1 sierpnia 2017

Undertale: Północ w Idealnym Świecie - Rozdział IX [Midnight in a Perfect World - Chapter 9] - tłumaczenie PL [+18]

Autor okładki: Aonomi
Notka od tłumacza: Życie studenta nie jest łatwe i przyjemne, zwłaszcza jak się jest doktorantem. Całe szczęście, masz nowego kolegę, który z przyjemnością oderwie Cię od nudnych zajęć. Co więcej, jest to szkielet. 
Opowiadanie mające miejsce po prawdziwym pacyfistycznym zakończeniu gry. Sans x Czytelniczka. 
Rozdziały +18 będą oznaczone: 
Autor: LambKid
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI
Rozdział IX (obecnie czytany)

Nie rozchorowałaś się, ale musiałaś usiąść na podłodze przez kilka minut. Sans klęczał koło Ciebie gładząc Cię czule po głowie
-będziesz żyć? - nie musiałaś na niego spoglądać, by wiedzieć, że się szczerzy
-Chyba – jęknęłaś drżącym głosem. Chciał odpowiedzieć, ale przerwał mu telefon w kieszeni
-poczekaj – wstał (natychmiast zaczęło Ci brakować dotyku jego palców na włosach) i podszedł do okna odbierając połączenie – cześć bracie
-SANS, ZNOWU ZOSTAWIŁEŚ TELEFON W DOMU?
-nie, po prostu nie mogłem odebrać, byłem w bibliotece
-W BIBLIOTECE? - rozmówca wziął głębszy oddech – MÓJ BRAT PRACOWAŁ? TAK NAPRAWDĘ?
-możesz mi nie wierzyć – zaśmiał się. Papyrus, bo kto inny to mógł być, był głośny. Nie chciałaś podsłuchiwać, ale bez problemu słyszałaś każde słowo. Próbowałaś odwrócić swoją uwagę rozglądając się po ciemnym pokoju. Byliście w salonie. Nie zmienił się od ostatniej Twojej wizyty. Było ciemno, pewnie dlatego, że włącznik znajdował się przy drzwiach. Dlaczego po prostu nie przeniósł nas do jego sypialni? Zastanawiałaś się chichocząc. Popatrzyłaś na Sansa, stał niewzruszony przy oknie. Miał na twarzy delikatny uśmiech, jego rozmówca mówił głośno, śmiał się do słuchawki. Światła latarni wdzierające się przez okno zatrzymywało się na jego czaszce, trzymał ręce w kieszeni. Chciałaś go dotknąć. Myślałaś o tym, jak bardzo znowu chcesz go rozebrać, sprawić aby zabrakło mu tchu, aby się w Ciebie wtulił. Naprawdę się zastanawiałaś, dlaczego nie zabrał was od razu do łóżka. Może łatwiej mu było teleportować się do salonu. A może myślał, że w ten sposób będzie grzeczniej? A może po prostu nie zastanawiał się nad tym? Zachichotałaś zakrywając dłonią usta. Sans... Profesor Sans... Raaany. Jeszcze to do Ciebie nie docierało. No ale masz wyjaśnienie kilku spraw, jak chociażby to mieszkanie w miłej okolicy. Ale nadal nie wiedziałaś, dlaczego mieszkał z bratem jeszcze kilka miesięcy temu.
To dziwny koleś, nie lubi mówić wiele o sobie
Przypomniałaś sobie słowa Changa. Boże, to wydarzyło się tego samego dnia? Miałaś wrażenie, że to był dzień pełen wrażeń. Od czasu śniadania dużo myślałaś. Nie byłaś aż tak bardzo zaskoczona, co zawstydzona, właściwie chciało Ci się śmiać jak pomyślałaś o tej akcji z poduszką pierdziuszką.
-paps – powiedział Sans – mogę oddzwonić później? mam towarzystwo
-OH, CZY JESTEŚ Z TĄ SWOJĄ NOWĄ, LUDZKĄ PRZYJACIÓŁKĄ? CHCĘ JĄ POZNAĆ! - Sans się zaśmiał
-wiem, że chcesz, myślę, że ją polubisz, uwielbia suchary – Wyszczerzył się zerkając na Ciebie, wywróciłaś oczy i oboje, zarówno Ty jak i rozmówca, warknęliście gniewnie. Wszystkie zawroty zniknęły, podniosłaś się z podłogi i podeszłaś do Sansa.
-CÓŻ, ŻYCZĘ CI WIĘC MIŁEJ ZABAWY, MURG! NYEH HEH HEH! - Sans się wyszczerzył i rozłączył. Podskoczył kiedy wsunęłaś swoje palce pod jego koszulkę. Gdyby był człowiekiem, dotykałabyś teraz jego brzucha. Zamiast tego oplotłaś palce dookoła jego kręgosłupa, czule i delikatnie go pieszcząc.
-Na czym skończyliśmy?
-kłóciliśmy się? - oboje zaczęliście się śmiać.
-A potem? - przysunęłaś się bliżej. Czułaś jak Twoje kości biodrowe przylgnęły do jego, dotyk był dziwny biorąc pod uwagę dzielące was ubrania i skórę. Czule złapał Cię za ramiona i przesunął palce wzdłuż ręki zatrzymując je na łokciach.
-z tego co pamiętam, chciałaś chyba poprawić mi nastrój – szepnął. Zadrżał kiedy palcami chwyciłaś go za dwa kręgi w kręgosłupie. Palcami znaczyłaś długie linie wzdłuż jego kręgosłupa. Muskając powoli kości bliżej kości krzyżowej, delikatnie zadrżał w Twoim objęciu, opierając się o Ciebie z czułym warknięciem
-Podoba ci się? - zapytałaś z pożądaniem w głosie. Zaśmiał się lekko
-gdybyś zrobiła mi to w bibliotece to nhhh... - jego słowa zamieniły się w cichy szept kiedy dotarłaś do krzyża i zaczęłaś go pocierać palcami.
-Co byś mi wtedy zrobił – szepnęłaś w bok jego czaszki. Odsunął się lekko od Ciebie, tylko po to, aby się odwrócić i objąć ramionami. Wszystko zniknęło, czułaś właściwie nic, by po niecałej sekundzie otoczyło Cię coś miękkiego. To jego łóżko. - Jezu – wzięłaś wdech. Dziwnie się czułaś, ale bardziej z szoku niż z dyskomfortu
-kręci ci się w głowie?
-Nie było tak źle tym razem...
-aw, widzisz, przyzwyczajasz się – wyszczerzył się. Jego twarz była zaledwie o kilka cali od Twojej. Przyglądałaś się z uwagą w ciemność jego oczodołów. Niewielkie światełka były czymś niezwykłym, nie wytwarzały światła innego niż coś co można imitować jako źrenicę. Ciemność była przerażająca. Na swój sposób jednocześnie straszna i piękna. Przysunęłaś się bliżej aby pocałować go w usta. Jęknął nisko i przylgnął do Ciebie wsuwając powoli ręce pod koszulkę. Czułaś jego zimne palce na swojej drżącej skórze. Przysunęłaś się. Lubiłaś, kiedy Cię tulił, choć nie należało to do najprzyjemniejszych doznań. Zaczął podciągać Twoją koszulkę, powoli, zerkając z niemym pytaniem o pozwolenie. Zadowolona z tego, że bierze na siebie choć odrobinę inicjatywy pomogłaś mu ściągnąć ją przez głowę i chwilę potem pozbyłaś się stanika. Zaczął sunąć po Twoim ciele palcami, po piersiach, talii i boku. Musiał czuć przez skórę Twoją klatkę piersiową. Zastanawiałaś się jakie to dla niego uczucie.
-Powiedział „mrug” na głos – przypomniałaś sobie nagle głos jego brata z komórki
-co...? oh, papyrus? - zaśmiał się wywracając lekko oczami – tak, jest super, prawda?
-Widziałam go na kampusie
-widziałaś? - zatrzymał ręce skupiony na rozmowie
-Obu was. Szliście razem
-mogłaś się przywitać
-Cóż... - zaśmiałaś się niemrawo. To właśnie w taki sposób odkryłaś kim naprawdę jest. Przypominając sobie poranek, znowu zaczynałaś się czuć lekko zdenerwowana. Sans wyglądał nie patrzeć na własną reputację, jaką może mu przysporzyć ten związek. Jesteś pewna, że w niedługim czasie będziesz się z tego wszystkiego śmiać... Ostatecznie skończyłaś leząc na plecach, zaś Sans był nad Twoją klatką piersiową, obejmując rękami Twoje ramiona. Nawet mimo zdenerwowania chciwie pragnęłaś jego bliskości.
-więc poznałaś changa, co? - zapytał z twarzą między Twoimi piersiami. W jego głosie było coś miłego, co zaczynałaś rozpoznawać – to dobry dzieciak... uh... chłopak – poprawił się szybko.
-Opowiedział mi historię z poduszką pierdziuszką
-którą? - chichotał
-Boże – śmiałaś się – Jestem zdziwiona, że mi tego numeru nie wyciąłeś
-cóż, czekałem na kolejną randkę – Pajac, pomyślałaś uśmiechając się. Przystawiłaś usta powoli do czubka jego czaszki. A potem jeszcze raz w inne miejsce. I znowu w inne. - to nie jest sprawiedliwe – narzekał, ale brzmiał na zadowolonego. Widziałaś, jak się lekko rumieni.
-Jako jedyna osoba w tym związku z ustami, to ja tutaj całuje
-Czyżby? - rzucił tajemniczo. Podciągnął się i przystawił zęby do Twojego karku, a potem, ku Twojemu zdziwieniu, otworzył szeroko usta. Jego zęby delikatnie zacisnęły się na Twoim gardle. Dotyk był delikatny, czuły, troskliwy, pomijając kilka ostrzejszych miejsc na jego zębach. Nie byłaś na to przygotowana. Świadomość tego, że trzymał swoje szczęki na Twojej szyi oraz mocno wbijał palce w ramiona sprawiła, że Twoje serce zaczęło mocniej bić. - Sans – jęknęłaś niepewnie. Szybko się oddalił
-prze.... nie powinienem...
-Nie, nie nie – przerwałaś mu szybko – Ja nie... - Chwyciłaś go, aby nie oddalał się od Twojego ramienia, tuląc go do siebie, tak abyś mogła spojrzeć na niego w trakcie mówienia – Nie chciałam cię powstrzymać.. - po chwili ciszy zaczął się śmiać.
-rany, podoba ci się to
-Nie wiń mnie – mruknęłaś sarkastycznie
-chcesz jeszcze raz?
