Notka od autora:
Równo miesiąc temu wstąpiłaś do Czerwonej Armii. Przy każdej
nadarzającej się okazji, robisz różne, czasami dziwne, incydenty. Od
robienia z dezodorantu broni palnej i spalania nią pomidorów, żeby
zrobić sobie pomidorową,po zjeżdżanie ze schodów na sankach. Opowiadanie
Tord x reader
Autor: TheFriskus
SPIS TREŚCI
Stoisz właśnie przed Patrickiem, patrząc się na niego jakby był kosmitą. Nie możesz uwierzyć, że to już teraz nadchodzi ta chwila.
- Powtórzę to jeszcze raz. Musisz iść do lidera. Chce ciebie jak najszybciej zobaczyć i ochrzanić. Cóż, miło się z tobą pracowało.
Po miesiącu wylecisz z wojska. Trudne jest to przetrawienia, ale niestety to prawda. Chociaż, może jest jakaś nadzieja, że cię nie wyrzuci. Będziesz musiała zastosować swój naturalny, kobiecy urok by go oczarować albo po drodze potkniesz się i skręcisz sobie kostkę. Zawsze jakiś plan.
W rozmyślaniu jak się wywinąć od tego spotkania, przeszłaś już pół drogi. ,, A jeśli Polak sobie tylko ze mnie żartował, a ja tego nie zauważyłam? On jest dziwny. Może szef tak naprawdę ma to wszytko w nosie? Hmm..."- myślałaś. Nie wiedziałaś co zrobić. Zwolniłaś krok gdy zobaczyłaś, że znak zakazuje przechodzić tym korytarzem. Świeżo umyta podłoga. Musisz zawrócić, wejść z drugiej strony budynku i przejść jeszcze dłuższą drogę.
- To jakieś jaja! Będę tam iść z pół godziny! - krzyknęłaś podirytowana - Jeśli już mam tam być, to chociaż sobie jakoś umilę trasę. Heh.
Pobiegłaś z powrotem na dwór. Zauważyłaś Patricka rozmawiającego z jakimś mężczyznom. Pierwszy raz widzisz kogoś takiego w wojsku, lecz wydaje ci się znajomy. Gdzieś już widziałaś tego szatyna.
- TRUSKA! AUA!
Gdy tak biegłaś i wpatrywałaś się w tego faceta, wpadłaś na Amandę - twoją najlepszą kumpele z wojska. Nie wiesz jakim cudem się zaprzyjaźniłyście. Jesteście swoimi przeciwieństwami. Ona- bardzo wysoka, zielonowłosa bogini. Najmłodsi kadeci podkochują się w niej , a niektórzy zapraszają na randki. Zazwyczaj kończy się na daniem im z liścia przez nią. Nigdy nie widziałaś jej w innym stroju niż biały podkoszulek z napisem ,,Lubiem Pociongggi" i czarne jeansy. Na to miała również narzucony mundur, bo inaczej nie byłaby już ,,idealna". Jej włosy były zawsze ułożone w warkocz, sięgający jej do ud. Zawsze dziwiło cię, jakim cudem jej włosy są zawsze na swoim miejscu. Twoje, były związane w kitkę z boku, a przy twarzy miałaś pełno niesfornych kosmyków.
- Oh! Uh! Przepraszam! - mówiąc to obie wstałyście.
- Eh, nie mam czasu na rozmowy. Mam coś ważnego do zrobienia. Żegnaj kretynku. - powiedziała to odchodząc.
- Em ok. Pa!
Zaczęłaś znowu iść. ,,coś ważnego do zrobienia" - po głowie tylko to ci chodziło. Nigdy nie miała nic do roboty, a ostatnio coraz rzadziej ją widujesz. Zawsze miała czas na pogaduchy i robienie ci morałów o dobrym zachowaniu. Ostatnio też często cię wyzywa. ,,To chyba nie ta sama Amy, którą znam. Co się z nią dzieje? Zawsze idealna, miła, grzeczna. A teraz? Zmienia się w swoje przeciwieństwo. Dziwna jest… a nawe bardzo.” - myślałaś.
Podczas marszu z głową chmurach, wpadłaś znów na kogoś - a raczej coś.
Drzwi.
Twój odwieczny wróg.
- Jeny, moje siedzenie! Niedługo chyba je sobie połamię.
- Połamać tyłek? Serio?- zza ciebie usłyszałaś dziwnie znajomy, kobiecy głos.
