komórkę z ręki i zakończyła połączenie. W panice
chciałaś wybiec za furtkę, jak najdalej, jednak te same ręce
zaciągnęły cię z powrotem do domu, zamykając za sobą drzwi na
klucz.
-
Chyba zapomniałem wspomnieć, że to twój nowy dom aż do
odwołania.
Rzucił
cię niedbale na łóżku w akompaniamencie twoich krzyków i
protestów. Mogłaś przysiąc, że w przelocie widziałaś
okrwawiony nóż. Darłaś się głośniej, jednak już po chwili
brakowało ci sił na cokolwiek. Nikt
nie przyszedł.
- Zostaw
m-mnie! Chcę do domu…
Błagałaś. Twój żołądek fikał
salta, gotowy pokazać mężczyźnie co próbował strawić przed
porwaniem… bo inaczej tego nazwać nie można. Gładził twoje
włosy uspokajająco, widocznie napawając się każdą chwilą.
Wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu odsłaniając dwa rzędy
śnieżnobiałych zębów.
- Mówiłem… teraz tu jest twój dom…
Powinnaś teraz odpocząć…
Przesunął swoją ręką
wzdłuż twojego uda. Powieki miałaś jak z ołowiu. Po chwili
walki, poddałaś się. Ból był teraz najmniejszą przeszkodą.
Bałaś się. Demony z przeszłości uderzyły w ciebie z całą
siłą, zwalając cię z nóg… A może to on coś z tobą teraz
robi? Czujesz coś na nadgarstkach jednak to cię już nie dotyczy.
Nim straciłaś przytomność od środków, które były dodane do
wody, słyszałaś jak kobieta w radiu próbuje zdefiniować
„rekurencję”. Co to kurwa jest? Czułaś jak jakieś ręce
wciągają cię do czarnej otchłani, z której nie widziałaś drogi
powrotu.
Kolejne dni nie różniły się od siebie. Zmieniały się pory roku. Dzieci rosły. Lecz monotonia pozostawała. W życiu musi się coś zmienić. U Friska doszło do tego w trzynastym lecie życia. Póki co wierzył Toriel, że faktycznie kontakt z innym człowiekiem może grozić mu śmiercią, dlatego szybko przestał błagać ją o kontakt z innymi. Coś tam kiedyś powiedziała, że nawet kontakt z potworem, który miał kontakt z człowiekiem.... ah, mniejsza. To zbyt skomplikowane jak na głowę chłopca. Albo przynajmniej takie się wydawało.
Przez te wszystkie samotne lata jedynym jego towarzyszem zabaw był Froggit, który wiernie przychodził co kilka dni. Czasami przynosił ze sobą prezenty! Frisk uwielbiał rzeczy od niego. Różniły się od tych, jakie dostawał od Toriel. Kozica dawała mu głównie ubrania i książki przedmiotowe. Dla przykładu o grzybach w lesie, drzewach i ich rodzajach, o kosmosie czy nauka zbudowania szałasu dla opornych. Dowiedział się wiele o otaczającym go świecie, rozróżniał liście, umiał nazwać praktycznie wszystkie owady jakie odwiedziły ogród, wiedział dlaczego zimą pada śnieg, a nawet był w stanie mniej więcej przewidzieć pogodę po kształcie i gęstości chmur na niebie! No i to było fajne.... tylko, że... tak jakby wolał te tomiska, jakie przynosił mu Froggit.
Opowiadania.
Dzikie odległe lądy, waleczni bohaterowie, potężni przeciwnicy! Toriel nie raz, nie dwa, dawała reprymendę potworowi, że nie powinien dawać dziecku takich pozycji do czytania, że to może go tylko zranić. Czyta o nierealnych bohaterach, przygodach jakie nie mogą mieć miejsca, dobrze. Lecz te pozycje mogą obudzić w nim tęsknotę. Frisk uśmiechał się cały czas i nie dawał po sobie poznać, że co nie co racji miała. Chciał bardzo wziąć udział w niebezpiecznej wyprawie! Chwycić za miecz i ruszyć na stawienie czoła przygodzie! Jednak, dobrze wiedział, że nie mógł. Opowiadania od Froggita, były jak narkotyk, uzależniały w najniebezpieczniejszy sposób. Raniły go, ale i utrzymywały przy życiu. Czy to ma sens? Może i nie. Uwielbiał te momenty, kiedy tulił do piersi kolorową okładkę, dyszał ciężko i wpatrywał się w biały sufit, przed oczami przemykały mu barwne obrazy z opowiadania. Czuł te wszystkie emocje, zapachy, dotyk cudzej skóry...
