22 października 2016

21 października 2016

Undertale: Te mroczne momenty - Rozdział III [In These Dark Moments - III - tłumaczenie PL]

Notka od tłumacza: Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Sans postanowił przeprowadzić się do nowego miasta, które zostało okrzyknięte "przyjacielskim" dla potworów. Wprowadza się do jednego z bloków wraz ze swoim bratem. Poznaje sąsiadkę z naprzeciwka. Cały czas ma dziwne uczucie, że wszystko to już miało miejsce. Nie wie tylko kiedy i dlaczego linia czasowa się cofnęła, oraz - co ważniejsze - dlaczego jego "ja" z przyszłości zakazało mu czytania dziennika, w którym prowadził notatki odnośnie tego co ma mieć miejsce.
Opowiadanie powiązane z innym pt Te ciche momenty, ta sama historia tylko, że z punktu dziewczyny (czyli Twojego)
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik 

Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Rozdział III (obecnie czytany) // Twój punkt widzenia
Wiodło im się dobrze, a to już całkowicie zaskoczyło Sansa. Po rozmowie kwalifikacyjnej nie był pewien na 100% czy dostanie tę pracę czy nie. Dlatego podjął się zarobku gdzie indziej co zajęło mu czas od 21:00 do 5:00. Póki co nie narzekał, jednak kiedy zgodzili się go przyjść w Szybko i Świeżo zdał sobie sprawę, że długo tak nie pociągnie.
Nie pomagało też to, że godziny obu prac zazębiały się. Jasne, w sklep gwarantował mu pełen etat, jednak godziny pracy były różne, pewne 40 tygodniowo i dodatkowo losowe dni i równie losowy czas. Nigdy chyba się nie przyzwyczai do świata ludzi uważał, że to całkiem głupie. Kiedy pracując tylko w jednym miejscu miał czas na drzemki, tak teraz było to praktycznie niemożliwe. Wracał do domu o 5:00, zmieniał ubranie robocze i o 7:00 wychodził bo zaczynała się jego zmiana w sklepie.
Jednak ta praca podobała mu się bardziej. Wchodził, zakładał kask ochronny, rękawiczki i po prostu pracował. Nie wchodził zbyt często w interakcje z innymi, a ludzie z którymi pracował wymagali od niego tylko tego aby jego robota była zakończona. Czasami kiedy nikt nie patrzył korzystał ze swojej magii by pomogła mu przenieść cięższe materiały – było łatwiej – lecz szybko przestał to robić. Każdy kij ma dwa końce i nie chciał zostać przyłapany.
Po miesiącu, jak zaczął pracować w Szybko i Świeżo zdał sobie sprawę jak pokręcone było jego życie. Opowiadał kawały klientom aby rozładować napięcie, pilnował terminów przybywania nowych towarów, jedną zmianę prawie przegapił. Potem już był bardzo ostrożny by to się już więcej nie powtórzyło.
No i jeszcze ona. Była jego „anomalią”. Czasem wiedział z wcześniejszych linii czasowych jakie teksty ją rozbawią, albo miał przebłyski kolacji jakie wspólnie jedli. Jednak czasem zachowywała się zupełnie inaczej. Chciał spróbować z nią czegoś nowego, czegoś świeżego. Zaskakiwała go swoimi reakcjami, czasem się z tego śmiał; ale też te sprawiały, że gdyby miał włosy, to by mu stawały dęba. Najbardziej frustrującym wydawał się fakt, że nie wiedział tak naprawdę co z nią jest nie tak. Była typowym człowiekiem, nie miała żadnych specjalnych umiejętności, czy ukrytych talentów tak jak ten bachor... więc co takiego miała w sobie, że przyciągała go jak magnes?
Jest przyjazna, idioto. To pierwsza miła osoba jaką poznałeś i z jaką się zaprzyjaźniłeś. No jasne. To nie tak, że każdy człowiek jakiego poznał okazywał się być dupkiem. Nigdy jednak nie starał się z jakimkolwiek zaprzyjaźnić. Papyrus natomiast zawsze lgnął do innych, Sans wolał się przyglądać z boku. Jak zawsze. Po co miałby się w cokolwiek angażować? Skoro świat zresetował się kilka razy, może zrobić to i teraz.

Dobry Boże, rzygał już tym. Myślał, że kiedy opuszczą Podziemie, paskudne fatum zniknie. Nadzieję i marzenia mam już w dupie.

Środowe popołudnie, nic specjalnego się nie działo. Był w pracy, a nienawidził pracować kiedy padało. Jego manager Ross, trzymał go w magazynie z własnych prywatnych pobudek, jednak nie zawsze tak było. Jego zadaniem było pracować w ciągu dnia na sklepie. Jak nie zmywał podłogę to układał rzeczy na półkach. Teraz pilnował rozładowania towarów. Ross zaskoczył go, bo myślał, że ten zabroni mu być w okolicach głównej części sklepu, było jednak wprost przeciwnie. Wiedział, że Sans jest dobrym pracownikiem, no i ściągał ludzi, którzy słyszeli o tym jakim miłym potworem jest.
No, trafiali się też czasem jacyś debile. Właśnie czyścił szybę obok niewielkiej piekarni na tyłach sklepu, kiedy o n a weszła. Pani Herman, najbardziej dzika staruszka jaka stąpa po ziemi. Przeniósł wzrok na ogórki, kiedy podeszła do niego stając dokładnie tam, gdzie wcześniej mył podłogę.
-Gdybym nie miała po drodze, nigdy bym tutaj nie przyszła – syknęła nienawistnie. Zignorował ją tak jak zawsze. Jak tylko odwróciła się poczuł deja vu. 
 
Poślizgnie się i upadnie. Połamie sobie kilka rzeczy w koszyku. Zostanie obwiniony za jej nieszczęście

Nic się nie stanie, minie go i pójdzie dalej. Dzień wróci do normy
.
Sans drgnął. Bardzo chciał zobaczyć ją jak wywija orła na ziemi, łamie sobie kilka kości albo coś innego... Ale co się stanie jeżeli naprawdę się poślizgnie tym razem? Poszedł za nią, a wtedy jedna z jej nóg uskoczyła na mokrej podłodze i zaczęła upadać.
Kurwa! Krzyczał jego mózg i bez chwili zastanowienia pognał na ratunek łapiąc staruszkę. Mało sam nie upadł, kiedy runęła na niego swoim cielskiem.
-ŁaPY PRESZCZ ty gnoju! - krzyknęła uderzając go swoim koszykiem w głowę. Sans puścił ją, kiedy ta zamachnęła się na niego drugi raz, zareagował odruchowo i złapał ją za nadgarstek.
-p r z e s t a ń – warknął, a światło w jego oczach zalśniło. Przeszył ją strach, ręce zacisnęły się w pięść.
-Nie zabijaj mnie! - zawołała rozpaczliwie, a łzy pojawiły się na dnie starczych oczu. Sans potrząsnął głową i puścił ją tak szybko jak to możliwe. Niestety już przybyli inni klienci zaciekawieni krzykiem.
-wszystko dobrze? - starał się brzmieć normalnie, na tyle na ile to możliwe – nikt cię nie skrzywdzi.
Chyba sobie kpisz.
-Boże! On chce mnie zabić! - krzyczała robiąc krok do tyłu. Sans stał zakłopotany gładząc się po tyle karku. Ludzie przyglądający się zajściu zaczęli mruczeć w złości – nie na Sansa, na nią. W końcu pojawił się Ross i stanął za kościotrupem.
-Co się tutaj stało? - zapytał patrząc na panią Herman, a potem na swojego pracownika. Sans opuścił wzrok. Nie, żadnego deja vu. To nigdy wcześniej nie miało miejsca. Kurwa mać.
-poślizgnęła się i... chciałem ją złapać... a potem ona... źle zrozumiała – powiedział prosto. Pani Herman płakała i wyglądała naprawdę żałośnie.
-Odpocznij. Teraz. - Wycedził przez zęby przełożony, ten uniósł swoją czapkę pracownika lekko do góry, a potem odwrócił się tak szybko jak to możliwe. Po chuja on to robił? Pogorszył sprawę. Popatrzył na zegarek jak tylko wszedł do pokoju dla służby, a potem schował głowę w dłoniach.

Był tak bardzo, bardzo zmęczony.

