Notka od autora: Jest to w całości wymyślone przeze mnie AU. Jego charakterystyka znajduje się w tej notce.
SPIS TREŚCI
Część I
Prolog
To był kolejny zwyczajny dzień
Biegła ile sił w małych nóżkach
Kolejne dni nie różniły się od siebie.
Część II
Prolog
Jesteś głupi i tyle!
Jeszcze nigdy w życiu Toriel tak bardzo jak teraz się nie bała. obecnie czytany)
To był kolejny zwyczajny dzień
Biegła ile sił w małych nóżkach
Kolejne dni nie różniły się od siebie.
Część II
Prolog
Jesteś głupi i tyle!
Jeszcze nigdy w życiu Toriel tak bardzo jak teraz się nie bała. obecnie czytany)
Jeszcze nigdy w życiu Toriel tak bardzo jak teraz się nie bała. Teraz kiedy Gaster siedział w jej salonie, jadł jakby nigdy nic z nonszalanckim uśmiechem jej ciasto. Kiedy jego syn stał przed kominkiem, wpatrzony w płomienie, trzymając ręce głęboko w kieszeniach spodni od garnituru. Toriel przeklinała w myślach naukowca, swojego męża, jego syna, wszystkich świętych i cały świat. Lecz nie mogła dać po sobie poznać nic, co pan radny mógłby odczytać jako stres. Wzięła głęboki wdech, wlała wodę do imbryka, poczekała chwile aż herbata się zaparzy i rozlała napar do trzech kolorowych filiżanek. Zakładając na włochatą twarz uśmiech wyszła z kuchni.
-Widzę że cynamonowo-biszkoptowe ciasto smakowało - zagaiła rozmowę.
-Jak zawsze pyszne - Gaster oblizał kościste palce i przeniósł wzrok na syna
-heh, znasz mnie - niższy szkielet wzruszył ramionami - dbam o linię
-Odchudzasz się? - zapytała zdziwiona pani domu
-ta, z kości na ości - pfff, zaczęła się śmiać. Jakby całe napięcie rozładowały te głupie słowa. Gaster też się uśmiechnął, Sans się śmiał. Wszystko było takie... naturalne. Prawie by zapomniała, po co tutaj właściwie przyszli.
Po jakiejś pół godzinie rozmów właściwie o niczym, Gaster przeszedł do tematu, którego bała się najbardziej. A już zaczęła mieć nadzieję, że sobie pójdzie i da jej święty spokój.
-Nie pochwalisz się?
-Czym? - zamrugała kilka razy
-No, swoim człowiekiem
-Oh.. uh.... F-Frisk - nerwowo zerknęła na Sansa który podniósł białe punkciki w oczodołach znad pełnego talerza - F-Frisk nie czuje się dobrze. Tak. Bolał go brzuszek i w-wolałabym, aby został w domu.
-Naprawdę? - Gaster uniósł brwi do góry - Wiesz, że znam się na ludzkiej anatomii, mogę pomóc i go zbadać.
-O-oh, nie kłopocz się. Masz dzisiaj wolne, prawda? - nerwowy śmiech.
-ojcze, nie widzisz, że nie chce? daj jej spokój.
-Sans - Gaster cmoknął opierając się wygodniej o krzesełko - Zaręczam ci, że będziesz chciał zobaczyć tego człowieka
-ma dwie ręce i nogi i jedną głowę, łał, takiego jeszcze nie widziałem - wywrócił oczami - wiesz, że nie przepadam za pupilami
-Ten ci się spodoba
-G-gaster, Sans nie ma ochoty oglądać Friska, więc...
-Toriel. - ta cisza. Wymowne spojrzenie potwora w oczy potworzycy. Nie ustąpi, dobrze wiedziała, że nie ustąpi. On też to wiedział. Był bardzo zdesperowany by osiągnąć to po co tutaj przyszedł. Ale po co właściwie? Wielki naukowiec. Gaster sam w sobie. Przyprowadza swojego syna Sansa, który nie dość, że nie lubi ludzi, to jeszcze jest jednym z rady potworzej, a więc ma wpływy w rządzie, do mieszkania w którym jest trzymany nielegalnie pupil w dodatku posiadający jednokolorową duszę. Kobieta czuła, jak nogi uginają się pod nią, kiedy Gaster wstaje od stołu i mija ją, by wejść do korytarza i wyciągnąć Frisk z pokoju.
Chłopak był zaskoczony. Kojarzył Gastera, jasne, jednak kiedy ten tak po prostu wszedł, chwycił go za ramię i poprosił, aby dołączył do nich do salonu, chłopiec nie wiedział jak ma się zachować. Czuł jednak, że jeżeli nie pójdzie po dobroci, potwór użyje siły, aaaa to nie byłoby nic dobrego dla nikogo. Posłusznie, pozwalając by kosmyki nieco przydługich brązowych włosów opadały na jego twarz wszedł do salonu, gdzie przy stole zasiadał zupełnie mu obcy potwór i jego przybrana matka.
-łaaaał - Sans nie trudził się nawet na udawanie zachwytu, przełknął kęs ciasta i popił go gorącą herbatą - i po to mnie tutaj ściągnąłeś ojcze? wiesz, że musiałem brać urlop dzisiaj, aby spełnić twoją zachciankę o domowym obiadku?
