Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Od
czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały
prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym
mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy
Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki tak strasznie głośno? Masz tego
serdecznie dość. Ściany są cienkie i słyszysz, jak chodzi po mieszkaniu,
krzyczy albo... gra w gry.... Zaraz, znasz tę grę. Czas rozpocząć plan
"jak wkurwić sąsiada palanta". Tylko dlatego, że jesteś wampirem, nie
oznacza, że nie możesz być złośliwa.
A więc tak, opowiadanie Postać x Czytelnik. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Uniwersum - UnderFell. Związek Sans x Czytelniczka. Co
warto wiedzieć? Wcielasz się w żyjącą kilka setek lat wampirzycę, która
świetnie zaaklimatyzowała się w otaczającym świecie do takiego stopnia,
że ... jest nerdem. Uwielbia gry komputerowe. Co jeszcze/ A tak, jesteś
znacznie wyższa od Sansa.
Czy Tobie, droga wampirzyco uda się skraść serce małego, wkurwionego na cały świat Sansa?
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Autor: poetax
SPIS TREŚCI
Trzy wariatki i Sans (obecnie czytany)
Obudziłaś się w niedzielę rano. Wypoczęta po zabawnej nocy w Nawiedzonym Domu. Sans tym razem walił większą ilością suchych sucharów. Tak... przez pół zmiany, miał potem wielkie wory pod oczami i usypiał na stojąco. Ledwo był w stanie przenieść was do domu po pracy, nawet nie troszczył się o przetransportowanie Cię do Twojego mieszkania, zamiast tego skończyliście wpadając na jego stolik w kuchni, a następnie niczym zombie udał się do własnego łóżka. Przeciągnęłaś się, czując jak powoli mięśnie się relaksują. Chwyciłaś za telefon i sprawdziłaś pogodę. Niebo zasłane chmurami. O tak! Sprawdziłaś inne wiadomości jakie dostałaś nim rozpoczęłaś plan budzenia swojego słodkiego, wściekło sąsiada dzwoniąc do niego. Uwielbiał przecież poranne pobudki w niedziele. Wybrałaś jego numer i czekałaś. Chwilę potem usłyszałaś jego dzwonek za ścianą i głośny trzask. Cóż.. to nie był dobry plan. Poczekałaś kilka chwil i znowu zadzwoniłaś... Znowu dzwonek, chwila ciszy i....
-IDŹ DO DIABŁA! - krzyk zza ściany. Zachichotałaś, tym razem postanowiłaś wysłać mu wiadomość w drodze do łazienki.
Ty: Zabieram cię dzisiaj do Muffet, wstawaj
Czekałaś chwilę aż odpisze, albo przynajmniej jakieś dźwięki, które będą świadczyć, że się przebudził. Kiedy nic się nie stało, dopisałaś
Ty: Nie zamknęłam wczoraj twojego mieszkania. Mam nadzieję, że nie spałeś nago bo inaczej pierwszą rzeczą jaką zrobię będzie wyściskanie twoich słodziuśnych kosteczek!
-PO MOIM TRUPIE! - krzyczał. Cóż, to zadziałało. Usłyszałaś hałas, a potem stukot jego kościstych stópek po podłodze w stronę drzwi. Cóż, wygląda na to, że nie spał nago. Wysłałaś mu kolejną wiadomość kiedy zamknął drzwi na zamek
Ty: Żartowałam. Teraz się ogarnij.
-KURWA! - nasłuchiwałaś jego kroków chcąc się upewnić, że nie poszedł dalej spać. Kiedy włączył prysznic, postanowiłaś też się umyć. Czysta i pachnąca wysuszyłaś włosy i ubrałaś się. Kiedy skończyłaś, mały szkielet leżał leniwie na Twojej kanapie z głową na podłokietniku, miał ręce założone za głowę i patrzył się na Ciebie – Skończyłaś się pindrzyć?
-Jak chcesz, mogę robić makijaż przez kilka godzin – wywrócił oczami
-Po co mnie budziłaś, jeżeli teraz mam na ciebie czekać?
-Jeszcze tylko chwila – ziewnął i powoli usiadł zerkając za siebie.
-Chodźmy i miejmy to za sobą, chcę iść spać
-Potem zabieram cię i tak w specjalne miejsce
-Już to kurwa widzę
-Ojj no weź, będzie fajnie
-Po co taszczysz mnie ze sobą skoro możesz iść tam sama?
-Bo będziesz mi potrzebny
-A po chuj?
-Zapomniałeś? Obiecałam, że kupię ci komputer. - otworzył szerzej oczy na chwilę. Zamarł nie spodziewając się tej odpowiedzi.
-N-nie zrobisz tego
-Um... tak, zrobię – odwrócił wzrok, rumieniec wstąpił na jego twarz
-S-słuchaj.. Ja.. uh... nie mam forsy aby sobie teraz na to pozwolić.
-Nie powiedziałam, że zmuszę cię do kupna, tylko, że ja kupię ci.
-Coo... nie, nie zrobisz tego.
-Dlaczego? Ja płacę.
-Nie będę ci dłużny za takie gówno
-A kto mówi, że będziesz mi coś dłużny?
-A jak miałbym ci za to zapłacić?
-Nie będziesz musiał. - przyglądał Ci się długo z niedowierzaniem.
-Więc co, robisz to kurwa z dobroci serca?
-Tak, a czemu by nie? Jesteśmy przyjaciółmi
-Gówno prawda! Już mam odkupić twój pierdolony telewizor! Teraz chcesz abym płacił za komputer!
-Nie! To będzie prezent!
-IDŹ DO DIABŁA! - krzyk zza ściany. Zachichotałaś, tym razem postanowiłaś wysłać mu wiadomość w drodze do łazienki.
Ty: Zabieram cię dzisiaj do Muffet, wstawaj
Czekałaś chwilę aż odpisze, albo przynajmniej jakieś dźwięki, które będą świadczyć, że się przebudził. Kiedy nic się nie stało, dopisałaś
Ty: Nie zamknęłam wczoraj twojego mieszkania. Mam nadzieję, że nie spałeś nago bo inaczej pierwszą rzeczą jaką zrobię będzie wyściskanie twoich słodziuśnych kosteczek!
-PO MOIM TRUPIE! - krzyczał. Cóż, to zadziałało. Usłyszałaś hałas, a potem stukot jego kościstych stópek po podłodze w stronę drzwi. Cóż, wygląda na to, że nie spał nago. Wysłałaś mu kolejną wiadomość kiedy zamknął drzwi na zamek
Ty: Żartowałam. Teraz się ogarnij.
-KURWA! - nasłuchiwałaś jego kroków chcąc się upewnić, że nie poszedł dalej spać. Kiedy włączył prysznic, postanowiłaś też się umyć. Czysta i pachnąca wysuszyłaś włosy i ubrałaś się. Kiedy skończyłaś, mały szkielet leżał leniwie na Twojej kanapie z głową na podłokietniku, miał ręce założone za głowę i patrzył się na Ciebie – Skończyłaś się pindrzyć?
-Jak chcesz, mogę robić makijaż przez kilka godzin – wywrócił oczami
-Po co mnie budziłaś, jeżeli teraz mam na ciebie czekać?
-Jeszcze tylko chwila – ziewnął i powoli usiadł zerkając za siebie.
-Chodźmy i miejmy to za sobą, chcę iść spać
-Potem zabieram cię i tak w specjalne miejsce
-Już to kurwa widzę
-Ojj no weź, będzie fajnie
-Po co taszczysz mnie ze sobą skoro możesz iść tam sama?
-Bo będziesz mi potrzebny
-A po chuj?
-Zapomniałeś? Obiecałam, że kupię ci komputer. - otworzył szerzej oczy na chwilę. Zamarł nie spodziewając się tej odpowiedzi.
-N-nie zrobisz tego
-Um... tak, zrobię – odwrócił wzrok, rumieniec wstąpił na jego twarz
-S-słuchaj.. Ja.. uh... nie mam forsy aby sobie teraz na to pozwolić.
-Nie powiedziałam, że zmuszę cię do kupna, tylko, że ja kupię ci.
-Coo... nie, nie zrobisz tego.
-Dlaczego? Ja płacę.