Po dwudziestu minutach Ross wrócił i podstawił pod siebie krzesełko siadając na nim okrakiem naprzeciw Sansa.
-Hej. - powiedział. Szkielet podniósł na niego wzrok. Spodziewał się, że ten będzie krzyczeć. - Wszystko dobrze? - jednak zamiast tego jego ręka była teraz na ramieniu kościotrupa w geście pocieszenia. Sans był zaskoczony.
-ta, nic mi nie jest, przepraszam ross, naprawdę chciałem aby nie upadła... - jego głos delikatnie i prawie niezauważalnie zadrżał. Ross jednak to zauważył.
-I pomogłeś jej. Słuchaj, ta stara suka narzeka na wszystkich. Zobaczyliśmy nagrania wideo z kamer i na nich widać czarno na białym jak ją ratujesz. - zamilkł na chwilę – Chcesz złożyć skargę?
-co? - był zakłopotany
-Sans, uderzyła cię w głowę swoim pieprzonym koszykiem na zakupy. Pełnym w dodatku. Kurwa, co by zrobiła gdyby nie było tam ludzi? Wezwać pogotowie? - zapytał Ross unosząc głowę tak by obejrzeć czaszkę Sansa w poszukiwaniu jakichś uszkodzeń. Nic nie znalazł, ale właśnie wtedy Sans zdał sobie sprawę jak bardzo go boli głowa.
-nie, nie, nic mi nie jest – mruknął machając ręką. Ross westchnął.
-Jesteś pewien? Posłuchaj, mogę wysłać pracowników na badania rentgenowskie... to znaczy... - zatrzymał się i uderzył się w czoło. Sans zdał sobie sprawę, że jego szef nie chciał wyjść na ignoranta i traktował go jak normalnego pracownika. To poprawiło mu humor.
-nie bój się, po prostu strasznie boli mnie głowa
-Dobra... w takim razie dam ci już wolne, dobra? Dostaniesz płacę jak za całą zmianę. Nie chcę abyś mi tutaj zaczął umierać czy coś. - Ross przyglądał mu się zaniepokojony
-zgoda, zgoda. tylko upewnij się proszę, że ta baba będzie daleko ode mnie kiedy będę wychodził.
-Już została wyprowadzona. Będę gadał z górą, chcę załatwić jej zakaz wstępu do sklepu. Nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania. - zamilkł na chwilę aby ciumknąć, a potem przemówił znowu – Dlaczego nie mówiłeś mi, że traktowała cię tak od samego początku?
 Nie myślałem, że będzie cię to interesować.
 -nie wiem. po prostu nie pomyślałem o tym. przepraszam. jeżeli coś takiego będzie miało znowu miejsce to cię powiadomię
-Zrób to. Nie bój się i informuj mnie. Uważaj na siebie, dobrze? - poklepał go po przyjacielsku po plecach – Wyślę ci maila z raportem z dzisiejszego incydentu, abyś mógł go sobie przeczytać w domu – Sans przytaknął wstając powoli. Kurwa. Naprawdę bolała go głowa. Pożegnał się ignorując pytanie szefa o to, czy nie potrzebna mu pomoc i zamknął za sobą drzwi wychodząc ze sklepu tylnym wyjściem.
A może by tak wziął jeden ze swoim skrótów? Nie miał ochoty widzieć się z kimkolwiek. Zaczął się rozglądać na boki i o góry... Kurwa, jebana kamera.
Westchnął i pchnął drzwi wchodząc do sklepu znowu. Jeden z pracowników kasowych, Alex, pomachał do niego. Sans miał wrażenie, że typek go nawet lubi. Przytaknął więc i wyszedł normalnie udając się powoli do domu.
Dlaczego nikomu o tym wcześniej nie powiedział? Wiedział, że za pierwszym razem był obwiniony za wypadek staruchy. Zwolnili go? Tego nie był pewien. Myślenie o tym teraz nie wydawało się dobrym pomysłem zważywszy na przeraźliwy ból. Schował twarz w kołnierzu tak bardzo jak się dało unikając tym samym kontaktu z ludźmi.
No jasne. Jakby tego było mało, musiało zacząć lać. Mruknął do siebie kiedy z nieba zaczął padać deszcz. Przyśpieszył kroku starając się dostać do domu najszybciej jak się da. Co za chujowy dzień. Miał nadzieję, że w domu będzie miał tabletki przeciwbólowe, naprawdę nie miał ochoty opowiadać o tym co miało miejsce Papyrusowi.
Wędrówka na górę była gorsza niż zwyczajnie, z każdym schodem głowa pulsowała mocniej i mocniej. Przystawił czoło do drzwi na chwilę nim przekręcił zamek. Po co to robił? Po co się starał? Wszystko to mogło się zresetować choćby jutro. Jezu, świat jest taki... bezsensowny...
Wziął głęboki wdech, założył na twarz swój uśmiech i wszedł do środka.
-hej pap, jestem w domu. - zamknął drzwi za sobą. W domu panowała cisza. Zazwyczaj Papyrus powinien już go witać, albo siedzieć w kuchni gotując makaron. -pap? - zaczął się rozglądać. Brak odpowiedzi. Sprawdził jego sypialnię, tam też go nie było. Kurwa. Wyszedł? Zauważył, że jego telefon nadal jest na stole. Cudownie, a więc się też nie da do niego dodzwonić...
A co jeżeli...
Sans zatrzymał się i zaczął szybko oddychać. Nie tym razem. Tym razem nie ma bachora. Może jest drzwi obok?
Szybko podszedł do sąsiadki i zadzwonił dzwonkiem. Słyszał, że ma włączony telewizor, więc musi być w domu. Wiercił się w miejscu czekając na odpowiedź. Ta krótka chwila trwała wieczność, drzwi stały otworem, wychyliła się i uśmiechnęła do niego szeroko. Normalny wyraz twarzy czy ton głosu nie przychodził mu teraz łatwo.
-hej. jest u ciebie papyrus?
Proszę...
-Tak, jest od wczesnego popołudnia. Chcesz wejść? - powiedziała zapraszając go gestem do domu. Już miał westchnąć z ulgą, lecz zamiast tego starał się zachować pozory. Popatrzył na nią – czyżby spała? Była tylko w piżamie, za duża koszulka odsłaniała przyjemnie jej ramię. Zaraz, co? - My tylko... oglądaliśmy filmy.
-taaa, jasne. - był zadowolony, że znalazł tutaj brata. Film brzmiał dobrze, da mu czas na zebranie myśli i uspokojenie się. Powoli wszedł do mieszkania zdając sobie sprawę że przygląda mu się z uwagą.
-Rany! Pracujesz w Szybko i Świeżo? - zamknęła drzwi za nim
-heh, taaa. pracuję na tyłach, tam nikomu nie przeszkadzam – naprawdę nie chciał opowiadać o dzisiejszym dniu
-Dlaczego Papyrus nie pracuje z tobą? - zapytała nagle, a Sans poczuł jak kolejny ciężar spada mu na barki
-nie chcieli naszej dwójki. jeden to i tak wiele, myślę, że przywykliśmy do tego – wzruszył ramionami starając się grać luzaka
-Między nami, Papyrus jest załamany tym, że nadal nie znalazł pracy. Zaoferowałam, że pomogę... - powiedziała. Sans wiedział jak to wszystko stresuje jego brata, jednak sam nie był pewien jak długo jeszcze tutaj będą. Zarabiał dość pieniędzy aby ich obu utrzymywać, dlaczego Papyrus zawsze musiał być taki?
-nie musisz, wiesz? - czuł jak wzrasta w nim irytacja. Na Boga, nikt nie musi się nad nimi litować.
-NIE MUSZĘ, ale C H C Ę. To znaczna różnica. Jesteście świetni, a ludzie to dupki. Przynajmniej tyle mogę zrobić. - Uśmiechnęła się do niego. Przestań, kretynie. Ona się stara. Naprawdę się stara. Jego uśmiech był teraz szczery.
-dzięki. - tylko na tyle było go stać
-Do usług. Wiesz, możesz iść do brata na kanapie. Zaraz wrócę, dobra? - zasugerowała, Sans przytaknął i podszedł. Papyrus zauważył jego przybycie, ale był zbyt zajęty oglądaniem kreskówki aby cokolwiek powiedzieć. Zamiast tego przytulił go mocno. Jakim sposobem on zawsze wie? Sans oddał uścisk i usiadł wygodnie. Nie miał zielonego pojęcia o co chodzi w bajce, ale to nie było teraz istotne. Po kilku minutach ich sąsiadka wróciła ubrana w dżinsy i koszulkę. Usiadła obok Sansa, jednak jej zachowanie było nieco sztywniejsze niż normalnie.
-przebieranki, co? - zauważył unosząc brwi
-Najwyższy czas się ubrać. Papyrus mnie zaskoczył wcześniej, to wszystko.
-mmmm. - tylko tyle powiedział, bo jego brat odwrócił się w ich stronę
-CIIIIIIIII
-Przepraszam – powiedzieli razem, popatrzyli się na siebie i uśmiechnęli szeroko. Ona się zaśmiała.
-Wisisz mi colę. - szepnęła do niego, uśmiechnął się niezauważalnie i mrugnął do niej.
Reszta filmu przebiegła w absolutnej ciszy, Papyrus śpiewał piosenki z bajki. Wyglądał na całkowicie oczarowanego filmem, Sans czuł się nieco lepiej. Nikt nie wiedział o tym co spotkało go dzisiaj i będąc szczerym przed sobą, wolał aby tak pozostało.