-Tak... - jego palce przesunęły się na Twój bok, otworzył usta, zimny oddech łaskotał Cię w szyję. Teraz wiedząc co się stanie, prawie się denerwowałaś. - Będziemy potrzebować jakiegoś hasła bezpieczeństwa, czy coś? - prychnął
-uh, tak, może „przestań”?
-Dobra – zaśmiałaś się – Przepraszam, przeze mnie to staje się dziwne
-...nie zrobię ci krzywdy, filologio
-Wiesz.. - czułaś jak się rumienisz – Możesz zrobić mi... małą... krzywdę – znowu prychnął
-zachowaj te zboczenia na później, dobra? - śmiałaś się kiedy znowu Cię ugryzł tym razem bliżej ramienia. Nadal powoli, ostrożnie, lecz znacznie silniej. Nacisk jego zębów na Twojej skórze utrzymał się między neutralnym a odczuwalnym, jeszcze trochę a zacznie boleć. Powoli, powoli, gryzł mocniej, sprawiając, że zaczynałaś czuć ból. Nie mogłaś powstrzymać lekkiego wiercenia się pod nim. Jego palce zacisnęły się na Twoich bokach. 
Wsunęłaś swoje kolano między jego nogi i przywarłaś swoją kobiecością do jego kości udowej. Zaśmiał się krótko w Twoją skórę, następnie zaczęłaś pocierać się o niego przez jego spodnie. Warknął, puścił Cię i przystawił zimne czoło do ramienia. Objęłaś go ramionami zarzucając mu ręce na tył czaszki i mocno do siebie przyciągając w czasie jak przesuwałaś kroczem po jego nodze. W odpowiedzi poruszył biodrami tak, aby jego biodra były bliżej Twoich. Zaczął oddychać nierówno i krótko. Wsunął palce pod materiał spodni, drażniąc magiczny guziczek i płatki przez bieliznę. Czułaś jak serce mocniej Ci bije. Zabrałaś jego dłoń tylko po to by rozpiąć spodnie i ściągnąć je w czasie kiedy on pozbywał się bluzy. Potem pchnęłaś go delikatnie na plecy aby ściągnąć jego spodnie, by usiąść okrakiem na jego miednicy... lecz zatrzymałaś się przed podjęciem tej decyzji.
-mam coś dla ciebie – rzucił kiedy Ty myślałaś
-Co takiego? - wypełzł spod Ciebie i usiadł opierając się o zagłówek. Patrzyliście się na siebie przez chwilę, byłaś zaciekawiona, potem uciekł wzrokiem.
-uh, dobra, daj mi chwilę – zastanawiając się co się będzie dalej działo, wzrokiem pobłądziłaś na jego miednicę. Kość, jak zawsze, blado biała w świetle księżyca, aż miałaś ochotę dotknąć ją palcami. Lecz nagle dookoła niej powietrze zaczęło gęstnieć. Układać się w kształt sterczącej erekcji, ostatecznie przed sobą miałaś... grubego, niebieskiego kutasa. Zareagowałaś najgorzej jak się dało. Zaczęłaś się śmiać -łał, jesteś chamska – zarzuciłaś mu ręce na ramiona i przystawiłaś twarz do jego kościstego ramienia szczerząc się boleśnie. Czułaś się okropnie z tego, że się śmiejesz, ale nie umiałaś przestać
-Przepraszam! Ale hehe, śmieję się haha bo mi się podoba – I tak było. Naprawdę nie przeszkadzało Ci, że do tej pory wsadzał w Ciebie jedynie swoje palce, ale musisz przyznać, że świadomość pieprzenia się z nim jak należy była zadowalająca. Lecz... to takie głupie... szkielet z kutasem... sama myśl o tym sprawiła, że zalała Cię kolejna salwa śmiechu. Dosłownie czułaś, jak Sans wywraca oczami.
-ta, akurat – położył rękę na Twoich plecach, lecz potem się nie ruszy. Zerknęłaś na jego miednicę i spostrzegłaś, że kutas zniknął. Po prostu delikatnie wyparował w powietrzu. Przystawiłaś pięść do ust, musiałaś się pozbierać do kupy nim naprawdę zranisz jego uczucia.
-Proszę, daj go spowrotem – szepnęłaś z trudem powstrzymując śmiech. Zerknął na Ciebie z ukosa
-wiesz... będziesz musiała mnie o niego błagać – To uczciwe. Przystawiłaś policzek do jego szepcząc mu w czaszkę
-Proszę... profesorze?
-dobra... co....?
-Byłam takim dobrym uczniem – droczyłaś się sunąc palcem wzdłuż jego kręgosłupa
-dobra, dobra, dość – rzucił śmiejąc się, lecz wyraźnie czuł się niezręcznie. Musisz przyznać, że tego rodzaju fantazje nawet Ci się podobały. Chciałaś odpowiedzieć, ale zasłonił dłonią Twoje usta szczerząc się – co mówiłem o zboczeniach?
-Już przestaję – zachichotałaś, zabrał rękę. Czułaś pod swoimi palcami członka, który sam pojawił się pod Twoimi palcami. Doznanie było dziwne, nie nieprzyjemne. Popatrzyłaś na niego, w gruncie rzeczy był całkiem ... ładnym okazem... pomijając fakt, że był niebieski. I świecący. Przypominał ci trochę włócznie, którą zmaterializowała Undyne pod stołem w barze. Zachowałaś te myśli dla siebie. Nie chciałaś zawstydzić Sansa jeszcze bardziej, albo co gorsza, aby zamienił całą tę sytuację w jakiś głupi żart. Zachichotałaś – Jak wiele porno musiałeś obejrzeć, aby to zrobić?
-to nie tak, że poszukiwania były trudne – zaśmiał się – ludzie mają dziwną obsesję na punkcie chujów – wywróciłaś oczami jednocześnie rozbawiona i zirytowana.
-No co ty nie powiesz – odsunęłaś się i złapałaś go u nasady, w obawie, że znowu zniknie. Zadrżał. Zdałaś sobie sprawę, że musi czuć przez to coś. Jak to w ogóle działa? W książkach jakie Ci pożyczył była wzmianka, że potworze ciała są zrobione w większości z magii. Może to jest wyjaśnienie. Delikatnie zaczęłaś go pompować. Był naprawdę realny, ciepły, w dotyku prawie jak skóra pod Twoimi palcami.
-wygląda na to, że działa – sunęłaś zaciśniętą dłonią od dołu do góry kilka razy, przyłożyłaś kciuk na główce sprawiając, że wciągnął gwałtowniej powietrze przez usta i zacisnął palce na Twoim ramieniu. Był wrażliwy. Szczerzyłaś się szeroko. Położyłaś się na plecach aby w końcu pozbyć się bielizny. Jak się nad tym zastanowić, to na swój sposób zabierzesz mu dziewictwo. Zaczęłaś się tym faktem stresować. Może przesadzasz, ale chciałaś aby miał dobre wspomnienia z tego razu.
-Więc... jaką pozycję chcesz?
-p... uh.. - chyba spodziewał się innego pytania. Jego oczy zajaśniały w ciemnościach kiedy patrzył na Twoje nagie ciało – ta będzie dobra – uśmiechając się szczerze poklepałaś się kilka razy po udzie w zapraszającym geście. Przez chwilę się nie ruszał, patrzył tylko na Ciebie, potem usadowił się między Twoimi nogami. Chwycił Cię za biodra i podniósł je, czułaś pustą przestrzeń na brzuchu w miejscu gdzie miał kręgosłup. Potem, przystawił swojego członka do Twojego wejścia
-Ale delikatny...
-pewnie znowu mogę cię zadrapać albo otrzeć – wyglądał na smutnego tym faktem. Pewnie tak, czułaś jego kości na sobie, co ostrzejsze krawędzie drażniły nie tylko wewnętrzną część Twoich ud, ale i żebra, drażniły Twoje piersi. Zacisnęłaś delikatnie nogi na jego plecach czując kręgosłup wbijający się delikatnie w ciało. Od Twojego ostatniego razu minęło sporo czasu, więc nic dziwnego, że kiedy wślizgnął się w Ciebie syknęłaś wstrzymując oddech – boli? - szepnął cicho
-Minęło trochę czasu... daj mi chwilę – Ale wstyd! Nie ruszał się, kiedy Ty się rozluźniałaś. Patrzyliście się na chwilę a potem on uśmiechnął się głupio.
-opowiedzieć ci kawał?
-Nie?! - walczyłaś ze śmiechem, oboje ostatecznie rechotaliście – Jakiś seksowny kawał?
-nie, wiesz, jakiś w tylu puk puk czy coś
-Idealny początek na świntuszenie – śmiech sprawił że zacisnęłaś się jeszcze mocniej na nim, aż warknął w odpowiedzi nieco opuszczając się na Twoje ciało
-jesteś taka.... dobra – jęknął
-To ten kawał? - popatrzył na Ciebie z otwartymi ustami, a potem znowu śmiał się zachrypniętym głosem. Czułaś jak jego żebra drażnią Twoją skórę. Uwielbiałaś jego śmiech. Objęłaś go ramionami na wysokości karku. Kurwa, dlaczego to wszystko jest takie romantyczne? - Możesz się już ruszać – ale po chwili dodałaś – I nie żartuj! Bo inaczej nigdy nie zaczniemy!
-niczego nie obiecuję – poruszyłaś biodrami, nogami jednocześnie przyciągając go bliżej – dobrze – zaśmiał się drżącym głosem – rozumiem – zachichotałaś a wtedy zaczął się poruszać, powoli. Szybko złapał jedno tempo. Już się nie śmiał. Zamknął oczy. Na twarzy malowała się czysta koncentracja. Palce wbił w biodra rżnąc Cię szybko i stanowczo. Nom. Zdecydowanie będziesz miała zadrapania i obtarcia. Czułaś jak jego biodra uderzają w Twoje uda, zaś kręgosłup drażni wrażliwą skórę. Lecz uczucie wypełnienia przez niego, doznanie jak pchał w Ciebie swojego kutasa coraz mocniej i silniej z każdym kolejnym razem, było wspaniałe. Widziałaś, jak mu dobrze obserwując jego minę, to pragnienie, to rozmiłowanie, to pożądanie, to jak łapał powietrze by je na chwilę w sobie zatrzymać, a później powoli wypuszczał. Jęczałaś dla niego, zaś on niskim, charczącym głosem szeptał Twoje. Kiedy zaczynałaś czuć, ze dochodzisz, zwolnił i po kilku niepewnych pchnięciach zatrzymał się. - kurwa – dyszał pół śmiejąc się, przystawił czoło do Twojego ramienia. Drżał, łapał głośno powietrze. Przystawiłaś dłoń do tyłu jego czaszki chcąc go lekko pogłaskać. Jasna cholera. To pot? Nie powinnaś być raczej zaskoczona. Ale jakim sposobem poci się szkielet bez skóry i mięśni? Po co się poci?
