19 listopada 2017
Undertale: Gra w kości -Najbardziej ludzkim kolorem jest niebieski [The Skeleton Games - Blue, the most human color.] [tłumaczenie PL]
Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Od
czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały
prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym
mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy
Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki tak strasznie głośno? Masz tego
serdecznie dość. Ściany są cienkie i słyszysz, jak chodzi po mieszkaniu,
krzyczy albo... gra w gry.... Zaraz, znasz tę grę. Czas rozpocząć plan
"jak wkurwić sąsiada palanta". Tylko dlatego, że jesteś wampirem, nie
oznacza, że nie możesz być złośliwa.
A więc tak, opowiadanie Postać x Czytelnik. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Uniwersum - UnderFell. Związek Sans x Czytelniczka. Co
warto wiedzieć? Wcielasz się w żyjącą kilka setek lat wampirzycę, która
świetnie zaaklimatyzowała się w otaczającym świecie do takiego stopnia,
że ... jest nerdem. Uwielbia gry komputerowe. Co jeszcze/ A tak, jesteś
znacznie wyższa od Sansa.
Czy Tobie, droga wampirzyco uda się skraść serce małego, wkurwionego na cały świat Sansa?
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Autor: poetax
SPIS TREŚCI
~Rozdziały od 1 do 40 tutaj~
Sypialnia świntucha
Najbardziej ludzkim kolorem jest niebieski (obecnie czytany)
Dzięki, że poszedłeś ze mną
Rozbudzone szkielety
Doświadczenie rozrywające serce
Umarłaś!
Zmysłowe zakupy
Ciekawski Sans
Miautastyczny prezent
Posępne dni [historia Muffet]
Droga do domu
Rozgrzewając atmosferę
Utknąć w rutynie
Pycha, w końcu coś kurwa smacznego!
...
Sypialnia świntucha
Najbardziej ludzkim kolorem jest niebieski (obecnie czytany)
Dzięki, że poszedłeś ze mną
Rozbudzone szkielety
Doświadczenie rozrywające serce
Umarłaś!
Zmysłowe zakupy
Ciekawski Sans
Miautastyczny prezent
Posępne dni [historia Muffet]
Droga do domu
Rozgrzewając atmosferę
Utknąć w rutynie
Pycha, w końcu coś kurwa smacznego!
...
Faktycznie, z każdym tygodniem mieszkanie Sansa robiło się coraz gorsze. Sztuczna krew zaciapała całą ubikację. Nawet była w szparach między kafelkami i na ścianie. Ciężko będzie się jej pozbyć. Kiedy potem otworzyłaś schowek pod zlewem, znalazłaś kupę skarpet.
-Nie no, serio? - zapytałaś zaskoczona nim zaczęłaś pozbywać się jej. Po tym jak skończyłaś z łazienką, Sans dołączył do Ciebie i zaczął zmywać. Ani jeden talerz nie został umyty od zeszłego tygodnia i strasznie śmierdziało. Wzięłaś kosz na śmieci i poszłaś z nim do pokoju zaczynając zbierać papierki i inne tego typu rzeczy. W trakcie sprzątania znalazłaś coś naprawdę dziwnego. Stary hamburger od Grillbigo, żółty, z pleśnią cały zepsuty. Jakim cudem?
-Czacho... czy .... na suficie masz siatkę? - zapytałaś niedowierzając. Serio, jak to zrobił?
-Hhm – mruknął zerkając na górę w miejsce na które wskazywałaś. Kiedy zauważył, uśmiechnął się dumnie – Zastanawiałem się, gdzie to się podziało – rzucił leniwie i wrócił do zmywania
-Serio? Tylko tyle masz do powiedzenia?!
-Dobra robota Sans – zaśmiał się ignorując twoje obrzydzenie
-Wiesz... początkowo chciałam to ściągnąć, ale teraz tego nie zrobię – mruknęłaś zdenerwowana
-I tak nie potrzebna mi twoja pomoc – zaśmiał się leniwie. Wycierając swoje szpony w ręcznik podszedł pod siatkę, popatrzył do góry, uniósł lewą rękę otoczoną niebieską poświatą. Po chwili oderwał ją i ta powoli opadła na jego drugą dłoń. - Widzisz? - rzucił dumnie
-A no, ale nadal jest musztarda na suficie – pokazałaś na żółtą plamę.
-Cholera – również podniósł głowę, a potem wzruszył ramionami i wrócił do zlewu.
-Nie możesz tego tak zostawić!
-A co innego mam zrobić? Nie dosięgnę do tego! - westchnęłaś i podeszłaś do jego stolika by wziąć krzesełko. Wtedy się zatrzymałaś wpadając na genialny pomysł. Może dostaniesz się tam w inny sposób?
-Czaaaacho? - westchnął.
-Czego?
-Podnieś mnie. - powoli odwrócił głowę w Twoją stronę
-Nie będę podnosił twojej ciężkiej dupy.
-Nieeee, znaczy się za pomocą niebieskiej magii! Podnieś mnie!
-Dosięgniesz to bez problemu, weź krzesełko czy coś.
-Ale to jest zajebiste! Błagam oh wszechmocny Szkieleci Lordzie – błagałaś złączając ręce. Sans zaśmiał się i wrócił do naczyń. - Jeżeli zabierzesz tę pierdoloną poduszkę, to może się zastanowię. - otworzyłaś usta
-Ale!
-To mój warunek, zgadzasz się albo nie – podniósł talerz
-No dobra! - rzuciłaś po chwili. Sans uniósł brew patrząc na Ciebie, pot pojawił się na jego czole.
-Ch-cholera! - powiedział po chwili. Najwyraźniej nie spodziewał się, że się zgodzisz.
-Niee, za późno. Umowa to umowa – byłaś z siebie dumna
-Tsk.. t-to i tak nie zadziała, więc.. - tarł ostatni talerz
-Skoro zadziałało raz, może zadziałać ponownie – westchnął odstawiając naczynie
-D-dobra... ale jeżeli nie zadziała... i tak zabierasz poduszkę.
-Mmmm.... zastanowię się
-Nie... masz to kurwa zrobić! - Uśmiechnęłaś się do niego nie mówiąc nic więcej. Przez chwilę walczył ze sobą nim powoli do Ciebie podszedł. Popatrzył do góry, potem na dół i pocił się.
-Czacho... zaufaj mi. Jeżeli coś pójdzie nie tak, to będzie moja wina, nie twoja.
-W-wiem! Próbuję się przygotować!
-Na?
-Użycie na kimś ataku. Musisz się dobrze skupić inaczej nie zadziała. - westchnął znowu, potem na Ciebie i uniósł lewą rękę otoczoną niebieskim światłem – Pamiętaj, nie będziesz latać – ostrzegł – Zmieniam przyciąganie, więc jeżeli będziesz wiercić się jak debil, spadniesz.
-Jasne. - westchnął ostatni raz nim skupił się na magii. Delikatnie poruszył nadgarstkiem do góry i poczułaś jakieś pociągnięcie w piersi. Twoje ciało zrobiło się lżejsze przez chwilę, ale nic innego się nie stało.
-Mówiłem, że to na tobie nie zadziała. Jesteś jakoś odporna na magię czy coś – opuścił rękę
-Spróbuj jeszcze raz – ponaglałaś – Udało ci się, kiedy zniszczyłeś mi telewizor. A więc to działa. - Sans warknął i znowu niebieskie światło znalazło się na jego dłoni. Podniósł ją ponownie, mocniej tym razem. Kolejne pociągnięcie w ciele, ale nadal stałaś na ziemi.
-Jesteś ciężka. Jakbym próbował unieść kupę mułu – powiedział machając ręką
-Nie jestem aż tak ciężka
-Więc przestań ze mną walczyć – znowu podniósł rękę, skupiając się najbardziej, aby Cię unieść – Tak jakby twoja dusza unikała złapania moją magią.
-Nie walczę z tobą... chyba – nie miałaś pojęcia o czym gada.
-Przestań gadać i zacznij czuć! - Tym razem użył całej ręki, ale czułaś jedynie pchnięcia w piersi. Spróbowałaś zrobić to o czym mówił. Wzięłaś głęboki oddech i skupiłaś się na pozwoleniu Sansowi, aby użył na Tobie magii. By mógł pochwycić Twoją duszę. Nie walczyłaś z uczuciem. Niech tak się stanie. Popatrzyłaś na niego. Nie atakował. Chciał Cię tylko podnieść. Ufasz mu. Raz jeszcze podniósł rękę i tym sposobem Twoja pomarańczowa dusza wyszła z piersi otoczona jego niebieską magią, zaraz potem całe Twoje ciało zostało uniesione przez coś potężnego i znalazłaś się na suficie. Dość gwałtownie i brutalnie. Trzeba przyznać. Wraz z Tobą na nim znalazły się też szklanki, które się potłukły. Chwilę potem spadłaś na ziemię w rozbite szkło. - K-KURWA! CHOLERA! P-Przepraszam! N-nie chciałem... O! O kurwa! - szkło chrupało pod jego stopami kiedy podbiegł do Ciebie. Przekręciłaś się powoli próbując wstać – N-nie ruszaj się kurwa! Ch-cholera! To dlatego nie chciałem tego robić!
-Nic mi nie jest Czacho – powiedziałaś siadając. Śmiałaś się na widok jego paniki.
-Nie ruszaj się debilko! Masz wszędzie szkło na sobie!
-Oh? - zerknęłaś przez ramię na miejsce w które pokazywał – O to chodzi? - byłaś zaskoczona sporym kawałkiem który wbił się w Twoje plecy.
-Nie ruszaj się kurwa... - zaczęłaś wyciągać kawałek po kawałku rzucając je na ziemię. Jeden po drugim.
-Czacho, no weź, przerabialiśmy to tydzień temu – mruknęłaś patrząc na jego zaskoczoną twarz. Patrzył jak ostatni kawałek spada na ziemię. Dyszał ciężko.
-Oh.... r-racja – mruknął niepewnie starając się uspokoić.
-Nic mi nie jest – zapewniłaś pokazując jak rany zaczynają się goić – Trzeba o wiele więcej aby mnie zranić – Ale czy uh.... możesz podać mi odkurzacz? Nie chcę podziurawić skarpet i zabrudzić podłogi krwią.
-J-jasne – powiedział mechanicznie i cofnął się, a potem pobiegł do korytarza. Pochyliłaś się zbierając większe kawałki, starając się nie ruszać. Po chwili Sans pojawił się z wielkim, starym odkurzaczem i podłączył go do zasilania. Kiedy już po szkle nie było śladu, wyłączył i westchnął z ulgą. Zostawił odkurzacz pod ścianą. Potem się przyda. Po wyrzuceniu kawałków szkła odwróciłaś się i popatrzyłaś na plecy. Miałaś dziury na koszulce a dookoła nich czerwone plamy
-Mmmm, lubiłam tę koszulkę....
-Kurwa! - mruknął i popatrzyłaś na sufit tam gdzie on. Pojawiło się kilka większych dziur, pęknięć pędzących od jednej do drugiej, niewielka lampka która była żyrandolem ledwo wisiała. No i wszędzie zarysowania od szkła i obrysowana farba.
-To raczej nie zostanie pokryte przez ubezpieczenie
-Co ty nie powiesza! Właśnie dlatego nie chciałem, abyś...!
-Zapłacę. Mówiłam ci, że tak zrobię jeżeli coś się stanie.
-Obyś! - warknął zamykając swoje oczodoły -N-naprawdę nic ci się nie stało? N-nie jesteś nigdzie ranna? - zapytał po chwili zerkając na krew na koszulce.
-Nie czuję się w żaden sposób źle – znowu popatrzyłaś przez ramię – Poza słońcem, prawie nic nie jest w stanie zranić wampira.
-Kurwa! - krzyknął nagle – Szef przychodzi jutro i zobaczy to gówno!
-Uh.. - zaczęłaś niepewnie – To nie jest bałagan jako taki. To raczej zniszczenie. O coś takiego będzie zły?
-Oczywiście, że tak! Powinienem trzymać mieszkanie czyste! Kurwa! J-jestem trupem!
-Powiedz mu, że to moja wina. - pęknięcie na suficie powiększało się, weszło do kuchni. Ze stolika zaczęły spadać naczynia.
-T-to nadal spada! Kurwa... Jebana kurwa! - krzyczał dysząc coraz ciężej.
-N-nie będzie chciał, abyś się wyprowadził przez coś takiego, prawda?
-N-nie wiem kurwa... Nie będzie zadowolony, to pewne! Ch-cholera... - zaczynał się trząść patrząc na sufit.
-A co jeżeli wszystko inne bardzo dobrze wysprzątamy? - patrzyłaś na bałagan żałując genialnego pomysłu – Jeżeli wszystko inne będzie czyste, może nic się nie stanie tak jak w zeszłym tygodniu.
-T-to mu się nie spodoba. Będzie wkurwiony. Nie będzie mu się to podobało!
-Czacho.. nie bój się, naprawimy to – zapewniałaś starając się go uspokoić.
-Nie ma na to czasu! Powinnaś pomyśleć o tym nim poprosiłaś mnie o to abym kurwa używał na tobie magii! Kurwa! Mam przejebane! - trząsł się, zaś kości stukały o siebie głośniej kiedy wzrokiem błądził bo bałaganie.
-Czacho... spokojnie. Nic ci nie będzie.
-Jestem kurwa spokojny! Nie widzisz tego bałaganu? Szef będzie... Szef będzie.... - zacisnął palce na materiale koszulki dysząc coraz płycej i szybciej. To już koniec. Choć wszystko szło tak dobrze, ale teraz musiał to spierdolić. Nie ma mowy, aby naprawić uszkodzenia do jutra. Szef przyjdzie zobaczy i zabierze go. Nie chciał. Nigdy nie chciał nic z tego robić. Tak się działo. Tym razem będzie nie tylko krzyczał. Za wielkie zniszczenia. Szef znowu zabierze go do szopy i ... Sans poczuł coś ciepłego i miękkiego na czole, zamrugał i po chwili podniósł głowę.
-Czacho... ej... nic ci nie będzie. Oddychaj. Skup się na oddychaniu. Wszystko będzie dobrze – mówiłaś głaszcząc go czule.
-Nie no, serio? - zapytałaś zaskoczona nim zaczęłaś pozbywać się jej. Po tym jak skończyłaś z łazienką, Sans dołączył do Ciebie i zaczął zmywać. Ani jeden talerz nie został umyty od zeszłego tygodnia i strasznie śmierdziało. Wzięłaś kosz na śmieci i poszłaś z nim do pokoju zaczynając zbierać papierki i inne tego typu rzeczy. W trakcie sprzątania znalazłaś coś naprawdę dziwnego. Stary hamburger od Grillbigo, żółty, z pleśnią cały zepsuty. Jakim cudem?
-Czacho... czy .... na suficie masz siatkę? - zapytałaś niedowierzając. Serio, jak to zrobił?
-Hhm – mruknął zerkając na górę w miejsce na które wskazywałaś. Kiedy zauważył, uśmiechnął się dumnie – Zastanawiałem się, gdzie to się podziało – rzucił leniwie i wrócił do zmywania
-Serio? Tylko tyle masz do powiedzenia?!
-Dobra robota Sans – zaśmiał się ignorując twoje obrzydzenie
-Wiesz... początkowo chciałam to ściągnąć, ale teraz tego nie zrobię – mruknęłaś zdenerwowana
-I tak nie potrzebna mi twoja pomoc – zaśmiał się leniwie. Wycierając swoje szpony w ręcznik podszedł pod siatkę, popatrzył do góry, uniósł lewą rękę otoczoną niebieską poświatą. Po chwili oderwał ją i ta powoli opadła na jego drugą dłoń. - Widzisz? - rzucił dumnie
-A no, ale nadal jest musztarda na suficie – pokazałaś na żółtą plamę.
-Cholera – również podniósł głowę, a potem wzruszył ramionami i wrócił do zlewu.
-Nie możesz tego tak zostawić!
-A co innego mam zrobić? Nie dosięgnę do tego! - westchnęłaś i podeszłaś do jego stolika by wziąć krzesełko. Wtedy się zatrzymałaś wpadając na genialny pomysł. Może dostaniesz się tam w inny sposób?
-Czaaaacho? - westchnął.
-Czego?
-Podnieś mnie. - powoli odwrócił głowę w Twoją stronę
-Nie będę podnosił twojej ciężkiej dupy.
-Nieeee, znaczy się za pomocą niebieskiej magii! Podnieś mnie!
-Dosięgniesz to bez problemu, weź krzesełko czy coś.
-Ale to jest zajebiste! Błagam oh wszechmocny Szkieleci Lordzie – błagałaś złączając ręce. Sans zaśmiał się i wrócił do naczyń. - Jeżeli zabierzesz tę pierdoloną poduszkę, to może się zastanowię. - otworzyłaś usta
-Ale!
-To mój warunek, zgadzasz się albo nie – podniósł talerz
-No dobra! - rzuciłaś po chwili. Sans uniósł brew patrząc na Ciebie, pot pojawił się na jego czole.
-Ch-cholera! - powiedział po chwili. Najwyraźniej nie spodziewał się, że się zgodzisz.
-Niee, za późno. Umowa to umowa – byłaś z siebie dumna
-Tsk.. t-to i tak nie zadziała, więc.. - tarł ostatni talerz
-Skoro zadziałało raz, może zadziałać ponownie – westchnął odstawiając naczynie
-D-dobra... ale jeżeli nie zadziała... i tak zabierasz poduszkę.
-Mmmm.... zastanowię się
-Nie... masz to kurwa zrobić! - Uśmiechnęłaś się do niego nie mówiąc nic więcej. Przez chwilę walczył ze sobą nim powoli do Ciebie podszedł. Popatrzył do góry, potem na dół i pocił się.
-Czacho... zaufaj mi. Jeżeli coś pójdzie nie tak, to będzie moja wina, nie twoja.
-W-wiem! Próbuję się przygotować!
-Na?
-Użycie na kimś ataku. Musisz się dobrze skupić inaczej nie zadziała. - westchnął znowu, potem na Ciebie i uniósł lewą rękę otoczoną niebieskim światłem – Pamiętaj, nie będziesz latać – ostrzegł – Zmieniam przyciąganie, więc jeżeli będziesz wiercić się jak debil, spadniesz.
-Jasne. - westchnął ostatni raz nim skupił się na magii. Delikatnie poruszył nadgarstkiem do góry i poczułaś jakieś pociągnięcie w piersi. Twoje ciało zrobiło się lżejsze przez chwilę, ale nic innego się nie stało.
-Mówiłem, że to na tobie nie zadziała. Jesteś jakoś odporna na magię czy coś – opuścił rękę
-Spróbuj jeszcze raz – ponaglałaś – Udało ci się, kiedy zniszczyłeś mi telewizor. A więc to działa. - Sans warknął i znowu niebieskie światło znalazło się na jego dłoni. Podniósł ją ponownie, mocniej tym razem. Kolejne pociągnięcie w ciele, ale nadal stałaś na ziemi.
-Jesteś ciężka. Jakbym próbował unieść kupę mułu – powiedział machając ręką
-Nie jestem aż tak ciężka
-Więc przestań ze mną walczyć – znowu podniósł rękę, skupiając się najbardziej, aby Cię unieść – Tak jakby twoja dusza unikała złapania moją magią.
-Nie walczę z tobą... chyba – nie miałaś pojęcia o czym gada.
-Przestań gadać i zacznij czuć! - Tym razem użył całej ręki, ale czułaś jedynie pchnięcia w piersi. Spróbowałaś zrobić to o czym mówił. Wzięłaś głęboki oddech i skupiłaś się na pozwoleniu Sansowi, aby użył na Tobie magii. By mógł pochwycić Twoją duszę. Nie walczyłaś z uczuciem. Niech tak się stanie. Popatrzyłaś na niego. Nie atakował. Chciał Cię tylko podnieść. Ufasz mu. Raz jeszcze podniósł rękę i tym sposobem Twoja pomarańczowa dusza wyszła z piersi otoczona jego niebieską magią, zaraz potem całe Twoje ciało zostało uniesione przez coś potężnego i znalazłaś się na suficie. Dość gwałtownie i brutalnie. Trzeba przyznać. Wraz z Tobą na nim znalazły się też szklanki, które się potłukły. Chwilę potem spadłaś na ziemię w rozbite szkło. - K-KURWA! CHOLERA! P-Przepraszam! N-nie chciałem... O! O kurwa! - szkło chrupało pod jego stopami kiedy podbiegł do Ciebie. Przekręciłaś się powoli próbując wstać – N-nie ruszaj się kurwa! Ch-cholera! To dlatego nie chciałem tego robić!
-Nic mi nie jest Czacho – powiedziałaś siadając. Śmiałaś się na widok jego paniki.
-Nie ruszaj się debilko! Masz wszędzie szkło na sobie!
-Oh? - zerknęłaś przez ramię na miejsce w które pokazywał – O to chodzi? - byłaś zaskoczona sporym kawałkiem który wbił się w Twoje plecy.
-Nie ruszaj się kurwa... - zaczęłaś wyciągać kawałek po kawałku rzucając je na ziemię. Jeden po drugim.
-Czacho, no weź, przerabialiśmy to tydzień temu – mruknęłaś patrząc na jego zaskoczoną twarz. Patrzył jak ostatni kawałek spada na ziemię. Dyszał ciężko.
-Oh.... r-racja – mruknął niepewnie starając się uspokoić.
-Nic mi nie jest – zapewniłaś pokazując jak rany zaczynają się goić – Trzeba o wiele więcej aby mnie zranić – Ale czy uh.... możesz podać mi odkurzacz? Nie chcę podziurawić skarpet i zabrudzić podłogi krwią.
-J-jasne – powiedział mechanicznie i cofnął się, a potem pobiegł do korytarza. Pochyliłaś się zbierając większe kawałki, starając się nie ruszać. Po chwili Sans pojawił się z wielkim, starym odkurzaczem i podłączył go do zasilania. Kiedy już po szkle nie było śladu, wyłączył i westchnął z ulgą. Zostawił odkurzacz pod ścianą. Potem się przyda. Po wyrzuceniu kawałków szkła odwróciłaś się i popatrzyłaś na plecy. Miałaś dziury na koszulce a dookoła nich czerwone plamy
-Mmmm, lubiłam tę koszulkę....
-Kurwa! - mruknął i popatrzyłaś na sufit tam gdzie on. Pojawiło się kilka większych dziur, pęknięć pędzących od jednej do drugiej, niewielka lampka która była żyrandolem ledwo wisiała. No i wszędzie zarysowania od szkła i obrysowana farba.
-To raczej nie zostanie pokryte przez ubezpieczenie
-Co ty nie powiesza! Właśnie dlatego nie chciałem, abyś...!
-Zapłacę. Mówiłam ci, że tak zrobię jeżeli coś się stanie.
-Obyś! - warknął zamykając swoje oczodoły -N-naprawdę nic ci się nie stało? N-nie jesteś nigdzie ranna? - zapytał po chwili zerkając na krew na koszulce.
-Nie czuję się w żaden sposób źle – znowu popatrzyłaś przez ramię – Poza słońcem, prawie nic nie jest w stanie zranić wampira.
-Kurwa! - krzyknął nagle – Szef przychodzi jutro i zobaczy to gówno!
-Uh.. - zaczęłaś niepewnie – To nie jest bałagan jako taki. To raczej zniszczenie. O coś takiego będzie zły?
-Oczywiście, że tak! Powinienem trzymać mieszkanie czyste! Kurwa! J-jestem trupem!
-Powiedz mu, że to moja wina. - pęknięcie na suficie powiększało się, weszło do kuchni. Ze stolika zaczęły spadać naczynia.
