19 września 2017

Undertale: Gra w kości -Trzy wariatki i Sans [The Skeleton Games -Three crazy girls, and a Sans] [tłumaczenie PL]

Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Od czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki tak strasznie głośno? Masz tego serdecznie dość. Ściany są cienkie i słyszysz, jak chodzi po mieszkaniu, krzyczy albo... gra w gry.... Zaraz, znasz tę grę. Czas rozpocząć plan "jak wkurwić sąsiada palanta". Tylko dlatego, że jesteś wampirem, nie oznacza, że nie możesz być złośliwa. 
A więc tak, opowiadanie Postać x Czytelnik. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Uniwersum - UnderFell. Związek Sans x Czytelniczka. Co warto wiedzieć? Wcielasz się w żyjącą kilka setek lat wampirzycę, która świetnie zaaklimatyzowała się w otaczającym świecie do takiego stopnia, że ... jest nerdem. Uwielbia gry komputerowe. Co jeszcze/ A tak, jesteś znacznie wyższa od Sansa. 
Czy Tobie, droga wampirzyco uda się skraść serce małego, wkurwionego na cały świat Sansa? 
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Autor: poetax
SPIS TREŚCI
Trzy wariatki i Sans (obecnie czytany)
Obudziłaś się w niedzielę rano. Wypoczęta po zabawnej nocy w Nawiedzonym Domu. Sans tym razem walił większą ilością suchych sucharów. Tak... przez pół zmiany, miał potem wielkie wory pod oczami i usypiał na stojąco. Ledwo był w stanie przenieść was do domu po pracy, nawet nie troszczył się o przetransportowanie Cię do Twojego mieszkania, zamiast tego skończyliście wpadając na jego stolik w kuchni, a następnie niczym zombie udał się do własnego łóżka. Przeciągnęłaś się, czując jak powoli mięśnie się relaksują. Chwyciłaś za telefon i sprawdziłaś pogodę. Niebo zasłane chmurami. O tak! Sprawdziłaś inne wiadomości jakie dostałaś nim rozpoczęłaś plan budzenia swojego słodkiego, wściekło sąsiada dzwoniąc do niego. Uwielbiał przecież poranne pobudki w niedziele. Wybrałaś jego numer i czekałaś. Chwilę potem usłyszałaś jego dzwonek za ścianą i głośny trzask. Cóż.. to nie był dobry plan. Poczekałaś kilka chwil i znowu zadzwoniłaś... Znowu dzwonek, chwila ciszy i....
-IDŹ DO DIABŁA! - krzyk zza ściany. Zachichotałaś, tym razem postanowiłaś wysłać mu wiadomość w drodze do łazienki.

Ty: Zabieram cię dzisiaj do Muffet, wstawaj
 

Czekałaś chwilę aż odpisze, albo przynajmniej jakieś dźwięki, które będą świadczyć, że się przebudził. Kiedy nic się nie stało, dopisałaś

Ty: Nie zamknęłam wczoraj twojego mieszkania. Mam nadzieję, że nie spałeś nago bo inaczej pierwszą rzeczą jaką zrobię będzie wyściskanie twoich słodziuśnych kosteczek!

-PO MOIM TRUPIE! - krzyczał. Cóż, to zadziałało. Usłyszałaś hałas, a potem stukot jego kościstych stópek po podłodze w stronę drzwi. Cóż, wygląda na to, że nie spał nago. Wysłałaś mu kolejną wiadomość kiedy zamknął drzwi na zamek

Ty: Żartowałam. Teraz się ogarnij.

-KURWA! - nasłuchiwałaś jego kroków chcąc się upewnić, że nie poszedł dalej spać. Kiedy włączył prysznic, postanowiłaś też się umyć. Czysta i pachnąca wysuszyłaś włosy i ubrałaś się. Kiedy skończyłaś, mały szkielet leżał leniwie na Twojej kanapie z głową na podłokietniku, miał ręce założone za głowę i patrzył się na Ciebie – Skończyłaś się pindrzyć?
-Jak chcesz, mogę robić makijaż przez kilka godzin – wywrócił oczami
-Po co mnie budziłaś, jeżeli teraz mam na ciebie czekać?
-Jeszcze tylko chwila – ziewnął i powoli usiadł zerkając za siebie.
-Chodźmy i miejmy to za sobą, chcę iść spać
-Potem zabieram cię i tak w specjalne miejsce
-Już to kurwa widzę
-Ojj no weź, będzie fajnie
-Po co taszczysz mnie ze sobą skoro możesz iść tam sama?
-Bo będziesz mi potrzebny
-A po chuj?
-Zapomniałeś? Obiecałam, że kupię ci komputer. - otworzył szerzej oczy na chwilę. Zamarł nie spodziewając się tej odpowiedzi.
-N-nie zrobisz tego
-Um... tak, zrobię – odwrócił wzrok, rumieniec wstąpił na jego twarz
-S-słuchaj.. Ja.. uh... nie mam forsy aby sobie teraz na to pozwolić.
-Nie powiedziałam, że zmuszę cię do kupna, tylko, że ja kupię ci.
-Coo... nie, nie zrobisz tego.
-Dlaczego? Ja płacę.
-Nie będę ci dłużny za takie gówno
-A kto mówi, że będziesz mi coś dłużny?
-A jak miałbym ci za to zapłacić?
-Nie będziesz musiał. - przyglądał Ci się długo z niedowierzaniem.
-Więc co, robisz to kurwa z dobroci serca?
-Tak, a czemu by nie? Jesteśmy przyjaciółmi
-Gówno prawda! Już mam odkupić twój pierdolony telewizor! Teraz chcesz abym płacił za komputer!
-Nie! To będzie prezent!
-Prezent bez motywu to tylko przykrywka, aby sprawić, by ktoś miał wobec ciebie dług!
-Czacho... przysięgam, że nic nie będziesz mi winny.
-Teraz tak mówisz, ale nie jestem głupi, wiem jak to kurwa działa! - westchnęłaś zrezygnowana. Potwory nie wiedzą jak się zachowywać przy wyrazach dobroci.
-Dobra, chcę abyś miał wobec mnie dług.
-Nie.... na nich się nie zgadzam
-Słuchaj, chcę abyś grał ze mną w większą liczbę gier. - opuścił ręce i popatrzył na Ciebie
-...że co?
-Chcę... abyś grał ze mną w gry – pokręciłaś rękami w nadgarstkach.
-T-to nie jest forma zapłaty
-Jest.
-Nie jest!
-Dobra.. dobra... posłuchaj... - na chwilę się zatrzymałaś zastanawiając się jak ubrać myśli w słowa – Chcę, abyś mógł grać ze mną w większą liczę gier, ale nie masz komputera. Przez to, że ci go kupię, właściwie kupuję sobie kogoś z kim będę mogła grać. Nie chodzi o to, abyś to ty miał komputer, tylko o to, abyś go miał bym ja mogła grać z przyjacielem. Więc właściwie kupuję możliwość grania w gry z tobą, a nie komputer.
-To najgłupszy argument jaki słyszałem
-Ale to prawda.
-A dla mnie to kupa kłamstw.
-Mówię to co czuję – odwrócił wzrok i westchnął zrezygnowany
-Naprawdę... chcesz marnować swoje pieniądze na coś takiego?
-A odkąd to kupowanie czegoś dla mojego zajebistego szkieleciego przyjaciela jest marnowaniem forsy? - jego policzki zrobiły się lekko rumiane, choć nadal nie patrzył na Ciebie.
-N-nie będę ci potem nic winien, nawet jak zmienisz zdanie. To będzie twoja wina, sama wyrzucisz w błogo swoją forsę i nic nie dostaniesz.
-Dostanę zabawę! No i nie da się marnować pieniędzy jeżeli chodzi o komputery i gry, to rzeczy pierwszej potrzeby. - tym razem siedział cicho. Wiedziałaś, że wygrałaś tę sprzeczkę. - Pozwól mi sobie kupić! Wiem, że chcesz! - wsadził ręce do kieszeni. Nadal się rumienił i nie patrzył na Ciebie
-D-dobrze! Chuj z tym! Ale nic ci potem nie będę winny. - uśmiechnęłaś się do niego czule, założyłaś płaszcz i wzięłaś torebkę. Chwilę potem wyszliście z mieszkania. Oboje weszliście do Twojego samochodu, już miałaś zacząć wycofywać auto z parkingu, kiedy zauważyłaś, że Sans czegoś nie zrobił...
-Uh... zapniesz pasy?
-Co... - popatrzył zmieszany. Wskazałaś na pasek na swojej piersi, aby wiedział o czym mówisz. - Oh.. - rozejrzał się i po chwili znalazł to czego szuka. Zapiął się.
-Łał... nie mogę uwierzyć, że nie jeździłeś w autach na tyle często, aby nie robić tego automatycznie.
-Nie mieliśmy drogi w Podziemiu
-Racja, ale jesteś już długo na powierzchni.
-Nie mogę prowadzić, pamiętasz? - zaczęłaś wyjeżdżać z parkingu – Tylko mi nie mów, że to twój pierwszy raz w samochodzie – Milczał wyraźnie zamyślony.
-Wojsko nas trochę powoziło. Ale nie mieli pasów.
-To wszystko?
-A kto zabierze na przejażdżkę potwora?
-Racja... - musisz przyznać, że to troszeczkę dziwne przyjaźnić się z kimś, kto nie wie jak poruszać się w świecie. Nie wiedział nawet jak się zapiąć. Całokształt jest taki nierealny..
-A po co to chujostwo? - wskazał na radio
-Muzyka. Wybierz co chcesz. - jak tylko te słowa opuściły usta, natychmiast pożałowałaś. Uśmiech Sansa się poszerzył i szybko zaczął ustawiać stację wyraźnie czegoś szukając – Cholera... mniejsza.. jedźmy w ciszy – chciałaś oszczędzić swój słuch.
-Nieee-eeee, za późno! Już zaproponowałaś! - znalazł metalową stację i zwiększył głośność. 
-NIE! Czacho NIE! - musiałaś krzyczeć, aby przedrzeć się przez muzykę. To się dzieje, kiedy w aucie masz dobre głośniki
-CZACHO TAK! - odkrzyczał zadowolony. Ręką próbowałaś przyciszyć, lecz jak tylko Ci się to udało, Sans natychmiast znowu zmieniał głośność. - Skup się na drodze... Panienko
-NIC NIE SŁYSZĘ!
-Hehehehehe i o to chodzi
-CZACHO MUSZĘ PRZYNAJMNIEJ SŁYSZEĆ SAMOCHÓD!
-CO?
-POWIEDZIAŁAM, ŻE MUSZE SŁYSZEĆ SAMOCHÓD! - muzyka ryczała w głośnikach do czasu, aż nie zatrzymaliście się na światłach, próbowałaś ręką ściszyć, lecz Sans z Tobą walczył. - Za głośno! - warknęłaś
-Jest dobrze jak jest!
-Nic nie słyszę!
-Przywyknij człowieku – jego kościste ręce nie były miłe jeżeli chodzi o przepychanki. Musiałaś też uważać na jego szpony. Ostatecznie, udało Ci się przyciszyć troszeczkę. Zablokowałaś przyciski, tak aby nic nie zmienił. Popatrzyłaś na niego.
-Nie prowadzę kiedy jest tak głośno. - Sans śmiał się.
-Hehehe, no weź, nie umiesz się bawić?
-Może to lecieć, ale nie głośniej
-Tsk... skąpiradło
-Kupuję ci komputer! Jak mogę być skąpiradłem?
-Zielone – pokazał na światła. Natychmiast ruszyłaś. Dodałaś gazu może troszeczkę bardziej niż chciałaś i aż zakołysało pojazdem. Sans natychmiast chwycił za radio.
-Nawet nie próbuj! - ostrzegłaś. Udało mu się odblokować przyciski i przystawił szpony do pokrętła od głośności.
-A co zrobisz aby mnie powstrzymać?
-A co cię powstrzyma?
-Heh, jesteś przypięta tymi głupimi pasami, więc mnie nie przytulisz. No i musisz prowadzić
-Ale niedługo będziemy na miejscu.
-To znaczy, że... - przekręcił delikatnie palec - … cieszmy się czasem, jaki nam został – przekręcił pokrętło do samego końca
-JESTEŚ TRUPEM CZACHO!
-NIE, JESTEM SZKIELETEM! - Zaparkowałaś na parkingu przed Muffet's, w akompaniamencie głośnej, hałaśliwej muzyki knułaś plan, jak ukarać małego kościotrupa. Jak tylko auto się zatrzymało pierwszym co zrobiłaś, to odpięłaś pasy. Kiedy to zrobiłaś, teleportował się tak, abyś nie mogła go dotknąć. Otworzyłaś auto i rozejrzałaś się dookoła. Oby nie wrócił do domu. Będziesz się o wiele mniej pilnować, jeżeli nie będzie tutaj jego kościstej dupy. Nagle przypomniałaś sobie po co w ogóle go ze sobą wzięłaś.
-A więc zapytam Muffet o szczegóły! - krzyknęłaś na parkingu – Ciekawe jakie zboczone tajemnice ukrywasz!
-NAWET KURWA NIE PRÓBUJ! - usłyszałaś za swoimi plecami. Odwróciłaś się, stał na dachu jednego z budynków. Uśmiechnęłaś się.
-To narka Czacho! - krzyknęłaś i tanecznym krokiem zaczęłaś iść w stronę cukierni.
-STÓJ! CHOLERA! Już idę! - pojawił się za Tobą prawie wpadając na szklane drzwi.
-Eh? A co to? Myślałam, że uciekłeś! - śmiałaś się będąc już w środku. Było pusto, jesteś w samą porę po porannym wysypie klientów i przed południowymi. Przy kasie siedział mały i puchaty pająk. - Czy.. uh... jest Muffet? - zapytałaś nie będąc pewną, czy zrozumie. Zamachał łapkami. Sans schował się za Tobą. Z tego co zauważyłaś, był czujny. Schował czaszkę pod kapturem i czułaś buzującą od niego magię. - Nie zje cie, spokojnie – szepnęłaś.
-Ahuhuhu, Szaraczku, nie bądź głupia. Kogo miałabym zje... - wyszła z zaplecza i zamarła kiedy dostrzegła Sansa. Czułaś jego strach. - Co on tutaj robi?! - wskazała na niego – Szaraczku, czy on ci się naprzykrza? Musi ci się naprzykrzać. To skończony zboczeniec. Nie martw się, dopilnuje, że zniknie zaraz. - pstryknęła palcami i tysiące małych pająków oplotły nogi Sansa.
-Zaraz, Muffet, nie po to tutaj jestem – zaprotestowałaś.
-K-kurwa! - próbował się wyrwać, ale pająki zdążyły zapleść nić dookoła jego stóp, mijając buty, skarpetki i kręcąc się po jego nogach.
-Muffet! Jest dobrze! Przyszedł dziś ze mną – pajęczyca popatrzyła na Ciebie, znowu pstryknęła palcami. Pająki natychmiast się zatrzymały, kilka zeskoczyło z nóg potwora. Sans natychmiast próbował pozbyć się pajęczyny.
-Oh, Szaraczku, powinnaś mówić tak od razu! … Naprawdę nie sprawia ci kłopotów? - pochyliła się z uśmiechem ukazując niewielkie kły. Sans odtrącił pająka spomiędzy swoich kolan – Nie dokuczaj im! - krzyknęła. Przestał natychmiast.
-Nie... Właściwie, to teraz mój przyjaciel
-Ahuhuhu... kochana, zawsze byłaś taka zabawna – zalała się śmiechem – Przyjaźń z tym paskudnym zboczonym jednopunktowcem.. - śmiała się głośno i mocno, póki nie spojrzała w Twoje oczy – Ty... nie żartujesz... Ojej...
-Nie – odparłaś z uśmiechem
-SANS! CO ZROBIŁEŚ MOJEMU CZŁOWIEKOWI? - krzyczała przenosząc wzrok na niego
-Nic! Przysięgam! - odkrzyczał – To ona ciągle mi zawraca dupę! - Muffet popatrzyła na Ciebie
-To prawda. - szczerzyłaś się dumnie.
-Ugh... Szaraczku, nie powinnaś przyjaźnić się z tym padalcem
-Huh? Dlaczego nie?
-B-bo to Sans!
-Coś z nim nie tak? - zapytałaś ciekawa.
-To obrzydliwy, zboczony, dziwak, który wykorzystuje brata jako tarczę za którą się chowa za każdym razem, kiedy ktoś przyłapie go na robieniu obleśnych rzeczy!
-Łoooooh, zaraz – popatrzyłaś na swojego kościstego ziomka – Czacho, byłeś obrzydliwym, zboczonym dziwakiem przez ten cały czas i nic mi nie powiedziałeś?
-N-nic nie zrobiłem!
-Hahaha... a przez ten cały czas myślałam, że jestem sama – śmiałaś się – Cóż... Zgaduję, że chodzi o skarpetki – rzuciłaś cicho, bardziej do siebie. Sans pocił się bardzo mocno, próbował ostrożnie podnieść nogę. Dobrze, może i w Podziemiu miał łatkę zboczonego, ale tutaj nic takiego nie robi. Musiał przecież jakoś się pokazać u Grillbiego, a tak było najłatwiej. No i nie jest przecież zainteresowany ludźmi. A nawet jeżeli, jesteś ostatnią osobą, na którą zwróciłby uwagę. Ostatnią! Nie przypuszczał też, że ta jedna drobnostka o którą poprosił Muffet przerodzi się w takie coś! Nie wiedział kto siedział za tymi wielkimi drzwiami w środku lasu. Nie chciał zdjęcia czy coś. Po prostu chciał wiedzieć, jak ona wygląda... - Mniejsza, Muffet... Złożyłam obietnicę, że spłacę jego dług. - Popatrzyła na Sansa.
-Tsk... zdobył przyjaciele i pierwsze co robi to wykorzystuje go do posprzątania po sobie syfu. Typowy Sans – skrzyżowała parę ramion.
-Cóż... właściwie zmusiłam go, aby coś dla mnie za to zrobił, więc nic za darmo.
-Szaraczku... Muszę ci coś powiedzieć – pochyliła się – Jeżeli chcesz niewolnika, Sans to najgorsza opcja. On nie umie nawet dokładnie sprzątać.
-Hahaha, o … nie. O co to to nie – śmiałaś się – Zaufaj. Raz już mu pomagałam sprzątać. Nie. Jest wolontariuszem w Nawiedzonym Domu ze mną – zadrżała zerkając za Ciebie
-Naprawdę... on.... wolontariuszem? Masz świadomość, że jest w stanie usnąć wszędzie i w każdej pozycji? Wiesz, że w każdej pracy jakiej się podjął drzemał?
-Heh, zauważyłam, wczoraj mu się odpłynęło. Ale to nic, mi to nie przeszkadza. Wiesz, że.. - Sans zerkał między Tobą a Muffet starając się ukryć przerażenie. Kurwa mać. Po chuj się zgodził przychodzić tutaj z Tobą. Pieprzone dwie wariatki gadają o nim, a on może stać i słuchać. Dwie najgorsze kobiety na świecie robią sobie teraz z niego jaja, podczas kiedy on jest związany pajęczynami! Gorzej być już może tylko w przypadku, gdyby zawitała tutaj Undyne. To byłyby już trzy wariatki. I w tym momencie odezwał się dzwoneczek nad drzwiami
-Siema ŚMIECIE! Przybyłam zeżreć ciacho! Obyś miała coś... - Sans przekręcił wzrok w stronę źródła krzyku. Jego twarz przybrała nieodgadniony wyraz, kiedy zdał sobie sprawę kto to jest. Po chuja o tym mówił! Wykrakał! Undyne przestała mówić, kiedy zobaczyła kto jest jeszcze w sklepie. - Niech mnie w kij zwiążą i po plecach podrapią, toż to SANS! Hah, a ja myślałam, że boisz się tego miejsca! - Świat Cię nienawidzi Sans.. To wyjaśnia, dlaczego tak się teraz dzieje. Świat chce zniszczyć doszczętnie Twoją zrujnowaną psychikę i zmusić Cię do popełnienia społecznego samobójstwa. To jedyne pierdolone wyjaśnienie tego kurestwa co się właśnie dzieje. Próbował schować się pod kapturem, pogodzony z faktem, że nie może uciec. - Hahah, już go związałaś z tego co widzę. Typowy Sans. Pomogę ci z tym – Undyne chwyciła potwora na wysokości piersi i zaczęła podnosić.
-Przestań! Nie doty... - próbował się wyrwać z jej żelaznego uścisku. Pajęczyna była silna, lecz nic nie dało się porównać z siłą jej mięśni, w chwilę został oderwany od podłoża.
-Ahuhuhu Undyne, skarbie, powinnaś go tam zostawić. Nie chcę, aby pałętał się po moim sklepie
-Oj no weź Muffet, nie pozwolę ci za bardzo dokuczać braciszkowi Papyrusa – Undyne podeszła do lady. Popatrzyła na Ciebie nadal trzymając Sansa za ramiona na wysokości swojej talii. Raaany, wielka ta rybcia. Więc to jest Undyne, drugi kapitan Gwardii Królewskiej i przyjaciółka Papyrusa. Jeżeli miałabyś ją opisać to stwierdzenie ludzka ryba najlepiej pasuje. Umięśniona ludzka ryba. Rany, te bicepsy to cudo. Miała na sobie czarny podkoszulek i długie dżinsy z dziurami. Włosy w kolorze pięknej czerwieni związała w koński ogon. Skóra równie czadowa, połyskująca odcieniami błękitu i morskiej zieleni. Zerknęłaś w zwężoną źrenicę żółtego oka, drugie skrywała pod przepaską. Wykrzywiła się w uśmiechu, dostrzegłaś ostre zęby. Potwory naprawdę stanowią konkurencję dla Twoich kłów. - Masz coś do mnie człowieku? - Zapytała wyzywając Cię.
-Cóż... trzymasz mojego przyjaciela troszeczkę za mocno – odpowiedziałaś, nie bałaś się. Poza jego skwaszoną miną, nic mu nie było.
-Gahahaahaha! Co?! - popatrzyłaś na Sansa który próbował ukryć się w kurtce – Rany Sans! Marz przyjaciela! Gahahahaha, i to człowieka! Nie wierzę! Nie wierzę! - natychmiast zakochałaś się w tej głośnej kobiecie. Postanowiłaś się przedstawić.
-Nazywam się ____, wiele o tobie słyszałam – wyciągnęłaś rękę. Popatrzyła na Twoją dłoń nim powoli ją uścisnęła, był to mocny uścisk.
-Cóż... jesteś całkiem odważna.. Nikt wcześniej nie zaoferował mi pierwszy swojej ręki – mówiła nie puszczając jej – Kto o mnie gadał? Ta mała świnia? - Oparła Sansa o swoje biodro. Biedaczysko, wyglądał jakby chciał zapaść się pod ziemię.
-Trochę, ale więcej Papsiu. - jej jedno oko zwęziło się.
-Oh... a więc też znasz Papyrusa. A to ci niespodzianka. Człowiek który nie ucieka przed starym, dobrym Papyrusem. Jak wysoka jesteś? Nigdy nie widziałam dziewczyny, która mogłaby mi patrzeć w oczy
-Guaaaah, kurwa mać, puść mnie pieprzona suko! - krzyczał Sans. Uśmiechnęła się w jego stronę, zaczęłaś się śmiać obserwując, jak próbuje się wyrwać.
-Nieee. Powisisz sobie jeszcze trochę. Papyrus byłby na mnie zły, gdybym pozwoliła zabić jego braciszka. Ej Muffet, nadal chcesz go zabić? - krzyknęła
-Ahuhuh, już nie, właśnie dyskutujemy na temat jego starego długu – uśmiechnęła się
-Rany Sans! Masz u niej dług? - Undyne śmiała się – Nie wierzę, że czegoś od niej chciałeś!
-Nie twój kurewski interes, odstaw mnie!
-Ahuhuhu, nie uwierzysz czego chciał, skończony zbok – Muffet pochyliła się na ladzie i uśmiechnęła zasłaniając usta jedną ze swoich dłoni. Undyne zmrużyła oczy.
-Oh...?
-Guaaaah! To tajemnica! Powiedziałaś, że nikomu nie powiesz!
-Ty powiedziałeś, że TY zapłacisz mi podwójnie za zachowanie milczenia Sans. A nie ktoś inny. A teraz jesteś, z człowiekiem który ma uregulować twój dług. A ja przez ten czas nie widziałam ani grosza od ciebie. - Undyne popatrzyła na Ciebie zaciekawiona, pochyliła się z uśmiechem.
-Dziewczyno, wydajesz się w porządku, więc powiem ci. Jeżeli chcesz niewolnika, Sans to najgorszy potwór jakiego mogłaś sobie wybrać
-Nie jestem jej pierdolonym niewolnikiem! - krzyknął głośno. Wewnętrznie umierałaś ze śmiechu. Starałaś się zachować nerwy, aby słuchać i rozmawiać z nimi. Serio, dlaczego myślą, że chcesz niewolnika? Robił to już kiedyś? To dlatego nie może uwierzyć, że kupisz mu komputer i nic nie chcesz?
-Sama nie wiem, wydaje się dobrym niewolnikiem – zachichotałaś – Mogłabym zrobić z nim wiele fajnych rzeczy.
-Co KURWA?! - krzyknął. Undyne wykrzywiła się w obrzydzeniu.
-Proszę nie mów mi, że chodzi o to o czym myślę
-NIE CHODZI! - wiercił się.
-Nie, o nie! Chodziło mi raczej o... mniejsza.
-Wybacz, on był wielkim zboczeńcem w Podziemiu. Wiesz, że Papyrus kazał mu nosić obrożę z jego imieniem i przewieszką? - Undyne uśmiechnęła się cwanie.
-Nie... co? Dlaczego? - popatrzyłaś na Sansa, chcąc zapytać go cicho dlaczego, lecz ten skrył się pod kapturem tak głęboko, że przez chwilę obawiałaś się iż już nigdy nie zobaczysz jego twarzy. Mogłaś jednak dostrzec znajomy rumieniec prześwitujący między futrem. - Myślał, że tak będzie bezpieczniejszy czy coś. Sans chodził w niej przez pierdolony miesiąc nim wyjaśniłam Papyrusowi co to znaczy kiedy robią to sobie dwie osoby. Nigdy nie widziałam, aby tak szybko uciekał z treningu.
-Phahaha, to najlepsza historia jaką słyszałam! - śmiałaś się.
-Wiem! Papyrus przez tydzień nie mógł spojrzeć mi w oko!
-Hahaha, cóż, nie chcę go tak wykorzystać. Jest wolontariuszem w Nawiedzonym Domu ze mną
-Wolontariuszem? Hah! Masz świadomość, że on wszędzie zasypia? To najgorszy pracownik jaki istnieje – śmiała się Undyne.
-Ahuhuhu już jej to mówiłam – rzuciła chichocząca Muffet
-Trudno usnąć w Nawiedzonym Domu. - choć drzemał na stojąco, nadal musiał trzymać się tego co ma robić.
-Więc... co to jest Nawiedzony Dom? - zapytała Undyne przyglądając Ci się uważnie.
-Nie twój zasrany interes – warknął Sans zwisając ze swojej pozycji, najwyraźniej zaakceptował swój los
-To okazyjna atrakcja otwierana z okazji Halloween – odpowiedziałaś. Undyne zerknęła na Sansa.
-Gaaahahahaha co?! Wsadzili cię do ZOO czy coś? Masz być strasznym potworem dla ludzi? Rany Sans! Myślałam, że masz więcej dumy!
-To nie to robię! - bronił się
-Więc co robisz?
-Hehehe, właściwie to można porównać to do ZOO gdzie jego zadaniem jest straszenie ludzi – śmiałaś się
-Nie pierdol głupot! - warknął zerkając na Ciebie.
-Dobra, dobra, więc nie chodzi o to – powiedziałaś – Wpadnij i sama się przekonaj. Właściwie... to poza potworami jakie z nami pracują, żaden do nas nie przyszedł w odwiedziny. To musi być ciekawe przestraszyć potwora.
-Nie zapraszaj jej kurwa! - Sans krzyczał będąc kompletnie przez was zignorowanym
-Huh... wydaje się ciekawe.. - Undyne myślała – Może... Zobaczę co takiego jest w tym strasznego – wyszczerzyła zęby w uśmiechu – Założę się, że to jakaś żenada.
-Ej... nie oceniaj póki nie zobaczysz – również się uśmiechałaś – Przestraszę cię!
-Heh, wyzwanie przyjęte
-To obietnica.
-Jeszcze zobaczymy! - W tym czasie Sans bardziej i bardziej próbował ukryć się w kapturze. Nie spodziewał się, że potwory mają odwiedzać Nawiedzony Dom. - Ej Muffet! Co to to zielone? - zapytała pokazując na ciastko
-Pączek z nadzieniem z zielonej herbaty – odpowiedziała.
-To coś... azjatyckiego?
-Z tego co wiem, to lubią zieloną herbatę.
-Daj mi całe pudełko!
-Już się robi – wyprostowała się i zadzwoniła dzwoneczkiem. Kilka małych, puchatych pająków przyszło z pudełkiem i zaczęło pakować zamówienie.
-W każdym razie, mówię poważnie o tym długu. Mam forsę więc mogę go spłacić. - Muffet westchnęła dając pudełko Undyne.
-Szaraczku... chyba.. mogę przenieść na ciebie to zadłużenie
-TAK! Cudownie! Dziękuję – klasnęłaś w dłonie. Westchnęła zerkając na Sansa.
-Bądź za to wdzięczny Sans. Zapłaci więcej niż ode mnie żądałeś. - w odpowiedzi skulił się bardziej
-Nom! - Undyne postawiła go obok Ciebie – Wygląda na to, że teraz jesteś własnością tego człowieka. Powodzenia Sans! Może następnym razem nie będziesz robił długów jakich nie spłacisz! - pomachała i skierowała się w stronę drzwi, lecz nim wyszła popatrzyła na Ciebie przez ramię – Oh i dziewczyno! Wydajesz się spoko. Upewnij się, że ten śmieć będzie żył. Ma tylko jedno HP – i z tymi słowami minęła próg.
-Pójdę po dokumenty – Muffet machnęła ręką. Kilka pająków zsunęło się z sufitu trzymając fioletową teczkę. Wzięła ją i zaczęła kartkować papiery. Kilka podpisała, kilka wyrzuciła i kilka podsunęła Ci pod nos. Czytałaś treść. Była dość zrozumiała, niespłacony dług przejdzie na twoje dzieci. Heh... jakie dzieci? I tak, żadnych nie będziesz mieć. Spłaty należy dokonać w walucie, złocie, albo dobrach, a suma to...
-S-Sto tysięcy?! Czacho, co kupiłeś za sto tysięcy?!
-Właściwie, dałam ci pięćdziesięcio-procentową zniżkę – zaznaczyła – Złoto jest o wiele bardziej wartościowe na Powierzchni. - Sans nie odpowiedział, nie podniósł też wzroku. Rumienił się pod kapturem. Wzruszyłaś ramionami i podpisałaś papierki prostując się, jak to zrobiłaś. Muffet podkładała je i pozwoliła zabrać swoim pająkom.
-Nie mam przy sobie takiej gotówki, mogę przynieść ci czek kiedy przyjdę następnym razem?
-Ahuhuhu, Szaraczku, nie ma problemu. Nie musisz się śpieszyć z zapłatą. W tym miesiącu cię nie ponaglę – Muffet jest bardzo poważna w tych tematach. Popatrzyła na Sansa. - Lepiej rób to co będzie chciała i dobrze się zajmij moim kochanym Szaraczkiem. Jest bardzo wrażliwa na słońce, wiesz...
-Tsk.. ta ta, to już wiem – warknął.
-I nie rób w jej stronę nic obleśnego... Szaraczku, proszę, uważaj przy nim – mówiła te słowa patrząc na Ciebie
-Nie jestem nią zainteresowany do kurwy nędzy!
-Nic mi nie będzie. To tylko słodki mały jednopunktowiec – poklepałaś go kilka razy po czaszce nim odtrącił Twoją rękę. Muffet popatrzyła na Ciebie z obrzydzeniem.
-Kochana.. masz pokręcone pojęcie słodkości
-Hahaha, może. No i … mogę coś kupić? Poproszę zdecydowanie truskawkowe donuty.... - nim skończyłaś mówić, już spakowała kilka. - Czacho, chcesz coś?
-Co? N-nie! N-nic! - znowu był dziwnie cicho.
-No weź, ja płacę
-Powiedziałem, że nie chcę nic z tych obrzyd... - Muffet dzieliła go niebezpiecznym spojrzeniem – ...liwie przepysznych słodyczy. - Hm, właściwie nie wiesz co lubi jeżeli chodzi o smakołyki. Może weźmiesz kilka różnych smaków i zobaczysz co mu zasmakuje?
-Wiesz... to daj mi te wiśniowe i czekoladowe i te jagodowe też. - wskazałaś kilka ciastek. Podała Ci torebkę wypełnioną słodkościami, ciepłą i pachnącą. To tak powinno smakować potworze jedzenie. Przepyszne. A nie trujące i pełne metalowych ćwieków. Podała Ci pakunek, stałaś na nią przez chwilę w oczekiwaniu. - A.. rachunek?
-Na koszt firmy Szaraczku... Dlaczego miałabym wystawiać ci rachunek kiedy dzięki tobie dług zostanie spłacony?
-Ale napracowałaś się przy nich, muszę ci zapłacić
-Nalegam – wzięłaś pakunek i przytaknęłaś, zapamiętując, że będziesz musiała dać jej jakiś prezent później. Może kiedy przyjdziesz spłacić zadłużenie następnym razem?
-To do potem – pomagałaś.
-Papa, Szaraczku – odmachała Ci – uważaj na siebie – otworzyłaś drzwi i wyszłaś ze sklepu. Cichy szkielet dreptał za Tobą.

Share:

Zboczony Wrzesień - Dzień 19 - Zapłata - Wichan [+18]

Autor obrazka: Kaweii

Dust przygwoździł Lusta do ściany.


-Pamiętasz, że wisisz mi przysługę~


-T-tak pamiętam. - odpowiedział cicho Pink.


-Tak się składa, że mam na to idealny nastrój.


Lust próbował się wyrwać, ale magia Dust'a była silniejsza. Podszedł do ofiary szczerząc się.


-M-możemy to załatwić kiedy indziej? Mam napięty grafik... i ten...


-Cisza! - Wrzasnął uderzając Pinka w twarz. - W zamian za moją pomoc kilka miesięcy temu ty teraz spędzisz ze mną caaaały dzień~


Lust przełknął ślinę i przeszły go dreszcze gdy zobaczył jak jego "koledze" świeci oko. Dust to zauważył i uśmiechnął się szeroko.


-Nie martw się. Nie umrzesz~ - powiedział zmniejszając dystans.


Powoli tracił magię, więc stworzył kajdany przytwierdzone do ściany i przykuł do nich Pinka.


-24 godziny dobrej zabawy... - rozmyślał Dust teleportując się. Po chwili wrócił w dużą czarną skrzynią.


-Co tam masz? - spytał Lust patrząc się tam.


-Moje zabawki.


Wyjął z kufra mały nożyk oblizując jego ostrze. Pinka na ten widok ciarki przeszły. Dominujący podszedł do swojej ofiary i rozebrał ją.


-Hmmmm... jakby Ciebie podpisać... wolisz "brudny grzesznik" czy "mała dziwka"?


Pink milczał.


-Jak podobają Ci się obie ksywki to w porządku. - wzruszył ramionami.


Dust uklęknął przed Lustem z ostrzem w jego kierunku. Zrobił nacięcie na jego dziewiątym lewym żebrze, na co ten krzyknął, ale został stłumiony przez magię.


Zaczął głęboko ryć litery w jego kościach, a cieknąca ciurkiem krew była dowodem jego staranności. Wystrugał obie nazwy na dwóch żebrach po czym zwolnił magię kneblującą usta Pinkowi.


-T-to b-boli - wyjęczał Lust przez łzy.


-Mogłeś się nad tym zastanowić zawierając ze mną układ.


Dust zrzucił z siebie ubranie i podszedł jeszcze bliżej do więźnia. Polizał świeżą ranę delektując się smakiem krwi zmieszanej z magią. Gdy tamten stęknął z bólu od razu obudziła się jego erekcja.


-Heh... część drugą czas zacząć.


Rozchylił nogi Pinka i spojrzał mu w twarz, a malujące się na niej przerażenie bardzo go podniecało.


Wszedł gwałtownie od początku się poruszając w nieludzkim tempie. Gdy jego nowa zabawka krzyczała w niebogłosy on całkiem dobrze się bawił. Wyjął szpicrutę zza pleców i kilka razy uderzył dla własnej satysfakcji.


Lustowi ten czas wydawał się być wiecznością, ale Dust doszedł w nim po zaledwie pięciu minutach.


Jego psychopatyczny uśmieszek się powiększył i postanowił wrócić do tortur. Tym razem wziął młotek i gwiździe. Zaczął od przebicia piszczeli, potem kości udowych aby idąc w górę zakończyć na czaszce.


Niby bawił się przednio patrząc na czyjeś cierpienie, ale nadal mu czegoś brakowało. Postanowił przelecieć go jeszcze osiem razy za każdym razem w innej pozycji, ale to mu nie wystarczało.


Głęboko się zastanawiał nad tym co może mu dostarczyć wystarczającej radości na ten dzień. Nie zapominając o tym, że zbliża się zmierzch.


-Zostało jakieś 20 minut do końca dnia~ Ostatnia zabawa.


 Pink był zbyt wyczerpany i obolały, żeby cokolwiek odpowiedzieć, ale i tak słyszał.


Dust wyjął jego duszę ściskając ją w pięści. Pokazał kły nakłuwając ją szpilką. Na każdą nową ranę Lust reagował skręcając się z bólu.


Gdy liczba dziur po igłach przekroczyła 18 zaczęło iść pęknięcie łączące rany kłute w jedną linię.


-Połącz kropki. - zaśmiał się Dust ostatni raz wbijając szpilkę.


Jednak tego dusza Pinka już nie wytrzymała i pękła da dwie równe części, które z kolei podzieliły się na jeszcze mniejsze. W mniej niż 10 sekund cały Lust zmienił się w kupkę pyłu.


-Awww... mówiłem, że nie umrzesz? Żartowałem. - mruknął

Autor: Wichan
Share:

18 września 2017

Undertale: Gra w kości -Trucizna Papyrusa [The Skeleton Games -Papyrus's Poison] [tłumaczenie PL]

Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Od czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki tak strasznie głośno? Masz tego serdecznie dość. Ściany są cienkie i słyszysz, jak chodzi po mieszkaniu, krzyczy albo... gra w gry.... Zaraz, znasz tę grę. Czas rozpocząć plan "jak wkurwić sąsiada palanta". Tylko dlatego, że jesteś wampirem, nie oznacza, że nie możesz być złośliwa. 
A więc tak, opowiadanie Postać x Czytelnik. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Uniwersum - UnderFell. Związek Sans x Czytelniczka. Co warto wiedzieć? Wcielasz się w żyjącą kilka setek lat wampirzycę, która świetnie zaaklimatyzowała się w otaczającym świecie do takiego stopnia, że ... jest nerdem. Uwielbia gry komputerowe. Co jeszcze/ A tak, jesteś znacznie wyższa od Sansa. 
Czy Tobie, droga wampirzyco uda się skraść serce małego, wkurwionego na cały świat Sansa? 
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Autor: poetax
SPIS TREŚCI
Trucizna Papyrusa (obecnie czytany)
Stary film Mettatona był krótki w ogólnym rozumieniu, z wielkimi czarnymi kartonami w tle. Przypomniałaś sobie różnicę między starymi filmami a tymi nowszymi. Całość była nagrywana antyczną kamerą, dźwięk gorzej niż beznadziejny. Zwiększał się i zmniejszał, raz za cicho, raz za głośno, najwyraźniej twórcy mieli problem z przemieszczaniem mikrofonu, który tkwiąc w jednym miejscu nie łapał wszystkiego co mówił aktor. Na ekranie pojawił się napis „WSPANIAŁY METTATON vs CZŁOWIEK Z BRONIĄ! Wszystko zaczęło się od wstępu z codziennym życiem potworów. Nie umiałaś powstrzymać cichego śmiechu, który pojawił się gdy zauważyłaś style w jakich ubierały się potwory. To zupełnie tak, jakby ktoś wystawił na ulicę modeli tego samego metalowego artysty. Większość ubierała się w czerń i czerwień. Obcisłe ubrania i skórzane akcesoria, kolczyki i rękawiczki. Zauważyłaś, że kilka z potworów posiadających futra nawet pofarbowało je sobie na różne kolory i wygoliło w niektórych miejscach. Lecz to co Cię oczarowało to ujęcie z lotu ptaka, by pokazać jak wygląda Podziemie... albo jak myślisz, tak powinno wyglądać. Jesteś pewna, że nie ma tutaj żadnych efektów specjalnych, no i jesteś pewna, że to Podziemie w pełnej okazałości. Z tego co widzisz, mieli budynku, wiele, hotele, restauracje, domy mieszkalne mieszczące się jeden obok drugiego. Architektura co prawda chaotyczna, miałaś wrażenie, że kilka zostało wpienionych na innych. Było też wiele krajobrazów. Ognista lawa, piękne wodne ogrody, tętniące życiem miasto i … zaraz... czy to wysypisko? Już miałaś się pytać, jak to możliwe, że wszystko jest pod górą, ale akcja filmu toczyła się dalej. Przeniosła się przed drzwi, które otworzyły się z trzaskiem. Pochyliłaś się w stronę Papyrusa aby wyszeptać nie mogąc powstrzymać ciekawości.
-Ej... Wielki Szefie – zaczęłaś – Naprawdę mieliście śnieg w Podziemiu? W sensie... pod górą?
-O-OCZYWIŚCIE, ŻE TAK CZŁOWIEKU. DLACZEGO MIEJSCE NAZYWAŁO SIĘ SNOWDIN? - na ekranie pojawiła się znajoma twarz Mettatona, lecz był w swojej wersji wielkiego kalkulatora, który rozmawiał z mniejszym króliczym potworem, mającym na sobie wyraźnie za duży kostium.
-Ale skąd? - nie byłaś zadowolona z odpowiedzi. Papyrus złapał za tył Twojej głowy swoją ręką i przekręcił ją, abyś patrzyła się na ekran.
-CISZA! PRZEGAPISZ NAJCIEKAWSZE! JAK MASZ ZROZUMIEĆ FILM, JEŻELI TWOJE USTA NIE CHCĄ SIĘ ZAMKNĄĆ? - Poddałaś się. Dialog był prosty. Postacie mówiły dokładnie to co się działo na ekranie. Człowiek przybył do Podziemia z bronią, wiele potworów uciekło się schować w obawie o życie. Mettaton, zabójczy robot, jako uosobienie wspaniałości został wysłany, aby pozbyć się zagrożenia i dostarczyć człowieka do króla. Film nie był pierwszych lotów, ale nadal znalazłaś ich kulturę interesującą. To ciekawe, jak wielkie i przerażające potwory boją się człowieka. Tak jakby wszystko się odwróciło. Film potwierdzał to co już zrozumiałaś. Potwory... z niewiadomych powodów, boją się ludzi. Choć, nie pojawił się jeszcze człowiek w filmie. Tylko uciekające potwory, szukające schronienia, no i kilka strzałów. To co Cię czarowało to sypiący się pył, mający symbolizować potworzą śmierć. Leciała w tle też dramatyczna muzyka. Spodziewałaś się zbliżenia na zakrwawione zwłoki, lecz dostałaś srebrny proch. Mogłaś się tylko patrzyć i zastanawiać jak dziwne to jest. Sceneria się zmieniła, teraz wszędzie była woda. Wielkie, rośliny wyrastały z tafli. Rozpoznałaś to miejsce z początku filmu, chyba chcieli pokazać więcej. Gdyby nie to, że film jest kiepskiej jakości, ośmieliłabyś się powiedzieć, że sceneria jest retuszowana komputerowo.
-Podziemie jest ładniejsze, niż to sobie wyobrażałam... - skomentowałaś.
-CO.... JESTEŚ IDIOTKĄ? NIE MA NIC ŁADNEGO W TEJ ŻAŁOSNEJ ESTETYCE CZŁOWIEKU...
-Hoh.. ale twoja estetyka jest atrakcyjna w moich oczach, Wielki Szefie – pochyliłaś się lekko w jego stronę. Zerknął niezręcznie na brata. Czułaś jak wstrzymał oddech kiedy Twoje ciało dotknęło jego.
-T-TO … OCZYWIŚCIE, ŻE JESTEM.... ESTETYCZNY... ESTETYKA JEST WAŻNA, ALE NIE MA NIC ESTETYCZNEGO W WODZIE.... NIE JEST ANI ŁADNA, ANI ATRAKCYJNA.
-Doprawdy... Więc ja... jestem ładna czy atrakcyjna? - pochyliłaś się w jego stronę bardziej, starając się patrzeć w jego oczodoły jak wgapiał się w telewizor. Już miał całą czerwoną twarz. Hehehehe.
-CZ-CZŁOWIEKU... CO TY... J-JESTEŚ ZA BLISKO! - Poczułaś jak dziwna siła zaciska się na tyle Twojej szyi i siłą przekręca Cię na miejsce na środku kanapy. Twarz miałaś zwróconą w stronę ekranu. Po przeciwnej stronie czułaś rosnącą nienawiść.... Cholera.... prawie o nim zapomniałaś. Poczułaś wibracje w kieszeni. Postanowiłaś wyciągnąć ukradkiem telefon, tak, aby Papyrus nie zobaczył

CzerwonaCzacha: chyba chcesz umrzeć
 

Odpisałaś

Ty: Prowadziłam tylko przyjazną rozmowę?

