Trzy dni jak z bicza strzelił! Poważnie, nie wiem jak, ale bardzo szybko upłynął mi ten czas. Jak wiecie, nie jestem fanem konwentów. Moje wcześniejsze doświadczenia z takowymi były raczej nieprzyjemne. Od małych - gdzie właściwie nikogo nie było, że aż trudno nazwać je konwentami - po takie na jakich już nigdy więcej się nie pojawię - jak choćby zatłoczony Niucon. Możecie się przyczepić, że jestem wygodnicka, ale naprawdę nie lubię spać w sleep roomach. Nie wspominając o często ograniczonym dostępnie do pryszniców, zimnej wodzie w kranach, czy braku mydła albo nawet srajtaśmy.
Tak więc krytycznie podchodzę do samej idei konwentów. Bliskość Sabatu jednak przekonała mnie, bo "a czemu by nie". Nic nie tracę, mogę zyskać. No i nie pomyliłam się.
Dzień pierwszy - piątek 17 sierpnia
Na teren konwentu przyjechaliśmy późnym popołudniem ze względu na moją wcześniejszą wizytę u lekarza oraz konieczność zrobienia zakupów. Gdy już przyjechaliśmy, nie było żadnej kolejki do kas, więc właściwie od razu kupiliśmy bilety i mogliśmy wejść na halę.
Ludzi było sporo, naprawdę sporo. A mimo to, ze względu na przestronność wynajmowanej hali - nie czuło się tłoku. Rozmieszczenie też cudowne. Było miejsce do grania, do śpiewania, była strzelnica, miejsce ze sklepikami, wypożyczalnia gier i stoły gdzie można było pograć, do tego wielka sala, obok której były sleep roomy
To jeden z nich. Jak widzicie nie ma tłoku. Jest miejsce aby poszaleć, aby się pobawić i rozłożyć. Do tego ubikacje, Boże. Ubikacje, byłam w szoku. Ciepła woda, mydło w podajnikach, papier toaletowy i dostęp do pryszniców z ciepłą wodą. Tak więc w żadnym dniu całej zabawy nie czuć było tego charakterystycznego zapachu konwentowiczów.
Konwent miał do zaoferowania też możliwość grania. Zarówno na nowszym sprzęcie (jak chociażby Wiedźmin, Battlefeld 4, Drabon Ball FighertZ czy inne jakich nazw nie znam), na starszym (Pegazus oraz podłączone do niego dżojstiki z grami od klasycznego Mario przez Pac-Mana na bijatykach i strzelankach skończywszy) oraz na najstarszym. Była udostępniona najstarsza gra Pong z 1972 roku
Pierwszy dzień, spędziliśmy na ogarnianiu gdzie jest jaka sala. Trafiliśmy też na prelekcję Michała Rolskiego "Archeologia okiem archeologa". Wiecie, mnie zawsze ciągnie do tematów powiązanych z historią. Nos mnie jednak nie mylił. Prelekcja okazała się strzałem w dziesiątkę. Prowadzona przyjemnie, na temat i co rusz pan archeolog poruszał jakieś śmieszne anegdoty dotyczące swojego zawodu. Dla przykładu: opowiadał jak to znaleziono wielkie dzbany z miodem. Jak wiecie miód (ten prawdziwy) nie psuje się. Widząc wielkie dzbany z miodem, który ma kilka tysięcy lat, panowie archeologowie natychmiast doszli do wniosku, że kto im zabroni spróbować. No i pili i próbowali tego miodu, do czasu aż jednemu z nich nie trafił się włos. Wtedy to przypomnieli sobie o pewnym stosowanym zwyczaju albowiem jako że miód się nie psuje, działa podobnie jak formalina. Stosowano go do konserwacji zwłok. Jak się później okazało, zwłoki dzieci jakie znaleziono w owych dzbanach były tak dobrze zachowane, że można było bez problemu odczytać treść żołądka. Takich smaczków prelekcja była pełna. Dodać należy bardzo umiejętnie zrobioną prezentację, eksponaty jakie przyniósł ze sobą.
Tak więc dzień pierwszy można odhaczyć jako udany.
