4 października 2016

3 października 2016

2 października 2016

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział II - Ruiny domu [Would That Make You Happy? - Ruins of Home by OnaDacora - tłumaczenie PL]

Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej. 
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Toriel nie wzbudziła Twojego zaufania. Oh, oczywiście, jest bardzo miła dla Ciebie i dla dziecka, ale... właśnie temu nie ufasz. Zachowuje się jak perfekcyjna pani domu... to jest takie nierealne. Za idealna, za miła. A może jesteś po prostu zazdrosna o to, że Twoja własna matka nie jest do niej w ogóle podobna? Mimo to nadal czułaś, że kozica coś przed wami ukrywa.
Toriel upiekła dla was ciasto. Zdałaś sobie sprawę z tego, że Twoja matka nie wie nawet jak to się robi. Ty uczyłaś się jak piec, aby móc robić różne rzeczy dla Friska. Bo... tak przecież robią mamy, prawda? Byłaś naprawdę z siebie dumna, kiedy udało Ci się zrobić czekoladowe ciasteczka.
Raz zaczęłaś interesować się schodami prowadzącymi – jak przypuszczałaś – do piwnicy. Jednak nim z nich skorzystałaś ona tak szybko, że nie zdążyłaś się nawet spostrzec kiedy, zaczęła ciągnąć Cię w kierunku pokoju. Delikatnie, trzymając za Twoje ramię.
Frisk ją uwielbiał. Chodził za nią wszędzie jak mały szczeniaczek, zanim w końcu położył się w łóżku obok Ciebie. Nie byłaś zmęczona. Po tym jak dziecko usnęło, pocałowałaś je w czoło i delikatnie wysunęłaś się z posłania. Zamek w drzwiach zadźwięczał.
Toriel była w salonie, dokładnie tam gdzie się z nią pożegnałaś. Czytała książkę, lecz kiedy spostrzegła, że weszłaś do pokoju popatrzyła na Ciebie i dłonią przytrzymała strony.
-Moje kochane dziecko. Chciałam z tobą porozmawiać. - jej głos był delikatny.
Nie wiesz co dokładnie powinnaś czuć słysząc to w jaki sposób ona się do Ciebie zwraca. Jakaś część Ciebie – ta która w świadomości nadal jest w wieku Friska z zadrapanymi kolanami i cieknącym nosem – chciała wtulić się w jej futro i pozwolić, aby czytała Ci do snu. Chciała nazywać ją mamą, tak jak robił to Frisk. Poczułaś ten dziwny ucisk w klatce piersiowej, tęskniący za tym czego nigdy nie miałaś. Lecz... reszta Ciebie biła na alarm. Jesteś dorosła! Masz dziecko, którym musisz się zająć! To TY teraz musisz być matką, w końcu masz na to szansę. Przecież zawsze chciałaś ją mieć. Prawda? Byłaś zdecydowana.
Postanowiłaś usiąść na krześle przy stoliku. Toriel powoli chrząknęła.
-Frisk pytał się mnie, jak wyjść z Ruin. - słyszałaś, że głos jej drżał. To Cię zaskoczyło. Spodziewałaś się, że Frisk będzie chciał z nią zostać, aby zaopiekowała się waszą dwójką. -Ale... ja nie mogę na to pozwolić. - Popatrzyła na dół beznamiętnie przyglądając się słowom na stronicach książki w jej rękach. - Tam jest ... zbyt... niebezpiecznie. On.... Ty... Tam naprawdę nie jest bezpiecznie. Musisz, proszę, musisz przekonać Friska aby został. Tak będzie najlepiej.
