24 lipca 2018

Undertale: Nie ma we mnie nic nadzwyczajnego - Rozdział VIII


Notka od autora: Jest to opowieść sans x reader. Wcielasz się w osiemnastoletnią, przy-gotującą się do matury licealistkę plastyka. Mimo swojej z zewnątrz ciepłej i kochanej osobowości, tak na prawdę jesteś osobą z niską samooceną oraz mocno niestabilną psychicznie . Zawsze przyklejasz sobie łatki silnej, niezależnej i bardzo zdystansowanej do samej siebie, śmiejesz się z każdej obelgi gdzie bardzo, bardzo głęboko wszystko przeżywasz. Ubierasz się tylko i wyłącznie na czarno i nosisz sporo  kolczyków. Czyli w skrócie babcie na ulicy często odmawiają zdrowaśki jak cię widzą. Jesteś bardzo sceptyczna więc nie małe było twoje zdziwienie gdy na ulicę twojego miasta zawitały potwory. Jednak żyłaś sobie dalej mając to w sumie gdzieś, jak większość rzeczy otaczających cię. Jednak co się stanie gdy w środku nocy zawita do ciebie mały, pokiereszowany i nieprzytomny szkielecik? Który za wszelką cenę będzie próbował zmienić twój pogląd na świat?
Autor: strzzalka12

Spis treści:
1 2 3 4 5 |
6 | 7 | 8 (obecnie czytany)