-T-to nadal spada! Kurwa... Jebana kurwa! - krzyczał dysząc coraz ciężej.
-N-nie będzie chciał, abyś się wyprowadził przez coś takiego, prawda?
-N-nie wiem kurwa... Nie będzie zadowolony, to pewne! Ch-cholera... - zaczynał się trząść patrząc na sufit.
-A co jeżeli wszystko inne bardzo dobrze wysprzątamy? - patrzyłaś na bałagan żałując genialnego pomysłu – Jeżeli wszystko inne będzie czyste, może nic się nie stanie tak jak w zeszłym tygodniu.
-T-to mu się nie spodoba. Będzie wkurwiony. Nie będzie mu się to podobało!
-Czacho.. nie bój się, naprawimy to – zapewniałaś starając się go uspokoić.
-Nie ma na to czasu! Powinnaś pomyśleć o tym nim poprosiłaś mnie o to abym kurwa używał na tobie magii! Kurwa! Mam przejebane! - trząsł się, zaś kości stukały o siebie głośniej kiedy wzrokiem błądził bo bałaganie.
-Czacho... spokojnie. Nic ci nie będzie.
-Jestem kurwa spokojny! Nie widzisz tego bałaganu? Szef będzie... Szef będzie.... - zacisnął palce na materiale koszulki dysząc coraz płycej i szybciej. To już koniec. Choć wszystko szło tak dobrze, ale teraz musiał to spierdolić. Nie ma mowy, aby naprawić uszkodzenia do jutra. Szef przyjdzie zobaczy i zabierze go. Nie chciał. Nigdy nie chciał nic z tego robić. Tak się działo. Tym razem będzie nie tylko krzyczał. Za wielkie zniszczenia. Szef znowu zabierze go do szopy i ... Sans poczuł coś ciepłego i miękkiego na czole, zamrugał i po chwili podniósł głowę.
-Czacho... ej... nic ci nie będzie. Oddychaj. Skup się na oddychaniu. Wszystko będzie dobrze – mówiłaś głaszcząc go czule.
-N-nie będzie dobrze! Nic nie będzie dobrze! Nie wiesz jak to jest! Wszystko... wszystko się pierdoli! - krzyczał cały czas skupiając się na bałaganie.
-Nie, nie pierdoli się. Nadal jesteś prawiczkiem – Panika zatrzymała się kiedy w końcu popatrzył na Ciebie
-Coo..? Ja jestem... czym?.... Huh...? - załapał kawał po chwili i gapił się – Po chuj teraz robisz sobie jaja?
-Hahaha, widzisz? - głaskałaś go nadal – Choć bardzo nie chcesz się przyznać do swojej czystości, wiem, że nigdy się nie pierdoliłeś. Przynajmniej póki nie porozmawiasz z waszą królową o twoim zakochaniu w niej.
-M-mówiłem, że to nie tak! Przestań mnie dotykać! - warknął w końcu odtrącając Twoją rękę.
-No i już. Lepiej ci?
-Nic mi kurwa nie jest!
-To dobrze, bo chcę abyś oddychał nim zadzwonię
-Oddycham – wtedy zrozumiał jak szybko to robi i odwrócił się zawstydzony. Otworzyłaś telefon i zaczęłaś grzebać w liście kontaktów – Nie ma szans, aby ktokolwiek naprawił to przez noc.. - patrzył na Ciebie – Nawet, jeżeli zadzwonisz teraz.
-Dzwonię do kogoś innego – wybrałaś kontakt. Przystawiłaś komórkę do ucha i czekałaś.
-CZŁOWIEKU! DWA TELEFONY W CIĄGU JEDNEGO DNIA? AŻ TAK JESTEŚ ZDESPEROWANA? - w słuchawce odezwał się głośny Papyrus.
-Heh... cześć Szefunciu.
-TSK.. CZEGO CHCESZ, POZA MNĄ, OCZYWIŚCIE!
-Cóóż, mam złe wiadomości jeżeli chodzi o jutrzejszy obiad.
-ZAPOMNIAŁAŚ SIĘ PRZYGOTOWAĆ! JAK MOGŁAŚ CZŁOWIEKU! TO BYŁA TWOJA JEDYNA SZANSA ABY MI ZAIMPONOWAĆ SWOIM NISKIM POZIOMEM OBRZYDLIWEGO GOTOWANIA!
-Nie, o tym pamiętałam. Um.. - zerknęłaś na Sansa który nerwowo się pocił patrząc na Twoją rozmowę – Sufit w mieszkaniu Sansa uległ uszkodzeniu i do jutra nie będzie naprawiony.
-CO?! - krzyknął głośniej niż zwykle – SANS! CO ZA NIEODPOWIEDZIALNY NIC NIE SZANUJĄCY IMBECYL! JAK ŚMIAŁ ZNISZCZYĆ OBIAD NA KTÓRY JA, WSPANIAŁY I PRZERAŻAJĄCY PAPYRUS CZEKAŁEM! NIE BÓJ SIĘ, DOPILNUJĘ ABY DOSTAŁ BOLESNĄ NAUCZKĘ KIEDY GO TYLKO JUTRO ZOBACZĘ I ..
-Stój, stój, stój. Wielki Szefie. To nie była jego wina – Sans dyszał znowu szybciej słysząc brata – Wygląda na to, że człowiek był nieco bardziej intymny niżby chciał i sufit pękł
-ALE TO ZADANIE SANSA DBAĆ O MIESZKANIE! GDYBY BYŁ BARDZIEJ ODPOWIEDZIALNY COŚ TAKIEGO NIGDY BY SIĘ NIE STAŁO! TERAZ JEST CAŁKOWICIE ZNISZCZONE I NASZE PLANY OBIADOWE LEGŁY W GRUZACH!
-Cóż... nie jest tak doszczętnie zniszczony...
-NIE BĘDĘ JADŁ OBIADU W ZNISZCZONYM MIESZKANIU!
-Zgadzam się, nie ma przyjemności z jedzenia obiadu w takich warunkach
-TSK... DOBRZE, ŻE SIĘ ZGADZASZ CZŁOWIEKU.
-A więc oboje będziecie jeść u mnie
-...CO?
-Co...? - zapytali jednocześnie.
-Możesz zerknąć do Sansa jeżeli chcesz, ale potem zapraszam was do siebie na kolacje. I tak ją robię, więc będzie mi o wiele łatwiej robić ją we własnej kuchni.
-R-RACJA. ROZUMIEM... SKORZYSTAM Z ZAPROSZENIA DO TWOJEJ OBRZYDLIWEJ NORY W JAKIEJ MIESZKASZ – brzmiał jakby się podekscytował – I-I OBY BYŁO CZYSTO! NIE BĘDĘ TOLEROWAŁ SYFU W TRAKCIE JEDZENIA!
-Jestem schludną osobą, więc nie ma się czego bać
-TO SIĘ JESZCZE OKAŻE
-Dobra... cóż... to tyle.
-TAK, ROZUMIEM... DO... DO ZOBACZENIA CZŁOWIEKU, BĘDĘ PRZEPROWADZAŁ SUROWY OSĄD.
-Nie cieszysz się, że się spotkamy?
-O-OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! Z PRZYJEMNOŚCIĄ ZOBACZĘ JAK SIĘ OŚMIESZASZ!
-Hm... a jeżeli do tego nie dojdzie?
-J-JESTEM PEWIEN, ŻE DOJDZIE!
-Cóż... jeżeli się będziesz śmiać, to mogę się nawet ośmieszyć.
-K-KOŃCZĘ TĘ ROZMOWĘ! - I rozłączył się, odstawiłaś telefon cicho się śmiejąc.
-Naprawdę musisz tak pierdolić na koniec? - Sans zapytał wyraźnie wkurwiony
-Tak, to tradycja – nadal się śmiałaś. Sans westchnął i powoli przekręcił głowę.
-Uh.. D-dzięki... z-za ten telefon. - mówił powoli kopiąc nogą w powietrzu.
-Powiedziałam, że to będzie moja wina, jeżeli coś się stanie. Więc to naprawiam.
-T-tak... - patrzył na dół
-Już nie będziesz miał ataków paniki?
-Czego?
-Panikowałeś.
-Nie, nie panikowałem!
-Um.. tak, panikowałeś.
-J-ja tylko.. - myślał przez chwilę, ale żadna wymówka nie przyszła mu do głowy.
-Cóż... ale już jest dobrze – wzięłaś śmieci ze stolika i zaczęłaś sprzątać.
-....T-tak... - rzucił cicho
-Powinniśmy posprzątać. I tak do ciebie zajrzy. - Sans cicho podszedł do odkurzacza. Włączył go i zaczął sprzątać. Potem pozbierał ubrania i oddzielił je od śmieci.
-Koniec! - powiedziałaś dumnie, kiedy wszystko było już zrobione.
-Tsk... ale plama nadal jest – powiedział pokazując na plamę na suficie. Popatrzyłaś na nią. Teraz to ostatnie z Twoich zmartwień. Jakimś sposobem jej nie dosięgło żadne uszkodzenie.
-Nadal możemy spróbować ją zeskrobać.
-Zostaw. I tak już wszystko jest zniszczone, więc to nie ma znaczenia – uśmiechnęłaś się.
-Czacho, ostatni raz...
-Co? Nie! Co z tobą nie tak!
-Chyba wiem co poszło nie tak.
-Zniszczyłaś moje mieszkanie i szkło wbiło ci się w plecy, a mimo to nadal chcesz spróbować?!
-Nic mi nie będzie. No i gorzej już być nie może. Mnie nie da się tak łatwo zranić.
-Nie!
-Proszę, Czacho! Ostatni raz! Błagam – starałaś się zrobić szczenięce oczka. Z jakiegoś powodu, Sans rumienił się coraz bardziej kiedy na Ciebie patrzył, cicho westchnął odwracając wzrok.
-Z-Zamknij się! Tylko.... kurwa.... d-dobra! Niech ci będzie! - krzyknął. Musi przestać tak robić. Byłaś zaskoczona, że tak łatwo Ci poszło.
-Oh! Dobra! Zróbmy to! - podeszłaś pod plamę – Gotowa. Sans westchnął i zamknął oczodoły.
-Po chuj ja to robię.... - mruknął nim powoli uniósł lewą rękę otoczoną niebieską magią. Trzymał ją nieruchomo przez chwilę czekając. Delikatnie, mówił do siebie. Delikatnie. Uniósł dłoń powoli do góry czując dokładnie Twoją duszę. Dodał nieco mocy, pozwalając aby jego magia przepływała przez niego delikatnie, spokojnie, czule. Twoja dusza powoli wyłoniła się z środka wypełniając pomieszczenie złoto-pomarańczowym światłem, które powoli przejął błękit. Czułaś, jak włosy zaczynają Ci stawać, jak unosisz się nad podłogą. Twoje ciało, od głowy aż po stopy stawało się lekkie.
-To działa! - krzyknęłaś podekscytowana
-T-tak... - odpowiedział patrząc jak unosisz się przed nim. Uniósł rękę nieco wyżej próbując oderwać Cię od podłogi. Poruszałaś ramionami rozkoszując się stanem nieważkości.
-Moja dusza powinna być niebieska? - zapytałaś próbując nie ruszać nogami unosząc się coraz wyżej w powietrze.
-Niebieskie ataki zmieniają twoją duszę na niebieską. To dlatego tak się nazywają.
-Co za oryginalność – mruknęłaś sarkastycznie.
-Nie czujesz się niebiesko? - zapytał z uśmiechem?
-Ten kawał nie działa. Unoszę się, a nie mam doła. - Nagle grawitacja Cię uderzyła, próbowałaś złapać się czegokolwiek, ale potem Twoje ciało znowu było stabilne.
-A teraz? - zaśmiał się ku Twojemu zaskoczeniu.
-Trzęsiesz mną, a nie kopiesz dołek. To różne rzeczy, Sans! - powiedziałaś powoli przekręcając się tak, aby dotknąć palców u nóg. Twoje ciało nie utrzymywało równowagi, więc było prościej. - To jak być w kosmosie – powiedziałaś zamyślona powoli się unosząc kręcąc się powoli. - Zajebiście! Czacho! Jesteś zajebisty! - krzyknęłaś podekscytowana.
-Z-zamknij się! Próbuję się skupić! - warknął, patrząc jak ze szczęściem wymalowanym na twarzy kręcisz się otoczona jego niebieską magią. Złapałaś się za kolana i przekręciłaś.
-Bardzo musisz się skupiać? - zapytałaś powoli się kręcąc.
-Nie wiem... nigdy nie używałem tego na nikim w ten sposób.
-Naprawdę? - próbowałaś kręcić się szybciej.
-To niebieskie ataki, a nie gówniana niebieska zabawa. Korzystałem z tego jedynie do ataków. Nigdy aby komuś sprawić przyjemność.
-Dlaczego? Ja bym tak zrobiła w pierwszej kolejności
-Ta, bo żyjesz tutaj, gdzie jest banda debili. To nie tak jak w Podziemiu.
-Ooooh... a więc pozwalam ci przełamać dziewictwo magii na mnie – nagle poczułaś jak wszystko znika i kilka milimetrów dzieliło Cię, abyś uderzyła twarzą w tanie i stare linoleum, lecz zatrzymałaś się.
-Której części z "próbuję się skupić" nie rozumiesz?! - warknął za Twoimi plecami.
-Nie, nie pierdoli się. Nadal jesteś prawiczkiem – Panika zatrzymała się kiedy w końcu popatrzył na Ciebie
-Coo..? Ja jestem... czym?.... Huh...? - załapał kawał po chwili i gapił się – Po chuj teraz robisz sobie jaja?
-Hahaha, widzisz? - głaskałaś go nadal – Choć bardzo nie chcesz się przyznać do swojej czystości, wiem, że nigdy się nie pierdoliłeś. Przynajmniej póki nie porozmawiasz z waszą królową o twoim zakochaniu w niej.
-M-mówiłem, że to nie tak! Przestań mnie dotykać! - warknął w końcu odtrącając Twoją rękę.
-No i już. Lepiej ci?
-Nic mi kurwa nie jest!
-To dobrze, bo chcę abyś oddychał nim zadzwonię
-Oddycham – wtedy zrozumiał jak szybko to robi i odwrócił się zawstydzony. Otworzyłaś telefon i zaczęłaś grzebać w liście kontaktów – Nie ma szans, aby ktokolwiek naprawił to przez noc.. - patrzył na Ciebie – Nawet, jeżeli zadzwonisz teraz.
-Dzwonię do kogoś innego – wybrałaś kontakt. Przystawiłaś komórkę do ucha i czekałaś.
-CZŁOWIEKU! DWA TELEFONY W CIĄGU JEDNEGO DNIA? AŻ TAK JESTEŚ ZDESPEROWANA? - w słuchawce odezwał się głośny Papyrus.
-Heh... cześć Szefunciu.
-TSK.. CZEGO CHCESZ, POZA MNĄ, OCZYWIŚCIE!
-Cóóż, mam złe wiadomości jeżeli chodzi o jutrzejszy obiad.
-ZAPOMNIAŁAŚ SIĘ PRZYGOTOWAĆ! JAK MOGŁAŚ CZŁOWIEKU! TO BYŁA TWOJA JEDYNA SZANSA ABY MI ZAIMPONOWAĆ SWOIM NISKIM POZIOMEM OBRZYDLIWEGO GOTOWANIA!
-Nie, o tym pamiętałam. Um.. - zerknęłaś na Sansa który nerwowo się pocił patrząc na Twoją rozmowę – Sufit w mieszkaniu Sansa uległ uszkodzeniu i do jutra nie będzie naprawiony.
-CO?! - krzyknął głośniej niż zwykle – SANS! CO ZA NIEODPOWIEDZIALNY NIC NIE SZANUJĄCY IMBECYL! JAK ŚMIAŁ ZNISZCZYĆ OBIAD NA KTÓRY JA, WSPANIAŁY I PRZERAŻAJĄCY PAPYRUS CZEKAŁEM! NIE BÓJ SIĘ, DOPILNUJĘ ABY DOSTAŁ BOLESNĄ NAUCZKĘ KIEDY GO TYLKO JUTRO ZOBACZĘ I ..
-Stój, stój, stój. Wielki Szefie. To nie była jego wina – Sans dyszał znowu szybciej słysząc brata – Wygląda na to, że człowiek był nieco bardziej intymny niżby chciał i sufit pękł
-ALE TO ZADANIE SANSA DBAĆ O MIESZKANIE! GDYBY BYŁ BARDZIEJ ODPOWIEDZIALNY COŚ TAKIEGO NIGDY BY SIĘ NIE STAŁO! TERAZ JEST CAŁKOWICIE ZNISZCZONE I NASZE PLANY OBIADOWE LEGŁY W GRUZACH!
-Cóż... nie jest tak doszczętnie zniszczony...
-NIE BĘDĘ JADŁ OBIADU W ZNISZCZONYM MIESZKANIU!
-Zgadzam się, nie ma przyjemności z jedzenia obiadu w takich warunkach
-TSK... DOBRZE, ŻE SIĘ ZGADZASZ CZŁOWIEKU.
-A więc oboje będziecie jeść u mnie
-...CO?
-Co...? - zapytali jednocześnie.
-Możesz zerknąć do Sansa jeżeli chcesz, ale potem zapraszam was do siebie na kolacje. I tak ją robię, więc będzie mi o wiele łatwiej robić ją we własnej kuchni.
-R-RACJA. ROZUMIEM... SKORZYSTAM Z ZAPROSZENIA DO TWOJEJ OBRZYDLIWEJ NORY W JAKIEJ MIESZKASZ – brzmiał jakby się podekscytował – I-I OBY BYŁO CZYSTO! NIE BĘDĘ TOLEROWAŁ SYFU W TRAKCIE JEDZENIA!
-Jestem schludną osobą, więc nie ma się czego bać
-TO SIĘ JESZCZE OKAŻE
-Dobra... cóż... to tyle.
-TAK, ROZUMIEM... DO... DO ZOBACZENIA CZŁOWIEKU, BĘDĘ PRZEPROWADZAŁ SUROWY OSĄD.
-Nie cieszysz się, że się spotkamy?
-O-OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! Z PRZYJEMNOŚCIĄ ZOBACZĘ JAK SIĘ OŚMIESZASZ!
-Hm... a jeżeli do tego nie dojdzie?
-J-JESTEM PEWIEN, ŻE DOJDZIE!
-Cóż... jeżeli się będziesz śmiać, to mogę się nawet ośmieszyć.
-K-KOŃCZĘ TĘ ROZMOWĘ! - I rozłączył się, odstawiłaś telefon cicho się śmiejąc.
-Naprawdę musisz tak pierdolić na koniec? - Sans zapytał wyraźnie wkurwiony
-Tak, to tradycja – nadal się śmiałaś. Sans westchnął i powoli przekręcił głowę.
-Uh.. D-dzięki... z-za ten telefon. - mówił powoli kopiąc nogą w powietrzu.
-Powiedziałam, że to będzie moja wina, jeżeli coś się stanie. Więc to naprawiam.
-T-tak... - patrzył na dół
-Już nie będziesz miał ataków paniki?
-Czego?
-Panikowałeś.
-Nie, nie panikowałem!
-Um.. tak, panikowałeś.
-J-ja tylko.. - myślał przez chwilę, ale żadna wymówka nie przyszła mu do głowy.
-Cóż... ale już jest dobrze – wzięłaś śmieci ze stolika i zaczęłaś sprzątać.
-....T-tak... - rzucił cicho
-Powinniśmy posprzątać. I tak do ciebie zajrzy. - Sans cicho podszedł do odkurzacza. Włączył go i zaczął sprzątać. Potem pozbierał ubrania i oddzielił je od śmieci.
-Koniec! - powiedziałaś dumnie, kiedy wszystko było już zrobione.
-Tsk... ale plama nadal jest – powiedział pokazując na plamę na suficie. Popatrzyłaś na nią. Teraz to ostatnie z Twoich zmartwień. Jakimś sposobem jej nie dosięgło żadne uszkodzenie.
-Nadal możemy spróbować ją zeskrobać.
-Zostaw. I tak już wszystko jest zniszczone, więc to nie ma znaczenia – uśmiechnęłaś się.
-Czacho, ostatni raz...
-Co? Nie! Co z tobą nie tak!
-Chyba wiem co poszło nie tak.
-Zniszczyłaś moje mieszkanie i szkło wbiło ci się w plecy, a mimo to nadal chcesz spróbować?!
-Nic mi nie będzie. No i gorzej już być nie może. Mnie nie da się tak łatwo zranić.
-Nie!
-Proszę, Czacho! Ostatni raz! Błagam – starałaś się zrobić szczenięce oczka. Z jakiegoś powodu, Sans rumienił się coraz bardziej kiedy na Ciebie patrzył, cicho westchnął odwracając wzrok.
-Z-Zamknij się! Tylko.... kurwa.... d-dobra! Niech ci będzie! - krzyknął. Musi przestać tak robić. Byłaś zaskoczona, że tak łatwo Ci poszło.
-Oh! Dobra! Zróbmy to! - podeszłaś pod plamę – Gotowa. Sans westchnął i zamknął oczodoły.
-Po chuj ja to robię.... - mruknął nim powoli uniósł lewą rękę otoczoną niebieską magią. Trzymał ją nieruchomo przez chwilę czekając. Delikatnie, mówił do siebie. Delikatnie. Uniósł dłoń powoli do góry czując dokładnie Twoją duszę. Dodał nieco mocy, pozwalając aby jego magia przepływała przez niego delikatnie, spokojnie, czule. Twoja dusza powoli wyłoniła się z środka wypełniając pomieszczenie złoto-pomarańczowym światłem, które powoli przejął błękit. Czułaś, jak włosy zaczynają Ci stawać, jak unosisz się nad podłogą. Twoje ciało, od głowy aż po stopy stawało się lekkie.
-To działa! - krzyknęłaś podekscytowana
-T-tak... - odpowiedział patrząc jak unosisz się przed nim. Uniósł rękę nieco wyżej próbując oderwać Cię od podłogi. Poruszałaś ramionami rozkoszując się stanem nieważkości.
-Moja dusza powinna być niebieska? - zapytałaś próbując nie ruszać nogami unosząc się coraz wyżej w powietrze.
-Niebieskie ataki zmieniają twoją duszę na niebieską. To dlatego tak się nazywają.
-Co za oryginalność – mruknęłaś sarkastycznie.
-Nie czujesz się niebiesko? - zapytał z uśmiechem?
-Ten kawał nie działa. Unoszę się, a nie mam doła. - Nagle grawitacja Cię uderzyła, próbowałaś złapać się czegokolwiek, ale potem Twoje ciało znowu było stabilne.
-A teraz? - zaśmiał się ku Twojemu zaskoczeniu.
-Trzęsiesz mną, a nie kopiesz dołek. To różne rzeczy, Sans! - powiedziałaś powoli przekręcając się tak, aby dotknąć palców u nóg. Twoje ciało nie utrzymywało równowagi, więc było prościej. - To jak być w kosmosie – powiedziałaś zamyślona powoli się unosząc kręcąc się powoli. - Zajebiście! Czacho! Jesteś zajebisty! - krzyknęłaś podekscytowana.
-Z-zamknij się! Próbuję się skupić! - warknął, patrząc jak ze szczęściem wymalowanym na twarzy kręcisz się otoczona jego niebieską magią. Złapałaś się za kolana i przekręciłaś.
-Bardzo musisz się skupiać? - zapytałaś powoli się kręcąc.
-Nie wiem... nigdy nie używałem tego na nikim w ten sposób.
-Naprawdę? - próbowałaś kręcić się szybciej.