-Sans, poczekaj, pokłócimy się w domu - uspokoił go i usiadł na swoim miejscu. Cały czas trzymał rękę na ramieniu Frisk, przez co człowiek musiał iść razem z nim. Wtedy, naukowiec posadził sobie człowieka na kolanie - Co myślisz?
-nie śmierdzi, nie jest głośny i estetyczny dla oka, widać, że jest dobrze wychowany - przeniósł wzrok na Toriel - wybacz, że to mówię tori, ale nie spodziewałem się po kimś o tak miękkim sercu, że uda ci się wychować dobrze pupila - kobieta zaśmiała się nerwowo cały czas bacznie patrząc na poczynania naukowca. Co on planował?!
-Czyli uważasz, że z chłopcem nie jest nic nie tak?
-zaczynam się gubić, to kolejna twoja gra?
-Nie całkiem. - Gaster przyłożył rękę do piersi Frisk. Ten szybko chwycił go za nadgarstek chcąc powstrzymać potwora przed tym co robił. Całe jestestwo Friska, całe jego istnienie, cały on, w każdym tego słowa znaczeniu buntowały się przed złym dotykiem. Lecz nic go nie obroniło. Toriel za bardzo się bała, Sans był zbyt ciekawy, a jednocześnie i zmęczony ciągłymi zabawami ojca, zaś Gaster... cóż, on był akurat sobą. Chwilę potem, ciało dziecka leżało bezwładnie w rękach naukowca, natomiast nad jego dłonią unosiło się czerwone, piękne i błyszczące serce.
Przed pędzącymi kośćmi ochroniło je pole ognia odpowiednio szybko postawione przez potworzyce. Sans stał po drugiej stronie pokoju, pochylony do przodu z rozłożonymi na boki nogami. Za nim kilka lewitujących kości oraz dwa blastery gromadzące magię by wystrzelić. Za Gasterem trzy wielkie blastery. Toriel z ognistymi kulami w łapach. A wszystko o jednego, małego człowieczka...
Kolejny atak Sansa został powstrzymany, tym razem przez Gastera. Toriel popatrzyła na naukowca zaskoczona i przerażona jednocześnie.
-Oddajcie mi moje dziecko! - zaczęła uderzać w niego ognistymi kulami. Te znowu pochłaniały kości jakimi Sans chronił swojego ojca. Innymi słowy, każdy walczył z każdym.
-Uspokójcie się wszyscy! - Gaster próbował zapanować nad sytuacją - Toriel, jak będziesz mnie słuchać twojemu gówniarzowi nic się nie stanie. Sans uspokój się i mnie posłuchaj!
-ojcze czy ty masz pojęcia co to jest? puść to i chodź nim cię zabije!
-Nie zabije mnie!
-skąd możesz być tego taki pewny!
-Oddajcie mi moje dziecko!
-kobieto uspokój się!
-Oboje się uspokójcie! - Gaster za pomocą magii lewitacji oddał ciało Frisk Toriel, lecz duszę nadal trzymał na swojej ręce. Kobieta natychmiast pochwyciła człowieka i z łzami cieknącymi po policzkach mocno je do siebie przytuliła. Wiedziała, że to nie jest całość, ale choć tyle... choć tyle ... - Sans, schowaj blastery.
-ale ojcze to jednokolorowy
-Schowaj te blastery
-nie
-To mnie wysłuchaj
-mów, ale krótko
-Ech - westchnął kładąc rękę na czole - Nie da się krótko!
-ona ukrywała jednokolorowego przez tyle lat! ty wiesz co to znaczy?!
-Wiem, dlatego zabrałem cię ze sobą w twój wolny dzień. Chcę to załatwić normalnie!
-tego się normalnie załatwić nie da!
-Ten człowiek ma imię! - Gaster pokazał palcem na ciało w objęciach potworzycy - Nazywa się Frisk. Od osiemnastu lat żyje razem z nią i nie wykazał nic, absolutnie nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób wskazywać na to, że jest niebezpieczny!
-w historii pojawiali się i tacy!
-Sans, tak bardzo jesteście skupieni na tych co wywołali rebelie, że zapominacie o innych! - potwór podniósł wzrok na blastery syna - Schowaj je, schowaj wszystko, porozmawiajmy jak dorośli, Sans. Proszę. - jego ojciec nie prosił zbyt często. Kościotrup wiedział, że to oznacza jedno, Gaster jest zdesperowany, a może po prostu pewien swego? Teraz, kiedy ciało leżało bez duszy i tak nikomu krzywdy nie zrobi. A jeżeli by w jakikolwiek sposób próbowało, całe szczęście, że Sans nie jest słaby. Westchnął, pstryknął palcami i wstał. Odruchowo poprawił koszulę i kamizelkę garniaka. Nie podszedł jednak do ojca, który również schował swoją broń. Tylko Tori nadal klęczała na ziemi kołysząc się to do przodu to do tyłu tuląc do piersi ciało dziecka.
-więc, co chcesz powiedzieć nim zabije tego bachora?
-... Miałem zaplanowane właściwie do tego momentu - zaśmiał się nerwowo. Sans uniósł jedną brew, z jego czaszki zniknął uśmiech, lewe oko migotało błękitnym blaskiem. Gaster chrząknął, choć nie musiał - Wiem, że nienawidzisz ludzi, choć nie wiem dlaczego.
-z tych samych powodów co ty. dlatego tym bardziej się dziwię widząc cię stojącego w obronie jednego z nich.
