22 stycznia 2018

Undertale: Nie ma we mnie nic nadzwyczajnego - Rozdział VII

Notka od autora: Jest to opowieść sans x reader. Wcielasz się w osiemnastoletnią, przy-gotującą się do matury licealistkę plastyka. Mimo swojej z zewnątrz ciepłej i kochanej osobowości, tak na prawdę jesteś osobą z niską samooceną oraz mocno niestabilną psychicznie . Zawsze przyklejasz sobie łatki silnej, niezależnej i bardzo zdystansowanej do samej siebie, śmiejesz się z każdej obelgi gdzie bardzo, bardzo głęboko wszystko przeżywasz. Ubierasz się tylko i wyłącznie na czarno i nosisz sporo  kolczyków. Czyli w skrócie babcie na ulicy często odmawiają zdrowaśki jak cię widzą. Jesteś bardzo sceptyczna więc nie małe było twoje zdziwienie gdy na ulicę twojego miasta zawitały potwory. Jednak żyłaś sobie dalej mając to w sumie gdzieś, jak większość rzeczy otaczających cię. Jednak co się stanie gdy w środku nocy zawita do ciebie mały, pokiereszowany i nieprzytomny szkielecik? Który za wszelką cenę będzie próbował zmienić twój pogląd na świat?
Autor: strzzalka12