CzerwonaCzacha: nie pieprz się z moim bratem
 

Ty: Nie uprawiam seksu z – byłaś w trakcie pisania, kiedy dostałaś kolejną wiadomość

CzerwonaCzacha: I lepiej nie mów nic o uprawianiu seksu, bo wiesz o co mi chodzi

Cholera... zna cię. Nagle ręka klepnęła Cię w głowę i przekręciła ją tak, abyś patrzyła na ekran.
-PATRZ! TO WAŻNA SCENA! - Mettaton natrafił na człowieka w rejonie pełnym wody, wypełnionym stosami śmieci. Stał tyłem do wielkiego wodospadu. Krzyczał do człowieka, aby się pokazał. Oczy człowieka świeciły w ciemnościach i poruszył się w cieniu. Musiałaś zasłonić usta dłonią, by powstrzymać krzyk i wstrzymać oddech. Dlaczego... dlaczego kalkulator Mettaton, nosi długi sweter w paski i świecące okulary przyklejone do jego ciała, dlaczego ma przewieszoną zabawkę dla dzieci w kształcie pistoletu? Dlaczego ma na sobie kowbojski kapelusz? Dlaczego gra jednocześnie bohatera i złoczyńcę? O co chodzi z tym filmem? W swojej okropności jest niesamowity. Czułaś, jak łzy ciekną Ci po policzkach, śmiech szukał ujścia.
-WIDZĘ, ŻE SIĘ WZRUSZYŁAŚ. ZAREAGOWAŁEM TAK SAMO, KIEDY PIERWSZY RAZ WIDZIAŁEM TEN FILM. OCZYWIŚCIE, JA NIE URONIŁEM ANI JEDNEJ ŁZY, STRASZNY PAPYRUS NIGDY NIE PŁACZE. LECZ CZUŁEM TE SAME UCZUCIA WCZUWAJĄC SIĘ W KLIMAT SCENY. WYBACZĘ CI TWOJE ŻAŁOSNE SŁABOŚCI, SKORO TWÓJ STAN EMOCJONALNY OBRAZUJE, ŻE DOCENIŁAŚ WSPANIAŁOŚĆ FILMU.... NIE TO CO NIEKTÓRZY KRETYNI W TYM POKOJU! - Ten kretyn, westchnął. Mettaton policjant i ludzki Mettaton stanęli naprzeciw siebie. Niewielkie żółte światełko unosiło się naprzeciw ludzkiego Mettatona na wysokości jego piersi. Wysyłali w swoją stronę magiczne ataki. Wszystkie były oczywiście fałszywe generowane przez ciało Mettatona. Jednak te magiczne, wyglądały realistycznie. To oczywiste, że ten kto kręcił film musiał nakręcić dwa ujęcia i złączyć je jednocześnie, aby powstała iluzja tego, że Mettaton walczy sam ze sobą. Nagle ludzki Mettaton padł na ziemię i krzyczał. Żółte serce powędrowało w stronę Mettatona policjanta, który je chwycił... Zaraz... co? Dlaczego wziął duszę...? Czy potwory mogą zabrać ludzką duszę? Nigdy o tym nie słyszałaś. Otworzyłaś szerzej oczy widząc, jak wsadza światełko do swojej piersi.
-Ej... co? - zaczęłaś pytać.
-Kurwa – mruknął Sans. Już miałaś się zapytać Papyrusa o co chodzi z tą duszą, kiedy usłyszeliście alarm pożarowy. Sans podniósł się szybciej niż mogłabyś się tego po nim spodziewać i wyłączył odtwarzacz. - W-wygląda na to, że kolacja gotowa... p-prawda szefie?
-TSK... A WŁAŚNIE MIAŁA BYĆ NAJLEPSZA SCENA. - podniósł się i udał do kuchni wyłączając alarm w drodze. Usłyszałaś jak otwiera piekarnik i nagle dym wdarł się do pomieszczenia. Alarm włączył się jeszcze raz, lecz tym razem Papyrus szybko go wyłączył spodziewając się go. Sans nerwowo zerknął na Ciebie. Pocił się i głębiej wsadził ręce do kieszeni. Jeżeli nie byłaś pewna tego co widziałaś, teraz nabrałaś pewności. Jego reakcja była oczywista, zobaczyłaś coś, czego widzieć nie powinnaś. Scenę, która pokazuje co potwory mogą zrobić z duszą martwego człowieka. Sans siedział czekając na Twoją reakcję. Widziałaś, jak spięte ciało potwora zaczyna się powoli trząść. Zdecydowałaś przełożyć tę rozmowę na później. Wyglądał tak, jakby miał zaraz mieć atak paniki. Nie chcesz, aby zwariował przez kilka pytań, jakich odpowiedź pewnie i tak nie zmieni tego co myślisz na temat potworów. No i nie chciałaś dawać Papyrusowi powodów, aby naskakiwał na Sansa, który wyglądał tak, jakby zaraz miał zemdleć ze stresu. Popatrzyłaś w jego oczy i mrugnęłaś porozumiewawczo.
-Ja uh... pójdę po krzesełko. Chyba, że pozwolisz mi siedzieć na kolanie Papsa. Wiesz, że mi na to pozwoli! - Natychmiast przestał się trząść i zmierzył Cię wściekłym spojrzeniem
-N-nie ośmielisz się... - zachichotałaś podnosząc się z kanapy, poszłaś w stronę drzwi by pójść po krzesełko. Papyrus usłyszał zamykane drzwi i przerwał gotowanie.
-CZŁOWIEKU...? SANS? DLACZEGO CZŁOWIEK WYSZEDŁ?1 POWIEDZIAŁEŚ JEJ JEDEN ZE SWOICH GŁUPICH KAWAŁÓW, PRAWDA? TO TWOJA WINA. TO WŁAŚNIE DLATEGO, NIE MASZ ŻADNEGO PRZYJA-
-Poszła po krzesełko szefie
-CIE-CÓŻ, OCZYWIŚCIE, ŻE POSZŁA! NIE PRZEGAPIŁABY MOJEGO POSIŁKU... NIE ABY MI NA TYM ZALEŻAŁO.. - Sans poszedł do kuchni i chwycił za kilka talerzy i sztućców. Miał nadzieję, że nie zrozumiałaś tego co widziałaś o ludzkiej duszy. Bał się pytań. Potwory zgodziły się nic nie mówić o tym, że dusze brały od dzieci. Oraz to, że są w stanie absorbować ludzkie dusze. To właśnie ta umiejętność rozpoczęła wojnę. Ich wygnanie pod górę, było przez nieporozumienie odnośnie tego, że potwory zabijały ludzi dla duszy. Sans usiadł przy stole starając się uspokoić. Nim zdał sobie sprawę co się dzieje, film opowiadał o ludzkich duszach. Jeżeli wyszłoby na jaw, co usłyszałaś cóż... wszystko mogłoby potoczyć się bardzo źle, dla jego rodziny. Popatrzył na brata. Układał posiłek.
-Ej... Szefie? - Papyrus warknął – Nie powinniśmy oglądać dalej filmu z nią
-O CZYM TY GADASZ SANS? JAK CZŁOWIEK MA ZROZUMIEĆ, JEŻELI NIE ZOBACZY ZAKOŃCZENIA? TO ONO PRZENOSI PRODUKCJE METTATONA NA KOLEJNY POZIOM TORTUR. TY I JA WIESZ, ŻE JUŻ TEGO NIE ROBIMY ODKĄD SIĘ PRZENIEŚLIŚMY NA POWIERZCHNIĘ.
-Taa... ale jest tam o wiesz czym- Papyrus przestał ciąć coś, jego kości stukały o siebie
-...J-JA... POWIEDZIAŁEM JEJ, ŻE TO FIKCJA... NO I .. CZŁOWIEK NIE WIE JAK WYGLĄDA DUSZA – Sans zadrżał nerwowo... Kurwa... ona wie... ona kurwa wie....
-A co, jeżeli się domyśli?
-TSK... C-CHYBA... BĘDZIE TRZEBA JEJ POWIEDZIEĆ, ŻE KASETA SIĘ ZEPSUŁA. BĘDZIE ZAWIEDZIONA, WIEM TO, LECZ NIE POWINNA SIĘ DOWIEDZIEĆ. LECZ POŚWIĘCĘ SIĘ I NIE WYJAWIĘ JEJ NASZEGO POTWORZEGO SEKRETU... - Sans westchnął... Naprawdę martwił się o to co odwalasz z jego bratem. Oczywiście, że nie czuł się z tym dobrze.
-Czy przeszkadza ci jakoś?
-O CZYM TY MÓWISZ? - Papyrus zapytał kładąc posiłek ukryty pod nakryciem na środku stołu.
-Kiedy ci doku.... dotyka cię.
-TO NIE JEJ WINA SANS! JESTEM PRZYSTOJNY I CZŁOWIEK NIE MOŻE SIĘ KONTROLOWAĆ W MOIM OTOCZENIU. GDYBYŚ BYŁ POPULARNY TAK JAK JA ZROZUMIAŁBYŚ ŻE KONTAKT FIZYCZNY JEST NORMALNYM ZACHOWANIEM U PRZYJACIÓŁ – Tsk... w tobie nie było nic normalnego. Żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie dotykałby potwora jak on tak jak Ty. Aż tak bardzo lubisz dokuczać i wkurwiać wszystkich? Drzwi do jego mieszkania otworzyły się, weszłaś z krzesełkiem. Położyłaś je przy stoliku i usiadłaś przed nakryciem. Papyrus dołączył chwilę później. Przyglądałaś się jedzeniu, pokrywa została podniesiona. Czy to... lasagna? … Może? Cały wierzch potrawy był przypalony. Widziałaś kluski prześwitujące między sosem, to pozwoliło Ci scharakteryzować potrawę. Papyrus nałożył Tobie pierwszej. Wielka porcja jedzenia była przed Tobą.
-Dziękuję Szefie. Wygląda zajebiście!
-I TAKIE JEST, ŻAŁOSNY CZŁOWIEKU, WSZAK ZROBIŁEM JE JA, WSPANIAŁY I PRZERAŻAJĄCY PAPYRUS – uniósł wysoko twarz i w bohaterskiej pozie nakładał kolejną porcję na swój własny talerz. Popatrzyłaś na jedzenie jakie miałaś przed sobą. Ta… to prawdopodobnie lasagna… prawdopodobnie. Góra była czarna i przypalona, między kolejnymi warstwami był ociekający, oślizgły sos z wyraźnie rozgotowanymi kluskami i kawałkami pomidora. Były tam też małe czarne kuleczki, przypuszczałaś, że to resztki tego co zostało w mięsa. Poczułaś na sobie spojrzenie. Podniosłaś wzrok, Papyrus przyglądał Ci się z uwagą. Sans nerwowo się pocił. Wybacz Sans… musisz spróbować. Papyrus patrzy, zjedz to. Jeden gryz cię nie zabije… prawda? Nałożyłaś na sztuciec potrawę i uniosłaś, była znacznie bardziej wodnista niż się spodziewałaś, więc kilka kropel sosu spadło na Twój talerz. Skierowałaś widelec w swoją stronę i wsadziłaś do go ust. To było odrażające… O rany… to jest paskudne…. Twarde, nie do przełknięcia, do tego lepkie i glutowate, nie da się tego pogryźć! Nagle Twój ząb w trakcie gryzienia natrafił na coś bardzo mocnego, ostry ból przeszył Cię. Dasz radę! Twoje ciało mówiło co innego. Protestowało, nie chciało, abyś tego połykała. Jest! Czujesz jak magiczna potrawa znika w gardle… prawie w całości. Nadal jest coś… Papyrus, który przyglądał się Twojej degustacji był wyraźnie zadowolony.  – CÓŻ CZŁOWIEKU! PRZEPYSZNE, PRAWDA? POWIEDZ TO SZYBKO! TERAZ!
-T-taaak, jest smaczne – jakimś sposobem się nie udławiłaś. Słyszałaś cichy rechot Sansa. Co do diabła było to twarde? Dlaczego nie zniknęło? Starałaś się językiem rozpoznać smak tego co było w Twoich ustach…. Czy to…. To smakuje jak…. Metal?
-S-SMACZNE?! TSK… NIE WSTYDŹ SIĘ CZŁOWIEKU, WIADOMO, ŻE JEST NIESAMOWITE – Nie mogłaś tego znieść dłużej. Zasłaniając usta dłonią wyciągnęłaś to coś z ust by popatrzeć, kiedy to zobaczyłaś zamarłaś przerażona. To ćwiek, metalowy ćwiek. Jeden z tych metalowych ćwieków które są elementem ozdobnym ubrań i rękawiczek.. Dlaczego Papyrus… dlaczego? –WIDZĘ, ŻE ODKRYŁAŚ MÓJ SEKRETNY SKŁADNIK CO NIE? WYŚMIENICIE. MÓWIĄ, ŻE JESTEŚ TYM CO JEST, A TY WYGLĄDASZ NA SŁABĄ, GODNĄ POŻAŁOWANIA LUDZKĄ KREATURĘ, DLATEGO POSTANOWIŁEM DODAĆ CI TROCHĘ TWARDOŚCI. NIE MUSISZ MI DZIĘKOWAĆ.
-Pffffttt, to właśnie dlatego jest taka głupia Szefie – Sans śmiał się przez chwilę, patrzył z uwagą jak jesz pierwszy kawałek. Teraz śmiał się z Ciebie.
-SANS, LEPIEJ ABYŚ MILCZAŁ – Na miłość wszystkiego stworzenia, Czacho, nie rób sobie jaj z tej tragedii kulinarnej, krzyczała Twoja mentalność. Popatrzyłaś na swój talerz. – CZŁOWIEKU CO ROBISZ? NIE MARNUJ CZASU! JEDZ! – Papyrus klasnął dłońmi w stół, naczynia na nim niebezpiecznie zadrżały.
-Ummm nie jestem pewna, czy mój słaby żołądek jest w stanie więcej zjeść.
-OCZYWIŚCIE, ŻE MOŻE. CZŁOWIEK FRISK JADŁ TO CO ZROBIŁEM CAŁY CZAS I MÓWIŁ, ŻE MU SMAKUJE.  WŁAŚCIWIE TO WYDAWAŁ SIĘ PO NIM NAWET SILNIEJSZY!  - Poparzyłaś na Sansa, który siedział trzęsąc się z powstrzymywanego śmiechu. Łzy ciekły mu po policzkach, rękami zasłaniał zęby, zaprzeczył Ci skinieniem głowy na nieme pytanie jakie mu posłałaś. Nie. Frisk nie jadł nic z tego co Paps gotował. Musiałaś się zastanowić co dalej robić. Jeżeli to zjesz, powinno przejść przez ciebie normalnie, to nie był główny problem. Ale… nie powinnaś połykać tego typu rzeczy celowo. Trudno było ci uwierzyć w to, że Papyrus nie rozumie iż w jedzeniu metalu czy ćwieków jest coś nienormalnego. Kłamstwa muszą się kiedyś skończyć.
-Nie wiem nic o tym jak działa ciało Frisk… ale ludzkie nie trawią metalu. Zdecydowanie odmawiam zjedzenia tego.  – Poczułaś wibracje telefonu, zerknęłaś na Sansa który machał ręką posyłając Ci spojrzenie. Nie Czacho… musisz to powiedzieć. Już czas skończyć tę farsę. 
-CO… CZŁOWIEKU… ZJESZ TO CO UGOTOWAŁEM! ZAPROSIŁEM CIĘ, PRZYGOTOWAŁEM POSIŁEK, TERAZ MUSISZ TO ZJEŚĆ INACZEJ NIGDY NIE BĘDZIESZ MOGŁA UMÓWIĆ SIĘ ZE MNĄ NA RANDKĘ! – Twoje wkurwienie wzrastało z każdym kolejnym krzykiem Papyrusa. Mówiłaś miło i grzecznie, że tego nie zjesz. Nie możesz zrobić czegoś, czego nie możesz. Szukałaś w głowie jakiegoś tekstu, który mógłby pomóc. To gość który nie przyjmuje odmowy. No i chcesz mieć go na pokojowej stopie, bo zależy Ci na spotkaniach z Sansm. Ta myśl podsunęła Ci pomysł, uśmiechnęłaś się słodko i pochyliłaś w jego stronę
-A-ale… jeżeli będę za silna… nigdy się ze mną nie umówisz – zmieniłaś  temat
-CO? DLACZEGO BYCIE SILNYM MIAŁOBY W TYM PRZESZKODZIĆ?
-Bo… wiesz… jestem dziewczyną… i już jestem tak wysoka jak ty… - Papyrus zmrużył oczy, najwyraźniej nie wierzył w to co właśnie powiedziałaś.
-LUDZIE SĄ NIE DO WYTRZYMANIA! OSZALELIŚCIE? ODKĄD TO WYSOKA SAMICA MA BYĆ CZYMŚ ZŁYM DLA SAMCA? NO I KTO W OGÓLE BYŁBY ZAINTERESOWANY CHODZIĆ NA RANDKI Z KIMŚ SŁABSZYM OD SIEBIE! WASZE STANDARDY SĄ NIE LEPSZE OD ZWIERZĄT, SKUPIACIE SIĘ NA TYM CO NIEWŁAŚCIWE, ŻAŁOSNE I BEZUŻYTECZNE. TO, ŻE PRZETRWALIŚCIE NA TEJ PLANECIE TO TAK WIELKA ZAGADKA, ŻE NAWET JA WSPANIAŁY I OKROPNY PAPYRUS NIE JESTEM W STANIE JEJ ROZWIĄZAĆ. WSZYSCY JESTEŚCIE OCIEMNIALI, GŁUPI, DEBILNI… - Czułaś jak się uśmiechasz, kiedy Papyrus mówił o randkowaniu. A więc potworom nie przeszkadza, że samica jest wyższa i silniejsza od samca. Fakt, że jesteś wysoka i mało dziewczęca dręczył cię dawniej i dręczy cię teraz. Musisz udawać słabą, nie dlatego, że chcesz ukryć wampiryzm, ale też dlatego, bo żyjesz w społeczeństwie pełnym stereotypów. Cholera jasna, kochasz potwory!
-Zdecydowałam! – oznajmiłaś unosząc dłonie do góry. Papyrus przerwał i popatrzył na Ciebie. Sans zerkając na Ciebie zaczął się pocić.
-Zdecydowanie nie strawię tego co mi dałeś Paps, ale zjem to jeżeli to sprawi, że będziesz szczęśliwszy – chwyciłaś za ćwieka, wrzuciłaś go do buzi i połknęłaś. Przeszedł gardłem, to nie było miłe uczucie, ale miałaś to gdzieś. Papyrus się starał i poprawił Ci humor i nie zniszczysz jego. 
-CZ-CZŁOWIEKU! … CO TY?! T-TY AŻ TAK BARDZO CHCESZ SIĘ ZE MNĄ UMÓWIĆ NA RANDKĘ….
-Wiesz co Papy… tak! A jeżeli ty będziesz chciał wybrać się na randkę ze mną, daj mi znać. Normalnie się nie umawiam, ale dzisiaj, czuję że mam szczęście – Sans zaczął się krztusić. 
-SZ-SZ-SZ-SZKODA! ZJEDZENIE TEGO NIE BĘDZIE OZNACZAŁO, ŻE ZACZĘŁAŚ SPEŁNIAĆ MOJE O-O-O-OCZEKIWANIA! - jego twarz była czerwona jak pomidor.
-I tak zjem!
-TO JEDZ! - krzyknął. Poprawiłaś się w siedzeniu czując się zakłopotana, mimo że wiesz już jak trzeba uporać się zresztą obrzydliwego jedzenia. Gapiłaś się na talerz. Połowa lasagnii zniknęła... Szybko zerknęłaś na Sansa. Przyglądał Ci się wyraźnie wkurwiony biorąc niewielkie kęsy swojej porcji. Zauważyłaś, że jego talerz jest niemal w całości pusty. Gdzie podziało się jedzenie? Nie ma mowy, aby zjadł tak szybko. Poczułaś wibracje telefonu, zerknęłaś na Papyrusa nim sprawdziłaś. Jadł skupiony na własnej porcji, cicho, cały czas się rumienił, nie patrzył na Ciebie.