Kolejnego dnia Sans leżał w łóżku wpatrując się w sufit. Nie miał nocnej zmiany, a Ross kazał mu wziąć sobie dzień przerwy. Dostał też raport z tamtego zdarzenia, tego samego dnia. Przeczytał tam, jak to starsza pani uderzyła go koszykiem na zakupy w głowę, godząc tym samym w dobre imię ludzkości. Nie spodziewał się takiej reakcji i w jakimś stopniu podobała mu się ona. Uderzała w sedno sprawy.
Papyrus nucił sobie pod nosem w salonie, sprzątając mieszkanie jak zawsze. Szczerze, Sans nie chciał się za bardzo ruszać. Jego głowa nadal bolała znacznie bardziej, niżby tego chciał i nawet jego zwyczajna drzemka nie zmieniła za wiele. Podchodząc do wszystkiego trzeźwym okiem, miał się gorzej niż zwyczajnie – choć zbiegi okoliczności były dla niego korzystne. No, ale kurwa mać, oberwał koszykiem i to od staruszki. Deja vu czy nie, uniki były jednym z jego mocniejszych punktów... Jak to się stało, że nie uniknął pierdolonego koszyka?
Moja wina. Musze bardziej uważać. Pomyślał. Ciekawe jaką by miała minę, gdyby obróciła go w pył po tym uderzeniu w głowę? Byłaby zachwycona.
Jakiś mały głos w nim chciałby, aby tak się stało. Nie! Przestań pierdolić! Kto by się zajął Papyrusem? Nawet tak nie myśl!
Westchnął i usiadł na łóżku. Przez chwilę patrzył się na swoje skarpetki. Może powinien zrobić coś produktywnego? Wychylił głowę ze swojego pokoju.
-hej pap, chcesz coś dzisiaj porobić? - miał nadzieję na wyjście z domu. Papyrus popatrzył na niego, jego oczy zamigotały w euforii, ale zaraz potem ekspresja jego twarzy zmieniła się. Był skupiony.
-NIE, WŁAŚCIWIE TO ĆWICZĘ TEKSTY ABY LEPIEJ ZAIMPONOWAĆ PRACODAWCY NA ROZMOWACH KWALIFIKACYJNYCH. _____ DAŁA MI KILKA CENNYCH PORAD JAK ZROBIĆ Z SZEFA SWOJEGO PRZYJACIELA! - podniósł palec i przystawił go do policzka – SANS, CZY WSZYSTKO DOBRZE? WYGLĄDASZ NA...- zamyślił się na chwilę starając się znaleźć właściwe słowo - ...ZMĘCZONEGO.
-zawsze jestem zmęczony, paps, znasz mnie – powiedział wzruszając ramionami – moje kości są zmęczone.
-HAHAHA, SANS. NIGDY NIE SŁYSZAŁEM TEGO TEKSTU WCZEŚNIEJ.-mruknął sarkastycznie. Sans zachichotał i chwycił za klamkę drzwi frontowych – NA DŁUGO WYCHODZISZ?
-nie wiem, kupić ci coś?
-NIE, NIE TRZEBA. JAK COŚ MI WPADNIE DO GŁOWY TO DO CIEBIE NAPISZĘ! - pomachał Sansowi. Ten odmachał i wyszedł zamykając za sobą drzwi.

Dobra, co teraz? Nie był już w mieszkaniu, ale nie wiedział gdzie ma iść. Stał na korytarzu przez chwilę zastanawiając się nad opcjami, wtedy podniósł wzrok. Może przywita się z sąsiadką?
Wtedy wyświetliło mu się w głowie wspomnienie z pierwszego dnia. .... dobry pretekst do przełamania pierwszych lodów. Cholera, nie potrzebował teraz deja vu aby wiedzieć co ma robić! Zszedł schodami w dół i rozejrzał się starając przypomnieć sobie gdzie znajduje się najbliższy sklep. Skręcił w lewo i klatkę obok znalazł go.
Wszedł do środka, odnalazł regał z wodą i z lodówki wyciągnął dwie puszki coli. Zapłacił, sprzedawca był dla niego milszy, być może dlatego, że często go widywał. No i wrócił. Stał pod drzwiami dobre pięć minut zastanawiając się: Co ja wyrabiam? Przychodzi już raz na tydzień, no i widziałeś ją wczoraj. Jasne, ze potrzebowałeś wyjść z mieszkania, ale ona najprawdopodobniej nie ma ochoty się z tobą teraz widzieć. Ugh....
Na chwilę jego twarz wykrzywiła się w złości i tak szybko jak przybyła, zniknęła. To tylko żart, taki żarcik. Będzie dobrze.
Zadzwonił dzwonkiem i czekał. Zerkał co chwilę na judasza zastanawiając się, czy będzie w stanie zobaczyć jej mieszkanie przez niego. Prawie podskoczył kiedy usłyszał, jak otwiera drzwi.
-Cześć Sans, co tam? - oparła się o framugę. Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął przed siebie puszkę.
-wisiałem ci colę, no chyba, że nie chcesz – powiedział drażniąc się lekko. Zachichotała.
-No wisiałeś, zapomniałam o tym. Dzięki – zabrała ją od niego. Uśmiech nie znikał z jej twarzy. Zauważył też, że tym razem nie patrzyła na jego dłonie. – Co tam?
-nic. wróciłem z roboty i się lenię, znasz mnie. - mrugnął. Nie musiała wiedzieć, że siedział w domu – nie spodziewałem się deszczu, a wiesz nie chcę być kościstym arbuzem. - wywróciła oczami tak jak to miała w zwyczaju, ale zauważył niewielki uśmiech jaki starała się ukryć.
-Ta, ta. Chcesz wejść? Właśnie zrobiłam sobie herbaty, więc mogę tobie też jeżeli chcesz. Właśnie zabierałam się za czytanie. Nie robię nic szałowego – Czyta? Oh, cudownie!
-jasne! pewnie. czytasz sobie do poduszki?
-No nie, nie do poduszki. - wyszczerzył zęby w uśmiechu
-wiedziałem, że z jakiegoś powodu cię lubię.
-A ja myślałam, że to przez moją boską osobowość i śliczną buzię – uśmiechnęła się głupkowato, Sans się zaśmiał i odwrócił wchodząc do swojego mieszkania.
-TAK SZYBKO WRÓCIŁEŚ? - zapytał Papyrus patrząc się na brata
-właściwie, idę do _____. - miał nadzieję, że Papyrus nie będzie drążył tematu. Ten przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Sans wszedł szybko do pokoju chwytając pierwszą z brzegu książkę jaką zobaczył. Wiedział, że jeszcze jej nie przeczytał, albo zaczął i nie skończył. Wyższy z braci nie spuszczał go z oczu
-CÓŻ.... BAW SIĘ DOBRZE. - powiedział po prostu, Sans się zatrzymał. To było do niego niepodobne. Przeniósł wzrok na brata.
-wszystko dobrze?
-OH TAK! ZASTANAWIAM SIĘ KTÓRY FILM Z METTATONEM ZOBACZYĆ JAK TYLKO SKOŃCZĘ SIĘ PRZYGOTOWYWAĆ DO ROZMOWY. - wyglądał na podekscytowanego. Sans niezauważalnie mruknął zadowolony, że wymknie się z domu.
-wszystkie są spoko, więc nie masz się czego bać, prawda? - powiedział nim wyszedł z mieszkania. Jak wracał _____ czekała na niego. Pozwoliła mu wejść, sama udając się do kuchni by coś zrobić. Po powierzchownym rozejrzeniu się po wnętrzu zdecydował, że usiądzie na kanapie. Była wygodna. Miał zamiar zobaczyć jaką książkę wziął, kiedy jego sąsiadka wychyliła się z kuchni.
-Czuj się jak u siebie w domu, ale jak mam być szczera to weranda jest lepszym miejscem do czytania. Serio. - powiedziała z uśmiechem. Zerknął na nią pytająco potem wzruszył ramionami i odstawił wielki pokaz tak, jakby to była najcięższa rzecz jaką przyszło mu zrobić w całym życiu.
Był zaskoczony. Co prawda widział niewielkie światełka ze swojego balkonu, ale nie zdawał sobie sprawy jak... osobista jest jej weranda. Barierka przeplatana była drewnem, podłoga okryta jakimś materiałem. Jak ona to zrobiła? Może miała jakąś starszą wersję balkonu? Lampki wisiały na górze i oplatały się o poręcze jak pnącza bluszczu. No i te dwa wygodnie wyglądające siedziska, a między nimi niewielki stolik. Wszystko przygotowane z dokładnością, starannością... Panował tutaj klimat niezwykle domowy.
-o rany, fajnie. wygląda jak gniazdo kruka. - mruknął podziwiając widoki
-Wiesz... wiem że jest wysoko i ... - mówiła z kuchni, brzmiała na zmieszaną
-nie o to mi chodziło... - staną w progu – jest naprawdę przytulnie, masz tutaj tyle ... osobistych rzeczy wszędzie heh..
-Oh! Tak! - powiedziała wzruszając ramionami. Sans czekał na nią w drzwiach, po minucie albo dwóch przyszła z dwoma kubkami herbaty.
-Uważaj, gorąca. - powiedziała odwracając ją w kierunku Sansa, wziął naczynie z jej rąk i oboje usiedli na swoich miejscach. Sans praktycznie zapadał się w swoim krześle. Kurwa, jak wygodnie. Dlaczego wszystko w jej domu musi być takie delikatne i miękkie? Ona wpatrywała się w swoją herbatę w zamyślaniu, a potem popatrzyła na niego. – Znaczy się, czujesz że jest gorąca? - był zaskoczony
-tak, a ty?
-No jasne. - puffnęła - Głupie pytanie, przepraszam – Sans wzruszył ramieniem
-jak powiedziałaś kiedyś: nie ma szkody nie ma winy – oboje zamilkli, a cisza między nimi była nieprzyjemna. Sans bez problemu mógł powiedzieć, że kobieta czuje się źle przez to pytanie, więc postanowił rozładować atmosferę – hej
-Co?
-co ma łyżka wspólnego z jesienią?
-Huh? Co? - głos jej zadrżał
-je się nią – potem siorbnął swojej herbaty i wyszczerzył się. Zachichotała lekko.
-O Jezu, to było kiepskie – wyglądała na wyraźnie zrelaksowaną i rozsiadła się w krześle chwytając za swój wolumin -To co czytasz? - Do diabła, nawet nie wiedział. Popatrzył na okładkę, a potem uniósł druk o góry, aby mogła sama zobaczyć.
-1000 kawałów jakie rozbawią każde towarzystwo.
-Ta książka jest WIELKA! Co za głupota! - wykrzyknęła
-no... a co TY czytasz? - zapytał, uniosła powoli swoją powieść, wyglądała na zawstydzoną 'Wampirzy detektyw: Krwawe Łowy' taki był tytuł. Starał się ze wszystkich sił, aby się nie roześmiać.
-oh, twoja książka jest znacznie bardziej dojrzała.
-Zamknij się! Kosztowała tylko 5$. Więc jak na tę cenę nie jest taka zła, serio. Główny bohater to wampir, który chce ocalić swoją ludzką dziewczynę ze szponów wampirzych łowców. Nie wie jednak, że jest ona detektywem o nadprzyrodzonych umiejętnościach. Poważna sprawa! - powiedziała przytakując sobie.
-bardzo poważna sprawa, brzmi jakby napisał ją kulawy jeż
-Nie słucham cię! - powiedziała, teatralnie wsadzając nos w książkę. Sans otworzył swoją niedorzecznie głupawą pozycję komika i zaczął czytać. To nie było to, na co miał ochotę, ale właściwie to jego wina bo nie sprawdził za co chwyta, zawsze mógł śledzić wzrokiem po literach.

