Notka od autora: Jest to opowieść sans x reader. Wcielasz się w osiemnastoletnią, przy-gotującą się do matury licealistkę plastyka. Mimo swojej z zewnątrz ciepłej i kochanej osobowości, tak na prawdę jesteś osobą z niską samooceną oraz mocno niestabilną psychicznie . Zawsze przyklejasz sobie łatki silnej, niezależnej i bardzo zdystansowanej do samej siebie, śmiejesz się z każdej obelgi gdzie bardzo, bardzo głęboko wszystko przeżywasz. Ubierasz się tylko i wyłącznie na czarno i nosisz sporo kolczyków. Czyli w skrócie babcie na ulicy często odmawiają zdrowaśki jak cię widzą. Jesteś bardzo sceptyczna więc nie małe było twoje zdziwienie gdy na ulicę twojego miasta zawitały potwory. Jednak żyłaś sobie dalej mając to w sumie gdzieś, jak większość rzeczy otaczających cię. Jednak co się stanie gdy w środku nocy zawita do ciebie mały, pokiereszowany i nieprzytomny szkielecik? Który za wszelką cenę będzie próbował zmienić twój pogląd na świat?
Autor: strzzalka12
Słońce coraz bardziej zachodziło za horyzont, gdy obsypywałaś Sansa pytaniami.
-Twoje kości to normalne kości?
-Tak.
-Jak się poruszasz bez mięśni?
-Magia.
-Jak myślisz jak nie masz mózgu?
-Magia.
-Jak to się dzieje, że czujesz choć mnie masz nerwów?
-Magia.
-Gdzie trzeba cię dotknąć, żeby cię zmacać?
-Mag... zaraz, co?
-No bo, skoro nie masz siusiaka to on nie wchodzi w grę. Ale mówiłeś, że możesz to robić. Czyli musi być gdzieś twój punkt org...
-Cicho, cicho nie kończ, rozumiem.
-Więęęc?
-To, to, nie... Przestań mnie pytać o takie rzeczy!
-Hahahaha, wybacz, wybacz. Lubię się z tobą droczyć.
-A to podobno ja jestem wkurwiający.
-Yup! Tylko niektórzy bardziej.
Szkielet zaśmiał się lekko zakrywając zęby ręką.
-Och proszę, zdradź mi sekret wielkości twoich żartów.
To wszystko wina mojego zboczonego serduszka, proszę bardzo rozkość się w nim.
Sans znowu parskną śmiechem kierując wzrok na twoje oczy. Również się na niego spojrzałaś zatrzymując wzrok w jego malutkich, jasnych punkcikach. Patrzyłaś się na nie chwilę, analizując źródło ich blasku. Po chwili zauważyłaś, że potwór też cię wnikliwie obserwuje.
-Boskość twoich oczu zamraża mnie do szpiku kości.
Nie wytrzymałaś, zaczęłaś się głośno śmiać. Powietrze zaczęło kończyć ci się w płucach, z normalnego śmiechu przeszłaś naduszenie się swoim powietrzem.
-Hej, hej dziecino spokojnie. -Sans poklepał cię po plecach. - Bo mi się tu zapowietrzysz.
-Za... za późno. -Wykrztusiłaś między salwami śmiechu. -To było takie słabe, a jednocześnie w twoich ustach brzmiało to tak komicznie. -Już powoli się uspokajałaś i zaczęłaś głębiej oddychać.
-No, już wdech, wydech. -Poradził Sans gładząc cię po plecach. Na jego ponowne słowa znów zaczęłaś się śmiać, przypominając sobie jego wcześniejszy nieudany podryw.
-Przestań mnie rozśmieszać! -Zdołałaś wykrztusić.
-Ale teraz nic nie powiedziałem.
-Twój głos mi wystarczy.
-Ale że jak to.
-Wiesz co ... ech... -Zaczęłaś powoli już normalnie oddychać -Wiesz co mi się kojarzy z twoim głosem?
-No co? -Zaśmiał się lekko Sans.
-Dmuchaną piłeczkę.
-Jak to? -Zapytał już chichrający szkielet.
-No bo... -Poprawiłaś się na łóżku od wcześniejszej niewygodnej pozycji po śmianiu się. -Zobacz, jak jest taka dmuchana piłeczka co ma takie jak by trzymanki do skakania nie?
-No? -Przytakną cały czas szczerzący się Sans zasłaniając zęby ręką.
-I jak na niej skaczesz to robisz takie "Boing, boing" nie?
-No tak.
-I twój głos ma bardzo podobny wydźwięk, jak bym skakała na gadającej dmuchanej piłeczce.
-Och, czyli znajomość ze mną musi być dla ciebie bardzo zaskakująca. -Odpowiedział zadowolony z siebie potwór puszczając ci oczko. Minęła chwila zanim ogarnęłaś, że to był jeden z najgorszych jego żartów. Zaśmiałaś się lekko.
-Nawet nie wiesz jak bardzo.
-Przeprowadzasz się gdzieś?
-Ta... skąd wiedziałeś?
-Bo masz porozwalane pudełka po pokoju.
-Widzę, że mam do czynienia z mistrzem dedukcji.
-A no.
-I właśnie mi przypomniałeś, że muszę się kończyć pakować. Więc łaskawie wypierdalaj.
-Ałć, to zabolało. Żeby tak drastycznie mnie wyganiać?
-No już, już. Pan delikatny się znalazł. A właśnie, dzwoń jeszcze do Grillby'ego.
-Dobra, dobra. Ale skąd go znasz?
-A spotkałam go któregoś razu, dzwoń.
-No ok.
Szkielet wyjął telefon, wybrał kontakt i przyłożył urządzenie do czaszki.
-Hej Grillby.
Z telefonu rozległ się głośny krzyk, że potwór aż musiał odsunąć się dalej.
-Sans! Ty żyjesz!
-Nie da się ukryć. -Potem rozmówca mówił już ciszej i nie mogłaś usłyszeć całego dialogu. -Tak. No. Nie mam pojęcia, serio. Wiesz, zapewne zginąłbym marnie, gdyby nie moja bohaterka. -Tu spojrzał na ciebie, zarumieniłaś się lekko. -Co?! Nie, Grillby nic z tych rzeczy! Tak! Na pewno! Tak! Jestem pewny! -Szkielet rumienił się troszkę. Miałaś pewne przypuszczenia o co Grillby spytał, ale stwierdziłaś, że nie będziesz wnikać. -Ech... Co? Nie, nie wiem kto mógł mnie pobić. Och... naprawdę? Jakąż to masz teorię? Myślisz? Możliwe... -Dostrzegł, że zaczęłaś patrzeć się na niego zaciekawiona. -Wiesz co Grillby, ja będę kończył. Na pewno nie potrzebujesz już tej rzeczy co miałem odebrać? -Momentalnie odwróciłaś wzrok, domyślając się, że ta "rzecz" nie istnieje i ognisty potwór użył jej tylko jako pretekst by Sans mógł się z tobą spotkać. -Aha, okej, no dobra. To cześć. -Sans rozłączył się, wkładając telefon do kieszeni swojej bluzy.
-Jaką teorię miał Grillby?
-Powiem ci, że całkiem logiczną.
-Hm?
-Jest tu jeszcze wiele ludzi, którzy są przeciwko egzystencji potworów tutaj.
-Och..., czyli myślisz, że...
-Że zaatakowały mnie przeciw potworze dresy bez jaj do stanięcia do walki tylko woleli zaatakować mnie od tyłu.
-A jak znalazłeś się u mnie?
-Możliwe, że zupełnie przypadkiem, na przykład w chwili uderzenia patrzyłem się na twoje okno.
-Och...
-Ale. -Zaczął potwór patrząc się na podłogę. -Cieszę się, że trafiłem na ciebie. Nie wiem jak ci się odwdzięczyć za ratunek.
-Hmmm... -Mały uśmieszek powoli wracał na twoje usta. -Chyba wiem, jak możesz to zrobić.
-Nie, nie rozbiorę się przed tobą...
-Co? Nie! Nie o to... chociaż...
-Nie!
-Dobra, dobra żartowałam. Chodziło mi bardziej o to żebyś pomógł mi się pakować.
-Aaaa... spoko, co mam robić?
-Git, weź to. -Dałaś potworowi kilka tekturowych pudeł. -I pakuj mi tu wszystkie ubrania oddzielnie. Bluzki, spodnie, te sprawy.
-Ok.
-Nie musisz składać.
-Ok.
-Tylko zrób tak żeby się zmieściło.
-Ok.
Szkielet podszedł do szafy i zaczął robić to co mu powiedziałaś. A ty kontynuowałaś ogarnianie biurka, co jakiś czas oglądając się na Sansa jak mu idzie.
Pracowaliście już jakiś czas, gdy zauważyłaś, że szkielet nagle zdębiał. Spojrzałaś się na niego zaciekawiona, ale postanowiłaś się jeszcze nie odzywać. Gdy stał tak bez ruchu, już jakiś czas, zaczęłaś się trochę niecierpliwić i już otwierałaś usta by coś powiedzieć.
-Dziecino? -Wyprzedził cię Sans.
-Hmm?
Szkielet obrócił się w twoją stronę trzymając twoje ulubione majtki w truskaweczki. -Do... do czego mam włożyć to? -Spytał się niepewnie z niebieskim rumieńcem.
-Po pierwsze. -Zaczęłaś niewzruszona. -Nie trzymaj tego jak jakieś obsrane gacie, bo są czyste. Po drugie, wrzuć je do bielizny Sherloku.
-Ale ja mam tylko na bluzki i spodnie.
-Boże... -Walnęłaś face palma. -Może na przykład wziąłbyś drugie pudełko?
Potwór patrzył się na ciebie chwilę. Wzdychnęłaś, złożyłaś następne pudło i podałaś szkieletu.
-Dzięki.
-To ja dziękuję, to ty mi pomagasz. -Sans uśmiechną się i kontynuował swoją robotę.
-Aa...
-Hm?
-Gdzie się przeprowadzasz?
-Na osiedle obok, chcę w końcu się usamodzielnić.
-To nie mieszkasz sama?
-Nie, mama i ojczym są na imprezie, nie będzie ich cały weekend.
-To może pomogę ci w przenoszeniu tych pudeł, kiedy masz zamiar się tym zająć?
-Jutro.
-To przyjdę i ci pomogę.
-Dzięki, to dużo dla mnie znaczy.
-Nie ma sprawy, ty nie zostawiłaś mnie na pastwę losu to ja ciebie też nie zostawię. Iii... już skończyłem. Szafa już pusta. -Stwierdził szkielet zrzucając ostatnią bluzkę do pudła.
-No to już wszystko.
-Serio?
-Tak, biorę tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wszystkie inne pierdoły zostają.
-Chyba że... em... Wiesz co? Ja będę już się zbierał, będę jutro około trzynastej i ci pomogę.
-Jasne, dzięki.
-To cześć.
-Cześć. -Potwór znikną, poczułaś nagle taką pustkę. W ciągu sekundy zrobiło się tak cicho. Po chwili gapienia się w przestrzeń poszłaś się umyć a potem spać.
Seksowne kości szkieletu ocierały się o twój brzuch, robiąc na nim coraz to nowe zadrapania. Wchodził w ciebie mocno i zdecydowanie. Zrobił jeszcze kilka pchnięć by zaraz zatopiła was fala przyjemności.
-I jak dziecino? -Zapytał się czule.
-Sans... to było super...
-Dziecino...
-Sans...
-Dziecino.
-Sans.
-Dziecino!
-Sans? -Otworzyłaś szybko oczy. Byłaś znowu w swoim pokoju. Nad tobą wisiał szczerzący się szkielet.
-No hej. Co tam fajnego i mnie ci się śniło, że tak jęczałaś moje imię?
Zanim zdążyłaś ogarnąć sytuację, ścisnęłaś pięść i przywaliłaś Sansowi prosto między oczodoły. Zastygłaś w bezruchu, poczułaś przeszywający ból idący od pięści aż do łokcia. Szkielet odsunął się łapiąc za uderzone miejsce. A ty po cichu zwijałaś się z bólu po mocnym uderzeniu w twardą kość.
-Ałć. To bolało. Zapamiętać, nigdy więcej nie budzić cię z bliska.
Leżałaś tyłem do potwora mocno ściskając bolącą rękę.
-Dziecino?
Podniosłaś się ostrożnie. Twarda kość sprawiła, że skóra z kostek się zdarła, a z ran sączyła się lekko krew.
-Krwawisz!
-To... to nic takiego, przepraszam, że cię uderzyłam. To było niezamierzone. -Położyłaś zdrową rękę na policzku potwora. -Jak twoja głowa?
Szkielet lekko się zarumienił.
-Jest ok, zjadłem dzisiaj śniadanie i się zagoiło.
-Rany goją się wam przez jedzenie?
-A no.
-Wow, ekstra. -Przesunęłaś rękę na czubek czaszki i po pacałaś lekko.
-C ... co ty robisz?
-Pacam cię.
-Po co? -Roześmiał się Sans.
-Po prostu poczułam taką potrzebę.
-Aha. -Szkielet też położył swoją rękę na twojej głowie i zaśmiał się pacając cię.
-Dobra. -Wstałaś z łóżka. -Koniec pacania, pora zabrać się do pracy.
-Poczekaj!
-Co? -Odwróciłaś się na pięcie idąc w stronę łazienki.
-Musisz opatrzyć rękę.
Spojrzałaś na krwawiące jeszcze rany na kostkach.
-To nic takiego, zagoi się.
-Nie. -Odpowiedział stanowczo potwór. -Pomogę ci, gdzie trzymasz jakąś apteczkę czy coś?
-Ugh... na lodówce.
-Usiądź zaraz cię opatrzę.
-Hai, hai senpai. -Potwór wzdrygnął się. - Błagam, nie mów tak, bo aż mną telepie.
-Czemu?
-Przypomina mi się pewne opowiadanie znajomej.
Na twojej twarzy znowu pojawił się wredny uśmieszek.
-Nawet o tym nie myśl. -Zagroził Sans idąc po apteczkę. Otwierając drzwi, pod jego nogi potoczyło się małe, puchate cielsko twojego psa, wcześniej opierające się o drzwi. Szkielet zdziwił się najpierw nie wiedząc co to.
-Och, to mój pies. Nie bój się, nie gryzie. Bardziej przesypia większość swojego życia.
-Czemu wczoraj go nie było?
-Był, tylko spał.
-Acha. -Potwór przykucną nad nadal śpiącym psem. -Hej maluchu, chyba mamy wspólne hobby wiesz?
Sans pogłaskał zwierzaka, ten otworzył oczy i orientując się, że to ktoś obcy, zaczął merdać ogonem, witając się z nowym gościem.
-Słodki. -Futrzak wstał, domagając się podniesienia na ręce. -Mogę go podnieść?
-Jasne.
-Chodź mały. -Szkielet podniósł psa, ten położył głowę na miękkim futerku jego bluzy. -Jak się wabi?
-______
-Słodziutko. Teraz idziemy opatrzyć twoją panią. -Sans poszedł z psem do kuchni, by zaraz wrócić z apteczką lewitującą w niebieskiej magii obok niego. Pies na jego rękach nadal leżał w tej samej pozycji, wtulając się w puszysty kaptur.
-Lubi cię.
-Myślisz?
-U mnie nie usiedzi w jednej pozycji dłużej niż minutę.
Potwór podszedł do ciebie kładąc zwierzaka na łóżko obok siebie.
-Pokaż tę rękę.
Wystawiłaś w stronę szkieletu jeszcze trochę krwawiącą dłoń. Ten obejrzał ją dokładnie.
-Bardzo boli?
-Piecze troszkę.
Sans wyciągną z apteczki potrzebne rzeczy i zaczął cię opatrywać.
-Więc. - Zaczął potwór, nadal zajmując się twoją ręką. -Co ci się takiego śniło dzisiaj?
Zaraz spaliłaś buraka, lecz pożałowałaś swojej reakcji widząc satysfakcję na twarzy Sansa.
-No weź, nie wstydź się.
-Spadaj.
-Czy to był jakiś… mokry sen?
Szkielet szczerzył się zadziornie. Odsuną się trochę widząc, że zaciskasz drugą pięść.
-No już, już nie denerwuj się.
-Umrzyj.
-A kto ci wtedy pomoże z pudłami?
-To umrzyj później.
-Nie udawaj, że nie byłoby ci trochę smutno.
-Pff...
-Jesteś okrutna.
Potwór robił już ostatni węzełek bandażując ci rękę.
-Skończone.
-Dzięki. Może zabierzemy się już do pracy?
-Ok.
-Umyję się i do ciebie wracam.
-Ok.
Właśnie znosiłaś drugie pudło, podczas gdy Sans znosił już jakieś czwarte. Jemu to łatwo z tą jego niebieską magią. Postawiłaś pudełko pod ogrodzeniem stojąc chwilę w miejscu by nabrać powietrza.
-Hej laska. -Usłyszałaś za sobą gruby męski głos. Odwróciłaś się w stronę jego właściciela. Za tobą szło dwóch łysych dresów. Którzy najprawdopodobniej słowo "kultura" znają tylko z lektur w podstawówce. -Mamy do ciebie kilka pytań.
Bałaś się z każdym ich krokiem coraz bardziej, przeklinając Sansa że tak długo mu idzie wygrzebywanie kolejnego pudła.
-Hej, odpowiadaj jak się ciebie pyta.
-J ...ja...
-Widziałaś tu może jednego z tych śmieci?
-Śmieci?
-Wiesz, potworów. Czy chuj wi jak chcą, żeby je nazywać. Widzieliśmy tu wczoraj takiego białego jakiegoś. Chcieliśmy dać mu nauczkę, żeby nie śmiecił swoją osobą przynajmniej tego osiedla.
Twoje wściekłość wzięła górę nad nieśmiałością.
-Czyli to wy go zraniliście?
-Bo co? Masz z tym jakiś problem?
Zacisnęłaś zdrową rękę w pięść
-Mam z tym kurewsko duży problem, a śmieciem jesteście właśnie wy.
Dresy chciały się do ciebie zbliżyć, ale zdążyłaś podwinąć rękaw bluzy, pod którą znajdowała się skórzana, pięciorzędowa pieszczocha. Zanim jeden z dresów zdążył się tknąć, przywaliłaś jednemu z pieszczochy prosto w nos. Dres złapał się za niego, lecz widać nie masz wystarczająco siły, bo zaraz się pozbierał i razem z kolegą patrzyli się na ciebie ze wściekłością.
-Ty szmato.
Drugi z nich podniósł na ciebie pięść. Zasłoniłaś się rękami. W momencie, gdy miał cię uderzyć, nagle zatrzymał się.
-Heya. -Odetchnęłaś z ulgą, gdy usłyszałaś głos Sansa. -Chciałbyś może wpierdol?
-Że co? Jakiś bezwartościowy potwór będzie mi groził?
-To nie jest groźba, tylko ostrzeżenie. -Nagle jeden jago oczodół gwałtownie się rozszerzył, emanując jasnym niebieskim światłem. -Łapy precz od mojego człowieka. -Za nim pojawiły się lewitujące kości. Dresy ewidentnie zmiękły i próbując zachować kamienną twarz zaczęli się oddalać.
-A pierdolcie się jebane potwory. -Rzucił jeden z nich na odchodne.
Wypuściłaś do tej pory trzymane powietrze. Odwróciłaś się w stronę Sansa, już miałaś zacząć mu dziękować, ale ten błyskawicznie pojawił się przed tobą.
-Zranili cię? -Spytał się zmartwiony. To pierwszy raz w życiu, kiedy słyszysz od niego taki ton. Aż coś ścisnęło cię w gardle.
-Nie ... jest ok.
-Na pewno? Z tego co zauważyłem masz w zwyczaju bagatelizować swoje rany.
-Nie, serio. Nawet mnie nie drasną. -Podniosłaś ręce do góry w geście uspokojenia go.
-Mam nadzieję.
-Wiesz... ja... dzięki...
-Nie masz za co, miałaś kłopoty to pomogłem.
Staliście chwilę w niezręcznej ciszy.
-Wiesz...- zaczął Sans. -To już było ostatnio pudło.
-Poczekaj, jest jeszcze coś. -Weszłaś na klatkę by za jakiś czas przyjść z futerałem w kształcie gitary.
-Grasz na gitarze?
-Troszkę...
-Koniecznie musisz mi coś zagrać.
-Jak będziesz grzeczny.
-Przecież ja jestem zawsze grzeczny.
-Tak, tak. -Poklepałaś szkielet po czaszce
-A twój pies?
-Och... on zostaje. Jest już za stary na przeprowadzki i tak już przeżywa to że mnie nie będzie.
-Ile ma?
-9 lat.
-To jeszcze nie tak dużo.
-Ale malutko też nie.
-No tak... to... jak masz zamiar dostarczyć to do twojego nowego domu?
-Tak w sumie... -Podrapałaś się nerwowo po karku. -Jeszcze o tym nie myślałam.
-Pogrzało cię?!
-Stwierdziłaś, że pomyślę o tym jak już ogarnę się z pudłami.
-Jesteś kretynką... -Sans wzdychną. -Co ty być poczęła, gdyby nie ja.
-Ty też zginąłbyś beze mnie marnie.
-Ech... poczekaj zadzwonię do Grillby' ego. Może przyjedzie swoją służbową furgonetką.
-Grillby ma służbową furgonetkę?
-A no. -Szkielet wygrzebał z kieszeni telefon i wybrał numer. -Włączę na głośnik.
-Ok.
-Sans? -Rozległ się głos ognistego potwora.
-Hej Grillby, mam do ciebie wielką prośbę.
-Słucham ja ciebie.
-____ się przeprowadza i oczywiście ta dupa wołowa nie pomyślała o tym jak przetransportować swoje pierdoły do nowego domu. -Grillby zaczął się śmiać. -Czemu mnie to nie dziwi.
Stałaś obok szkieletu z założonymi rękami, coraz bardziej zirytowana.
-Chcesz żebym przyjechał i was zawiózł tak?
-No czytasz ze mnie jak z otwartej księgi.
Ognisty potwór wzdychną. -Dobra, wyrwę się, za chwilę będę.
-Wiesz, gdzie ____ mieszka?
-Wiem, wiem.
Czekaliście chwilę, Grillby przybył kilka minut później. Potwór otworzył ci drzwi, nie zwracając specjalnie uwagi na obecność Sansa.
-Witaj koleżanko z autobusu.
-Proszę cię, jestem ____.
-Hej Grillby, też to jestem. -Zirytował się szkielet.
-Nie da się ukryć.
-Cicho Sans, nie przeszkadzaj, gdy dorośli rozmawiają. -Po pacałaś potwora po czaszce.
-Najprawdopodobniej jestem od ciebie starszy.
-Dopsz, dopsz.
Sans zakręcił zrezygnowany w stronę pudełek i zacząć je pakować do furgonetki. Dołączyliście do niego coraz bardziej wypełniając bagażnik twoimi rzeczami. Gdy wszystko było już w środku wyruszyliście we wskazanym przez ciebie kierunku.
Gdy zbliżaliście się do twojego nowego domu poczuliście dziwny zapach dymu.
-Czujecie to? -Spytał się Sans, podczas gdy ty oraz Grillby patrzyliście się z otwartą na oścież buzią. Szkielet spojrzał tam, gdzie wy i również opadła mu szczęka.
-Dziecino?
-No?
-Czy to twój dom? -Zapytał się potwór wskazując na stojący w płomieniach dom oraz kilka karetek, policji i straży pożarnej próbującej uporać się z płomieniami.
-Taa... -Odparłaś nadal nie mogąc uwierzyć w to co widzisz
-Twoje kości to normalne kości?
-Tak.
-Jak się poruszasz bez mięśni?
-Magia.
-Jak myślisz jak nie masz mózgu?
-Magia.
-Jak to się dzieje, że czujesz choć mnie masz nerwów?
-Magia.
-Gdzie trzeba cię dotknąć, żeby cię zmacać?
-Mag... zaraz, co?
-No bo, skoro nie masz siusiaka to on nie wchodzi w grę. Ale mówiłeś, że możesz to robić. Czyli musi być gdzieś twój punkt org...
-Cicho, cicho nie kończ, rozumiem.
-Więęęc?
-To, to, nie... Przestań mnie pytać o takie rzeczy!
-Hahahaha, wybacz, wybacz. Lubię się z tobą droczyć.
-A to podobno ja jestem wkurwiający.
-Yup! Tylko niektórzy bardziej.
Szkielet zaśmiał się lekko zakrywając zęby ręką.
-Och proszę, zdradź mi sekret wielkości twoich żartów.
To wszystko wina mojego zboczonego serduszka, proszę bardzo rozkość się w nim.
Sans znowu parskną śmiechem kierując wzrok na twoje oczy. Również się na niego spojrzałaś zatrzymując wzrok w jego malutkich, jasnych punkcikach. Patrzyłaś się na nie chwilę, analizując źródło ich blasku. Po chwili zauważyłaś, że potwór też cię wnikliwie obserwuje.
-Boskość twoich oczu zamraża mnie do szpiku kości.
Nie wytrzymałaś, zaczęłaś się głośno śmiać. Powietrze zaczęło kończyć ci się w płucach, z normalnego śmiechu przeszłaś naduszenie się swoim powietrzem.
-Hej, hej dziecino spokojnie. -Sans poklepał cię po plecach. - Bo mi się tu zapowietrzysz.
-Za... za późno. -Wykrztusiłaś między salwami śmiechu. -To było takie słabe, a jednocześnie w twoich ustach brzmiało to tak komicznie. -Już powoli się uspokajałaś i zaczęłaś głębiej oddychać.
-No, już wdech, wydech. -Poradził Sans gładząc cię po plecach. Na jego ponowne słowa znów zaczęłaś się śmiać, przypominając sobie jego wcześniejszy nieudany podryw.
-Przestań mnie rozśmieszać! -Zdołałaś wykrztusić.
-Ale teraz nic nie powiedziałem.
-Twój głos mi wystarczy.
-Ale że jak to.
-Wiesz co ... ech... -Zaczęłaś powoli już normalnie oddychać -Wiesz co mi się kojarzy z twoim głosem?
-No co? -Zaśmiał się lekko Sans.
-Dmuchaną piłeczkę.
-Jak to? -Zapytał już chichrający szkielet.
-No bo... -Poprawiłaś się na łóżku od wcześniejszej niewygodnej pozycji po śmianiu się. -Zobacz, jak jest taka dmuchana piłeczka co ma takie jak by trzymanki do skakania nie?
-No? -Przytakną cały czas szczerzący się Sans zasłaniając zęby ręką.
-I jak na niej skaczesz to robisz takie "Boing, boing" nie?
-No tak.
-I twój głos ma bardzo podobny wydźwięk, jak bym skakała na gadającej dmuchanej piłeczce.
-Och, czyli znajomość ze mną musi być dla ciebie bardzo zaskakująca. -Odpowiedział zadowolony z siebie potwór puszczając ci oczko. Minęła chwila zanim ogarnęłaś, że to był jeden z najgorszych jego żartów. Zaśmiałaś się lekko.
-Nawet nie wiesz jak bardzo.
-Przeprowadzasz się gdzieś?
-Ta... skąd wiedziałeś?
-Bo masz porozwalane pudełka po pokoju.
-Widzę, że mam do czynienia z mistrzem dedukcji.
-A no.
-I właśnie mi przypomniałeś, że muszę się kończyć pakować. Więc łaskawie wypierdalaj.
-Ałć, to zabolało. Żeby tak drastycznie mnie wyganiać?
-No już, już. Pan delikatny się znalazł. A właśnie, dzwoń jeszcze do Grillby'ego.
-Dobra, dobra. Ale skąd go znasz?
-A spotkałam go któregoś razu, dzwoń.
-No ok.
Szkielet wyjął telefon, wybrał kontakt i przyłożył urządzenie do czaszki.
-Hej Grillby.
Z telefonu rozległ się głośny krzyk, że potwór aż musiał odsunąć się dalej.
-Sans! Ty żyjesz!
-Nie da się ukryć. -Potem rozmówca mówił już ciszej i nie mogłaś usłyszeć całego dialogu. -Tak. No. Nie mam pojęcia, serio. Wiesz, zapewne zginąłbym marnie, gdyby nie moja bohaterka. -Tu spojrzał na ciebie, zarumieniłaś się lekko. -Co?! Nie, Grillby nic z tych rzeczy! Tak! Na pewno! Tak! Jestem pewny! -Szkielet rumienił się troszkę. Miałaś pewne przypuszczenia o co Grillby spytał, ale stwierdziłaś, że nie będziesz wnikać. -Ech... Co? Nie, nie wiem kto mógł mnie pobić. Och... naprawdę? Jakąż to masz teorię? Myślisz? Możliwe... -Dostrzegł, że zaczęłaś patrzeć się na niego zaciekawiona. -Wiesz co Grillby, ja będę kończył. Na pewno nie potrzebujesz już tej rzeczy co miałem odebrać? -Momentalnie odwróciłaś wzrok, domyślając się, że ta "rzecz" nie istnieje i ognisty potwór użył jej tylko jako pretekst by Sans mógł się z tobą spotkać. -Aha, okej, no dobra. To cześć. -Sans rozłączył się, wkładając telefon do kieszeni swojej bluzy.