-Masz chyba złą kondycję
-ty wiesz ile to pracy? - mruknął. Zachichotałaś. Nie mogłaś nic na to poradzić, czułaś, że się rozkręcasz
-Wyszedłeś z formy Sans
-a jak myślisz, dlaczego nauczyłem się teleportacji?- głośno zaczęłaś się śmiać. Mruknął w Twoje ramie zadowolony z reakcji – masz uroczy śmiech – mruknął
-Ej! - krzyknęłaś zawstydzona i zadowolona nie wiedząc co odpowiedzieć. Nadal łapał oddech, widziałaś jak poruszały się jego żebra, rosły i malały. To było fascynujące. - Chcesz przestać?
-kurwa nie – zaśmiał się – jest mi za dobrze
-To może ja teraz...?
-uh, dobra – Przekręciłaś go na plecy i usiadłaś okrakiem na jego miednicy, dłonie kładąc na żebrach. Oboje zadrżeliście kiedy nadziałaś się na jego kutasa. - o kurwa.. - jęknął łapiąc Cię za biodra, przyglądał Ci się spod na wpół przymkniętych oczu.
-Jakie to uczucie? - zapytałaś patrząc na niego – Wiem, że to magia, ale jakie to uczucie?
-w pytaniu masz zawartą odpowiedź, to magia, większa część mnie to magia – mówiąc to zaczął palcami kreślić kółka na Twojej skórze – magia to emocje, umysł, tego typu rzeczy, jest mi świetnie, jeżeli też tego chcesz
-Chcę – mruknęłaś
-to już wiem – wiedziałaś, że kolejną odpowiedzią będzie „nie” ale i tak musiałaś rzucić to pytanie, bo było na swój sposób zabawne
-Nie zaciążę przez ciebie, prawda? - zaczął się cicho śmiać i szczerzyć. Czułaś jak oddycha pod Twoimi rękami.
-nie wytrysnę w ciebie żadnych genetycznym materiałem, jeżeli o to pytasz
-A masz jakiś genetyczny materiał? - rozmawiać tak możecie całą noc, a nie skończyliście jeszcze jednego. Czułaś, jak te niedokończone sprawy zadrżały w Tobie.
-cóż.... „genetyczny” to złe słowo, dziedziczymy cechy niektóre po naszych rodzinach, ale w inny sposób niż w przypadku ludzi, jak wiele wiesz o...
-Dobrze profesorze! - przerwałaś mu – Możesz mi to opowiedzieć do poduszki? - byłaś zaskoczona kiedy popatrzył na Ciebie wyraźnie zirytowany
-będziesz tak do mnie mówić przez całą noc? - Ojej, samo nazwanie go „profesorem” go drażni. Nie chciałaś tego zrobić. No... nie tak do końca. Zmarszczyłaś brwi.
-To ty mówiłeś, że czasem łatwiej jest się z czymś pogodzić, kiedy zaczynasz z tego żartować – zaśmiał się krótko
-powiedziałem tak?
-Tak – nadal się śmiał
-brzmi jakbym to ja powiedział, jeden pełen chujowych porad
-Dobra, cwaniaczu – poruszyłaś się na nim – Nadal nie daje mi to spokoju, odkryłam twój sekret jakieś pięć godzin temu.
-to naprawdę dziwniejsze niż fakt, że jestem potworem?
-No... - rzuciłaś bez pomyślunku. Choć nie byłaś pewna, czy jest to do końca prawda. Ale.. to chyba prawidłowa odpowiedź. Sans przyglądał się przez chwilę Twojej twarzy, by następnie potrząsnąć głową i uśmiechnąć się. 
-dziwak – delikatnie i zaborczo. Położyłaś ręce na jego twarzy i pochyliłaś się by zacząć powoli całować go w zęby. Twoje piersi naciskały na gładką powierzchnię jego klatki piersiowej, jedna z jego dłoni powoli sunęła po Twoich plecach, zatrzymując się na łopatce przyciągając bliżej. Czułaś jak zimne jest całe jego ciało, widziałaś, jak na jego kościach policzkowych pojawił się niewielki rumieniec. Nie przestawałaś go całować, kiedy zaczęłaś poruszać się biodrami, powoli, w górę i na dół. W końcu musiałaś oderwać swoje wargi przytulając twarz do kości jego karku. Brał głębokie wdechy, wbijając palce w Twoje ciało. Jedną zimną dłonią w końcu zawędrował do skóry głowy i wziąwszy w garść je zacisnął i pociągnął boleśnie, sprawiając, że zajęczałaś. Przylgnęłaś do niego jeszcze bardziej chcąc, dotykać jego ciała całą sobą, aby poczuł jak gorąca jesteś. Z każdym pchnięciem ocierałaś łechtaczką o twardą powierzchnię jego miednicy* czując rozkosz rozlewającą się zarówno po Twoim jak i po jego ciele. Tak dobrze było mieć go przy sobie. 
Myślałaś o tym co mówił o magii, o tym jak niski był jego głos, o tym jak uwielbiałaś słuchać jego śmiechu i jak bardzo chciałaś, aby było mu dobrze. Nie wiesz czy to za sprawą tych myśli, czy całokształtu, lecz czułaś się spełniona. Zaczynał odpowiadać, delikatnie poruszając biodrami by spotkać się i dostosować do Twoich ruchów. Szeptał drżącym, zachrypiałym głosem, jak się dobrze czuje, jaka jesteś wspaniała, jak świetnie Ci idzie. Z jedną ręką, którą przesunęłaś na materac przenosząc na nią ciężar swojego ciała, drugą swobodnie wsunęłaś we wnętrze jego klatki piersiowej, aby podrażnić jego kręgosłup. Warknął głośno przytulając twarz do Twojego ramienia, przyciągając Cię bliżej siebie. Twoje ruchy zrobiły się krótkie i szybkie, tak samo jak jego jęki. Oboje byliście coraz bliżej. Jęczał, spragniony Twojego dotyku, otworzył usta i przycisnął zęby do Twojej skóry, a kiedy wsunęłaś palce między jego żebra i ścisnęłaś je, zacisnął zęby na Twoim ramieniu. Nie tak delikatnie i czule jak wcześniej. Bolało, syknęłaś zaskoczona mieszanką doznań. Poczułaś, jak zadrżał przestraszony i chciał się odsunąć, ale Twoja ręka zatrzymana na jego czaszce powstrzymała go.
-Jeszcze, jeszcze, jeszcze – jęczałaś, nie ruszał się przez chwilę, by następnie znowu się w Ciebie wgryźć, mocniej niż wcześniej. Kiedy krzyknęłaś, on warknął słabo. Nie trzymał palców w Twoich włosach, otoczył ręce dookoła Twoich pleców, dotykając czule i pieszczotliwie, tak jakby starał się rozłożyć ból na całe Twoje ciało. Dźwięki i obrazy zniknęły, mogłaś już tylko czuć. Rozkosz i ból, mocniejsze pchnięcia przepełnione głodem i pragnieniem, ostre zęby, czułe pieszczoty. Miałaś wrażenie, że jego szczeki się zacieśniają z każdym kolejnym pchnięciem. Czułaś jak cicho jęczał coraz niżej i niżej, w odpowiedzi robiłaś to samo czując jak buduje się w Tobie orgazm. Kiedy w końcu jego zęby przebiły się przez Twoją skórę doszłaś mocno zaciskając się dookoła niego, sztywniejąc, tracąc oddech. Czułaś, jak drżał w Tobie kiedy chwilę po Tobie osiągnął spełnienie. Jego uścisk zmalał, powoli wypuścił Cię ze swoich objęć dysząc głęboko. Zeszłaś z niego i usiadłaś obok, ręce Ci drżały, w głowie szumiało, szczerzyłaś się od ucha do ucha. I on się uśmiechał, słabo lecz wyraźnie zadowolony. Jego spojrzenie było czułe, może nieco zamglone od przyjemności, miał też krew na zębach. Patrzyliście na siebie łapiąc powietrze. Nadal się uśmiechał kiedy przeniósł spojrzenie na Twoje ramię
-dobra – powiedział w końcu przechylając się przez łóżko i dłonią zaczął szukać swojej koszulki na podłodze – bardzo krwawisz
-Naprawdę? - byłaś zaskoczona chcąc zerknąć na ranę by oszacować jej wielkość
-a no – Jasne, widziałaś stróżki krwi cieknące po Twojej piersi od ugryzienia. Było ono troszeczkę straszniejsze, niż się spodziewałaś. Sans usiadł naprzeciwko i powoli czule przystawił materiał swojej koszulki do Twojego ramienia. Jego ręce były jednak zbyt małe aby ucisnąć całą ranę. Szybko zdał sobie z tego sprawę i łapiąc Cię za nadgarstek, położył Twoją rękę do materiału na ranie, a potem na niej swoją dłoń.
-Twoja koszulka.... - chciałaś się sprzeciwić
-stara – rzucił jakby nigdy nic. Po chwili powiedziałaś
-Nie wiem czy to higieniczne – otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale potem je zamknął. Wpatrywał się w przestrzeń z wyraźnym skupieniem. Lubiłaś ten wyraz jego twarzy, jakby myślał intensywnie i z uwagą, próbując rozwiązać tajemnice wszechświata. To było dziwnie seksowne. Po chwili zaczął się śmiać.
-dobra, na to nie byliśmy przygotowani – zeskoczył z łóżka pochylając się by podnieść spodnie z podłogi i założyć je na siebie
-Gdzie idziesz?
-do apteki – popatrzył na Ciebie – mam krew na twarzy?
-Masz
-zetrzeć ją czy zostawić? - kiedy chciałaś zabrać koszulkę z ramienia pochylił się i rzucił w Ciebie innym łachem – weź to