-Skoro tak się dzieje, muszę mieć swoje powody i to bardzo dobre powody, prawda?
-... czy są to dobre powody, czy nie, ocenię. dlaczego?
-To eksperyment... - zbierał słowa - To eksperyment mający na celu udowodnić, że jednokolorowi mogą żyć z nami.
-po co to udowadniać, skoro wcześniejsze...
-Sans, nie przerywaj i posłuchaj. Wiesz tak samo dobrze jak i ja, że to nie były jedyne jednokolorowe dusze. Bywały też ... takie które nic złego nie robiły, a miały wpływ na naszą kulturę.
-było ich niewiele
-Równie niewiele co tamtych. Sans. To nie jest ich wina, że tacy się rodzą. Zasługują na szansę jak wszyscy
-nie wierzę, że od ciebie to słyszę
-Nie wierzę, że sam to mówię
-więc dlaczego?
-Odkąd sukcesywnie pozbywamy się jednokolorowych z naszego społeczeństwa, kultura wymiera.
-co?
-Ubrałem to w złe słowa.... Nie umiera, co po prostu... rozwija się wolniej. - Sans chciał coś powiedzieć, ale Gaster mu nie dał - Uczono cię historii, prawda? Cofnijmy się w czasie, pierwsze potworze plemiona odwzorowały to co zobaczyły w ludzkich siedliskach i nieco to udoskonaliły. Wykorzystały lepsze materiały. Nie potrafilibyśmy jednak zrobić murów i fosy, gdyby wcześniej ludzie nam tego nie pokazali. Ale to nie jest wszystko - zrobił krok do przodu i wsunął krzesełko pod stół, Sans ani drgnął, Tori patrzyła na naukowca nie dowierzając własnym uszom, czerwona duszyczka jaśniała i unosiła się lekko nad dłonią Gastera - Wszystko to co nas otacza, to w większej mierze wynalazek ludzi. Wynalazek jednokolorowych. - Sans milczał - Było kilku złych, jasne, ale wielu przysłużyło się naszemu światowi. Jak chociażby pupil imieniem Benjamin który zbudował pierwszy piorunochron, po to aby chronić domostwo swojego patrona! Albo Vincent, który potrafił tworzyć wspaniałe maszyny z niczego. Nie tylko kwestia wynalazków, to oczywiste, że późniejsze zasługi spłynęły na patronów, a pupile jedynie zostali poklepani po głowie... My mamy magię, przez co nie musimy kombinować, zaś kombinowanie ludzi ostatecznie może doprowadzić do powstania czegoś dobrego - nakręcał się coraz bardziej - Ale nie tylko wynalazki Sans! Kultura! Muzyka! Sans twoje ulubione utwory są autorstwa pupila Niccolo! Możesz nie lubić ludzi, ja mogę nie lubić ludzi. Ale ja - mówił donośnie - przynajmniej nie wstydzę cię przyznać racji tam, gdzie ją dostrzegam. A racja jest taka, że jednokolorowi są potrzebni społeczeństwu! - Dyszał. Sans milczał. Po chwili wahania zrezygnowany usiadł na kanapie i ściągnął marynarkę, rozwiązał małe sznurówki na butach. Nadal milczał. - Co robisz?
-idę spać. muszę zastanowić się co zrobić z tym dalej.
-Czy... możesz...? - Toriel niepewnie wskazała szponem na duszę.
-A tak, jasne. Była mi potrzebna do demonstracji. - Mówiąc to podszedł do chłopca lecz nim wsadził w niego czerwone serduszko, niebieska magia otuliła je i przyciągnęła w stronę „drzemiącego” kościotrupa.
-to zostaje ze mną póki czegoś nie wymyślę
-Przekonałem cię?
-nie.
-Więc... dlaczego?
-nie obraź się staruszku, twoja mowa w ogóle do mnie nie trafiła - uśmiechnął się spokojnie, znaczy się, każdy kto nie zna Sansa odebrałby ten uśmiech za spokojny, w istocie to była maska, i Gaster doskonale o tym wiedział - jestem prostym facetem i ani mi w głowie przyszłość gatunku, ani nic
-Więc co?
-tori - odwrócił wzrok na serce - nie chcę aby płakała
Cóż, to było... prostsze niż mogłoby się wydawać. Sans udawał, że śpi dwa kwadranse. W tym czasie Toriel usiadła na fotelu nadal tuląc do siebie ciało dziecka, które oczywiście oddychało, lecz chłopiec był jakby w stanie śpiączki. Gaster milczał. Pluł sobie w twarz, że w ogóle do tego doprowadził. Wiedział, że prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw. Z jednokolorowymi nie ma żartów. Gdyby świat ujrzała prawda w inny sposób, dzieci mogłoby już nie być. Tak to, jest nadzieja. Nadzieja, którą pierwszy raz w życiu się chwycił.
-masz świadomość, że będę musiał to zgłosić? - z zamyślenia wyrwał go niski i cichy głos syna. Stał oparty o framugę z duszą nad ręką, patrzył na nią z dziwną sympatią. Gaster strzepał mokre od wody ręce do zlewu i odwrócił się do syna przodem
-Wiem. Mój plan zakłada, że go zgłosisz.
-a więc masz plan
-Mam. Jest ryzykowny i jeżeli się nie uda stracimy wszystko
-...my...
-My. Nie zaatakowałeś, nie zabiłeś, nie zareagowałeś tak, jak wymagają tego procedury. W świetle prawa rady, jesteś tak samo winny jak ja.