-Jaką teorię miał Grillby?
-Powiem ci, że całkiem logiczną.
-Hm?
-Jest tu jeszcze wiele ludzi, którzy są przeciwko egzystencji potworów tutaj.
-Och..., czyli myślisz, że...
-Że zaatakowały mnie przeciw potworze dresy bez jaj do stanięcia do walki tylko woleli zaatakować mnie od tyłu.
-A jak znalazłeś się u mnie?
-Możliwe, że zupełnie przypadkiem, na przykład w chwili uderzenia patrzyłem się na twoje okno.
-Och...
-Ale. -Zaczął potwór patrząc się na podłogę. -Cieszę się, że trafiłem na ciebie. Nie wiem jak ci się odwdzięczyć za ratunek.
-Hmmm... -Mały uśmieszek powoli wracał na twoje usta. -Chyba wiem, jak możesz to zrobić.
-Nie, nie rozbiorę się przed tobą...
-Co? Nie! Nie o to... chociaż...
-Nie!
-Dobra, dobra żartowałam. Chodziło mi bardziej o to żebyś pomógł mi się pakować.
-Aaaa... spoko, co mam robić?
-Git, weź to. -Dałaś potworowi kilka tekturowych pudeł. -I pakuj mi tu wszystkie ubrania oddzielnie. Bluzki, spodnie, te sprawy.
-Ok.
-Nie musisz składać.
-Ok.
-Tylko zrób tak żeby się zmieściło.
-Ok.
Szkielet podszedł do szafy i zaczął robić to co mu powiedziałaś. A ty kontynuowałaś ogarnianie biurka, co jakiś czas oglądając się na Sansa jak mu idzie.
Pracowaliście już jakiś czas, gdy zauważyłaś, że szkielet nagle zdębiał. Spojrzałaś się na niego zaciekawiona, ale postanowiłaś się jeszcze nie odzywać. Gdy stał tak bez ruchu, już jakiś czas, zaczęłaś się trochę niecierpliwić i już otwierałaś usta by coś powiedzieć.
-Dziecino? -Wyprzedził cię Sans.
-Hmm?
Szkielet obrócił się w twoją stronę trzymając twoje ulubione majtki w truskaweczki. -Do... do czego mam włożyć to? -Spytał się niepewnie z niebieskim rumieńcem.
-Po pierwsze. -Zaczęłaś niewzruszona. -Nie trzymaj tego jak jakieś obsrane gacie, bo są czyste. Po drugie, wrzuć je do bielizny Sherloku.
-Ale ja mam tylko na bluzki i spodnie.
-Boże... -Walnęłaś face palma. -Może na przykład wziąłbyś drugie pudełko?
Potwór patrzył się na ciebie chwilę. Wzdychnęłaś, złożyłaś następne pudło i podałaś szkieletu.
-Dzięki.
-To ja dziękuję, to ty mi pomagasz. -Sans uśmiechną się i kontynuował swoją robotę.
-Aa...
-Hm?
-Gdzie się przeprowadzasz?
-Na osiedle obok, chcę w końcu się usamodzielnić.
-To nie mieszkasz sama?
-Nie, mama i ojczym są na imprezie, nie będzie ich cały weekend.
-To może pomogę ci w przenoszeniu tych pudeł, kiedy masz zamiar się tym zająć?
-Jutro.
-To przyjdę i ci pomogę.
-Dzięki, to dużo dla mnie znaczy.
-Nie ma sprawy, ty nie zostawiłaś mnie na pastwę losu to ja ciebie też nie zostawię. Iii... już skończyłem. Szafa już pusta. -Stwierdził szkielet zrzucając ostatnią bluzkę do pudła.
-No to już wszystko.
-Serio?
-Tak, biorę tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wszystkie inne pierdoły zostają.
-Chyba że... em... Wiesz co? Ja będę już się zbierał, będę jutro około trzynastej i ci pomogę.
-Jasne, dzięki.
-To cześć.
-Cześć. -Potwór znikną, poczułaś nagle taką pustkę. W ciągu sekundy zrobiło się tak cicho. Po chwili gapienia się w przestrzeń poszłaś się umyć a potem spać.
Seksowne kości szkieletu ocierały się o twój brzuch, robiąc na nim coraz to nowe zadrapania. Wchodził w ciebie mocno i zdecydowanie. Zrobił jeszcze kilka pchnięć by zaraz zatopiła was fala przyjemności.
-I jak dziecino? -Zapytał się czule.
-Sans... to było super...
-Dziecino...
-Sans...
-Dziecino.
-Sans.
-Dziecino!
-Sans? -Otworzyłaś szybko oczy. Byłaś znowu w swoim pokoju. Nad tobą wisiał szczerzący się szkielet.
-No hej. Co tam fajnego i mnie ci się śniło, że tak jęczałaś moje imię?
Zanim zdążyłaś ogarnąć sytuację, ścisnęłaś pięść i przywaliłaś Sansowi prosto między oczodoły. Zastygłaś w bezruchu, poczułaś przeszywający ból idący od pięści aż do łokcia. Szkielet odsunął się łapiąc za uderzone miejsce. A ty po cichu zwijałaś się z bólu po mocnym uderzeniu w twardą kość.
-Ałć. To bolało. Zapamiętać, nigdy więcej nie budzić cię z bliska.