-Ale to twoja bluza!
-chcesz się wykrwawić? - rzucił ciągle się śmiejąc – wypierze się potem. Widziałaś, jak często miał ją na sobie, praktycznie zawsze jak się z Tobą widywał, najwyraźniej też nie przywiązywał większej uwago do ubrań, więc nie byłaś pewna, czy przykładanie tego do rany będzie bezpieczne. Ostatecznie rękawem wytarłaś mu swoją krew z zębów. - dobra, będę za chwilę – zarzucił na siebie golf jaki znalazł na podłodze i zniknął. Zamrugałaś kilka razy. Wiedziałaś, że to umie, oczywiście, ale do teraz nie widziałaś jak znikał i chwilę Ci zajęło, nim zdałaś sobie sprawę, że to co widzisz dzieje się naprawdę. Nie było go, a ty siedziałaś sama. Nadal czułaś resztki orgazmu w ciele i sennie patrzyłaś w ciemny pokój. Pomagało to w złagodzeniu bólu ramienia. Nadal miałaś w rękach bluzę Sansa. Czując się jak mały zboczeniec przystawiłaś ją do twarzy i powąchałaś. Papierosy. Zachichotałaś do siebie zadowolona. W głowie odtwarzałaś to co się wydarzyło tego wieczora chcąc mocno go przytulić. Podskoczyłaś nagle zaskoczona, że był już przy łóżku. Trzymał siatkę z apteki w ręki. - dobra – usiadł na materacu – masz – mówiąc to z wielkim uśmiechem na twarzy wysypał zawartość torebki na łóżko.
-Skąd wiedziałeś co wziąć?
-powiedziałem sprzedawcy, że ugryzłem swoją dziewczynę – mówił to z poważną miną – i zapytałem się czego będę potrzebował – Dziewczynę, powtórzyłaś w głowie zaskoczona, z jaką normalnością powiedział to słowo. Miło Ci się zrobiło.
-I jak zareagował?
-nie uwierzył mi – zachichotał – trzeba powstrzymać krwotok – chciałaś rzucić okiem na rzeczy jakie ze sobą przyniósł, ale nie umiałaś powstrzymać się od myślenia jak do twarzy mu w golfie, kiedy kręgi kręgosłupa wychodzą z kołnierzyka. Twoja rana może poczekać jeszcze chwilę. Pochyliłaś się aby przystawić usta do jego zębów. W odpowiedzi przestał grzebać między opakowaniami i oddał się uczuciu. Nie mógł oddać pocałunku, lecz jego ręka powędrowała do Twojej twarzy, zaś zimne, twarde palce wsunęły się we włosy – ty... - rzucił zamykając oczy – będziesz chciała to powtórzyć... kiedyś? - Niepewność i napięcie w jego głosie sprawiły, że wprost się rozpływałaś. Oczywiście, że chciałaś. Mogłabyś to zrobić tu i teraz, ale nie chcesz niczego zabrudzić krwią.
-Tak – szepnęłaś. Westchnął z ulgą
-trzeba opatrzyć ranę, co nie?
-Raczej – zachichotał słysząc sarkazm w Twoim głosie. Koszulka nie przesiąkła, ale sam widok krwi na niej sprawił, że zrobiło Ci się trochę słabo. Przyglądałaś się, jak Sans siada obok rannego ramienia. - Jak to wygląda? - Mógł dostrzec ranę lepiej niż Ty przez to, że została zrobiona w niewygodnym miejscu. Wyciągnął z kieszeni telefon i włączył latarkę, aby lepiej się przyjrzeć.
-nie krwawi już tak bardzo, nie chciałem ugryźć cię aż tak mocno – rzucił, po czym dodał ciszej – ale jakoś nie jest mi przykro – prychnęłaś
-Mnie też – wyszczerzył się podnosząc nasączoną wodą utlenioną gazę
-uważaj – nie żartował. Kiedy przystawił materiał do rany zaczęło piec jak sam skurwysyn. Syczałaś łapiąc głębokie wdechy, przystawiając swoją twarz do ramienia, czułaś jak Sans próbował Cię uspokoić głaskaniem po plecach. - niańczyłem dzieciaka znajomej – rzucił nagle – jak każde dziecko lubi biegać, wspinać się i skakać... stąd wiem co robić – zdałaś sobie sprawę, że odpowiada na pytanie jakie zadałaś mu wcześniej, skąd wiedział co ma kupić.
-Ludzka znajoma?
-potworza znajoma, ludzie dziecko – O, a to ciekawe, międzygatunkowe adopcje są niezwykle rzadkie, z tego co się orientujesz – wiesz, że możesz wybielić zęby tym czymś? - mówił machając butelką wody utlenionej – kości też.
-Boże, to działa też na ciebie? - zaśmiałaś się – Czy to są w ogóle kości? - położyłaś palce na jego obojczyku. Wyglądały na prawdziwe, ale jego kutas też, a on po prostu zniknął w Tobie po tym jak doszedł. Przesunęłaś palcami wzdłuż kręgów jego szyi. Normalnie, zwyczajnie, czule. Lecz ból na ramieniu sprawił, że przestałaś. On w tym czasie przygotował resztę opatrunku.
-skoro wygląda i pachnie jak kość.. - rzucił niedbale przystawiając świeżą gazę do rany. Byłaś mu wdzięczna, że w ogóle zajął się opatrywaniem Ciebie, gdybyś miała się tym zająć sama byłoby jeszcze gorzej no i mogłabyś dodatkowo uszkodzić ranę. - dobrze, wyglądasz jak nowa – brzmiał na dumnego z siebie – no.. prawie – przechyliłaś głowę, aby zobaczyć opatrunek. Nie był niedbały, jak się tego spodziewałaś. Plastry przytrzymywały gazę w miejscu, skóra mogła oddychać. Choć nadal miałaś brudny bok od krwi.
-Powinnam ... to zmyć?
-nie, zostaw, jutro się to ogarnie
-Dobra... to twoje posłanie – czułaś jak robisz się senna więc w odpowiedzi bez zmartwienia po prostu położyłaś się obok niego. Choć, to był zły pomysł. Zasyczałaś przypominając sobie, że właściwie nadal jesteś ranna. -Ałłłł – i jak na złość, Sans zachichotał. Skończył robić porządki na posłaniu po prostu odrzucając siatkę z lekami na bok, zamiast tego podał Ci małego cukierka którego trzymał w rękach i na Twoich oczach rozpakował. Z fascynacją patrzyłaś jak jego kości pracują z papierkiem
-zjedz – zmarszczyłaś brwi
-A ile to ma lat? - zachichotał
-zaufaj mi – wsadziłaś cukierek do ust. Rozpuszczał się szybciej niż przypuszczałaś, pozostawiając po sobie dziwny posmak. Cmoknęłaś kładąc głowę przy jego ramieniu i jak tylko wsunął palce w Twoje włosy, cukierek całkowicie się rozpłynął. Efekt był natychmiastowy. Rwący ból z ramienia zniknął, czułaś tylko przyjemne i kojące mrowienie.
-Jasna cholera...
-działa?
-Ta... To jakieś potworze leki?
-nie – zaśmiał się – nie mamy leków, jeżeli jesteśmy chorzy jemy, albo używamy leczniczej magii, ale do dupy jestem z magią lecznicą, więc...
-Czy czarowanie jest fajne?
-chyba... normalne – wyszczerzył się po chwili zastanowienia – czy sikanie jest fajne?
-Niespecjalnie – zaśmiałaś się – Zrezygnowałabym z tego gdyby się dało, ze spania też
-co? spanie jest świetne
-Tylko dlatego, że konieczne – Teraz, kiedy nie bolało Cię już ramie mogłaś się przekręcić i położyć rękę na klatce piersiowej Sansa, zatrzymując dłoń na jego policzku. Wtulił się w Twój dotyk. Kciukiem zaczęłaś kreślić kółka pod jego oczodołem. - Zamykasz oczy kiedy śpisz, ale nie mrugasz, prawda? Nigdy nie widziałam, abyś to robił
-nie, ludzie mrugają aby ich oczy były czyste i nawilżone, ja nie muszę
-Mogę wsadzić palec w twój oczodół? - miałaś nadzieję, że mu to nie przeszkadza. Zaśmiał się głośno
-jasne, obsłuż się – Oh. Myślałaś, że odmówi
-Będzie bolało?
-gorzej było kiedy wsadziłaś mi palec między spojenie kości – To bolało trochę, was oboje. Uczucie w każdym razie nie było miłe. Widział jak się wahasz, a potem ostrożnie, powoli wsuwasz kciuk w jego oczodół. Ten zaczął znikać w ciemnościach jego czaszki. W środku było zimno, zimniej niż myślałaś, że powinno być. Jego spojrzenie badało reakcję Twojej twarzy. Choć źrenica znajdowała się daleko od kciuka. Zastanawiałaś się, czy dzieje się tak dlatego, że chce po prostu na Ciebie patrzeć, czy raczej nie pozwala dotknąć swojego światełka. Pomijając lodowaty chłód i bezdenną ciemność, uczucie było całkiem normalne. To tylko kość. Jak cały on.
-Czy to dziwne uczucie?
-a no, porównywalne pewnie z tym, jakby ktoś dotykał wnętrze twojej szczęki – Po minucie błądzenia palcem i wysunęłaś go i zaczęłaś mu się przyglądać. Nic się nie zmieniło. Zapewne Sans nie pozwoliłby Ci zrobić czegoś, co mogłoby Cię zranić – czy teraz ja mogę dotknąć twojego oka? - drażnił się
-Tylko jeżeli chcesz mnie oślepić – rzuciłaś szczerze rozbawiona – Jeżeli będziesz ostrożny pozwolę ci dotknąć mojej powieki
-o raaany, może rano – nie wiesz, czy odmówił dlatego, że nie chciał Cię zranić, czy po prostu nie spodobał mu się pomysł, ale jego reakcja Cię rozbawiła, jego też, bo śmialiście się razem. Rozmawialiście ze sobą jeszcze przez dłuższy czas, a przynajmniej tak Ci się wydaje, bo usnęłaś czując jego uśmiech przy swoim czole. 
________
* - generalnie w tym miejscu chodziło o część miednicy zwaną "spojeniem łonowym" lecz nazwa brzmi ... dziwacznie, dlatego nie wgłębiałam się w szczególną terminologię anatomii tegoż miejsca. (klik)
Share:

Undertale: Przygody Papytusa Wspaniałego - Jestem Sans i Papytus - Jak Papytus odkrył swe przeznaczenie. - Rydzia

Autor: Rydzia

Przygody Papytusa Wspaniałego
Jestem Sans i Papytus
Jak Papytus odkrył swe przeznaczenie.

- Hej, Pap? - weszła do mieszkania pukając oczywiście uprzednio. Nikt jej nie odpowiedział. Pusto? Salon nic, sypialnia nic, kuchnia… pojedynczy kubek kawy, a raczej po kawie. Leżał przewrócony na stoliku a ciecz zdążyła już weżreć się w nie lakierowany blat. - Papytus?! - ponagliła wołanie. Usłyszała jakiś ruch na balkonie. No tak drzwi były uchylone. Odsłoniła kiczowatą firankę i weszła.
Siedział podkulając nogi w rogu. Nie wyglądał na szkieleta w dobrym humorze.
- Papytus, jest zimno wejdź do środka - westchnęła i spróbowała podciągnąć go do góry, lecz ten uparcie trwał na wyłożonej kafelkami posadzce. Uparciuch. Ostatnio bardzo często wpada w podobny nastrój i trudno go z niego wyrwać.
- TY WIESZ CO ONA ZROBIŁA? - zapytał łamiącym się głosem. Dopiero teraz widziała że dzierży w dłoni komórkę. - TY WIESZ CO ONA MI ZROBIŁA?
- No… Nadal tu jesteś… - zastanawiała się na głos. - więc raczej o tobie nie zapomniała - wzruszyła ramionami w rezygnacji.
- CZY TY… WIESZ CO TO DISCORD, PRAWDA?
Kiwnęła powoli głową. Nadal nie wiedziała do czego zmierza. najważniejsze że mówi co go trapi, więc pozwalała mu mówić. Papytus złapał ją nagle za rękaw bluzy i pociągnął w dół, by zajęła miejsce koło niego. Dziewczyna wylądowała jednakże rozciągnięta na jego kolanach. Nie przejął się tym w każdym razie. Wpatrywał się w komórkę przesuwając palcem po ekranie. Jakoś wygramoliła się z niego i usiadła obok, stykając się z nim biodrem.
- NA TYM CAŁYM DISCORDZIE HANDLARZA ILUZJI DZIEJĄ SIĘ STRASZNE RZECZY. PRZERAŻAJĄCE WRĘCZ. OD SAMEGO POCZĄTKU - zaczął wyjaśniać - WSZYSCY GADAJĄ O SEKSIE, KTO KOGO BĘDZIE TEGO. TE NIEWYŻYTE BABY NAWET JEDNEGO BIEDNEGO CHŁOPAKA ZMUSIŁY DO JĘCZENIA NA KANALE GŁOSOWYM. TERAZ SPOKOJU MU NIE DAJĄ I TERAZ CHCĄ BY JAKIEŚ DZIWNE SŁUCHOWISKO ROBIŁ. WIESZ O CZYM MÓWIĘ?
- T-tak, słyszałam o tej sprawie - mruknęła. Podrapała się po tyle głowy i zaśmiała nerwowo.
- WIDZISZ, NAWET CIEBIE TO ZNIESMACZA - warknął zagarniając ją ramieniem jeszcze bliżej siebie. - PATRZ - wetknął jej telefon pod nos - POKÓJ NSFW, TO JEST TO, CZEGO POWINNA OBAWIAĆ SIĘ KAŻDA Z POSTACI W TYM ŚWIECIE - zrobił zamaszysty ruch ręką, pokazując na otoczenie.
- … nsfw…
- TAK. POSŁUCHAJ… ONI GRAJĄ W GRĘ RP I… O NIC INNEGO IM PRAKTYCZNIE  NIE CHODZI JAK O... PIEPRZENIE SIĘ! - ostatnie słowa powiedział z mocnym akcentem, jakby wypowiedzenie ich kosztowało go dużo wysiłku. - RYDZIA WYMYŚLA I WYKOPUJE Z ODMĘTÓW ZAPOMNIANYCH HISTORII CORAZ TO INNE POSTACIE! ZNĘCA SIĘ NAD NIMI I ZMUSZA DO RZECZY JAKIE W ICH ORYGINALNYCH HISTORIACH NIE MIAŁYBY MIEJSCA!
- To znaczy?
- NATALIA - zaczął wymieniać na palcach - W SENSIE JEJ OC, KTÓRĄ WCISKA W KAŻDE OPOWIADANIE Z READEREM. TO PRZEROBIONA WERSJA JEJ SAMEJ. TOTALNIE ŚLEPA I TĘPA, RZUCA SIĘ NA KAŻDEGO GRILLBY’EGO - wyraźnie się skrzywił. - A SZKODA, BO TERAZ POGADAĆ SIĘ Z NIĄ NIE DA! WIECZNIE TYLKO FELL TO, FELL TAMTO - udawał poirytowany cienkim głosikiem ton Natalii. - DALEJ - drugi palec - LAURA DE MON. ZNASZ JĄ? - zaprzeczyła. - TEŻ MYŚLAŁEM, ŻE JEJ NIE ZNAM, ALE WIESZ CO SIĘ OKAZAŁO? WYMYŚLIŁA JĄ JAKIŚ CZAS TEMU, ALE WYKORZYSTAŁA JEJ WIZERUNEK BY MIEĆ AVKA POSTACI, BY MÓC PIEPRZYC SIĘ Z PINKIEM - tak… Papytus wyraźnie akcentował te słowo… - NAWET NIE WYMYŚLIŁA JEJ WCZEŚNIEJ IMIENIA! W KAŻDYM RAZIE ZNASZ PAMPIRIN TIRINTIN?
- No ją znam… Parę razy weszła mi w drogę - prychnęła - A raczej ja jej. Prawie na nią usiadłam. Nie zauważyłam jej. Mściła się potem za to przez calutki dzień. Taka mała kruszyna - pokazała rękoma postać wielkości małego Bitty.
- WIEDZ ZATEM ŻE UROSŁO JEJ SIĘ TROCHĘ - Papytus westchnął ciężko. - RYDZIA MA CO DO NIEJ NIECNE PLANY. W SENSIE CHCE NIĄ ZAGRAĆ TAK, BY DOBRAĆ SIĘ DO NIEJAKIEGO DANCE!SANSA. CO PRAWDA W PRZECIWIEŃSTWIE DO LAURY JEJ CHARAKTER ZOSTAWIŁA I NAWET IMIĘ… ALE TY WIESZ, ŻE ONA I LAURA POCHODZĄ Z TEJ SAMEJ PORZUCONEJ HISTORII?
Nie wiedziała, patrzyła się więc na niego wyczekująco.
- RYDZIA POWIEDZIAŁA, ŻE MA JESZCZE JEDNĄ DZIEWCZYNĘ, ALE JEST ZBYT DELIKATNA JAK NA GRĘ RP. ALE OBAWIAM SIĘ, ŻE I ONA SIĘ NIE OSTANIE…  MOŻE TEŻ COŚ JEJ DODA, CZEGOŚ ODEJMIE I BĘDZIE POLOWAĆ NA BIEDNYCH MĘŻCZYZN… - wzdrygnął się wyraźnie na tą myśl. - PRZESADZIŁA JEDNAK W MOMENCIE KIEDY… - zaciął się wystawiając przed siebie czwarty palec.
- Kiedy co? - ponagliła go. Jego ręka opadła na jej kolano.
- ...KIEDY ZACZĘŁA GRAĆ MNĄ…
- Co takiego? - obruszyła się. - Jak to tobą? Nie wymyśliła ci historii, chociaż ją o to prosiłeś, nie chce jej się wymyślić nawet durnego obuwia - wskazała na bose stopy Papytusa - a wymyśliła sobie, by grać tobą?!
- NA POCZĄTKU… - mówił naprawdę cicho - GRAŁA DLA ŚMIECHÓW CHICHÓW NA GŁÓWNYM KANALE I W WIADOMOŚCIACH PRYWATNYCH… TO NIE BYŁO NIC WIELKIEGO… ALE PÓŹNIEJ WESZŁA RÓWNIEŻ DO GRY…
- Pap…? - zapytała z troska w głosie widząc minę szkieleta. Energia jaką zazwyczaj okazywał całą ekspresją swojego ciała i mimiką twarzy znikła całkowicie. - Co tam się stało…?
Milczał chwilę przyglądając się swoim dłoniom w skupieniu.
- PIERWSZEGO DNIA BYŁO SPOKOJNIE DOŚĆ… NIC WIELKIEGO. RYDZIA CIESZYŁA SIĘ, ŻE MOŻE WCIELIĆ SIĘ W CHŁOPAKA - wskazał na siebie - PODCZAS GDY  JAKIŚ INNY CHŁOPAK WCIELA SIĘ W DZIEWCZYNĘ…
- Ale chyba nie to cię dobiło? - otoczyła go ramionami na co odpowiedział wtulając się w nią mocno. Schował twarz w jej włosach. Czuła drżenie jego ciała.
- WYKORZYSTAŁA MNIE. JAK LAURĘ.
- ...co?
- POMYŚLAŁA, ŻE BYŁOBY ZABAWNIE JAKBYM WZIĄŁ UDZIAŁ W ORGII!!! - zacisnął palce na jej ramionach - A JA WCALE TAKI NIE JESTEM!... NIE… NIE BYŁEM… OWSZEM, LUBIĘ TOWARZYSTWO PIĘKNYCH DZIEWCZĄT. DBAĆ, BY BYĆ W CENTRUM ICH UWAGI, ALE NIE COŚ TAKIEGO! JA, SAM NA SAM Z DZIEWCZYNĄ JAK MARZENIE, TO CO INNEGO, ALE NIE KURWA PIĘĆ OSÓB GRZMOCĄCYCH SIĘ W JEDNYM POKOJU I JESZCZE JEDEN LEŻY POD ŁÓŻKIEM!
Milczała. zaczęła głaskać Papytusa po czaszce, chcąc go uspokoić. Nie działało. Zaczął trząść się jeszcze mocniej.
- A-A-ALE WIESZ CO JEST NAJGORSZE? - pociągnięcie nosem - TA KOBIETA… METKA, TO ISTNY POTWÓR! CZYTAŁEM WCZEŚNIEJSZE RP I WIEM DO CZEGO JEST ZDOLNA! - zawył.
- Papciu spokojnie…
- WAMPIR, ZOMBIE, CZY JEBANY PIES! CHUJ WIE KIM BYŁA! - dyszał ciężko - RYDZIA SAMA MYŚLAŁA, ŻE COŚ MI SIĘ STANIE. NAPRAWDĘ ZACZĘŁA SIĘ BAĆ…
- Więc jednak jakoś o ciebie dba - starała się załagodzić sytuację, na co ten gwałtownie się od niej odsunął. Trzymał ją za ramiona. Powiedział poważnie:
- NIE DBA. GDYBY TAK BYŁO NIE TRAFIŁBYM TAM. A-ALE… WTEDY NADESZŁO NAJGORSZE…
Ponoć Metka miała być najgorsza w tym wszystkim? Chyba jednak każdy element tej historii uważał za najgorszy. Czekała. Papytus miał grobowy wyraz twarzy. W końcu powiedział bardzo mrocznym, niesamowicie niskim głosem jak na niego.
- MACKI… - nie rozumiała o co chodzi.
- Papytus, możesz jaśniej?
- MACKI, ODNÓŻA, TENTACLE!!!
Wstał na równe nogi i zaczął chodzić po niewielkim balkonie w tę i z powrotem.
- PRZECIEŻ JĄ TO NAWET NIE RAJCUJE! NIE WIEM SKĄD PRZYSZEDŁ JEJ DO GŁOWY TAKI POMYSŁ?! - wrzasnął na całe gardło. - JA I MACKI?! JĄ CHYBA POJEBAŁO!
- Paps…
- I PO SKOŃCZONEJ SESJI WCALE NIE ZNIKAJĄ! CAŁY CZAS POTRAFIĘ JE ZROBIĆ! NIE OBCHODZI MNIE, ŻE NAGLE OKAZAŁO SIĘ, ŻE TA CAŁA METKA NA MACKOWY FETYSZ I TO URATOWAŁO MI KOŚCI PRZED ZJEDZENIEM ICH - zatrzymał się nagle zaciskając jednocześnie dłonie w bardzo mocnym uścisku na balustradzie, po czym zwiesił głowę. - CO JEJ STRZELIŁO DO GŁOWY, BY ZOSTAWIĆ MNIE TAKIM?
Nie wiedziała co powiedzieć. Wstała, gotowa ponownie pochwycić szkieleta w uścisku. Wiedziała, że działało to na niego bardzo relaksująco. Nie przestąpiła jednak ani kroku w jego stronę, gdyż zauważyła dziwny ruch koło siebie. Zaskoczona spojrzała w kierunku drzwi.
- Hej, kolego? - Papytus również zwrócił oczodoły w tę stronę.
Szczupły wysoki koleś w luźnych spodniach i prostym t-shircie, z lekkim nieogarem na głowie. Uśmiechał się krzywo do Papytusa. Dziewczyna mimowolnie zrobiła krok w tył.
- KTOŚ TY?
Olał pytanie. Oparł się o framugę i zwrócił się do szkieleta.
- Jesteś pewny, że jej się nie podobają macki? Taaak?
- Nic ci do tego, nie podsłuchuje się cudzych rozmów - dziewczyna chciała zabrzmieć stanowczo, jednak nie bardzo jej się to udało, gdyż głos jej wyraźnie zadrżał. - Poza tym to my znaleźliśmy to wolne mieszkanie, więc wynocha. Znajdź swoje własne. - Nieznajomy spojrzał na nią przeciągle po czym zaśmiał pod nosem.
- Dawno się nie widzieliśmy, myszko. Trochę się zmieniłaś, nie powiem. Myślałaś że nie poznam cię w tej masce? - dziewczyna momentalnie zesztywniała, na co ten uśmiechnął się z satysfakcją. Zwrócił się znów do Papytusa - Może nie macki, ale wiadomo, że Rydzia - prychnął na wspomnienie jej - lubi dominantów. A co jeśli któregoś razu będzie chciała wykorzystać cię w swoich zboczonych fantazjach? Macki się przydadzą, prawda? - mrugnął do niego.
- CHRZANISZ - Papytus warknął zaciskając pięści. Już go nie lubił. Był totalnie bezczelny.
- W sumie przez to jestem trochę na straconej pozycji - westchnął. - Bynajmniej nie stworzyła mnie dlatego, że chciała. Tego chciał ON - wskazał sprzecznie na siebie. - Dominacja. Tego pragnie. By facet ją pieprzył, nie ona jego. Głupia suka. A mogliśmy tak świetnie się bawić. Już odsunęła od siebie te swoje wszystkie fantazje dla spełniania jego i nagle chuuuj, skończył się mój czas - zaczął śmiać się jak głupi.
Papytus stwierdził, że zachowanie przybyłego jest dość niepokojące. Dodatkowo ona podeszła do szkieleta i wtuliła się w jego ramię. Nie podobało się jej nowe towarzystwo. Chłopak ciągnął dalej.
- To dziwka. Potrzebuje tylko znaleźć sobie kutasa, który chce ją wyruchać i już można robić z nią to co się chce - wcisnął ręce w kieszenie spodni. - W sumie tak też powstałem. Przez JEGO dominację. Nawet nie wiedziała kiedy złapał ją w sidła i już robiła wszystko co chciał - mówił to tak spokojnie jakby mówił o pogodzie.
- NIE MAM BLADEGO POJĘCIA O CZYM PIERDZIELISZ - Papytus warknął. Dziewczyna zacisnęła na nim mocniej palce. Z niepokojem spojrzał na nią - SANS?
- Och, więc w końcu masz swoje imię, myszko? Sans? - zaśmiał się kpiąco - Cóż za niefart. Musisz robić za faceta? Jest mi ciebie ŻAL. - zbliżył się do pary nie odrywając od dziewczyny wzroku. Ona natomiast patrzyła się w swoje buty. Nie chciała nawiązać z nim kontaktu wzrokowego. Zdenerwowany Papytus stanął między nimi.
- SPIERDALAJ STĄD CHORY POJEBIE - warknął. - NIE WIEM JAK MOŻESZ BYĆ TAK BEZCZELNY. NAWET SWOJĄ KREATORKĘ OBRAŻASZ! NIE BOISZ SIĘ, ŻE CIĘ WYMAŻE? LEPIEJ UWAŻAJ.
Chłopak zaśmiał się kpiąco.
- Nie wymaże, nie bój się - zniżył ton głosu a jego spojrzenie wyglądało naprawdę dziko po czym przemówił niskim warczącym głosem - tak wżarłem się w jej duszę, że raczej nigdy o mnie nie zapomni.
- Pap… - powiedziała ledwo dostrzegalnie, cicho - chodźmy stąd…
On miał opuścić swoje mieszkanie?! Niedoczekanie! Czy ona wie jak upierdliwe dla niego było włażenie po wszystkich schodach w poszukiwaniu mieszkania, które byłoby otwarte i nie wypełnione pustką? Jednak jedno spojrzenie na trzęsącą się Sans zmieniło jego nastawienie. Olać gnoja. Złapał dziewczynę swoją kościstą dłonią i wyminął kolesia nie spuszczając jego ze wzroku. Czuł że dziewczyna idzie na giętkich nogach, ledwo utrzymując się na nich.
- Papa myszko! - usłyszeli przy zamykaniu drzwi. - Jeszcze się kiedyś spotkamy!
Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Papytus nie puszczając jej ręki zszedł z Sans schodami. Znalazłszy się na dworzu poprowadził ją ulicą w stronę gdzie znajdował się park - najspokojniejsze miejsce w tym świecie. Nic nie mówiła. Wpatrywała się w jego dłoń zaciśniętą na jej i podążała za nim ślepo. Nie zwracała nawet uwagi w którym kierunku podążają.
Dopiero gdy znaleźli się przy jeziorze odezwał się Papytus.
- KTO TO DO CHOLERY BYŁ?!
- To… - mówiła cicho, trochę niewyraźnie - to był Mateusz…
- KTO? - nadal nie wiedział. Zatrzymał dziewczynę. Stanęła posłusznie jednak nie patrzyła do góry na niego. Nie podobało mu się to. Zwieszona głowa, włosy opadały na jej maskę. Zupełnie odmienna postawa od tej do której przywykł. Zazwyczaj wypełniona determinacją, teraz wyglądała jak wrak - KIM JEST TEN MATEUSZ? - ponowił pytanie stanowczym tonem.
- To… były Rydzi - mruknęła - A to jego wyobrażenie… Odwzorowanie w jej świecie.
Pokiwał powoli głową.
- TO JAKIŚ TOTALNY PALANT - skwitował. - SKĄD TY GO ZNASZ?
Pokręciła głową. Nie chciała tego mówić. Pap był jednak nieustępliwy. Złapał ją za podbródek i skierował jej spojrzenie ku sobie. Mało co dostrzegał za czarną tkaniną oczodołów, jednakże przyzwyczaił się już do tego, że nie bardzo może spojrzeć jej w oczy i odczytać mimiki twarzy. Dawała aż nadto innych znaków ciałem czy też głosem, by mógł ją doskonale odczytać. Musiała jednak widzieć jego spojrzenie, by wiedziała, że on CHCE to od niej usłyszeć.
- Rydzia… - zaczęła niepewnie.
- MÓW.
- … - wzięła głęboki wdech. - Widziałeś kiedyś olbrzymkę? Przechadza się po mieście od czasu do czasu…
- SPOTKAŁEM JĄ - nie miał pojęcia po cholerę o niej wspomina. - CO ONA MA DO TEGO?
- Ona i ten Mateusz zostali stworzeni dla fantazji byłego Rydzi…
- TO ZNACZY? - oparł dłonie na biodrach, bo dziewczyna patrzyła na niego już bez jego asekuracji.
- Makrofilia - mruknęła zrezygnowana. - Chciał to robić z olbrzymką. Jest to fizycznie niemożliwe, więc Rydzia umożliwiała mu w pewien sposób urzeczywistnić te fantazje…? Nie wiem, czy dobrze to określiłam… - wydawała się skrępowana mówiąc o tym.
- STWARZAŁA DLA NIEGO HISTORIE, TAK? O TO CI CHODZI? - pokiwała głową - ALE GDZIE W TYM TY? CO TY MASZ Z TYM WSPÓLNEGO?
- Ja… Można powiedzieć, że im asystowałam…
Był ogłupiały. Jakim sposobem miała im asystować? Trzymając Mateusza za rękę, mówiąc mu by się nie poddawał, gdy ta wielka Natalia usiądzie na nim swoim wielkim cielskiem i udusi dupą?
- NIE BARDZO ROZUMIEM - przyznał, na co ta rozdrażniona tupnęła nogą i zakręciła się parę razy wokół siebie.
- Nieważne! Kiedyś ci powiem! - warknęła. Straciła cierpliwość. - A co z twoimi mackami?
Zmiana tematu. Dobra taktyka, zwłaszcza, że temat tentacli to drażliwy temat. Wiedział, że Sans nie lubi mówić o sobie, więc raczej odpuści na dziś. Może faktycznie kiedyś wrócą do tego?
Wzruszył ramionami.
- BUTÓW NIE MAM, MAM ZA TO MACKI.
- Pokażesz?
- Z-Z-ZGŁUPIAŁAŚ?! TO TAK JAKBYM CI POKAZAŁ JEGO - wskazał na swój rozporek. - POZA TYM NIE MAM ZAMIARU Z NICH KORZYSTAĆ NIGDY WIĘCEJ!
- Tak?
- TAK! ZA KAŻDYM RAZEM KIEDY O NICH NAPISZE, USUNĘ TO! NIE WAŻNE CO TO BĘDZIE! POST, KOMENTARZ, OBOJĘTNIE! NIE MAM MACEK, KONIEC KROPKA! - całkowite wyparcie.
- Ale to już ingerencja której do tej pory unikałeś - zauważyła. Papytus zmarkotniał. Zmarszczył swoje łuki brwiowe i mruknął.
- NIE CHCĘ BYĆ WYNATURZONYM SZKIELETEM Z ECTOMACKAMI.
- A może Rydzia ma w tym jakiś większy plan? Nie wiesz tego - wzruszyła ramionami. Zapadła chwila ciszy podczas której patrzyli na siebie nawzajem. Żadne z nich nie wierzyło w taką perspektywę. Nie brała ich istnień na poważnie.
- OCH TAK. JAK MOGŁEM NA TO NIE WPAŚĆ. ZAMIENI MNIE W OŚMIORNICĘ, TO MOJE PRZEZNACZENIE - warknął.
- Będziesz mógł mieć osiem dziewczyn jednocześnie.
Boleść w jego oczodołach była nie do opisania.
- SKOŃCZ.

Share:

Gra: Twoja Półka - _Mad_ness_

Półki
_Mad_ness_ (obecnie oglądana)

Widać, że właściciel tej półki jest schludny, poukładany, konsekwentny. Miłuje się w beletrystyce z pogranicza realności i faktastyki.

Musi jednak uważać, gdyż dziewczyna z pociągu okaże się złodziejką książek i to właśnie przez nią, Morfeusz będzie miał koszmary!
Share:

Gra: Bestseller - Rozdział VIII - LyDum

Najważniejsze: Osoba, która jako pierwsza zaklepie sobie miejsce po pojawieniu się tego rozdziału ma 72h na napisanie swojej części - kolejnego rozdziału. Czas liczy się od momentu zgłoszenia, do otrzymania rozdziału na maila. Jeżeli czas zostanie przekroczony, odbędzie się dogrywka. W grze mogą brać udział jedynie osoby zalogowane. Rozdział ma zawierać od 2 do 5 stron, Times New Roman rozmiar 12 interlinia pojedyncza. Można tytułować rozdziały. Można robić obrazki, które będą umieszczone w opowiadaniu. Gotowy proszę słać na maila: yumimizuno@interia.pl

Głównym bohaterem jest czytelniczka, akcja ma miejsce we współczesności. Hasła klucze dla tego rozdziału to:  gorycz, stół, gęś
SPIS TREŚCI
Rozdział VIII (obecnie czytany)
~~*~~
Mężczyzna mocniej zacisnął dłonie na twoich ramionach. Mimowolnie syknęłaś z bólu. Jego ciemne oczy błyskały złowrogo. Nim się spostrzegłaś wykręcił ci ręce do tyłu, a Amelia związała nadgarstki liną. Nie jesteś pewna czy to szok, czy strach, czy może ich umiejętne i pewne ruchy sprawiły, że przez cały czas nie poruszyłaś się ani o milimetr, tylko z przerażeniem w oczach śledziłaś całą tą scenę. Kobieta zacisnęła mocniej supeł.
- Skarbie, zaprowadź tą małą kryminalistkę do piwnicy – zwróciła się do męża słodziutkim głosikiem, jak gdyby obwieszczała mu właśnie, że może siadać do posiłku. 
Mężczyzna pchnął cię do przodu i kazał iść w stronę białych drzwi. O nie, nie, nie. Panikowałaś. 
Chcą mnie zamkną w.. piwnicy..?!
- Nie..! Nie możecie mi tego robić! – chciałaś uciec, ale chwycił cię mocno za ramiona i pchnął w stronę drzwi. W ostatniej chwili udało ci się odwrócić tak, by nie przyłożyć brzuchem o twardą ścianę. Oberwało się twojemu biodru. Nieprzyjemny prąd rozszedł się po całym Twoim ciele. Mężczyzna zamaszystym ruchem otworzył drzwi, z których wypełzła ciemność. Złapał cie mocno za włosy i nie zważając na twoje protesty i jęki zatargał cię po schodach na dno tego okropnego pomieszczenia. Rzucił cię w kąt, tak, że upadłaś na pupę. Oh, twoja kość ogonowa jest już chyba tak obita, że gdyby miała własną świadomość krzyczałaby wniebogłosy. Podniosłaś wzrok, koło twojego oprawcy stała już dumnie jego piekielna małżonka. Oświetleni tylko światłem dziennym docierającym tu przez drzwi z części mieszkalnej, wyglądali jeszcze bardziej złowrogo. Mimowolnie się zatrzęsłaś.
- Masz – Amelia położyła koło ciebie miskę z jakąś cieczą lecz zrobiła to  na tyle gwałtownie, że prawie nią rzuciła rozlewając zawartość po wilgotnej i tak już podłodze. – Napij się, umyj, ogarnij. Do przyjazdu policji zostało ci 20 minut. – rzuciła oschle.
- A-ale… mam skrępowane.. ręce – wyrzuciłaś z siebie ledwo oddychając z strachu i bólu. Ból rozsadzał ci czaszkę i nie pomagały rosnące obawy o zdrowie Twojego maleństwa. 
- Pij jak pies, suko. – syknęła. Wzdrygnęłaś się doświadczając takiej nienawiści z strony nieznajomej ci kobiety. Czym jej zawiniłaś?! Dlaczego tak się zachowuje.
Twoje milczenie skwitowała parsknięciem i wspinając się po schodach wyszła z piwnicy. Mężczyzna spojrzał na Ciebie raz jeszcze.
- Lepiej jej nie prowokuj. Ma bardzo twarde zasady. Nie znosi takich pasożytów społecznych jak Ty. 
- S-słucham…? – pasożytów społecznych? Nie rozumiałaś.. Przecież nic nie zrobiłaś…
- Ciesz się, że oddaje cię w ręce policji. – skwitował i wyszedł. Widziałaś jego oddalający się cień, usłyszałaś skrzypniecie drzwi i zapadła ciemność.
Odruchowo rzuciłaś się do miski. Poczułaś w ustach gorycz i splunęłaś. Ta wariatka dała ci do picia ocet! Czułaś jak szczypią cię usta. Chyba rozcięłaś wargę.
Ostatkiem sił podsunęłaś się pod ścianę i oparłaś o nią plecami. Zaszlochałaś. Przez ostatnie wydarzenia zmarnowałaś tyle łez, że teraz żadne jak na złość nie chciały z Ciebie wylecieć. Powzdychałaś sobie więc chwileczkę i powyłaś bezgłośnie. Tak strasznie się bałaś. Ale nie o siebie, o Twoje dziecko… Cały czas zadręczałaś się, czy przez te wszystkie wydarzenia… czy przez twój stres… przez tą przemoc względem ciebie, ono nie… o Boże… Żeby tylko nic mu się nie stało. Czułaś, ze sama się nakręcasz. Czułaś wilgoć na spodniach i nie wiedziałaś czy to od mokrej podłogi czy to... krew…
Zawyłaś bezgłośnie na samą myśl o utracie dziecka. Teraz to był Twój jedyny sens życia. Kamil... nie żyje… Nie masz żadnych sprzymierzeńców… Obcy ludzie traktują cię jak ścierwo.. A nowe życie pod brzuszkiem było jedynym Twoim światełkiem w całym tym szambie.
Nie poddasz się. Nie możesz. Właśnie dla tego promyczka. Ocalisz go. 
Zaczęłaś szukać po omacku jakieś rury, gwoździa, haka, czegokolwiek co mogłoby przeciąć sznury krępujące twoje nadgarstki. Dookoła siebie wymacałaś tylko worek ziemniaków i.. pierze? Chyba pochodziło od gęsi. Rozpoznałaś dotykiem też jakieś szmatki, ale nic, co pomogłoby ci w ucieczce z tego piekła.
Postanowiłaś wstać. Delikatnie podźwignęłaś się, choć nogi drżały ci tak bardzo, że okazało się to cięższe niż zakładałaś. Przeszłaś parę kroków, pamiętając, by ominąć miskę z octem. Poruszałaś się pod ścianą, delikatnie stawiając kroki i opierając się o nią barkami. W ciemności wymacałaś jakieś rury, były delikatnie zardzewiałe. Nic ci to nie da, ale warto spróbować. Stanęłaś na tyle blisko, by ocierać sznur o metalowe ustrojstwa i już miałaś zacząć działać, gdy nagle usłyszałaś jakieś niezrozumiałe hałasy przy Twoich drzwiach. Gwałtownie się otworzyły.
- Tutaj jest – usłyszałaś głos tej głupiej pindy i dostrzegłaś jej uśmiechniętą twarz. Obok niej stał mężczyzna w garniturze patrzący z zainteresowaniem w Twoim kierunku, a za nim kilku uzbrojonych postaci. Pierwszym twoim skojarzeniem było to, że wyglądają jak antyterroryści.