-Nie możemy... - Potrząsnęłaś głową – Musimy wracać do... - do domu? A gdzie go teraz masz? - wracać.. n-na powierzchnię. - Ah tam, tam chcesz aby dziecko dorosło. Frisk ma szkołę, całe życie jest przed nim. Nie może zostać z Tobą i Toriel.
-Tutaj jesteście bezpieczni. Wszyscy możemy być szczęśliwi.
-Czy ty jesteś tutaj szczęśliwa?
Otworzyła usta aby odpowiedzieć, lecz żadne słowo nie padło z jej ust, widać było wyraźnie, że nie może znaleźć odpowiednich wyrazów, nie może pozbierać myśli. Była smutna. Kiedy popatrzyła w Twoje oczy po chwili milczenia w końcu przełamała ciszę..
-Oboje będziecie tutaj bezpieczni. Zajmę się wami.
-To za mało...
Frisk mruknął, kiedy weszłaś pod kołdrę kładąc się obok niego na małym łóżku. Przekręcił się i przytulił się do Twojej piersi oplatając Cię ramionami. Czasami sam wchodził do Twojego posłania, zwłaszcza kiedy śniły mu się koszmary, albo była burza. Twoja matka nigdy mu nie pozwalała z nią spać, a Ty nigdy nie odtrąciłaś od siebie dziecka.
-Skarbie, możemy porozmawiać?
Frisk uniósł swoją zaspaną główkę patrząc się na Ciebie niepewnie.
-Hmmmm?
-Toriel mi powiedziała, że chcesz stąd iść.
-Myślę, że to ty nie chcesz tutaj zostać.
Czyli... robi to wszystko dla Ciebie?
-A co z Tobą? Myślałam, że lubisz Toriel.
Frisk się uśmiechnął.
-Bo lubię. Jest miła i dobrze gotuje, dba o nas! Potwory są naprawdę opiekuńcze, prawda?
Są, wiedziałaś o tym. Każdy jakiego spotkaliście na drodze, czy to żaba, czy to ta dziwna latająca wróżka, czy nawet wstydliwy duch, Napstablook. Wszyscy byli tacy mili. Zastanawiałaś się, czy przez to łatwiej jest im znieść cierpienie, a może odwrotnie – cierpią jeszcze bardziej... Frisk głośniej wypuścił powietrze przez nos, nadal się uśmiechał.
-Ale my nie możemy tutaj zostać... Ja wiem, że nie możemy.
-Dlaczego tak myślisz, skarbie?
Zamknął oczy i znowu się w Ciebie wtulił. Milczał jakiś czas, wydawało Ci się, że usnął. Ty też powinnaś iść już spać. To był naprawdę długi dzień, cóż... jakby nie było i tak nie masz pojęcia która właściwie jest godzina. Powoli zaczynałaś odpływać, a wtedy usłyszałaś cichy szept swojego dziecka.
-Jeżeli tutaj zostaniemy, ona będzie cierpieć. 
Byłaś sama w łóżku kiedy się obudziłaś. Racjonalna część Twojej świadomości podpowiadała Ci, że dzieciak pewnie poszedł do łazienki, aaaaale nic ostatnio nie trzymało się logiki. Poczekałaś chwilę, niechętnie dźwignęłaś się na łokciach aby wstać. Spanie w ubraniach nie było wygodne, nawet jak uprzednio rozpięłaś swój stanik.
Spodnie Ci się zsunęły przez sen, więc je podciągnęłaś. Założyłaś na nogi wynoszone buty w jakich chodziłaś do pracy. Po całej wycieczce w Podziemiu byłaś pewna, że trzeba będzie je wyrzucić. Choć brudne i przetarte, okazały się być najwygodniejszą częścią garderoby.
Nigdzie nie było śladu po Frisku. Łazienka pusta, tak samo jak salon i kuchnia. Zawahałaś się chwilę zanim zapukałaś do pokoju Toriel, po zerknięciu do środka zorientowałaś się, że też jest pusty.