-Nie będę ci dłużny za takie gówno
-A kto mówi, że będziesz mi coś dłużny?
-A jak miałbym ci za to zapłacić?
-Nie będziesz musiał. - przyglądał Ci się długo z niedowierzaniem.
-Więc co, robisz to kurwa z dobroci serca?
-Tak, a czemu by nie? Jesteśmy przyjaciółmi
-Gówno prawda! Już mam odkupić twój pierdolony telewizor! Teraz chcesz abym płacił za komputer!
-Nie! To będzie prezent!
-Prezent bez motywu to tylko przykrywka, aby sprawić, by ktoś miał wobec ciebie dług!
-Czacho... przysięgam, że nic nie będziesz mi winny.
-Teraz tak mówisz, ale nie jestem głupi, wiem jak to kurwa działa! - westchnęłaś zrezygnowana. Potwory nie wiedzą jak się zachowywać przy wyrazach dobroci.
-Dobra, chcę abyś miał wobec mnie dług.
-Nie.... na nich się nie zgadzam
-Słuchaj, chcę abyś grał ze mną w większą liczbę gier. - opuścił ręce i popatrzył na Ciebie
-...że co?
-Chcę... abyś grał ze mną w gry – pokręciłaś rękami w nadgarstkach.
-T-to nie jest forma zapłaty
-Jest.
-Nie jest!
-Dobra.. dobra... posłuchaj... - na chwilę się zatrzymałaś zastanawiając się jak ubrać myśli w słowa – Chcę, abyś mógł grać ze mną w większą liczę gier, ale nie masz komputera. Przez to, że ci go kupię, właściwie kupuję sobie kogoś z kim będę mogła grać. Nie chodzi o to, abyś to ty miał komputer, tylko o to, abyś go miał bym ja mogła grać z przyjacielem. Więc właściwie kupuję możliwość grania w gry z tobą, a nie komputer.
-To najgłupszy argument jaki słyszałem
-Ale to prawda.
-A dla mnie to kupa kłamstw.
-Mówię to co czuję – odwrócił wzrok i westchnął zrezygnowany
-Naprawdę... chcesz marnować swoje pieniądze na coś takiego?
-A odkąd to kupowanie czegoś dla mojego zajebistego szkieleciego przyjaciela jest marnowaniem forsy? - jego policzki zrobiły się lekko rumiane, choć nadal nie patrzył na Ciebie.
-N-nie będę ci potem nic winien, nawet jak zmienisz zdanie. To będzie twoja wina, sama wyrzucisz w błogo swoją forsę i nic nie dostaniesz.
-Dostanę zabawę! No i nie da się marnować pieniędzy jeżeli chodzi o komputery i gry, to rzeczy pierwszej potrzeby. - tym razem siedział cicho. Wiedziałaś, że wygrałaś tę sprzeczkę. - Pozwól mi sobie kupić! Wiem, że chcesz! - wsadził ręce do kieszeni. Nadal się rumienił i nie patrzył na Ciebie
-D-dobrze! Chuj z tym! Ale nic ci potem nie będę winny. - uśmiechnęłaś się do niego czule, założyłaś płaszcz i wzięłaś torebkę. Chwilę potem wyszliście z mieszkania. Oboje weszliście do Twojego samochodu, już miałaś zacząć wycofywać auto z parkingu, kiedy zauważyłaś, że Sans czegoś nie zrobił...
-Uh... zapniesz pasy?
-Co... - popatrzył zmieszany. Wskazałaś na pasek na swojej piersi, aby wiedział o czym mówisz. - Oh.. - rozejrzał się i po chwili znalazł to czego szuka. Zapiął się.
-Łał... nie mogę uwierzyć, że nie jeździłeś w autach na tyle często, aby nie robić tego automatycznie.
-Nie mieliśmy drogi w Podziemiu
-Racja, ale jesteś już długo na powierzchni.
-Nie mogę prowadzić, pamiętasz? - zaczęłaś wyjeżdżać z parkingu – Tylko mi nie mów, że to twój pierwszy raz w samochodzie – Milczał wyraźnie zamyślony.
-Wojsko nas trochę powoziło. Ale nie mieli pasów.
-To wszystko?
-A kto zabierze na przejażdżkę potwora?
-Racja... - musisz przyznać, że to troszeczkę dziwne przyjaźnić się z kimś, kto nie wie jak poruszać się w świecie. Nie wiedział nawet jak się zapiąć. Całokształt jest taki nierealny..
-A po co to chujostwo? - wskazał na radio
-Muzyka. Wybierz co chcesz. - jak tylko te słowa opuściły usta, natychmiast pożałowałaś. Uśmiech Sansa się poszerzył i szybko zaczął ustawiać stację wyraźnie czegoś szukając – Cholera... mniejsza.. jedźmy w ciszy – chciałaś oszczędzić swój słuch.
-Nieee-eeee, za późno! Już zaproponowałaś! - znalazł metalową stację i zwiększył głośność.
-Czacho... przysięgam, że nic nie będziesz mi winny.
-Teraz tak mówisz, ale nie jestem głupi, wiem jak to kurwa działa! - westchnęłaś zrezygnowana. Potwory nie wiedzą jak się zachowywać przy wyrazach dobroci.
-Dobra, chcę abyś miał wobec mnie dług.
-Nie.... na nich się nie zgadzam
-Słuchaj, chcę abyś grał ze mną w większą liczbę gier. - opuścił ręce i popatrzył na Ciebie
-...że co?
-Chcę... abyś grał ze mną w gry – pokręciłaś rękami w nadgarstkach.
-T-to nie jest forma zapłaty
-Jest.
-Nie jest!
-Dobra.. dobra... posłuchaj... - na chwilę się zatrzymałaś zastanawiając się jak ubrać myśli w słowa – Chcę, abyś mógł grać ze mną w większą liczę gier, ale nie masz komputera. Przez to, że ci go kupię, właściwie kupuję sobie kogoś z kim będę mogła grać. Nie chodzi o to, abyś to ty miał komputer, tylko o to, abyś go miał bym ja mogła grać z przyjacielem. Więc właściwie kupuję możliwość grania w gry z tobą, a nie komputer.
-To najgłupszy argument jaki słyszałem
-Ale to prawda.
-A dla mnie to kupa kłamstw.
-Mówię to co czuję – odwrócił wzrok i westchnął zrezygnowany
-Naprawdę... chcesz marnować swoje pieniądze na coś takiego?
-A odkąd to kupowanie czegoś dla mojego zajebistego szkieleciego przyjaciela jest marnowaniem forsy? - jego policzki zrobiły się lekko rumiane, choć nadal nie patrzył na Ciebie.
-N-nie będę ci potem nic winien, nawet jak zmienisz zdanie. To będzie twoja wina, sama wyrzucisz w błogo swoją forsę i nic nie dostaniesz.
-Dostanę zabawę! No i nie da się marnować pieniędzy jeżeli chodzi o komputery i gry, to rzeczy pierwszej potrzeby. - tym razem siedział cicho. Wiedziałaś, że wygrałaś tę sprzeczkę. - Pozwól mi sobie kupić! Wiem, że chcesz! - wsadził ręce do kieszeni. Nadal się rumienił i nie patrzył na Ciebie
-D-dobrze! Chuj z tym! Ale nic ci potem nie będę winny. - uśmiechnęłaś się do niego czule, założyłaś płaszcz i wzięłaś torebkę. Chwilę potem wyszliście z mieszkania. Oboje weszliście do Twojego samochodu, już miałaś zacząć wycofywać auto z parkingu, kiedy zauważyłaś, że Sans czegoś nie zrobił...
-Uh... zapniesz pasy?
-Co... - popatrzył zmieszany. Wskazałaś na pasek na swojej piersi, aby wiedział o czym mówisz. - Oh.. - rozejrzał się i po chwili znalazł to czego szuka. Zapiął się.
-Łał... nie mogę uwierzyć, że nie jeździłeś w autach na tyle często, aby nie robić tego automatycznie.
-Nie mieliśmy drogi w Podziemiu
-Racja, ale jesteś już długo na powierzchni.
-Nie mogę prowadzić, pamiętasz? - zaczęłaś wyjeżdżać z parkingu – Tylko mi nie mów, że to twój pierwszy raz w samochodzie – Milczał wyraźnie zamyślony.