Spis treści:
|
| 7 (obecnie czytany)|


Jako że całą resztę niedzieli spędziliście na siedzeniu na dupie, jedzeniu chipsów i oglądaniu Mettatona. To następnego dnia rano, mimo obecności tylko twojej i Sansa to w domu trwał istny zapierdol. Nie mogąc stać, przez gips. Siedziałaś przy stole i kroiłaś warzywa na sałatkę a Sans biegał po domu w te i we w te sprzątając go. W końcu stanął w miejscu, obok ciebie myjąc gary.
-Dziecino- Odezwał się. -Mówiłem ci żebyś odpoczęła, ja się wszystkim zajmę.
-Tak... żebyś zamówił całe jedzenie na pyszne.pl? Podziękuję.
-Zaraz to ty... widziałaś? -Sans widocznie się speszył chowając głowę w futro kaptura. Zaśmiałaś się lekko rozbawiona jego reakcją.
-Proszę przestań być taki słodki, bo zaraz dostanę cukrzycy.
Usłyszałaś stuk noża o zlew i jęk Sansa. -Ach kurwa!
-Sans? Co się stało? -Chciałaś się zerwać i podbiec to niego jednak gips ci skutecznie to uniemożliwił.
-Nie dziecino. Nie ruszaj się, bo sobie jeszcze większą zrobisz krzywdę. To nic, tylko lekko się skaleczyłem.
-Chodź tu, pokaż. Bardzo krwawi?
-Dziecino... ja nie mam krwi.
-A ... fakt.
Sans podszedł do ciebie i posłusznie podał ci rękę ze skaleczonym palcem. Wytarłaś ręce w spodnie i złapałaś do lekko za dłoń oglądając skaleczenie. Na kości palca wskazującego widoczne było małe nacięcie.
-Boli?
-Tylko troszkę. Jak coś zjem to się zagoi.
-Och... - Dotknęłaś zranionego paliczka, przybliżyłaś do ust i delikatnie pocałowałaś. Dopiero po chwili ogarnęłaś co właśnie zrobiłaś. Przeklinałaś w myślach swoją chorobę podnosząc wzrok na Sansa. Jego twarz przypominała teraz niebieską lampkę choinkową. Zabrałaś ręce niemalże z prędkością światła. -Przepraszam! To było... ja...
-Dziecino, spokojnie. -Starał się opanować oddech. -Nie jestem zły. To było nawet całkiem... urocze.
-To, to, to, to ja wracam do robienia sałatki. Odwróciłaś szybko całą zarumienioną twarz krojąc warzywa.
-Jasne... -Odparł szkielet śmiejąc się nerwowo poszedł w stronę szafki. -Tylko ty się nie skalecz... łajzo głupia. -Uśmiechną się do ciebie zza szafki cały czas się rumieniąc
-Pff...
-Ty... -Zaczął, przerywając na włożenie cukierka w zęby. -Naprawdę myślisz, że jestem słodki?
Schowałaś zawstydzona twarz we włosach. 
-Jesteś taki słodki, że zawsze jak cię widzę to zbiera mi się na rzyganie tęczą.
-Aw. -Zasłodził się szkielet. Po chwili wrócił do mycia garów.
-Sans?
-Słucham cię.
-Podasz mi majonez?
Potwór używając magii otworzył lodówkę i podał ci słoik.
-Dzięki.
-Nie ma sprawy. Jak ci idzie?
-Niedługo będę kończyć. A co u ciebie?
-Też już prawie.
-O, to idealnie. Pomożesz mi z resztą jedzenia.
-A to... sałatka nie wystarczy?
-Ehh... -Załamałaś ręce. -Czasem się zastanawiam jak ty sobie radziłeś beze mnie.
-Wiesz, tak samo myślę o tobie. Jak ty to zrobiłaś, że się jeszcze nie zabiłaś?
Z niewiadomych ci przyczyn, wzdrygnęłaś się, naciągając rękawy twojej bluzy bardziej na ręce.
-Heh... no widzisz, jakoś mi się udało. -Odparłaś nerwowo.
-Dziecino? -Szkielet odwrócił się w twoją stronę. -Wszystko dobrze?
-Co? Jasne. Czemu miałoby być źle?
-Przecież widzę, że coś cię gryzie.
-Ehh... dobra... -Skierowałaś wzrok na Sansa. -Są tematy o których zwyczajnie nie chce rozmawiać i proszę, uszanuj to.
-Och... jasne, rozumiem. Jak będziesz gotowa to powiesz.
-Dziękuję.
Wróciłaś do ostatniego mieszania sałatki z majonezem.
-Ja... -Zaczął szkielet. -Ja już skończyłem, więc w czym ci jeszcze pomóc?
-Pokopytkuj do sklepu i kup takiego ładnego kurczaka. Najlepiej takiego co jest już doprawiony i w opakowaniu, takim sprasowanym. Wiesz o co chodzi?
-Taa...
-Nadziejemy go pieczarkami i wrzucimy do piekarnika.
-Mniam.
-Napiszę ci SMS- em co masz kupić. Czekaj... nie napiszę, nie mam twojego numeru. Wpisz mi go. -Podałaś Sansowi swój telefon, ten wziął go, postukał coś i ci odda. Parsknęłaś śmiechem, gdy zobaczyłaś, że szkielet zapisał kontakt jako "Moja urocza kosteczka". -Masz pieniądze moja urocza kosteczko?
-Mam, łajzo głupia. -Wzruszyłaś oczami, jednak nie mogłaś powstrzymać śmiechu. Napisałaś Sansowi SMS z listą zakupów.
-Jest?
Szkielet chwycił za leżący obok telefon, postukał coś i uśmiechnął się pokazując ci ekran telefonu.
-Jest.
Wyświetlał się twój numer wraz z kontaktem zapisanym jako "Łajza głupia" Zmarszczyłaś brwi i wyrwałaś mu z impetem telefon. Nie zdążył nawet zareagować, gdy oddałaś mu urządzenie z nowo zmienioną nazwą kontaktu. Przeniósł na ciebie wzrok po czym na telefon.
-Heh. -Uśmiechną się pod nosem. Rumieniłaś się od góry do dołu. Znów się na ciebie spojrzał. -I to ja mam być tym słodziakiem? -Szkielet poczochrał cię. -Jak to ty jesteś cholernie urocza.
Przeniosłaś wzrok na podłogę. -Zamknij się i wypierdalaj do sklepu.
-Heh... no dobrze, już spokojnie. Złość piękności szkodzi. -Potwór właśnie skończył zakładać nuty i chwytając za klamkę odwrócił się jeszcze. -To ja idę... "Moja łajzo głupia".
-Sio! -Krzyknęłaś wkurzona rzucając ogórkiem w Sansa. Jednak uderzył on w zamknięte drzwi. Patrzyłaś się chwilę w pustą przestrzeń analizując słowa które wypowiedział potwór. Oparłaś się łokciami o blat chwytając się za głowę. Próbowałaś się uspokoić i opanować oddech. Tak naprawdę to sama nie miałaś pojęcia jakie uczucia w tym momencie tobą miotają. Zawsze jedyne co do niego czułaś to to co czuje się do husbendo z fandomu. Jesteś pewna, że nadal tak jest, ale jednak coś nie daje ci spokoju. Sama nawet nie wiesz co. Im dłużej mieszkasz u Sansa tym bardziej nie możesz się na niczym skupić. Powoli odzyskiwałaś normalny rytm serca. Spojrzałaś się na gotową już sałatkę. Przydałoby się wsadzić ją do lodówki. Spojrzałaś się w jej stronę szacując odległość czy dasz radę dotrzeć do niej na jednej nodze. Stwierdziłaś, że spróbujesz. Chwyciłaś miskę z sałatką, dokuśtykałaś jakoś do lodówki, włożyłaś ją do środka i zamknęłaś za sobą. Chciałaś wrócić podpierając się na miejscu obok zlewu. Był to jednak zły pomysł, bo miejsce to było mokre i wyślizgnęła ci się ręka i wylądowałaś na kolanach. Odetchnęłaś z ulgą, że twoja kostka w nic nie uderzyła. Poszłaś na czworaka do stołu by zanieść deskę do krojenia do zlewu. Uśmiechnęłaś się pod nosem zdając sobie sprawę ze swojej sytuacji. Pewnie Sans by się śmiał i nazwał cię łajzą głupią. Niekontrolowany rumieniec wyszedł na twoją twarz. Nagle zakryłaś twarz rękami zrzucając niechcący deskę, która poleciała pod szafkę. Wzdychnęłaś ciężko kładąc się na ziemi by dosięgnąć przedmiot. Męczyłaś się z dosięgnięciem jej, jednak twoja ręka była za krótka. Leżałaś na ziemi nie wiedząc w sumie co robić. Po chwili zrobiłaś się śpiąca, oczy same ci się zamykały. Przez wczorajszy Maraton Mettatona położyliście się spać bardzo późno. Walczyłaś chwilę, jednak po kilku sekundach zrezygnowałaś i odpłynęłaś do krainy Morfeusza.