-od jak dawna?
-Całe życie dzieciaka.
-dlaczego?
-Bo jestem debilem.
-heh.. jest nas dwóch. wiesz co jest zabawne? - uniósł dłoń z sercem na wysokość twarzy - to jest tak kruche, tak wątłe, tak ciepłe i jasne... mógłbym to znieść odrobiną mojej magii
-A jednak tego nie robisz. - Gaster zaśmiał się pod nosem - Dlaczego? Nie kłam, że chodzi tu o Toriel. Widziałeś ją tylko kilka razy w życiu, a łzy samic tak bardzo na ciebie nie działają. - Sans milczał, popatrzył tylko na ojca - Oh, rozumiem. Nauczyli cię bać się dusz jednokolorowych, powiedzieli co masz robić w takich sytuacjach, ale ... nie umiesz, bo nie nauczyli cię zabijać - Zamknął oczy - I dobrze.
-skończ pierdolić i mów jaki jest plan
-Pójdziesz do swoich zaufanych przyjaciół i powiesz im to co będziesz wiedział.
-a co będę wiedział?
-Frisk ma siostrę bliźniaczkę. Nie wiedzą o sobie i niech nie wiedzą. To może zaszkodzić eksperymentowi.
-czyli eksperyment jest naprawdę
-Tak. Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. - wzruszył ramionami - Jeżeli wszystko się uda oczywiście. - Chrząknął - Frisk z tego co zaobserwowałem jest znacznie spokojniejszy i bardziej ugodowy. Zauważyłeś, jaki wpływ mają jednokolorowi na masy. Nie może on zostać u Toriel. Ta kobieta za dużo już wycierpiała. Należy się jej chwila odpoczynku. No i nie sprosta zadaniu jakie spadnie na barki chłopca. - Sans opuścił rękę - Jego patronem zostanie jeden z radnych, ten którego sam wybierzesz, nie możesz jednak to być ani ty, ani ja. Poszukaj kogoś z doświadczeniem, spokojem, mile widziane poczucie humoru, ale idący w parze z mądrością.
-ale wymagania, frytki do tego?
-Nie dziękuję. Sans, mówię poważnie. Musisz bacznie przestudiować swoich kolegów z pracy i wybrać właściwego. To będzie twoje główne zadanie. A potem przekonać tego kogoś go wzięcia patronatu nad Friskiem. Chłopca się wyszkoli. Umie pisać i czytać, ale nie ma wiedzy. Trzeba go wszystkiego nauczyć. Prawa. Zasad działania świata. Wszystkiego. Potem, za pomocą swojego wpływu na masy będzie mógł sterować ludźmi. Trzeba mieć Frisk po swojej stronie, kilka apeli do pupili i sprawa załatwiona. Zostanie też członkiem rady. Da mu się kilka praw na pokaz, aby ci ludzie, którzy choć odrobinę wątpili znaleźli spokój w tym, że jemu się udało.
-takie pozory....
-Dokładnie. A czym innym jest polityka jak nie pozorami? - rozłożył bezradnie ręce na bok
-a co z tym drugim bachorem?
-To też jest czerwona dusza. Chara, bo tak się nazywa, mieszka razem z Asrielem...
-cała rodzina Dreemurrów w tym siedzi?
-No i Wing Dingsów
-nie cała, jest jeszcze paps... on o niczym nie wie?
-Nie
-i dobrze, jeszcze jego by brakowało
-Chara - ciągnął dalej - Nie jest taka spokojna jak jej brat. Nie dałoby się nią manipulować. Wedle mojej teorii i jeżeli jest to słuszna teoria, stało się tak przez jej ... braki w edukacji.
-braki?
-Jest w wieku Frisk, a nie potrafi ani czytać ani pisać. Ale nie tylko to. Ona po prostu jest... jakby jego przeciwieństwem. Chcę aby nadal została pod patronatem Asriela. O niej, wiedziałoby tylko kilka osób. Dalibyśmy ją do szkoły. Dyrektorką jednej z nich jest moja dobra znajoma, Alphys. Znasz ją, prawda?
-miałem przyjemność....
-No właśnie. Jeżeli tylko by się udało, zyskamy świetną kontrolę nad pupilami i już nigdy nie będziemy musieli się ich bać, zapiszemy nasze imiona na kartach historii i...
-nie pierdol, na tym najmniej ci zależy
-...
-dlaczego to robisz?
-Bo jestem debilem
-a dlaczego jesteś debilem?
-...
-dlaczego ryzykujesz dobro własnej rodziny dla dwóch ludzkich ścierw?
-...
-aż tak mało dla ciebie znaczymy?
-To nie tak. Sans. Gdybyście mało dla mnie znaczyli... gdybyś mało dla mnie znaczył, to byśmy teraz tutaj nie stali.
-stoimy tutaj dlatego, bo mam znajomości, gaster - westchnął - jesteś mistrzem manipulacji, ale wiesz co? ja też i doskonale wiem, kiedy próbujesz mną manipulować, jeżeli chcesz abym ci pomógł, musisz być ze mną szczery od a do z, rozumiemy się?
-Asgore
-mąż tori?
-Tak. To mój przyjaciel... Jedyny przyjaciel... Te dzieci urodziły się w jego domu i...
-.... - długa niezręczna cisza. Sans westchnął - jeżeli nie znajdę poparcia, masz świadomość, że umywam od tego ręce?