Deszcz zamienił się w kojącą symfonię, kiedy tak oboje czytali w ciszy. Auta mknęły w swoją stronę, tworząc niemalże cudowną melodię w akompaniamencie spływających kropel deszczu. Miasto wydawało się teraz tak spokojne i miłe w swoim gwarze i hałasie. Większość czasu Sans spędzał w swoim pokoju więc nie wiedział, że tak miło może być na jej balkonie. Raz na jakiś czas opowiedział kawał jaki wyczytał i wydał mu się zabawny, a ona mówiła mu o czym właśnie czyta. I tak trwali oboje rozkoszując się wzajemnym towarzystwem. A godziny mijały nie ubłagalnie szybko.
Jest miło. Myślał kiedy jego powieki zaczęły mu ciążyć. Czy to źle, że chcę, aby ta chwila potrwała trochę dłużej? Popatrzył na nią, kompletnie wciągniętą w wir powieści i poczuł jak przymyka oczy. Nic się nie stanie jak zamknie je na chwilę.

Kiedy znowu je otworzył oczywistym było, że usnął. Dzień zamienił się w noc, a niewielkie światełka migotały na balkonie, nad jego głową. Wyglądały jak małe ciepłe gwiazdy. Uśmiechnął się, zdał sobie sprawę z tego, że dała mu koc by nie zmarzł. Dlaczego ostatnio ludzie są dla niego tacy mili? To tylko pogarsza sprawę.
-podobają mi się te światełka – powiedział cicho
-Dzięki.
-jest romantycznie, nie uważasz? - był zaspany i nie zdawał sobie sprawy z tego co mówi, dopiero kiedy zamarła patrząc na niego z uwagą dotarł do niego sens słów.
-Nikt nie nazwał wcześniej „romantycznymi” elektrycznych ogni – nie była pewna w tym co mówi - No wiesz, bywam romantyczna kiedy nikt nie patrzy.
-ah, nie wiedziałem, że do ręcznej roboty potrzebujesz romantycznego nastroju. - na jego twarz wstąpił przebiegły uśmieszek, miał nadzieję, ze zda sobie sprawę z tego, że żartuje
-Boże. Jesteś najgorszy! - Sans zaczął się śmiać. Całe szczęście, że miała poczucie humoru. To mogłoby zakończyć się katastrofą. Popatrzył na dół, na stolik między nimi i zorientował się, że zrobiła mu też drugi kubek.
-dzięki za więcej herbaty i za koc... to miłe – czerpał radość z ciepłego kocyka. Czuł się taki spokojny, w końcu.

I nie spodobało mu się to. Musiał stąd wyjść.

-Ta, wiesz gdybym wiedziała, że będziesz takim dupkiem to zawinęłabym cię w niego i wyrzuciła przez barierkę – mruknęła – Zrobiłabym światu przysługę. - Sans zaśmiał się, wstał i odłożył koc. -Idziesz już? - w jej głosie słychać było nutę rozczarowania. Przez chwilę, Sans poczuł się źle z tego powodu, ale tylko przez chwilę.
-taaa, powiedziałem papyrusowi że wrócę, zazwyczaj jemy kolację razem, nie powiedziałem mu jak długo tutaj będę... to widzimy się w sobotę? - zapytał mając nadzieję, że to wystarczy
-Tak! Jasne. Koło 17:00 przy O'Henrym, pasuje? - popatrzyła na niego z aprobatą. Przytaknął, puby były znacznie bardziej przyjazne niż jakaś nudna kolacyjna w restauracji.
-pasuje. będziemy tam i hej.. - zaczął wypowiadać te słowa nim zdał sobie z tego sprawę – było naprawdę miło. dzięki. jeżeli nie masz nic przeciwko, mogę wpaść jeszcze kiedyś...
Kurwa jego mać.
-Kiedy tylko chcesz. - to go już całkowicie zaskoczyło -  Staram się oglądać mniej tej pieprzonej telewizji. Wejście będzie kosztowało puszkę coli – powiedziała do niego z uśmiechem
-dzięki. - tylko tyle mógł teraz powiedzieć. Ich relacja była czymś więcej niż tylko interakcją potwora z człowiekiem. To wyglądało na prawdziwą, dobrą przyjaźń. Mógł poczuć jak jego magia przepływa przez jego ciało szybciej niż ustawa przewiduje, jak jego dusza pulsuje w dziwnym doznaniu. Może jednak było coś dobrego na tym świecie, a on powinien to zwyczajnie zaakceptować?
-Do zobaczenia w sobotę – zabrzmiała entuzjastycznie i pomachała mu
-narka – powiedział i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Wszedł do mieszkania. Czuł jak jego klatka piersiowa praktycznie płonie. Dlaczego było mu tak źle? Ona przecież była dla niego miła, musi w końcu dopuścić do siebie świadomość, że nie ma żadnych niecnych planów co do niego.
Nie zamierza go oszukać, zdradzić i zamienić w pył. Ona nie była taka jak ten ... gnojek.
Papyrus usnął na kanapie w środku swojego programu. Kolacja Sansa czekała na niego na stole nietknięta. Ostrożnie położył koc na bracie, a potem usiadł przy kuchennym stole i wziął trochę makaronu na widelec.
Przyjaciele, co?

Prawie świtało kiedy Sans usłyszał głośne głosy dobiegające z ulicy. Miał otwarte okno by słuchać deszczu, oraz nocnego miasta. Ten ktoś niemiłosiernie fałszował i wygląda na to, że zbliżał w kierunku jego bloku. Potem, zdał sobie sprawę, że osoba która tak wyła weszła do klatki.
Nie było mowy o pomyłce, głos należał do kobiety. Dobry Boże, to ona?
Natychmiast podniósł się narzucając na siebie szlafrok. Podszedł do drzwi i otworzył je by zobaczyć co się dzieje. Zobaczył drugą ludzką samicę podtrzymującą jego sąsiadkę aby tak nie upadła na ziemię. Kiedy go dostrzegła zamarła na chwilę. Sans popatrzył na _____, a potem na jej towarzyszkę zmieszany.
-hej, wszystko dobrze?
-Troszeczkę się upiła. - Ludzka samica odpowiedziała pomagając sąsiadce wejść do jej mieszkania nie mówiąc już nic innego.
-Tyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy! - _____ krzyknęła wskazując na Sansa, a wtedy tamtej chyba już nerwy puściły bo bezceremonialnie wepchnęła ją do środka mieszkania zamykając za sobą drzwi. Sans był zakłopotany. Co do kurwy właśnie miało miejsce? Była pijana?

Heh, tak, była pijana. Uroczo.