Chciał być grzecznym chłopcem dlatego nie robił niczego co mogłoby zranić jego matkę. Sprzątał po sobie, zmywał naczynia, kiedy ją głowa bolała chodził po mieszkaniu na paluszkach. Mył zęby i rączki, nie zapominał o zamykaniu drzwi, zawsze informował gdzie jest i co robi, nie wnosił błota do domu, nawet jak biegał po deszczu. Próbował być... idealnym dzieckiem. Czuł wewnętrznie, że mimo tego jego matkę coś gryzie. Toriel miała zawsze taki smutny, pełen tęsknoty wyraz twarzy. Czasem głaskała go po brązowych włosach wzdychając ciężko. Raz wspomniała, że tęskni za mężem.
-Tatusiem?
-Można tak powiedzieć – popatrzyła do góry biorąc Frisk na kolana
-Nigdy go nie widziałem, dlaczego?
-Oj... on pracuje bardzo ciężko i bardzo daleko.
-A ty się z nim widujesz mamo?
-Co jakiś czas...
-Mogę kiedyś iść się z nim spotkać?
-...Frisk, pamiętasz o twojej chorobie, prawda?
-.... - przygryzł rękaw swetra myśląc szybko – To niech on przyjdzie do nas!
-Tego zrobić nie może
-Dlaczego?
-Bo pracuje... - więcej nic już nie powiedziała i od tamtej pory unikała wszelkich pytań na ten temat. Albo udawała, że ich nie słyszy, albo odpowiadała czymś co nie miało żadnego logicznego powiązania.
W gruncie rzeczy jednak była dobrą kobietą. Frisk kochał ją całym sercem, był jej wdzięczny za wszystko, dlatego ukrywał swoje rozterki, tęsknotę, niepokój i smutek. Próbował być grzecznym dzieckiem...
Do czasu.
Tego dnia Toriel wystawiła na podwórko szlauch. Prosta zabawka podczas upalnego dnia była idealna. Ochładzała i zajmowała czas. Frisk nawet nie wie kiedy dokładnie kozica zniknęła z jego pola widzenia. Był za bardzo zajęty zabawą z Froggitem. Los chciał, że w trakcie przednich harców, coś musiało się zepsuć i zabrało wody.
-Zaaa-a-aczekaj tu-u – rzucił potwór odskakując w stronę mieszkania. Chciał sam naprawić usterkę. Frisk jednak postanowił znaleźć mamę. Bo mama przecież zna odpowiedzi na wszystkie pytania, a zwłaszcza jak dotyczą spraw, na których kompletnie się nie zna. Ślizgając bosymi stopami po zielonej trawie, usłyszał jej głos na tyłach domu. Kiedy podbiegł bliżej zauważył, że rozmawia przez telefon. Powinien co prawda odezwać się, dać znać... ale ona nigdy wcześniej, w jego obecności nie rozmawiała z kimś! Ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem... Choć nie. Frisk po prostu nie wiedział jak zareagować. Schował się za pobliskim drzewem i nasłuchiwał... Miała wyraźnie zdenerwowany i zmęczony ton głosu, choć przysiągłby, że jeszcze kilka chwil temu kiedy ją widział, promieniała radością!
