23 lipca 2018

Opowiadanie: Amen

Autor: Yumi Mizuno
Aniołowie. Wierzyłeś w nie kiedyś? Nawet jako dziecko, kiedy tulony do snu wyobrażałeś sobie, jak pochyla się nad Tobą niebiański opiekun? Czy ktoś ze starszych nigdy nie powiedział, że Twój anioł pióra sobie wyrywa widząc co robisz? Aniele Boży... jakoś to tak szło. Prawda? To teraz wyobraź sobie, że wszystko to jest prawdą, że każdy z nas ma swojego anioła stróża, który gdzieś tam siedzi na górze i patrzy na Ciebie, na każdy Twój ruch, na każdy Twój krok.
Jeden z nich nerwowo chodzi w kółko, drapie się po anielskiej brodzie, zwija skrzydła, znowu siada i pogrąża się w zadumie. Ten anioł to nasz główny bohater. Jest on opiekunem pewnej dziewczyny której życie poskąpiło wszystkich wygód jakie masz Ty. Urodziła się w biednej rodzinie w kraju pogrążonym wojną. Nie wie co to znaczy bieżąca woda, nie wie co to znaczy elektryczność. Zabawne jak łatwo zapomina się o takich oczywistościach kiedy otacza Cię rzeczywistość ... no, powiedzmy lepsza. Ten anioł nie mogąc dłużej znieść bezczynności, tego że jedyne co może robić to obserwować, przyglądać się jak giną jej ukochani, jak traci matkę, ojca, jak musi uciekać ciemną nocą z lepianki jaką nazywała swoim mieszkaniem, ten anioł postanawia działać. Ale cóż ma począć niebiański posłannik? Wszak jego jedynym przeznaczeniem jest obserwacja. A miał strzec.
Aniele Boży... Stróżu mój... Ty zawsze przy mnie stój. On stał, zawsze stał, od chwili jej narodzin, od momentu kiedy pierwszy raz wyciągała rękę do gwieździstego nieba prosząc jakąkolwiek siłę, aby jej dopomogła. Bo czym sobie zasłużyła na taki los? Można powiedzieć, że żyjemy w dwóch światach. Tym naszym i tym jej. Ale to nie są dwie rzeczywistości. To jedna i ta sama Ziemia. Dlaczego więc ona jest skazana na los uciekiniera? Dlaczego to ona jest przeklęta od dnia swoich narodzin? Dlaczego to jego człowiekowi poskąpione są wszystkie wygody tego świata? Ciepłe łóżko, poduszka, nawet miś do przytulania. Coś tak błahego i oczywistego jak ciepły posiłek każdego dnia? Anioł nie znajdował odpowiedzi na te same pytania. Nie wiedział jak ma jej pomóc. Bo przecież może tylko obserwować.
Aniele Boży... Rano, we dnie, w wieczór, w nocy, bądź mi zawsze ku pomocy. I chciał jej pomóc. Naprawdę chciał bardzo jej pomóc. Znajdował wytłumaczenie na każdy grzech jaki popełniła. Ukradła jedzenie? Była głodna. Skłamała? Aby się chronić. Widziała jak zabijają? Aby samej nie zostać zabitą wydawała znajomych. Nie była to osoba silna. Właściwie można powiedzieć, że była zbyt delikatna na okrutny świat w którym dorastała. A jednak, jakimś cudem, bez pomocy Anioła, udało się jej doczekać tego magicznego wieku osiemnastu wiosen. Lecz... czy kiedykolwiek była tak naprawdę dzieckiem?
Aniele Boży... Strzeż duszy, ciała mego. Wydawało mu się że strzeże. Znaczy się, tak sobie wmawiał. Chciał w to wierzyć. Lecz wiedział, gdzieś tam w głębi swojego wiekuistego istnienia wiedział, że to wszystko to tylko i wyłącznie przypadek. Wypadkowość świata. Teoria chaosu. Nic więc dziwnego, że ten anioł postanowił przełamać schematy. Nie mogąc dłużej znieść swojej własnej bezradności, chciał działać. I na chęci się nie skończyło. Wykorzystując całą swoją boską moc, jaką posiadał, łamiąc wszystkie prawa jakie rządzą światem... postanowił, zacząć, działać.

Wtedy na Ziemi panowała noc. Obok łóżka motocyklisty zebrali się przyjaciele i najbliższa rodzina. Żona, która żoną była tylko z nazwy, lecz z mężczyzną miała cudowną córeczkę. Kolega z pracy oraz kierowca ciężarówki, jaki przez zmęczenie i wielogodzinną podróż po prostu go nie zauważył. Wszyscy szykowali się na najgorsze. Maszyneria rytmicznie pikała. Wszystkie diody szumiały. Lekarz patrzył na odczyty, spojrzał na zegarek. Zamknął oczy. I pisk... Potem cisza.
-Siostro, proszę zapisać czas zgonu na trzecią dwadzieścia dwie. - powiedział lekarz do pielęgniarki stojącej z gotowym już wydrukiem dokumentu. I wtedy, niczym rodem z amerykańskich filmów wydarzył się cud. Ten, którego uważano za nieboszczyka, otworzył oczy, zachłysnął się powietrzem i podniósł zrywając uprząż medycznej maszynerii z siebie. Medyk chwycił go za ramiona i natychmiast zmusił do ponownego położenia się. - Proszę pana! Czy pan mnie słyszy?! - słyszał, widział i czuł. Przeżył? Ale jak? Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wiedział, że to szpital. Wiedział, że twarze osób w większości są mu znane, choć nie kojarzył ich imion. Lecz, najgorszym pytaniem na jakie nie umiał znaleźć odpowiedzi było to... kim on jest?