-To niebieskie ataki, a nie gówniana niebieska zabawa. Korzystałem z tego jedynie do ataków. Nigdy aby komuś sprawić przyjemność.
-Dlaczego? Ja bym tak zrobiła w pierwszej kolejności
-Ta, bo żyjesz tutaj, gdzie jest banda debili. To nie tak jak w Podziemiu.
-Ooooh... a więc pozwalam ci przełamać dziewictwo magii na mnie – nagle poczułaś jak wszystko znika i kilka milimetrów dzieliło Cię, abyś uderzyła twarzą w tanie i stare linoleum, lecz zatrzymałaś się.
-Której części z "próbuję się skupić" nie rozumiesz?! - warknął za Twoimi plecami.
-Proszę, nie wal moją twarzą w podłogę – błagałaś kiedy poczułaś jak Twoje ciało się oddala i wraca na miejsce mniej więcej w połowie powietrza.
-Więc zamknij się i przestań pierdolić kiedy mam cię w takim stanie!
-Heh, prosisz o zbyt wiele! To zbyt wspaniałe. - westchnął ciężko patrząc jak powoli obracasz się przed nim. Twoje włosy unosiły się we wszystkich stronach kiedy tylko grawitacja zniknęła. Twoja ludzka dusza nawet błyszczała tak jasne za każdym razem kiedy się odwracałaś. Tsk... w-wyglądałaś tak... głupio. Z łatwością mógłby zacząć Tobą rzucać po ścianach, wystarczyłoby tylko ruszyć nadgarstkiem. Oczywiście, nie zrobi tego... nie specjalnie... ale... Kurwa, jak możesz tak dobrze się bawić, kiedy on wręcz idealnie ściska Twoją duszę... A co jeżeli będziesz na tyle głupia i pozwolisz komuś innemu na to samo? Westchnął.
-Dobra, koniec zabawy, ustaw się tak, abym mógł dać cię na sufit – powiedział czekając, aż przestaniesz kręcić się dookoła.
-Tak? - rozłożyłaś ręce i nogi na boki starając się złapać choć odrobinę stabilności, a potem przekręciłaś się głową do dołu.
-Coś w tym stylu – mruknął, poczułaś kolejne pociągnięcie i całe Twoje ciało przyciągała góra. Tak jakbyś na niego... spadała.
-Ale dziwnie! - krzyknęłaś zadowolona nim dotknęłaś sufitu. Natychmiast z klęczek spróbowałaś wstać. To dziwne, kiedy całe Twoje ciało nie podlegało prawom grawitacji. Tutaj czujesz się odrobinę lżejsza. To tak się czuje człowiek na księżycu? Nawet Twoje włosy podlegają prawom magii opadają wzdłuż ciała. Zrobiłaś niepewny krok. Lekko podskoczyłaś i zaczęłaś się śmiać wracając na sufit. Lecz wtedy więcej kawałków z pęknięcia spadło na ziemię. - Ojej...
-Serio? Właśnie to gówno posprzątałem! Dwa razy! - krzyczał
-Heh... wybacz – nagle coś mokrego uderzyło Cię w twarz. Zmieniło swoją grawitację kiedy Cię dotknęło i zaczęło spadać na sufit. Chwyciłaś to nim całkiem upadło. To mokra ściera.
-Masz robotę, pamiętasz? - powiedział... Właściwie, jego czaszka jest tylko kilka cali pod Twoją głową. Bez problemu mogłabyś go dotknąć palcami, był na wyciągnięcie rąk. Stał pod Tobą, skupiony na swojej magii.
-Tak, ta – podeszłaś do żółtej plamy, pochyliłaś się by zacząć ją ścierać – A co by się stało gdybyś użył tego na zewnątrz?
-Magia ma swoje ograniczenia i działa dokładnie tak jak jej powiem. Więc... jeżeli użyłbym tego na zewnątrz, leciałabyś tam, gdzie bym wskazał uderzając o każdą przeszkodę jaką spotkasz na swojej drodze. Tak długo, aż nie zostałaby z ciebie kupa paskudnego mięcha.
-Hm... - żółta plama nie była już zaschnięta dość dobrze ją namoczyłaś ścierką – A na jak duże odległości... Zaraz! Nie mów. Mała i średnia odległość....
-Właściwie, to zależy od mojego samopoczucia. Zazwyczaj granica wynosi od sześciu do dziewięciu metrów.
-To znacznie więcej niż myślałam.
-Ja uh... zawsze byłem całkiem w tym dobry, w przeciwieństwie do innych – powiedział zawstydzony.
-A więc możesz zmienić grawitację oraz siłę z jaką jestem przyciągana. Jak ciężka mogę się stać? - zapytałaś ciekawa.
-Około pięciokrotnie od twojej naturalnej wagi... Ale aby zrobić cię cięższą potrzeba więcej magii. Znacznie łatwiej jest pozbawić cię grawitacji. Bez problemu mógłbym trzymać cię w stanie zawieszenia przez kilka godzin, ale tylko wtedy, kiedy zachowałbym spokój i skupienie.
-Hm.. - pozbyłaś się plamy – Chyba rozumiem... ej Czacho, możesz przyjść i sprawdzić? Ciężko mi powiedzieć przez tę dziwną niebieską poświatę. - westchnął, słyszałaś jak stukał swoimi szkielecimi stopami po podłodze i stanął za Tobą. Stał pod Tobą unosząc głowę, jego ręka nadal była niebieska.
-Dobrze jest. Mówiłem, że i tak mam to gdzieś.
-Dobra, ale mam jeszcze jedno pytanie – uśmiechałaś się. Westchnął
-Czego znowu? - jak tylko podniósł wzrok, zobaczył Twój wyszczerz.
-Co się stanie, jeżeli zrobię TO! - chwyciłaś go pod ramiona i podniosłaś.
-S-stój! - praktycznie skrzyknął kiedy podniosłaś go z ziemi – N-nie łap.. - magia zniknęła, poczułaś jak wszystko wraca na swoje miejsce, zaś Ty lecisz na ziemię. Przekręciłaś się szykując na zderzenie z ziemią, jednocześnie trzymając Sansa bezpiecznie na sobie. Nagle stanęłaś. Otworzyłaś oczy. Sans unosił was oboje. - Pojebało cię debilko?! Nie łap mnie tak kurwa! - podniósł głowę z Twojej koszulki. Twoja dusza była zaledwie o kilka centymetrów od niego. Kiedy na nią spojrzał jego czaszka zrobiła się cała czerwona – K-kurwa! - krzyknął schodząc z Ciebie tak szybko jak to możliwe. Stanął na podłodze. Jakimś sposobem, jego ręka cały czas była niebieska – O mało nie wsadziłaś moją twarz w swoją pierdoloną duszę!
-To coś złego? - zapytałaś zaciekawiona nadal unosząc się w powietrzu.
-TAK, KURWA TAK! To kumulacja całego twojego istnienia debilko. Nie możesz pozwalać jej dotykać każdemu!
-Ojej..
-Co z tobą nie tak?! - Założyłaś ręce za głowę lewitując kilka cali ponad ziemi
-To by mnie przecież nie zabiło... prawda?
-Każde uszkodzenie miałoby na ciebie wpływ! Twoja dusza jest naprawdę bardzo delikatna i wrażliwa na jakiekolwiek siły, więc nie pozwalaj aby ktokolwiek walił w nią mordą! - Popatrzyłaś na duszę unoszącą się nad Twoją piersią. Nadal jaśniała na niebiesko. Za błyszczącym światłem dostrzegałaś swoje imię wypisane złotymi literami.
-Więc... co by się stało, jakbym jej dotknęła? - musiałaś zapytać, bo zaraz to zrobisz. Wyciągnęłaś rękę pozwalając, aby ciepłe światło oplotło Twoje palce. Jak się zbliżyłaś, jakby instynkt, podpowiedział Ci, by tego nie dotykać. Potem, wróciła do normalnego koloru i weszła w Ciebie. Upadłaś tyłkiem na ziemię. - Ał...
-I już nigdy więcej nie wyciągnę twojej pierdolonej duszy! - powiedział wkurwiony
-Co? Nieeee! Czacho! Jeszcze się jej dobrze nie przyjrzałam!
-Gapiłaś się i próbowałaś kurwa dotknąć na moich oczach!
-Więc, każdy dotyk jest zły? Czy nie używacie własnych dusz do seksu? Zaraz! Gdybym jej dotknęła to tak jakbym się masturbowała przed tobą?
-N-nie rób tego! Kurwa! Po chuj zadaję się z debilami!
-Wiesz, sama jej nie wyciągnę to skąd mam wiedzieć?
-Nic nie powinno jej dotykać. Jak możesz tego nie czuć?
-Mmmm, właściwie to coś tam czułam – zaczęłaś się podnosić z ziemi
-I po chuj mnie złapałaś? Mówiłem, że muszę się skupić!
-Chciałam się dowiedzieć, czy mogę cię trzymać kiedy będziesz używał magii grawitacji na mnie
-A myślisz, że sam jej wcześniej w ten sposób nie testowałem?! - warknął
-Oh...
-Jeżeli kiedykolwiek zastanawiałaś się dlaczego nie chcę nic z tobą takiego robić, teraz już wiesz!
-Ale to zabawne
-Nie jest! Bez problemu mógłbym zrobić z tobą wszystko gdybym nie... nie... S-sprawiasz, że wszystko jest bardziej stresujące! - poprawił się w ostatniej chwili
-Ani trochę się nie bawiłeś? - jego dusza odtworzyła moment kiedy zaczął Tobą troszeczkę potrząsać. I to Twoje zaskoczenie na twarzy.
-N-Nie!
-Dobra.. dobra.. Która godzina? - wyciągnęłaś telefon – Aaaa, spóźnimy się do nawiedzonego domu! - krzyknęłaś
-Ja mogę iść w każdej chwili. To ty szykujesz się godzinami – mruknął
-Mam krew na koszulce! Nie mogę iść z krwią na koszulce!
-Racja, po co prawdziwa krew skoro wszyscy będą w sztucznej...
-Nie, Czacho. Musisz traktować prawdziwą krew poważnie. - mówiłaś zakładając buty na nogi – Zaraz wrócę – i z tymi słowami wyszłaś. Sans westchnął patrząc jak drzwi się za Tobą zamykają. Naprawdę sprawiasz, że jego życie jest bardziej .... stresujące. Kurwa. Jego dusza nigdy nie czuła tak wielu emocji. Lecz musiał przyznać, rozglądając się po pustym i cichym mieszkaniu... że sprawiłaś, że jest lepiej niż kiedykolwiek...
-Więc zamknij się i przestań pierdolić kiedy mam cię w takim stanie!
-Heh, prosisz o zbyt wiele! To zbyt wspaniałe. - westchnął ciężko patrząc jak powoli obracasz się przed nim. Twoje włosy unosiły się we wszystkich stronach kiedy tylko grawitacja zniknęła. Twoja ludzka dusza nawet błyszczała tak jasne za każdym razem kiedy się odwracałaś. Tsk... w-wyglądałaś tak... głupio. Z łatwością mógłby zacząć Tobą rzucać po ścianach, wystarczyłoby tylko ruszyć nadgarstkiem. Oczywiście, nie zrobi tego... nie specjalnie... ale... Kurwa, jak możesz tak dobrze się bawić, kiedy on wręcz idealnie ściska Twoją duszę... A co jeżeli będziesz na tyle głupia i pozwolisz komuś innemu na to samo? Westchnął.
-Dobra, koniec zabawy, ustaw się tak, abym mógł dać cię na sufit – powiedział czekając, aż przestaniesz kręcić się dookoła.
-Tak? - rozłożyłaś ręce i nogi na boki starając się złapać choć odrobinę stabilności, a potem przekręciłaś się głową do dołu.
-Coś w tym stylu – mruknął, poczułaś kolejne pociągnięcie i całe Twoje ciało przyciągała góra. Tak jakbyś na niego... spadała.
-Ale dziwnie! - krzyknęłaś zadowolona nim dotknęłaś sufitu. Natychmiast z klęczek spróbowałaś wstać. To dziwne, kiedy całe Twoje ciało nie podlegało prawom grawitacji. Tutaj czujesz się odrobinę lżejsza. To tak się czuje człowiek na księżycu? Nawet Twoje włosy podlegają prawom magii opadają wzdłuż ciała. Zrobiłaś niepewny krok. Lekko podskoczyłaś i zaczęłaś się śmiać wracając na sufit. Lecz wtedy więcej kawałków z pęknięcia spadło na ziemię. - Ojej...
-Serio? Właśnie to gówno posprzątałem! Dwa razy! - krzyczał
-Heh... wybacz – nagle coś mokrego uderzyło Cię w twarz. Zmieniło swoją grawitację kiedy Cię dotknęło i zaczęło spadać na sufit. Chwyciłaś to nim całkiem upadło. To mokra ściera.
-Masz robotę, pamiętasz? - powiedział... Właściwie, jego czaszka jest tylko kilka cali pod Twoją głową. Bez problemu mogłabyś go dotknąć palcami, był na wyciągnięcie rąk. Stał pod Tobą, skupiony na swojej magii.
-Tak, ta – podeszłaś do żółtej plamy, pochyliłaś się by zacząć ją ścierać – A co by się stało gdybyś użył tego na zewnątrz?
-Magia ma swoje ograniczenia i działa dokładnie tak jak jej powiem. Więc... jeżeli użyłbym tego na zewnątrz, leciałabyś tam, gdzie bym wskazał uderzając o każdą przeszkodę jaką spotkasz na swojej drodze. Tak długo, aż nie zostałaby z ciebie kupa paskudnego mięcha.
-Hm... - żółta plama nie była już zaschnięta dość dobrze ją namoczyłaś ścierką – A na jak duże odległości... Zaraz! Nie mów. Mała i średnia odległość....
-Właściwie, to zależy od mojego samopoczucia. Zazwyczaj granica wynosi od sześciu do dziewięciu metrów.
-To znacznie więcej niż myślałam.
-Ja uh... zawsze byłem całkiem w tym dobry, w przeciwieństwie do innych – powiedział zawstydzony.
-A więc możesz zmienić grawitację oraz siłę z jaką jestem przyciągana. Jak ciężka mogę się stać? - zapytałaś ciekawa.
-Około pięciokrotnie od twojej naturalnej wagi... Ale aby zrobić cię cięższą potrzeba więcej magii. Znacznie łatwiej jest pozbawić cię grawitacji. Bez problemu mógłbym trzymać cię w stanie zawieszenia przez kilka godzin, ale tylko wtedy, kiedy zachowałbym spokój i skupienie.
-Hm.. - pozbyłaś się plamy – Chyba rozumiem... ej Czacho, możesz przyjść i sprawdzić? Ciężko mi powiedzieć przez tę dziwną niebieską poświatę. - westchnął, słyszałaś jak stukał swoimi szkielecimi stopami po podłodze i stanął za Tobą. Stał pod Tobą unosząc głowę, jego ręka nadal była niebieska.
-Dobrze jest. Mówiłem, że i tak mam to gdzieś.
-Dobra, ale mam jeszcze jedno pytanie – uśmiechałaś się. Westchnął
-Czego znowu? - jak tylko podniósł wzrok, zobaczył Twój wyszczerz.
-Co się stanie, jeżeli zrobię TO! - chwyciłaś go pod ramiona i podniosłaś.
-S-stój! - praktycznie skrzyknął kiedy podniosłaś go z ziemi – N-nie łap.. - magia zniknęła, poczułaś jak wszystko wraca na swoje miejsce, zaś Ty lecisz na ziemię. Przekręciłaś się szykując na zderzenie z ziemią, jednocześnie trzymając Sansa bezpiecznie na sobie. Nagle stanęłaś. Otworzyłaś oczy. Sans unosił was oboje. - Pojebało cię debilko?! Nie łap mnie tak kurwa! - podniósł głowę z Twojej koszulki. Twoja dusza była zaledwie o kilka centymetrów od niego. Kiedy na nią spojrzał jego czaszka zrobiła się cała czerwona – K-kurwa! - krzyknął schodząc z Ciebie tak szybko jak to możliwe. Stanął na podłodze. Jakimś sposobem, jego ręka cały czas była niebieska – O mało nie wsadziłaś moją twarz w swoją pierdoloną duszę!
-To coś złego? - zapytałaś zaciekawiona nadal unosząc się w powietrzu.
-TAK, KURWA TAK! To kumulacja całego twojego istnienia debilko. Nie możesz pozwalać jej dotykać każdemu!
-Ojej..
-Co z tobą nie tak?! - Założyłaś ręce za głowę lewitując kilka cali ponad ziemi
-To by mnie przecież nie zabiło... prawda?
-Każde uszkodzenie miałoby na ciebie wpływ! Twoja dusza jest naprawdę bardzo delikatna i wrażliwa na jakiekolwiek siły, więc nie pozwalaj aby ktokolwiek walił w nią mordą! - Popatrzyłaś na duszę unoszącą się nad Twoją piersią. Nadal jaśniała na niebiesko. Za błyszczącym światłem dostrzegałaś swoje imię wypisane złotymi literami.
-Więc... co by się stało, jakbym jej dotknęła? - musiałaś zapytać, bo zaraz to zrobisz. Wyciągnęłaś rękę pozwalając, aby ciepłe światło oplotło Twoje palce. Jak się zbliżyłaś, jakby instynkt, podpowiedział Ci, by tego nie dotykać. Potem, wróciła do normalnego koloru i weszła w Ciebie. Upadłaś tyłkiem na ziemię. - Ał...
-I już nigdy więcej nie wyciągnę twojej pierdolonej duszy! - powiedział wkurwiony
-Co? Nieeee! Czacho! Jeszcze się jej dobrze nie przyjrzałam!
-Gapiłaś się i próbowałaś kurwa dotknąć na moich oczach!
-Więc, każdy dotyk jest zły? Czy nie używacie własnych dusz do seksu? Zaraz! Gdybym jej dotknęła to tak jakbym się masturbowała przed tobą?
-N-nie rób tego! Kurwa! Po chuj zadaję się z debilami!
-Wiesz, sama jej nie wyciągnę to skąd mam wiedzieć?
-Nic nie powinno jej dotykać. Jak możesz tego nie czuć?
-Mmmm, właściwie to coś tam czułam – zaczęłaś się podnosić z ziemi
-I po chuj mnie złapałaś? Mówiłem, że muszę się skupić!
-Chciałam się dowiedzieć, czy mogę cię trzymać kiedy będziesz używał magii grawitacji na mnie
-A myślisz, że sam jej wcześniej w ten sposób nie testowałem?! - warknął
-Oh...
-Jeżeli kiedykolwiek zastanawiałaś się dlaczego nie chcę nic z tobą takiego robić, teraz już wiesz!
-Ale to zabawne
-Nie jest! Bez problemu mógłbym zrobić z tobą wszystko gdybym nie... nie... S-sprawiasz, że wszystko jest bardziej stresujące! - poprawił się w ostatniej chwili
-Ani trochę się nie bawiłeś? - jego dusza odtworzyła moment kiedy zaczął Tobą troszeczkę potrząsać. I to Twoje zaskoczenie na twarzy.
-N-Nie!
-Dobra.. dobra.. Która godzina? - wyciągnęłaś telefon – Aaaa, spóźnimy się do nawiedzonego domu! - krzyknęłaś
-Ja mogę iść w każdej chwili. To ty szykujesz się godzinami – mruknął
-Mam krew na koszulce! Nie mogę iść z krwią na koszulce!
-Racja, po co prawdziwa krew skoro wszyscy będą w sztucznej...
-Nie, Czacho. Musisz traktować prawdziwą krew poważnie. - mówiłaś zakładając buty na nogi – Zaraz wrócę – i z tymi słowami wyszłaś. Sans westchnął patrząc jak drzwi się za Tobą zamykają. Naprawdę sprawiasz, że jego życie jest bardziej .... stresujące. Kurwa. Jego dusza nigdy nie czuła tak wielu emocji. Lecz musiał przyznać, rozglądając się po pustym i cichym mieszkaniu... że sprawiłaś, że jest lepiej niż kiedykolwiek...
Undertale: Gra w kości -Sypialnia świntucha [The Skeleton Games - Dirty bedroom ] [tłumaczenie PL]
Autor okładki: Rydzia
Notka od tłumacza: Od
czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały
prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym
mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy
Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki tak strasznie głośno? Masz tego
serdecznie dość. Ściany są cienkie i słyszysz, jak chodzi po mieszkaniu,
krzyczy albo... gra w gry.... Zaraz, znasz tę grę. Czas rozpocząć plan
"jak wkurwić sąsiada palanta". Tylko dlatego, że jesteś wampirem, nie
oznacza, że nie możesz być złośliwa.
A więc tak, opowiadanie Postać x Czytelnik. Dostosowane pod kobiecego czytelnika. Uniwersum - UnderFell. Związek Sans x Czytelniczka. Co
warto wiedzieć? Wcielasz się w żyjącą kilka setek lat wampirzycę, która
świetnie zaaklimatyzowała się w otaczającym świecie do takiego stopnia,
że ... jest nerdem. Uwielbia gry komputerowe. Co jeszcze/ A tak, jesteś
znacznie wyższa od Sansa.
Czy Tobie, droga wampirzyco uda się skraść serce małego, wkurwionego na cały świat Sansa?
Oryginał: klik
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Autor: poetax
SPIS TREŚCI
~Rozdziały od 1 do 40 tutaj~
Sypialnia świntucha (obecnie czytany)
Najbardziej ludzkim kolorem jest niebieski
Dzięki, że poszedłeś ze mną
Rozbudzone szkielety
Doświadczenie rozrywające serce
Umarłaś!
Zmysłowe zakupy
Ciekawski Sans
Miautastyczny prezent
Posępne dni [historia Muffet]
Droga do domu
Rozgrzewając atmosferę
Utknąć w rutynie
Pycha, w końcu coś kurwa smacznego!
Sypialnia świntucha (obecnie czytany)
Najbardziej ludzkim kolorem jest niebieski
Dzięki, że poszedłeś ze mną
Rozbudzone szkielety
Doświadczenie rozrywające serce
Umarłaś!
Zmysłowe zakupy
Ciekawski Sans
Miautastyczny prezent
Posępne dni [historia Muffet]
Droga do domu
Rozgrzewając atmosferę
Utknąć w rutynie
Pycha, w końcu coś kurwa smacznego!
...
Jest piątkowy wieczór. Za oknem robiło się zimniej, zaś dni robiły się krótsze. Siedzisz na kanapie kończąc swoją pracę nim Sans wróci z pracy do domu. Zerkasz co jakiś czas na telefon sprawdzając wiadomości. Kilka od szefostwa, które przypominało Ci o ostatecznych datach nadesłania prac. Przeglądałaś wszystkie właściwie wiedząc już większość rzeczy którą chcą Ci przekazać. Właśnie miałaś zamknąć telefon kiedy zerknęłaś na ikonę Underneta. Nie dzwoniłaś do Papyrusa od tygodnia. Był na Ciebie zły za to, że nie zrobiłaś to tydzień temu, no i dzisiaj masz ostatni dzień przed jutrzejszą jego wizytą. Powinnaś zadzwonić. Wybrałaś jego numer i kliknęłaś na słuchawkę. Niemal natychmiast odebrał.
-CZ-CZŁOWIEK! - zawsze był taki głośny – WIDZĘ, ŻE ZDECYDOWAŁAŚ SIĘ W KOŃCU DO MNIE ZADZWONIĆ. ZDESPEROWANA MOJEJ UWAGI JAK PRZYPUSZCZAM NYEH HEH HEH
-Ciebie też witam Wielki Szefie – powiedziałaś kładąc się na kanapie tak, aby było Ci wygodnie. Słyszałaś śmiech w tyle oraz muzykę z telewizora. Jak na kogoś kogo brałaś za samotnika, ma dookoła siebie wielu znajomych.
-TAK... CÓŻ... W-WITAJ.. PO CO DZWONISZ CZŁOWIEKU?
-Cóż... chciałam usłyszeć twój wspaniały głos raz jeszcze – uśmiechnęłaś się
-CZ-CZŁOWIEKU! TAK NIE.. CZY NIE INFORMOWAŁEM CIĘ O TYM WCZEŚNIEJ? TWOJE ZDOLNOŚCI FLIRTOWANIA NIGDY NIE ZDOBĘDĄ MOJEJ DUSZY!
-Naprawdę? Nawet odrobinę? - droczyłaś się.
-O-OCZYWIŚCIE, ŻE NIE!
-Ej Papyrus! Z kim gadasz? - znajomy kobiecy głos odezwał się w tyle
-TO NIE TWOJA SPRAWA UNDYNE! ODSUŃ SIĘ, TO BARDZO WAŻNA ROZMOWA!
-Oooh, dlaczego twoja twarz jest czerwona? Czyżby to twoja tajemnicza dziewczyna? - jej głos zrobił się wyższy
-JUŻ CI MÓWIŁEM, ŻE NIE MAM DZIEWCZYNY BO NIE MA NIKOGO KTO SPEŁNIŁBY MOJE BARDZO WYSOKIE WYMOGI I... PRZESTAŃ! ODDAWAJ TELEFON GŁUPIA GWARDZISTKO!
-Fuhuhuhuhuh! - Słyszałaś dźwięki przepychanek i telefon upadł kilka razy. W tle przebrzmiewał szaleńczy śmiech, kiedy komórka została podniesiona rozpoznałaś głos niebezpiecznej i silnej rybiej kobiety -A teraz, kim jesteś? - zapytała chamsko. Starałaś się zachować powagę.
-Co? Nie wiesz kim jestem?
-UNDYNE ODDAWAJ TO NIE-GAHHH NIE SZTURCHAJ SZKIELETA! - zawodził.
-Na wyświetlaczu wyskoczyło, Człowiek Sansa – odpowiedziała – Nie wiedziałam, że Sans ma człowieka
-Hah! - zaśmiałaś się – Będąc szczerą, ostatnio kiedy się widziałyśmy mówiłaś, że to ja jestem jego właścicielką
-Nie pamiętam aaaaaaaa! Ta ludzka samica z Muffets!
-Zgadza się! - zaczęłaś się śmiać
-Tsk... A ja się bałam, że jakiś debil droczy się z tym wielkim mięczakiem.
-ZŁAŹ ZE MNIE I DAJ SIĘ ZAMIENIĆ NA PALUSZKI RYBNE!
-Właśnie, daj mu poplotkować ze słodką i kochającą dziewczyną – rechotałaś
-Co? DZIEWCZYNĄ?! - krzyknęła.
-TO KŁAMSTWA! NIE JEST MOJĄ DZIEWCZYNĄ! MRUGHHH! CZŁOWIEKU! NAKAZUJĘ CI ZAPRZESTAĆ ROZPOWIADAĆ TAK PASKUDNYCH KŁAMSTW!
-Fuhuhuhu! - śmiała się Undyne – Naprawdę jesteś zarąbistym człowiekiem. Gdybyś mogła zobaczyć teraz jego twaez jest całkowicie AHHHH! Kurwa Papyrus! Wracaj!
-NYEH HEH HEH! UDAŁO SIĘ! - usłyszałaś jak coś upada na ziemię, zaś Undyne krzyczała dalej i dalej. - CZŁOWIEKU NIE SŁUCHAJ JEJ. MOJA TWARZ JEST NORMALNA. ŻADEN Z TWOICH KOMPLEMENTÓW NI ZROBIŁ NA MNIE WRAŻENIA. NIE DBAM TEŻ O TE PASKUDNE KŁAMSTWA KTÓRE WYGADUJESZ! ROZUMIESZ? NIC DLA MNIE NIE ZNACZYSZ!
-Ah? Kompletnie nic?
-ZAPEWNIAM, KOMPLETNIE NIC
-No dobrze – usłyszałaś jak drzwi się otwierają i zamykają, a potem chrzęst liści pod nogami
-W-W KAŻDYM RAZIE... CHCIAŁAŚ ZE MNĄ O CZYMŚ POROZMAWIAĆ?
-Mmmmm... - przeciągnęłaś się leniwie na kanapie – Może opowiesz mi jak minął ci dzień? Martwiłam się, że bez brata jesteś całkiem samotny
-SAMOTNY? SAMOTNY! NYAH HAH HAH! CHOĆ MÓJ BEZWARTOŚCIOWY BRAT MNIE NIE ODWIEDZA, JA WSPANIAŁY I PRZERAŻAJĄCY PAPYRUS NIGDY NIE JESTEM SAMOTNY!
-Nie odwiedza cię? Ani razu nie był u ciebie? - W sumie wiedziałaś dlaczego. Zmonopolizowałaś jego czas. Może powinnaś zmusić go, aby wpadł do brata w przyszłym tygodniu?
-NIE, W OGÓLE! ... TO NIEWDZIĘCZNY BRAT!
-Wydaje mi się, że nie chce ci przeszkadzać ... wiesz.. nie chce niepotrzebnie cię denerwować
-ALE PRZEDZWONIĆ TO BY MÓGŁ! - krzyczał – BRACIA POWINNI DO SIEBIE DZWONIĆ!
-Cóż... a ty do niego dzwoniłeś? - zapytałaś, choć znałaś już odpowiedź.
-J-JAKO MŁODSZY BRAT, TO NIE LEŻY W MOJEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI – mówił próbując się bronić – NO I WYSYŁAM MU WIELE WIADOMOŚCI JAKIE MAJĄ MU PRZYPOMINAĆ O WIELU RZECZACH! TO ON POWINIEN DZWONIĆ
-A może myśli, że nie dzwonisz bo ci na nim nie zależy?
-BO MI NIE ZALEŻY! - westchnęłaś stukając się palcem w nos. Co za kolesie...
-Dobra, dobra, nawet jeżeli ci nie zależy... um... zaproszenie brata w goście to rodzinny obowiązek, więc.. powinieneś to zrobić – miałaś nadzieję, że to może zadziałać. W końcu jest bardzo zasadniczy.
-ZAPROSIĆ GO BY ZAPROSIĆ GO BRZMI GŁUPIO! - przekręciłaś się wkurzona na kanapie
-Cóż... może znajdzie się inny powód aby go zaprosić?
-HUMPH... JA... JA CHYBA.... JA CHYBA MAM COŚ..
-Tak...?
-NA POWIERZCHNI LUDZIE ŚWIĘTUJĄ DZIEŃ W KTÓRYM PRZYSZLI NA ŚWIAT, PRAWDA?
-Tak? - zaczynałaś się ekscytować.
-W PRZECIWIEŃSTWIE DO MNIE, WSPANIAŁEGO I PRZERAŻAJĄCEGO PAPYRUSA, SANS URODZIŁ SIĘ W SEZONIE I JEGO URODZINY POWINNY BYĆ GDZIEŚ W PRZYSZŁYM TYGODNIU – Natychmiast wyłapałaś to zdanie o "sezonie" już drugi raz jest używane w Twojej obecności.
-Zaraz... urodził się w czym? - Papyrus westchnął nim mówił dalej
-WIEM, ŻE TO CO INNEGO KIEDY ROZMAWIASZ ZE MNĄ, ALE NAPRAWDĘ POWINNAŚ PRZESTAĆ BYĆ TAK ZBOCZONYM CZŁOWIEKIEM
-Huh? - Jesteś zboczona?
-MYŚLAŁEM, ŻE MOŻE... MOŻE... CIEKAWYM BYŁOBY... PRZYGOTOWAĆ LUDZKIE URODZINY
-Szefunciu! To wspaniały pomysł! - powiedziałaś rozochocona. Może wtedy odkryjesz o co chodzi z tym całym sezonem.
-NYEH HEH HEH OCZYWIŚCIE, BO TO JA WIELKI I PRZERAŻAJĄCY PAPYRUS GO WYMYŚLIŁEM... TO OCZYWIŚCIE BĘDZIE NAJWSPANIALSZE PRZYJĘCIE WSZECH CZASÓW! NIC CO NIE JEST PERFEKCYJNE NIE MOŻE WYJŚĆ SPOD MOICH RĄK!
-Hm... a jaki rodzaj imprezy masz na myśli? - troszeczkę się martwiłaś, że Papyrus może nie wziąć pod uwagę socjalne limity Sansa, tym bardziej kiedy będzie planował przyjęcie.
-PRZYJĘCIE NIESPODZIANKA! TO WYRAZ NAJLEPSZEGO STYLU, POJMANIE HONOROWEGO GOŚCIA I ZAWLECZENIE GO DO MIEJSCA GDZIE BĘDZIE ZMUSZONY OBCOWAĆ Z PLEBSEM!
-Uh....
-NO I SANS MA DOŚWIADCZENIE W UCIEKANIU PRZED GRUPĄ POTWORÓW. W TAKIM PRZYJĘCIU WSZYSCY POWINNI SIĘ DOBRZE BAWIĆ! KIEDY GO DORWĄ BĘDĄ MOGLI GO URODZINOWO BICZOWAĆ!
-Zaraz... co?!
-URODZINOWE BICZOWANIE. TO LUDZKA TRADYCJA, PRAWDA?
-Um... masz na myśli klapsy? To raczej kawał... nie robimy tego... na poważnie... albo w ogóle... no i to dla dzieci na osiemnastkę, nie dla dorosłych...
-OH... ROZUMIEM... - w słuchawce zrobiła się nagle cisza kiedy dobierał kolejne słowa – A SĄ J-JESZCZE JAKIEŚ INNE KŁAMSTWA ODNOŚNIE LUDZKICH TRADYCJI O KTÓRYCH POWINIENEM WIEDZIEĆ? TO BYŁA BY KOMPLETNA PORAŻKA GDYBYM... TO MUSI BYĆ IDEALNE PRZYJĘCIE I JA BYM NIE CHCIAŁ ABY...
-Chcesz, aby słodki i śliczny człowiek pomógł ci w przygotowaniach ludzkich urodzin? - zapytałaś przebiegle
-NYEH HEH. PO CO MI POMOC SKORO JUŻ WSZYSTKO WIEM... ALE JESTEM PEWIEN, ŻE POMYSŁY OD... OD....
-Od twojej najlepszej ludzkiej kumpeli.
-OD JEDNEJ Z WIELU PASKUDNYCH LUDZI KTÓRZY CZCZĄ MNIE, A JA POZWALAM KĄPAĆ SIĘ W MOIM BLASKU, BĘDĄ DO ZNIESIENIA! TAK! W TYM NAWET UNDYNE MI NIE POMOŻE! TO PRZEKROCZY POZIOM JEJ POJMOWANIA! NYEH HEH HEH! ZNAKOMICIE CZŁOWIEKU! - zaśmiał się głośno. Tak głośno, że szybko odsunęłaś telefon od ucha i przystawiłaś go dopiero kiedy ucichło.
-Więc... Kiedy chcesz iść?
-IŚĆ?
-Na zakupy.... musimy iść na zakupy razem aby wszystko zdobyć na przyjęcie.
-OH... TAK... OCZYWIŚCIE.... N-NIEDZIELA WYDAJE SIĘ DOBRYM POMYSŁEM. DZISIAJ MUSZĘ COŚ JESZCZE ZAŁATWIĆ I SANS BYŁBY PODEJRZLIWY GDYBYM ANULOWAŁ WIZYTĘ W SOBOTĘ.
-Więc niedziela. Powiedzmy, że to randka!
-NIE MÓWMY TAK!
-Hahahaha, dobra, dobra, ale niedziela.
-TAK, CZŁOWIEKU, ZNAKOMICIE, W TĘ NIEDZIELĘ ZAPLANUJEMY NAJBARDZIEJ NIEZWYKŁE I NIEZAPOMNIANE PRZYJĘCIE WSZECH CZASÓW. PRZYGOTUJ SIĘ NA ZETKNIĘCIE ZE ZNAKOMITOŚCIĄ I OKROPIEŃSTWEM, CZYLI ZE MNĄ, PAPYRUSEM. ZACZNIEMY WRAZ ZE ŚWITEM!
-A może kiedy otworzą już sklepy?
-ZACZNIEMY GDY OTWORZĄ SKLEPY! - jakimś sposobem wiedziałaś, że pozuje teraz podczas rozmowy – NYEH HEH HEH! DO ZOBACZENIA CZŁOWIEKU! NIE SPÓŹNIJ SIĘ NA NASZĄ PRZYGODĘ INACZEJ WYCIĄGNĘ BOLESNE KONSEKWENCJE!
-Oooh, nie wiedziałam, że kręcą cię takie zabawy
-NIE MÓWIĘ O TYM! - krzyknął głośno i rozłączył się. Odstawiłaś telefon śmiejąc się do siebie. Sans nigdy nie spodziewałby się, że jego brat zrobi mu przyjęcie urodzinowe. To idealny plan. Może ta dwójka w końcu przestanie się tak dziwnie zachowywać. Wstałaś by podejść do zlewu po szklankę wody. Choć miałaś nadzieję, że przyjęcie to nie będzie za wiele. Papyrus .. miał tendencję do przesadzania, ale całe szczęście to ty mu będziesz pomagać. No i nie będzie tam przecież wszystkich potworów. Ile z nich Papyrus zna? Zaprosi pewnie tylko Undyne i może jej dziewczynę i kilka znajomych z Grillbys. Sansowi nic nie będzie. No i wydaje się, że woli bardziej towarzystwo potworów niż ludzi. Skupisz się na małym przyjęciu i kupisz mu prezent. Masz już idealny pomysł, który zadowoli małego, złego kościotrupka.
-CZ-CZŁOWIEK! - zawsze był taki głośny – WIDZĘ, ŻE ZDECYDOWAŁAŚ SIĘ W KOŃCU DO MNIE ZADZWONIĆ. ZDESPEROWANA MOJEJ UWAGI JAK PRZYPUSZCZAM NYEH HEH HEH
-Ciebie też witam Wielki Szefie – powiedziałaś kładąc się na kanapie tak, aby było Ci wygodnie. Słyszałaś śmiech w tyle oraz muzykę z telewizora. Jak na kogoś kogo brałaś za samotnika, ma dookoła siebie wielu znajomych.
-TAK... CÓŻ... W-WITAJ.. PO CO DZWONISZ CZŁOWIEKU?
-Cóż... chciałam usłyszeć twój wspaniały głos raz jeszcze – uśmiechnęłaś się
-CZ-CZŁOWIEKU! TAK NIE.. CZY NIE INFORMOWAŁEM CIĘ O TYM WCZEŚNIEJ? TWOJE ZDOLNOŚCI FLIRTOWANIA NIGDY NIE ZDOBĘDĄ MOJEJ DUSZY!
-Naprawdę? Nawet odrobinę? - droczyłaś się.
-O-OCZYWIŚCIE, ŻE NIE!
-Ej Papyrus! Z kim gadasz? - znajomy kobiecy głos odezwał się w tyle
-TO NIE TWOJA SPRAWA UNDYNE! ODSUŃ SIĘ, TO BARDZO WAŻNA ROZMOWA!
-Oooh, dlaczego twoja twarz jest czerwona? Czyżby to twoja tajemnicza dziewczyna? - jej głos zrobił się wyższy
-JUŻ CI MÓWIŁEM, ŻE NIE MAM DZIEWCZYNY BO NIE MA NIKOGO KTO SPEŁNIŁBY MOJE BARDZO WYSOKIE WYMOGI I... PRZESTAŃ! ODDAWAJ TELEFON GŁUPIA GWARDZISTKO!
-Fuhuhuhuhuh! - Słyszałaś dźwięki przepychanek i telefon upadł kilka razy. W tle przebrzmiewał szaleńczy śmiech, kiedy komórka została podniesiona rozpoznałaś głos niebezpiecznej i silnej rybiej kobiety -A teraz, kim jesteś? - zapytała chamsko. Starałaś się zachować powagę.
-Co? Nie wiesz kim jestem?
-UNDYNE ODDAWAJ TO NIE-GAHHH NIE SZTURCHAJ SZKIELETA! - zawodził.
-Na wyświetlaczu wyskoczyło, Człowiek Sansa – odpowiedziała – Nie wiedziałam, że Sans ma człowieka
-Hah! - zaśmiałaś się – Będąc szczerą, ostatnio kiedy się widziałyśmy mówiłaś, że to ja jestem jego właścicielką
-Nie pamiętam aaaaaaaa! Ta ludzka samica z Muffets!
-Zgadza się! - zaczęłaś się śmiać
-Tsk... A ja się bałam, że jakiś debil droczy się z tym wielkim mięczakiem.
-ZŁAŹ ZE MNIE I DAJ SIĘ ZAMIENIĆ NA PALUSZKI RYBNE!
-Właśnie, daj mu poplotkować ze słodką i kochającą dziewczyną – rechotałaś
-Co? DZIEWCZYNĄ?! - krzyknęła.
-TO KŁAMSTWA! NIE JEST MOJĄ DZIEWCZYNĄ! MRUGHHH! CZŁOWIEKU! NAKAZUJĘ CI ZAPRZESTAĆ ROZPOWIADAĆ TAK PASKUDNYCH KŁAMSTW!
-Fuhuhuhu! - śmiała się Undyne – Naprawdę jesteś zarąbistym człowiekiem. Gdybyś mogła zobaczyć teraz jego twaez jest całkowicie AHHHH! Kurwa Papyrus! Wracaj!
-NYEH HEH HEH! UDAŁO SIĘ! - usłyszałaś jak coś upada na ziemię, zaś Undyne krzyczała dalej i dalej. - CZŁOWIEKU NIE SŁUCHAJ JEJ. MOJA TWARZ JEST NORMALNA. ŻADEN Z TWOICH KOMPLEMENTÓW NI ZROBIŁ NA MNIE WRAŻENIA. NIE DBAM TEŻ O TE PASKUDNE KŁAMSTWA KTÓRE WYGADUJESZ! ROZUMIESZ? NIC DLA MNIE NIE ZNACZYSZ!
-Ah? Kompletnie nic?
-ZAPEWNIAM, KOMPLETNIE NIC
-No dobrze – usłyszałaś jak drzwi się otwierają i zamykają, a potem chrzęst liści pod nogami
-W-W KAŻDYM RAZIE... CHCIAŁAŚ ZE MNĄ O CZYMŚ POROZMAWIAĆ?
-Mmmmm... - przeciągnęłaś się leniwie na kanapie – Może opowiesz mi jak minął ci dzień? Martwiłam się, że bez brata jesteś całkiem samotny
-SAMOTNY? SAMOTNY! NYAH HAH HAH! CHOĆ MÓJ BEZWARTOŚCIOWY BRAT MNIE NIE ODWIEDZA, JA WSPANIAŁY I PRZERAŻAJĄCY PAPYRUS NIGDY NIE JESTEM SAMOTNY!
-Nie odwiedza cię? Ani razu nie był u ciebie? - W sumie wiedziałaś dlaczego. Zmonopolizowałaś jego czas. Może powinnaś zmusić go, aby wpadł do brata w przyszłym tygodniu?
-NIE, W OGÓLE! ... TO NIEWDZIĘCZNY BRAT!
-Wydaje mi się, że nie chce ci przeszkadzać ... wiesz.. nie chce niepotrzebnie cię denerwować
-ALE PRZEDZWONIĆ TO BY MÓGŁ! - krzyczał – BRACIA POWINNI DO SIEBIE DZWONIĆ!
-Cóż... a ty do niego dzwoniłeś? - zapytałaś, choć znałaś już odpowiedź.
-J-JAKO MŁODSZY BRAT, TO NIE LEŻY W MOJEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI – mówił próbując się bronić – NO I WYSYŁAM MU WIELE WIADOMOŚCI JAKIE MAJĄ MU PRZYPOMINAĆ O WIELU RZECZACH! TO ON POWINIEN DZWONIĆ
-A może myśli, że nie dzwonisz bo ci na nim nie zależy?
-BO MI NIE ZALEŻY! - westchnęłaś stukając się palcem w nos. Co za kolesie...
-Dobra, dobra, nawet jeżeli ci nie zależy... um... zaproszenie brata w goście to rodzinny obowiązek, więc.. powinieneś to zrobić – miałaś nadzieję, że to może zadziałać. W końcu jest bardzo zasadniczy.
-ZAPROSIĆ GO BY ZAPROSIĆ GO BRZMI GŁUPIO! - przekręciłaś się wkurzona na kanapie
-Cóż... może znajdzie się inny powód aby go zaprosić?
-HUMPH... JA... JA CHYBA.... JA CHYBA MAM COŚ..
-Tak...?
-NA POWIERZCHNI LUDZIE ŚWIĘTUJĄ DZIEŃ W KTÓRYM PRZYSZLI NA ŚWIAT, PRAWDA?
-Tak? - zaczynałaś się ekscytować.
-W PRZECIWIEŃSTWIE DO MNIE, WSPANIAŁEGO I PRZERAŻAJĄCEGO PAPYRUSA, SANS URODZIŁ SIĘ W SEZONIE I JEGO URODZINY POWINNY BYĆ GDZIEŚ W PRZYSZŁYM TYGODNIU – Natychmiast wyłapałaś to zdanie o "sezonie" już drugi raz jest używane w Twojej obecności.
-Zaraz... urodził się w czym? - Papyrus westchnął nim mówił dalej
-WIEM, ŻE TO CO INNEGO KIEDY ROZMAWIASZ ZE MNĄ, ALE NAPRAWDĘ POWINNAŚ PRZESTAĆ BYĆ TAK ZBOCZONYM CZŁOWIEKIEM
-Huh? - Jesteś zboczona?
-MYŚLAŁEM, ŻE MOŻE... MOŻE... CIEKAWYM BYŁOBY... PRZYGOTOWAĆ LUDZKIE URODZINY
-Szefunciu! To wspaniały pomysł! - powiedziałaś rozochocona. Może wtedy odkryjesz o co chodzi z tym całym sezonem.
-NYEH HEH HEH OCZYWIŚCIE, BO TO JA WIELKI I PRZERAŻAJĄCY PAPYRUS GO WYMYŚLIŁEM... TO OCZYWIŚCIE BĘDZIE NAJWSPANIALSZE PRZYJĘCIE WSZECH CZASÓW! NIC CO NIE JEST PERFEKCYJNE NIE MOŻE WYJŚĆ SPOD MOICH RĄK!
-Hm... a jaki rodzaj imprezy masz na myśli? - troszeczkę się martwiłaś, że Papyrus może nie wziąć pod uwagę socjalne limity Sansa, tym bardziej kiedy będzie planował przyjęcie.
-PRZYJĘCIE NIESPODZIANKA! TO WYRAZ NAJLEPSZEGO STYLU, POJMANIE HONOROWEGO GOŚCIA I ZAWLECZENIE GO DO MIEJSCA GDZIE BĘDZIE ZMUSZONY OBCOWAĆ Z PLEBSEM!
-Uh....
-NO I SANS MA DOŚWIADCZENIE W UCIEKANIU PRZED GRUPĄ POTWORÓW. W TAKIM PRZYJĘCIU WSZYSCY POWINNI SIĘ DOBRZE BAWIĆ! KIEDY GO DORWĄ BĘDĄ MOGLI GO URODZINOWO BICZOWAĆ!
-Zaraz... co?!
-URODZINOWE BICZOWANIE. TO LUDZKA TRADYCJA, PRAWDA?
-Um... masz na myśli klapsy? To raczej kawał... nie robimy tego... na poważnie... albo w ogóle... no i to dla dzieci na osiemnastkę, nie dla dorosłych...
-OH... ROZUMIEM... - w słuchawce zrobiła się nagle cisza kiedy dobierał kolejne słowa – A SĄ J-JESZCZE JAKIEŚ INNE KŁAMSTWA ODNOŚNIE LUDZKICH TRADYCJI O KTÓRYCH POWINIENEM WIEDZIEĆ? TO BYŁA BY KOMPLETNA PORAŻKA GDYBYM... TO MUSI BYĆ IDEALNE PRZYJĘCIE I JA BYM NIE CHCIAŁ ABY...
-Chcesz, aby słodki i śliczny człowiek pomógł ci w przygotowaniach ludzkich urodzin? - zapytałaś przebiegle
-NYEH HEH. PO CO MI POMOC SKORO JUŻ WSZYSTKO WIEM... ALE JESTEM PEWIEN, ŻE POMYSŁY OD... OD....
-Od twojej najlepszej ludzkiej kumpeli.
-OD JEDNEJ Z WIELU PASKUDNYCH LUDZI KTÓRZY CZCZĄ MNIE, A JA POZWALAM KĄPAĆ SIĘ W MOIM BLASKU, BĘDĄ DO ZNIESIENIA! TAK! W TYM NAWET UNDYNE MI NIE POMOŻE! TO PRZEKROCZY POZIOM JEJ POJMOWANIA! NYEH HEH HEH! ZNAKOMICIE CZŁOWIEKU! - zaśmiał się głośno. Tak głośno, że szybko odsunęłaś telefon od ucha i przystawiłaś go dopiero kiedy ucichło.
-Więc... Kiedy chcesz iść?
-IŚĆ?
-Na zakupy.... musimy iść na zakupy razem aby wszystko zdobyć na przyjęcie.
-OH... TAK... OCZYWIŚCIE.... N-NIEDZIELA WYDAJE SIĘ DOBRYM POMYSŁEM. DZISIAJ MUSZĘ COŚ JESZCZE ZAŁATWIĆ I SANS BYŁBY PODEJRZLIWY GDYBYM ANULOWAŁ WIZYTĘ W SOBOTĘ.
-Więc niedziela. Powiedzmy, że to randka!
-NIE MÓWMY TAK!
-Hahahaha, dobra, dobra, ale niedziela.
-TAK, CZŁOWIEKU, ZNAKOMICIE, W TĘ NIEDZIELĘ ZAPLANUJEMY NAJBARDZIEJ NIEZWYKŁE I NIEZAPOMNIANE PRZYJĘCIE WSZECH CZASÓW. PRZYGOTUJ SIĘ NA ZETKNIĘCIE ZE ZNAKOMITOŚCIĄ I OKROPIEŃSTWEM, CZYLI ZE MNĄ, PAPYRUSEM. ZACZNIEMY WRAZ ZE ŚWITEM!
-A może kiedy otworzą już sklepy?
-ZACZNIEMY GDY OTWORZĄ SKLEPY! - jakimś sposobem wiedziałaś, że pozuje teraz podczas rozmowy – NYEH HEH HEH! DO ZOBACZENIA CZŁOWIEKU! NIE SPÓŹNIJ SIĘ NA NASZĄ PRZYGODĘ INACZEJ WYCIĄGNĘ BOLESNE KONSEKWENCJE!
-Oooh, nie wiedziałam, że kręcą cię takie zabawy
-NIE MÓWIĘ O TYM! - krzyknął głośno i rozłączył się. Odstawiłaś telefon śmiejąc się do siebie. Sans nigdy nie spodziewałby się, że jego brat zrobi mu przyjęcie urodzinowe. To idealny plan. Może ta dwójka w końcu przestanie się tak dziwnie zachowywać. Wstałaś by podejść do zlewu po szklankę wody. Choć miałaś nadzieję, że przyjęcie to nie będzie za wiele. Papyrus .. miał tendencję do przesadzania, ale całe szczęście to ty mu będziesz pomagać. No i nie będzie tam przecież wszystkich potworów. Ile z nich Papyrus zna? Zaprosi pewnie tylko Undyne i może jej dziewczynę i kilka znajomych z Grillbys. Sansowi nic nie będzie. No i wydaje się, że woli bardziej towarzystwo potworów niż ludzi. Skupisz się na małym przyjęciu i kupisz mu prezent. Masz już idealny pomysł, który zadowoli małego, złego kościotrupka.
Kiedy Sans przyszedł do domu nie traciłaś ani chwili. Przez ostatnie dwa tygodnie pomagałaś mu sprzątać mieszkanie do późnych piątkowych nocy, ale w tym tygodniu tego nie zrobisz. Tym razem, chcesz mieć pewność, że zrobi to wcześniej. Jak tylko usłyszałaś stukot jego kościstych stópek w kuchni wyciągnęłaś telefon aby do niego napisać.
Ty: Wysprzątałeś już swoje mieszkanie?
-Nie – krzyknął leniwie zza ściany. Uznałaś, że pisanie faktycznie jest bez sensu skoro i tak się słyszycie.
-Zaraz przyjdę aby zmusić cię do porządków!
-Właśnie wróciłem z roboty, nie będę teraz sprzątał
-Nie będziemy sprzątać po nocach!
-Nikt cię o pomoc nie prosił – zatrzymałaś się zmieszana jego odpowiedzią. Byłaś pewna, że będzie chciał Twojej pomocy... Właściwie, po co ciągle mu pomagasz sprzątać jego mieszkanie? To niczego go nie nauczy. Tak naprawdę... masz wrażenie, że z tygodnia na tydzień bardziej bałagani. Nie powinnaś mu tak bardzo pomagać, ale... nie masz pojęcia ile zajęłoby mu sprzątanie samemu, no i całkiem fajnie jest razem to robić, choć to syzyfowa praca.
-Czacho, idę ci pomóc sprzątać, natychmiast! - powiedziałaś po chwili rozmyślań.
-DOBRA! Mniejsza! Ale daj mi coś zeżreć! - Wstałaś i podeszłaś do szafy w korytarzu szukając rzeczy do czyszczenia jakich użyłaś w zeszłym tygodniu. Jak tylko je zebrałaś przypomniałaś sobie o leżącej na ziemi poduszce. A no, ją też ze sobą zabierasz. Wyszłaś i stanęłaś pod drzwiami Sansa stukając łokciem, bo ręce miałaś pełne. Już się szczerzyłaś. - Otwarte! - Chwilę się siłowałaś dochodząc do tego jak masz otworzyć je bez użycia dłoni, ale w końcu udało się i nogą pchnęłaś. Sans siedział na kanapie i sączył leniwie musztardę z butelki. Przeniósł na Ciebie wzrok, by potem szeroko otworzyć oczy. - Nie przynoś tego kurestwa tutaj! - krzyczał wstając z kanapy.
-Ha ha hah! Twoja żoneczka przybyła! - powiedziałaś z zadowoleniem jak wchodziłaś do środka zagraconego mieszkania.
-Zaraz wyślę to do próżni! - krzyknął chowając się za kanapą
-Nieee! Nie pozbywaj się jej!
-Powinnaś się zastanowić zanim ją tu przywlekłaś!
-Rozkazuję ci ją zatrzymać!
-A gdzie mam niby kurwa trzymać to okropieństwo?
-Um... na twoim łóżku
-Kurwa nie!
-Ale Czacho, kupiłam ją dla ciebie!
-Kupiłaś ją, aby mnie wkurwić!
-Wsadź ją do szafy czy coś.
-Fuj, nie, dzięki
-Nie możesz wyrzucać moich prezentów!
-Więc nie dawaj mi gówna!
-To nie gówno! To miłość!
-Zachowaj swoją gównianą miłość dla siebie!
-Pomagam ci sprzątać więc zachowaj mój prezent!
-To nie jest żaden układ. No i nigdy nie prosiłem o pomoc! - zrzuciłaś śmieci ze stolika robiąc miejsce na rzeczy do czyszczenia.
-Więc jej nie wyrzucaj, poducha jest całkiem wygodna, mniejsza o to co jest na niej.
-To weź ją sobie!
-Nieee, ona nie jest w moim typie.
-Że co? Wydaje ci się, że jest w moim?
-Tak, ma słodkie skarpetki.
-To obrzydliwy człowiek. Nie interesuje mnie.
-A myślałam, że nie ma znaczenia kto ma na sobie skarpety?
-Umiem docenić ładne skarpety na zgrabnych nogach. Ale to nie znaczy, że lecę na pierdolonych ludzi.
-Ma kocie uszka.... nadal jest człowiekiem?
-Nawet nie próbuj nazwać tego potworem. To człowiek z dziwną obsesją na punkcie kotów
-A może to... pół kotołak?
-Czegoś takiego nie ma.
-Uwierz, że jest, Sans.
-Nie mam zamiaru uwierzyć w jakieś chore zboczenia. No i to kurwa jebany rysunek pierdolonego człowieka z kocimi uszami! - Wzięłaś raz jeszcze poduszkę. Tak. To zdecydowanie człowiek z kocimi uszami.
-A może dzięki niej będziesz miał spokojniejsze sny.
-Raczej koszmary.
-Więc... to są koszmary? - zapytałaś. Nigdy nie opowiadał Ci dokładnie, ale byłaś całkiem pewna... Sans nie odpowiedział, westchnęłaś – Mówiłam poważnie. Jeżeli chcesz, możesz wpaść kiedy chcesz i spać na mojej kanapie, albo obudzić mnie, wtedy sobie pogramy czy coś, tak długo aż nie poczujesz się lepiej. Ja nie mam nic przeciwko.
-Ta, ta, łapię – mruknął.
-Wczoraj byłeś tak głośno, że naprawdę się mar....
-ŁAPIĘ! - krzyknął
-Nigdy nie słyszałam cię tak głośno, to musiał być naprawdę...
-Z-ZAMKNIJ SIĘ!
-Jasne jasne! - najwyraźniej jest bardzo wrażliwy na temat tych koszmarów. Odwróciłaś się i chwyciłaś za kilka rzeczy do łazienki. Całkowicie mijając Sansa po drugiej stronie kanapy, gdy próbował uspokoić oddech mając całą czerwoną twarz schowaną za rękami. - Zaczynam sprzątanie – oznajmiłaś nie chcąc marnować ani chwili dłużej.
-D-daj mi zjeść! - zawołał zza kanapy
-Sama zacznę
-Jak chcesz. - Prychnęłaś i uznałaś zabrać poduszkę. Skoro ma zamiar siedzieć na kanapie, to nie powstrzyma Cię przed schowaniem jej gdzieś w jego pokoju. Minęłaś kuchnię idąc korytarzem. Wsadzisz ją gdzieś do szafy, aby potem ją znalazł. Drzwi do jego sypialni były uchylone, czułaś się zaproszona. Stanęłaś przed nimi i rozejrzałaś się po pokoju zszokowana w pierwszej chwili. To musi być jakiś chory kawał. Jakim sposobem w ciągu tygodnia brudzi tyle łachów, że może z nich robić stosy?! Każdego dnia nosi prawie to samo, więc skąd się to wszystko bierze?! No i skąd te wszystkie śmieci? Przerażenie zniknęło, jak tylko dostrzegłaś tornado skarpetek w rogu. To obrzydliwe i jednocześnie zajebiste. Weszłaś do środka z poduszką starając się na niczym nie stąpać. Nie było zbyt wiele wolnego miejsca na podłodze. Szafę miał otwartą, w niej koszulki i spodenki. Ominęłaś kilka torebek po żarciu na wynos, starając się dojść do jego sypialni. Nagle, stanęłaś na coś twardego. Prawie straciłaś równowagę. Popatrzyłaś pod nogi. Coś było schowane pod stertą łachów... Dlaczego... Wiedziałaś dlaczego, jak tylko wyciągnęłaś to co było pod nimi. Gazetka.. ale nie byle jaka gazetka. Na okładce był potwór. Bardzo... bardzo... bardzo nędznie odziany potwór. A no, miałaś rację... potwory mają porno magazyny. Nim się spostrzegłaś, poduszka leżała na ziemi, zaś w rękach mocno trzymałaś gazetę. Szczerzyłaś się jak głupia otwierając ją. Twoja ciekawość całkowicie przejęła nad Tobą kontrolę. Świeci... to pierwsze co przyszło Ci do głowy kiedy zobaczyłaś stronę. Potwory miały na sobie bardzo podobne do ludzkich ubrania erotyczne, lecz co ciekawe nie znalazłaś żadnych cycków czy genitaliów, czyli światło. Ciężko powiedzieć co znajdowało się pod nimi, bo te okolice były w różnych miejscach u innych potworów. Niektóre zasłaniały jaśniejące miejsca rękami (albo czymś co za ręce miało służyć) czy nosiło na nich ubrania. Uznałaś, że te świecące obszary muszą być bardzo intymne. Przeglądając magazyn odkryłaś, że każdy potwór jaśniał w innym kolorze. Choć dla większości był to odcień czerwonego. Ich mimika wskazywała wyraźnie, że patrzysz na coś bardzo prywatnego. Kartkując więcej stron jeden z obrazków przykuł Twoją uwagę i zatrzymałaś się. Świecił na czerwono, ale w środku ciała miał coś co.. świeciło.. na biało? Co to jest? Miałaś wrażenie, że nie powinnaś na to patrzeć.
-Co ty kurwa robisz w moim... - Podniosłaś wzrok. Sans stał w progu pocąc się jak mysz. Z wyszczerzem uniosłaś delikatnie magazyn w rękach.
-Ktoś tu czytał świerszczyki! - jego twarz mieniła się przez chwilę na różne kolory, zaś źrenice całkowicie zniknęły. - Ciekawe który jest twoim ulubionym, cooo? - zaczęłaś kartkować gazetę.
-Gaaah! Stój! - krzyknął przegrzebując się przez zagracony pokój – P-przestań!
-Założę się, że ta ślicznotka w skarpetkach – chichotałaś. Sam wpadł w pułapkę brudnych łachów kiedy próbował się do Ciebie dogrzebać.
-S-stój! - krzyknął wystawiając rękę po gazetę, lecz w porę uniosłaś ją ponad jego głowę.
-Wiedziałam, że potwory mają porno! Wiedziałam!
-Oddawaj to kurwa! - skakał próbując wyrwać gazetę
-Zaraz... korzystałeś z tego? - nagle poczułaś się tak, jakby cała gazetka była brudna i nie powinnaś jej dotykać.
-Zamknij się i od...- coś małego wypadło spomiędzy stron, przeniosłaś wzrok aby zobaczyć
-Co... - zaczęłaś pytanie, ale zatrzymałaś się czując coś chwytającego Twoje ubrania. Nim odkryłaś co się dzieje. Sans pojawił się przed Twoją ręką i chwycił zębami gazetę rozrywając ją na kawałki, gryząc i siekając a potem połykając. Po chwili puścił koszulki i zeskoczył na podłogę wyglądając jak szaleniec. Stałaś oszołomiona. W ręce miałaś jedynie strzępki magazynu. - Czy.. czy ty właśnie wspiąłeś się na mnie i zjadłeś swoje własne porno? - zapytałaś z niedowierzaniem
-NIE! - krzyknął, lecz widać było, że mu źle. Jego źrenice migotały, dyszał ciężko. Popatrzyłaś na jego koszulkę.
-Właśnie to połknąłeś, czy to nie...
-N-nie! - poruszył się niepewnie cały czas się pocąc. Słyszałaś jak papier przechodził przez niego.
-Czacho. To tylko porno. Spodziewałam się, że coś takiego masz. Nie ma się czego wstydzić.
-Nie wstydzę się! - widziałaś, jak traci panowanie nad sobą próbując nie ruszać się.
-Uh, dobra, więc dlaczego... - coś małego i poszarpanego wyleciało z jego nogawki i oboje przenieśliście na to wzrok. Jakby w zwolnionym tempie. Sans jednak był szybki i zakrył kawałek swoją małą stopą. Lecz było za późno. Wiedziałaś co tam było – Uh... Czacho..
-T-to nic! - krzyknął pocąc się jeszcze bardziej
-Czy to zdjęcie królowej? - więcej potu.
-Z-zamknij się! Spierdalaj! Co ty właściwie robisz w moim pokoju?! - starał się zmienić temat, lecz nic nie pomagało. Kolejne zdjęcie powoli wysunęło się spod jego spodenek szybko stanął na nim drugą stopą.
-Czacho.... dlaczego masz zdjęcia swojej królowej w gazetce porno? Jestem też całkiem pewna, że jest na nich naga
-J-jest na niektórych....
-Dała ci je? - powoli spuścił wzrok.
-Proszę, tylko nikomu nie mów... - powiedział delikatnie rumieniąc się całkiem. Westchnęłaś długo i ciężko przecierając twarz dłonią.
-Czacho... nie powinieneś mieć cudzych zdjęć bez ich zgody. No i to twoja królowa! Skąd je w ogóle masz?
-T-to był wypadek!
-Przez wypadek masz nagie foty królowej?!
-T-tak po prostu się stało! - znowu westchnęłaś. Patrząc na jego czerwoną twarz coś zaczęłaś rozumieć.
-Zaraz... bujasz się w królowej? - natychmiast podniósł wzrok na Ciebie
-NIE! - krzyknął, za szybko.
-Hm... - już się szczerzyłaś, a on pocił – Bujasz się!
-Kurwa nie!
-Więc dlaczego masz takie zdjęcia w gazetce porno?
-T-to nie tak!.. Wsadziłem je tam! Nic do nich nie robiłem!
-Naprawdę? Nic a nic? - Więcej potu skapywało z jego czaszki. Szczerzyłaś się bardzo szeroko. - No nie! Czacho!
-NIE ROBIŁEM TEGO!
-To twoja własna królowa!
-Powiedziałem, że kurwa nie robiłem tego!
-Jesteś bardzo niegrzecznym zboczuszkiem, panie szkieleciku.
-Nie mów tak! Kurwa mać! - krzyczał tupiąc nogą. Z jego spodenek wyleciało więcej zdjęć i obrazków, zadrżał czując dyskomfort, tak jakby kawałki gazety utknęły między jego żebrami i kręgami kręgosłupa. - KURWA MAĆ! - wsadził ręce pod koszulkę tylko po to by wyrwać to co się tam znajdowało. Dyszał ciężko kiedy pozbywał się kolejnych kawałków i pozwalał, aby porno zagracało jego podłogę. Cóż... czegoś takiego nie widziałaś ani razu w ciągu całego swojego życia. Mruczał przekleństwa kiedy wyrywał kawałek po kawałku, lecz nadal coś go uwierało. - Kurwa! Jest tego więcej! - warknął przekręcając się a potem pozbył się koszulki. Coś zachrzęściło w jego kręgosłupie. Z jakiegoś powodu schował pod materiałem swoje żebra, choć ściągnięcie jej całkowicie ułatwiłoby sprawę.
-Pomogę ci – zrobiłaś krok do przodu wyciągając w jego stronę ręce
-NIE! - krzyknął i odskoczył.
-Będę delikatna!
-K-kurwa nie! Trzymaj łapy przy sobie! - warczał, zatrzymałaś się dostrzegając zmartwienie na jego czaszce.
-Uh... więc może wyjdę? Tak abyś spokojnie mógł je wyciągnąć – patrzyłaś, jak wierci się boleśnie starając wydostać to co utkwiło. Wyszłaś z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi nasłuchując jego stęków i kwęków.
-Kurwa! Jest! - krzyknął po chwili i usłyszałaś dźwięk rozrywanego papieru kiedy wyciągnął coś z klatki piersiowej.
Ty: Wysprzątałeś już swoje mieszkanie?
-Nie – krzyknął leniwie zza ściany. Uznałaś, że pisanie faktycznie jest bez sensu skoro i tak się słyszycie.
-Zaraz przyjdę aby zmusić cię do porządków!
-Właśnie wróciłem z roboty, nie będę teraz sprzątał
-Nie będziemy sprzątać po nocach!
-Nikt cię o pomoc nie prosił – zatrzymałaś się zmieszana jego odpowiedzią. Byłaś pewna, że będzie chciał Twojej pomocy... Właściwie, po co ciągle mu pomagasz sprzątać jego mieszkanie? To niczego go nie nauczy. Tak naprawdę... masz wrażenie, że z tygodnia na tydzień bardziej bałagani. Nie powinnaś mu tak bardzo pomagać, ale... nie masz pojęcia ile zajęłoby mu sprzątanie samemu, no i całkiem fajnie jest razem to robić, choć to syzyfowa praca.
-Czacho, idę ci pomóc sprzątać, natychmiast! - powiedziałaś po chwili rozmyślań.
-DOBRA! Mniejsza! Ale daj mi coś zeżreć! - Wstałaś i podeszłaś do szafy w korytarzu szukając rzeczy do czyszczenia jakich użyłaś w zeszłym tygodniu. Jak tylko je zebrałaś przypomniałaś sobie o leżącej na ziemi poduszce. A no, ją też ze sobą zabierasz. Wyszłaś i stanęłaś pod drzwiami Sansa stukając łokciem, bo ręce miałaś pełne. Już się szczerzyłaś. - Otwarte! - Chwilę się siłowałaś dochodząc do tego jak masz otworzyć je bez użycia dłoni, ale w końcu udało się i nogą pchnęłaś. Sans siedział na kanapie i sączył leniwie musztardę z butelki. Przeniósł na Ciebie wzrok, by potem szeroko otworzyć oczy. - Nie przynoś tego kurestwa tutaj! - krzyczał wstając z kanapy.
-Ha ha hah! Twoja żoneczka przybyła! - powiedziałaś z zadowoleniem jak wchodziłaś do środka zagraconego mieszkania.
-Zaraz wyślę to do próżni! - krzyknął chowając się za kanapą
-Nieee! Nie pozbywaj się jej!
-Powinnaś się zastanowić zanim ją tu przywlekłaś!
-Rozkazuję ci ją zatrzymać!
-A gdzie mam niby kurwa trzymać to okropieństwo?
-Um... na twoim łóżku
-Kurwa nie!
-Ale Czacho, kupiłam ją dla ciebie!
-Kupiłaś ją, aby mnie wkurwić!
-Wsadź ją do szafy czy coś.
-Fuj, nie, dzięki
-Nie możesz wyrzucać moich prezentów!
-Więc nie dawaj mi gówna!
-To nie gówno! To miłość!
-Zachowaj swoją gównianą miłość dla siebie!
-Pomagam ci sprzątać więc zachowaj mój prezent!
-To nie jest żaden układ. No i nigdy nie prosiłem o pomoc! - zrzuciłaś śmieci ze stolika robiąc miejsce na rzeczy do czyszczenia.
-Więc jej nie wyrzucaj, poducha jest całkiem wygodna, mniejsza o to co jest na niej.
-To weź ją sobie!
-Nieee, ona nie jest w moim typie.
-Że co? Wydaje ci się, że jest w moim?
-Tak, ma słodkie skarpetki.
-To obrzydliwy człowiek. Nie interesuje mnie.
-A myślałam, że nie ma znaczenia kto ma na sobie skarpety?
-Umiem docenić ładne skarpety na zgrabnych nogach. Ale to nie znaczy, że lecę na pierdolonych ludzi.
-Ma kocie uszka.... nadal jest człowiekiem?
-Nawet nie próbuj nazwać tego potworem. To człowiek z dziwną obsesją na punkcie kotów
-A może to... pół kotołak?
-Czegoś takiego nie ma.
-Uwierz, że jest, Sans.