Wyższy ze szkieletów podał delikatnie dziecko Metattonowi, rozpostarł ręce i przytulił brata czule. Sansowi chwilę zajęło, żeby ogarnąć całą sytuację jednak po jakimś czasie również go objął.
-BRACIE! TAK BARDZO TĘSKNIŁEM!
-Też brachu. Ekhem... powiedz mi. Czy to jest wasze dziecko?
Papyrus puścił biednego, skołowanego Sansa i pogłaskał dzieciaka.
-Mówisz o Impactiku?
-Tak to jest nasz. -Odezwał się Mettaton. -Sans, skarbie. Miło cię widzieć.
-Ciebie też MTT.
Stałaś w wejściu i przyglądałaś się zdziwiona całej scenie. Zastanawiałaś się jak to w ogóle działało, że Papyrus z Mettatonem... Próbowałaś wyobrazić to sobie na wiele sposobów, ale nie mogłaś wymyślić nic racjonalnego. Widziałaś, że Sans uśmiechał się rozmawiając z gośćmi, ale byłaś pewna, że się strasznie denerwuje. Z tego co słyszałaś, ma kompleks brata i nie potrafisz sobie wyobrazić, jak to jest, gdy twój młodszy braciszek przychodzi ci obwieścić, że zostajesz wujkiem. Po chwili Sans odwrócił się i spotkał twój wzrok. Wyglądał jak by właśnie sobie o tobie przypomniał.
-O, właśnie. -Podszedł do ciebie i wziął cię pod ramię żebyś się na nim wsparła. -To jest _____, mieszka u mnie, bo spalił się jej dom.
-Hej, miło...
-Ojej! Skarbie! Co ci się stało w nogę?! -Przestraszył się Metatton.
-To...
-W pierwszy dzień mieszkania tu wywaliła się i skręciła kostkę. -Stwierdził Sans.
-Czy...
-OCH! TO MUSI BARDZO BOLEĆ!
-Spoko, to ni...
-Mam nadzieję, że szybko się zagoi. -Mettaton zrobił dramatyczną pozę, jednocześnie bezpiecznie trzymając dziecko przy piersi. -Jakże cierpieć może jedno małe dziecię! Och skarbie, chciałbym choć troszkę przejąć na siebie twój ból!
-Właściwie to...
-NIE KOCHANY! JAK TY MASZ CIERPIEĆ TO I JA!
-Ale...
-Och Papsiu! Jakiś ty męski! -Robot przytulił się do torsu wyższego potwora. Papyrus zarumienił się na pomarańczowo. -Zatem przyjmijmy ten ból razem!
-DLA CIEBIE WSZYSTKO! -Para czule się przytuliła, trzymając dzieciaka między nimi.
-Czy ja mogę coś powiedzieć? -Zdenerwowałaś się już.
-Ja myślę, że powinnaś się ładnie przywitać. -Uśmiechną się złośliwie Sans. -Skąd u ciebie taki brak wychowania?
-Mój drogi... Ja tylko chciałabym zauważyć, że to ja robiłam większość jedzenia. Nie znasz dnia ani godziny. -Przybliżyłaś się do czaszki tam, gdzie powinno być ucho. -Jaką masz gwarancję, że ten majonez w sałatce to na pewno majonez?
-Boo... sam ci go podawałem?
-Och naprawdę? Cóż... ja bym na twoim miejscy była jednak ostrożna. -Powiedziałaś to najbardziej przerażającym głosem jaki tylko byłaś w stanie z siebie wydobyć.
Szkielet popatrzył się z lekkim przerażeniem na ciebie po czym na nadal zajmującą się sobą parę.
-Ale co będziemy tak stać w przedpokoju. -Odezwałaś się. -Zapraszam do środka, przygotowaliśmy pyszny obiad.
-OCZYWIŚCIE! WYBACZ CZŁOWIEKU, GDZIE MOJE MANIERY. -Wyższy ze szkieletów podał ci rękę. -JESTEM PAPYRUS. A TO JEST METATTON, MÓJ UKOCHANY.
-Witaj skarbie, miło cię poznać. -Robot również podał ci rękę.
Papyrus zaczął grzebać w przyniesionej torbie wyjmując spaghetti. -ZROBIŁEM SPECJALNE SPAGHETTI NA TĘ UROCZYSTOŚĆ.
Sans momentalnie spojrzał się na ciebie ze strachem w oczach. Nie do końca wiedziałaś co powiedzieć, żeby nie urazić Papyrusa a jednocześnie nie narazić wszystkich …, czyli w sumie tylko ciebie i twoją mamę, na całodniowe siedzenie w kiblu. Postanowiłaś się w końcu uśmiechnąć i wskazać w stronę stołu zapraszając gości. Za pomocą Sansa podeszłaś do krzesła, które ci odsunął żebyś mogła siąść.
-Ekhem... słuchajcie. Bo byłabym wdzięczna gdybyśmy jeszcze zaczekali z jedzeniem. Niedługo przyjdzie moja mama, również w gości i miło było by na nią poczekać.
-OCZYWIŚCIE CZŁOWIEKU! WIELKI PAPYRUS WIE, JAK SIĘ ZACHOWAĆ! POCZEKAMY NA TWOJĄ RODZICIELKĘ.
-Och! A nie mielibyście nic przeciwko gdybym nakarmił Imactika? -Zapytał się lekko zawstydzony Mettaton.
-Pewnie, że nie. - Odpowiedziałaś odruchowo, jednak gdy spojrzałaś na Sansa, nie byłaś pewna swojej odpowiedzi. Szkielet momentalnie zdębiał, próbował zachować kamienną twarz jednak widziałaś kropelki potu na jego czole.
-M...możesz pójść do salonu... je... jest tam. Nie będziemy cię podglądać. -Odezwał się Sans.
-Dziękuję skarbie. -Po chwili robot znikną za futryną pokoju.
Zdałaś sobie sprawę, że Mettaton jest robotem i nie miałaś pojęcia jak mógłby nakarmić dziecko. Gdy Papyrus głośno rozmawiał z nieco cichszym Sansem ty patrzyłaś się w jeden punkt intensywnie myśląc o dziwnych funkcjach potworzego organizmu.
-Hej dziecino. -Wzdrygnęłaś się, gdy Sans położył rękę na twoim ramieniu. -Wszystko dobrze? Nie myśl tak intensywnie, bo mózg zaczyna ci już parować.
-Mi przynajmniej ma co parować.
-Jesteś okrutna. -Szkielet złapał się za pierś. -Twoje słowa przeszywają me serce na wskroś.
-SANS! PRZESTAŃ FLIRTOWAĆ Z CZŁOWIEKIEM PRZY STOLE.
-Flir... -Niebieski rumieniec wyszedł na szkielecą twarz.
-OCH SANS! CZEMU JESTEŚ TAKI UPARTY? WIDAĆ PRZECIEŻ ŻE CIĘ DO NIEJ CIĄGNIE.
-Bracie... przes... -Sans schował całą niebieską głowę w kaptur, najgłębiej jak się dało.
Nie mogłaś powstrzymać śmiechu. -Widzisz Sans? Zarywaj puki masz szanse. -Stwierdziłaś przez łzy głośnego śmiechu.
Szkielet schował się tak że ledwo było go widać zza futra kaptura.
-No weź, nie wstydź się. -Odparłaś wycierając łzę. -Twój "rozmiar", a raczej jego brak nie będzie mi przeszkadzać.
-Ty... -Sans wyglądał na zdenerwowanego. A ty nadal śmiałaś się w najlepsze.
-ROZMIAR? -Papyrus zaczął intensywnie myśleć. -NIE ŁAPIĘ TEGO...
-Hhh... -Odzyskiwałaś oddech. -Bo wiesz...
Nagle Sans dyskretnie, magią podniósł twoją stojącą w rogu pokoju gitarę i przybliżył do okna.
-Ani... mi... się... waż.
-Znaczy się... -Twoje plecy przeszyły ciarki. -Chodziło mi o to że jest gruby. -Zatkałaś szybko usta ręką zdając sobie sprawę co powiedziałaś. Spojrzałaś na wkurzoną twarz Sansa. -Adios moja gitaro... -Powiedziałaś do siebie.
Szkielet uśmiechną się cwanie kładąc delikatnie gitarę na miejsce.
-Taa? A na twoich plakatach jakoś nie byłem.
Wzdrygnęłaś się i ujrzałaś jego zadowoloną z twojej reakcji twarz.
-Ty...
Chce wojny? To będzie ją miał. Papyrus tylko patrzył się na was jak na debili, którymi w sumie byliście. Już miałaś odgryźć się Sansowi ale usłyszeliście dzwonek do drzwi. Wstałaś szybko od stołu uważając na gips.
-Och! To pewnie moja mama, otworzę.
-Nie. Siedź. -Nakazał stanowczo Sans. Nadęłaś obrażona policzki, chwyciłaś go za futro od kaptura i wyszeptałaś do miejsca, gdzie powinno być ucho.
-Nie myśl sobie, że wygrałeś. Odegram się jeszcze.
-Dobrze, dobrze. -Odpowiedział szkielet rozbawiony twoją powagą. Po czym skierował się w stronę drzwi.
-NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ AŻ POZNAM TWOJĄ RODZICIELKĘ CZŁOWIEKU. -Uśmiechnęłaś się ciepło w odpowiedzi.
Sans chwycił klamkę otwierając drzwi.
Share:

3 komentarze:

  1. Sans, to oznacza wojnę, GITARA JEST ŚWIĘTA I SIĘ JEJ NIE TYKA!!

    Bardzo dobry rozdział, czekanie się opłaciło :) Już jestem ciekaw reakcji matuli :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy w końcu kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne wtedy kiedy autorka uzna, że ma wenę na pisanie :>

      Usuń

POPULARNE ILUZJE