SANS
Szkielet stał w dziale mięsnym trzymając w ręce koszyk z artykułami spożywczymi które kazałaś mu kupić. Zastanawiał się czy wybrać kurczaka w ziołach czy na ostro. Wyciągną telefon i wybrał kontakt. Uśmiechnął się pod nosem widząc twoją nazwę kontaktu. Wybrał go i napisał wiadomość.
"Eeej, jakiego ty chciałaś tego kurczaka? Bo jest w ziołach i na ostro."
Potwór czekał chwilę na odpowiedź, ale jej nie dostał. Pomyślał, że pewnie nie usłyszała i zdecydował się wziąć kurczaka w ziołach. Skierował się w stronę kasy sprawdzając po drodze czy kupił wszystko. Spojrzał jeszcze przelotnie na nazwę kontaktu i znów się uśmiechną przypominając sobie twoją zawstydzoną twarz. Z każdym dniem zaczynasz go coraz bardziej intrygować. Sam nie wie czy to co czuje to jest ciekawość czy coś więcej. Znacie się jednak za krótko, żeby mógł to stwierdzić, ale jedno jest pewne. Bardzo pragnie ci pomóc, nie ma nawet pojęcia dla czego. Wydajesz się mu się tak bardzo podobna do niego, że to aż dziwne. Zastanawiał się czy ta pomoc nie wynika przypadkiem z tego, że jak on potrzebował pomocy to nie miał tak naprawdę nikogo komu mógł powiedzieć całą prawdę o resetach. Nikt by tego po prostu nie zrozumiał. I nie chce, żeby ktoś czuł się tak jak on. Nie, kiedy on sam idealnie zna to uczucie kompletniej pustki i samotności. Postanowił sobie już, że będzie ci pomagał. Czuł się w twoim towarzystwie wyjątkowo dobrze, jak jeszcze nigdy przy nikim. Chciałby kiedyś poznać całą prawdę o tobie i dowiedzieć się co tak naprawdę się w przeszłości stało. Miał tylko nadzieję, że nie zajdzie to wszystko za daleko.