-Nie mam zamiaru uwierzyć w jakieś chore zboczenia. No i to kurwa jebany rysunek pierdolonego człowieka z kocimi uszami! - Wzięłaś raz jeszcze poduszkę. Tak. To zdecydowanie człowiek z kocimi uszami.
-A może dzięki niej będziesz miał spokojniejsze sny.
-Raczej koszmary.
-Więc... to są koszmary? - zapytałaś. Nigdy nie opowiadał Ci dokładnie, ale byłaś całkiem pewna... Sans nie odpowiedział, westchnęłaś – Mówiłam poważnie. Jeżeli chcesz, możesz wpaść kiedy chcesz i spać na mojej kanapie, albo obudzić mnie, wtedy sobie pogramy czy coś, tak długo aż nie poczujesz się lepiej. Ja nie mam nic przeciwko.
-Ta, ta, łapię – mruknął.
-Wczoraj byłeś tak głośno, że naprawdę się mar....
-ŁAPIĘ! - krzyknął
-Nigdy nie słyszałam cię tak głośno, to musiał być naprawdę...
-Z-ZAMKNIJ SIĘ!
-Jasne jasne! - najwyraźniej jest bardzo wrażliwy na temat tych koszmarów. Odwróciłaś się i chwyciłaś za kilka rzeczy do łazienki. Całkowicie mijając Sansa po drugiej stronie kanapy, gdy próbował uspokoić oddech mając całą czerwoną twarz schowaną za rękami. - Zaczynam sprzątanie – oznajmiłaś nie chcąc marnować ani chwili dłużej.
-D-daj mi zjeść! - zawołał zza kanapy
-Sama zacznę
-Jak chcesz. - Prychnęłaś i uznałaś zabrać poduszkę. Skoro ma zamiar siedzieć na kanapie, to nie powstrzyma Cię przed schowaniem jej gdzieś w jego pokoju. Minęłaś kuchnię idąc korytarzem. Wsadzisz ją gdzieś do szafy, aby potem ją znalazł. Drzwi do jego sypialni były uchylone, czułaś się zaproszona. Stanęłaś przed nimi i rozejrzałaś się po pokoju zszokowana w pierwszej chwili. To musi być jakiś chory kawał. Jakim sposobem w ciągu tygodnia brudzi tyle łachów, że może z nich robić stosy?! Każdego dnia nosi prawie to samo, więc skąd się to wszystko bierze?! No i skąd te wszystkie śmieci? Przerażenie zniknęło, jak tylko dostrzegłaś tornado skarpetek w rogu. To obrzydliwe i jednocześnie zajebiste. Weszłaś do środka z poduszką starając się na niczym nie stąpać. Nie było zbyt wiele wolnego miejsca na podłodze. Szafę miał otwartą, w niej koszulki i spodenki. Ominęłaś kilka torebek po żarciu na wynos, starając się dojść do jego sypialni. Nagle, stanęłaś na coś twardego. Prawie straciłaś równowagę. Popatrzyłaś pod nogi. Coś było schowane pod stertą łachów... Dlaczego... Wiedziałaś dlaczego, jak tylko wyciągnęłaś to co było pod nimi. Gazetka.. ale nie byle jaka gazetka. Na okładce był potwór. Bardzo... bardzo... bardzo nędznie odziany potwór. A no, miałaś rację... potwory mają porno magazyny. Nim się spostrzegłaś, poduszka leżała na ziemi, zaś w rękach mocno trzymałaś gazetę. Szczerzyłaś się jak głupia otwierając ją. Twoja ciekawość całkowicie przejęła nad Tobą kontrolę. Świeci... to pierwsze co przyszło Ci do głowy kiedy zobaczyłaś stronę. Potwory miały na sobie bardzo podobne do ludzkich ubrania erotyczne, lecz co ciekawe nie znalazłaś żadnych cycków czy genitaliów, czyli światło. Ciężko powiedzieć co znajdowało się pod nimi, bo te okolice były w różnych miejscach u innych potworów. Niektóre zasłaniały jaśniejące miejsca rękami (albo czymś co za ręce miało służyć) czy nosiło na nich ubrania. Uznałaś, że te świecące obszary muszą być bardzo intymne. Przeglądając magazyn odkryłaś, że każdy potwór jaśniał w innym kolorze. Choć dla większości był to odcień czerwonego. Ich mimika wskazywała wyraźnie, że patrzysz na coś bardzo prywatnego. Kartkując więcej stron jeden z obrazków przykuł Twoją uwagę i zatrzymałaś się. Świecił na czerwono, ale w środku ciała miał coś co.. świeciło.. na biało? Co to jest? Miałaś wrażenie, że nie powinnaś na to patrzeć.
-Co ty kurwa robisz w moim... - Podniosłaś wzrok. Sans stał w progu pocąc się jak mysz. Z wyszczerzem uniosłaś delikatnie magazyn w rękach.
-Ktoś tu czytał świerszczyki! - jego twarz mieniła się przez chwilę na różne kolory, zaś źrenice całkowicie zniknęły. - Ciekawe który jest twoim ulubionym, cooo? - zaczęłaś kartkować gazetę.
-Gaaah! Stój! - krzyknął przegrzebując się przez zagracony pokój – P-przestań!
-Założę się, że ta ślicznotka w skarpetkach – chichotałaś. Sam wpadł w pułapkę brudnych łachów kiedy próbował się do Ciebie dogrzebać.
-S-stój! - krzyknął wystawiając rękę po gazetę, lecz w porę uniosłaś ją ponad jego głowę.
-Wiedziałam, że potwory mają porno! Wiedziałam!
-Oddawaj to kurwa! - skakał próbując wyrwać gazetę
-Zaraz... korzystałeś z tego? - nagle poczułaś się tak, jakby cała gazetka była brudna i nie powinnaś jej dotykać.
-Zamknij się i od...- coś małego wypadło spomiędzy stron, przeniosłaś wzrok aby zobaczyć
-Co... - zaczęłaś pytanie, ale zatrzymałaś się czując coś chwytającego Twoje ubrania. Nim odkryłaś co się dzieje. Sans pojawił się przed Twoją ręką i chwycił zębami gazetę rozrywając ją na kawałki, gryząc i siekając a potem połykając. Po chwili puścił koszulki i zeskoczył na podłogę wyglądając jak szaleniec. Stałaś oszołomiona. W ręce miałaś jedynie strzępki magazynu. - Czy.. czy ty właśnie wspiąłeś się na mnie i zjadłeś swoje własne porno? - zapytałaś z niedowierzaniem
-NIE! - krzyknął, lecz widać było, że mu źle. Jego źrenice migotały, dyszał ciężko. Popatrzyłaś na jego koszulkę.
-Właśnie to połknąłeś, czy to nie...
-N-nie! - poruszył się niepewnie cały czas się pocąc. Słyszałaś jak papier przechodził przez niego.
-Czacho. To tylko porno. Spodziewałam się, że coś takiego masz. Nie ma się czego wstydzić.
-Nie wstydzę się! - widziałaś, jak traci panowanie nad sobą próbując nie ruszać się.
-Uh, dobra, więc dlaczego... - coś małego i poszarpanego wyleciało z jego nogawki i oboje przenieśliście na to wzrok. Jakby w zwolnionym tempie. Sans jednak był szybki i zakrył kawałek swoją małą stopą. Lecz było za późno. Wiedziałaś co tam było – Uh... Czacho..
-T-to nic! - krzyknął pocąc się jeszcze bardziej
-Czy to zdjęcie królowej? - więcej potu.
-Z-zamknij się! Spierdalaj! Co ty właściwie robisz w moim pokoju?! - starał się zmienić temat, lecz nic nie pomagało. Kolejne zdjęcie powoli wysunęło się spod jego spodenek szybko stanął na nim drugą stopą.
-Czacho.... dlaczego masz zdjęcia swojej królowej w gazetce porno? Jestem też całkiem pewna, że jest na nich naga
-J-jest na niektórych....
-Dała ci je? - powoli spuścił wzrok.
-Proszę, tylko nikomu nie mów... - powiedział delikatnie rumieniąc się całkiem. Westchnęłaś długo i ciężko przecierając twarz dłonią.
-Czacho... nie powinieneś mieć cudzych zdjęć bez ich zgody. No i to twoja królowa! Skąd je w ogóle masz?
-T-to był wypadek!
-Przez wypadek masz nagie foty królowej?!
-T-tak po prostu się stało! - znowu westchnęłaś. Patrząc na jego czerwoną twarz coś zaczęłaś rozumieć.
-Zaraz... bujasz się w królowej? - natychmiast podniósł wzrok na Ciebie
-NIE! - krzyknął, za szybko.
-Hm... - już się szczerzyłaś, a on pocił – Bujasz się!
-Kurwa nie!
-Więc dlaczego masz takie zdjęcia w gazetce porno?
-T-to nie tak!.. Wsadziłem je tam! Nic do nich nie robiłem!
-Naprawdę? Nic a nic? - Więcej potu skapywało z jego czaszki. Szczerzyłaś się bardzo szeroko. - No nie! Czacho!
-NIE ROBIŁEM TEGO!
-To twoja własna królowa!
-Powiedziałem, że kurwa nie robiłem tego!
-Jesteś bardzo niegrzecznym zboczuszkiem, panie szkieleciku.
-Nie mów tak! Kurwa mać! - krzyczał tupiąc nogą. Z jego spodenek wyleciało więcej zdjęć i obrazków, zadrżał czując dyskomfort, tak jakby kawałki gazety utknęły między jego żebrami i kręgami kręgosłupa. - KURWA MAĆ! - wsadził ręce pod koszulkę tylko po to by wyrwać to co się tam znajdowało. Dyszał ciężko kiedy pozbywał się kolejnych kawałków i pozwalał, aby porno zagracało jego podłogę. Cóż... czegoś takiego nie widziałaś ani razu w ciągu całego swojego życia. Mruczał przekleństwa kiedy wyrywał kawałek po kawałku, lecz nadal coś go uwierało. - Kurwa! Jest tego więcej! - warknął przekręcając się a potem pozbył się koszulki. Coś zachrzęściło w jego kręgosłupie. Z jakiegoś powodu schował pod materiałem swoje żebra, choć ściągnięcie jej całkowicie ułatwiłoby sprawę.
-Pomogę ci – zrobiłaś krok do przodu wyciągając w jego stronę ręce
-NIE! - krzyknął i odskoczył.
-Będę delikatna!
-K-kurwa nie! Trzymaj łapy przy sobie! - warczał, zatrzymałaś się dostrzegając zmartwienie na jego czaszce.
-Uh... więc może wyjdę? Tak abyś spokojnie mógł je wyciągnąć – patrzyłaś, jak wierci się boleśnie starając wydostać to co utkwiło. Wyszłaś z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi nasłuchując jego stęków i kwęków.
-Kurwa! Jest! - krzyknął po chwili i usłyszałaś dźwięk rozrywanego papieru kiedy wyciągnął coś z klatki piersiowej.
Chwyciłaś pozostawione w przedpokoju rzeczy i już miałaś odejść, kiedy Sans w pośpiechu otworzył drzwi. Właśnie skończył pozbywać się strzępków i miał na sobie koszulkę.
-Um... - zaczął nerwowo
-Tak, tak, przepraszam, że grzebałam w twoich rzeczach. Nie powinnam – rzuciłaś pełna winy nim zacznie na Ciebie krzyczeć.
-T-tak... uh... nie... nie mów nikomu o tym... p-proszę – powiedział cicho, bardzo chciał zachować to w tajemnicy.
-Nie powiem, ale tych zdjęć to się lepiej pozbądź. Ty wiesz co by było, gdyby znalazł je ktoś inny?
-T-tak... powinienem... powinienem je wywalić... nie wiem dlaczego je trzymam... a-ale te inne rzeczy.. o nich.. też... też nie mów...
-To tylko porno. Co? Czy w waszej kulturze porno to jakieś taboo?
-Nie... T-tylko... ludzie nie powinni tego widzieć.
-Naprawdę? - uniosłaś brwi – Potwory naprawdę wierzą w to, że uda się im chować porno przed całą ludzką rasą wiecznie?
-M-my tylko... niektóre rzeczy potrzebują czasu. Zawarliśmy układ z waszym rządem, jeżeli dadzą nam prawa my damy im informacje.. więc...
-O to chodzi... Jeżeli rząd da wam prawa obywatelskie, wy dacie im porno – powiedziałaś niedowierzając.
-Uh... t-tak..
-Heh – prychnęłaś – Aż nie mogę się doczekać wzrostu relacji potworzo-ludzkich kiedy w końcu się to uda. Panie prezydencie, odkryliśmy porno!
-Pffft, zamknij się – prychnął
-Oni świecą, panie prezydencie!
-Zamknij się! - krzyknął zawstydzony.
-Ale to właściwie całkiem fajne. Nie spodziewałam się, że świecicie. - Sans zmarszczył brwi i popatrzył na Ciebie wyraźnie zmieszany
-Wy... wy nie świecicie? - opuściłaś płyny jakie miałaś w rękach nieco na dół.
-Um... nie?
-W ogóle?
-Nie. Jak mamy niby świecić?
-Więc j-jak... no wiesz?
-Uh... wiem co?
-No wiesz! Skąd niby wiecie gdzie macie wrażliwe miejsca?! - krzyknął
-Uh... Czacho... myślałam, że wiesz jak działa ludzki seks
-Bo wiem! Wsadzacie kutasa faceta do środka ludzkiej kobiety i strzelacie kijankami w jajka! - Parsknęłaś śmiechem i prawie wszystko wyleciało Ci z rąk. - T-tak to działa! - krzyczał, ale... nie brzmiał już tak pewnie.
-Dobra, zasadniczo coś w tym jest, ale... to nie wszystko. No i nie, my nie świecimy.
-Więc co? Nic się nie zmienia kiedy się podniecicie?
-Uh... wiele rzeczy się zmienia
-Na przykład co?!
-Krew jest pompowana do organów płciowych, penis facetów staje się twardy i ... zaraz ci pokażę na obrazku – odstawiłaś butelki z chemią na bok.
-Kurwa! Obrzydliwe! Nie! - jego krzyk powstrzymał Cię
-No dobrze? - a więc będziesz musiała mu to powiedzieć – Cóż, ludzie kiedy są podnieceni...
-Mniejsza! Już nie chcę kurwa wiedzieć – powiedział szybko.
-Um... ale powinieneś wiedzieć jak to działa. Od jakiegoś czasu jesteś między nami, więc...
-Sam poszukam... N-nie chcę abyś mi kurwa mówiła!
-Ale.. Ja nadal nie wiem jak potwory...
-Widziałaś! Czego jeszcze chcesz?!
-To nic mi nie powiedziało poza tym, że świecicie. Jak... jak do tego dochodzi czy...?
-I tak za dużo już wiesz!
-Nieee! Czacho nieee! Chcę wiedzieć więcej! - zaczęłaś jęczeć
-Po chuj? Po chuj chcesz wiedzieć jak się pieprzyć z potworem?!
-Ciekawość mnie zabija! Umieram Sans! Naprawdę.
-Wyglądasz całkiem dobrze.
-Umieram w środku!
-Szkoda, musisz czekać aż wasz rząd przestanie być tak opryskliwie chamski i da nam prawa, wtedy może dowiesz się jak to działa.
-Ale mam też bardzo czadowego potworzego przyjaciela, który może mi zdradzić kilka seksownych sekrecików.
-Kurwa... i... nie..! - odwrócił wzrok – Jeżeli tak bardzo chcesz wiedzieć, zdobądź innego potworzego przyjaciela, aby ci powiedział.
-Hm... ale ja chcę abyś to był ty – uśmiechnęłaś się. Jasne, mogłaś zapytać kogoś innego, ale dręczenie o to Sansa było znacznie zabawniejsze. Jesteś całkiem pewna, że i tak się dowiedz, więc póki co możesz się zabawić.
-Co z tobą kurwa nie tak?! - warknął patrząc jak stajesz naprzeciw niego
-Mówiłam, twoja twarz jest słodziutka, kiedy...
-Z-zamknij się! Przestań tak gadać! - jego twarz zaczynała zmieniać kolor kiedy krzyczał.
-Krzycz ile chcesz, ale to nie zmieni prawdy Czacho – śmiałaś się
-Możesz pierdolić głupoty jak często chcesz, ale to też nie zmieni prawdy! - warknął
-Nie, zdecydowanie jesteś słodki.
-Z-zamknij się i wracaj do sprzątania – odwrócił wzrok cały czerwony
-Dobra, już dobra – odwróciłaś się biorąc za rzeczy i udając się do łazienki – Ale i tak jesteś słodki, nawet kiedy po twoim pokoju wala się porno!
-ZAMKNIJ SIĘ!
-Um... - zaczął nerwowo
-Tak, tak, przepraszam, że grzebałam w twoich rzeczach. Nie powinnam – rzuciłaś pełna winy nim zacznie na Ciebie krzyczeć.
-T-tak... uh... nie... nie mów nikomu o tym... p-proszę – powiedział cicho, bardzo chciał zachować to w tajemnicy.
-Nie powiem, ale tych zdjęć to się lepiej pozbądź. Ty wiesz co by było, gdyby znalazł je ktoś inny?
-T-tak... powinienem... powinienem je wywalić... nie wiem dlaczego je trzymam... a-ale te inne rzeczy.. o nich.. też... też nie mów...
-To tylko porno. Co? Czy w waszej kulturze porno to jakieś taboo?
-Nie... T-tylko... ludzie nie powinni tego widzieć.
-Naprawdę? - uniosłaś brwi – Potwory naprawdę wierzą w to, że uda się im chować porno przed całą ludzką rasą wiecznie?
-M-my tylko... niektóre rzeczy potrzebują czasu. Zawarliśmy układ z waszym rządem, jeżeli dadzą nam prawa my damy im informacje.. więc...
-O to chodzi... Jeżeli rząd da wam prawa obywatelskie, wy dacie im porno – powiedziałaś niedowierzając.
-Uh... t-tak..
-Heh – prychnęłaś – Aż nie mogę się doczekać wzrostu relacji potworzo-ludzkich kiedy w końcu się to uda. Panie prezydencie, odkryliśmy porno!
-Pffft, zamknij się – prychnął
-Oni świecą, panie prezydencie!
-Zamknij się! - krzyknął zawstydzony.
-Ale to właściwie całkiem fajne. Nie spodziewałam się, że świecicie. - Sans zmarszczył brwi i popatrzył na Ciebie wyraźnie zmieszany
-Wy... wy nie świecicie? - opuściłaś płyny jakie miałaś w rękach nieco na dół.
-Um... nie?
-W ogóle?
-Nie. Jak mamy niby świecić?
-Więc j-jak... no wiesz?
-Uh... wiem co?
-No wiesz! Skąd niby wiecie gdzie macie wrażliwe miejsca?! - krzyknął
-Uh... Czacho... myślałam, że wiesz jak działa ludzki seks
-Bo wiem! Wsadzacie kutasa faceta do środka ludzkiej kobiety i strzelacie kijankami w jajka! - Parsknęłaś śmiechem i prawie wszystko wyleciało Ci z rąk. - T-tak to działa! - krzyczał, ale... nie brzmiał już tak pewnie.
-Dobra, zasadniczo coś w tym jest, ale... to nie wszystko. No i nie, my nie świecimy.
-Więc co? Nic się nie zmienia kiedy się podniecicie?
-Uh... wiele rzeczy się zmienia
-Na przykład co?!
-Krew jest pompowana do organów płciowych, penis facetów staje się twardy i ... zaraz ci pokażę na obrazku – odstawiłaś butelki z chemią na bok.
-Kurwa! Obrzydliwe! Nie! - jego krzyk powstrzymał Cię
-No dobrze? - a więc będziesz musiała mu to powiedzieć – Cóż, ludzie kiedy są podnieceni...
-Mniejsza! Już nie chcę kurwa wiedzieć – powiedział szybko.
-Um... ale powinieneś wiedzieć jak to działa. Od jakiegoś czasu jesteś między nami, więc...
-Sam poszukam... N-nie chcę abyś mi kurwa mówiła!
-Ale.. Ja nadal nie wiem jak potwory...
-Widziałaś! Czego jeszcze chcesz?!
-To nic mi nie powiedziało poza tym, że świecicie. Jak... jak do tego dochodzi czy...?
-I tak za dużo już wiesz!
-Nieee! Czacho nieee! Chcę wiedzieć więcej! - zaczęłaś jęczeć
-Po chuj? Po chuj chcesz wiedzieć jak się pieprzyć z potworem?!
-Ciekawość mnie zabija! Umieram Sans! Naprawdę.
-Wyglądasz całkiem dobrze.
-Umieram w środku!
-Szkoda, musisz czekać aż wasz rząd przestanie być tak opryskliwie chamski i da nam prawa, wtedy może dowiesz się jak to działa.
-Ale mam też bardzo czadowego potworzego przyjaciela, który może mi zdradzić kilka seksownych sekrecików.
-Kurwa... i... nie..! - odwrócił wzrok – Jeżeli tak bardzo chcesz wiedzieć, zdobądź innego potworzego przyjaciela, aby ci powiedział.
-Hm... ale ja chcę abyś to był ty – uśmiechnęłaś się. Jasne, mogłaś zapytać kogoś innego, ale dręczenie o to Sansa było znacznie zabawniejsze. Jesteś całkiem pewna, że i tak się dowiedz, więc póki co możesz się zabawić.
-Co z tobą kurwa nie tak?! - warknął patrząc jak stajesz naprzeciw niego
-Mówiłam, twoja twarz jest słodziutka, kiedy...
-Z-zamknij się! Przestań tak gadać! - jego twarz zaczynała zmieniać kolor kiedy krzyczał.
-Krzycz ile chcesz, ale to nie zmieni prawdy Czacho – śmiałaś się
-Możesz pierdolić głupoty jak często chcesz, ale to też nie zmieni prawdy! - warknął
-Nie, zdecydowanie jesteś słodki.
-Z-zamknij się i wracaj do sprzątania – odwrócił wzrok cały czerwony
-Dobra, już dobra – odwróciłaś się biorąc za rzeczy i udając się do łazienki – Ale i tak jesteś słodki, nawet kiedy po twoim pokoju wala się porno!
-ZAMKNIJ SIĘ!
18 listopada 2017
Undertale: Patrontale - Część III - Prolog
Notka od autora: Jest to w całości wymyślone przeze mnie AU. Jego charakterystyka znajduje się w tej notce.
SPIS TREŚCI
Część I
Prolog
To był kolejny zwyczajny dzień
Biegła ile sił w małych nóżkach
Kolejne dni nie różniły się od siebie.
Część II
Prolog
Jesteś głupi i tyle!
Jeszcze nigdy w życiu Toriel tak bardzo jak teraz się nie bała.
To był kolejny zwyczajny dzień
Biegła ile sił w małych nóżkach
Kolejne dni nie różniły się od siebie.
Część II
Prolog
Jesteś głupi i tyle!
Jeszcze nigdy w życiu Toriel tak bardzo jak teraz się nie bała.
Część III
Prolog (obecnie czytany)
Ludzie są odrażający.
Apel.
A więc można powiedzieć, że to koniec buntu?
Patrzyli sobie w oczy pierwszy raz od czasu narodzin.
Prolog (obecnie czytany)
Ludzie są odrażający.
Apel.
A więc można powiedzieć, że to koniec buntu?
Patrzyli sobie w oczy pierwszy raz od czasu narodzin.
-Mam nadzieję, że zrozumiałaś sytuację - nauczycielka zacisnęła ręce na swojej teczce. Rozumiała. Aż za dobrze rozumiała. Niepewnie zerknęła na siedzącą obok niej Patronkę. Obie czuły to samo, były... zaskoczone, oszołomione, a przede wszystkim - oburzone. Dyrektor Alphys złączyła szpony i ciężko westchnęła. - To sprawa bardzo delikatna, zlecona nam przez radę.