CzerwonaCzacha: udawaj, że jesz! Mówiłem, abyś tego nie robiła

CzerwonaCzacha: dlaczego nie możesz zawrzeć ryja i żreć cicho?

Odpisałaś.

Ty: Musiałam spróbować. Dzięki za chęci.

Podniosłaś wzrok zauważając, że więcej jedzenia zniknęło z Twojego talerza. Sans je jakoś teleportuje? Patrzyłaś na niego, ale on nie drgnął nawet o milimetr. Zaczęłaś skubać delikatnie widelcem w porcji jaka Ci została, z przerażeniem odkrywając, że są tam jeszcze dwa ćwieki. Niechętnie, bardzo powoli i ostrożnie wzięłaś odrobinę na widelec. Trudno było cokolwiek zrobić w takiej ciszy. Sans jakby zrozumiał i chrząknął.
-Więc.. uh... Szefie, jak idzie w akademii?
-JAK ZAWSZE CUDOWNIE. JAK MOGŁOBY IŚĆ INACZEJ? JESTEM NAJLEPSZY Z MOJEJ GRUPY JAK ZAWSZE....
-A... czy ludzie... uh... dobrze cię traktują...? - zapytał nerwowo
-DLACZEGO PYTASZ, BRACIE? WSZYSCY MNIE TRAKTUJĄ PO PRZYJACIELSKU! JAK INACZEJ LUDZIE MIELIBY TRAKTOWAĆ TAKĄ PERFEKCJĘ JAK JA...? - na chwilę zamilkł i wziął głęboki wdech - ...OCZYWIŚCIE, BYŁOBY MIŁO, GDYBY PRZESTALI ZABIERAĆ MI MOJE RZECZY. BEZ WZGLĘDU JAK BARDZO MNIE KOCHAJĄ, NIE POWINNI ZABIERAĆ MOICH RZECZY, BO POTEM MOGĄ BYĆ MI POTRZEBNE. ZABIERANIE ICH NIE SPRAWI, ŻE SIĘ Z NIMI UMÓWIĘ, CZY MOJA PRZYJAŹŃ WZROŚNIE – zauważyłaś, że oko Sansa błysnęło czerwienią, zacisnął ręce na widelcu. Sama też się wkurwiłaś.
-Z-zabierają twoje rzeczy?
-TO NIE ICH WINA, ŻE TAK BARDZO MNIE KOCHAJĄ. NO I UNDYNE POMAGA MI W ZNALEZIENIU ICH, TO CIEKAWE ZAGADKI, CHOWAJĄ JE NAJCZĘŚCIEJ W RÓŻNYCH KOSZACH PO CAŁEJ AKADEMII.
-Wiesz kto to robi? - zapytałaś, teraz byłaś rozwścieczona.
-JESTEŚ ZAZDROSNA O MOICH CICHYCH WIELBICIELI CZŁOWIEKU? OCZYWIŚCIE, NIE WIEM KTO TO ROBI, TO CZĘŚĆ ZABAWY! SĄ ZADOWOLENI Z SAMEGO FAKTU MOŻLIWOŚCI OBCOWANIA PRZY MNIE – byłaś zaskoczona jak bardzo Cię to zdenerwowało. Papyrus zdecydowanie jest prześladowany, choć nikomu nie zrobił nic złego. Poza tym, każdy kto uważa, że wysokie dziewczyny są fajne, musi być dobrą osobą.
-Potem zadzwonię do Undyne.. - mruknął cicho Sans
-CO TAM MÓWISZ? WIESZ, ŻE NIE ROZUMIEM TWOJEGO MAMROCZENIA
-P-pytałem co u Undyne.
-NIC JAK ZAWSZE. WIESZ, ŻE UWAŻAŁA IŻ JEJ SIŁA FIZYCZNA NA FIZYCZNYCH ZAJĘCIACH BĘDZIE LEPSZA NIŻ MOJA? CHCIAŁABY! PATRZYŁEM JAK BIEGNIE, ŻAŁOŚNIE. PRZEŚCIGNĘŁA LUDZKĄ SAMICĘ TYLKO RAZ! WIEDZIAŁEŚ, ŻE LUDZKIE SAMICE SĄ MNIEJ WYTRZYMAŁE FIZYCZNIE? ŚMIESZNE! NO I OCZYWIŚCIE NA KOŃCU ŁAPAŁA ODDECH, JAK ZAWSZE. TO ISTOTNE, NIE OKAZYWAĆ SŁABOŚCI PRZY LUDZIACH BEZ WZGLĘDU NA WSZYSTKO!
-Łooooo, pokonałeś ich? - Zazwyczaj ludzie w policji powinni mieć dobra kondycję.
-OCZYWIŚCIE, ŻE TAK NYEH HEH HEH. ICH BIEG NA DYSTANS NIE BYŁ KRÓTKI CO PRAWDA ALE JA, WSPANIAŁY I PRZERAŻAJĄCY PAPYRUS, POKONAŁEM ICH I PRZESZEDŁEM TEST. NYEH HEH HEH. SZCZERZE LUDZIE ZDOLNOŚCI FIZYCZNE SĄ PONIŻAJĄCE. A JA MYŚLAŁEM, ŻE BĘDĘ SIĘ SZKOLIŁ Z ELITĄ NA POWIERZCHNI!
-To zajebiście, zasłużyłeś sobie na tytuł szefa
-CZ-CZŁOWIEKU! POWIEDZIAŁEM CI, ŻE W TEN SPOSÓB SIĘ ZE MNĄ NIE UMÓWISZ!
-Ale ja tylko mówię, że jesteś niesamowity, nic nie knuję! - Papyrus szybko wsadził widelec do ust rumieniąc się.. Ok... to całkiem... urocze?
-S-SANS... CZAS NA TWOJE COTYGODNIOWE OCENIANIE – zmienił temat nadal się rumieniąc
-Co...ooo.. Szefie... przed...
-ZDAŁEŚ – Sans siedział nieruchomo.
-A-ale Szefie, nawet nie...
-CISZA SANS! NIE CHCĘ MARNOWAĆ CZASU NA ZADAWANIE CI PYTAŃ. JUŻ WSZYSTKO WIEM. WŁAŚCIWIE, MIESZKANIE JEST CZYSTSZE NIŻ W ZESZŁYM TYGODNIU. AŻ TRUDNO MI W TO UWIERZYĆ. TAK JAKBY KTOŚ... CI POMAGAŁ – Sans zerknął w Twoje oczy, oboje postanowiliście nic nie mówić o Twojej pomocy. Popatrzyłaś na talerz, poza wstrętnym sosem nie było nic. Talerz Sansa też był pusty. -CZŁOWIEKU... WIDZĘ, ŻE SKOŃCZYŁAŚ SWOJĄ PORCJĘ. WIDZĘ, ŻE CHCESZ WIĘCEJ
-Właściwie... jestem pełna – pogładziłaś się po brzuchu – Nie jem zbyt wiele.
-TO WIDAĆ PO TWOICH WĄTŁYCH RĘKACH. TSK... NIE MUSISZ MNIE BŁAGAĆ. POZWOLĘ CI ZABRAĆ TROCHĘ DO DOMU
-Uhhh. Taaak. Nie mogę się doczekać, aż zjem to jutro na śniadanie.
-SANS! PUDEŁKA! SZYBKO! - Sans wstał z krzesełka poszedł do kuchni i przyszedł z plastikowym opakowaniem z pokrywką, Papyrus wypełnił je całe wrzucając resztki lasagnii z głównego talerza. Zamknął i położył przed Tobą uprzednio zabierając talerz, by udać się z nim do zlewu. Potem chrząknął i popatrzył na Ciebie. - Z-Z WIELKIM SMUTKIEM MUSZĘ CIĘ POINFORMOWAĆ, ŻE.. SANS ZNISZCZYŁ KASETĘ KIEDY JĄ ZATRZYMYWAŁ. - Popatrzyłaś na niższego brata, który właśnie sprzątał ze stołu. Znowu zaczął się pocić.
-Naprawdę... a możesz mi powiedzieć, jak się skończył? - Byłaś pewna, że z kasetą nic nie jest. Dlatego najwyraźniej widziałaś coś czego widzieć nie powinnaś, a więc chodziło o coś z ludzką duszą. Sans poruszył się niezręcznie stając za bratem.
-LUDZKI NAJEŹDŹCA ZOSTAŁ USUNIĘTY Z PODZIEMIA, A METTATON NAGRODZONY PRZEZ KRÓLA ASGORA – oznajmił nerwowo. Postanowiłaś odpuścić. Oboje wyglądali na speszonych. Potem wypytasz Sansa jak tylko odetchnie po goszczeniu brata. - N-NIE MARTW SIĘ CZŁOWIEKU! JEST WIELE INNYCH FILMÓW I PROGRAMÓW... MAM JE WSZYSTKIE! NIC SIĘ NIE STAŁO, ŻE PRZEGAPISZ ZAKOŃCZENIE TEGO.
-Uhhh, jasne. Z przyjemnością zobaczę więcej – Papyrus poszedł do siatki z kasetami i zaczął ją przeglądać raz jeszcze. Zauważyłaś, że kilka z nich było oznakowanych jako „METTATON VS CZŁOWIEK”. Usiadłaś obok Sansa, który już rozłożył się na kanapie – AHH TO BĘDZIE IDEALNE – Wsadził kasetę „ZAKAZANA MIŁOŚĆ, METTATON W RAJU”, odpalił telewizor i usiadł obok Ciebie. Przez kilka kolejnych godzin widziałaś tylko Mettatona. Zaczęło robić się późno, skończył się któryś tam odcinek maratonu gotowania z Mettatonem. Musisz przyznać, że się znudziłaś. Wszystko było ciekawe tylko dlatego, że było złe, nie trafiało jednak do Ciebie nic z tego. Sans usnął dawno temu. Oddychał spokojnie przez swoje zęby. - WIEM, ŻE TO DLA CIEBIE TRUDNE, ALE TUTAJ MUSIMY SKOŃCZYĆ
-Oh... jasne Wielki Szefie – wstałaś i poprawiłaś ubranie. Sans leniwie podniósł głowę nie będąc pewnym co się dzieje. Papyrus zebrał swoje VHS i odtwarzacz, nałożył buty. Kiedy skończył popatrzył na Ciebie tak, jakby chciał coś powiedzieć. - Uhhh, tak Papsiu?
-WYPLUJ TO! WIEM, ŻE TEGO PRAGNIESZ
-Co?
-WIEM, ŻE SIĘ WSTYDZISZ, ALE NIE ZASZKODZI ZAPYTAĆ. - O nie.. czy on naprawdę chce, abyś zaprosiła go na... - DOBRA! JA TO ZROBIĘ! - Wykrzyczał swój numer i po chwili zrozumiałaś.
-Oh... OHHH! - otworzyłaś komórkę i podeszłaś do niego. Raz jeszcze podał Ci numer a Ty jemu. Zapisałaś go jako Wielkiego Szefa, bo wszystko dla Ciebie to gra. Miałaś podejść do stołu, ale Papyrus Cię powstrzymał.
-CZŁOWIEKU, WYCHOWAŁAŚ SIĘ W STODOLE? ROBISZ WSZYSTKO ŹLE!
-Chyba... zapomniałam... o czym zapomniałam? - Papyrus naprawdę powinien mówić Ci dokładnie to o co mi chodzi.
-ZAWSZE JAK PODAJESZ TELEFON MUSISZ DAĆ ZDJĘCIE. LUDZIE ZAWSZE O TYM ZAPOMINAJĄ.
-Oh... mogę ci jedno wysłać – na chwilę się zarumienił
-W-WŁAŚCIWE... W-WOLAŁBYM GDYBYŚ... - patrzyłaś jak wielki i straszny szkielet wierci się. - J-JA ZAWSZE...