-Słuchaj... - przerwała na chwilę – Nie, nie to ty mnie słuchaj. Dajesz się ponieść emocjom. - Może rozmawia ze swoim mężem? Westchnęła ciężko – Ja wiem, że chcesz dla niej to co najlepsze, ale wiesz, że nie możemy do tego dopuścić. - Zrobiła kilka kroków w jedną stronę, potem okręciła się na pięcie i przystanęła. Nie wiedziała co zrobić z drugą ręką, dlatego chwyciła się za łokieć – Nie. Wszystko tutaj dobrze. - Uśmiechnęła się lekko – Jest zdrowy. Nic mu nie grozi i w przeciwieństwie do twojej, nie chce wyjść – Czy ona mówi o nim? - To naprawdę dobre dziecko – Tak, zdecydowanie o nim, o kim innym miałaby? - Co? Heh, nie zadawaj mi takiego trudnego pytania – Zarumieniła się i odwróciła wzrok na bok, jakby chciała uniknąć spojrzenia, które na sobie czuła – Nie wolno kazać matce wybierać, które dziecko kocha bardziej – Frisk poczuł jak igła zazdrości przeszywa jego małą pierś. - Nie, nie... - zaśmiała się nerwowo i oparła o sąsiednią jabłoń – Jest dobrze, naprawdę. - Milczała chwilę, dziecko miało wrażenie, że jej rozmówca też nic nie mówi. Zbierała myśli i walczyła sama ze sobą – Tylko... - Oho... - Jestem troszeczkę zmęczona? - Czym? - Cały czas strasznie się boję, że.... - przygryzła wargę – Nie wiem, czy będzie chciał .... jeszcze kiedykolwiek... no ... czy mi zaufa, jeżeli kiedykolwiek prawda wyjdzie na jaw.... N-nie wiem, co się wtedy stanie. - Ona... nadal mówiła o Frisku? - Gaster podpowiedział mi aby rzucić ten pomysł z chorobą, teraz jednak ... co jeżeli ktoś do nas przyjdzie? Co jeżeli jakimś cudem odkryje, że jednak nie jest uczulony na ludzi – Płakała. Chłopczyk rozumiał słowa, lecz nie chciał pojąć ich znaczenia – Nie da się przecież być uczulonym na samego siebie! - Zaśmiała się nerwowo – Boję się, że mnie znienawidzi za to kłamstwo – Mamrotała potem coś, czego nie zrozumiał. Słyszał w uszach pulsującą krew. Do oczu napłynęły mu łzy – Ja to wszystko robię dla jego dobra dobrze wiesz... Jestem tylko tym zmęczona. On... on nie zrozumie prawdy, ale to kłamstwo... - Westchnęła głęboko próbując zapanować nad emocjami – Nie wiem jak zareaguje, kiedy się dowie... mówiłam ci o tym.... - milczała dłuższą chwilę wysłuchując odpowiedzi. Przytakiwała i jęknęła zgadzając się z rozmówcą – Właśnie! No i jak zareagują inni jak się dowiedzą! - Uniosła lekko ramiona – Musimy ich chronić... - znowu cisza – Tak, mnie też z tym jest ciężko... - Reszty rozmowy nie słyszał. Nie zauważył kiedy jego własne nogi go zabrały z tamtego miejsca. Stał znowu przy spryskiwaczu, który działał. Froggit pojawił się chwilę później.
-Coo-oś się zapchaaa-a-ało – był trochę brudny od smaru. Przetarł pysk łapą i popatrzył na dzieciaka – Coo-oś się staa-ało? - Zareaguj, szybko!
-Co? - Otworzył szeroko usta patrząc na potwora, tak jakby w jego twarzy szukał odpowiedzi na pytanie. - Nie, nic. - uśmiechnął się tak jak zawsze. Tego dnia nie wydarzyło się nic innego. To był jednak początek zmian. Kolejnej nocy, kiedy Toriel pocałowała go czule w czoło i zgasiła światło w jego pokoju musiał przeanalizować wszystko to co usłyszał, wszystko co czuł i postanowić co chce robić dalej. Oczywiście, bardzo pragnął poznać prawdę. Dlaczego go okłamała? Czuł jednak, że potworzyca go kocha, bardzo, wiedział to każdego dnia i nie potrzebował zapewnienia. Nie wątpił w potęgę jej uczucia. Co więc było tak straszliwego, że mimo miłości okłamała go... Nie, to mało powiedziane. Ona oszukiwała go przez całe życie. Chciała chronić przed czymś, a może przed kimś? Jeżeli da po sobie poznać, że wie, jeżeli zareaguje, zacznie zachowywać się inaczej... może przysporzyć więcej kłopotów zarówno sobie jak i Toriel. Kto wie, może jego przyjaciel Froggit też oberwałby rykoszetem? Popatrzył na kontury książek zalegające na półce. Bohaterowie w większości potwory z kilkoma ludzkimi wyjątkami, uśmiechali się do niego szeroko. Nie, jemu nie jest pisana wspaniała, wstrzymująca krew w żyłach historia. On musi być grzecznym chłopcem. Chronić siebie, mamę i Froggusia. Zamknął oczy. Czuł się trochę jakby zdradzał własne ideały, robił to głównie dlatego, że wiedział iż nikt nie napisze dla niego happy endu.