Wrócił do swojego pokoju, nasłuchując czy usłyszy ją jeszcze, lecz spotkał jedynie deszcz. Miał nadzieję, że nic jej nie będzie. To musiała być jej przyjaciółka o której kiedyś wspominała, więc prawdopodobnie jest w dobrych rekach.
Odgłosy miasta stopniowo uśpiły Sansa.
I choć raz, spał spokojnie.
Share:

20 października 2016

Undertale: Te ciche momenty - Zmiana pogody [In These Quiet Moments - A Change in the Weather - tłumaczenie PL]

autor obrazka: Vyolfers
Notka od tłumacza: Opowiadanie z serii Ty x Postać, oczywiście Ty x Sans. Historia ma swój początek zaraz po zakończeniu pacyfistycznego zakończenia gry. Minęło kilka lat od czasu, aż bariera zniknęła i potwory starają się żyć między ludźmi. Ty jesteś dorosła, masz pracę, przyjaciół, normalne życie amerykańskiej dziewczyny (bo akcja toczy się w Ameryce), kiedy nagle okazuje się, że wprowadzają się do Ciebie nowi sąsiedzi...
To opowiadanie jest powiązane z innym pt Te mroczne momenty, ta sama historia z punktu widzenia Sansa.
Autor: MuhBeez
Oryginał: klik
Rozdziały +18 będę oznaczać znaczkiem:
SPIS TREŚCI:
Minął już nieco ponad miesiąc odkąd KościoBracia się wprowadzili. Widzisz się z nimi w każdy weekend (przy naleganiach Papyrusa nie miałaś innego wyjścia) na Nocki Spaghetti. I tak mijał dzień za dniem. Jakoś nigdy nie wywyższałaś się z tego powodu, że jesteś człowiekiem, no i oni nie czuli się lepsi z tego powodu, że są ... potworami. Ich pragnienia i potrzeby były całkiem ludzkie, więc łatwo było zapomnieć o tym, że to chodzące kości. No z wyjątkiem momentów kiedy Papyrus Cię przytulał, tak to żadnych problemów.
Sans już miał pracę, albo nawet dwie ponieważ wracał późno do domu w różnych strojach służbowych. Papyrus nadal szukał. Po miesiącu stres z tego powodu przekroczył dopuszczalne granice... Wtedy usłyszałaś dzwonek do drzwi. Podeszłaś do judasza i zerknęłaś. Tak, to on – Papyrus. Nie będzie miał chyba nic przeciwko temu, że przywitasz go w wynoszonych luźnych spodniach i stanowczo za dużej koszulce. A on... rany... jak on ... Otworzyłaś szybko drzwi.
-NYOOO HOOO HOOOOO! - przed Tobą stał wysoki... płaczący szkielet, jakkolwiek głupio to nie brzmi.
-Na Boga, Papyrus, co się stało? - zmartwiłaś się
-MOGĘ SIĘ WPROSIĆ? POTRZEBUJĘ Z KIMŚ POGADAĆ. - pociągnął nosem i wytarł łzy w rękawiczkę. Przytaknęłaś i delikatnym skinieniem dłoni pokazałaś mu, aby wszedł. Zaraz podszedł do kanapy i usiadł na niej szybko, wziął poduszkę w ręce, przystawił ją do twarzy, a potem wybuchnął płaczem. Zaczęłaś się zastanawiać z czego są zrobione łzy potworów. Tak jak ludzkie? A może jak deszcz? Delikatnie odsunęłaś zagłówek, tak aby patrzył się na Ciebie.
-Papyrus, co się dzieje? Przestraszyłeś kolejnego kota? Musisz przestać je ganiać. - zgadywałaś, bo tak naprawdę nigdy nie widziałaś go w takim stanie jak teraz. Bywał smutny, zwłaszcza kiedy koty sąsiadów nie chciały się z nim bawić, ale nigdy tak jak...
-NIE! TO CO INNEGO... - wydobył z siebie żałosny jęk odkładając poduszkę na swoje miejsce, a potem popatrzył się na Ciebie, wyglądał tak bezradnie... - NIM SIĘ PRZEPROWADZILIŚMY, NIE BYŁEM W STANIE ZAGWARANTOWAĆ SOBIE PRACY, I ZNOWU TAK JEST! CHCIAŁEM ZOSTAĆ STRAŻNIKIEM KRÓLEWSKIM, ALE NIE WIEM JAK ZDOBYĆ JAKIEKOLWIEK ZATRUDNIENIE TUTAJ... TEN LUDZKI ŚWIAT JEST TAKI SKOMPLIKOWANY! - wyglądał na całkowicie zdenerwowanego, poczułaś jak serce Ci pęka.
-Ale... co dokładnie masz na myśli? Nikt nie chce Cię na rozmowach kwalifikacyjnych? Ludzie się z Ciebie śmieją? O co chodzi? - starałaś się dotrzeć do sedna problemu
-CÓŻ... POSŁUCHAŁEM RADY SANSA I ZROBIŁEM SWOJE CV, JEDNAK TUTAJ ZATRUDNIENIE JAKO STRAŻNIK KRÓLEWSKI CHYBA NIE MA ŻADNEGO ZNACZENIA, I W JEDYNYM MIEJSCU W KTÓRYM MNIE PRZYJĘTO, JAK PRZYSZŁA KLIENTKA TAK KRZYCZAŁA PRZEZ 10 MINUT ZANIM UCIEKŁA. - Kiedy przypomniał sobie to zdarzenie ponownie chwycił jaśka i przytulił go mocno do twarzy wypłakując się. Ah, no tak. Byłaś rozdarta. Z jednej strony Papyrus to Twój przyjaciel i cała sytuacja Cię zdenerwowała. No, ale z drugiej strony w jakiś sposób rozumiałaś, że niektórzy ludzie jeszcze się nie przyzwyczaili. No, ale Ty szybko się zaaklimatyzowałaś. Chciałaś uspokoić kościotrupa, więc pogłaskałaś go po ramieniu.
-Wiesz, jeżeli potrzebujesz pomocy, możesz zawsze poprosić mnie. Mam wysokiego skila w szukaniu zatrudnienia- Uśmiechnęłaś się i otarłaś jego bardzo wielkie łzy – Pozwól, że wezmę zeszyt i napiszemy to w czym jesteś dobry. Zobaczysz, że znajdziemy coś w tym mieście dla ciebie – Papyrus znowu pociągnął nosem. Ma zatoki? Może? No płakał... więc tak... chyba. Przytaknął.
-JESTEŚ TAKĄ DOBRĄ OSOBĄ, JESTEŚ PEWNA ŻE CHCESZ MI POMÓC?
-Pffff, co to za pytanie? Jak mogłabym odmówić pomocy komuś, kto karmi mnie takim wspaniałym jedzeniem w każdy weekend? - delikatnie pogłaskałaś go po czaszce
-PROSZĘ, NIE TRAKTUJ MNIE JAK DZIECKO. - uśmiechał się kiedy to mówił. Podniosłaś się i podeszłaś do szafki by chwycić kawałek kartki papieru i wtedy zrozumiałaś. Szybko podbiegłaś do niego. Jak mogłaś to przeoczyć?!
-PAPYRUS! O mój Boże! - krzyknęłaś
-AHHH! CO? CO SIĘ DZIEJE? - był w szoku, podskoczył z kanapy, wcześniej odrzucając na nią poduszkę i stał rozglądając się na boki
-Ty! Ty kochasz spaghetti! - nadal miałaś wyraźnie podniesiony głos
-TAK! - również krzyknął nieco zdezorientowany
-Koleś! Znajdźmy tobie pracę gdzie będziesz ROBIŁ SPAGHETTI! - To było tak, jakbyś mu powiedziała, że Święty Mikołaj zawita dzisiaj do miasta, z saniami pełnymi wszelkiego rodzaju makaronów i klusek. Zaniemówił i zrobił krok w tył, po chwili zaczął krzyczeć jak mała wiewiórka. To było takie urocze.
-O MÓJ BOŻE! TAK! _____. TO MAJĄ TUTAJ TAKIE PRACE?
-Tak!
-WIĘC ZNAJDŹMY JĄ TERAZ!- to mówiąc skierował się w stronę drzwi. Złapałaś go za chustę i odciągnęłaś.
-Prrrr szalony! Może to właśnie dlatego masz problemy? - miałaś sobie za złe, że zareagowałaś tak szybko, ale musiałaś ściągnąć go na ziemię – Słuchaj, mój znajomy pracuje w pobliskiej restauracji. Może uda mi się załatwić ci pracę w kuchni, abyś cokolwiek tam robił? Nie zapominaj jednak, że to świat ludzi. Praca może być chujowa. Więc na początku mogą ci nie pozwolić robić spaghetti.
-ALE WŁAŚNIE TO LUBIĘ NAJBARDZIEJ! - był wyraźnie zbity z pantałyku
-No wiesz... Ja uwielbiam siedzieć na mojej dupie cały boży dzień i robić nic, ale nikt mi za to płacił nie będzie
-A WIĘC MASZ COŚ WSPÓLNEGO Z MOIM BRATEM – LENISTWO! - skrzyżował ręce na piersi patrząc na Ciebie wyraźnie zawiedziony
-Oh proszę święty się odezwał. Jakbyś ty nie lubił robić nic cały zień – położyłaś ręce na biodrach
-MOŻLIWOŚĆ ZAJĘCIA SIĘ CZYMŚ TO NAGRODA – odpowiedział – ALE W KAŻDYM RAZIE, JAK MAM ZDOBYĆ TĘ PRACĘ? - myślałaś chwilę.
-Proszę, poczekaj kilka dni. Pogadam ze znajomym. Lepiej będzie jak sama zacznę o tobie opowiadać, tak aby nie było nieporozumienia. Nie chcę, aby wyciągnął poduszkę pierdziuszkę z szafy. - Papyrus mruknął.
-TO BYŁO BARDZO NIEFORTUNNE PIERWSZE WRAŻENIE, ALE NADAL JEST CI ONO WYBACZONE. - uśmiechał się – CIESZĘ SIĘ, ŻE PRZYSZEDŁEM. JESTEŚ NAPRAWDĘ DOBRĄ PRZYJACIÓŁKĄ – poklepał Cię po głowie jakbyś była małym dzieciakiem. Zachichotałaś.
-Dzięki Papyrus. Pozwól, że napiszę tylko do kogoś i ... chcesz zostać? Właśnie miałam puścić jakiś film czy coś... - zaczęłaś się zastanawiać hej to może nie jest Nocka Spaghetti, ale czemu by nie?
-Z PRZYJEMNOŚCIĄ! JESZCZE NIE MAMY TELEWIZORA W MIESZKANIU WIĘC SIĘ TROCHĘ NUDZIŁEM. - Na rany Chrystusa, co on robił przez miesiąc? Szukał pracy? Może mają internet...
-Więc siadaj, zaraz coś znajdziemy! Chcesz się czegoś napić? Nie mam cię czym nakarmić, bo jeszcze nie poszłam do sklepu. - naprawdę starałaś się być dobrą panią domu, lecz z czasem odkryłaś, że .... ssiesz w tym.
-NIE. JEST DOBRZE. CHODŹ! ZOBACZMY FILM! MASZ COŚ Z METTATONEM?
-Meta-czym?
-METTATONEM! TO NAJSŁAWNIEJSZY POTWÓR Z PODZIEMIA!
-Nie wiedziałam, mogę zobaczyć, ale nie jestem pewna... - usiadłaś obok Papyrusa i włączyłaś telewizor wpisując hasło 'Mettaton' w wyszukiwarkę, ale żadnych wyników – Wygląda na to, że nie ma go jeszcze w ludzkiej telewizji. Przykro mi Papyrus. - wyglądał teraz na lekko przybitego. - A może masz jakiś ulubiony rodzaj filmów?
-UWIELBIAM KRESKÓWKI. - no przynajmniej mu lekko humor wrócił
-Oh, Papyrus – powiedziałaś – Pozwól, że wprowadzę cię w magiczny świat Disneya. - i tak szybko jak się dało włączyłaś „Piękną i Bestię” zdając sobie sprawę, że ej to będzie całkiem dobra analogia, ludzie muszą pokonać swój strach przed istotami wyglądającymi trochę.... jak Bestia.
Papyrus POKOCHAŁ tę bajkę.
Chciał ją zobaczyć raz jeszcze. Nie miałaś nic przeciwko, wszystko co poprawi mu humor, a Ty przecież masz ze sobą swój telefon. Buszowałaś w sieci, kiedy on nucił piosenki, pisałaś też ze znajomymi. Chciałaś się dowiedzieć kiedy wróci Sans, też by może wpadł na bajki, co nie? No, ale przecież nie masz jeszcze jego numeru. Czy on w ogóle ma telefon? Zaraz ... zaraz. Jak szkielety słyszą? Zaczęłaś ukradkiem przyglądać się czaszce Papyrusa szukając czegokolwiek uszo-podobnego, a wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zaskoczył Cię.
-Ja się tym zajmę, oglądaj. - powiedziałaś, kiedy on wpatrywał się w scenę balową. Podeszłaś do drzwi i otworzyłaś je zdając sobie sprawę, że to był – taaaak, to był Sans. Wyglądał na nieco zaniepokojonego.
-hej. jest u ciebie papyrus?
-Tak, jest od wczesnego popołudnia. Chcesz wejść? - mruknęłaś. Zlustrował Cię, a potem opuścił głowę. Zorientowałaś się, że nadal jesteś w swojej piżamie. - My tylko... oglądaliśmy filmy.
-taaa, jasne. - wpełzł do środka, zauważyłaś, że miał na sobie fartuch, który byłaś w stanie rozpoznać.
-Rany! Pracujesz w Szybko i Świeżo? - zapytałaś zamykając za nim drzwi.
-heh, taaa. pracuję na tyłach, tam nikomu nie przeszkadzam
-Dlaczego Papyrus nie pracuje z tobą? - zapytałaś nagle. Sans ... nadal się uśmiechał, jak zawsze, ale tym razem miałaś wrażenie, że jego uśmiech się zmniejszył.
-nie chcieli naszej dwójki. jeden to i tak wiele, myślę, że przywykliśmy do tego – wzruszył ramionami, a Ty warknęłaś.
-Między nami, Papyrus jest załamany tym, że nadal nie znalazł pracy. Zaoferowałam, że pomogę... - zatrzymałaś się tutaj
-nie musisz, wiesz?
-NIE MUSZĘ, ale C H C Ę. To znaczna różnica. Jesteście świetni, a ludzie to dupki. Przynajmniej tyle mogę zrobić. - Uśmiechnęłaś się do niego, a jego uśmiech powrócił do normalnego.
-dzięki. - tylko tyle powiedział
-Do usług. Wiesz, możesz iść do brata na kanapie. Zaraz wrócę, dobra? - zaproponowałaś. Sans przytaknął. Zniknął za rogiem dołączając do brata, który zadziwiająco szybko zapamiętał tekst piosenki i śpiewał teraz część Gastona. Udałaś się do swojego pokoju, założyłaś normalne ubranie jak na człowieka przystało. Poczułaś się troszeczkę lepiej i troszeczkę mniej zakłopotana. Wróciłaś wskakując obok Sansa.
-przebieranki, co? - uniósł brwi. Jak do diabła on to robi?
-Najwyższy czas się ubrać. Papyrus mnie zaskoczył wcześniej, to wszystko.
-mmmm. - tylko tyle powiedział, bo jego brat odwrócił się w waszą stronę
-CIIIIIIIII
-Przepraszam. - powiedzieliście razem, popatrzyliście się na siebie i uśmiechnęliście się szeroko. Zachichotałaś.
-Wisisz mi colę. - szepnęłaś do Sansa, mrugnął
Reszta filmu przebiegła w błogiej ciszy. Papyrus zdał sobie sprawę, że znalazł swoją nowa ulubioną rzecz.