Obudziłaś się rano zaraz po tym jak Twoja matka uderzyła Friska. Dziecko zniknęło, puste łóżeczko, żadnego liściku, żadnej wiadomości. Na początku miałaś nadzieję, że wróci jak zgłodnieje. Ale... n i k  t   n i e   p r z y b y ł. Zdałaś sobie sprawę, że ostatnim razem kiedy na Ciebie patrzył, bał się....

Niewielki dreszcz przeszył Twoje ciało. Przełknęłaś ślinę z wielką trudnością. Coś nie było w porządku. Wiedziałaś to od samego początku, teraz to stało się oczywiste. Gdzie jest Frisk? No i ... gdzie jest Toriel? Było tylko jedno miejsce do którego jeszcze nie zaglądałaś. Piwnica. Schodziłaś szybko, po dwa schody za jednym krokiem. Tak pośpiesznie jak się dało, powoli Twój chód zamienił się w bieg. Kiedy skręciłaś korytarzem dostrzegłaś znajome czerwone światełko, poczułaś ciepło i charakterystyczny dźwięk tlących się płomieni. Słyszałaś Toriel, lecz nie wiedziałaś co dokładnie mówi. Przyśpieszyłaś. Znalazłaś się w wielkim pomieszczeniu na końcu drogi, z jeszcze większymi drzwiami naprzeciwko Ciebie. Przed nimi dostrzegłaś Toriel, klęczała i obejmowała Friska. Ściany były osmolone, coś tutaj płonęło! Postąpiłaś zgodnie z tym co uważałaś za słuszne, niemalże instynktownie odciągnęłaś dziecko od kozicy. Ta patrzyła na Ciebie smutnym wzrokiem, futro na policzkach było mokre od łez. Objęłaś Friska, a ten położył głowę na Twoim ramieniu.
-Żegnajcie, moje dzieci. - powiedziała do waszej dwójki i minęła was. Spostrzegłaś, że drzwi są uchylone. Tędy będzie można wyjść.
Objęłaś dziecko mocniej i stanęłaś na równe nogi. Toriel szlochała, patrzyła na was nie mogąc przestać płakać. Serce rozbolało Cię na ten widok. Przez krótką chwilę chciałaś się cofnąć i zaprowadzić Friska na górę. Chciałaś zjeść ciasto cynamonowe naprzeciwko magicznego ognia, pozwolić aby kozica opowiadała Ci o ślimakach. Chciałaś zobaczyć, jak Frisk dorasta w towarzystwie tych przyjaznych potworków mieszkających w ruinach. Lecz... Ta chwila minęła. To TY jesteś jego matką. Nie możesz pozwolić sobie odbierać tego przywileju. Toriel odwróciła się, aby odejść. Ty nic jej nie powiedziałaś.
Masz Friska, wiesz że nic mu nie jest. Strach mimo to nie chciał opuścić Twojego serca. Popatrzyłaś na dziecko. Wasze oczy się spotkały. Wyglądał tak, jakby zrobił coś złego.
-Dlaczego zszedłeś tutaj sam? Co się stało? - zapytałaś zdając sobie sprawę, że przez Twój głos przemawiało cierpienie. Dziecko zraniło Cię uciekając samotnie. Nie ufało Ci. Ale.. czy Ty ufałaś jemu? Tak naprawdę, bądź ze sobą szczera, jak wiele uwagi mu poświęciłaś od kiedy przyszedł na świat/ - Chciałeś mnie zostawić?
-Nie! - odpowiedział szybko potrząsając główką. - Siorka! Ja po prostu chciałem, aby Toriel zrozumiała! Ty tak dobrze spałaś. Nie... nie chciałem cię obudzić. Chciałem po ciebie wrócić. Przysięgam!
Kiedy na Ciebie spojrzał, cóż... uwierzyłaś mu. A co innego mogłaś zrobić? Frisk zawsze robił wszystko po swojemu. Już kiedy miał dwa lata walczył z każdym, kto tylko starał mu się pomóc. Sam chciał się ubierać, sam myć zęby. Długo zajęło Tobie i Twojej matce nauczenie się tego, że temu dziecku nie trzeba pomagać, wystarczy raz pokazać i wytłumaczyć.
-No dobrze, skarbie. Wierzę ci – przytuliłaś go raz jeszcze. Wzięłaś głęboki wdech.
-Musimy iść, Siorka. Nie chcę aby Toriel była jeszcze smutniejsza
Ty też tego nie chciałaś. Pragnęłaś zostać w tym spokojnym ciepłym domu do końca życia, ale... nie mogłaś.
Share:

Undertale: Lepszy świat - Rozdział VIII by Silent Omen [opowiadanie skasowane]

Notka od autorki bloga: Niniejsze opowiadanie nie jest moje. Należy ono do Silent Omen, która jakiś czas temu po opublikowaniu kilku rozdziałów skasowała swojego bloga wraz ze stworzoną przez siebie historią. Postanowiłam do niej napisać i poprosić o przesłanie opowiadania oraz - o to by zgodziła się, abym w jej imieniu publikowała. We współczesnym internecie naprawdę mało jest dobrych polskich opowiadań. Jej jest najlepszym jakie znalazłam w polskim fandomie Undertale. 
Tak więc nie przeciągając dalej, oto i ono.