Odwróciłaś się by zobaczyć kto to. Nie możesz uwierzyć własnym oczom. To ona!
- Liv! - wstałaś podskokiem z ziemi - Nie mogę uwierzyć, że cię znów widzę!
Liv Honey. Zielonooka blondynka, która zawsze wszystko bierze na poważnie. Umysł ścisły, kompletnie bez wyobraźni. Od kąt pamiętasz, nosi koszulę w kratkę, t-shirt z głupim napisem i spodnie jak od garnituru. Ona się w ogóle zmieniła. Przynajmniej z wyglądu, ale pewnie też z charakteru.
- Witaj, łajzo! Heh, paczka znów w komplecie. - uśmiechnęła się zadowolona.
- Zaraz... JAK PACZKA?! ON TEŻ TU JEST?! GDZIE?! - mówiłaś tak szybko, iż znajoma praktycznie nie nadążała – Muszę go zobaczyć! TERAZ!
- Stop! - położyła ci ręce na ramiona i popatrzyła głęboko w twoje oczy - Ile tu jesteś?
- Yyy... miesiąc? Jakoś tak.
- Okay. Naprawdę, nie widziałaś go? - pokiwałaś głową - Eh, jaka z ciebie łajza. Szeregowa, w ogóle gdzie idziesz?
- He, he... - próbowałaś uniknąć jej wzroku, ale na marne te próby - Ej, patrz! Lise!
- Że co? - odwróciła głowę, aby zobaczyć gdzie jest jej bliźniaczka.
- Pa pa głupolku! - mówiąc to, biegłaś jak najszybciej umiałaś w stronę biura czerwonego.
- NGAAAH! - gdy się obejrzałaś za siebie, zauważyłaś że wcale cię nie goni tylko stoi w miejscu, bardzo wkurzona. Leń się w niej obudził.
Biegłaś, wyśmiewając blondynkę pod nosem. Znów ją zobaczyłaś. Znów będziecie mieć nocki filmowe. Znów będziesz robić z niej żarty. Znów będziecie grać razem w gry. Znów zobaczysz chłopaka.
Dobiegłaś w 15 minut tak do ostatecznego osądu, ale usłyszałaś alarm przeciw pożarowy. Natychmiast się zatrzymałaś. Zauważyłaś jak paru nowych biegnie do wyjścia. Ty postanowiłaś pójść tam spacerkiem. Bo czemu nie?
Gwiżdżąc pod nosem, szłaś powolutku w stronę wyjścia. Nie mogłaś się oprzeć, więc paru osobom podstawiłaś nogę jak biegły. Niektórzy się pytali ,,dlaczego to zrobiłaś?" lub ,,Jesteś jakaś powalona?!", a ty tylko wzruszałaś ramionami. Lubisz dokuczać innym.
Wyszłaś na świeżę powietrze. Zauważyłaś jak wszyscy ustawiają się w szeregu, podczas gdy Polak sprawdzał obecność. Luźnym krokiem udałaś się w jego stronę.
- Doberek! Dej mnie koperek! Serio się pali czy to znowu Franek?
- Eh, ___ proszę o trochę szacunku. Zachowujesz się jakbyś mówiła do swojego najlepszego zioma.- spojrzał na ciebie groźnym wzrokiem - I nie. Nie pali się.
- Czyli Franio? - popatrzyłaś w stronę chłopaka, który robił zamek... z błota.
- Nie. Tym razem, akurat ktoś inny. Wątpię, żebyś się domyśliła, a więc ci powiem. W końcu, żeby myśleć trzeba mieć mózg oraz umieć go używać.
- No to kto to szefuńciu?
- Amanda. Tak ta zielono włosa, twoja psiapsi... Eh wybacz muszę już iść. - odwrócił się w stronę, z której dobiegał wrzask Frania i odmaszerował.
- Że co...? Ona... nie wierzę... - stałaś w bezruchu, gadając do siebie - NARESZCIE WYLUZOWAŁA! - wydarłaś się , a inni na ciebie spojrzeli jak na szaleńca - Ups... sorki!
Szukałaś jej w tłumie. Gdy już ją zobaczyłaś pognałaś w jej stronę. Czułaś się jakbyś z fizyki ze sprawdzianu dostała szóstkę. Tak szczęśliwa nie byłaś od lat. Tym razem to tobie, ktoś podstawił nogę.