-Tak. Powiem, że nie miałeś z tym nic wspólnego, całą winę wezmę na siebie.
-stracą cię
-Żadna strata
-GASTER! - podniósł głos - nie pierdol
-Jeżeli się uda to mamy dwie drogi
-albo twój plan się powiedzie
-Albo będziemy mieli kolejna rewolucję
-....wiele ryzykujemy, wiesz?
-Przynajmniej coś w końcu zacznie się dziać. Mam już dość tego idealnego świata.
-jeżeli twój plan się powiedzie, będzie jeszcze bardziej idealny, aż do porzygu
-Nie. Jeżeli mój plan się powiedzie ten widoczny fałsz nada naszemu światu odcień prawdziwości
-....dziwny jesteś.
-Mówiłem, jestem debilem.
-Widzę że cynamonowo-biszkoptowe ciasto smakowało - zagaiła rozmowę.
-Jak zawsze pyszne - Gaster oblizał kościste palce i przeniósł wzrok na syna
-heh, znasz mnie - niższy szkielet wzruszył ramionami - dbam o linię
-Odchudzasz się? - zapytała zdziwiona pani domu
-ta, z kości na ości - pfff, zaczęła się śmiać. Jakby całe napięcie rozładowały te głupie słowa. Gaster też się uśmiechnął, Sans się śmiał. Wszystko było takie... naturalne. Prawie by zapomniała, po co tutaj właściwie przyszli.
Po jakiejś pół godzinie rozmów właściwie o niczym, Gaster przeszedł do tematu, którego bała się najbardziej. A już zaczęła mieć nadzieję, że sobie pójdzie i da jej święty spokój.
-Nie pochwalisz się?
-Czym? - zamrugała kilka razy
-No, swoim człowiekiem
-Oh.. uh.... F-Frisk - nerwowo zerknęła na Sansa który podniósł białe punkciki w oczodołach znad pełnego talerza - F-Frisk nie czuje się dobrze. Tak. Bolał go brzuszek i w-wolałabym, aby został w domu.
-Naprawdę? - Gaster uniósł brwi do góry - Wiesz, że znam się na ludzkiej anatomii, mogę pomóc i go zbadać.
-O-oh, nie kłopocz się. Masz dzisiaj wolne, prawda? - nerwowy śmiech.
-ojcze, nie widzisz, że nie chce? daj jej spokój.
-Sans - Gaster cmoknął opierając się wygodniej o krzesełko - Zaręczam ci, że będziesz chciał zobaczyć tego człowieka
-ma dwie ręce i nogi i jedną głowę, łał, takiego jeszcze nie widziałem - wywrócił oczami - wiesz, że nie przepadam za pupilami
-Ten ci się spodoba
-G-gaster, Sans nie ma ochoty oglądać Friska, więc...
-Toriel. - ta cisza. Wymowne spojrzenie potwora w oczy potworzycy. Nie ustąpi, dobrze wiedziała, że nie ustąpi. On też to wiedział. Był bardzo zdesperowany by osiągnąć to po co tutaj przyszedł. Ale po co właściwie? Wielki naukowiec. Gaster sam w sobie. Przyprowadza swojego syna Sansa, który nie dość, że nie lubi ludzi, to jeszcze jest jednym z rady potworzej, a więc ma wpływy w rządzie, do mieszkania w którym jest trzymany nielegalnie pupil w dodatku posiadający jednokolorową duszę. Kobieta czuła, jak nogi uginają się pod nią, kiedy Gaster wstaje od stołu i mija ją, by wejść do korytarza i wyciągnąć Frisk z pokoju.
Chłopak był zaskoczony. Kojarzył Gastera, jasne, jednak kiedy ten tak po prostu wszedł, chwycił go za ramię i poprosił, aby dołączył do nich do salonu, chłopiec nie wiedział jak ma się zachować. Czuł jednak, że jeżeli nie pójdzie po dobroci, potwór użyje siły, aaaa to nie byłoby nic dobrego dla nikogo. Posłusznie, pozwalając by kosmyki nieco przydługich brązowych włosów opadały na jego twarz wszedł do salonu, gdzie przy stole zasiadał zupełnie mu obcy potwór i jego przybrana matka.
-łaaaał - Sans nie trudził się nawet na udawanie zachwytu, przełknął kęs ciasta i popił go gorącą herbatą - i po to mnie tutaj ściągnąłeś ojcze? wiesz, że musiałem brać urlop dzisiaj, aby spełnić twoją zachciankę o domowym obiadku?
-Sans, poczekaj, pokłócimy się w domu - uspokoił go i usiadł na swoim miejscu. Cały czas trzymał rękę na ramieniu Frisk, przez co człowiek musiał iść razem z nim. Wtedy, naukowiec posadził sobie człowieka na kolanie - Co myślisz?
-nie śmierdzi, nie jest głośny i estetyczny dla oka, widać, że jest dobrze wychowany - przeniósł wzrok na Toriel - wybacz, że to mówię tori, ale nie spodziewałem się po kimś o tak miękkim sercu, że uda ci się wychować dobrze pupila - kobieta zaśmiała się nerwowo cały czas bacznie patrząc na poczynania naukowca. Co on planował?!
-Czyli uważasz, że z chłopcem nie jest nic nie tak?
-zaczynam się gubić, to kolejna twoja gra?