Leżałaś tyłem do potwora mocno ściskając bolącą rękę.
-Dziecino?
Podniosłaś się ostrożnie. Twarda kość sprawiła, że skóra z kostek się zdarła, a z ran sączyła się lekko krew.
-Krwawisz!
-To... to nic takiego, przepraszam, że cię uderzyłam. To było niezamierzone. -Położyłaś zdrową rękę na policzku potwora. -Jak twoja głowa?
Szkielet lekko się zarumienił.
-Jest ok, zjadłem dzisiaj śniadanie i się zagoiło.
-Rany goją się wam przez jedzenie?
-A no.
-Wow, ekstra. -Przesunęłaś rękę na czubek czaszki i po pacałaś lekko.
-C ... co ty robisz?
-Pacam cię.
-Po co? -Roześmiał się Sans.
-Po prostu poczułam taką potrzebę.
-Aha. -Szkielet też położył swoją rękę na twojej głowie i zaśmiał się pacając cię.
-Dobra. -Wstałaś z łóżka. -Koniec pacania, pora zabrać się do pracy.
-Poczekaj!
-Co? -Odwróciłaś się na pięcie idąc w stronę łazienki.
-Musisz opatrzyć rękę.
Spojrzałaś na krwawiące jeszcze rany na kostkach.
-To nic takiego, zagoi się.
-Nie. -Odpowiedział stanowczo potwór. -Pomogę ci, gdzie trzymasz jakąś apteczkę czy coś?
-Ugh... na lodówce.
-Usiądź zaraz cię opatrzę.
-Hai, hai senpai. -Potwór wzdrygnął się. - Błagam, nie mów tak, bo aż mną telepie.
-Czemu?
-Przypomina mi się pewne opowiadanie znajomej.
Na twojej twarzy znowu pojawił się wredny uśmieszek.
-Nawet o tym nie myśl. -Zagroził Sans idąc po apteczkę. Otwierając drzwi, pod jego nogi potoczyło się małe, puchate cielsko twojego psa, wcześniej opierające się o drzwi. Szkielet zdziwił się najpierw nie wiedząc co to.
-Och, to mój pies. Nie bój się, nie gryzie. Bardziej przesypia większość swojego życia.
-Czemu wczoraj go nie było?
-Był, tylko spał.
-Acha. -Potwór przykucną nad nadal śpiącym psem. -Hej maluchu, chyba mamy wspólne hobby wiesz?
Sans pogłaskał zwierzaka, ten otworzył oczy i orientując się, że to ktoś obcy, zaczął merdać ogonem, witając się z nowym gościem.
-Słodki. -Futrzak wstał, domagając się podniesienia na ręce. -Mogę go podnieść?
-Jasne.
-Chodź mały. -Szkielet podniósł psa, ten położył głowę na miękkim futerku jego bluzy. -Jak się wabi?
-______
-Słodziutko. Teraz idziemy opatrzyć twoją panią. -Sans poszedł z psem do kuchni, by zaraz wrócić z apteczką lewitującą w niebieskiej magii obok niego. Pies na jego rękach nadal leżał w tej samej pozycji, wtulając się w puszysty kaptur.
-Lubi cię.
-Myślisz?
-U mnie nie usiedzi w jednej pozycji dłużej niż minutę.
Potwór podszedł do ciebie kładąc zwierzaka na łóżko obok siebie.
-Pokaż tę rękę.
Wystawiłaś w stronę szkieletu jeszcze trochę krwawiącą dłoń. Ten obejrzał ją dokładnie.
-Bardzo boli?
-Piecze troszkę.
Sans wyciągną z apteczki potrzebne rzeczy i zaczął cię opatrywać.
-Więc. - Zaczął potwór, nadal zajmując się twoją ręką. -Co ci się takiego śniło dzisiaj?
Zaraz spaliłaś buraka, lecz pożałowałaś swojej reakcji widząc satysfakcję na twarzy Sansa.
-No weź, nie wstydź się.
-Spadaj.
-Czy to był jakiś… mokry sen?
Szkielet szczerzył się zadziornie. Odsuną się trochę widząc, że zaciskasz drugą pięść.
-No już, już nie denerwuj się.
-Umrzyj.
-A kto ci wtedy pomoże z pudłami?
-To umrzyj później.
-Nie udawaj, że nie byłoby ci trochę smutno.
-Pff...
-Jesteś okrutna.
Potwór robił już ostatni węzełek bandażując ci rękę.
-Skończone.
-Dzięki. Może zabierzemy się już do pracy?
-Ok.
-Umyję się i do ciebie wracam.
-Ok.
Właśnie znosiłaś drugie pudło, podczas gdy Sans znosił już jakieś czwarte. Jemu to łatwo z tą jego niebieską magią. Postawiłaś pudełko pod ogrodzeniem stojąc chwilę w miejscu by nabrać powietrza.
-Hej laska. -Usłyszałaś za sobą gruby męski głos. Odwróciłaś się w stronę jego właściciela. Za tobą szło dwóch łysych dresów. Którzy najprawdopodobniej słowo "kultura" znają tylko z lektur w podstawówce. -Mamy do ciebie kilka pytań.
Bałaś się z każdym ich krokiem coraz bardziej, przeklinając Sansa że tak długo mu idzie wygrzebywanie kolejnego pudła.
-Hej, odpowiadaj jak się ciebie pyta.
-J ...ja...
-Widziałaś tu może jednego z tych śmieci?
-Śmieci?
-Wiesz, potworów. Czy chuj wi jak chcą, żeby je nazywać. Widzieliśmy tu wczoraj takiego białego jakiegoś. Chcieliśmy dać mu nauczkę, żeby nie śmiecił swoją osobą przynajmniej tego osiedla.
Twoje wściekłość wzięła górę nad nieśmiałością.
-Czyli to wy go zraniliście?
-Bo co? Masz z tym jakiś problem?