-Wojsko nas trochę powoziło. Ale nie mieli pasów.
-To wszystko?
-A kto zabierze na przejażdżkę potwora?
-Racja... - musisz przyznać, że to troszeczkę dziwne przyjaźnić się z kimś, kto nie wie jak poruszać się w świecie. Nie wiedział nawet jak się zapiąć. Całokształt jest taki nierealny..
-A po co to chujostwo? - wskazał na radio
-Muzyka. Wybierz co chcesz. - jak tylko te słowa opuściły usta, natychmiast pożałowałaś. Uśmiech Sansa się poszerzył i szybko zaczął ustawiać stację wyraźnie czegoś szukając – Cholera... mniejsza.. jedźmy w ciszy – chciałaś oszczędzić swój słuch.
-Nieee-eeee, za późno! Już zaproponowałaś! - znalazł metalową stację i zwiększył głośność.
-NIE! Czacho NIE! - musiałaś krzyczeć, aby przedrzeć się przez muzykę. To się dzieje, kiedy w aucie masz dobre głośniki
-CZACHO TAK! - odkrzyczał zadowolony. Ręką próbowałaś przyciszyć, lecz jak tylko Ci się to udało, Sans natychmiast znowu zmieniał głośność. - Skup się na drodze... Panienko
-NIC NIE SŁYSZĘ!
-Hehehehehe i o to chodzi
-CZACHO MUSZĘ PRZYNAJMNIEJ SŁYSZEĆ SAMOCHÓD!
-CO?
-POWIEDZIAŁAM, ŻE MUSZE SŁYSZEĆ SAMOCHÓD! - muzyka ryczała w głośnikach do czasu, aż nie zatrzymaliście się na światłach, próbowałaś ręką ściszyć, lecz Sans z Tobą walczył. - Za głośno! - warknęłaś
-Jest dobrze jak jest!
-Nic nie słyszę!
-Przywyknij człowieku – jego kościste ręce nie były miłe jeżeli chodzi o przepychanki. Musiałaś też uważać na jego szpony. Ostatecznie, udało Ci się przyciszyć troszeczkę. Zablokowałaś przyciski, tak aby nic nie zmienił. Popatrzyłaś na niego.
-Nie prowadzę kiedy jest tak głośno. - Sans śmiał się.
-Hehehe, no weź, nie umiesz się bawić?
-Może to lecieć, ale nie głośniej
-Tsk... skąpiradło
-Kupuję ci komputer! Jak mogę być skąpiradłem?
-Zielone – pokazał na światła. Natychmiast ruszyłaś. Dodałaś gazu może troszeczkę bardziej niż chciałaś i aż zakołysało pojazdem. Sans natychmiast chwycił za radio.
-Nawet nie próbuj! - ostrzegłaś. Udało mu się odblokować przyciski i przystawił szpony do pokrętła od głośności.
-A co zrobisz aby mnie powstrzymać?
-A co cię powstrzyma?
-Heh, jesteś przypięta tymi głupimi pasami, więc mnie nie przytulisz. No i musisz prowadzić
-Ale niedługo będziemy na miejscu.
-To znaczy, że... - przekręcił delikatnie palec - … cieszmy się czasem, jaki nam został – przekręcił pokrętło do samego końca
-JESTEŚ TRUPEM CZACHO!
-NIE, JESTEM SZKIELETEM! - Zaparkowałaś na parkingu przed Muffet's, w akompaniamencie głośnej, hałaśliwej muzyki knułaś plan, jak ukarać małego kościotrupa. Jak tylko auto się zatrzymało pierwszym co zrobiłaś, to odpięłaś pasy. Kiedy to zrobiłaś, teleportował się tak, abyś nie mogła go dotknąć. Otworzyłaś auto i rozejrzałaś się dookoła. Oby nie wrócił do domu. Będziesz się o wiele mniej pilnować, jeżeli nie będzie tutaj jego kościstej dupy. Nagle przypomniałaś sobie po co w ogóle go ze sobą wzięłaś.
-A więc zapytam Muffet o szczegóły! - krzyknęłaś na parkingu – Ciekawe jakie zboczone tajemnice ukrywasz!
-NAWET KURWA NIE PRÓBUJ! - usłyszałaś za swoimi plecami. Odwróciłaś się, stał na dachu jednego z budynków. Uśmiechnęłaś się.
-To narka Czacho! - krzyknęłaś i tanecznym krokiem zaczęłaś iść w stronę cukierni.
-STÓJ! CHOLERA! Już idę! - pojawił się za Tobą prawie wpadając na szklane drzwi.
-Eh? A co to? Myślałam, że uciekłeś! - śmiałaś się będąc już w środku. Było pusto, jesteś w samą porę po porannym wysypie klientów i przed południowymi. Przy kasie siedział mały i puchaty pająk. - Czy.. uh... jest Muffet? - zapytałaś nie będąc pewną, czy zrozumie. Zamachał łapkami. Sans schował się za Tobą. Z tego co zauważyłaś, był czujny. Schował czaszkę pod kapturem i czułaś buzującą od niego magię. - Nie zje cie, spokojnie – szepnęłaś.
-Ahuhuhu, Szaraczku, nie bądź głupia. Kogo miałabym zje... - wyszła z zaplecza i zamarła kiedy dostrzegła Sansa. Czułaś jego strach. - Co on tutaj robi?! - wskazała na niego – Szaraczku, czy on ci się naprzykrza? Musi ci się naprzykrzać. To skończony zboczeniec. Nie martw się, dopilnuje, że zniknie zaraz. - pstryknęła palcami i tysiące małych pająków oplotły nogi Sansa.
-Zaraz, Muffet, nie po to tutaj jestem – zaprotestowałaś.
-CZACHO TAK! - odkrzyczał zadowolony. Ręką próbowałaś przyciszyć, lecz jak tylko Ci się to udało, Sans natychmiast znowu zmieniał głośność. - Skup się na drodze... Panienko
-NIC NIE SŁYSZĘ!
-Hehehehehe i o to chodzi
-CZACHO MUSZĘ PRZYNAJMNIEJ SŁYSZEĆ SAMOCHÓD!
-CO?
-POWIEDZIAŁAM, ŻE MUSZE SŁYSZEĆ SAMOCHÓD! - muzyka ryczała w głośnikach do czasu, aż nie zatrzymaliście się na światłach, próbowałaś ręką ściszyć, lecz Sans z Tobą walczył. - Za głośno! - warknęłaś
-Jest dobrze jak jest!
-Nic nie słyszę!
-Przywyknij człowieku – jego kościste ręce nie były miłe jeżeli chodzi o przepychanki. Musiałaś też uważać na jego szpony. Ostatecznie, udało Ci się przyciszyć troszeczkę. Zablokowałaś przyciski, tak aby nic nie zmienił. Popatrzyłaś na niego.
-Nie prowadzę kiedy jest tak głośno. - Sans śmiał się.
-Hehehe, no weź, nie umiesz się bawić?
-Może to lecieć, ale nie głośniej
-Tsk... skąpiradło
-Kupuję ci komputer! Jak mogę być skąpiradłem?
-Zielone – pokazał na światła. Natychmiast ruszyłaś. Dodałaś gazu może troszeczkę bardziej niż chciałaś i aż zakołysało pojazdem. Sans natychmiast chwycił za radio.
-Nawet nie próbuj! - ostrzegłaś. Udało mu się odblokować przyciski i przystawił szpony do pokrętła od głośności.
-A co zrobisz aby mnie powstrzymać?
-A co cię powstrzyma?
-Heh, jesteś przypięta tymi głupimi pasami, więc mnie nie przytulisz. No i musisz prowadzić
-Ale niedługo będziemy na miejscu.
-To znaczy, że... - przekręcił delikatnie palec - … cieszmy się czasem, jaki nam został – przekręcił pokrętło do samego końca
-JESTEŚ TRUPEM CZACHO!
-NIE, JESTEM SZKIELETEM! - Zaparkowałaś na parkingu przed Muffet's, w akompaniamencie głośnej, hałaśliwej muzyki knułaś plan, jak ukarać małego kościotrupa. Jak tylko auto się zatrzymało pierwszym co zrobiłaś, to odpięłaś pasy. Kiedy to zrobiłaś, teleportował się tak, abyś nie mogła go dotknąć. Otworzyłaś auto i rozejrzałaś się dookoła. Oby nie wrócił do domu. Będziesz się o wiele mniej pilnować, jeżeli nie będzie tutaj jego kościstej dupy. Nagle przypomniałaś sobie po co w ogóle go ze sobą wzięłaś.