Dzień drugi - sobota 18 sierpnia
Tego dnia mieliśmy zaplanowanych znacznie więcej atrakcji. Po pierwsze, Aru polazł do Pilipiuka na jego prelekcje oraz po autograf. Ja i Samael w tym czasie rozwaliłyśmy się w Artystycznym Kręgu i sobie rysowałyśmy. To znaczy Samael rysowała, a ja udawałam, że umiem rysować. Powiem, że byłam zaskoczona tą atrakcją bo nie spotkałam się z nią nigdzie indziej. Autorom jak i samemu pomysłowi Kręgu będę chciała poświęcić osobną notkę.
Generalnie założenie Kręgu jest takie, że możesz poprosić o kartkę, usiąść i zacząć rysować. Wszystkie przybory są Ci zagwarantowane, ołówki, kredki oraz inne rzeczy - których nazw nie znam. Wiecie z jaką miłością podchodzę do artystów - rysowników. Sama mam dwie lewe ręce jeżeli chodzi o te sprawy i moje rysowanie no cóż.... Na poziomie dziecka z podstawówki. W Kręgu jednak akceptuje się każdego, możesz przyjść i walnąć zarówno Monę Lisę jak i trzy kreski na krzyż. Dodać do tego należy przesympatyczne dziewczyny (i chłopaka), którzy kibicowali i pomagali w rysowaniu. Serdeczność i uprzejmość od nich biła, tak że aż przychodzić się chciało!
Podeszliśmy też do Furry Zone. Puchate postacie chodziły po całym terenie konwentu, no i miały też miejsce gdzie można było dowiedzieć się jak tworzą maski i kostiumy oraz z nimi porozmawiać, czy też zrobić zwyczajne zdjęcie.
Nie jestem fanką Naruto, ale zaznaczę - jako, że jest to popularny tasiemiec, że mieli też wioskę przeznaczoną tylko i wyłącznie dla fanów tej serii. Ale wracając do tego co działo się dnia drugiego na konwencie.
Po tym jak sobie porysowaliśmy, z Samael udałyśmy się na prelekcję gorseciarki o gorsetach, Aru natomiast udał się do komiksiarni - miejsca z komiksami i mangami, gdzie można było usiąść i sobie je po prostu czytać.
Przemiła Karolina Rolska opowiadała o gorsetach. Nie była to historia gorsetów, bardziej - poradnik jak wybierać właściwy i czym się kierować. Nawet była zabawna sytuacja. Wiecie, dawniej kupiłam sobie cały jeden gorset. Rozmiary po zmierzeniu były okej, wyglądałam w nim seksownie, uniosło mi cyc i wyszczupliło talię i byłam naprawdę zadowolona. Okazało się jednak, że mam problemy z siadaniem oraz bardzo bolą mnie dolne żebra przez noszenie go. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie i zażenowanie samą sobą, kiedy pani wyciągnęła gorset - identyczny jaki ja posiadałam i określiła go mianem "potworka". Dowiedziałam się, że ten model jaki mam jest źle zrobiony, złe fiszbiny i ogólnie dziewczyny bardzo uskarżają się na to na co ja.
Późniejsza prelekcja była o demonach w kulturze Japonii, lecz wraz z Samael i Aru szybko się z niego zwinęliśmy, bo po prostu nie dało się tam wysiedzieć.
W czasie, kiedy obywał się konkurs Cosplay, a potem było spotkanie z grupą Darwin, my chodziliśmy po prelekcjach oraz po stoiskach. Ani konkurs mnie za bardzo nie kręcił - wszystkie miejsca zajęte, a ja za niska, aby cokolwiek zobaczyć - natomiast, żadne z nas nie jest fanami grupy Darwin. Tzn, dawne filmiki spoko, ale te jakie robią teraz... No mniejsza. Zdjęcie modliszki nie jest przypadkowe. Wiecie jak bardzo Samael nie lubi tych owadów (ich i koników polnych), gdy zobaczyła, że jest pani i pan z kramem pełnych wolno-biegających-człapiących się i zwisających modliszek, aż odskoczyła do tyłu. Pochwalam ją jednak oficjalnie, że przełamała swój strach i podeszła blisko. Dzięki niej macie to cudowne nagranie z moimi i Aru komentarzami w tle jak modliszka je obiad.
Następnie siedzieliśmy w grywalni grając sobie w bijatyki. To znaczy Samael kopała tyłek Aru. Jak? Gdy ten próbował rozpracować przeróżne kombinacje na padzie, Samael po prostu wciskała wszystkie guziki.