-Ale historia..!
-Cz-czasy się zmieniają. L-ludzie się zmieniają. P-potwory się zmieniają.
-Rozumiem pani dyrektor, ale....
-Proszę, żadnych ale... Teraz masz okienko, odpocznij, a potem... - Alphys podniosła wzrok na kobietę, widać było zmęczenie, ze dwie nieprzespane noce malowały się na jej twarzy. Powinna, stanowczo powinna przyjąć pod dach jakiegoś pupila. Nauczycielka była co do tego przekonana. Powinna, zamiast trzymać przy sobie ten stary piekarnik. A skoro o nim mowa, stał niczym metalowy posąg, tylko jarzące się na różowo ślepia wskazywały, że nie jest wyłączony. Pedagog podniosła się zaraz po tym, jak jej Patronka wymieniła z Alphys kilka swoich uwag. Wszystkie dotyczyły powątpiewania w .... to. Lecz zdania rady nie dało się zmienić, nie dało się cofnąć.
W pokoju nauczycielskim nie było nikogo. Znaczy się prawie, jedna z bardziej sędziwych nauczycielek matematyki sprawdzała ćwiczeniówki swoich podopiecznych.
-Ona ma ponad osiemnaście lat! - Nauczycielka wyrzuciła ręce do góry i podeszła do zlewu by nalać sobie do szklanki wody. Po opróżnieniu naczynia ze stukotem odłożyła go na bok. Dyszała. - Czy Alphys ma świadomość co to znaczy?
-Co się dzieje? - sędziwa matematyczka podniosła się znad papierów
-O-oooh, nic. Będziemy mieć nowego ucznia... - Nauczycielka poczuła, że jej Patronka się patrzy. Ma dobierać słowa tak, aby tajemnica jaką powierzyła jej Alphys nie wyszła na jaw, lecz.. tak bardzo, tak bardzo chciała pokazać komuś swoje oburzenie.
-W połowie roku? - zdziwiła się
-T-tak. To jakaś dziewczyna, której patron ... no miał z nią problemy wychowawcze - tak, dobrze, właśnie tak - ... przez osiemnaście lat go nie słuchała! - Nie może powiedzieć o ... o.... o tym, że ona ma jednokolorową duszę, ale ... jak inaczej wyjaśnić tyle lat zamknięcia - Biedak poprosił panią dyrektor o pomoc.
-Oh, czyli jakaś dorosła łobuziaka nam się trafiła? - sędziwe zielone ślepia zamigotały przytłumionym blaskiem.
-Tak. Zostanie posłana do pierwszej klasy podstawowej. Trzeba jej wszystkiego nauczyć.
-Ale aby taką dużą...
-Właśnie. Będą z nią problemy.
-Nie wiem jak uczyć dorosłych tego co wiedzą już wszystkie dzieci. - chrząknęła - Nasz system edukacji nie przewidział takiego wypadku...
-Boję się jaki będzie miała wpływ na dzieci... - przecież jest jednokolorowa, dodała w myśli.
-O to akurat najmniej bym się bała - matematyczka machnęła ręką - Pomyśl, jaki wpływ dzieci będą miały na nią. Myślisz, że zaakceptują kogoś o tyle od nich starszego i nie czarujmy się - przyciszyła głos prawie do szeptu - głupszego? - uśmiechnęła się. W sumie, trochę racji w tym jest.
Po krótkiej rozmowie z matematyczką, po kobietę przyszedł jej Patron, szanowny pan Jerry. Nikt nie lubił Jerrego, tylko ta starsza kobieta zawsze z troską podchodziła do zarozumiałego i chamskiego Patrona. Belferka nigdy by nie chciała być jego pupilem. Jak dobrze, że ma tak wspaniałą i wyrozumiałą i troskliwą... Ech. Usiadła dziwnie zmęczona. Przeczesała palcami włosy. To będzie dłuuugi dzień. Chciała, aby już się skończył.
Pierwszy tydzień dla Chary był nie do opisania. Żadne słowa w żadnym znanym i nieznanym języku nie będą w stanie wyrazić tej mieszanki uczuć jaka zawładnęła jej sercem. W pierwszej chwili był paniczny strach, kiedy do jej mieszkania wszedł wielki kozioł. Rozpoznała w nim ojca Asriela. W towarzystwie wysokiego kościotrupa imieniem... G...G....Gaster? Gasmer? Gasdur? Jakoś tak. No i jeszcze ten niski, który obrzucał ją tak .... tak.... tak obrzydliwym spojrzeniem, że na samo wspomnienie do teraz ma wstręt. Cztery potwory zamknęły się w pokoju i głośno debatowali. Asriel krzyczał, lecz nie rozumiała o czym. Porozumiewali się w jakimś... dziwnym języku.
Strach, no bo co innego? Siedziała pod zamkniętymi drzwiami po turecku i próbowała zrozumieć. Lecz nie rozumiała.
Po czasie, który wydawał się wiecznością, drzwi się otworzyły. Goście w milczeniu opuścili mieszkanie, zaś Asriel stanął nad nią, milczał, twarz miał wykrzywioną w obawie i bólu. Potem klęknął przed kobietą, objął ją swoimi włochatymi łapskami i mocno do siebie przytulił. Nie wiedziała co się dzieje. Dopiero po dłuższym czasie zebrał się w sobie i wyjaśnił jej.
Marzenie o wolności się spełniło. Może wyjść, ale nigdy, nikomu nie może pozwolić na oglądanie jej duszy. Najlepiej aby unikała tego tematu. Asriel ma być jej opiekunem, jak teraz. Pójdzie do szkoły gdzie będzie się uczyć o świecie. Będzie mogła mieć koleżanki i kolegów. Będzie mogła chodzić do sklepów, bawić się, i zwiedzać i pójdzie do kina i do teatru i będzie mogła chodzić po parku całymi dniami i ... i nie będzie już karat, nie będzie .... nie będzie...
....
....
Będzie wolna.
Naprawdę nie rozumiała zmartwienia i strachu, które czuł teraz Asriel. Dlaczego? Chce ją uwięzić? Ona tego nie chce. Ona chce być wolna. Przemilczała nawet to, że potwór uronił kilka łez.
Nadal mieszkali tam gdzie zawsze. Asriel jednak dostał piękne czerwone auto, którym zawiózł ją do miasta. Tam mogła wybrać swoją sukienkę. Nigdy nie widziała miejsca z taką ilością sukienek. Z wyjątkiem tej, w kolorze zachodzącego słońca, zdecydowała się na prostą czarną, sięgającą za kolana. Kilka spódnic, rajstopy. Inna kobieta. Na gwiazdy! Inna kobieta! Człowiek jak ona, uśmiechnięta, pogodna, doradziła jej kolory w jakie powinna się ubierać. Dobrała jej biustonosz, którego wcześniej nie nosiła. Był strasznie niewygodny, ale rany, jej piersi wyglądały ślicznie kiedy go założyła. Potem Asriel zabrał ją do fryzjera. Gdzie potwór i trzech parach rąk. Wyglądem przypominający pająka. Znaczy się, przypominająca. Bo to niewątpliwie kobieta. W każdym razie ona zadbała o jej włosy. Rozczesanie wieloletnich kołtunów zajęło najwięcej czasu. Potem tysiące mazi, płynów, nożyczki poszły w ruch! Obcięte równo, piękne, błyszczące i sprężyste. Chara czuła się... ładnie. I Asriel był pod wrażeniem. Mimo swoich obaw i strachu, czerpał radość z oglądania swojej przyjaciółki w oczach przemieniającej się w ... bardzo atrakcyjną młodą damę. Uśmiechnął się i zaprowadził do kolejnego sklepu. Tutaj to człowiek, kobieta w średnim wieku zadbała o jej cerę. O paznokcie. O wszystko. Okazało się, że tutaj będzie najwięcej problemów. Wysuszona skóra błagała o krem. Co się okazało, Chara strasznie nie lubiła smarowania twarzy czymkolwiek. No, ale dobór odpowiednich kremów, szminek, tuszy i innych rzeczy jakie chcą mieć ludzkie pupilki był konieczny.
Ostatecznie, gdy słońce chyliło się już ku horyzontowi Chara była gotowa. Stała na miejskim deptaku z czekoladowym rożkiem w ręku. Miała eleganckie buty na płaskim obcasie, przewiewną białą letnią sukienkę w maki, brązowe włosy spięte w zmysłowy kok spod którego niesforne kosmyki łaskotały jej gołe ramiona.
Pierwszy raz w ciągu swojego życia. A przynajmniej pierwszy który pamięta. Była szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. I jej szczęście, radowało Asriela.
Jednak tak to bywa, że kiedy w życiu za bardzo się układa...
Dniem przełomowym okazał się ten, w którym miała iść do szkoły. Dostała od ... tego wysokiego kościotrupa torbę, podręczniki i przestrogę, aby nie dała ponieść się emocjom, że będzie jej trudno. Trudno? Co on przez to rozumiał?
Asriel zawiózł ją przed budynek szkoły. Wybrała białą koszulę na którą założyła czarną spódnicę. Włosy miała rozpuszczone. Serce pełne determinacji do nauki. Chciała się uczyć. Chciała robić to co wszyscy, którzy są wolni. Bo.. czuła się wolna.
-Oto Chara - odezwała się nauczycielka, która miała być jej wychowawczynią. Asriel miał iść do dyrektorki o czymś porozmawiać, w sali była ona, belferka wraz z jej potworem, no i gromada dzieci... Te patrzyły na Charę z zaskoczeniem - Wasza nowa... koleżanka - szepty... Dlaczego one szepczą? - Chara do tej pory uczyła się w domu, lecz jej Patron nie mógł sobie z nią poradzić, dlatego przyszła uczyć się z nami - ... Ej, to nie tak! Dlaczego ona kłamie?! - Proszę przywitajcie ją gorąco jak jedną z nas - Tutaj Chara miała się ukłonić, ale... ale nie umiała. Stała w szoku patrząc na wykładowcę z szeroko otworzonymi ustami. Ta zerknęła na nią i uśmiechnęła się, choć... coś było nie tak w tym uśmiechu.
Pierwsze wrażenie nie było takim jakie chciała uzyskać. Reszta dnia też. Chowana w samotni, nie znała nie tylko podstaw jakie dzieci, znacznie od niej młodsze miały dobrze opanowane. Czuła się gorzej niż głupio, kiedy ośmiolatka mówiła jej, jak pisze się własne imię, kiedy inny chłopiec pomagał rozwiązać zadania z dodawania i odejmowania. Lecz nie tylko to, nie sama wiedza była problemem. Społeczeństwo. Chara nie umiała zachować się w społeczeństwie. Nie znała zasad jakie wszyscy przyjmują normalnie. To co każdy wykonuje niemalże instynktownie, dla niej było czymś nowym. Nic więc dziwnego, że nie rozumiała różnicy między ubikacją dla dziewczynek i tą dla chłopców. Nie wiedziała, że na długiej przerwie trzeba stać w kolejce i nie spóźnić się na kolejne zajęcia. Nie wiedziała gdzie odnosić naczynia, bo chciała umyć je sama. Przez co kucharki ze zdziwieniem patrzyły, jak dorosła przecież kobieta wchodzi do środka, zakasa rękawy i zmywa jeden talerz. A ona przecież chciała dobrze.
Asriel był, owszem, lecz Chara go ignorowała. Dlatego z czasem i ten przestał się wtrącać. Szczerze, żyjąc z nią tak długo w domu też nie pamiętał jak powinien się właściwie zachować. Patroni bywali ze swoimi pupilami w szkołach, bo sprawiało im to przyjemność, bo chcieli. Zawsze były naszykowane dla nich krzesełka, osobne stoły, oczywiście, jak patron chciał zjeść ze swoim pupilem to jasna sprawa! Mógł go nawet nakarmić! Powinien jednak panować nad pupilem, a Asriel... cóż, bał się, że jeżeli ktoś dostrzeże to, że nie panuje nad żywiołową dziewczyną to mu ją zabiorą. Lecz, jakże by teraz mógł. Początkowo Chara z pokorą znosiła uwagi jakie pojawiały się co chwila
-Tutaj ci wejść nie wolno
-Jak chcesz się odezwać podnieś rękę
-Nie przerywaj innym wypowiedzi
-Jak czegoś nie rozumiesz pytaj
By zaraz potem otrzymać
-Nie zawracaj mi głowy tymi ciągłymi pytaniami!
-Tego nie rób
-To rób
-Tam idź
-To przynieś
-Zrób to....
....
....
To jest wolność? W pewnej chwili stała na korytarzu przed ostatnimi zajęciami. Dzieci przechodziły koło niej. Nikt nie podchodził. Co jakiś czas ktoś zerknął. Innym razem ktoś szepną. Ktoś szturchnął. Ale... była sama. Samotna wśród tłumu. Zdecydowanie nie była wolna. Nie czuła się wolna. To tylko iluzja. To wszystko iluzja. Dlaczego tylko ona to widzi? Dlaczego .... Po ludzi przychodzą potwory. Ludziom nie wolno wielu rzeczy. Kamery patrzą każdemu na ręce, czy tam macki czy cokolwiek ma. Ciągłe zakazy, nakazy, przyzwolenia, czy ... etykieta. Początkowa chęć poznania szybko ustała, na jej miejsce wstąpiło proste, prymitywne przerażenie.
Robiąc to co każdy robi w chwili największego strachu postąpiła prosto. Tłumiąc łzy pod powiekami wybiegła z budynku, nie zatrzymała się nawet kiedy minęła niskiego żółtego dinozaura czy robota, nie zatrzymała się kiedy wykładowczyni zaczęła ją gonić. Dopiero kiedy za murami szkoły, Asrielowi udało się ją pochwycić za ramię, w swojej bezradności zaczęła okładać go słabo pięściami po piersi. Ten milczał. Czekał, aż jej złość ustanie. To chyba jedyna osoba, która jest w stanie zrozumieć przez co teraz przechodzi i ... i mógł ją tylko przytulić. Objąć. Zaprowadzić do samochodu, który zamknął, tak aby z niego nie uciekła i zabrał klucze.
Alphys siedziała za biurkiem opierając czoło o złączone ręce. Wiedziała, że ten dzień będzie ciężki... Podniosła niebieskie oczy na siedzącego przed nią Asriela.
-Wiedzę powinno się ... podawać... porcjami.... - dokładnie ważyła każde słowo - K-każdą wiedzę. Dane za-zagadnienia są potrzebne a-aby zrozumieć po-po-pozostałe. - westchnęła ciężko - To co się teraz dzieje, to ... też jesteś winny Asriel. Wiesz?
-Wiem... - szepnął cicho.
-D-dam jej dwa dni wolnego. P-porozmawiaj z nią. Ja po-porozmawiam z nauczycielami. S-spróbujemy dostosować m-metody nau-cz-czania do jej wieku. A-ale to n-nie wszystko - przeniosła wzrok na Mettatona, który stawiał przed nią zioła na uspokojenie - N-najrozsądniej byłoby dać ją na in-indywidualne. A-ale wtedy n-nie będziemy mogli jej... no... puścić... - Popatrzyła na potwora - Puścić do ludzi. W tłum. Rozumiesz? M-musisz obudzić w niej ch-chęć do nauki. M-musisz ją.... zmotywować...
-Ale jak?
-N-nie wiem. T-ty ją znasz lepiej. Jak... jak sobie z nią wcześniej radziłeś? - Nie radziłem. Chciał powiedzieć, ale te słowa stanęły mu kołkiem w gardle.
-Zwykle... robiliśmy to co chciała. - Alphys popatrzyła na niego zaskoczona i jednocześnie troszeczkę zła. No dobrze. Bardzo zła. Wygląda na to, że chłopak nie tylko nie nauczył jej pisać czy czytać, czy nawet liczyć, ale też w żadnym aspekcie jej nie wychował? A teraz rada ot tak po prostu chce posłać ją do szkoły, wśród ludzi i w dodatku wykorzystać jako swoją broń propagandową? Nie wiedziała czy ma się śmiać czy płakać. Będzie musiała obmyślić plan. Bo na włosku wisi los nie tylko jej, czy Mettatona, ale całej szkoły. Asriel cierpliwie czekał, aż pani dyrektor przemówi, lecz ta najwyraźniej odpłynęła tonąc we własnych rozmyślaniach. - To.. to ja już będę szedł. - Alphys przytaknęła mechanicznie.
-Przyprowadź ją za trzy dni. - pierwszy raz odezwał się Mettaton. Jego głos był miły dla ucha, delikatny, bardzo męski, lecz słychać było przedźwięk metalu
-Ale pani Alphys powiedziała...
-Trzy dni - powtórzył patrząc wymownie na potwora. Asriel przytaknął i wyszedł z pomieszczenia. Zaczynało dziać się to, czego obawiał się najbardziej. Miał tylko nadzieję, że jego matce poszło lepiej...
A skoro o tym mowa, Toriel przeżyła rozstanie z Frisk gorzej niż ktokolwiek przypuszczał. Płakała kiedy ten sam się pakował, do ostatniej chwili próbowała go przekonać aby został. Ich losy tym bardziej się różniły, że Frisk sam postanowił ją zostawić. Jak tylko Sansowi udało się wszystko w miarę możliwości bezpiecznie załatwić. Połączyć tak wszystko, przekonać innych tylko sobie znanymi metodami, Frisk postanowił sam opuścić miejsce, jakie nazywał domem przez ostatnie osiemnaście lat swojego życia. Przeżywał głęboko rozstanie z kobietą, która była mu matką. Jej płacz nie ułatwiał nic. Czuł, że musi odejść. Zaręczał, że nic mu nie będzie. Zapewniał, że będzie codziennie dzwonił, właściwie jadł i będą się widywać. Wiedział, że nie będzie łatwo. Ba. Kiedy drzwi czarnej limuzyny się za nim zamknęły, kiedy przed sobą widział siedzącego Sansa... to było przerażające. Potwór nadal mu nie ufał, co więcej, bał się go. Skąd to wiedział? Jedno błyszczące na niebiesko oko wskazywało, że magia jest aktywna. Na swojej duszy czuł ją powoli zaciskającą się. Sans miał na niego oko, w każdym tego słowa znaczeniu.
Pojazdem prowadził człowiek. Niewiele starszy od Friska niemowa. Okazało się, że nie jest on pupilem Sansa, lecz pracuje dla niego jako kierowca.
Droga była długa. Cztery godziny jazdy od domu Toriel do tego, w którym miał spędzić kolejne lata swojego życia. Takie przynajmniej miał cele.
-gerson - odezwał się tak w połowie drogi Sans. Frisk uniósł brwi i zerknął na niego pytająco - to ponad siedemset letni potwór. gdyby nie jego poparcie, byłbyś już martwy wiesz?
-Jak to?
-tak to, nie wnikaj, poparł debilny eksperyment gastera - wzruszył ramionami - i od teraz to on będzie twoim patronem
-Nie jestem niczyim...
-jesteś, jeżeli chcesz żyć w tym społeczeństwie, jesteś i nigdy, ale to nigdy i przy nikim, nie mów, że jest inaczej. myśl co chcesz, ale mów co ci każą. jasne?- Nie, nie było jasne, ale czy miał jakiekolwiek inne wyjście? Nie. Niechętnie przytaknął. - dobrze, teraz słuchaj dzieciaku - potwór pochylił się w jego stronę - nie myśl, że poślemy cię do ludzi. co to to nie. zanim świat się o tobie dowie będzie trzeba zadbać o to jak wyglądasz, jak mówisz i przede wszystkim co mówisz. cena za wolność jest bardzo wysoka.
-Ty to nazywasz wolnością?
-widzisz? bardzo szybko się uczysz - Sans uśmiechnął się kwaśno - ten system ma w sobie wiele wad i każdy przynajmniej raz w życiu zdał sobie z tego sprawę... lecz nikt z tym nic nie robi bo tak jest wygodniej. wiesz już o jednokolorowych?
-Tak, Tori mi wszystko powiedziała przed wyjazdem.
-wszystko?
-Wszystko. Ja... ja też jestem i ja...
-dokładnie tak. twoja dusza ma jeden kolor, co oznacza, że jest unikatowa i ma ... pewne niespotykane właściwości. chcemy je wykorzystać.
-Wykorzystać mnie...
-ciebie, twoje umiejętności, mniejsza - machnął ręką - ja nie widzę żadnej różnicy - Frisk odwrócił wzrok, nie widział nic przez przyciemnione szyby - nim jednak to zrobimy, będziesz musiał dowiedzieć się...
-...jak?
-nie, nie jak... dlaczego chcemy to zrobić. - westchnął ciężko - słuchaj dzieciaku, współczuję ci, naprawdę, to nie twoja wina że jesteś kim jesteś, ale też nie moja, że siedzę i robię to co muszę robić, dlatego współczuję i tobie i sobie i każdemu
-Więc czyja to wina?
-niczyja, tak po prostu jest i my musimy to... zaakceptować. plan mojego staruszka .... uważa on, że jeżeli dowiesz się w czym możesz nam pomóc, to możesz... naprawdę nam pomóc. wykorzystać swoją niespotykaną moc ... w dobrych celach
-A jeżeli.... wasze motywy.... mi się nie spodobają? Albo... mnie przeceniacie i zawiodę?
-trudno będzie określić czy nas zawiedziesz czy nie, ale pewnym jest, że będziesz żyć nawet jeżeli zawiedziesz
-A jeżeli nie...
-jeżeli nie będziesz chciał z nami współpracować, rada wyda wyrok co z tobą zrobić
-Czyli...?
-zostaniesz.... wyleczony z bycia jednokolorowym
-Ale... - nie dokończył. Chłód i bezwzględność w oczach szkieleta były aż za bardzo wyraźne. - Ale skoro tutaj jestem i jeszcze... jestem... znaczy, że jest ktoś kto mnie popiera, tak?
-popierają cię tylko dlatego, że to pomysł mojego staruszka, który cieszy się szacunkiem choć nie sympatią, popierają cię tylko dlatego, że ja .... porozmawiałem z nimi, popierają cię tylko dlatego, że liczą, że się zgodzisz z naszą doktryną, jeżeli się nie zgodzisz, odpada trzecia grupa, zaś ja i ojciec będziemy pierwszymi, którzy zagłosują aby czym prędzej pozbyć się... problemu, którym jesteś, za nami pójdą inni... dzieciaku, jesteś sam - tutaj rozmowa się urwała. Ani Sans nie miał siły, ani Frisk. Oboje byli zmęczeni. Zmęczeni całą tą sytuacją.
Kto wie, może w innych czasach i w innych okolicznościach byliby ... przyjaciółmi. Lecz nie tutaj i nie teraz. Z tą myślą, analizując całą rozmowę w samochodzie Frisk wchodził po schodach wspaniałej rezydencji. Na ganku ociosanym perłowym kamieniem stał stary żółw podpierający się o laskę. Wielką pomarszczoną łapą gładził swoją siwą brodę uśmiechał się ... nie to przyjaźnie, ni to cwanie... ale uśmiechał się, to jest pewne. Ustępując krok w bok wykonał zapraszający gest wskazując otwarte drzwi do środka
-Witaj - odezwał się zachrypniętym głosem - Witaj nieszczęśliwa duszyczko! Chodź, zrobię ci herbaty i o wszystkim porozmawiamy - przeniósł wzrok na Sansa, który nie szedł za Friskiem, stał oparty o pojazd. Mężczyźni wymienili się porozumiewawczymi skinieniami głową, a potem, drzwi do domu Gersona się zamknęły z hukiem.
-Ale historia..!