W przypadku Chary sprawa wyglądała inaczej. Na wzrost jej podejrzeń względem Asriela nie miało wpływu jedno wydarzenie. Był to proces wzrastający od lat. Początkowo ciekawość, następnie próba zrozumienia, przekonania się na własnej skórze, czasem zwyczajna ludzka złośliwość. Asriel nie był osobą, która była bardzo cierpliwa. Owszem, umiał znieść jeden wygłup czy dwa, ale nie pięćdziesiąt i to w ciągu tego samego dnia.
Coś jej mówiło, że świat nie może być zły. Sami są jego częścią, więc oni też powinni być źli. A jednak nie są. Znaczy się ona tego nie czuła, mimo tego, że lubiła igrać z Asrielem przez te wszystkie lata, też nie uważała go za kogoś zepsutego do szpiku kości i pozbawionego korpusu moralnego.
Na jesień, kiedy miała siedemnaście lat wybuchła. To już nie była tylko chęć przekonania się, złośliwość, czy ciekawość. Już nie chodziło o nią, czy o niego. Chara nie chciała żyć w miejscu, które jest jej więzieniem.
-Nie jesz? - zapytał patrząc na nią. Siedzieli przy niewielkim stole w kuchni. Pod oknem usychały zioła, w czajniku gotowała się woda.
-Nie jestem głodna.
-Jak nie będziesz jadła to nie urośniesz – zaśmiał się. Dziewczynka odęła policzki. Kozioł zmarszczył brwi i odstawił sztućce – Ej, powiesz mi co jest nie tak? - cisza – No mów – chciał ją złapać za ramie, ale go odtrąciła.
-NIE DOTYKAJ MNIE! - pisnęła. Wpatrywała się w niego pełnymi wściekłości tęczówkami zaciskając ręce.
-Łoł, spokojnie, spokojnie – wyprostował się – Przepraszam – niezręczna cisza. Mucha głośno brzęczała pod żyrandolem. Asriel chrząknął – Tooooo.... powiesz co się stało?
-Chcę wyjść do innych.
-Jakich innych?
-Innych. Tamtych. Tych przed którymi mnie zamykasz.
-Mówiłem ci, że świat jest zł...
-Mówiłeś mi też, że jeżeli będę kląć to mi język zgnije
-Cha...
-Chuj, dupa, kurwa
-Skąd znasz te słowa?!
-Pamiętasz, jak uderzyłeś się kolanem w stół? - ... No w takich chwilach faktycznie nikt nie panuje nad słownictwem. Asrielowi zrobiło się goręcej. Chrząknął nerwowo. - Skąd jest jedzenie?
-Ze sklepu – odparł szybko
-W sklepie kupujesz to od...
-...Od...
-Czy ta osoba jest zła?
-Nnnnnntak
-Więc dlaczego kupujesz od niej jedzenie?
-Bo musimy coś jeść – Ta rozmowa była gorsza od tego momentu, kiedy próbowała przekopać się pod ogrodzeniem... - Świat to naprawdę złe miejsce. Nie mogę cię do niego puścić, nie chcę aby stała ci się krzywda – próbował się tłumaczyć – Nie możesz mi zaufać?
-Nie – warknęła zaciskając palce na widelcu – To co mówisz, nie ma sensu. Mówisz, że cały świat jest zły, ale sam do niego wychodzisz i nigdy nic ci się nie stało. Kupujesz jedzenie od złej osoby, choć nie jest ono ani zepsute ani zatrute. Przynosisz ubrania i różne rzeczy inne, choć nie zrobiły one nigdy krzywdy ani mnie, ani tobie – wzięła głęboki wdech – A twoi rodzice? Przecież musisz mieć jakichś! Oni tez są źli? Czy ty jesteś zły? Dlaczego uważasz się za kogoś wyjątkowego? A może to my jesteśmy źli i chcesz ochronić innych przed nami?
-Co? O czym ty mówisz? - aż poprawił się w siedzeniu
-Nie wiem, spekuluję. - wywróciła oczami.
-To nie rób tego.
-Dlaczego? Mam nie myśleć? Być twoją laleczką? Zabaweczką? Dlaczego mnie więzisz?
-Dobrze wiesz, że to nie jest prawda
-Dobrze wiesz, że to jest prawda mój drogi – wycelowała w niego widelcem – I powiesz mi teraz dlaczego tak się dzieje, albo zamknę się w pokoju i nie wyjdę.
-Nie zrobisz tego
-Skoro nie jestem tutaj więźniem, to znaczy że mogę robić co chcę prawda? - nie dała mu szansy na reakcje – A ja chcę iść do pokoju i się w nim zamknąć. Jeżeli jestem wolna, pozwolisz mi to robić – wyszczerzyła się szeroko odgarniając włosy za ramię. Asriel przyglądał się jej w milczeniu. Czuł narastającą wściekłość, lecz wiedział iż nie może dać jej ujścia. Chara fuknęła pod nosem i wyszła z pomieszczenia. Usłyszał tylko głośny trzask zamykanych drzwi i przekręcenie zamka. Po co on go tam montował? Drżał ze stresu, strachu, zdenerwowania. Schował włochatą twarz w wielkich łapach i próbował walczyć z łzami.
W tym samym czasie, Chara warczała ile wlazło, rzucała ubraniami, kopała przedmioty, które oczywiście oddawały. Co tylko dodatkowo ją denerwowało. W efekcie końcowym, znalazła się na łóżku dysząc głośno. Próbowała już umknąć jak go nie było, ale wracał zawsze w porę, jakby był gdzieś wmontowany sygnał mówiący o tym gdzie jest. Próbowała podkopu – nie udało się. Próbowała przejść górą – nie udało się. Próbowała prosić go – nie udało się. Próbowała grozić – nie udało się. To teraz weźmie go na głodowy strajk. Nie zje nic, póki ten nie powie jej prawdy.
Skrzywiła się lekko. Skąd tylko będzie wiedziała, czy to co usłyszy, to faktycznie będzie prawda, a nie kolejne kłamstwo?
Gaster siedział w ciemnym laboratorium, powoli paląc papierosa. Ich eksperyment z bliźniętami Friskiem i Charą trwa już osiemnaście lat. Był przeciwny. Nie chciał mieć nic wspólnego z zakazanymi duszami takimi, z jakimi na świat przyszły te dzieci. Przed oczami miał zapłakaną twarz swojego przyjaciela Asgora, który praktycznie na kolanach błagał go o pomoc. Nie mógł mu jej odmówić, choć na każdym kroku, przez te wszystkie lata mówił, iż robią błąd. To się na nich zemści. Z takimi duszami jak te, nie wolno igrać. Nie wolno sobie z nich drwić. Trzeba było zrobić tak jak mówi prawo. Trzeba było zabić dzieci jak tylko się urodziły w domu Asgora. Ten jednak okazał się zbyt słaby, jego żona zbyt delikatna, a ich syn za samotny, aby postąpić zgodnie z obyczajem. On... on ... on również okazał się beznadziejnym przypadkiem hipokryty, który każdego dnia pluje sobie w brodę od osiemnastu lat nie mogąc znieść własnego odbicia.
W kościach czuje, że niebawem coś się zmieni. Asriel panikuje, bo Chara coraz częściej odmawia przyjmowania pokarmów. A niech zdycha, głupia zarozumiała dziwka. Świat będzie lepszym miejscem jak jej zabraknie. Nie, kozioł na to nie pozwoli. Będzie się poniżał, płakał, błagał, byleby tylko łaskawie coś zjadła. W końcu powie jej prawdę i wszystko trafi szlag. Toriel też trzyma się źle. Wczoraj Frisk wyjawił jej, że od kilku lat wie iż nie jest uczulony. To było do przewidzenia. Nie potrzebnie go edukowała. Oboje zareagowali tak samo, lecz na dwa różne sposoby. Chłopiec... nie, skreśl, już właściwie mężczyzna rasy ludzkiej, wyraźnie okazuje swój sprzeciw poprzez bierny opór. Chara albo się rzuca, albo szantażuje. Oboje chcą jednego.
Chcą wyjść.
Gaster zgasił papierosa w popielniczce i podniósł się z krzesełka. Zerknął na zegarek wiszący na ścianie. Czwarta rano. Została mu godzina snu.
-Właśnie dlatego nienawidzę ludzi – rzucił w eter – Więcej z nich problemów niż korzyści – westchnął i wyszedł z pomieszczenia.