-Jak to zrobiłaś?
-Nie wiem! Ja nie wiem co ja robię!
Padało dość często.
Powiem, że było naprawdę zabawnie. było oglądanie jak się biją. Co dodatkowo? Ah tak, prawnie bym zapomniała. Pokaz szermierki! Chłopcy tak się ładnie tłukli szabelkami, że aż iskry leciały! Popatrzcie sami!
Co mnie jeszcze rozwaliło. Stolik, przesunięty na sam koniec sali, z napisem "Nie dostawiać krzeseł" oraz karteczką:
Zabawne, nie? :3 Po tym wszystkim, udaliśmy się razem z Samael i Aru na kolejne dwie prelekcje pana archeologa. Tym razem o sposobach walki ze złem - czyli by odegnać burzę trzeba wystawić łopatę od pieczenia chleba przed drzwi izby, sposobach pochówku wampirów ze zdjęciami (pokazał nam grób osoby uważanej za wampira pochowanej pod wielkimi głazami, dwa metry pod ziemią, z odciętą głową umieszczoną między nogami, związanymi rękami, odciętymi nogami od kolan w dół i położoną na brzuchu. Ah, ciekawa jestem co takiego musiał uczynić miejscowym, że bali się go nawet po śmierci~
Następna prelekcja była o seksie. Nie dziwi mnie to, że było najwięcej ludzi chętnych. Tłumy takie, że brakowało krzeseł, niektórzy siedzieli na ziemi, inni stali. Gadanie o chujach, sposobach seksu, gejozie, lesbijstwie i innych takich tam przez całą godzinę~ I to w historii~
Drugi dzień uważam za udany.
Dzień trzeci - niedziela 19 sierpnia
Wyruszyliśmy jeszcze wcześniej. Ostatni dzień imprezy, dołączyła do nas Kotu. Co prawda, nie było już ciekawych prelekcji, czy czegokolwiek, ale na spokojnie można było porysować w Kręgu.
Aru poszedł do komiksiarni, podczas kiedy ja, Samael i Kotu rysowałyśmy. To znaczy one rysowały. Ja... udawałam, że umiem. Ostatecznie Kotu zniechęciła się po jakimś czasie, dzieło Samael wygląda tak
Zaś moje... no cóż, jestem z siebie dumna.
Jakby ktoś nie wiedział, to Sans stojący nad rzeczką wpatrujący się w zachód słońca i wschód księżyca. Aż chce się powiedzieć
WIDZĘ BUZIĘ W TYM TĘCZU!
Ah bo o tym nie wspomniałam. Krąg organizował konkurs na mangowy rysunek. No i dla każdego kto w ogóle siedział i rysował były poczęstunki, pod postacią dwóch kredek, oraz naklejek!
Powiem, że naklejki są naprawdę dobre i genialne jak chodzi o grafikę :D Ale o Kręgu będę pisać (jak już powiedziałam wyżej) osobną notkę.
Resztę dnia w oczekiwaniu na chłopaka Kotu przesiedzieliśmy grając
Ogólne wrażenia
Muszę powiedzieć, że konwent bardzo mi się podobał i jest to miejsce, na które wybiorę się w przyszłym roku. Wszystko zgodnie z planem, nie było żadnych awarii, wszędzie panowała czystość, panie sprzątaczki co jakiś czas wymieniały kosze. Nie słyszałam, aby ktoś miał jakieś problemy z czymś no i przede wszystkim - przesympatyczni ludzie. Serdeczni, życzliwi, uprzejmi, no i z poczuciem humoru - co jest ważne!
Jakieś minusy?
Tak, dwa. Które nie zależą zasadniczo od organizatorów.
Konwent odbywa się na Targach Kielce. Nie jest to złe miejsce, bo przestronne. Lecz problem jest z dojazdami. W piątek jeszcze jak Cię mogę. W sobotę się jakoś dało radę. Ale w niedzielę mógłby być problem gdyby nie przyjechał po nas chłopak Kotu.
No i jeden minus jeszcze, jaki był tylko pierwszego dnia - to brak klimatyzacji. Całe szczęście w sobotę i niedzielę już była. Ale w piątek to można było jajko znieść w hali.
A więc... polecam, pozdrawiam i dziękuję za wspaniałą zabawę!