Słowem wstępu:
Frisk stara się przekonać Asgora, żeby porzucił plan zniszczenia bariery. Tłumaczy, że świat wcale nie jest tak przyjaznym miejscem, jak mogłoby się wydawać. Chcąc uniknąć ostatecznej walki z królem spędza czas w Podziemiu na szukaniu innego rozwiązania i ciesząc się towarzystwem przyjaciół.
Opowiadanie przedstawia perypetie głównych bohaterów uniwersum Undertale. Jest to historia alternatywna, z dużą domieszką humoru i pozostająca w zgodzie z głównymi wątkami fabularnymi oraz z kanonem gry.
---
Ostrzeżenie:
Opowiadanie może zawierać: wulgarny język, opisy przemocy i scen erotycznych, wątek poruszający tematykę miłości homoseksualnej. Kierowane do czytelników pełnoletnich. 
SPIS TREŚCI:
Rozdział VIII (obecnie czytany)
Rozdział IX [+18]
Rozdział X
Rozdział XI [+18]
Rozdział XIII

Zatrzymały się przed domem Undyne w paskudnych nastrojach. Panowała cisza jak makiem zasiał. Kapitan w milczeniu nacisnęła klamkę - i od razu buchnęła jej w twarz wirująca nawałnica z płatków róż i kolorowych piórek.
- Co kurwa…!
Od wejścia kłębiła się gęsta mgła w czerwonawym kolorze i dopiero teraz znajdowała ujście przez otwarte drzwi. Wszędzie unosiły się płatki; kręciło się w głowie od ich intensywnego zapachu. A kiedy opary wyleciały już z domu, oczom ich ukazał się Mettaton w eleganckim smokingu z naręczem pąsowych róż. Na podłodze było ich jeszcze więcej, jakby ktoś ogołocił wszystkie okoliczne ogródki.
- Oh, Alphys – robot pstryknął palcami, a w tle popłynęła ckliwa melodia. – Alphys… Moja cudna Alphys… - dziewczyny stały w progu i przyglądały mu się głupawo. – OH, ALPHYS! – Mettaton zbliżył się tanecznym krokiem i klęknął na jedno kolano. Ujął ją za rękę i złożył nań przelotny pocałunek. A potem zatopił żarliwe spojrzenie w jej oczach. Zdębiała i odwróciła głowę w stronę Undyne, lecz i na jej twarzy odnotowała jedynie konsternację.
- Cóż mogę ci rzec, słodka Alphys? Tyleż lat… tyle ich za nami! A moja miłość do ciebie wciąż płonie niczym facjata Grillsbiego. OH! Słowa nie są w stanie wyrazić mej dozgonnej wdzięczności za wszystko, coś mi uczyniła! – przycisnął jej dłoń do swojego czoła. Towarzystwo w dalszym ciągu uskuteczniało trwanie w pozycji zaklętych mumii. – Lecz jestem tylko niewdzięcznym robakiem. JAKIEŻ TO ŻAŁOSNE! Obraziłem cię, słodka Alphys, obraziłem i wielce godzien jestem twej pogardy!!! – objął ją w pasie i przytulił twarz do jej brzucha.
- M…Mettaton… - wydukała. Oblicze miała czerwone niczym bukiet trzymany przez niego.
- NIE MÓW NIC, MON CHERIE! – opadł teatralnie na podłogę. Wyglądał jak dostający sraczki Romeo. – Nie jestem wart słów z twych ust po tym, co żem zrobił! OHHH! To takie smutne… takie smutne… Utonąłbym w oceanie łez, gdybym tylko mógł.
- Zawsze możesz to zrobić w wodospadzie… – parsknęła Undyne. Robot zignorował tę uwagę.
- O słońce mojego życia! O ty, która serce masz tak dumne i miłosierne! – ciągnął swój wywód. – Ja, który byłbym jeno marnym zgniłkiem bez dzieła twych rąk, błagam cię o wybaczenie mego haniebnego czynu! – wcisnął jej w ręce ogromny bukiet, a ta nie wiedząc za bardzo co zrobić wzięła go niepewnie. – Oooo! Jakże mam cię przebłagać, jakże… Czy mam wylizać podłogę u twych stóp?