Bracia wyszli krótko po filmie. Powiedziałaś im, że chcesz aby poznali Twoich przyjaciół. Pogadałaś o tym samym z Sansem w trakcie swojej pracy kolejnego dnia, zgodził się. Sobota będzie idealna. Miałaś kilka dni aby namówić swoich znajomych by ciepło przywitali potwory.
Jackie była zachwycona, nie... to mało powiedziane. Kyle również wydawał się być bardzo poruszony całym pomysłem, nawet jak w jego zwyczaju było podchodzić do każdej nowości jak pies do jeża. Will, to jemu musiałaś zaimponować najbardziej. Był managerem małej włoskiej restauracji we włoskiej dzielnicy miasta. Wiedziałaś, że nie wpuszczą Papyrusa za gary i nie pozwolą mu gotować, miałaś jednak nadzieję że znajdzie się dla niego jakaś robota w kuchni. Jakakolwiek. No nie powiedział „nie”. Jego dziewczyna... Hannah... nie chcesz nazwać ją „anty-” bo nie oddaje to do końca tego jakie miała podejście. Nie była wobec nich agresywna, ale przyjazną też jej nazwać nie można. No ale to Ty byłaś przyjaciółką Willa od lat, a jego nowa dziewczyna znała go zaledwie rok. Tę wojnę miałaś więc wygraną. Tak uważałaś w każdym razie.
I ... lubisz Willa, więc jeżeli potwór w kuchni zdenerwuje Hannah to będzie punkt dla Ciebie. No oczywiście, to NIE jest powód dla którego to robisz, ale... to taki bonusik. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Masz jeszcze kilkoro przyjaciół, którym mogłabyś ich przedstawić, ale na początek lepiej jest aby kółeczko było małe. Małe kroczki, małe kroczki, nie ma co puszczać ich od razu na głęboką wodę. Będąc szczerą, nie powiedziałaś o swoich potwornych sąsiadach zbyt dużej liczbie znajomych. Kierowałaś się głównie ich dobrem i prywatnością, nie chciałaś aby poczuli się jak ... okazy na wystawie. To znaczy, oczywiście powiedziałaś o tym swojej najbliższej przyjaciółce. Grzechem byłoby nie powiedzieć tego jej.
Padało cały dzień, przez to humor miałaś nieco lepszy. Wcześniej wróciłaś do domu, uwielbiasz zapach miasta w trakcie deszczu. No, to teraz książka. Wzięłaś swój polarowy sweter, zrobiłaś kubek herbaty i podniosłaś z kredensu najnowszy zakup – jakąś historię pełną zagadek, miłości i wampirów. Tak, to będzie dobra pozycja. Rozsiadłaś się wygodnie w krześle.