- Jeny... Mój piękny, śliczny, ekstra, super, mega, hiper, czadowy, fajowy, ładniusi, bajerancki, bombowy, doskonały, odjazdowy, wspaniały, świetny, obłędny tyłek! Jak mogłeś ty chory po...
- Witaj, łajzo! - przed tobą pojawiła się Lise - twój odwieczny wróg.
- Żegnam! - po tych słowach uciekłaś gdzie pieprz rośnie, a dokładniej do twojej ,,psiapsi".
Gdy już dotarłaś do zielonowłosej, rzuciłaś się na nią i nie chciałaś puścić.
- Jasna kuro tańcząca tango w fabryce żelków! - zrzuciła cię z siebie i stanęła nad tobą.
Patrzyła się na ciebie morderczym wzrokiem. Chciałaś w tej chwili zapaść się pod ziemie. Wiedziałaś, że za chwilę umrzesz. Zaczęłaś nawet ręką już kopać sobie grób.
- Piąte przykazanie - nie zabijaj!
- Co. Ty. Wyprawisz. Młoda?! Chcesz abym na zawał zeszła?!
- Tak! - wyszczerzyłaś się najbardziej jak umiesz.
- Eh... A tak na serio to po co do mnie przyszłaś teraz?
- Wiem, że to TY - wskazałaś na nią palcem - włączyłaś ten alarm. Jestem z ciebie dumna. Niechaj ta część ciebie, przejmuję kontrolę nad tobą częściej! Hmm... Nazwijmy ją Derek lub Stasiek!
- Jesteś łajzą.
- Nie! Jestem zawodowcem w dziwnych akcjach. Pamiętasz jak Franio i Sandra dzięki mnie, zjechali z szóstego piętra ze schodów, na wielkiej kostce masła? Albo jak myłam podłogę, jeżdżąc na gąbkach jak na łyżwach? Albo jak zamiast strzelać na strzelnicy w te kartony, strzelałam w pomidory i wszyscy byli czerwoni? Haha! - stanęłaś w bohaterskiej pozie.
- To ostatnie miało miejsce dzisiaj... - złapała się za głowę - Ja na twoim miejscu nie chwaliłabym się tym.
- Wiem, ty to byś się wywyższała przez to! W końcu ty jesteś Amanda. Ta co loda codziennie zjada. Tańcząca do disco polo. Skacząca do wody z molo! Jaka ze mnie wierszokletka!
- Ja bym powiedziała, że raczej bujdokletka.
- Powtórzę to jeszcze raz. Musisz iść do lidera. Chce ciebie jak najszybciej zobaczyć i ochrzanić. Cóż, miło się z tobą pracowało.
Po miesiącu wylecisz z wojska. Trudne jest to przetrawienia, ale niestety to prawda. Chociaż, może jest jakaś nadzieja, że cię nie wyrzuci. Będziesz musiała zastosować swój naturalny, kobiecy urok by go oczarować albo po drodze potkniesz się i skręcisz sobie kostkę. Zawsze jakiś plan.
W rozmyślaniu jak się wywinąć od tego spotkania, przeszłaś już pół drogi. ,, A jeśli Polak sobie tylko ze mnie żartował, a ja tego nie zauważyłam? On jest dziwny. Może szef tak naprawdę ma to wszytko w nosie? Hmm..."- myślałaś. Nie wiedziałaś co zrobić. Zwolniłaś krok gdy zobaczyłaś, że znak zakazuje przechodzić tym korytarzem. Świeżo umyta podłoga. Musisz zawrócić, wejść z drugiej strony budynku i przejść jeszcze dłuższą drogę.
- To jakieś jaja! Będę tam iść z pół godziny! - krzyknęłaś podirytowana - Jeśli już mam tam być, to chociaż sobie jakoś umilę trasę. Heh.
Pobiegłaś z powrotem na dwór. Zauważyłaś Patricka rozmawiającego z jakimś mężczyznom. Pierwszy raz widzisz kogoś takiego w wojsku, lecz wydaje ci się znajomy. Gdzieś już widziałaś tego szatyna.
- TRUSKA! AUA!