- Mettaton, starczy…
- … po wsze czasy bić się będę w pierś! – uderzył się kilkakrotnie w tors.
- Już skończ…
- … WYPRUŁBYM SOBIE WSZYSTEK ELEKTRONICZNE BEBECHY, BYLEBY ZASŁUŻYĆ NA TWĄ ŁASKĘ, KOBIETO MEGO ŻYWOTA! – zaskomlał, gdy fortepianowa melodia osiągnęła punkt kulminacyjny wznosząc się gwałtownie do góry.
- DOSYĆ! – wydarła się w końcu Alphys. – Co to ma być?
- Tak jakby przeprosiny...? – nagle muzyka urwała, a Mettaton rozłożył ręce w geście, który miał wskazać, iż to pytanie było co najmniej durne.
- Ale po co ten cyrk? – omiotła wzrokiem dom przyjaciółki. Pod stołem leżała maszyna do generowania sztucznej mgły; taka, jakich używa się przy różnego rodzaju przedstawieniach, żeby nadać odpowiedni klimat. Krzykliwie czerwone lampy rodem z holenderskiego burdelu, pełno różowych, czerwonych i czarnych poduszek w kształcie serc, piórka fruwające tu i ówdzie, świece porozkładane na każdej powierzchni płaskiej. Kwiatki, czekoladki, czerwone wino na stole, ot walentynki dla umysłowo ułomnych.
- Zapytaj swoją lubą – Mettaton wzruszył ramionami, a czas stanął w miejscu, jak gdyby ktoś wcisnął przycisk „stop” na magicznym pilocie. Alphys zerknęła na Undyne, która jeszcze nie skończyła konfrontować się z sytuacją.
- Emm… um… Undyne…?
Ta łypnęła na nią spod wysoko podniesionej brwi. Miała źrenicę wąską jak u węża. Nieprzyjemny dreszcz wstrząsnął jej ciałem.
- No co „Undyne”? – odbiła piłeczkę. – Miał cię przeprosić i przeprosił. Tyle.
- Ale… ja nadal nie rozumiem…
- Czego nie rozumiesz? Zrobił to z pompą i dobrze. Pomijając, że mój dom wygląda jak tani burdel – skwitowała i trzasnąwszy drzwiami, przeszła przez pomieszczenie. – Masz tu posprzątać, łajzo – i tyle ją było widać. Schowała się w pokoju. Zaś Mettaton zaczął tłumaczyć:
- W dużym skrócie: porozmawialiśmy sobie trochę i wspólnymi siłami doszliśmy do wniosku, że rozsądnie będzie cię przeprosić. Zachowałem się po chamsku, ale przeprosiny są szczere. Serio. Nie dbam też o te zdjęcia. Twoja rybcia śmiało może je rozdawać nawet w formie ulotek. A teraz wybaczcie drogie panie, ale moje baterie są na wyczerpaniu. Alphys… Naprawdę przepraszam. Ciao! – po tych słowach oczy Mettatona zgasły. Złożył się w prostokątne pudło z poczerniałym monitorem i zastygł w bezruchu. Alphys z ciężkim westchnieniem podeszła do niego.
- Pomożesz? – rzuciła do Friska, która dotąd zachowywała się tak, jakby nie istniała.
- Tak, tak… - chwyciły razem pudło z obu stron i ostrożnie przeniosły na bok. – Ciekawe o jakich zdjęciach mówił – zainteresowała się ciemnowłosa biorąc głęboki wdech; Mettaton trochę ważył.
- Ja nie wiem o co w ogóle tu chodzi – stwierdziła Alphys oglądając się na drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknęła Undyne. I wtedy jak na żądanie wychylił się zza nich czerwonowłosy łeb.
- Frisk, dzwoniłam do Papyrusa – zwróciła się do dziewczyny. – Przekimasz się u nich na chacie, dobrze? Przepraszam, ale nie mam dla ciebie materaca, a nie zmieścimy się wszystkie na mojej kanapie.
Alphys na moment zapomniała o oddychaniu. Jakaś drobna szpileczka przeszyła serce. „Na mojej kanapie” rozchodziło się po jej umyśle w rytm skocznej piosenki z kretyńskiej reklamy.