I do kurwy nędzy dzwonek. Serio?

Podeszłaś do drzwi i zerkając przez judasza już przygotowywałaś w głowie jakiś tekst by odegnać akwizytora. Jednak to co zobaczyłaś... mrugnęłaś kilka razy przyglądając się z uwagą. Cóż, przynajmniej to nie jest płaczący Papyrus. Otworzyłaś drzwi.
-Cześć Sans, co tam? - zapytałaś opierając się o framugę. Wyszczerzył zęby w uśmiechu trzymając puszkę.
-wisiałem ci colę, no chyba, że nie chcesz – zabrał ją drażniąc się trochę z Tobą. Zachichotałaś.
-No wisiałeś, zapomniałam o tym. Dzięki – wzięłaś od niego opakowanie. Uśmiechnęłaś się delikatnie – Co tam?
-nic. wróciłem z roboty i się lenię, znasz mnie. - mrugnął do Ciebie – nie spodziewałem się deszczu, a wiesz nie chcę być kościstym arbuzem. - wywróciłaś oczami, ale zdałaś sobie sprawę z tego, że kąciki ust powędrowały Ci do góry
-Ta, ta. Chcesz wejść? Właśnie zrobiłam sobie herbaty, więc mogę tobie też jeżeli chcesz. Właśnie zabierałam się za czytanie. Nie robię nic szałowego – z jakiegoś powodu Sans bardziej Ci się przyglądał pozytywnie zaskoczony
-jasne! pewnie. czytasz sobie do poduszki?
-No nie, nie do poduszki.
-wiedziałem, że z jakiegoś powodu cię lubię.
-A ja myślałam, że to przez moją boską osobowość i śliczną buzię – uśmiechnęłaś się głupawo. Zaśmiał się i poszedł do siebie, po minucie wrócił z wielką książką. Przywitałaś go i poszłaś włączyć czajnik. Usiadł na Twojej kanapie, zmierzyłaś go wzrokiem.
-Czuj się jak u siebie w domu, ale jak mam być szczera to weranda jest lepszym miejscem do czytania. Serio. - uśmiechnęłaś się, popatrzył na Ciebie pytająco, ale potem wzruszył tylko ramionami i zrobił wielki pokaz wstając i powoli udając się we wskazane miejsce jakby to była najtrudniejsza rzecz w jego życiu.
-o rany, fajnie. wygląda jak gniazdo kruka. - byłaś zmieszana
-Wiesz... wiem że jest wysoko i ... - zaczęłaś mówić z kuchni robiąc dla niego herbaty
-nie o to mi chodziło... - stanął w wejściu– jest naprawdę przytulnie, masz tutaj tyle ... osobistych rzeczy wszędzie heh..
-Oh! Tak! - zalałaś kubek wodą. Twoja weranda to Twoje święte miejsce. Oglądałaś wiele telewizji do późna głównie dlatego, że byłaś znudzona wszystkim. Urządzanie ganka przyniosło Ci wiele przyjemności. Miałaś miejsce aby czytać różne powieści. Było dość duże aby zmieścić wielką pufę oraz drugie wygodne krzesełko z niewielkim stolikiem między nimi. Nie podobał Ci się widok na różowy sklep na dole, więc wykorzystałaś swoje artystyczne umiejętności i jakimś cudem między szczeliny barierki przeplotłaś drewnianą zasłonkę. Instrukcję obsługi czytałaś chyba z dwadzieścia razy, ale ustawianie wszystkiego bardzo Ci się spodobało. Drewno sprawiało, że czuło się tam atmosferę domu. Nad głową umieściłaś świąteczne lampki przyczepiając je do niewielkich haków i z boku umieściłaś włącznik.
Twoja weranda była fantastyczna, bo Ty ją przygotowałaś, była Twoja. Mogłaś z niej oglądać całe miasto. Nie miałaś cudownego widoku, tak naprawdę widziałaś naprzeciwko drugi budynek mieszkalny i kilka sklepów na dole. Mimo to kochałaś to miejsce. Lubiłaś ten dziwny zapach, czy odgłosy ulicy (chociaż kiedy próbowałaś usnąć to Cię zwyczajnie wkurzały) no i ponad wszystko kochałaś miasto nocą, zwłaszcza kiedy padał deszcz.
Skończyłaś herbatę dla Sansa
-Uważaj, gorąca. - powiedziałaś podając ją uchem w jego stronę. Wziął ją od Ciebie i usiedliście. Deszcz spływał po budynku. Kiedy zajęłaś już swoje miejsce zapytałaś się bez zastanowienia – Znaczy się, czujesz że jest gorąca? - Sans wyglądał na zaskoczonego
-tak, a ty?
-No jasne. - puffnęłaś lekko – Głupie pytanie, przepraszam – Sans wzruszył ramieniem
-jak powiedziałaś kiedyś: nie ma szkody nie ma winy – oboje zamilkliście trzymając herbatę w dłoniach.
-hej.
-co? - zapytałaś nadal czując się spięta
-co ma łyżka wspólnego z jesienią?
-Huh? Co? - zapytałaś nie będąc pewną czy to pytanie zadał poważnie, czy nie
-je się nią – potem siorbnął swojej herbaty i wyszczerzył się. Zachichotałaś.
-O Jezu, to było kiepskie – wygodniej rozsiadłaś się w krześle. Poczułaś się lepiej i chwyciłaś za książkę. -To co czytasz? - podniósł swój druk. O Boże, tylko nie to.
-1000 kawałów jakie rozbawią każde towarzystwo.
-Ta książka jest WIELKA! Co za głupota!
-no... a co TY czytasz? - uniosłaś swoją zdobycz. Prychnął, ale widziałaś że stara się nie śmiać
-oh, twoja książka jest znacznie bardziej dojrzała.
-Zamknij się! - zaczęłaś nią machać w jego kierunku – Kosztowała tylko 5$. Więc jak na tę cenę nie jest taka zła, serio. Główny bohater to wampir, który chce ocalić swoją ludzką dziewczynę ze szponów wampirzych łowców. Nie wie jednak, że jest ona detektywem o nadprzyrodzonych umiejętnościach. Poważna sprawa! - Przytaknęłaś sobie.
-bardzo poważna sprawa, brzmi jakby napisał ją kulawy jeż
-Nie słucham cię! - powiedziałaś teatralnie wsadzając nos w powieść. Sans otworzył swoją niedorzeczną pozycję literacką i zaczął ją czytać. I tak to było. Spędziliście kilka dobrych godzin w swoim towarzystwie. Deszcz raz przybierał na sile, raz się uspokajał. Co jakiś czas jedno z was się zaśmiało, podzieliło się jakaś uwagą odnośnie tego co przeczytało, albo zażartowało, ale zaraz potem w ciszy wracaliście do dalszej lektury. Podobało Ci się to – choć, prawdziwym powodem dla którego miałaś dwa krzesełka było to, że czasem Jackie przychodziła, ale ... spędzanie w taki sposób czasu było naprawdę przyjemne. Podobała Ci się świadomość tego, że ktoś jest obok Ciebie. 
 Oryginał: klik
Wstałaś, aby zrobić drugi kubek herbaty i kiedy miałaś już ją zaproponować Sansowi zorientowałaś się, że twój szkieletowy przyjaciel usnął. No cóż, miał dwie roboty, to ma sens. Lepiej go nie budzić, prawda? Wzięłaś ostrożnie kubek i udałaś się do kuchni. Dzisiejszy wieczór był naprawdę miły, czułaś się bardzo wypoczęta. Włączyłaś czajnik i zaczęłaś wyglądać przez okno, oglądałaś jak ludzie chodzą po chodniku, zajęci swoim życiem i własnymi sprawami. Zapaliłaś lampki na patio. Sans nadal nie przebudził się ze swojej drzemki, ściągnęłaś więc za kocyk z kanapy i okryłaś go nim. Jeżeli będzie spał tu za długo, obudzisz go, co nie? Zabierając kubki z kuchni położyłaś jeden obok niego, a drugi obok siebie i wróciłaś do powieści. Oddychał tak spokojnie, harmonizował się z głosem ulicy, krokami przechodniów, to wszystko było takie... miłe. Dawno nie czułaś się tak spełniona.
Właśnie skończyłaś rozdział, w którym Król Wampirów odkrył, że główna bohaterka jest detektywem, wtedy Sans się ocknął. Popatrzyłaś na niego, przyglądanie się zaspanemu szkieletowi było ciekawym doświadczeniem.
-podobają mi się te światełka
-Dzięki. - miałaś nadzieję, że nie wystygła mu za bardzo herbata
-jest romantycznie, nie uważasz? - mruknął. Zamarłaś. Popatrzył na Ciebie i nic nie powiedział, nie miałaś innej możliwości zareagowania jak tylko odpowiedzieć mu coś, cokolwiek
-Nikt nie nazwał wcześniej „romantycznymi” elektrycznych ogni – kwęknęłaś, zdając sobie sprawę, że ten typ się po prostu z Tobą drażnił, no tak, dowcipniś. - No wiesz, bywam romantyczna kiedy nikt nie patrzy.
-ah, nie wiedziałem, że do ręcznej roboty potrzebujesz romantycznego nastroju.
-Boże. Jesteś najgorszy! - cóż, przynajmniej już wiesz, że jesteście w dość dobrymi przyjaciółmi, aby pozwolić sobie na takie kawały. Byłaś znacznie bardziej zboczona przy ludziach, których znałaś dobrze. Sans mrugnął i przeniósł wzrok na kubek
-dzięki za więcej herbaty i za koc... to miłe – nadal był lekko zaspany
-Ta, wiesz gdybym wiedziała, że będziesz takim dupkiem to zawinęłabym cię w niego i wyrzuciła przez barierkę – mruknęłaś – Zrobiłabym światu przysługę. - Sans zaśmiał się cicho i wstał ściągając z siebie koc.
-Idziesz już? - zapytałaś starając się ukryć nutę zawodu w głosie. Nie udało Ci się to za dobrze i on to zauważył.
-taaa, powiedziałem papyrusowi że wrócę, zazwyczaj jemy kolację razem, nie powiedziałem mu jak długo tutaj będę... to widzimy się w sobotę?
-Tak! Jasne. Koło 17:00 przy O'Henrym, pasuje? - Puby są dobrym, neutralnym gruntem. No i mogłaś zawsze upić ludzi, poprosić ich o przysługę, a potem oni o tym zapominali.
-pasuje. będziemy tam i hej.. - powiedział na chwilę milknąc. Popatrzyłaś na niego pytająco – było naprawdę miło. dzięki. jeżeli nie masz nic przeciwko, mogę wpaść jeszcze kiedyś...
-Kiedy tylko chcesz. - odpowiedziałaś – Staram się oglądać mniej tej pieprzonej telewizji. Wejście będzie kosztowało puszkę coli – uśmiechnęłaś się do niego
-dzięki. - tyle powiedział. Stał chwilę w ciszy, a kiedy na niego popatrzyłaś poczułaś c o ś. Jak powiew gorącego, gęstego powietrza obok Twojej twarzy. Światło w jego oczach zamigotało zimnym błękitem, kiedy patrzył się na Ciebie z ukosa. Serce zabiło Ci mocniej nie wiesz nawet dlaczego.
-Do zobaczenia w sobotę – powiedziałaś podekscytowana, wpatrując się w jego osobę, czekając aż ... cokolwiek to jest...  minie.
-narka – z tym słowem odwrócił się i zamknął drzwi za sobą. Cóż za uprzejmość.
Wypiłaś herbatę jednym haustem, nie... potrzebujesz czegoś mocniejszego. No i przyjaciółki. Napisałaś do Jackie.