-Tak się czasem zdarza - mówił lekarz do niego, kiedy przychodził na kontrolę. Mieszkał ze swoją kobietą, Lizą, bo tak się nazywała. On nazywał się Mark. Tak to nazywali. Pracował jako operator dźwigów, dorabiał sobie jako gitarzysta w podrzędnym zespole. Grał dla przyjemności, nie dla korzyści. Nie liczył na sławę. Prócz licznych okaleczeń ciała, które zadziwiająco szybko zaczęły się goić, Mark cierpiał na amnezję. Dobrze, że była przy nim Liza, która cierpliwie wszystko tłumaczyła. Pokazywała zdjęcia, przedstawiała przyjaciół, krewnych, tłumaczyła to czego nie pamiętał. Mark kochał Lizę i wiedział o tym, równie mocno jak kochał swoją córkę i lubił życie jakie wiódł. Nie było ono złe. Czasem się narzekało, ale nie było złe. W ogólnym rozrachunku. Wiedział, że inni mają gorzej. Nauczył się swojego życia na nowo, lecz coś nie dawało mu spokoju. Za każdym razem, kiedy jadł ciepły posiłek, albo brał ciepły prysznic, miał przeraźliwe wyrzuty sumienia. Inni mają gorzej. I to go zasmucało najbardziej. Dlatego nie trudno się domyślić, że szybko stał się wolontariuszem, zaczął działać charytatywnie. Zbierał pieniądze na chore dzieci. Oddawał krew. Pomagał w sierocińcu. W domu starców. Przez te wszystkie lata, działał na korzyść społeczeństwa. Zmienił się, ponoć bardzo. Wcześniej uchodził za dość oschłego, aby nie powiedzieć - bezdusznego.
-Tak się czasem zdarza... - mówiła z uśmiechem psycholog. Ponoć taka przemiana spotyka wiele osób, kiedy stają oko w oko ze śmiercią. Mark jednak nadal miał wrażenie, że robi za mało. Albo, że to co robi jest niewystarczające, czy wręcz... nie tym powinien się zajmować. Jakby ktoś, coś wzywało go w inne miejsce.
Przedziwne bywają wyroki wszechświata i w jakich okolicznościach się o nich dowiadujemy. To przeznaczenie, czy przypadek? A może, przeznaczenie to ciąg przypadków? Trudno powiedzieć. Bo gdy w pewien wiosenny dzień spacerował za rękę ze swoją córką, przypomniał sobie kim naprawdę jest. Nie jest Markiem, choć bardzo chciał nim być. Dziewczynka która patrzyła na niego wielkimi, piwnymi oczami nie była jego córką. Mark umarł. Wtedy, pod kołami ciężarówki. On jest aniołem i ma misje.
Nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się, że gdy wrócił do domu i obwieścił uradowany wszystkim, kim tak naprawdę jest i jaka jest jego misja... Został potraktowany ... powiedzmy, niewłaściwie. Gdy zaprowadzono go do lekarza i próbowano wmówić, że jest chory. A on przecież nie był chory! Czuł się świetnie. Prawdę powiedziawszy, jeszcze nigdy nie czuł się tak dobrze.
Aniele Boży... nie był głupcem. Nauczył się szybko, że nie może o tym mówić. Udawał Marka bazując na wspomnieniach jakich się nauczył i na tych jakie sam w sobie wypracował, jakie przeżył. Znów był mężem, ojcem i przyjacielem. Nocami szukał swojego człowieka po całym świecie. Nie pamiętał z jakiego kraju pochodziła, gdzie się urodziła i ile teraz może mieć lat. Czuł, w głębi serca czuł, że żyje i że bardzo go potrzebuje. Kogoś, kto jej pomoże.
Upewniwszy się, że zabezpieczył żonę i córkę. Pewnego dnia, tak jak wcześniej, nie mogąc znieść swojej bezczynności i bezradności, postanowił złamać wszystkie zasady społeczeństwa i wyruszyć w podróż na motorze.
Przemierzył wiele dróg, poznał co do głód, strach, niepewność, rozpacz. Dowiedział się, że im ludzie mają mniej, tym są bardziej szczodrzy. Dowiedział się na własnej skórze, co to znaczy spać w opuszczonych miejscach i nawet tam, pomagał. Każdemu kogo spotkał na swojej drodze, pomagał jak umiał.
Każda historia musi mieć swój finał i pewnie zastanawiasz się, czy Aniołowi udało się dotrzeć do dziewczyny? Nie będę trzymać Cię w niepewności.
Droga była długa, pełna niebezpieczeństw i przygód. Ostatecznie jednak udało mu się znaleźć tej, którą szukał. A wiedział to jak tylko ją zobaczył. Znowu, przypadek czy też przeznaczenie, a może po prostu zwykła wolna Wszechmocnego, zaingerowała w świat, bo dorabiając w szpitalu w pewnym biednym kraju, by mieć na żywność, paliwo i wszystkie niezbędne rzeczy jakich potrzebuje człowiek w podróży, zauważył ją. Na łóżku. Minęło wiele lat, wychudzona, odwodniona, bliska śmierci. Natychmiast odrzucił mop na bok i podbiegł do niej łapiąc ją za rękę. Nie kontaktowała. Nie wiedziała nawet, że jest.
Aniele Boży... Stróżu mój... Zaprowadź mnie do życia wiecznego... Choć w duszy czuła, że ... ktoś przyszedł jej z pomocą. Szkoda tylko, że tak późno.
Share:

1 komentarz:

  1. Smutne, Ale prawdziwe. Pięknie napisane. W życiu zawsze jest najgorsze to że nie zawsze będzie dobrze. Chcemy zrobić coś dobrego - Za późno. Ten którego mieliśmy uratować leży na łożu śmierci. Niestety - Takie jest życie.

    OdpowiedzUsuń

POPULARNE ILUZJE