Jak to na JEJ kanapie…?

- Jasne i tak miałam się zbierać. Tylko no ten… - naciągnęła brzeg tiszerta i spojrzała z przykrością na Undyne.
- Ah, nie martw się pierdołami. Chodź, dam ci jakieś inne ciuchy na przebranie.
Ledwo zniknęły z pola widzenia, a Alphys w oczekiwaniu na nieuniknione zaczęła obgryzać paznokcie.

Mamy spać razem?! W jednym łóżku?! Ale… ale…

Z pomieszczenia dobiegały roześmiane głosy, zupełnie jakby cała irracjonalna złość jej lubej – jak to określił Mettaton – odeszła w zapomnienie. Wiedziała jednak, że to pozory. Burza wisiała w powietrzu i miała dopiero się rozpętać. Naraz przypomniała sobie groźbę wypowiedzianą przez jej lubą TYM tonem. Kim ona była, żeby jej rozkazywać?! To bez znaczenia, skoro posłuchała i podreptała za nią jak pokorne cielę na rzeź.
- Dzięki za wszystko – powiedziała Frisk wychodząc z pokoju. Miała na sobie trochę znoszone, bure szarawary, które musiała spiąć paskiem i podciągnąć przydługie nogawki, a także luźną, granatową koszulkę, na przedzie której widniał obrazek chmury ciskającej błyskawicą.
Alphys przeszło przez głowę, że to taki ironiczny prztyczek w nos od jakiejś siły wyższej, jako, że dopiero rozmyślała o burzy czekającej ją po wyjściu koleżanki. I w dodatku nie miała pojęcia za jakie grzechy! Ta chmurka z koszulki idealnie pasowałaby nad głową Undyne.
- Możesz zatrzymać, wyrosłam z tego już dawno – zaśmiała się rudowłosa.
Frisk wciągnęła na stopy buty, które na szczęście wyschły i jako jedyne z jej pierwotnej garderoby ocalały.
- No, to ja lecę. Trzymajcie się dziewczyny – uśmiechnęła się, a wychodząc zdążyła jeszcze uściskać skamieniałą kumpelę. Ciche kliknięcie zamka przeszyło surową ciszę. Undyne  zatopiła w niej swoje spojrzenie; to, przed którym ona panicznie pragnęła się teraz ukryć. Miała wrażenie, że ten wzrok fizycznie ją dotyka. Ah, gdyby tylko mogła się stąd niepostrzeżenie wymknąć… Spieprzałaby jak zawodowy maratończyk. Szkoda, że nie pomyślała o tym wcześniej, kiedy jeszcze miała okazję. Może byłaby już w połowie drogi do Hotland? Nie… Przed Undyne nie da się uciec. Jeśli chce cię złapać, będzie ścigać cię zawzięcie niczym polująca wilczyca. Oto stała więc na środku jej domu nieruchomo jak kłoda, przygnieciona workiem własnych obaw, który dźwigała na plecach.
- Idź do pokoju. Ja skoczę pod prysznic i wracam do ciebie – zadeklarowała ruda, na co Alphys głośno przełknęła ślinę.
- Do… dobrze – na nogach z waty poszła tam, do pokoju, w którym jeszcze parę godzin temu razem śmiały się, oglądały „chińskie bajki” i obżerały śmieciowym żarciem. Właśnie wyobrażała sobie, że wchodzi w gniazdo żmij.
***
Frisk z premedytacją nadkładała drogi. Wcale nie było jej śpieszno do Snowdin. Do domu Papyrusa i… Sansa. Przygryzła wargę czując, że zaraz będzie rzygać z tych nerwów. On WIEDZIAŁ. Z oddali widziała most prowadzący do Snowdin i światła miasta. On PAMIĘTAŁ o wszystkim. Również o tym jak przerabiała potwory na miazgę, jeden po drugim włącznie z nim samym do momentu, aż nie ostała się żadna żywa DUSZA w Podziemiu. Lecz stało się coś przedziwnego. Choć miała ręce po łokcie ubabrane w popiołach, brakło odwagi do ostatecznego zgładzenia świata. A może brakło czegoś innego. Bądź co bądź uciekła, a potem wróciła znowu. I znowu i znowu i znowu, już bez noża chowanego za plecami. Tyle, że on nigdy nie wybaczył. Ostatnim razem, kiedy niemalże na kolanach błagała go o dar ŁASKI, wyznał, że owszem, przebaczy, ale dopiero po tym, jak sama wbije sobie nóż w serce i więcej nie odrodzi się w Podziemiu.
Obecnie można było jedynie snuć baśń rozpoczynającą się od słów „dawno, dawno temu, za siedmioma górami i za siedmioma lasami, byli sobie przyjaciele: Sans i Frisk”. Bo kiedyś istotnie sobie byli. Z tymże zakończenie baśń miała smutne:
„Ale wszystko się spierdoliło. I chuj. Koniec.” Kurtyna opada.