-Cz-czasy się zmieniają. L-ludzie się zmieniają. P-potwory się zmieniają.
-Rozumiem pani dyrektor, ale....
-Proszę, żadnych ale... Teraz masz okienko, odpocznij, a potem... - Alphys podniosła wzrok na kobietę, widać było zmęczenie, ze dwie nieprzespane noce malowały się na jej twarzy. Powinna, stanowczo powinna przyjąć pod dach jakiegoś pupila. Nauczycielka była co do tego przekonana. Powinna, zamiast trzymać przy sobie ten stary piekarnik. A skoro o nim mowa, stał niczym metalowy posąg, tylko jarzące się na różowo ślepia wskazywały, że nie jest wyłączony. Pedagog podniosła się zaraz po tym, jak jej Patronka wymieniła z Alphys kilka swoich uwag. Wszystkie dotyczyły powątpiewania w .... to. Lecz zdania rady nie dało się zmienić, nie dało się cofnąć.
W pokoju nauczycielskim nie było nikogo. Znaczy się prawie, jedna z bardziej sędziwych nauczycielek matematyki sprawdzała ćwiczeniówki swoich podopiecznych.
-Ona ma ponad osiemnaście lat! - Nauczycielka wyrzuciła ręce do góry i podeszła do zlewu by nalać sobie do szklanki wody. Po opróżnieniu naczynia ze stukotem odłożyła go na bok. Dyszała. - Czy Alphys ma świadomość co to znaczy?
-Co się dzieje? - sędziwa matematyczka podniosła się znad papierów
-O-oooh, nic. Będziemy mieć nowego ucznia... - Nauczycielka poczuła, że jej Patronka się patrzy. Ma dobierać słowa tak, aby tajemnica jaką powierzyła jej Alphys nie wyszła na jaw, lecz.. tak bardzo, tak bardzo chciała pokazać komuś swoje oburzenie.
-W połowie roku? - zdziwiła się
-T-tak. To jakaś dziewczyna, której patron ... no miał z nią problemy wychowawcze - tak, dobrze, właśnie tak - ... przez osiemnaście lat go nie słuchała! - Nie może powiedzieć o ... o.... o tym, że ona ma jednokolorową duszę, ale ... jak inaczej wyjaśnić tyle lat zamknięcia - Biedak poprosił panią dyrektor o pomoc.
-Oh, czyli jakaś dorosła łobuziaka nam się trafiła? - sędziwe zielone ślepia zamigotały przytłumionym blaskiem.
-Tak. Zostanie posłana do pierwszej klasy podstawowej. Trzeba jej wszystkiego nauczyć.
-Ale aby taką dużą...
-Właśnie. Będą z nią problemy.
-Nie wiem jak uczyć dorosłych tego co wiedzą już wszystkie dzieci. - chrząknęła - Nasz system edukacji nie przewidział takiego wypadku...
-Boję się jaki będzie miała wpływ na dzieci... - przecież jest jednokolorowa, dodała w myśli.
-O to akurat najmniej bym się bała - matematyczka machnęła ręką - Pomyśl, jaki wpływ dzieci będą miały na nią. Myślisz, że zaakceptują kogoś o tyle od nich starszego i nie czarujmy się - przyciszyła głos prawie do szeptu - głupszego? - uśmiechnęła się. W sumie, trochę racji w tym jest.
Po krótkiej rozmowie z matematyczką, po kobietę przyszedł jej Patron, szanowny pan Jerry. Nikt nie lubił Jerrego, tylko ta starsza kobieta zawsze z troską podchodziła do zarozumiałego i chamskiego Patrona. Belferka nigdy by nie chciała być jego pupilem. Jak dobrze, że ma tak wspaniałą i wyrozumiałą i troskliwą... Ech. Usiadła dziwnie zmęczona. Przeczesała palcami włosy. To będzie dłuuugi dzień. Chciała, aby już się skończył.
Strach, no bo co innego? Siedziała pod zamkniętymi drzwiami po turecku i próbowała zrozumieć. Lecz nie rozumiała.
Po czasie, który wydawał się wiecznością, drzwi się otworzyły. Goście w milczeniu opuścili mieszkanie, zaś Asriel stanął nad nią, milczał, twarz miał wykrzywioną w obawie i bólu. Potem klęknął przed kobietą, objął ją swoimi włochatymi łapskami i mocno do siebie przytulił. Nie wiedziała co się dzieje. Dopiero po dłuższym czasie zebrał się w sobie i wyjaśnił jej.
Marzenie o wolności się spełniło. Może wyjść, ale nigdy, nikomu nie może pozwolić na oglądanie jej duszy. Najlepiej aby unikała tego tematu. Asriel ma być jej opiekunem, jak teraz. Pójdzie do szkoły gdzie będzie się uczyć o świecie. Będzie mogła mieć koleżanki i kolegów. Będzie mogła chodzić do sklepów, bawić się, i zwiedzać i pójdzie do kina i do teatru i będzie mogła chodzić po parku całymi dniami i ... i nie będzie już karat, nie będzie .... nie będzie...
....
....
Będzie wolna.
Naprawdę nie rozumiała zmartwienia i strachu, które czuł teraz Asriel. Dlaczego? Chce ją uwięzić? Ona tego nie chce. Ona chce być wolna. Przemilczała nawet to, że potwór uronił kilka łez.
Nadal mieszkali tam gdzie zawsze. Asriel jednak dostał piękne czerwone auto, którym zawiózł ją do miasta. Tam mogła wybrać swoją sukienkę. Nigdy nie widziała miejsca z taką ilością sukienek. Z wyjątkiem tej, w kolorze zachodzącego słońca, zdecydowała się na prostą czarną, sięgającą za kolana. Kilka spódnic, rajstopy. Inna kobieta. Na gwiazdy! Inna kobieta! Człowiek jak ona, uśmiechnięta, pogodna, doradziła jej kolory w jakie powinna się ubierać. Dobrała jej biustonosz, którego wcześniej nie nosiła. Był strasznie niewygodny, ale rany, jej piersi wyglądały ślicznie kiedy go założyła. Potem Asriel zabrał ją do fryzjera. Gdzie potwór i trzech parach rąk. Wyglądem przypominający pająka. Znaczy się, przypominająca. Bo to niewątpliwie kobieta. W każdym razie ona zadbała o jej włosy. Rozczesanie wieloletnich kołtunów zajęło najwięcej czasu. Potem tysiące mazi, płynów, nożyczki poszły w ruch! Obcięte równo, piękne, błyszczące i sprężyste. Chara czuła się... ładnie. I Asriel był pod wrażeniem. Mimo swoich obaw i strachu, czerpał radość z oglądania swojej przyjaciółki w oczach przemieniającej się w ... bardzo atrakcyjną młodą damę. Uśmiechnął się i zaprowadził do kolejnego sklepu. Tutaj to człowiek, kobieta w średnim wieku zadbała o jej cerę. O paznokcie. O wszystko. Okazało się, że tutaj będzie najwięcej problemów. Wysuszona skóra błagała o krem. Co się okazało, Chara strasznie nie lubiła smarowania twarzy czymkolwiek. No, ale dobór odpowiednich kremów, szminek, tuszy i innych rzeczy jakie chcą mieć ludzkie pupilki był konieczny.
Ostatecznie, gdy słońce chyliło się już ku horyzontowi Chara była gotowa. Stała na miejskim deptaku z czekoladowym rożkiem w ręku. Miała eleganckie buty na płaskim obcasie, przewiewną białą letnią sukienkę w maki, brązowe włosy spięte w zmysłowy kok spod którego niesforne kosmyki łaskotały jej gołe ramiona.
Pierwszy raz w ciągu swojego życia. A przynajmniej pierwszy który pamięta. Była szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. I jej szczęście, radowało Asriela.
Jednak tak to bywa, że kiedy w życiu za bardzo się układa...
Dniem przełomowym okazał się ten, w którym miała iść do szkoły. Dostała od ... tego wysokiego kościotrupa torbę, podręczniki i przestrogę, aby nie dała ponieść się emocjom, że będzie jej trudno. Trudno? Co on przez to rozumiał?
Asriel zawiózł ją przed budynek szkoły. Wybrała białą koszulę na którą założyła czarną spódnicę. Włosy miała rozpuszczone. Serce pełne determinacji do nauki. Chciała się uczyć. Chciała robić to co wszyscy, którzy są wolni. Bo.. czuła się wolna.
-Oto Chara - odezwała się nauczycielka, która miała być jej wychowawczynią. Asriel miał iść do dyrektorki o czymś porozmawiać, w sali była ona, belferka wraz z jej potworem, no i gromada dzieci... Te patrzyły na Charę z zaskoczeniem - Wasza nowa... koleżanka - szepty... Dlaczego one szepczą? - Chara do tej pory uczyła się w domu, lecz jej Patron nie mógł sobie z nią poradzić, dlatego przyszła uczyć się z nami - ... Ej, to nie tak! Dlaczego ona kłamie?! - Proszę przywitajcie ją gorąco jak jedną z nas - Tutaj Chara miała się ukłonić, ale... ale nie umiała. Stała w szoku patrząc na wykładowcę z szeroko otworzonymi ustami. Ta zerknęła na nią i uśmiechnęła się, choć... coś było nie tak w tym uśmiechu.
Pierwsze wrażenie nie było takim jakie chciała uzyskać. Reszta dnia też. Chowana w samotni, nie znała nie tylko podstaw jakie dzieci, znacznie od niej młodsze miały dobrze opanowane. Czuła się gorzej niż głupio, kiedy ośmiolatka mówiła jej, jak pisze się własne imię, kiedy inny chłopiec pomagał rozwiązać zadania z dodawania i odejmowania. Lecz nie tylko to, nie sama wiedza była problemem. Społeczeństwo. Chara nie umiała zachować się w społeczeństwie. Nie znała zasad jakie wszyscy przyjmują normalnie. To co każdy wykonuje niemalże instynktownie, dla niej było czymś nowym. Nic więc dziwnego, że nie rozumiała różnicy między ubikacją dla dziewczynek i tą dla chłopców. Nie wiedziała, że na długiej przerwie trzeba stać w kolejce i nie spóźnić się na kolejne zajęcia. Nie wiedziała gdzie odnosić naczynia, bo chciała umyć je sama. Przez co kucharki ze zdziwieniem patrzyły, jak dorosła przecież kobieta wchodzi do środka, zakasa rękawy i zmywa jeden talerz. A ona przecież chciała dobrze.
Asriel był, owszem, lecz Chara go ignorowała. Dlatego z czasem i ten przestał się wtrącać. Szczerze, żyjąc z nią tak długo w domu też nie pamiętał jak powinien się właściwie zachować. Patroni bywali ze swoimi pupilami w szkołach, bo sprawiało im to przyjemność, bo chcieli. Zawsze były naszykowane dla nich krzesełka, osobne stoły, oczywiście, jak patron chciał zjeść ze swoim pupilem to jasna sprawa! Mógł go nawet nakarmić! Powinien jednak panować nad pupilem, a Asriel... cóż, bał się, że jeżeli ktoś dostrzeże to, że nie panuje nad żywiołową dziewczyną to mu ją zabiorą. Lecz, jakże by teraz mógł. Początkowo Chara z pokorą znosiła uwagi jakie pojawiały się co chwila
-Tutaj ci wejść nie wolno
-Jak chcesz się odezwać podnieś rękę
-Nie przerywaj innym wypowiedzi
-Jak czegoś nie rozumiesz pytaj
By zaraz potem otrzymać
-Nie zawracaj mi głowy tymi ciągłymi pytaniami!
-Tego nie rób
-To rób
-Tam idź
-To przynieś
-Zrób to....
....
....
To jest wolność? W pewnej chwili stała na korytarzu przed ostatnimi zajęciami. Dzieci przechodziły koło niej. Nikt nie podchodził. Co jakiś czas ktoś zerknął. Innym razem ktoś szepną. Ktoś szturchnął. Ale... była sama. Samotna wśród tłumu. Zdecydowanie nie była wolna. Nie czuła się wolna. To tylko iluzja. To wszystko iluzja. Dlaczego tylko ona to widzi? Dlaczego .... Po ludzi przychodzą potwory. Ludziom nie wolno wielu rzeczy. Kamery patrzą każdemu na ręce, czy tam macki czy cokolwiek ma. Ciągłe zakazy, nakazy, przyzwolenia, czy ... etykieta. Początkowa chęć poznania szybko ustała, na jej miejsce wstąpiło proste, prymitywne przerażenie.
Robiąc to co każdy robi w chwili największego strachu postąpiła prosto. Tłumiąc łzy pod powiekami wybiegła z budynku, nie zatrzymała się nawet kiedy minęła niskiego żółtego dinozaura czy robota, nie zatrzymała się kiedy wykładowczyni zaczęła ją gonić. Dopiero kiedy za murami szkoły, Asrielowi udało się ją pochwycić za ramię, w swojej bezradności zaczęła okładać go słabo pięściami po piersi. Ten milczał. Czekał, aż jej złość ustanie. To chyba jedyna osoba, która jest w stanie zrozumieć przez co teraz przechodzi i ... i mógł ją tylko przytulić. Objąć. Zaprowadzić do samochodu, który zamknął, tak aby z niego nie uciekła i zabrał klucze.
Alphys siedziała za biurkiem opierając czoło o złączone ręce. Wiedziała, że ten dzień będzie ciężki... Podniosła niebieskie oczy na siedzącego przed nią Asriela.
-Wiedzę powinno się ... podawać... porcjami.... - dokładnie ważyła każde słowo - K-każdą wiedzę. Dane za-zagadnienia są potrzebne a-aby zrozumieć po-po-pozostałe. - westchnęła ciężko - To co się teraz dzieje, to ... też jesteś winny Asriel. Wiesz?
-Wiem... - szepnął cicho.
-D-dam jej dwa dni wolnego. P-porozmawiaj z nią. Ja po-porozmawiam z nauczycielami. S-spróbujemy dostosować m-metody nau-cz-czania do jej wieku. A-ale to n-nie wszystko - przeniosła wzrok na Mettatona, który stawiał przed nią zioła na uspokojenie - N-najrozsądniej byłoby dać ją na in-indywidualne. A-ale wtedy n-nie będziemy mogli jej... no... puścić... - Popatrzyła na potwora - Puścić do ludzi. W tłum. Rozumiesz? M-musisz obudzić w niej ch-chęć do nauki. M-musisz ją.... zmotywować...
-Ale jak?
-N-nie wiem. T-ty ją znasz lepiej. Jak... jak sobie z nią wcześniej radziłeś? - Nie radziłem. Chciał powiedzieć, ale te słowa stanęły mu kołkiem w gardle.
-Zwykle... robiliśmy to co chciała. - Alphys popatrzyła na niego zaskoczona i jednocześnie troszeczkę zła. No dobrze. Bardzo zła. Wygląda na to, że chłopak nie tylko nie nauczył jej pisać czy czytać, czy nawet liczyć, ale też w żadnym aspekcie jej nie wychował? A teraz rada ot tak po prostu chce posłać ją do szkoły, wśród ludzi i w dodatku wykorzystać jako swoją broń propagandową? Nie wiedziała czy ma się śmiać czy płakać. Będzie musiała obmyślić plan. Bo na włosku wisi los nie tylko jej, czy Mettatona, ale całej szkoły. Asriel cierpliwie czekał, aż pani dyrektor przemówi, lecz ta najwyraźniej odpłynęła tonąc we własnych rozmyślaniach. - To.. to ja już będę szedł. - Alphys przytaknęła mechanicznie.
-Przyprowadź ją za trzy dni. - pierwszy raz odezwał się Mettaton. Jego głos był miły dla ucha, delikatny, bardzo męski, lecz słychać było przedźwięk metalu
-Ale pani Alphys powiedziała...
-Trzy dni - powtórzył patrząc wymownie na potwora. Asriel przytaknął i wyszedł z pomieszczenia. Zaczynało dziać się to, czego obawiał się najbardziej. Miał tylko nadzieję, że jego matce poszło lepiej...
A skoro o tym mowa, Toriel przeżyła rozstanie z Frisk gorzej niż ktokolwiek przypuszczał. Płakała kiedy ten sam się pakował, do ostatniej chwili próbowała go przekonać aby został. Ich losy tym bardziej się różniły, że Frisk sam postanowił ją zostawić. Jak tylko Sansowi udało się wszystko w miarę możliwości bezpiecznie załatwić. Połączyć tak wszystko, przekonać innych tylko sobie znanymi metodami, Frisk postanowił sam opuścić miejsce, jakie nazywał domem przez ostatnie osiemnaście lat swojego życia. Przeżywał głęboko rozstanie z kobietą, która była mu matką. Jej płacz nie ułatwiał nic. Czuł, że musi odejść. Zaręczał, że nic mu nie będzie. Zapewniał, że będzie codziennie dzwonił, właściwie jadł i będą się widywać. Wiedział, że nie będzie łatwo. Ba. Kiedy drzwi czarnej limuzyny się za nim zamknęły, kiedy przed sobą widział siedzącego Sansa... to było przerażające. Potwór nadal mu nie ufał, co więcej, bał się go. Skąd to wiedział? Jedno błyszczące na niebiesko oko wskazywało, że magia jest aktywna. Na swojej duszy czuł ją powoli zaciskającą się. Sans miał na niego oko, w każdym tego słowa znaczeniu.
Pojazdem prowadził człowiek. Niewiele starszy od Friska niemowa. Okazało się, że nie jest on pupilem Sansa, lecz pracuje dla niego jako kierowca.
Droga była długa. Cztery godziny jazdy od domu Toriel do tego, w którym miał spędzić kolejne lata swojego życia. Takie przynajmniej miał cele.
-gerson - odezwał się tak w połowie drogi Sans. Frisk uniósł brwi i zerknął na niego pytająco - to ponad siedemset letni potwór. gdyby nie jego poparcie, byłbyś już martwy wiesz?
-Jak to?
-tak to, nie wnikaj, poparł debilny eksperyment gastera - wzruszył ramionami - i od teraz to on będzie twoim patronem
-Nie jestem niczyim...
-jesteś, jeżeli chcesz żyć w tym społeczeństwie, jesteś i nigdy, ale to nigdy i przy nikim, nie mów, że jest inaczej. myśl co chcesz, ale mów co ci każą. jasne?- Nie, nie było jasne, ale czy miał jakiekolwiek inne wyjście? Nie. Niechętnie przytaknął. - dobrze, teraz słuchaj dzieciaku - potwór pochylił się w jego stronę - nie myśl, że poślemy cię do ludzi. co to to nie. zanim świat się o tobie dowie będzie trzeba zadbać o to jak wyglądasz, jak mówisz i przede wszystkim co mówisz. cena za wolność jest bardzo wysoka.
-Ty to nazywasz wolnością?
-widzisz? bardzo szybko się uczysz - Sans uśmiechnął się kwaśno - ten system ma w sobie wiele wad i każdy przynajmniej raz w życiu zdał sobie z tego sprawę... lecz nikt z tym nic nie robi bo tak jest wygodniej. wiesz już o jednokolorowych?
-Tak, Tori mi wszystko powiedziała przed wyjazdem.
-wszystko?
-Wszystko. Ja... ja też jestem i ja...
-dokładnie tak. twoja dusza ma jeden kolor, co oznacza, że jest unikatowa i ma ... pewne niespotykane właściwości. chcemy je wykorzystać.
-Wykorzystać mnie...
-ciebie, twoje umiejętności, mniejsza - machnął ręką - ja nie widzę żadnej różnicy - Frisk odwrócił wzrok, nie widział nic przez przyciemnione szyby - nim jednak to zrobimy, będziesz musiał dowiedzieć się...
-...jak?
-nie, nie jak... dlaczego chcemy to zrobić. - westchnął ciężko - słuchaj dzieciaku, współczuję ci, naprawdę, to nie twoja wina że jesteś kim jesteś, ale też nie moja, że siedzę i robię to co muszę robić, dlatego współczuję i tobie i sobie i każdemu
-Więc czyja to wina?
-niczyja, tak po prostu jest i my musimy to... zaakceptować. plan mojego staruszka .... uważa on, że jeżeli dowiesz się w czym możesz nam pomóc, to możesz... naprawdę nam pomóc. wykorzystać swoją niespotykaną moc ... w dobrych celach
-A jeżeli.... wasze motywy.... mi się nie spodobają? Albo... mnie przeceniacie i zawiodę?
-trudno będzie określić czy nas zawiedziesz czy nie, ale pewnym jest, że będziesz żyć nawet jeżeli zawiedziesz
-A jeżeli nie...
-jeżeli nie będziesz chciał z nami współpracować, rada wyda wyrok co z tobą zrobić
-Czyli...?
-zostaniesz.... wyleczony z bycia jednokolorowym
-Ale... - nie dokończył. Chłód i bezwzględność w oczach szkieleta były aż za bardzo wyraźne. - Ale skoro tutaj jestem i jeszcze... jestem... znaczy, że jest ktoś kto mnie popiera, tak?
-popierają cię tylko dlatego, że to pomysł mojego staruszka, który cieszy się szacunkiem choć nie sympatią, popierają cię tylko dlatego, że ja .... porozmawiałem z nimi, popierają cię tylko dlatego, że liczą, że się zgodzisz z naszą doktryną, jeżeli się nie zgodzisz, odpada trzecia grupa, zaś ja i ojciec będziemy pierwszymi, którzy zagłosują aby czym prędzej pozbyć się... problemu, którym jesteś, za nami pójdą inni... dzieciaku, jesteś sam - tutaj rozmowa się urwała. Ani Sans nie miał siły, ani Frisk. Oboje byli zmęczeni. Zmęczeni całą tą sytuacją.
Kto wie, może w innych czasach i w innych okolicznościach byliby ... przyjaciółmi. Lecz nie tutaj i nie teraz. Z tą myślą, analizując całą rozmowę w samochodzie Frisk wchodził po schodach wspaniałej rezydencji. Na ganku ociosanym perłowym kamieniem stał stary żółw podpierający się o laskę. Wielką pomarszczoną łapą gładził swoją siwą brodę uśmiechał się ... nie to przyjaźnie, ni to cwanie... ale uśmiechał się, to jest pewne. Ustępując krok w bok wykonał zapraszający gest wskazując otwarte drzwi do środka
-Witaj - odezwał się zachrypniętym głosem - Witaj nieszczęśliwa duszyczko! Chodź, zrobię ci herbaty i o wszystkim porozmawiamy - przeniósł wzrok na Sansa, który nie szedł za Friskiem, stał oparty o pojazd. Mężczyźni wymienili się porozumiewawczymi skinieniami głową, a potem, drzwi do domu Gersona się zamknęły z hukiem.
POPULARNE ILUZJE
-
CZĘŚĆ II Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ I Autor: Kayla-Na Tłumaczenie: Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ I CZĘŚĆ III Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
CZĘŚĆ II Autor: sansscham Tłumaczenie; Yumi Mizuno
-
♥ Łaska ♥ Atak Autor: sanspar Tłumaczenie: Yumi Mizuno INNE KOMIKSY INTERAKTYWNE Randka z Sansem Mikołaj Sans Blue na ...
-
Autor: Skele-TON of Sin Tłumaczenie: Yumi Mizuno
-
ristorr Witam! Jest to alfabetyczny spis AU w języku polskim. Opracowane AU posiadają miniaturkę. Jeżeli masz stworzone swoje włas...
-
Tak jak sądziłam, na Przewodniku i Oplątanych się nie skończyło. Dzisiaj (kilka godzin temu) autorka Klatki z Kości zakazała dalszego tł...
-
Moi kochani! Dzisiaj kolega z grupy na studiach zaproponował mi współpracę, którą oczywiście - przyjęłam. Bo jakże by inaczej. Jednak b...