-
SANS, TY
LENIWA KUPO KOSCI! CHODZ TU I NAM POMÓZ! –
krzyknął Papyrus do Sansa, kiedy ten drugi był na pierwszym
piętrze ich nowego domu, rozglądając się po pokojach. Nie minął
nawet cały miesiąc odkąd potwory, wraz z Frisk, wydostały się na
powierzchnię, a Frisk została ambasadorką potworów. Kiedy tylko
wyszli na powierzchnię, wszyscy zaczęli szukać domów lub mieszkań
dla siebie i tym sposobem cała ekipa znalazła miejsce zamieszkania
nie tak daleko od siebie. Pierwsze osoby, które znalazły dobrą
ofertę to Toriel, która poszukiwała domu dla siebie i Frisk, a
krótko później Alphys i Undyne, które postanowiły zamieszkać
razem. Niedawno na dobrą ofertę domu trafili Sans i Papyrus. Gdy
tylko zobaczyli dom, uznali, że ten będzie idealny: nie dość, że
był zadbany, posiadał kilka mebli i był tani, to na dodatek
wyglądał jak ich stary dom w Podziemiu. Dosłownie. Wyglądał
identycznie jak ich stary dom, tylko z drobnymi szczegółami –
szafka pod zlewem w kuchni nie była wypełniona kośćmi, pokój,
który miał należeć do Sansa, nie był jeszcze zabałaganiony, no
i nie było żadnych irytujących psów.
-
spoko,
bracie, już idę –
powiedział i zaczął powoli schodzić na dół. Po drodze myślał
o tym, jak możliwe jest znaleźć praktycznie taki sam dom. Zaśmiał
się w myślach, że to może jakaś „siła wyższa”, lecz po
dłuższym zastanowieniu się, mogło być w tym trochę prawdy. W
końcu jeden Reset temu on i Frisk poznali kogoś, kto opiekował się
ich światem. Kogoś, na czyją łaskę - lub nie – byli zdani. Tym
kimś była Immortal. Odkąd rozstali się w Ostatnim Korytarzu,
żadne z tej dwójki – ani Frisk, ani Sans, jej nie widzieli. Z tym
wspomnieniem wiązały się także słowa bogini, których sensu
nadal nie rozumiał. „Do zobaczenia na powierzchni!” powiedziała,
chodź nadal jej nie spotkali. Ale czy to miało oznaczać, że
jeszcze się spotkają, czy może to, że Frisk, Sans i reszta znów
spotkają się na powierzchni, a Immortal będzie im się przyglądała
z uśmiechem na swojej białej twarzy? Jego myśli zostały przerwane
przez odgłosy przenoszony, rozpakowywanych i otwieranych pudeł oraz
mebli oraz przez rozmowy osób znajdujących się na dole: Flowey
(którego Frisk zabrała siłą z Podziemia), Toriel, Asgore,
Mettaton, Alphys, Undyne, Papyrus i Frisk. Mettaton i Undyne
ustawiali meble, które wcześniej wnieśli, Toriel pomagała
Asgorowi i Papyrusowi posprzątać tam, gdzie osiadł kurz lub było
brudno, a Alphys i Frisk ustawiały wypakowane już rzeczy. Jedynie
Flowey, jako że był kwiatkiem, nic nie robił, tylko stał na
parapecie w glinianej doniczce i patrzył na nich wszystkich z
nienawiścią. Sans już miał zamiar się przyłączyć do Frisk i
Alphys, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
-
Chłopcy, spodziewaliście się dziś jakiś odwiedzin? – spytała
Toriel. Uwaga wszystkich była zwrócona w stronę drzwi wejściowych
domu. Sans postanowił nie czekać, aż ktoś inny podejdzie do drzwi
i je otworzy, więc szybko zrobił to sam, wymigując się tymczasowo
od pracy. Kiedy otworzył drzwi, w pierwszych sekundach nie rozpoznał
osoby, która stała przy wejściu do domu, lecz później rozpoznał
ją i stanął jak wryty. Był zaskoczony, nie mógł wierzyć
własnym oczom, ale był także zadowolony. Kiedy się delikatnie
odsunął od wejścia, by pokazać innym, kim jest gość, Frisk
wciągnęła głośno powietrze i zaniemówiła. Po chwili jednak na
jej twarzy pojawił się taki sam uśmiech jak Sansa. W drzwiach oto
stała wysoka, ludzka niewiasta. Miała długie blond włosy z
grzywką na jej prawą stronę, jednak ostatnim razem, gdy ją
widzieli, miała włosy uczesane w kucyk. Jej błękitne oczy,
znajdujące się na szkłami okularów, połyskiwały w świetle
Słońca. Była ubrana w białą, wyprasowaną koszulę, czarne
spodnie i czarne szelki oraz krawat do kompletu. Na nogach miała
trampki, które, o dziwo, idealnie pasowały do jej oficjalnego
ubioru. Na rękach trzymała małego, uroczego, włochatego, białego
pieska, który tym razem miał na szyi czerwoną obróżkę. Z
uśmiechem na ustach, powiedziała:
-
Cześć, jestem Irma Mortal. Jestem waszą nową sąsiadką.