Ty: hej, zajęta? Chce mi się pić.

Jackie: Możesz pić kiedy chcesz. Wszystko ok?

Ty: Wszystko dobrze. Po prostu chcę się z Tobą napić.

Jackie: Nie ma sprawy. Powiem tylko Kyle.

Jackie: Zobaczymy się u Vin koło 20?

Ty: Do zobaczenia o 20

Zarzuciłaś na siebie kurtkę i szybko zbiegłaś schodami w dół. Czułaś się dziwnie. Nie mogłaś tego zrozumieć, ale coś w Twoim brzuchu wierciło się, nie podobało Ci się. To było takie zwierzęce doznanie, jakby instynkt. Strach? Coś podpowiadało Ci, że ten szkielet jest niebezpieczny? Nie wiesz. A może po prostu coś siadło Ci na żołądku? Bez względu na to co jest przyczyną, kilka głębszych i przyjaciółka to najlepsze lekarstwo.
Jackie pojawiła się chwilę później, a Ty byłaś już po trzech kieliszkach. Zwyczajnie widujecie się dwa razy na tydzień, przez to że ostatnio zajęłaś się tak KościoBraćmi miałaś sobie za złe, że nie poświęcasz jej wystarczająco wiele czasu. Opowiedziałaś jej o wszystkim co miało z nimi do czynienia przez ostatni miesiąc (nawet to o czym wiedziała, no przecież gadacie) darowałaś sobie historię o bardzo drogim winie tym razem, skupiłaś się na czytaniu książek i próbie znalezienia pracy i...
-_____. _____. Uspokój się. Wiesz co się dzieje, prawda? - powiedziała popijając drugiego drinka starając się zachować przyjemny tok rozmowy
-Co? - zapytałaś powoli. Nie wiedziałaś co czujesz w tym momencie
-Przeżywasz to, że znalazłaś kolejnego przyjaciela. Nie panikuj tak tylko dlatego, że obdarzasz zaufaniem kogoś nowego. - powiedziała mrugając do Ciebie – Zaczynasz ich naprawdę lubić, o to chodzi. I nie wiesz jak się z tym czuć. No i teraz świrujesz bo przywykłaś do tego, że jesteś cyniczna i sarkastyczna do wszystkiego. A co robisz? Przyszłaś tutaj, pijesz i wiesz co ja na to? Wszystko będzie dobrze. Twoje wąskie kółeczko przyjaciół się powiększyło o dwie osoby.
-Ale to p o t w o r y – mamrotałaś. Poczułaś na sobie zdziwione spojrzenie otoczenia. Mamrotałaś więc dalej przyciszonym tonem. - Potwory. Jackie. To super popieprzona sprawa i kurwa, wiesz jacy ludzie są...
-Czekaj, _____. Chcesz mi powiedzieć, że TY przejmujesz się tym jak ludzie Cię osądzą?
-CO?! Kurwa nie! Nie! Pieprzyć ich wszystkich! - mówiąc to pokazałaś rękami na innych bywalców pubu, nawet jeżeli nie mieli nic wspólnego z całą sprawą. Ok, może przestań już pić? Wystarczy Ci na dzisiaj koleżanko. - Boję się, że to ONI będą osądzani. Wielki szkielet wyglądający jak Kostucha przyprawia ludzi o zawał serca idąc do sklepu po bułki, aaaa to nie jest jego WINA! - Ok, przesadzasz. Powinnaś odpocząć. Jackie westchnęła i zamilkła na chwilę.
-Poczekaj do soboty, dobra? Przedstawimy ich naszym przyjaciołom, tak jak chciałaś. Powoli i spokojnie, dobra? Jeżeli i oni mają kółko swoich przyjaciół to wkrótce zaproszą ich i ci też przekonają się do braci. To nie jest zły pomysł, co nie?
-Taaaa – bąknęłaś. Nadal coś miałaś na żołądku, jakby to nie był powód o którym chciałaś podyskutować, no ale i tak czułaś się lepiej. Jackie znała rozwiązanie na każdą bolączkę – Kocham cię.
-A ja ciebie, pijaczku – objęła cię – Powinnyśmy już wracać do domu.
-PFFFFFFF nie póki się ze mną nie upijesz! - krzyknęłaś – KIELICHA! DWA KIELICHY TUTA! - krzyknęłaś do barmana, który zdążył już przywyknąć do Twojego zachowania. Ostatecznie nie byłaś najgorszą osobą.
-Kobieto, muszę wstać o 5 rano. To cud, że wytrwałam z tobą do teraz. Nie. Idziemy. Zapłać i idziemy. - Uniosła brew na barmana, który zrozumiał i przyniósł Ci rachunek. Zapłaciłaś.
-Idzim. Usz... a ty.... jesteś zdra'jcom! - wysyczałaś. Barman zaśmiał się i podał Ci szklankę wody abyś napiła się jej przed wyjściem. Razem weszłyście w pochmurne nocne miasto, Twoja przyjaciółka odprowadziła Cię do domu i pomogła wejść po schodach.
Podczas kiedy Ty ... śpiewałaś.
Jak tylko wciągnęła Cię na piętro zaczęła grzebać w Twojej ... jak to ona mamrotała „pierońsko chujowej torbie” szukając kluczy, a Ty się śmiałaś. Nigdy nie byłaś zbyt cichą osobą. W końcu znalazła to czego szukała i zaczęła otwierać drzwi. Sans wystawił głowę ze swojego mieszkania zaciekawiony co to za dziwaczne głośne odgłosy.
Jackie zamarła i starała się zachować normalny ton.
-hej, wszystko dobrze? - zapytał się patrząc na trzeźwiejszą z was
-Troszeczkę się upiła. - odpowiedziała pomagając Ci wejść do mieszkania
-Tyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy! - tyle powiedziałaś pokazując paluchem na Sansa, Jackie wepchnęła Cię na chama do środka i zamknęła za sobą drzwi. Sans musiał być zakłopotany i zaciekawiony tym, co do kurwy nędzy właśnie miało miejsce.
Jackie pomogła Ci przygotować się do łóżka i upewniła się że na stoliku będzie czekać na Ciebie szklanka wody.
Śniłaś o dwóch kołach latających Ci nad głową, które cały czas rosły i szeptały Ci swoje sekrety.
Share:

POPULARNE ILUZJE