-Nie całkiem. - Gaster przyłożył rękę do piersi Frisk. Ten szybko chwycił go za nadgarstek chcąc powstrzymać potwora przed tym co robił. Całe jestestwo Friska, całe jego istnienie, cały on, w każdym tego słowa znaczeniu buntowały się przed złym dotykiem. Lecz nic go nie obroniło. Toriel za bardzo się bała, Sans był zbyt ciekawy, a jednocześnie i zmęczony ciągłymi zabawami ojca, zaś Gaster... cóż, on był akurat sobą. Chwilę potem, ciało dziecka leżało bezwładnie w rękach naukowca, natomiast nad jego dłonią unosiło się czerwone, piękne i błyszczące serce.
Przed pędzącymi kośćmi ochroniło je pole ognia odpowiednio szybko postawione przez potworzyce. Sans stał po drugiej stronie pokoju, pochylony do przodu z rozłożonymi na boki nogami. Za nim kilka lewitujących kości oraz dwa blastery gromadzące magię by wystrzelić. Za Gasterem trzy wielkie blastery. Toriel z ognistymi kulami w łapach. A wszystko o jednego, małego człowieczka...
Kolejny atak Sansa został powstrzymany, tym razem przez Gastera. Toriel popatrzyła na naukowca zaskoczona i przerażona jednocześnie.
-Oddajcie mi moje dziecko! - zaczęła uderzać w niego ognistymi kulami. Te znowu pochłaniały kości jakimi Sans chronił swojego ojca. Innymi słowy, każdy walczył z każdym.
-Uspokójcie się wszyscy! - Gaster próbował zapanować nad sytuacją - Toriel, jak będziesz mnie słuchać twojemu gówniarzowi nic się nie stanie. Sans uspokój się i mnie posłuchaj!
-ojcze czy ty masz pojęcia co to jest? puść to i chodź nim cię zabije!
-Nie zabije mnie!
-skąd możesz być tego taki pewny!
-Oddajcie mi moje dziecko!
-kobieto uspokój się!
-Oboje się uspokójcie! - Gaster za pomocą magii lewitacji oddał ciało Frisk Toriel, lecz duszę nadal trzymał na swojej ręce. Kobieta natychmiast pochwyciła człowieka i z łzami cieknącymi po policzkach mocno je do siebie przytuliła. Wiedziała, że to nie jest całość, ale choć tyle... choć tyle ... - Sans, schowaj blastery.
-ale ojcze to jednokolorowy
-Schowaj te blastery
-nie
-To mnie wysłuchaj
-mów, ale krótko
-Ech - westchnął kładąc rękę na czole - Nie da się krótko!
-ona ukrywała jednokolorowego przez tyle lat! ty wiesz co to znaczy?!
-Wiem, dlatego zabrałem cię ze sobą w twój wolny dzień. Chcę to załatwić normalnie!
-tego się normalnie załatwić nie da!
-Ten człowiek ma imię! - Gaster pokazał palcem na ciało w objęciach potworzycy - Nazywa się Frisk. Od osiemnastu lat żyje razem z nią i nie wykazał nic, absolutnie nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób wskazywać na to, że jest niebezpieczny!
-w historii pojawiali się i tacy!
-Sans, tak bardzo jesteście skupieni na tych co wywołali rebelie, że zapominacie o innych! - potwór podniósł wzrok na blastery syna - Schowaj je, schowaj wszystko, porozmawiajmy jak dorośli, Sans. Proszę. - jego ojciec nie prosił zbyt często. Kościotrup wiedział, że to oznacza jedno, Gaster jest zdesperowany, a może po prostu pewien swego? Teraz, kiedy ciało leżało bez duszy i tak nikomu krzywdy nie zrobi. A jeżeli by w jakikolwiek sposób próbowało, całe szczęście, że Sans nie jest słaby. Westchnął, pstryknął palcami i wstał. Odruchowo poprawił koszulę i kamizelkę garniaka. Nie podszedł jednak do ojca, który również schował swoją broń. Tylko Tori nadal klęczała na ziemi kołysząc się to do przodu to do tyłu tuląc do piersi ciało dziecka.
-więc, co chcesz powiedzieć nim zabije tego bachora?
-... Miałem zaplanowane właściwie do tego momentu - zaśmiał się nerwowo. Sans uniósł jedną brew, z jego czaszki zniknął uśmiech, lewe oko migotało błękitnym blaskiem. Gaster chrząknął, choć nie musiał - Wiem, że nienawidzisz ludzi, choć nie wiem dlaczego.
-z tych samych powodów co ty. dlatego tym bardziej się dziwię widząc cię stojącego w obronie jednego z nich.
-Skoro tak się dzieje, muszę mieć swoje powody i to bardzo dobre powody, prawda?
-... czy są to dobre powody, czy nie, ocenię. dlaczego?
-To eksperyment... - zbierał słowa - To eksperyment mający na celu udowodnić, że jednokolorowi mogą żyć z nami.
-po co to udowadniać, skoro wcześniejsze...
-Sans, nie przerywaj i posłuchaj. Wiesz tak samo dobrze jak i ja, że to nie były jedyne jednokolorowe dusze. Bywały też ... takie które nic złego nie robiły, a miały wpływ na naszą kulturę.
-było ich niewiele
-Równie niewiele co tamtych. Sans. To nie jest ich wina, że tacy się rodzą. Zasługują na szansę jak wszyscy
-nie wierzę, że od ciebie to słyszę
-Nie wierzę, że sam to mówię
-więc dlaczego?