Przyznam się szczerze, że w momencie zakładania tego bloga, reaktywowania tego bloga po kilku latach podchodzenia i odchodzenia od tematu, nie przypuszczałam, że będę oficjalnie obchodziła coś, co nazwać mogę - Urodzinami.
Iii tak wiem, że zaczęłam wrzucać posty już w grudniu 2014, lecz moja praca nad tym blogiem nie była ugh... jakby to powiedzieć ... podchodziłam do niego kilka razy dlatego to 20 czerwca 2016 roku uważam, za początek oficjalny Handlarza Iluzji. Bo to wtedy zaczęłam częściej tutaj wchodzić, bo to od tego dnia Powstał cykl w miarę możliwości systematycznego wrzucania komiksów, opowiadań i innych bzdetów.
Statystyki wyglądają komicznie, naprawdę. Długo, długo nic i nagle powstaje nam góóóóra!
Przez ten czas wiele osób pytało się mnie, jak to zrobiłam, jak osiągnęłam to co tutaj jest.
Odpowiem to samo co zawsze - nie mam zielonego pojęcia. Przede wszystkim nie uważam, abym była jakąś czort wie jak sławną osobą. W pewnym kręgu po prostu jestem rozpoznawalna, a nie działoby się tak, gdyby nie Wy - czytelnicy. Gdyby nie osoby, które przesyłają mi swoje opowiadania, komiksy, tłumaczenia, AU, zdjęcia, obrazki, prace i pomysły. Uwielbiam czytać Wasze komentarze, brać udział w ciekawych dyskusjach i bawić się z Wami wspólnie zapełniając czas! Straszliwie podoba mi się klimat jaki wytworzył się na Handlarzu Iluzji. Wsparcia, sympatii, zrozumienia, akceptacji, ale i konstruktywnej krytyki ze wszystkich stron. Takiej która nie tylko pokazuje niedociągnięcia, ale popycha do przodu motywując do poprawy!
Za każdym razem cieszę się, kiedy dowiaduję się, że dzięki Handlarzowi Iluzji spróbowaliście sił w blogowaniu, pisaniu czy rysowaniu. Cieszę się bardzo kiedy nie poddajecie się, dalej robicie to co lubicie i zgodnie z moją radą - nie przestajecie nawet, jak nie ma oklasków czy jak pojawi się głos krytyki.
Tak długo, jak robisz coś z pasją - robisz to dobrze.
Nawet jeżeli nie jest to idealne, nawet jeżeli ma błędy i nawet jeżeli byle podmuch wiatru rozwali domek z kart. Póki robimy to co lubimy - robimy to dobrze ^^
Nie podam więc żadnego przepisu na sukces bo go nie znam. Po prostu, gdyby nie Wy i Wasz czas - mnie tutaj zapewne by też nie było. Nie jestem osobą systematyczną, nawyk wrzucania czegoś na bloga wyrobiłam sobie w ciągu tego roku i to dzięki Wam! Bo wiem, że gdzieś tam po drugiej stronie kabelka od internetu siedzisz taki Ty i czekasz, odświeżasz, zaglądasz. Z szacunku do Was i z radości dzielenia się czymś wspaniałym, ten blog nadal działa i funkcjonuje!
Czy planuję coś na ten dzień? Tak, pojawi się zdecydowanie Epilog Immortala, to co przyszło z Półki na maila. Spróbuję też odpisać na kilka żądań, a przede wszystkim chcę napisać rozdział PatronTale.
Nie mogę uwierzyć, że to już rok.
Na koniec dodam, że nie wiem co powiedzieć więcej, bo nie jestem dobra w takich sprawach. Heh. Ale! Zapraszam na polubienie fanpage Handlarza Iluzji TUTAJ gdzie można śmiało do mnie pisać z różnymi informacjami - jakieś ciekawe opowiadanie znalezione/napisane, komiks czy po prostu aby pogadać. Oraz na nowo otworzony kanał Discorda (pokój: Handlarz Iluzji) w którym dzieje się zazwyczaj tyle, że nawet nie próbuję już niczego ogarniać.