Gdy tak biegłaś i wpatrywałaś się w tego faceta, wpadłaś na Amandę - twoją najlepszą kumpele z wojska. Nie wiesz jakim cudem się zaprzyjaźniłyście. Jesteście swoimi przeciwieństwami. Ona- bardzo wysoka, zielonowłosa bogini. Najmłodsi kadeci podkochują się w niej , a niektórzy zapraszają na randki. Zazwyczaj kończy się na daniem im z liścia przez nią. Nigdy nie widziałaś jej w innym stroju niż biały podkoszulek z napisem ,,Lubiem Pociongggi" i czarne jeansy. Na to miała również narzucony mundur, bo inaczej nie byłaby już ,,idealna". Jej włosy były zawsze ułożone w warkocz, sięgający jej do ud. Zawsze dziwiło cię, jakim cudem jej włosy są zawsze na swoim miejscu. Twoje, były związane w kitkę z boku, a przy twarzy miałaś pełno niesfornych kosmyków.
- Oh! Uh! Przepraszam! - mówiąc to obie wstałyście.
- Eh, nie mam czasu na rozmowy. Mam coś ważnego do zrobienia. Żegnaj kretynku. - powiedziała to odchodząc.
- Em ok. Pa!
Zaczęłaś znowu iść. ,,coś ważnego do zrobienia" - po głowie tylko to ci chodziło. Nigdy nie miała nic do roboty, a ostatnio coraz rzadziej ją widujesz. Zawsze miała czas na pogaduchy i robienie ci morałów o dobrym zachowaniu. Ostatnio też często cię wyzywa. ,,To chyba nie ta sama Amy, którą znam. Co się z nią dzieje? Zawsze idealna, miła, grzeczna. A teraz? Zmienia się w swoje przeciwieństwo. Dziwna jest… a nawe bardzo.” - myślałaś.
Podczas marszu z głową chmurach, wpadłaś znów na kogoś - a raczej coś.
Drzwi.
Twój odwieczny wróg.
- Jeny, moje siedzenie! Niedługo chyba je sobie połamię.
- Połamać tyłek? Serio?- zza ciebie usłyszałaś dziwnie znajomy, kobiecy głos.
Odwróciłaś się by zobaczyć kto to. Nie możesz uwierzyć własnym oczom. To ona!
- Liv! - wstałaś podskokiem z ziemi - Nie mogę uwierzyć, że cię znów widzę!
Liv Honey. Zielonooka blondynka, która zawsze wszystko bierze na poważnie. Umysł ścisły, kompletnie bez wyobraźni. Od kąt pamiętasz, nosi koszulę w kratkę, t-shirt z głupim napisem i spodnie jak od garnituru. Ona się w ogóle zmieniła. Przynajmniej z wyglądu, ale pewnie też z charakteru.
- Witaj, łajzo! Heh, paczka znów w komplecie. - uśmiechnęła się zadowolona.
- Zaraz... JAK PACZKA?! ON TEŻ TU JEST?! GDZIE?! - mówiłaś tak szybko, iż znajoma praktycznie nie nadążała – Muszę go zobaczyć! TERAZ!
- Stop! - położyła ci ręce na ramiona i popatrzyła głęboko w twoje oczy - Ile tu jesteś?
- Yyy... miesiąc? Jakoś tak.
- Okay. Naprawdę, nie widziałaś go? - pokiwałaś głową - Eh, jaka z ciebie łajza. Szeregowa, w ogóle gdzie idziesz?
- He, he... - próbowałaś uniknąć jej wzroku, ale na marne te próby - Ej, patrz! Lise!
- Że co? - odwróciła głowę, aby zobaczyć gdzie jest jej bliźniaczka.
- Pa pa głupolku! - mówiąc to, biegłaś jak najszybciej umiałaś w stronę biura czerwonego.
- NGAAAH! - gdy się obejrzałaś za siebie, zauważyłaś że wcale cię nie goni tylko stoi w miejscu, bardzo wkurzona. Leń się w niej obudził.
Biegłaś, wyśmiewając blondynkę pod nosem. Znów ją zobaczyłaś. Znów będziecie mieć nocki filmowe. Znów będziesz robić z niej żarty. Znów będziecie grać razem w gry. Znów zobaczysz chłopaka.
Dobiegłaś w 15 minut tak do ostatecznego osądu, ale usłyszałaś alarm przeciw pożarowy. Natychmiast się zatrzymałaś. Zauważyłaś jak paru nowych biegnie do wyjścia. Ty postanowiłaś pójść tam spacerkiem. Bo czemu nie?
Gwiżdżąc pod nosem, szłaś powolutku w stronę wyjścia. Nie mogłaś się oprzeć, więc paru osobom podstawiłaś nogę jak biegły. Niektórzy się pytali ,,dlaczego to zrobiłaś?" lub ,,Jesteś jakaś powalona?!", a ty tylko wzruszałaś ramionami. Lubisz dokuczać innym.