-A więc zapytam Muffet o szczegóły! - krzyknęłaś na parkingu – Ciekawe jakie zboczone tajemnice ukrywasz!
-NAWET KURWA NIE PRÓBUJ! - usłyszałaś za swoimi plecami. Odwróciłaś się, stał na dachu jednego z budynków. Uśmiechnęłaś się.
-To narka Czacho! - krzyknęłaś i tanecznym krokiem zaczęłaś iść w stronę cukierni.
-STÓJ! CHOLERA! Już idę! - pojawił się za Tobą prawie wpadając na szklane drzwi.
-Eh? A co to? Myślałam, że uciekłeś! - śmiałaś się będąc już w środku. Było pusto, jesteś w samą porę po porannym wysypie klientów i przed południowymi. Przy kasie siedział mały i puchaty pająk. - Czy.. uh... jest Muffet? - zapytałaś nie będąc pewną, czy zrozumie. Zamachał łapkami. Sans schował się za Tobą. Z tego co zauważyłaś, był czujny. Schował czaszkę pod kapturem i czułaś buzującą od niego magię. - Nie zje cie, spokojnie – szepnęłaś.
-Ahuhuhu, Szaraczku, nie bądź głupia. Kogo miałabym zje... - wyszła z zaplecza i zamarła kiedy dostrzegła Sansa. Czułaś jego strach. - Co on tutaj robi?! - wskazała na niego – Szaraczku, czy on ci się naprzykrza? Musi ci się naprzykrzać. To skończony zboczeniec. Nie martw się, dopilnuje, że zniknie zaraz. - pstryknęła palcami i tysiące małych pająków oplotły nogi Sansa.
-Zaraz, Muffet, nie po to tutaj jestem – zaprotestowałaś.
-K-kurwa! - próbował się wyrwać, ale pająki zdążyły zapleść nić dookoła jego stóp, mijając buty, skarpetki i kręcąc się po jego nogach.
-Muffet! Jest dobrze! Przyszedł dziś ze mną – pajęczyca popatrzyła na Ciebie, znowu pstryknęła palcami. Pająki natychmiast się zatrzymały, kilka zeskoczyło z nóg potwora. Sans natychmiast próbował pozbyć się pajęczyny.
-Oh, Szaraczku, powinnaś mówić tak od razu! … Naprawdę nie sprawia ci kłopotów? - pochyliła się z uśmiechem ukazując niewielkie kły. Sans odtrącił pająka spomiędzy swoich kolan – Nie dokuczaj im! - krzyknęła. Przestał natychmiast.
-Nie... Właściwie, to teraz mój przyjaciel
-Ahuhuhu... kochana, zawsze byłaś taka zabawna – zalała się śmiechem – Przyjaźń z tym paskudnym zboczonym jednopunktowcem.. - śmiała się głośno i mocno, póki nie spojrzała w Twoje oczy – Ty... nie żartujesz... Ojej...
-Nie – odparłaś z uśmiechem
-SANS! CO ZROBIŁEŚ MOJEMU CZŁOWIEKOWI? - krzyczała przenosząc wzrok na niego
-Nic! Przysięgam! - odkrzyczał – To ona ciągle mi zawraca dupę! - Muffet popatrzyła na Ciebie
-To prawda. - szczerzyłaś się dumnie.
-Ugh... Szaraczku, nie powinnaś przyjaźnić się z tym padalcem
-Huh? Dlaczego nie?
-B-bo to Sans!
-Coś z nim nie tak? - zapytałaś ciekawa.
-To obrzydliwy, zboczony, dziwak, który wykorzystuje brata jako tarczę za którą się chowa za każdym razem, kiedy ktoś przyłapie go na robieniu obleśnych rzeczy!
-Łoooooh, zaraz – popatrzyłaś na swojego kościstego ziomka – Czacho, byłeś obrzydliwym, zboczonym dziwakiem przez ten cały czas i nic mi nie powiedziałeś?
-N-nic nie zrobiłem!
-Hahaha... a przez ten cały czas myślałam, że jestem sama – śmiałaś się – Cóż... Zgaduję, że chodzi o skarpetki – rzuciłaś cicho, bardziej do siebie. Sans pocił się bardzo mocno, próbował ostrożnie podnieść nogę. Dobrze, może i w Podziemiu miał łatkę zboczonego, ale tutaj nic takiego nie robi. Musiał przecież jakoś się pokazać u Grillbiego, a tak było najłatwiej. No i nie jest przecież zainteresowany ludźmi. A nawet jeżeli, jesteś ostatnią osobą, na którą zwróciłby uwagę. Ostatnią! Nie przypuszczał też, że ta jedna drobnostka o którą poprosił Muffet przerodzi się w takie coś! Nie wiedział kto siedział za tymi wielkimi drzwiami w środku lasu. Nie chciał zdjęcia czy coś. Po prostu chciał wiedzieć, jak ona wygląda... - Mniejsza, Muffet... Złożyłam obietnicę, że spłacę jego dług. - Popatrzyła na Sansa.
-Tsk... zdobył przyjaciele i pierwsze co robi to wykorzystuje go do posprzątania po sobie syfu. Typowy Sans – skrzyżowała parę ramion.
-Cóż... właściwie zmusiłam go, aby coś dla mnie za to zrobił, więc nic za darmo.
-Szaraczku... Muszę ci coś powiedzieć – pochyliła się – Jeżeli chcesz niewolnika, Sans to najgorsza opcja. On nie umie nawet dokładnie sprzątać.
-Hahaha, o … nie. O co to to nie – śmiałaś się – Zaufaj. Raz już mu pomagałam sprzątać. Nie. Jest wolontariuszem w Nawiedzonym Domu ze mną – zadrżała zerkając za Ciebie
-Naprawdę... on.... wolontariuszem? Masz świadomość, że jest w stanie usnąć wszędzie i w każdej pozycji? Wiesz, że w każdej pracy jakiej się podjął drzemał?
-Heh, zauważyłam, wczoraj mu się odpłynęło. Ale to nic, mi to nie przeszkadza. Wiesz, że.. - Sans zerkał między Tobą a Muffet starając się ukryć przerażenie. Kurwa mać. Po chuj się zgodził przychodzić tutaj z Tobą. Pieprzone dwie wariatki gadają o nim, a on może stać i słuchać. Dwie najgorsze kobiety na świecie robią sobie teraz z niego jaja, podczas kiedy on jest związany pajęczynami! Gorzej być już może tylko w przypadku, gdyby zawitała tutaj Undyne. To byłyby już trzy wariatki. I w tym momencie odezwał się dzwoneczek nad drzwiami
-Siema ŚMIECIE! Przybyłam zeżreć ciacho! Obyś miała coś... - Sans przekręcił wzrok w stronę źródła krzyku. Jego twarz przybrała nieodgadniony wyraz, kiedy zdał sobie sprawę kto to jest. Po chuja o tym mówił! Wykrakał! Undyne przestała mówić, kiedy zobaczyła kto jest jeszcze w sklepie. - Niech mnie w kij zwiążą i po plecach podrapią, toż to SANS! Hah, a ja myślałam, że boisz się tego miejsca! - Świat Cię nienawidzi Sans.. To wyjaśnia, dlaczego tak się teraz dzieje. Świat chce zniszczyć doszczętnie Twoją zrujnowaną psychikę i zmusić Cię do popełnienia społecznego samobójstwa. To jedyne pierdolone wyjaśnienie tego kurestwa co się właśnie dzieje. Próbował schować się pod kapturem, pogodzony z faktem, że nie może uciec. - Hahah, już go związałaś z tego co widzę. Typowy Sans. Pomogę ci z tym – Undyne chwyciła potwora na wysokości piersi i zaczęła podnosić.
-Przestań! Nie doty... - próbował się wyrwać z jej żelaznego uścisku. Pajęczyna była silna, lecz nic nie dało się porównać z siłą jej mięśni, w chwilę został oderwany od podłoża.