Zrobiło jej się niedobrze, musiała chwilę odpocząć, zebrać się w garść. Nogi same odmawiały posłuszeństwa. Usiadła na ziemi zatykając usta dłonią. Całe ciało zdawało się krzyczeć „nie idź tam!”. Poczuła dotkliwy skurcz promieniujący od dołu brzucha, treść żołądka podniosła się do gardła. Zmusiła się do powstrzymania wymiotów.
Nie może go unikać w nieskończoność, jest potrzebny do ocalenia wszystkich. Co z tego, że w tajemnicy przed nimi obmyśla patent na wydarcie z niej DETERMINACJI, a co za tym idzie, posłanie jej do piekła raz na zawsze, razem z tą „diabelną MOCĄ”. Jasne, zrobiłby to z dziką rozkoszą, szczerząc się przy tym jak debil-psychopata dzierżący piłę mechaniczną i wcale nie omieszkiwał tego podkreślać przy każdym ich spotkaniu. Mimo, że przed potworami oficjalnie występował w roli przyjaciela, rzucał na prawo i lewo tymi swoimi żarcikami, suchymi, aż gruz w piwnicy wysychał, to na uszko szeptał o robieniu jej takich rzeczy, jakich generalny inkwizytor by się nie powstydził.

Podniosła się z klęczek przełykając obrzydliwą gulę, która ugrzęzła w gardle. Miała wrażenie, że jej trzewia przepuszczono przez maszynkę do mielenia mięsa.
Ocalić wszystkich. Tak, to był jej cel, którego będzie się trzymać. Ocalić ich.

Na dachach domów zalegały białe czapy, śnieg skrzył się i chrzęścił pod butami. Snowdin wygląda jak wieczne miasto brzuchatego jegomościa w czerwonym kostiumie, który zgodnie z miejską legendą ma w zwyczaju wciskać swój opasły zad w kominy i podrzucać prezenty pod choinkę. Pięknie tu jak w bajce Dickensa. Święta na Powierzchni odbywają się wprawdzie co roku, ale wyglądają zgoła inaczej. Ich myśl przewodnia? Nagła i zmasowana ofensywa na Tesco przy akompaniamencie utworów traktujących o tym, że podczas radosnych zakupów w markecie, gdzieś na peryferiach zabitej dechami wsi, w szopie po środku niczego rodzi się człowiek skazany na głód, zimno i późniejszą śmierć w męczarniach. Piękna to tradycja, którą wypada uczcić kredytem na trzydzieści lat.
Zaś tu czas płynie własnym rytmem, bez zbędnego patosu. Śnieżne miasto zawsze było gościnne i mimo chłodu wyróżniało się ciepłą atmosferą.

W każdym razie, miło czy niemiło, zimnica przegoniła Friska. Stanęła przed drzwiami braci szybciej, niżby sobie tego życzyła, obejmując się ramionami i szczękając zębami. Stuknęła niepewnie kilka razy.
Wzięła głęboki wdech słysząc szmery po drugiej stronie. Nie było odwrotu.
Share:

POPULARNE ILUZJE