Wyszłaś na świeżę powietrze. Zauważyłaś jak wszyscy ustawiają się w szeregu, podczas gdy Polak sprawdzał obecność. Luźnym krokiem udałaś się w jego stronę.
- Doberek! Dej mnie koperek! Serio się pali czy to znowu Franek?
- Eh, ___ proszę o trochę szacunku. Zachowujesz się jakbyś mówiła do swojego najlepszego zioma.- spojrzał na ciebie groźnym wzrokiem - I nie. Nie pali się.
- Czyli Franio? - popatrzyłaś w stronę chłopaka, który robił zamek... z błota.
- Nie. Tym razem, akurat ktoś inny. Wątpię, żebyś się domyśliła, a więc ci powiem. W końcu, żeby myśleć trzeba mieć mózg oraz umieć go używać.
- No to kto to szefuńciu?
- Amanda. Tak ta zielono włosa, twoja psiapsi... Eh wybacz muszę już iść. - odwrócił się w stronę, z której dobiegał wrzask Frania i odmaszerował.
- Że co...? Ona... nie wierzę... - stałaś w bezruchu, gadając do siebie - NARESZCIE WYLUZOWAŁA! - wydarłaś się , a inni na ciebie spojrzeli jak na szaleńca - Ups... sorki!
Szukałaś jej w tłumie. Gdy już ją zobaczyłaś pognałaś w jej stronę. Czułaś się jakbyś z fizyki ze sprawdzianu dostała szóstkę. Tak szczęśliwa nie byłaś od lat. Tym razem to tobie, ktoś podstawił nogę.
- Jeny... Mój piękny, śliczny, ekstra, super, mega, hiper, czadowy, fajowy, ładniusi, bajerancki, bombowy, doskonały, odjazdowy, wspaniały, świetny, obłędny tyłek! Jak mogłeś ty chory po...
- Witaj, łajzo! - przed tobą pojawiła się Lise - twój odwieczny wróg.
- Żegnam! - po tych słowach uciekłaś gdzie pieprz rośnie, a dokładniej do twojej ,,psiapsi".
Gdy już dotarłaś do zielonowłosej, rzuciłaś się na nią i nie chciałaś puścić.
- Jasna kuro tańcząca tango w fabryce żelków! - zrzuciła cię z siebie i stanęła nad tobą.
Patrzyła się na ciebie morderczym wzrokiem. Chciałaś w tej chwili zapaść się pod ziemie. Wiedziałaś, że za chwilę umrzesz. Zaczęłaś nawet ręką już kopać sobie grób.
- Piąte przykazanie - nie zabijaj!
- Co. Ty. Wyprawisz. Młoda?! Chcesz abym na zawał zeszła?!
- Tak! - wyszczerzyłaś się najbardziej jak umiesz.
- Eh... A tak na serio to po co do mnie przyszłaś teraz?
- Wiem, że to TY - wskazałaś na nią palcem - włączyłaś ten alarm. Jestem z ciebie dumna. Niechaj ta część ciebie, przejmuję kontrolę nad tobą częściej! Hmm... Nazwijmy ją Derek lub Stasiek!
- Jesteś łajzą.
- Nie! Jestem zawodowcem w dziwnych akcjach. Pamiętasz jak Franio i Sandra dzięki mnie, zjechali z szóstego piętra ze schodów, na wielkiej kostce masła? Albo jak myłam podłogę, jeżdżąc na gąbkach jak na łyżwach? Albo jak zamiast strzelać na strzelnicy w te kartony, strzelałam w pomidory i wszyscy byli czerwoni? Haha! - stanęłaś w bohaterskiej pozie.
- To ostatnie miało miejsce dzisiaj... - złapała się za głowę - Ja na twoim miejscu nie chwaliłabym się tym.
- Wiem, ty to byś się wywyższała przez to! W końcu ty jesteś Amanda. Ta co loda codziennie zjada. Tańcząca do disco polo. Skacząca do wody z molo! Jaka ze mnie wierszokletka!
- Ja bym powiedziała, że raczej bujdokletka.
XD <--- jedynie ten znak okaże moją reakcje.
OdpowiedzUsuńA tak po za tym- to jest pierwsze opowiadanie gdzie główna bohaterka zachowuje się jak ja podczas głupawki XD.