-Odkąd sukcesywnie pozbywamy się jednokolorowych z naszego społeczeństwa, kultura wymiera.
-co?
-Ubrałem to w złe słowa.... Nie umiera, co po prostu... rozwija się wolniej. - Sans chciał coś powiedzieć, ale Gaster mu nie dał - Uczono cię historii, prawda? Cofnijmy się w czasie, pierwsze potworze plemiona odwzorowały to co zobaczyły w ludzkich siedliskach i nieco to udoskonaliły. Wykorzystały lepsze materiały. Nie potrafilibyśmy jednak zrobić murów i fosy, gdyby wcześniej ludzie nam tego nie pokazali. Ale to nie jest wszystko - zrobił krok do przodu i wsunął krzesełko pod stół, Sans ani drgnął, Tori patrzyła na naukowca nie dowierzając własnym uszom, czerwona duszyczka jaśniała i unosiła się lekko nad dłonią Gastera - Wszystko to co nas otacza, to w większej mierze wynalazek ludzi. Wynalazek jednokolorowych. - Sans milczał - Było kilku złych, jasne, ale wielu przysłużyło się naszemu światowi. Jak chociażby pupil imieniem Benjamin który zbudował pierwszy piorunochron, po to aby chronić domostwo swojego patrona! Albo Vincent, który potrafił tworzyć wspaniałe maszyny z niczego. Nie tylko kwestia wynalazków, to oczywiste, że późniejsze zasługi spłynęły na patronów, a pupile jedynie zostali poklepani po głowie... My mamy magię, przez co nie musimy kombinować, zaś kombinowanie ludzi ostatecznie może doprowadzić do powstania czegoś dobrego - nakręcał się coraz bardziej - Ale nie tylko wynalazki Sans! Kultura! Muzyka! Sans twoje ulubione utwory są autorstwa pupila Niccolo! Możesz nie lubić ludzi, ja mogę nie lubić ludzi. Ale ja - mówił donośnie - przynajmniej nie wstydzę cię przyznać racji tam, gdzie ją dostrzegam. A racja jest taka, że jednokolorowi są potrzebni społeczeństwu! - Dyszał. Sans milczał. Po chwili wahania zrezygnowany usiadł na kanapie i ściągnął marynarkę, rozwiązał małe sznurówki na butach. Nadal milczał. - Co robisz?
-idę spać. muszę zastanowić się co zrobić z tym dalej.
-Czy... możesz...? - Toriel niepewnie wskazała szponem na duszę.
-A tak, jasne. Była mi potrzebna do demonstracji. - Mówiąc to podszedł do chłopca lecz nim wsadził w niego czerwone serduszko, niebieska magia otuliła je i przyciągnęła w stronę „drzemiącego” kościotrupa.
-to zostaje ze mną póki czegoś nie wymyślę
-Przekonałem cię?
-nie.
-Więc... dlaczego?
-nie obraź się staruszku, twoja mowa w ogóle do mnie nie trafiła - uśmiechnął się spokojnie, znaczy się, każdy kto nie zna Sansa odebrałby ten uśmiech za spokojny, w istocie to była maska, i Gaster doskonale o tym wiedział - jestem prostym facetem i ani mi w głowie przyszłość gatunku, ani nic
-Więc co?
-tori - odwrócił wzrok na serce - nie chcę aby płakała
Cóż, to było... prostsze niż mogłoby się wydawać. Sans udawał, że śpi dwa kwadranse. W tym czasie Toriel usiadła na fotelu nadal tuląc do siebie ciało dziecka, które oczywiście oddychało, lecz chłopiec był jakby w stanie śpiączki. Gaster milczał. Pluł sobie w twarz, że w ogóle do tego doprowadził. Wiedział, że prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw. Z jednokolorowymi nie ma żartów. Gdyby świat ujrzała prawda w inny sposób, dzieci mogłoby już nie być. Tak to, jest nadzieja. Nadzieja, którą pierwszy raz w życiu się chwycił.
-masz świadomość, że będę musiał to zgłosić? - z zamyślenia wyrwał go niski i cichy głos syna. Stał oparty o framugę z duszą nad ręką, patrzył na nią z dziwną sympatią. Gaster strzepał mokre od wody ręce do zlewu i odwrócił się do syna przodem
-Wiem. Mój plan zakłada, że go zgłosisz.
-a więc masz plan
-Mam. Jest ryzykowny i jeżeli się nie uda stracimy wszystko
-...my...
-My. Nie zaatakowałeś, nie zabiłeś, nie zareagowałeś tak, jak wymagają tego procedury. W świetle prawa rady, jesteś tak samo winny jak ja.
-od jak dawna?
-Całe życie dzieciaka.
-dlaczego?
-Bo jestem debilem.
-heh.. jest nas dwóch. wiesz co jest zabawne? - uniósł dłoń z sercem na wysokość twarzy - to jest tak kruche, tak wątłe, tak ciepłe i jasne... mógłbym to znieść odrobiną mojej magii
-A jednak tego nie robisz. - Gaster zaśmiał się pod nosem - Dlaczego? Nie kłam, że chodzi tu o Toriel. Widziałeś ją tylko kilka razy w życiu, a łzy samic tak bardzo na ciebie nie działają. - Sans milczał, popatrzył tylko na ojca - Oh, rozumiem. Nauczyli cię bać się dusz jednokolorowych, powiedzieli co masz robić w takich sytuacjach, ale ... nie umiesz, bo nie nauczyli cię zabijać - Zamknął oczy - I dobrze.