Zacisnęłaś zdrową rękę w pięść
-Mam z tym kurewsko duży problem, a śmieciem jesteście właśnie wy.
Dresy chciały się do ciebie zbliżyć, ale zdążyłaś podwinąć rękaw bluzy, pod którą znajdowała się skórzana, pięciorzędowa pieszczocha. Zanim jeden z dresów zdążył się tknąć, przywaliłaś jednemu z pieszczochy prosto w nos. Dres złapał się za niego, lecz widać nie masz wystarczająco siły, bo zaraz się pozbierał i razem z kolegą patrzyli się na ciebie ze wściekłością.
-Ty szmato.
Drugi z nich podniósł na ciebie pięść. Zasłoniłaś się rękami. W momencie, gdy miał cię uderzyć, nagle zatrzymał się.
-Heya. -Odetchnęłaś z ulgą, gdy usłyszałaś głos Sansa. -Chciałbyś może wpierdol?
-Że co? Jakiś bezwartościowy potwór będzie mi groził?
-To nie jest groźba, tylko ostrzeżenie. -Nagle jeden jago oczodół gwałtownie się rozszerzył, emanując jasnym niebieskim światłem. -Łapy precz od mojego człowieka. -Za nim pojawiły się lewitujące kości. Dresy ewidentnie zmiękły i próbując zachować kamienną twarz zaczęli się oddalać.
-A pierdolcie się jebane potwory. -Rzucił jeden z nich na odchodne.
Wypuściłaś do tej pory trzymane powietrze. Odwróciłaś się w stronę Sansa, już miałaś zacząć mu dziękować, ale ten błyskawicznie pojawił się przed tobą.
-Zranili cię? -Spytał się zmartwiony. To pierwszy raz w życiu, kiedy słyszysz od niego taki ton. Aż coś ścisnęło cię w gardle.
-Nie ... jest ok.
-Na pewno? Z tego co zauważyłem masz w zwyczaju bagatelizować swoje rany.
-Nie, serio. Nawet mnie nie drasną. -Podniosłaś ręce do góry w geście uspokojenia go.
-Mam nadzieję.
-Wiesz... ja... dzięki...
-Nie masz za co, miałaś kłopoty to pomogłem.
Staliście chwilę w niezręcznej ciszy.
-Wiesz...- zaczął Sans. -To już było ostatnio pudło.
-Poczekaj, jest jeszcze coś. -Weszłaś na klatkę by za jakiś czas przyjść z futerałem w kształcie gitary.
-Grasz na gitarze?
-Troszkę...
-Koniecznie musisz mi coś zagrać.
-Jak będziesz grzeczny.
-Przecież ja jestem zawsze grzeczny.
-Tak, tak. -Poklepałaś szkielet po czaszce
-A twój pies?
-Och... on zostaje. Jest już za stary na przeprowadzki i tak już przeżywa to że mnie nie będzie.
-Ile ma?
-9 lat.
-To jeszcze nie tak dużo.
-Ale malutko też nie.
-No tak... to... jak masz zamiar dostarczyć to do twojego nowego domu?
-Tak w sumie... -Podrapałaś się nerwowo po karku. -Jeszcze o tym nie myślałam.
-Pogrzało cię?!
-Stwierdziłaś, że pomyślę o tym jak już ogarnę się z pudłami.
-Jesteś kretynką... -Sans wzdychną. -Co ty być poczęła, gdyby nie ja.
-Ty też zginąłbyś beze mnie marnie.
-Ech... poczekaj zadzwonię do Grillby' ego. Może przyjedzie swoją służbową furgonetką.
-Grillby ma służbową furgonetkę?
-A no. -Szkielet wygrzebał z kieszeni telefon i wybrał numer. -Włączę na głośnik.
-Ok.
-Sans? -Rozległ się głos ognistego potwora.
-Hej Grillby, mam do ciebie wielką prośbę.
-Słucham ja ciebie.
-____ się przeprowadza i oczywiście ta dupa wołowa nie pomyślała o tym jak przetransportować swoje pierdoły do nowego domu. -Grillby zaczął się śmiać. -Czemu mnie to nie dziwi.
Stałaś obok szkieletu z założonymi rękami, coraz bardziej zirytowana.
-Chcesz żebym przyjechał i was zawiózł tak?
-No czytasz ze mnie jak z otwartej księgi.
Ognisty potwór wzdychną. -Dobra, wyrwę się, za chwilę będę.
-Wiesz, gdzie ____ mieszka?
-Wiem, wiem.
Czekaliście chwilę, Grillby przybył kilka minut później. Potwór otworzył ci drzwi, nie zwracając specjalnie uwagi na obecność Sansa.
-Witaj koleżanko z autobusu.
-Proszę cię, jestem ____.
-Hej Grillby, też to jestem. -Zirytował się szkielet.
-Nie da się ukryć.
-Cicho Sans, nie przeszkadzaj, gdy dorośli rozmawiają. -Po pacałaś potwora po czaszce.
-Najprawdopodobniej jestem od ciebie starszy.
-Dopsz, dopsz.
Sans zakręcił zrezygnowany w stronę pudełek i zacząć je pakować do furgonetki. Dołączyliście do niego coraz bardziej wypełniając bagażnik twoimi rzeczami. Gdy wszystko było już w środku wyruszyliście we wskazanym przez ciebie kierunku.
Gdy zbliżaliście się do twojego nowego domu poczuliście dziwny zapach dymu.
-Czujecie to? -Spytał się Sans, podczas gdy ty oraz Grillby patrzyliście się z otwartą na oścież buzią. Szkielet spojrzał tam, gdzie wy i również opadła mu szczęka.
-Dziecino?
-No?
-Czy to twój dom? -Zapytał się potwór wskazując na stojący w płomieniach dom oraz kilka karetek, policji i straży pożarnej próbującej uporać się z płomieniami.
-Taa... -Odparłaś nadal nie mogąc uwierzyć w to co widzisz