-Ahuhuhu Undyne, skarbie, powinnaś go tam zostawić. Nie chcę, aby pałętał się po moim sklepie
-Oj no weź Muffet, nie pozwolę ci za bardzo dokuczać braciszkowi Papyrusa – Undyne podeszła do lady. Popatrzyła na Ciebie nadal trzymając Sansa za ramiona na wysokości swojej talii. Raaany, wielka ta rybcia. Więc to jest Undyne, drugi kapitan Gwardii Królewskiej i przyjaciółka Papyrusa. Jeżeli miałabyś ją opisać to stwierdzenie ludzka ryba najlepiej pasuje. Umięśniona ludzka ryba. Rany, te bicepsy to cudo. Miała na sobie czarny podkoszulek i długie dżinsy z dziurami. Włosy w kolorze pięknej czerwieni związała w koński ogon. Skóra równie czadowa, połyskująca odcieniami błękitu i morskiej zieleni. Zerknęłaś w zwężoną źrenicę żółtego oka, drugie skrywała pod przepaską. Wykrzywiła się w uśmiechu, dostrzegłaś ostre zęby. Potwory naprawdę stanowią konkurencję dla Twoich kłów. - Masz coś do mnie człowieku? - Zapytała wyzywając Cię.
-Muffet! Jest dobrze! Przyszedł dziś ze mną – pajęczyca popatrzyła na Ciebie, znowu pstryknęła palcami. Pająki natychmiast się zatrzymały, kilka zeskoczyło z nóg potwora. Sans natychmiast próbował pozbyć się pajęczyny.
-Oh, Szaraczku, powinnaś mówić tak od razu! … Naprawdę nie sprawia ci kłopotów? - pochyliła się z uśmiechem ukazując niewielkie kły. Sans odtrącił pająka spomiędzy swoich kolan – Nie dokuczaj im! - krzyknęła. Przestał natychmiast.
-Nie... Właściwie, to teraz mój przyjaciel
-Ahuhuhu... kochana, zawsze byłaś taka zabawna – zalała się śmiechem – Przyjaźń z tym paskudnym zboczonym jednopunktowcem.. - śmiała się głośno i mocno, póki nie spojrzała w Twoje oczy – Ty... nie żartujesz... Ojej...
-Nie – odparłaś z uśmiechem
-SANS! CO ZROBIŁEŚ MOJEMU CZŁOWIEKOWI? - krzyczała przenosząc wzrok na niego
-Nic! Przysięgam! - odkrzyczał – To ona ciągle mi zawraca dupę! - Muffet popatrzyła na Ciebie
-To prawda. - szczerzyłaś się dumnie.
-Ugh... Szaraczku, nie powinnaś przyjaźnić się z tym padalcem
-Huh? Dlaczego nie?
-B-bo to Sans!
-Coś z nim nie tak? - zapytałaś ciekawa.
-To obrzydliwy, zboczony, dziwak, który wykorzystuje brata jako tarczę za którą się chowa za każdym razem, kiedy ktoś przyłapie go na robieniu obleśnych rzeczy!
-Łoooooh, zaraz – popatrzyłaś na swojego kościstego ziomka – Czacho, byłeś obrzydliwym, zboczonym dziwakiem przez ten cały czas i nic mi nie powiedziałeś?
-N-nic nie zrobiłem!
-Hahaha... a przez ten cały czas myślałam, że jestem sama – śmiałaś się – Cóż... Zgaduję, że chodzi o skarpetki – rzuciłaś cicho, bardziej do siebie. Sans pocił się bardzo mocno, próbował ostrożnie podnieść nogę. Dobrze, może i w Podziemiu miał łatkę zboczonego, ale tutaj nic takiego nie robi. Musiał przecież jakoś się pokazać u Grillbiego, a tak było najłatwiej. No i nie jest przecież zainteresowany ludźmi. A nawet jeżeli, jesteś ostatnią osobą, na którą zwróciłby uwagę. Ostatnią! Nie przypuszczał też, że ta jedna drobnostka o którą poprosił Muffet przerodzi się w takie coś! Nie wiedział kto siedział za tymi wielkimi drzwiami w środku lasu. Nie chciał zdjęcia czy coś. Po prostu chciał wiedzieć, jak ona wygląda... - Mniejsza, Muffet... Złożyłam obietnicę, że spłacę jego dług. - Popatrzyła na Sansa.
-Tsk... zdobył przyjaciele i pierwsze co robi to wykorzystuje go do posprzątania po sobie syfu. Typowy Sans – skrzyżowała parę ramion.
-Cóż... właściwie zmusiłam go, aby coś dla mnie za to zrobił, więc nic za darmo.
-Szaraczku... Muszę ci coś powiedzieć – pochyliła się – Jeżeli chcesz niewolnika, Sans to najgorsza opcja. On nie umie nawet dokładnie sprzątać.
-Hahaha, o … nie. O co to to nie – śmiałaś się – Zaufaj. Raz już mu pomagałam sprzątać. Nie. Jest wolontariuszem w Nawiedzonym Domu ze mną – zadrżała zerkając za Ciebie
-Naprawdę... on.... wolontariuszem? Masz świadomość, że jest w stanie usnąć wszędzie i w każdej pozycji? Wiesz, że w każdej pracy jakiej się podjął drzemał?
-Heh, zauważyłam, wczoraj mu się odpłynęło. Ale to nic, mi to nie przeszkadza. Wiesz, że.. - Sans zerkał między Tobą a Muffet starając się ukryć przerażenie. Kurwa mać. Po chuj się zgodził przychodzić tutaj z Tobą. Pieprzone dwie wariatki gadają o nim, a on może stać i słuchać. Dwie najgorsze kobiety na świecie robią sobie teraz z niego jaja, podczas kiedy on jest związany pajęczynami! Gorzej być już może tylko w przypadku, gdyby zawitała tutaj Undyne. To byłyby już trzy wariatki. I w tym momencie odezwał się dzwoneczek nad drzwiami
-Siema ŚMIECIE! Przybyłam zeżreć ciacho! Obyś miała coś... - Sans przekręcił wzrok w stronę źródła krzyku. Jego twarz przybrała nieodgadniony wyraz, kiedy zdał sobie sprawę kto to jest. Po chuja o tym mówił! Wykrakał! Undyne przestała mówić, kiedy zobaczyła kto jest jeszcze w sklepie. - Niech mnie w kij zwiążą i po plecach podrapią, toż to SANS! Hah, a ja myślałam, że boisz się tego miejsca! - Świat Cię nienawidzi Sans.. To wyjaśnia, dlaczego tak się teraz dzieje. Świat chce zniszczyć doszczętnie Twoją zrujnowaną psychikę i zmusić Cię do popełnienia społecznego samobójstwa. To jedyne pierdolone wyjaśnienie tego kurestwa co się właśnie dzieje. Próbował schować się pod kapturem, pogodzony z faktem, że nie może uciec. - Hahah, już go związałaś z tego co widzę. Typowy Sans. Pomogę ci z tym – Undyne chwyciła potwora na wysokości piersi i zaczęła podnosić.
-Przestań! Nie doty... - próbował się wyrwać z jej żelaznego uścisku. Pajęczyna była silna, lecz nic nie dało się porównać z siłą jej mięśni, w chwilę został oderwany od podłoża.
-Ahuhuhu Undyne, skarbie, powinnaś go tam zostawić. Nie chcę, aby pałętał się po moim sklepie
-Oj no weź Muffet, nie pozwolę ci za bardzo dokuczać braciszkowi Papyrusa – Undyne podeszła do lady. Popatrzyła na Ciebie nadal trzymając Sansa za ramiona na wysokości swojej talii. Raaany, wielka ta rybcia. Więc to jest Undyne, drugi kapitan Gwardii Królewskiej i przyjaciółka Papyrusa. Jeżeli miałabyś ją opisać to stwierdzenie ludzka ryba najlepiej pasuje. Umięśniona ludzka ryba. Rany, te bicepsy to cudo. Miała na sobie czarny podkoszulek i długie dżinsy z dziurami. Włosy w kolorze pięknej czerwieni związała w koński ogon. Skóra równie czadowa, połyskująca odcieniami błękitu i morskiej zieleni. Zerknęłaś w zwężoną źrenicę żółtego oka, drugie skrywała pod przepaską. Wykrzywiła się w uśmiechu, dostrzegłaś ostre zęby. Potwory naprawdę stanowią konkurencję dla Twoich kłów. - Masz coś do mnie człowieku? - Zapytała wyzywając Cię.
-Cóż... trzymasz mojego przyjaciela troszeczkę za mocno – odpowiedziałaś, nie bałaś się. Poza jego skwaszoną miną, nic mu nie było.
-Gahahaahaha! Co?! - popatrzyłaś na Sansa który próbował ukryć się w kurtce – Rany Sans! Marz przyjaciela! Gahahahaha, i to człowieka! Nie wierzę! Nie wierzę! - natychmiast zakochałaś się w tej głośnej kobiecie. Postanowiłaś się przedstawić.
-Nazywam się ____, wiele o tobie słyszałam – wyciągnęłaś rękę. Popatrzyła na Twoją dłoń nim powoli ją uścisnęła, był to mocny uścisk.
-Cóż... jesteś całkiem odważna.. Nikt wcześniej nie zaoferował mi pierwszy swojej ręki – mówiła nie puszczając jej – Kto o mnie gadał? Ta mała świnia? - Oparła Sansa o swoje biodro. Biedaczysko, wyglądał jakby chciał zapaść się pod ziemię.
-Trochę, ale więcej Papsiu. - jej jedno oko zwęziło się.
-Oh... a więc też znasz Papyrusa. A to ci niespodzianka. Człowiek który nie ucieka przed starym, dobrym Papyrusem. Jak wysoka jesteś? Nigdy nie widziałam dziewczyny, która mogłaby mi patrzeć w oczy
-Guaaaah, kurwa mać, puść mnie pieprzona suko! - krzyczał Sans. Uśmiechnęła się w jego stronę, zaczęłaś się śmiać obserwując, jak próbuje się wyrwać.
-Nieee. Powisisz sobie jeszcze trochę. Papyrus byłby na mnie zły, gdybym pozwoliła zabić jego braciszka. Ej Muffet, nadal chcesz go zabić? - krzyknęła
-Ahuhuh, już nie, właśnie dyskutujemy na temat jego starego długu – uśmiechnęła się
-Rany Sans! Masz u niej dług? - Undyne śmiała się – Nie wierzę, że czegoś od niej chciałeś!
-Nie twój kurewski interes, odstaw mnie!
-Ahuhuhu, nie uwierzysz czego chciał, skończony zbok – Muffet pochyliła się na ladzie i uśmiechnęła zasłaniając usta jedną ze swoich dłoni. Undyne zmrużyła oczy.
-Oh...?
-Guaaaah! To tajemnica! Powiedziałaś, że nikomu nie powiesz!
-Ty powiedziałeś, że TY zapłacisz mi podwójnie za zachowanie milczenia Sans. A nie ktoś inny. A teraz jesteś, z człowiekiem który ma uregulować twój dług. A ja przez ten czas nie widziałam ani grosza od ciebie. - Undyne popatrzyła na Ciebie zaciekawiona, pochyliła się z uśmiechem.
-Dziewczyno, wydajesz się w porządku, więc powiem ci. Jeżeli chcesz niewolnika, Sans to najgorszy potwór jakiego mogłaś sobie wybrać
-Nie jestem jej pierdolonym niewolnikiem! - krzyknął głośno. Wewnętrznie umierałaś ze śmiechu. Starałaś się zachować nerwy, aby słuchać i rozmawiać z nimi. Serio, dlaczego myślą, że chcesz niewolnika? Robił to już kiedyś? To dlatego nie może uwierzyć, że kupisz mu komputer i nic nie chcesz?
-Sama nie wiem, wydaje się dobrym niewolnikiem – zachichotałaś – Mogłabym zrobić z nim wiele fajnych rzeczy.
-Co KURWA?! - krzyknął. Undyne wykrzywiła się w obrzydzeniu.
-Proszę nie mów mi, że chodzi o to o czym myślę
-NIE CHODZI! - wiercił się.
-Nie, o nie! Chodziło mi raczej o... mniejsza.
-Wybacz, on był wielkim zboczeńcem w Podziemiu. Wiesz, że Papyrus kazał mu nosić obrożę z jego imieniem i przewieszką? - Undyne uśmiechnęła się cwanie.
-Nie... co? Dlaczego? - popatrzyłaś na Sansa, chcąc zapytać go cicho dlaczego, lecz ten skrył się pod kapturem tak głęboko, że przez chwilę obawiałaś się iż już nigdy nie zobaczysz jego twarzy. Mogłaś jednak dostrzec znajomy rumieniec prześwitujący między futrem. - Myślał, że tak będzie bezpieczniejszy czy coś. Sans chodził w niej przez pierdolony miesiąc nim wyjaśniłam Papyrusowi co to znaczy kiedy robią to sobie dwie osoby. Nigdy nie widziałam, aby tak szybko uciekał z treningu.
-Phahaha, to najlepsza historia jaką słyszałam! - śmiałaś się.
-Wiem! Papyrus przez tydzień nie mógł spojrzeć mi w oko!
-Hahaha, cóż, nie chcę go tak wykorzystać. Jest wolontariuszem w Nawiedzonym Domu ze mną
-Wolontariuszem? Hah! Masz świadomość, że on wszędzie zasypia? To najgorszy pracownik jaki istnieje – śmiała się Undyne.
-Ahuhuhu już jej to mówiłam – rzuciła chichocząca Muffet
-Trudno usnąć w Nawiedzonym Domu. - choć drzemał na stojąco, nadal musiał trzymać się tego co ma robić.
-Więc... co to jest Nawiedzony Dom? - zapytała Undyne przyglądając Ci się uważnie.
-Nie twój zasrany interes – warknął Sans zwisając ze swojej pozycji, najwyraźniej zaakceptował swój los
-To okazyjna atrakcja otwierana z okazji Halloween – odpowiedziałaś. Undyne zerknęła na Sansa.
-Gaaahahahaha co?! Wsadzili cię do ZOO czy coś? Masz być strasznym potworem dla ludzi? Rany Sans! Myślałam, że masz więcej dumy!
-To nie to robię! - bronił się
-Więc co robisz?
-Hehehe, właściwie to można porównać to do ZOO gdzie jego zadaniem jest straszenie ludzi – śmiałaś się
-Nie pierdol głupot! - warknął zerkając na Ciebie.
-Dobra, dobra, więc nie chodzi o to – powiedziałaś – Wpadnij i sama się przekonaj. Właściwie... to poza potworami jakie z nami pracują, żaden do nas nie przyszedł w odwiedziny. To musi być ciekawe przestraszyć potwora.
-Nie zapraszaj jej kurwa! - Sans krzyczał będąc kompletnie przez was zignorowanym
-Huh... wydaje się ciekawe.. - Undyne myślała – Może... Zobaczę co takiego jest w tym strasznego – wyszczerzyła zęby w uśmiechu – Założę się, że to jakaś żenada.
-Ej... nie oceniaj póki nie zobaczysz – również się uśmiechałaś – Przestraszę cię!
-Heh, wyzwanie przyjęte
-To obietnica.
-Jeszcze zobaczymy! - W tym czasie Sans bardziej i bardziej próbował ukryć się w kapturze. Nie spodziewał się, że potwory mają odwiedzać Nawiedzony Dom. - Ej Muffet! Co to to zielone? - zapytała pokazując na ciastko
-Pączek z nadzieniem z zielonej herbaty – odpowiedziała.
-To coś... azjatyckiego?
-Z tego co wiem, to lubią zieloną herbatę.
-Daj mi całe pudełko!
-Już się robi – wyprostowała się i zadzwoniła dzwoneczkiem. Kilka małych, puchatych pająków przyszło z pudełkiem i zaczęło pakować zamówienie.
-W każdym razie, mówię poważnie o tym długu. Mam forsę więc mogę go spłacić. - Muffet westchnęła dając pudełko Undyne.
-Szaraczku... chyba.. mogę przenieść na ciebie to zadłużenie
-TAK! Cudownie! Dziękuję – klasnęłaś w dłonie. Westchnęła zerkając na Sansa.
-Bądź za to wdzięczny Sans. Zapłaci więcej niż ode mnie żądałeś. - w odpowiedzi skulił się bardziej
-Nom! - Undyne postawiła go obok Ciebie – Wygląda na to, że teraz jesteś własnością tego człowieka. Powodzenia Sans! Może następnym razem nie będziesz robił długów jakich nie spłacisz! - pomachała i skierowała się w stronę drzwi, lecz nim wyszła popatrzyła na Ciebie przez ramię – Oh i dziewczyno! Wydajesz się spoko. Upewnij się, że ten śmieć będzie żył. Ma tylko jedno HP – i z tymi słowami minęła próg.
-Pójdę po dokumenty – Muffet machnęła ręką. Kilka pająków zsunęło się z sufitu trzymając fioletową teczkę. Wzięła ją i zaczęła kartkować papiery. Kilka podpisała, kilka wyrzuciła i kilka podsunęła Ci pod nos. Czytałaś treść. Była dość zrozumiała, niespłacony dług przejdzie na twoje dzieci. Heh... jakie dzieci? I tak, żadnych nie będziesz mieć. Spłaty należy dokonać w walucie, złocie, albo dobrach, a suma to...
-S-Sto tysięcy?! Czacho, co kupiłeś za sto tysięcy?!
-Właściwie, dałam ci pięćdziesięcio-procentową zniżkę – zaznaczyła – Złoto jest o wiele bardziej wartościowe na Powierzchni. - Sans nie odpowiedział, nie podniósł też wzroku. Rumienił się pod kapturem. Wzruszyłaś ramionami i podpisałaś papierki prostując się, jak to zrobiłaś. Muffet podkładała je i pozwoliła zabrać swoim pająkom.
-Gahahaahaha! Co?! - popatrzyłaś na Sansa który próbował ukryć się w kurtce – Rany Sans! Marz przyjaciela! Gahahahaha, i to człowieka! Nie wierzę! Nie wierzę! - natychmiast zakochałaś się w tej głośnej kobiecie. Postanowiłaś się przedstawić.
-Nazywam się ____, wiele o tobie słyszałam – wyciągnęłaś rękę. Popatrzyła na Twoją dłoń nim powoli ją uścisnęła, był to mocny uścisk.
-Cóż... jesteś całkiem odważna.. Nikt wcześniej nie zaoferował mi pierwszy swojej ręki – mówiła nie puszczając jej – Kto o mnie gadał? Ta mała świnia? - Oparła Sansa o swoje biodro. Biedaczysko, wyglądał jakby chciał zapaść się pod ziemię.
-Trochę, ale więcej Papsiu. - jej jedno oko zwęziło się.
-Oh... a więc też znasz Papyrusa. A to ci niespodzianka. Człowiek który nie ucieka przed starym, dobrym Papyrusem. Jak wysoka jesteś? Nigdy nie widziałam dziewczyny, która mogłaby mi patrzeć w oczy
-Guaaaah, kurwa mać, puść mnie pieprzona suko! - krzyczał Sans. Uśmiechnęła się w jego stronę, zaczęłaś się śmiać obserwując, jak próbuje się wyrwać.
-Nieee. Powisisz sobie jeszcze trochę. Papyrus byłby na mnie zły, gdybym pozwoliła zabić jego braciszka. Ej Muffet, nadal chcesz go zabić? - krzyknęła
-Ahuhuh, już nie, właśnie dyskutujemy na temat jego starego długu – uśmiechnęła się
-Rany Sans! Masz u niej dług? - Undyne śmiała się – Nie wierzę, że czegoś od niej chciałeś!
-Nie twój kurewski interes, odstaw mnie!
-Ahuhuhu, nie uwierzysz czego chciał, skończony zbok – Muffet pochyliła się na ladzie i uśmiechnęła zasłaniając usta jedną ze swoich dłoni. Undyne zmrużyła oczy.
-Oh...?
-Guaaaah! To tajemnica! Powiedziałaś, że nikomu nie powiesz!
-Ty powiedziałeś, że TY zapłacisz mi podwójnie za zachowanie milczenia Sans. A nie ktoś inny. A teraz jesteś, z człowiekiem który ma uregulować twój dług. A ja przez ten czas nie widziałam ani grosza od ciebie. - Undyne popatrzyła na Ciebie zaciekawiona, pochyliła się z uśmiechem.
-Dziewczyno, wydajesz się w porządku, więc powiem ci. Jeżeli chcesz niewolnika, Sans to najgorszy potwór jakiego mogłaś sobie wybrać
-Nie jestem jej pierdolonym niewolnikiem! - krzyknął głośno. Wewnętrznie umierałaś ze śmiechu. Starałaś się zachować nerwy, aby słuchać i rozmawiać z nimi. Serio, dlaczego myślą, że chcesz niewolnika? Robił to już kiedyś? To dlatego nie może uwierzyć, że kupisz mu komputer i nic nie chcesz?
-Sama nie wiem, wydaje się dobrym niewolnikiem – zachichotałaś – Mogłabym zrobić z nim wiele fajnych rzeczy.
-Co KURWA?! - krzyknął. Undyne wykrzywiła się w obrzydzeniu.
-Proszę nie mów mi, że chodzi o to o czym myślę
-NIE CHODZI! - wiercił się.
-Nie, o nie! Chodziło mi raczej o... mniejsza.
-Wybacz, on był wielkim zboczeńcem w Podziemiu. Wiesz, że Papyrus kazał mu nosić obrożę z jego imieniem i przewieszką? - Undyne uśmiechnęła się cwanie.
-Nie... co? Dlaczego? - popatrzyłaś na Sansa, chcąc zapytać go cicho dlaczego, lecz ten skrył się pod kapturem tak głęboko, że przez chwilę obawiałaś się iż już nigdy nie zobaczysz jego twarzy. Mogłaś jednak dostrzec znajomy rumieniec prześwitujący między futrem. - Myślał, że tak będzie bezpieczniejszy czy coś. Sans chodził w niej przez pierdolony miesiąc nim wyjaśniłam Papyrusowi co to znaczy kiedy robią to sobie dwie osoby. Nigdy nie widziałam, aby tak szybko uciekał z treningu.
-Phahaha, to najlepsza historia jaką słyszałam! - śmiałaś się.
-Wiem! Papyrus przez tydzień nie mógł spojrzeć mi w oko!
-Hahaha, cóż, nie chcę go tak wykorzystać. Jest wolontariuszem w Nawiedzonym Domu ze mną
-Wolontariuszem? Hah! Masz świadomość, że on wszędzie zasypia? To najgorszy pracownik jaki istnieje – śmiała się Undyne.
-Ahuhuhu już jej to mówiłam – rzuciła chichocząca Muffet
-Trudno usnąć w Nawiedzonym Domu. - choć drzemał na stojąco, nadal musiał trzymać się tego co ma robić.
-Więc... co to jest Nawiedzony Dom? - zapytała Undyne przyglądając Ci się uważnie.
-Nie twój zasrany interes – warknął Sans zwisając ze swojej pozycji, najwyraźniej zaakceptował swój los
-To okazyjna atrakcja otwierana z okazji Halloween – odpowiedziałaś. Undyne zerknęła na Sansa.
-Gaaahahahaha co?! Wsadzili cię do ZOO czy coś? Masz być strasznym potworem dla ludzi? Rany Sans! Myślałam, że masz więcej dumy!
-To nie to robię! - bronił się
-Więc co robisz?
-Hehehe, właściwie to można porównać to do ZOO gdzie jego zadaniem jest straszenie ludzi – śmiałaś się
-Nie pierdol głupot! - warknął zerkając na Ciebie.
-Dobra, dobra, więc nie chodzi o to – powiedziałaś – Wpadnij i sama się przekonaj. Właściwie... to poza potworami jakie z nami pracują, żaden do nas nie przyszedł w odwiedziny. To musi być ciekawe przestraszyć potwora.
-Nie zapraszaj jej kurwa! - Sans krzyczał będąc kompletnie przez was zignorowanym
-Huh... wydaje się ciekawe.. - Undyne myślała – Może... Zobaczę co takiego jest w tym strasznego – wyszczerzyła zęby w uśmiechu – Założę się, że to jakaś żenada.
-Ej... nie oceniaj póki nie zobaczysz – również się uśmiechałaś – Przestraszę cię!