-skończ pierdolić i mów jaki jest plan
-Pójdziesz do swoich zaufanych przyjaciół i powiesz im to co będziesz wiedział.
-a co będę wiedział?
-Frisk ma siostrę bliźniaczkę. Nie wiedzą o sobie i niech nie wiedzą. To może zaszkodzić eksperymentowi.
-czyli eksperyment jest naprawdę
-Tak. Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. - wzruszył ramionami - Jeżeli wszystko się uda oczywiście. - Chrząknął - Frisk z tego co zaobserwowałem jest znacznie spokojniejszy i bardziej ugodowy. Zauważyłeś, jaki wpływ mają jednokolorowi na masy. Nie może on zostać u Toriel. Ta kobieta za dużo już wycierpiała. Należy się jej chwila odpoczynku. No i nie sprosta zadaniu jakie spadnie na barki chłopca. - Sans opuścił rękę - Jego patronem zostanie jeden z radnych, ten którego sam wybierzesz, nie możesz jednak to być ani ty, ani ja. Poszukaj kogoś z doświadczeniem, spokojem, mile widziane poczucie humoru, ale idący w parze z mądrością.
-ale wymagania, frytki do tego?
-Nie dziękuję. Sans, mówię poważnie. Musisz bacznie przestudiować swoich kolegów z pracy i wybrać właściwego. To będzie twoje główne zadanie. A potem przekonać tego kogoś go wzięcia patronatu nad Friskiem. Chłopca się wyszkoli. Umie pisać i czytać, ale nie ma wiedzy. Trzeba go wszystkiego nauczyć. Prawa. Zasad działania świata. Wszystkiego. Potem, za pomocą swojego wpływu na masy będzie mógł sterować ludźmi. Trzeba mieć Frisk po swojej stronie, kilka apeli do pupili i sprawa załatwiona. Zostanie też członkiem rady. Da mu się kilka praw na pokaz, aby ci ludzie, którzy choć odrobinę wątpili znaleźli spokój w tym, że jemu się udało.
-takie pozory....
-Dokładnie. A czym innym jest polityka jak nie pozorami? - rozłożył bezradnie ręce na bok
-a co z tym drugim bachorem?
-To też jest czerwona dusza. Chara, bo tak się nazywa, mieszka razem z Asrielem...
-cała rodzina Dreemurrów w tym siedzi?
-No i Wing Dingsów
-nie cała, jest jeszcze paps... on o niczym nie wie?
-Nie
-i dobrze, jeszcze jego by brakowało
-Chara - ciągnął dalej - Nie jest taka spokojna jak jej brat. Nie dałoby się nią manipulować. Wedle mojej teorii i jeżeli jest to słuszna teoria, stało się tak przez jej ... braki w edukacji.
-braki?
-Jest w wieku Frisk, a nie potrafi ani czytać ani pisać. Ale nie tylko to. Ona po prostu jest... jakby jego przeciwieństwem. Chcę aby nadal została pod patronatem Asriela. O niej, wiedziałoby tylko kilka osób. Dalibyśmy ją do szkoły. Dyrektorką jednej z nich jest moja dobra znajoma, Alphys. Znasz ją, prawda?
-miałem przyjemność....
-No właśnie. Jeżeli tylko by się udało, zyskamy świetną kontrolę nad pupilami i już nigdy nie będziemy musieli się ich bać, zapiszemy nasze imiona na kartach historii i...
-nie pierdol, na tym najmniej ci zależy
-...
-dlaczego to robisz?
-Bo jestem debilem
-a dlaczego jesteś debilem?
-...
-dlaczego ryzykujesz dobro własnej rodziny dla dwóch ludzkich ścierw?
-...
-aż tak mało dla ciebie znaczymy?
-To nie tak. Sans. Gdybyście mało dla mnie znaczyli... gdybyś mało dla mnie znaczył, to byśmy teraz tutaj nie stali.
-stoimy tutaj dlatego, bo mam znajomości, gaster - westchnął - jesteś mistrzem manipulacji, ale wiesz co? ja też i doskonale wiem, kiedy próbujesz mną manipulować, jeżeli chcesz abym ci pomógł, musisz być ze mną szczery od a do z, rozumiemy się?
-Asgore
-mąż tori?
-Tak. To mój przyjaciel... Jedyny przyjaciel... Te dzieci urodziły się w jego domu i...
-.... - długa niezręczna cisza. Sans westchnął - jeżeli nie znajdę poparcia, masz świadomość, że umywam od tego ręce?
-Tak. Powiem, że nie miałeś z tym nic wspólnego, całą winę wezmę na siebie.
-stracą cię
-Żadna strata
-GASTER! - podniósł głos - nie pierdol
-Jeżeli się uda to mamy dwie drogi
-albo twój plan się powiedzie
-Albo będziemy mieli kolejna rewolucję
-....wiele ryzykujemy, wiesz?
-Przynajmniej coś w końcu zacznie się dziać. Mam już dość tego idealnego świata.
-jeżeli twój plan się powiedzie, będzie jeszcze bardziej idealny, aż do porzygu
-Nie. Jeżeli mój plan się powiedzie ten widoczny fałsz nada naszemu światu odcień prawdziwości
-....dziwny jesteś.
-Mówiłem, jestem debilem.