-Chce zrobić sobie z tobą zdjęcie – szepnął Sans cicho stojąc za Tobą tak, abyś tylko Ty usłyszała. Oh. Jego telefon mógł robić zdjęcia. Choć nadal to stary model. Ale i tak jest krok dalej od Sansa...
-Zróbmy sobie zdjęcie i dodajmy do naszych numerów.
-O-OCZYWIŚCIE, ŻE TEGO CHCESZ! CIESZ SIĘ, ŻE MAM APARAT, ABYŚ UWIECZNIŁA TĘ CHWILĘ ZE WSPANIAŁYM I PRZERAŻAJĄCYM PAPYRUSEM – Przesunęłaś się i przerzuciłaś swobodnie rękę przez jego ramię. Czułaś przez jego czarną kurtkę kości. Podniósł telefon i uśmiechnęłaś się szeroko. Zrobił zdjęcie. Potem przyglądałaś się jak przegląda kontakty w swoim starym telefonie, walczyłaś ze śmiechem. Miał wiele na literę C. Człowiek Kasia. Człowiek z pracy. Człowiek wolny w bieganiu. Człowiek o czerwonych butach. Człowiek kapitan. Człowiek Frisk. Człowiek Pani z recepcji. Przy każdym miał zdjęcie, na większości z nich ludzie byli przerażeni. No i jedna paniusia była blada jak ściana jakby zaraz miała zemdleć. Zatrzymał się na kontakcie Człowiek Sansa. Zacisnęłaś usta, aby nie zaśmiać się. To dlatego, że jesteś jego sąsiadką, tak? Jesteś Ludzką sąsiadką Sansa? Człowiekiem Sansa? Dodał zdjęcie, teraz się uśmiechałaś. To różniło się od reszty, Ty byłaś spokojna, za to Papyrus wyglądał na zestresowanego faktem, że go obejmujesz. Co możesz powiedzieć, jesteś zajebista...
-Musisz mi je przesłać, Wielki Szefie
-TSK... WYGLĄDA NA TO, ŻE NIE MAM INNEGO WYJŚĆIA. - wysłał Ci je i dodałaś zdjęcie do kontaktu z nim. - WIEM, ŻE BĘDZIESZ MIAŁA POTRZEBĘ PISANIA DO MNIE CAŁY CZAS, ALE USZANUJ PRYWATNOŚĆ I OGRANICZ TO DO MINIMUM. NIE ODPISZE NA WSZYSTKO CO DO MNIE NAPISZESZ. NO I NIE DZWOŃ NOCĄ! - przytaknęłaś. To brzmiało logicznie. - D-DOBRZE.. POZWOLĘ CI SIĘ ZE MNĄ JESZCZE SPOTKAĆ! - I z tymi słowami zniknął za zamkniętymi drzwiami. Sans westchnął stojąc obok. Papyrus naprawdę potrafił być stresujący.
-Twój brat naprawdę nie chce się ze mną umówić... prawda? - zapytałaś rozkoszując się ciszą.
-Mówiłem, że nie jest zainteresowany
-Czuję, że to bardziej twoje zdanie
-Jemu tylko.. podoba się twoje zainteresowanie
-Całe szczęście – odetchnęłaś.
-Coś ci się nie podoba w moim bracie?
-Nie... chodzi o to, że... Nie umawiam się. Twój brat może ma ciężki charakter, ale mam wrażenie że szybko się do mnie przywiązuje.. To całkiem słodkie, tak właściwie.
-Kurwa! Nie pierdol takich głupot o nim! Zaraz się porzygam!
-Aaaaa, robisz się zazdrosny? Nie martw się Czacho, zawsze będziesz moim najsłodszym numer jeden wśród kościotrupów.
-Jesteś popierdolona
-Hahahaha aaah daj spokój, przyznaj to.
-Nikt o zdrowych zmysłach by się z tym nie zgodził.
-Jestem pewna, że znajdę kilka osób
-Kurwa nie – podeszłaś do stołu koło dodatkowego krzesła, chwyciłaś za pudełko wypełnione trucizną.
-Nie zapomnij, że mamy pracę w domu strachów za jakąś godzinę.
-Ta, ta... - podeszłaś do drzwi, lecz nim wyszłaś popatrzyłaś na niego. Teraz możesz zapytać
-Swoją drogą, zobaczyłam dzisiaj coś ciekawego. - westchnął
-Co?!
-O co chodziło z tym, że potwory mogą zabierać dusze zmarłych ludzi? - natychmiast zaczął się nerwowo pocić.
-O-o czym ty gadasz? - wsadził ręce do kieszeni zaciskając je w pięści
-Łaaaał, ssiesz w kłamaniu.
-T-to nic, nie masz się czym martwić – pocił się coraz bardziej
-Nie martwię się.
-N-nie?
-Nie robicie tego na powierzchni, prawda?
-Oczywiście, że nie.
-Więc nie ma czego się bać
-...Kurwa! Ty się kurwa niczym nie martwisz? Dlaczego jeszcze nie ocipiałaś? - uniósł głos
-Powiedziałeś, że już tego nie robicie.
-Ta, ale znaleźliśmy się pod górą bo myśleliście, że to robimy!
-.... Zaraz.. co?
-A jak myślisz, dlaczego nas tam zamknęliście?
-...Oh – nikt nie wie dlaczego tam byli. Wszystkie potwory powiedziały, że dawno temu była wojna i potwory przegrały. Wygląda na to, że ta zaczęła się przez ludzką obawę odnośnie możliwości zabierania dusz po śmierci przez potwory. - Nie martw się, nikomu nic nie powiem. Rozumiem, co może się stać, jeżeli ludzie się dowiedzą. Cokolwiek robiliście w Podziemiu, to przeszłość.
-...Nie rozumiem, dlaczego się nie boisz – skrzyżował ręce
-Pamiętasz co wcześniej powiedziałam? Znasz mnie Czacho, a ja znam ciebie. Znam twojego brata i Muffet która pracuje w cukierni i znam tego kota, który ma późne zmiany w MTT. Poznałam tego wielkiego wilkołaka. Nikt nie wydaje mi się typem kogoś, kto mógłby coś takiego zrobić. Nie będę oceniać całego gatunku ponieważ w przeszłości ktoś zrobił coś złego.
-Więc co, naprawdę myślisz, że każdy kto chce, może stać się dobry jeżeli spróbuje?
-Tak! Właśnie tak! - wiesz to, bo tym kimś jesteś Ty. Zabiłaś setki własnymi rękami, wiele Cię kosztowało powstrzymanie się. Jesteś chodzącym dowodem na to, że nawet najgorsza osoba może się zmienić. Oni nie zasługują na to, aby byś postrzegani pod pryzmatem tego co działo się w Podziemiu.
-Tsk... ty... ty nie rozumiesz. Nikt nie może się zmienić. Są rzeczy, jakie na zawsze zostają na twojej duszy.
-Mogą, jeżeli na to pozwolisz.
-Tylko dlatego, że to mówisz, nie znaczy, że to prawda
-Szkoda, przeszłość to przeszłość
-Przeszłość się powtarza.
-Zawsze coś się z zmienia, to właśnie dlatego przyszłość jest zajebista.
-Jesteś... jesteś idiotką!
-A ty wściekasz się o nic.
-Pierdolony debil.
-Zbyt negatywnie się oceniasz.
-Jesteś w całości i nieodwracalnie szurnięta
-A ty słodki, więc się zamknij
-NIE O TYM KURWA GADAMY!
-Hahaha szkoda, nadal jestem twoją przyjaciółką. Mam gdzieś jak bardzo nie chcesz się do tego przyznać. Będziesz ze mną, aż będziesz starym, pocącym się potworem.
-Spotka cię śmierć jeżeli myślisz, że nic złego cię nie spotka
-O nie! Będę żyć wiecznie... wiecznie i zawsze! Będę świadkiem jak potwory i ludzie zaczynają razem pracować. Polecę w kosmos i wszystko zobaczę! A kiedy kosmos sam się zniszczy, znajdę sposób i dalej będę żyć!
-O czym ty kurwa mówisz?
-Jesteś zły, bo wiesz, że będę twoją przyjaciółką przez resztę twojego życia
-Oszalałaś... pierdolone odważne dusze są najgorsze. Posrani głupcy, myślą że nic ich nie zrani. Nie biorą pod uwagę żadnego ryzyka
-Rany, te dusze są zajebiste! Chcę się z jedną zaprzyjaźnić.
-GAAAAHHH, kurwa mać, po chuj ja w ogóle staram się do ciebie przemówić?
-Bo się o mnie martwisz i mnie kochasz
-Kurwa nie
-Nie to wczoraj mówiłeś.
-Wszystko musisz sprowadzić do pierdolonych kawałów o seksie
-Nie, po prostu zwykłych kawałów o seksie – Sans schował twarz w rękach, położył głowę na poduszce na kanapie i zaczął krzyczeć. - No już już. Wykrzycz się Czacho. Wiesz, że mam rację – zachichotałaś patrząc na niego kiedy darł się wkurwiony na kanapie. Na Ciebie może się wściekać i drzeć, ale nie pozwolisz, aby źle myślał o sobie. Cokolwiek zrobił w przeszłości, dla Ciebie nie ma znaczenia. Nie pozwolisz, aby myślał, że jest inaczej. Nadal trzymał głowę w poduszce kiedy zabierałaś krzesełko z uśmiechem – Do zobaczenia za godzinę Czacho. - Wyszłaś z mieszkania kiedy nadal warczał w kanapę.
Share:

Zboczony Wrzesień - Dzień 18 - Zgoda (Cray x Palette) - Wichan

Autor obrazka: Kaweii
Insporacja: klik

-Pieprzyć Cię! - Wrzasnął Palette trzaskając drzwiami.


To kolejny raz, gdy Palette się wkurza bez powodu. Cray tylko zwrócił mu uwagę, że dobrał nieodpowiedni ścieg do zszywania dziury w koszuli, a ten zrobił z tego awanturę.


Tym razem nie będzie płakał oooo nieeee, jak Cray ma plan to się go trzyma. Podszedł do drzwi pokoju, w którym siedział Palette i zapukał.


-Kto zrobi mi obiad? - spytał przez dziurkę od klucza.


Nie otrzymał żadnej odpowiedzi więc dodał:


-wiem, że tam jesteś, mów kiedy będzie coś do jedzenia!


-Kiedy ty się odwalisz ode mnie?! - wrzasnął Palette.


-Ja nie po Ciebie. Głodny jestem.


-To se weź zrób! - warknął.


Cray poszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Wyjął na blat wytłaczankę jajek, i mrożonki. Nalał oleju do frytkownicy i trochę na patelnię po czym otworzył worki z żywnością.


Wsypał zamrożone frytki do głębokiego oleju, a mieszankę warzywną na patelnię. Poczekał chwilę, aż wszystko się usmaży i wyłożył trochę wszystkiego na dwa talerze. Na sam koniec usmażył cztery jajka sadzone, które podzielił na pół. Ładnie nakrył do stołu i zawołał:


-Palette! Obiad!


Nie trzeba było długo czekać, aż ten zejdzie zwabiony zapachem posiłku.


-Nie przekupisz mnie. - warknął siadając do stołu.


-Nadal jestem na Ciebie zły za twoje zachowanie, ale uznałem, że musisz coś jeść.


Palette wbił wzrok w talerz myśląc. Jakim prawem Cray jest na niego zły? Przecież to on zaczął tę głupią kłótnię.


Z zadumy wyrwał go odgłos talerzy wkładanych do zlewu. Cray skończył jeść gdy Palette był dopiero w połowie. Wyszedł bez słowa zostawiając go samego.


Po jakiś 10 minutach Palette stanął w progu "biura" (tak nazywali pokój, w którym Cray pracował) i wrzasnął:


-Hej ty! Dlaczego tak mnie traktujesz?!


-Bo nigdy nie przepraszasz za swoje błędy. - odpowiedział spokojnie wstając z krzesła.


-Moje błędy?! Przecież to ty mi wmawiasz, że źle się sprawuję, a potem mnie ignorujesz! - Palette aż drżał ze złości.


-Może gdybyś był dla mnie milszy miał bym powód do rozmowy z tobą! - Cray podniósł głos podchodząc bliżej.


-Po co mam być miły dla kogoś takiego jak ty?!


-Mogę powiedzieć to samo!


-Wiesz co? Nienawidzę Cię! - Palette aż kipiał stając 20cm od Cray'a.


-Ja bardziej Cię nienawidzę! - krzyknął.


Patrzyli się sobie w oczy tocząc zażarty bój o dominację cały czas zmniejszając dystans.


-Nienawidzę tej twojej przystojnej facjaty! - ciągnął Palette.


-A ja nienawidzę twoich pięknych oczu!


Teraz już praktycznie się dotykali nadal warcząc.


-Nienawidzę faktu, że chcę Cię pocałować!


-Bardzo źle, bo chcę cię pocałować tak mocno, że nie będziesz miał sekundy na złapanie oddechu.


Bingo! Plan Cray'a przynosi efekty!


Przywarli do siebie złączeni w pocałunku i trwali tak wyjątkowo długo. Gdy wreszcie się od siebie odsunęli spojrzeli sobie w oczy szukając odpowiedzi na pytanie.


Praktycznie w tym samym momencie powiedzieli "zgoda" i się zaśmiali.


-Tooo będziemy tu stać czy idziemy do sypialni? - Spytał Palette.


-Ty już znasz odpowiedź~

Autor: Wichan
Share:

POPULARNE ILUZJE