-Heh, wyzwanie przyjęte
-To obietnica.
-Jeszcze zobaczymy! - W tym czasie Sans bardziej i bardziej próbował ukryć się w kapturze. Nie spodziewał się, że potwory mają odwiedzać Nawiedzony Dom. - Ej Muffet! Co to to zielone? - zapytała pokazując na ciastko
-Pączek z nadzieniem z zielonej herbaty – odpowiedziała.
-To coś... azjatyckiego?
-Z tego co wiem, to lubią zieloną herbatę.
-Daj mi całe pudełko!
-Już się robi – wyprostowała się i zadzwoniła dzwoneczkiem. Kilka małych, puchatych pająków przyszło z pudełkiem i zaczęło pakować zamówienie.
-W każdym razie, mówię poważnie o tym długu. Mam forsę więc mogę go spłacić. - Muffet westchnęła dając pudełko Undyne.
-Szaraczku... chyba.. mogę przenieść na ciebie to zadłużenie
-TAK! Cudownie! Dziękuję – klasnęłaś w dłonie. Westchnęła zerkając na Sansa.
-Bądź za to wdzięczny Sans. Zapłaci więcej niż ode mnie żądałeś. - w odpowiedzi skulił się bardziej
-Nom! - Undyne postawiła go obok Ciebie – Wygląda na to, że teraz jesteś własnością tego człowieka. Powodzenia Sans! Może następnym razem nie będziesz robił długów jakich nie spłacisz! - pomachała i skierowała się w stronę drzwi, lecz nim wyszła popatrzyła na Ciebie przez ramię – Oh i dziewczyno! Wydajesz się spoko. Upewnij się, że ten śmieć będzie żył. Ma tylko jedno HP – i z tymi słowami minęła próg.
-Pójdę po dokumenty – Muffet machnęła ręką. Kilka pająków zsunęło się z sufitu trzymając fioletową teczkę. Wzięła ją i zaczęła kartkować papiery. Kilka podpisała, kilka wyrzuciła i kilka podsunęła Ci pod nos. Czytałaś treść. Była dość zrozumiała, niespłacony dług przejdzie na twoje dzieci. Heh... jakie dzieci? I tak, żadnych nie będziesz mieć. Spłaty należy dokonać w walucie, złocie, albo dobrach, a suma to...
-S-Sto tysięcy?! Czacho, co kupiłeś za sto tysięcy?!
-Właściwie, dałam ci pięćdziesięcio-procentową zniżkę – zaznaczyła – Złoto jest o wiele bardziej wartościowe na Powierzchni. - Sans nie odpowiedział, nie podniósł też wzroku. Rumienił się pod kapturem. Wzruszyłaś ramionami i podpisałaś papierki prostując się, jak to zrobiłaś. Muffet podkładała je i pozwoliła zabrać swoim pająkom.
-Nie mam przy sobie takiej gotówki, mogę przynieść ci czek kiedy przyjdę następnym razem?
-Ahuhuhu, Szaraczku, nie ma problemu. Nie musisz się śpieszyć z zapłatą. W tym miesiącu cię nie ponaglę – Muffet jest bardzo poważna w tych tematach. Popatrzyła na Sansa. - Lepiej rób to co będzie chciała i dobrze się zajmij moim kochanym Szaraczkiem. Jest bardzo wrażliwa na słońce, wiesz...
-Tsk.. ta ta, to już wiem – warknął.
-I nie rób w jej stronę nic obleśnego... Szaraczku, proszę, uważaj przy nim – mówiła te słowa patrząc na Ciebie
-Nie jestem nią zainteresowany do kurwy nędzy!
-Nic mi nie będzie. To tylko słodki mały jednopunktowiec – poklepałaś go kilka razy po czaszce nim odtrącił Twoją rękę. Muffet popatrzyła na Ciebie z obrzydzeniem.
-Kochana.. masz pokręcone pojęcie słodkości
-Hahaha, może. No i … mogę coś kupić? Poproszę zdecydowanie truskawkowe donuty.... - nim skończyłaś mówić, już spakowała kilka. - Czacho, chcesz coś?
-Co? N-nie! N-nic! - znowu był dziwnie cicho.
-No weź, ja płacę
-Powiedziałem, że nie chcę nic z tych obrzyd... - Muffet dzieliła go niebezpiecznym spojrzeniem – ...liwie przepysznych słodyczy. - Hm, właściwie nie wiesz co lubi jeżeli chodzi o smakołyki. Może weźmiesz kilka różnych smaków i zobaczysz co mu zasmakuje?
-Wiesz... to daj mi te wiśniowe i czekoladowe i te jagodowe też. - wskazałaś kilka ciastek. Podała Ci torebkę wypełnioną słodkościami, ciepłą i pachnącą. To tak powinno smakować potworze jedzenie. Przepyszne. A nie trujące i pełne metalowych ćwieków. Podała Ci pakunek, stałaś na nią przez chwilę w oczekiwaniu. - A.. rachunek?
-Na koszt firmy Szaraczku... Dlaczego miałabym wystawiać ci rachunek kiedy dzięki tobie dług zostanie spłacony?
-Ale napracowałaś się przy nich, muszę ci zapłacić
-Nalegam – wzięłaś pakunek i przytaknęłaś, zapamiętując, że będziesz musiała dać jej jakiś prezent później. Może kiedy przyjdziesz spłacić zadłużenie następnym razem?
-To do potem – pomagałaś.
-Papa, Szaraczku – odmachała Ci – uważaj na siebie – otworzyłaś drzwi i wyszłaś ze sklepu. Cichy szkielet dreptał za Tobą.
-Ahuhuhu, Szaraczku, nie ma problemu. Nie musisz się śpieszyć z zapłatą. W tym miesiącu cię nie ponaglę – Muffet jest bardzo poważna w tych tematach. Popatrzyła na Sansa. - Lepiej rób to co będzie chciała i dobrze się zajmij moim kochanym Szaraczkiem. Jest bardzo wrażliwa na słońce, wiesz...
-Tsk.. ta ta, to już wiem – warknął.
-I nie rób w jej stronę nic obleśnego... Szaraczku, proszę, uważaj przy nim – mówiła te słowa patrząc na Ciebie
-Nie jestem nią zainteresowany do kurwy nędzy!
-Nic mi nie będzie. To tylko słodki mały jednopunktowiec – poklepałaś go kilka razy po czaszce nim odtrącił Twoją rękę. Muffet popatrzyła na Ciebie z obrzydzeniem.
-Kochana.. masz pokręcone pojęcie słodkości
-Hahaha, może. No i … mogę coś kupić? Poproszę zdecydowanie truskawkowe donuty.... - nim skończyłaś mówić, już spakowała kilka. - Czacho, chcesz coś?
-Co? N-nie! N-nic! - znowu był dziwnie cicho.
-No weź, ja płacę
-Powiedziałem, że nie chcę nic z tych obrzyd... - Muffet dzieliła go niebezpiecznym spojrzeniem – ...liwie przepysznych słodyczy. - Hm, właściwie nie wiesz co lubi jeżeli chodzi o smakołyki. Może weźmiesz kilka różnych smaków i zobaczysz co mu zasmakuje?
-Wiesz... to daj mi te wiśniowe i czekoladowe i te jagodowe też. - wskazałaś kilka ciastek. Podała Ci torebkę wypełnioną słodkościami, ciepłą i pachnącą. To tak powinno smakować potworze jedzenie. Przepyszne. A nie trujące i pełne metalowych ćwieków. Podała Ci pakunek, stałaś na nią przez chwilę w oczekiwaniu. - A.. rachunek?
-Na koszt firmy Szaraczku... Dlaczego miałabym wystawiać ci rachunek kiedy dzięki tobie dług zostanie spłacony?
-Ale napracowałaś się przy nich, muszę ci zapłacić
-Nalegam – wzięłaś pakunek i przytaknęłaś, zapamiętując, że będziesz musiała dać jej jakiś prezent później. Może kiedy przyjdziesz spłacić zadłużenie następnym razem?
-To do potem – pomagałaś.
-Papa, Szaraczku – odmachała Ci – uważaj na siebie – otworzyłaś drzwi i wyszłaś ze sklepu. Cichy szkielet dreptał za Tobą.