- Co ty robisz głupia suko?! – Amelia rzuciła się w Twoim kierunku – majstrujesz przy naszych rurach?! Chciałaś uciec?!
Zamknęłaś oczy przygotowując się na jej pazury na Twojej twarzy, ale nic takiego nie nastąpiło.
Delikatnie otworzyłaś oczy i ujrzałaś tego mężczyznę w garniturze lekko skąpanego w mdłym świetle pochodzącym z góry schodów. Złapał Amelię za ramie na tyle mocno, by ją odsunąć.
- Teraz my się nią zajmiemy – dodał uśmiechając się nonszalancko, ale coś w tym uśmiechu cię zaniepokoiło. – Dziękujemy za Twoją pomoc, Amelio. – dodał i gestem ręki przywołał dwóch ludzi, którzy złapali cię z obu stron i wyprowadzili z piwnicy. Mąż kobiety obserwował Cię czujnie zza ściany prowadzącej do kuchni. Dookoła Ciebie szło około pięciu uzbrojonych mężczyzn, z czego dwójka z nich prowadziła cię w stronę otwartych drzwi, zza których rozpościerał się widok na ulice. Stały tam policyjne samochody, kilku innych ludzi i tłumy gapiów rozpędzane przez jakiś funkcjonariuszy. Ktoś nawet miał kamerę. Chyba zlecieli się dziennikarze? Nie byłaś pewna… Tak bardzo jesteś w dupie. Mają Cię. Pogodziłaś się z myślą, że przegrałaś. Byłaś tchórzem. Nigdy nie umiałaś zachować się w ekstremalnych sytuacjach. Ot przeciętny, szary człowiek. Nawet, gdy kiedyś zemdlała przy Tobie koleżanka, czekałaś, aż ktoś coś zrobi, bo sama nie ruszyłaś się z miejsca. Teraz Ty byłaś centrum zamieszania. I, i tak nie zamierzałaś nic robić. Nagle do Twoich uszu dotarły strzępki rozmowy. Przerwałaś rozmyślania o tym jak beznadziejna jesteś i wytężyłaś słuch.
- Tak Amelio, poradzimy sobie, cieszę się, że chcesz pomóc, ale sama dawno temu zrezygnowałaś ze służby, więc przykro mi, nie mogę Ci za wiele zdradzić. – rozpoznałaś głos mężczyzny w garniturze. Wiedziałaś, że szli za Tobą, choć nie mogłaś się odwrócić.
- Proszę Cię, Edmund. Nie zasnę spokojnie jeśli nie będę mieć pewności, że dostała to na co zasługuje – zapadła chwila milczenia – Ona zasługuje na śmierć. Zabiła połowę naszego oddziału razem z tym sukinsynem – Łoooooł! Co?! Hola, hola?! Że niby... ja..? I Kamil…? Zabiliśmy kogoś..?! To znaczy, wiem, że Kamil… tego taksówkarza… ale.. zrobił to znowu?! I.. i ja brałam w tym udział?! Nie.. To niemożliwe... Ja...
- Przykro mi Amelio. Doktor Kirchenstein ma wobec niej inne plany – odezwał się oschle. 
Jaki kurwa doktor?! Jakie plany?! Ja jestem w ciąży do chuja..!
- A co on ma do tego? – warknęła kobieta.
- Możesz odgonić tych ludzi?! – warknął jeden z mężczyzn obok Ciebie. Jego wybuch zagłuszył ci rozmowę tamtej dwójki na tyle, że w pierwszym odruchu miałaś ochotę na niego syknąć. 
- Ja się tym zajmę – Jeden z policjantów, którzy byli dookoła Ciebie wyszedł i zaczął coś krzyczeć do ludzi podczas, gdy Twój pochód zatrzymał się przy drzwiach. Mężczyźni dookoła Ciebie wymieniali jakieś uwagi, a Ty byłaś zła, że zagłuszają Ci rozmowę tamtej dwójki. Doleciały do Ciebie tylko skrawki słów Edmunda:
- …mężczyzna… tatuaże... w zorganizowanej sekcie... wtedy… nie byłem na miejscu zdarzenia… masakra… eksperymenty…
- … to znaczy..? – doleciał cię głos Amelii.
- .. pewności… jest niebezpieczna… wstrzyknęli… jest w niej… musimy to zbadać…
Nie zabrzmiało to dobrze. Policjanci obok Ciebie zaśmiali się głośno. Spojrzałaś odruchowo w tym samym kierunku co oni. Jacyś dziennikarze, niczym stado sępów, obskoczyło policjanta, który poszedł rozganiać tłum przed domem. Trochę dalej, koło samochodów widziałaś jeszcze kilku policjantów, którzy cały czas czekali na zewnątrz. Też byli oblepieni ludźmi. Najwidoczniej zabudowany strój mężczyzny i uzbrojenie nie robiły na nich wrażenia. Ugh… jednak nasz gatunek jest straszny.
- Czekajcie, idę mu pomóc. – odezwał się jeden z tych, którzy cię eskortowali. Ich głosy były śmiesznie, zagłuszane przez maski, które mieli na twarzach, a hełmy zakrywały im głowę i połowę twarzy, więc w sumie nie byłaś do końca pewna jakiej byli płci. Teraz przy Tobie zostało ich trzech. Zamilkli obserwując jak rozwinie się sytuacja na zewnątrz, gdy nagle do Twoich uszu dobiegło:
- Mogę Ci tylko zdradzić, że znaleźliśmy w ich pokoju pozytywny test ciążowy. 
- Zaraz… To znaczy… że ta suka jest w ciąży?! – omal nie krzyknęła kobieta, a Edmund odpowiedział jej uciszającym syknięciem. Wymamrotała ciche przepraszam i znów delikatnie zniżyli głosy. Na szczęście nadal ich słyszałaś.
- Kirchenstein o mało nie zsikał się ze szczęścia, gdy mu o tym powiedziałem… 
- Co za głupiec! Te jego eksperymenty kompletnie wyżarły mu mózg..!
- Wiem. Trzeba się pozbyć tego dziecka, zanim dziewczyna trafi w jego łapy, bo wtedy nic nie zdziałamy. Będzie chciał, żeby urodziła… To będzie pierwszy naturalny posiadacz S44. Bachor na pewno przejmie to z jej organizmu.
- Przecież to niewyobrażalna moc! To zbyt niebezpieczne, czy on zgłupiał?! – wybuchnęła ponownie Amelia. Lecz Ty już myślami byłaś gdzie indziej.
Czułaś narastającą wściekłość. Czułaś jak powietrze wokół Ciebie gęstnieje. Czułaś jak bicie twojego serca przyspiesza, a krew pędzi tak, że przez skórę było widać jak pulsują Twoje żyły. 
Trzymający cię policjanci najwidoczniej też to poczuli, bo usłyszałaś jak jeden z nich mamrocze:
- Co do chuja?! – Ale to już nie było istotne, bo sekundę potem leżał na położonym na drugim krańcu pokoju stole. A raczej jego częściach, bo wpadając w niego roztrzaskał go w drzazgi.
Drugiego nie potraktowałaś lepiej. Z impetem przeleciał przez cały pokój i wpadając na okno wyleciał na zewnątrz roztrzaskując szybę. Został jeszcze jeden obok Ciebie, szybko wycelował w Ciebie broń. A raczej w Twoje plecy, bo odwrócona byłaś teraz w stronę Amelii i Edmunda. Zastygli w przerażeniu wpatrując się w Ciebie. Odpowiedziałaś im tylko:
- Nikt nie skrzywdzi mojego dziecka. 

Autor: LyDum
Share:

POPULARNE ILUZJE