Gdy zapłacił oddalił się od kasy, poszedł za budynek i użył skrótu do domu. Staną przedpokoju i szukał cię wzrokiem. Nie było cię przy stole, ale przecież nie mogłaś się z tą nogą ruszyć za daleko.
-Dziecino? Jesteś tu gdzieś?
Wszedł do kuchni. Zamarł, gdy zobaczył cię leżącą na brzuchu na podłodze. Upuścił siatki i z prędkością światła znalazł się obok ciebie.
-Dziecino! -Chwycił się za ramiona. -Obudź się! Błagam! Dziecino! -Coraz bardziej narastała w nim panika. Podniósł się tak że górna część tułowia była na jego kolanach. Dotkną twojej twarzy, mimowolnie w jego oczach zaczęły zbierać się łzy. - Dz... -Przerwał, gdy usłyszał ciche chrapanie. -Dziecino? Ty... śpisz?
-Jeszcze minutkę mamo... -Odpowiedziałaś przez sen.
-Ty... śpisz... -Potrzebował jeszcze chwili by uspokoić oddech. Oparł czoło o czubek twojej głowy. -Nigdy więcej mnie tak nie strasz kretynko...
-Mhm... daj mi tego ogórkowego... -Nadal spałaś.
-Co?
-Chce to z serowym tostem...
-Co?
-Zamknij się... kocham tylko Sansa... -Szkielet zatkał dłonią usta powstrzymując się od śmiechu. Wyciągną telefon i zaczął cię nagrywać.
-Och naprawdę? A jak bardzo go kochasz? -Postanowił się podroczyć.
-Jak biedronka...
-Jak biedronka co?
-Sandały...
Szkielet dosłownie już płakał ze śmiechu starając się nie śmiać zbyt głośno.
-Ale tylko nocą...
-Nocą co?
-Seksi kostki... tylko moje... 
Na jego twarz wraz ze łzami od śmiechu wyszedł mały niebieski rumieniec.
-Ona mnie po prostu zabije. Ale to jest takie kurewsko śmieszne.
-Zabić... z miłości...
-Kogo chcesz zabić z miłości?
-Wiewiórkę...
-Czemu?
-Bo nie ma... wątroby...
-Dobra dość, zaraz nie wytrzymam. -Szkielet wyłączył nagrywanie. Potrzebował chwili, żeby się uspokoić. Pewnie, gdyby umiał to już dawno by się zsikał. Potwór najdelikatniej jak mógł wziął cię na ręce i przeniósł do łóżka w twoim pokoju. -Śpij dziecino ja to wszystko dokończę. Z kurczakiem może być... mały problem, ale poradzę sobie. -Gdy odwrócił się i miał już wyjść usłyszał, że zaczynasz szybciej i głośniej oddychać. -Dziecino? -Odwrócił się w twoją stronę. W ciągu sekundy zaczęłaś się tak nagle wiercić, ciężko oddychać i się pocić. -Hej, dziecino. -Podszedł do ciebie i lekko potrząsł tobą. -Obudź się, to tylko zły sen.
-Nie... -Znowu zaczęłaś mówić przez sen. -Zostaw... nie dotykaj...proszę...Nnn... -Wierciłaś się coraz bardziej.
-Obudź się, to tylko koszmar. -Coraz mocniej trząsł tobą byś się obudziła. Widział, że bardzo cierpiałaś. -Dziecino proszę...po prostu... otwórz oczy.
-Tato... nie ... nie rób tego...
-Tato? -Szkielet zamarł na chwilę. Zastanawiał się czy twój ojciec cię jakoś skrzywdził. Jednak w tym momencie najważniejsze było, żebyś się obudziła. -Dziecino! -Szkielet gwałtownie pociągną cię za ramiona do góry.
Udało się, obudziłaś się. Zerwałaś się nagle do przodu oddychając ciężko.
-Już dobrze... to tylko sen... -Gładził cię po plecach. 
-Sans?
-Jestem tu... jak się czujesz?
-Spoko zaraz będzie dobrze... daj mi tylko chwilkę.
-Chcesz, żeby zostawić się chwilę samą?
-Nie... -Chwyciłaś go lekko za rękaw. -Nie odchodź...
Szkielet uśmiechną się czuli i przytulił cię kładąc szczęka na czubku twojej głowy. -To nigdzie nie idę.

Gdy skończyliście już robić obiad i sprzątać dom, idealnie w punkt usłyszeliście dzwonek do drzwi.  Stałaś za Sansem pijąc kawę i opierając się o futrynę. Szkielet otworzył drzwi. W progu stał uśmiechnięty od ucha do ucha Papyrus, obok niego Mettaton który prowadził pusty wózek a szkielet obok miał w rękach dziecko. Przypominało ono szkielet, jednak miało czarne włosy jak Metatton. Ty zachłysnęłaś się kawą a Sans stał jak wryty. Oboje patrzyliście na trzeciego gościa.
Share:

11 komentarzy:

  1. HAHAHAHAHA Uśmiałam się do łez xD
    To z wątrobą mnie rozwaliło
    Niezły rozdział kobito

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu piękne xDDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  3. TO JEST GENIALNE. Ale najdziwniejsze jest to że jak spałam u koleżanki (ona wie co to UT , Sans i wgl) , to zaczęłam gadać to samo ale tylko to o seksi kostkach XD ( przez sen)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tata mnie z pokoju wygonił bo tak się śmiałam XDDD

    OdpowiedzUsuń
  5. Najlepsze opowiadanie EVER! Ma ono zajebistą fabułę i dużo sytuacji komediowych, jednak są tu też chwile powagi... I-D-E-A-Ł

    OdpowiedzUsuń
  6. Człowieku ja tu siedzę cicho bo mama myśli że śpię a nagle sru wiewiórka bez wątroby i się dusić zaczęłam xD kocham cię i to opowiadanie Ψ(≧ω≦)ΨΨ(≧ω≦)ΨΨ(≧ω≦)Ψ

    OdpowiedzUsuń
  7. Uśmiałam się aż do łez, a fabuła jest perfecto *.*

    OdpowiedzUsuń
  8. Moja reakcja na ostatnią linijkę z Papsem: CO KU*WA?!
    Reakcja moje kol: Oni mają dziecko? Też chce je z Sansem
    XD

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE