12 listopada 2017

Undertale: Nie ma we mnie nic nadzwyczajnego - Rozdział IV

Notka od autora: Jest to opowieść sans x reader. Wcielasz się w osiemnastoletnią, przy-gotującą się do matury licealistkę plastyka. Mimo swojej z zewnątrz ciepłej i kochanej osobowości, tak na prawdę jesteś osobą z niską samooceną oraz mocno niestabilną psychicznie . Zawsze przyklejasz sobie łatki silnej, niezależnej i bardzo zdystansowanej do samej siebie, śmiejesz się z każdej obelgi gdzie bardzo, bardzo głęboko wszystko przeżywasz. Ubierasz się tylko i wyłącznie na czarno i nosisz sporo  kolczyków. Czyli w skrócie babcie na ulicy często odmawiają zdrowaśki jak cię widzą. Jesteś bardzo sceptyczna więc nie małe było twoje zdziwienie gdy na ulicę twojego miasta zawitały potwory. Jednak żyłaś sobie dalej mając to w sumie gdzieś, jak większość rzeczy otaczających cię. Jednak co się stanie gdy w środku nocy zawita do ciebie mały, pokiereszowany i nieprzytomny szkielecik? Który za wszelką cenę będzie próbował zmienić twój pogląd na świat?
Autor: strzzalka12

Spis treści:
| 4 (obecnie czytany)|
| 8 |

Kończyliście rozładowywać pudła do mieszkania twojego wybawiciela.
-Sans... jesteś pewien? -Spytałaś się kładąc gitarę pod ścianą wolnego pokoju, który udostępnił ci szkielet.
-Ale że co?
-No ... żebym ci tak zawracała dupę...
-Oj przestań i tak jestem samotny, odkąd Papyrus wyjechał z Mettatonem.
-Papyrus wyjechał?!
-To jeszcze nic oficjalnego, znasz go?
-Nie osobiście.
-Kolejna część ciebie? Ile razy zdarzyło ci się nabyć jego seksowny plakat?
-… 2 razy...
-Wiedziałem.
-Pff. - Zrobiłaś obrażoną minę. -Ale to ty jesteś moim ulubieńcem.
-Czyli to ja mam najbardziej przerąbane?
-Rozum to sobie jak chcesz. -Poczułaś się troszeczkę urażona, jednak jak to zwykle ty, zachowałaś maskę uśmiechu. Wiedziałaś, że szkielet nie miał niczego złego na myśli.
-Sorki.
-Ale za co? - Zdziwiłaś się, byłaś pewna, że nie dałaś nic po sobie poznać.
-Znaczy się, tak serio to ty też jesteś moim ulubieńcem, jeśli chodzi o ludzi... Więc ty masz podobnie przerąbane, żebyś nie czuła się samotna z tą decyzją czy coś.
Drgnęłaś lekko, dawno nikt nie był dla ciebie taki miły.
-Ojeej. -Za słodziłaś się.
-Ojej?
-Tak, ojej. To było słodziutkie.
Sans zarumienił się lekko. -N ... nie przesadzaj.
-Aaaw, rumienisz się!
-Wcale nie!
-Wcale tak. -Zbliżyłaś się do potwora dotykając koniuszkiem palca jego niebieskiego policzka.
-O tutaj, to chyba szkieleci rumieniec.
Sans wypuścił powietrze o objął lekko dłonią twój nadgarstek.
-Uważaj dziecino, bo niedługo zacznę myśleć, że mnie podrywasz. - Stwierdził zachrypniętym głosem, uśmiechając się seksownie. Coś ścisnęło cię w żołądku, jednak nie z tego powodu z jakiego myślałaś. Patrzyłaś się zarumieniona na widocznie zadowolonego twoją reakcją szkieleta. Staliście chwilę w niezręcznej pozie, gdy przerwał wam dzwonek twojego telefonu. Wybiegłaś, jak torpeda oddychając z ulgą. Gdy byłaś już przy stole, na którym leżał twój telefon, potknęłaś się o zawinięty róg dywanu i runęłaś jak długa tuż przed stołem. Próbując jeszcze odebrać kończące się połączenie, zerwałaś się do góry uderzając głową o kant stołu. Wylądowałaś twarzą na podłogę, rozmasowując obolałą głowę. Szkielet usłyszał hałas i błyskawicznie znalazł się obok ciebie. Schylił się nad tobą, podnosząc cię delikatnie.
-Hej... dziecino? Wszystko dobrze?
Poczułaś się dziwnie, słysząc w jego głosie wyraźną troskę. Jak by się o ciebie martwił? Mimo że znacie się tak krótko.
-Zraniłaś się gdzieś? Gdzieś cię boli?
-N ... nie ... jest ok...
Potwór wzdychną i podniósł cię gwałtownie jak księżniczkę. Pisnęłaś nie spodziewając się tego. Oplotłaś ciasno ręce na karku Sansa.
-No tak, zapomniałem, że od ciebie nic się nie dowiem.
-Co, co, co ... co ty?! -Znów się zarumieniłaś.
-Idę sprawdzić czy nic ci nie jest.
-Ale serio, jest ok...
-Dobra, dobra.
Szkielet położył cię delikatnie na kanapę w salonie. Nagle przyszedł ci do głowy bardzo nikczemny pomysł, uśmiechnęłaś się szyderczo. Już miałaś go zrealizować, brałaś już wdech by coś powiedzieć. Ale Sans chwycił cię lekko po bokach głowy, odgarną ci włosy na czubku głowy i oglądał miejsce, gdzie przywaliłaś w stół.
-Chyba będziesz miała guza...
Stwierdziłaś, że podejmiesz kolejną próbę zrealizowania swojego szyderczego planu.
-Saaans...
-Hm...? -Potwór nadal był zajęty oglądaniem twojej głowy.
-A może... -Zaczepiłaś palcem o dekolt bluzki. - Sprawdzisz czy tam też się nie zraniłam? -Powiedziałaś to najbardziej niewinnym głosem jakim tylko umiałaś. Wzrok Sansa mimowolnie powędrował na twój dekolt. Po chwili jego głowa przypominała niebieską, świecącą bombkę na choinkę. Szkielet odskoczył od ciebie jak oparzony dotykając lekko kolanem twojej nogi. Skrzywiłaś się z bólu wydając z siebie niezidentyfikowany dźwięk. Potwór znowu szybko znalazł się przy tobie.
-Wiedziałem, że coś ci jest!
-Oj, weź nie przesadzaj. To nic takiego.
-Dziecino... -Twarz twoją i Sansa dzieliły jakieś dwa centymetry. -Ogólnie jestem dość zabawnym gościem, ale teraz mówię poważnie. Przestań wszystkim po kolei wmawiać, że jest dobrze jak widać, że tak nie jest. -Zastygłaś w bezruchu, gapiąc się jak debil na świecące źrenice Sansa. Zaczęło zbierać ci się na płacz, tak dawno nikt ci czegoś takiego nie powiedział, tak dawno nikomu tak na tobie nie zależało. Poczułaś, że dłużej nie wytrzymasz i w końcu dałaś za wygraną i ciepłe krople zaczęły ściekać ci po policzkach. Nie mogłaś uwierzyć, że płaczesz, pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna pokazałaś przed kimś swoją prawdziwą twarz... przestraszoną, bezbronną i wrażliwą... tą twarz, której tak bardzo nienawidziłaś. Szkielet był strasznie zaskoczony, nie wiedział co zrobić. Chciałaś się odezwać, że to nie jego wina, że jesteś szczęśliwa, że kogoś w końcu obchodzisz. Ale nie mogłaś nic powiedzieć, tylko nadal topiłaś wzrok w białych, świecących punkcikach. Po chwili odzyskałaś świadomość, otarłaś łzy i pacnęłaś lekko potwora otwartymi dłońmi w policzki po dwóch stronach. Znowu założyłaś maskę i zaczęłaś się śmiać.
-Zrobię z ciebie Sansnapkę. - Miałaś nadzieję, że ten żart sprawi, że nie będzie kontynuował tematu. Jednak na twarz potwora wróciła poważna mina, zabrał twoje ręce ze swoich policzków i ścisną je lekko w obu dłoniach.
-Dziecino ja... przestań... nie musisz tego robić... powiedz mi, czemu się tak katujesz?
-Katuję?
-Czemu aż tak bardzo wymuszasz śmiech jak wcale nie masz na niego ochoty.
-Daj spokój, jest dobrze. -Walczyłaś choć wiedziałaś, że nie odpuści.
-Przestań... nie musisz...
-Sans, ale o co... -Przerwałaś, gdy przytulił cię czule głaskając cię po głowie uważając na uprzednio nabity guz.
-Wypłacz się, zobaczysz, że od razu zrobi ci się lepiej. Nie musisz mi mówić co się stało, bo wiem, że nie znamy się na tyle długo żebyś mogła mi zaufać. Ale zrozum, że mimo tego zależy mi na tobie i nie chce patrzeć, jak cierpisz i jesteś ze wszystkim sama.
Zaczęłaś drżeć, ogarnęło cię dziwne uczucie. Nigdy go nie czułaś, to było takie przyjemne ciepło rozchodzące się po całym twoim ciele. Ścisnęłaś potwora mocniej i pierwszy raz od wielu, wielu lat po prostu płakałaś. Twoje łzy wsiąkały w jego miękkie futro kaptura, do którego kurczowo przyciskałaś twarz. Szkielet nadal głaskał cię czule sprawiając, że czułaś, jak cię wspiera.
-Jestem tu dziecino... zobaczysz będzie dobrze. Pomogę ci, nigdy cię nie zostawię.
-Skąd ta pewność? -Zdołałaś wydukać.
-Wiesz ty...  -Przerwał. -Po prostu to wiem.
Siedzieliście dłuższą chwilę w ciszy. Odezwałaś się po jakiś dwóch minutach.
-Wiesz... jak dalej będziemy tak siedzieć to będziesz miał całą mokrą kurtkę.
-Mam to gdzieś.
Po chwili chciałaś się poprawić co znowu przypomniało ci o bolącej nodze. Syknęłaś cicho zaciskając palce na materiale bluzy. Szkielet powoli cię puścił i zniżył się by spojrzeć na twoją nogę.
-Mogę? -Zatrzymał rękę przy twojej stopie. Już brałaś wdech, lecz Sans cię wyprzedził. -I jak powiesz, że to nic takiego to wyrzucę ci gitarę przez okno. -Tym cię zamkną, przytaknęłaś tylko.
Zaczął zdejmować ci skarpetę, troszkę przy tym drżał. Zastanawiałaś się dla czego, ale stwierdziłaś, że nie będziesz pytać. Gdy zdjął ją całkowicie, podwiną nogawkę spodni. Na jego twarz wszedł grymas bólu.
-Masz skręconą kostkę i to dość poważnie. Jak to możliwe, że ty nie zwijasz się z bólu?
-Przyzwyczaiłam się. -Sans spiorunował cię wzrokiem, dopiero po chwili zorientowałaś się co powiedziałaś. -Wiesz, bo jaa... bardzo dużo razy miałam skręcone kostki. Gapa ze mnie. -Podrapałaś się nerwowo po karku. Widać było, że ci nie uwierzył.
-Pogadamy o tym później. -Odetchnęłaś z ulgą, że na razie odpuścił. Podniósł delikatnie twoją zranioną kończynę oglądając ją jeszcze ze wszystkich stron. - Poczekaj chwilkę, pójdę po apteczkę... i cukierki. Wolisz truskawkowy czy czekoladowy?
-Co? Nie no wiesz lubię słodycze, ale w ten sposób nie osłodzisz mi teraz życia.
Szkielet zamrugał parę razy i parskną śmiechem. - Może i nie, ale na pewno sprawi, że noga przestanie cię nacukrzać.
-Co? Jak to? Wasze jedzenie może leczyć też ludzi? -Zapytałaś chichrając się lekko.
-A no. Nie zagoi twoich ran z taką samą mocą co nas, ale na pewno sprawi, że przestanie tak boleć i przyśpieszy gojenie.
-Łaaaaa. -Twoje oczy zamigotały z podekscytowania.
-To nic niezwykłego. -Sans wstał i skierował się w stronę kuchni, by zaraz znaleźć się przy tobie wraz z apteczką i potworzymi słodyczami. -To tylko magia. Wy ludzie, jesteście o wiele bardziej skomplikowani.
-No chyba cię cycki pieką! Magia jest zajebiście ciekawa! -Wykrzyczałaś z entuzjazmem zbyt mocno zrywając się do przodu. Stęknęłaś z bólu czując przeszywający ból w kostce. -Ach kurwa! -Nie mogłaś powstrzymać krzyknięcia.
-Hej, dziecino spokojnie. Nie miotaj się tak bo tylko pogorszysz sprawę.
-Spoko to nnn... -Przerwałaś widząc morderczy wzrok potwora. -nnnawet troszkę boli, proszę zaopiekuj się tą małą niezdarną, bezbronną dziewczynką. -Zrobiłaś gramatyczną pozę.
-Się robi. -Zaśmiał się. -Ale najpierw, który smak wolisz? - Sans wyciągną przed ciebie obydwa cukierki.
-Kurczę, czuję się jak w Matrixie.
-Będę twym Morfeuszem.
-Toż to zaszczyt. - Położyłaś rękę na sercu w udawanym wzruszeniu. -Poproszę czekoladową. - Odebrałaś od potwora jednego z cukierków. Włożyłaś go do buzi, podczas gdy Sans smarował specjalną maścią twoją kostkę. Po ciele przeszły cię przyjemne dreszcze zatrzymujące się przy miejscu skręcenia by zaraz odpędzić trochę ból. Odetchnęłaś z ulgą, nadal czułaś dyskomfort jednak było do wytrzymania.
-Lepiej? -Zapytał się potwór, kończąc zakładanie ci bandaża elastycznego.
-Tak, o wiele. -Uśmiechnęłaś się czule. -Dziękuję ci Sans... za wszystko.
Szkielet patrzył się na ciebie chwilę, na jego twarz wyszedł mały niebieski rumieniec. -N ... nie ma sprawy. -Patrzyliście się na siebie chwilę. -Wiesz... -Zaczął chcąc przerwać niezręczną ciszę. -Powinnaś teraz oszczędzać tę kostkę. Lepiej żebyś przez jakiś czas siedziała na dupie i nigdzie nie chodziła.
-Ale ja mam pojutrze szkołę. Oraz w maju maturę
-Nic się nie stanie jak jeden tydzień przepuścisz, poza tym, przemęczanie takiego urazu nigdy nie kończy się niczym dobrym.
-Noo... nie wiem...
-Mam takie motto. Jeśli masz możliwość, żeby czegoś nie zrobić to po prostu tego nie rób.
-To tak bardzo w twoim stylu. -Zachichotałaś. -Ja też mam swoje motto.
-Jakie?
-Spanie jest na prawdę niesamowite, to w sumie taki codzienny, kilkugodzinny trial śmierci.
-Cudowne. - Zaśmiał się szkielet
-Ja wiem.
-To co? Robimy sobie tydzień wolnego?
-My?
-Owszem, nareszcie mam pretekst, żeby wziąć urlop.
-Ty głupia, leniwa kupo kości. Pewnie to zaplanowałeś. -Zaczęłaś się droczyć.
-Och przysięgam pani, że to tylko przez pani koordynację ruchową godną kulawego leniwca z wodogłowiem i stwierdzonym autyzmem.
-Pff... a gdzie jaśnie pan pracuje, że jaśnie pan się tak męczy?
-Pilnuje monitoringu na parkingu. To że muszę się ciągle patrzeć jest taaakie męczące.
-Ale... tylko siedzisz i pilnujesz?
-No tak... a co? Jeszcze w razie czego miałbym interweniować jak by coś się działo? Pff... zbyt męczące. Zawiadamiam wtedy ochronę.
-Rzeczywiście... takie męczące... -Zaśmiałaś się. -Dobrze, zróbmy sobie tydzień wolnego.
-Tak. - Powiedział potwór, bardziej do siebie zaciskając jedną rękę w pięść.
-Tylko musiałabym dokończyć się pakować.
-Siedź, dokończę za ciebie.
-Aaaw, dziękuję mój murzynku.
-Ależ nie ma za co. -Zaśmiał się szkielet. -Co mam zrobić?
-Pakuj mi ubranie oddzielnie do każdej z przegródek.
-Ok.
-I podaj mi gitarę, umilę ci tę jakże męczącą pracę.
-Och, jakaś ty dobra.
-Pff, dobroć to moje drugie imię.
-Proszę moja pani. -Uśmiechną się Sans podając ci instrument.
-Ależ dziękuję.
Resztę wieczoru spędziliście śpiewając chryzantemy złociste, podczas gdy szkielet rozpakowywał twoje rzeczy.
Share:

11 listopada 2017

Undertale: Yumi idzie na randkę - InLove Symulator Randkowy demo wersja i live

Dziś o 21 zaczęłam mojego pierwszego live na YT. Wiem, że sama bym go nie oglądała, bo szczerze nie przepadam nigdy za taką formą gry w cokolwiek, ale... może wam się spodoba?
W każdym razie. Live ... się... udał? Serce waliło mi jak oszalałe na początku, w trakcie zapominałam, że powinnam tłumaczyć wszystko, bo zwyczajnie nie jestem przyzwyczajona do takiej formy ... działalności, ale myślę, że jak na pierwszy raz to może ujść w tłoku. 
Zaprezentowałam wam wersję Demo gry a'la symulator randek z Undertale inLove o którym miałam możliwość pisania wcześniej w tej notce. 
Demo można pobrać stąd: klik
 Generalnie moje ogólne wrażenie z gry opisałam w nagraniu, zaś sama teraz muszę ochłodzić rumieńce, booo dziwnie się teraz czuję. 
Mmm o czym by tutaj.
Jeżeli nie potrzebujesz oglądać, bo radzisz sobie z angielskim - skieruję swoje słowa tutaj.
Mam zgodę od twórców na tłumaczenie. Potrzebuję jednak chętnych do pomocy. Szukam jeszcze dwóch tłumaczy oraz przynajmniej dwie osoby jakie znają się na tyle dobrze na programach, że mogłyby pomóc we wrzucaniu tłumaczenia w pliki tak, aby było ono w grze. Nasze tłumaczenie byłoby oficjalne i zostało przesłane do twórców demo by funkcjonować .. no... oficjalnie. Tak więc masz szansę zaistnieć w tym temacie. 
Zaznaczam jednocześnie, że jest to działalność non-profit, a więc za darmo. Liczy się wspólna zabawa i robienie tego co się chce bo tak. 
Osoby zainteresowane współpracą kieruję na maila: yumimizuno@interia.pl 
W temacie proszę wpisać: inLove

Tłumacz 1 - Sansy/Aonomi
Tłumacz 2 - Koschei O'Clock
Tłumacz 3 - wolne

Programista 1 - Sansy/Aonomi
Programista 2 - wolne

Live do obejrzenia tutaj:
Share:

Historie Magów: Księga Pierwsza-Łuk XIV - Więc jak to będzie?

Autor: Yin Ya

Spis treści:
 Prolog 

Światło Nadziei
Więc jak to będzie?
(obecnie czytany)

Od pobytu Estei na Alight minął tydzień. Całe siedem dni jej głowę zaprzątały słowa Helii "Jesteś wybrana. Proszę,pomóż ocalić Kuzukki. Pomóż przywrócić tu pokój".Rozmyślała nad tym,dlaczego w sumie się nie zgodziła. Ah,no tak. Nie miała zamiaru mieszać się między spór radosnej Helii i tego...nocnego czegoś. Na serio? Przecież tu nawet nie ma mowy o sporze. Kłótnia Południa i Północy jest jak bunt kapryśnego dziecka przeciwko rodzicowi- Południe doskonale zdaje sobie sprawę,że dalsza walka nie ma sensu,ale się nie podda bo...bo tak. Taki magowie mają kaprys i już. Nie rozumieją,że sami tym wszystkim sprowadzają gniew Północy na niewinnych ludzi? Najwidoczniej nie... Ciekawe,co takiego robią poza siedzeniem na tyłkach w swoich zamczyskach, zaprzęganiem do ratowania honoru Południa całych wojsk i niszczeniu ludziom urodzin jakąś paplaniną o wybrańcach i innych pierdołach.

Estea siedziała w swoim ogrodzie z zamkniętą książką na kolanach. Wokół roznosiła się przyjemna woń kwitnących krzewów,która działała na dziewczynę niezwykle kojąco. Spokój był wręcz wyczuwalny,zdawałoby się,że można go dotknąć. Odetchnęła i uśmiechnęła się, chłonąc z zamkniętymi oczyma promienie słońca. Wszystko było tak...idealne. Żadnych przebrzydłych kreatur z najmroczniejszych odmętów piekła,żadnych przesłodzonych czarodziejek z cholernym sercem zamiast mózgu,żadnego...niczego. A mimo to,coś nie dawało dziewczynie spokoju.

Od kiedy wróciła z Alight, wciąż słyszała, że w pobliskich wioskach coś zabija.  Coś, bo żadna istota ludzka nie byłaby zdolna do czegoś takiego. Ciała zmasakrowane w najokrutniejsze z możliwych sposobów.Ponoć zabójca był psychopatą,bo na czole swojej ofiary rysował krzyżyki. Mówi się także,że chodzi o nocach i czegoś szuka. Pytanie brzmi: Czego?

Poza tym, koszmary Estei nasiliły się. Nie była to teraz tylko ucieczka przed znienawidzoną postacią z dzieciństwa. Gdy tylko zapadała w sen, widziała mordercę. Nie miał konkretnego kształtu, barwy, głosu. Po prostu był. Sama ta świadomość przyprawiała o dreszcze i szybsze bicie serca.

-Zawiesiłaś się czy jak?-dziewczyna szybko otwarła oczy i zauważyła swojego roześmianego brata siadającego obok niej. Westchnęła z ulgą. Przez chwilę myślała że to...Eh,nieważne.

-Wiesz...trochę myślałam. To wszystko.-powiedziała krótko,bawiąc się kosmykiem swoich włosów.Przez minutę badała wyraz twarzy brata.-Nie jesteś już zły?-dodała po chwili. Neco udał obrażonego i teatralnie odwrócił wzrok. Dziewczyna zachichotała.

-Naturalnie że jestem. Taka okazja nigdy się nie powtórzy! Wielkie dzięki-no tak. Zaraz po rozmowie z Helią, Estea natychmiastowo chciała wyjeżdżać, w czym mag nie chciała jej przeszkadzać. Tym samym uniemożliwiła bratu i Nue zobaczenie smoka światła,za co śmiertelnie się na nią obrazili.

Estea westchnęła.

-Ja...nie mogłam tam zostać. Czułabym się nieswojo,po tym czego się dowiedziałam,oraz po mojej odmowie. To..chyba było dla niej ważne.

-Rozumiem-mruknął chłopak-ale coś mnie zastanawia. Dlaczego akurat ty? Dlaczego się nie zgodziłaś? To byłoby genialne,jakbyś brała udział w porozumiewaniu się magów. A jakby się pogodzili? Ha! całe Kuzukki by znało twoje imię! Byłabyś-

-Martwa-przerwała mu dziewczyna- Nikt nie przeżył spotkania z chociażby jednym magiem Północy.-To prawda. Wszyscy "widzący" zabójcze trio, "przypadkowo" ginęli w przeciągu tygodnia.

-Nikt,kogo by nie ocalił choć jeden z magów Południa-naprostował Neco.Naiwniak.-I nie zapominaj,że Południowi byliby po twojej stronie. Tak jak ja i Nue-dodał z uśmiechem.

-Niewiele by mi to dało-mruknęła,wlepiając wzrok w ziemię. Nie zapeszała,po prostu była realistką- Gdyby obecność tych dobrych magów coś by dawała, wojny by nie było,a ludzie nie baliby się podróżować między królestwami. Nikt nie bałby się udać do Girilian, Labini ani Kasife. Byłyby one odwiedzane dość często,tak jak kiedyś,gdy wszyscy żyli razem. W zgodzie. Ale po śmierci Zivi-

-Ty wierzysz w jej śmierć?-krzyknął niemalże Neco. W odpowiedzi na pytające spojrzenie siostry,dodał- Wszyscy wiedzą,że Zivia zdradziła. Tak jak Desidian i Tiarili. Ta ich cała "śmierć" to bzdura. Chcieli pozbyć się magów Południa,ale im nie wyszło,więc w obawie przed nienawiścią reszty, popełnili samobójstwo. Banda niehonorowych tchórzy. - zakpił. Odkąd starał się przyłączyć do Armii Słońca-legionów pod dowództwem Helii- zachowywał się jak wzorowy patriota. Esteę trochę to irytowało,ale co poradzisz.

Chwilę siedzieli cicho, rozmyślając nad tym,co przed chwilą powiedział Neco. Czy to możliwe,że osoba, która miała władać całym Kuzukki,była... Zła? Przecież cały kraj zdecydował,że Zivia byłaby władczynią idealną. A gdyby władza zaczęłaby uderzać  jej do głowy, reszta magów szybko sprowadziłaby ją na ziemię.

-Dobra,siorka,ciemno jest. Czas do domu.-ziewnął chłopak.Estea skrzywiła się.

-Dobra. Ale nie zapominaj-nie jestem już dzieckiem!- To nie tak,że miała ochotę iść. Po prostu plotki o grasującym w okolicy zabójcy atakującym w nocy lekko ją przerażały.

-Estesia,dla mnie zawsze będziesz dzieckiem.-odparł rozbawiony brat dziewczyny. Temu to dobrze! Nie przejął się paplaniną podróżnych i kuców przybywających z atakowanych wiosek.Nic więc dziwnego,że wzejście na niebo księżyca go nie przerażało.

-Nie zapominaj,że to ja nazywałam cię swoim "małym braciszkiem".-zachichotała. Taaaaa,żmiej się póki możesz.

-To,że byłem niższy,nie znaczyło,że jestem młodszy!-zarumienił się mówiąc to. Nie lubił wspominać tego okresu.

-Byłam mała i wzrost świadczył dla mnie o wieku.Jak dla każdego dziecka-roześmiali się oboje,po czym zaczęli iść do domu. Na rozmowie zeszło im mnóstwo czasu i tematów,więc teraz nie za bardzo wiedzieli,o czym pogadać. W milczeniu doszli do swojego domu,gdzie każde udało się do własnego pokoju.

Gdy księżyce były wysoko na niebie,cały dwór już spał. Cała wioska była pogrążona we śnie. A mimo to,między budynkami przemykała sylwetka kogoś, kto nie był podłączony pod życie mieszkańców. Kogoś,kto tu nie pasował. Kogoś obcego.

*******

-Biegnij.

-Szybciej.

-Pośpiesz się!

-Nie zdążysz!

-Dorwie cię!

-Estea, błagam,szybciej!

Bose stopy na trawie,przemykające między drzewami ciało nastolatki i głos Helii w tle. Kobieta rozpaczliwymi wołaniami starała się pomóc dziewczynie, ale to nic nie dawało. Coś za nią było. Gdy się odwracała,nic jej nie ścigało.Przynajmniej nic nie widziała. Ale kiedy zwracała głowę przed siebie, zaczynała odczuwać czyiś oddech na skroni. Czuła zapach stęchłego mięsa. Słyszała za sobą czyjeś kroki.

Po kilkunastu minutach nieustannego sprintu zaczęła zwalniać. Opadała z sił,wszystko ją bolało,a jednak...

Nie mogę teraz zwolnić,muszę być szybsza!

Dodawała sobie sił. Mimo bólu,strachu,zmęczenia...musiała walczyć.Chciała walczyć.

-Estea, dasz radę,biegnij!-głos..znajomy. Słyszany kiedyś,wiele lat temu, próbujący się teraz wydostać zza mgły wspomnień. To było tak dawno...Ale pamiętała.Takich rzeczy się nie zapomina.

-Proszę,nie poddawaj się! Wierzę w ciebie!-nieznajomy głos,pełen nadziei w biegnącą po lesie. Nadziei, którą tracił z każdym następnym krokiem uciekinierki. Zaczynał wątpić. Dzewczyna także przestawała czuć się tak pewnie.

Szybciej,Szybciej,SZYBCIEJ!

Biegła,ale przestawała widzieć przez łzy napływające jej do oczu.

Nagle pod nogami nie wyczuła trawy,ziemi. Poczuła jak spada, w dół, w dół, w dół...coraz niżej. Jakby wpadła do nieskończonej dziury,gdzie na zawsze pozostanie sama, w pustce,wypełnioną powietrzem i zawodem,jaki sobie sprawiła. Miała uciec,nie umrzeć.Niespodziewanie uderzyła w taflę  wody,ale nie poczuła bólu,tak jakby dalej była w powietrzu, ale wiedziała że jest w wodzie. Choć nie była tego taka pewna. Tu wszystko było zgubne,każdy ruch prowadził do błędu. Każdy ruch był błędem.Wszystko zaczęło robić się czarniejsze.Była coraz głębiej,gdy usłyszała głosy, które mówiły tak wyraźnie,jakby były tuż obok. Już wiedziała,że to koniec. Tlenu jest coraz mniej,a tafla coraz dalej.

-Pobaw się! Zagraj z nami w grę!- ten straszny,psychopatyczny śmiech kobiety. Coś zacisnęło się na jej szyi,dusząc ją. Szarpiąc się, próbowała to zdjąć,bezskutecznie. Marnowała tylko energię,nie myślała logicznie. Strach opanował ją do reszty. Panika zawładnęła jej ciałem. Życie ulatywało z jej ciała, co sekundę zbliżając ją do ostatniego tchnienia.

-Jak hazard! Zamiast pieniędzy twoje życie. Wchodzisz?-Do kobiety dołączył  mężczyzna. Na nadgarstkach i kostkach dziewczyny zacisnęły się macki, ciągnąc ją każda w inną stronę, powodując nieopisany ból. Krew przestawała dochodzić do kończyn przytrzymywanych przez jej katów.

-Brak odpowiedzi..Nie lubisz nas?-maniaczka udała smutną. Nie była taka w rzeczywistości. Była idealną aktorką.

-Chyba nie przepada za tą grą..-chłopak także wydał się zawiedziony.Mimo wszystko,jego głos był zimny niczym lód. Nie wyrażał uczuć. Tak jakby ktoś mu je odebrał. Był pusty.

-W takim razie, postrzelajmy do celu!-wykrzyknął znany dziewczynie głos kobiety,którą widuje codziennie w koszmarach. Najgorszego koszmaru każdego stworzenia na Kuzukki.Łzy napłynęły jej do oczu. Już wiedziała,że dalszy opór nie ma sensu.

To się tak nie może skończyć.

-Uwierz mi, może-usłyszała jeszcze,nim strzała przebiła ją na wylot,sprawiając,że woda wokół jej ciała stała się czerwona od krwi. W ciemności zdołała zobaczyć szkarłat własnego życia,uciekającego przez ranę. Otwarła usta w niemym krzyku. Woda jakby tylko czekała na ten moment. Brutalnie wdarła się do jej płuc.

Ostatnim co słyszała był śmiech jej oprawców.Wtedy właśnie wydała swoje ostatnie tchnienie.

*******

Estea wrzasnęła podnosząc się gwałtownie z łóżka. Dyszała ciężko,jak po przebiegnięciu maratonu. Była też mocno spocona,krople potu mieniły się na jej czole. Serce dziewczyny zwariowało,biło jak szalone,próbując wrócić do starego,równego rytmu. Jeszcze chwilę cały świat wirował, po czym brązowowłosa schowała twarz w dłoniach,pozwalając łzom wydostać się spod powiek. Płakała dobre dziesięć minut. Przez okno wdzierały się smugi porannego słońca. Promienie wiły się na jej pościeli,jakby próbując dodać jej otuchy swoją obecnością.

-T-to był tylko...sen-powtarzała. Nie pamiętała,kiedy miała równie przerażający koszmar. Ten bił wszystkie rekordy. Nigdy nie bała się równie mocno. Jej klatka przez chwilę podnosiła się chaotycznie, jednak po kilku minutach, nabrała równego tępa. Dziewczyna westchnęła, odgarnęła przylepione do twarzy włosy i postanowiła się jeszcze na chwilę położyć. Chciała leżeć,odpocząć,ale nie spać,bo groziło to kolejnym koszmarem,na który nie była gotowa. Jednak gdy tylko ułożyła głowę na poduszce, usłyszała trzaśnięcie drzwiami prowadzącym na zewnątrz i szybkie kroki. Następnie wrzaski, kłótnie-chaos. Podniosła się zaciekawiona hałasem i skierowała swoje kroki do drzwi. Kiedy udało jej się wyjść, zobaczyła jak cała służba kotłuje się przy drzwiach. Stała chwilkę wpatrując się w ludzi rzucających się do wyjścia.

-Co się dzieje?-zapytała w końcu,jednak nikt jej nie usłyszał,ze względu na panujący w holu  maras.Możliwe też,że ją ignorowali- CO TU SIĘ DZIEJE?!-krzyknęła. Emocje wzięły już górę. Wszyscy wbili w nią wzrok,aż z tłumu nie wyszła około 50-letnia kobieta,pani Diana.

-Na głównym placu stało się coś strasznego-obwieściła. Wszyscy wrócili do przepychanki,natomiast Estea na szybko się ubrała i wybiegła za swoimi pracownikami. Na placu głównym znajdowało się mnóstwo ludzi. Dziewczyna próbowała się przepchać do przodu lub chociażby zobaczyć co takiego się wydarzyło,ale tłok tam panujący jej to uniemożliwiał.Podskakiwała,lecz i to nic nie dawało.

Nagle wszyscy się uspokoili. Po ziemi przemknął cień wielkiego jaszczura. Wtedy każdy wiedział.

Sprawą zainteresował się również mag światła.

Bestia przez chwilę krążyła w powietrzu,po czy wylądowała na środku placu. Ktoś zaczął przepychać się między ludźmi,aż do kobiety w białej sukni nie dołączył już znany Estei Ferleol.

Dziewczyna wykorzystała chwilę spokoju i przedostała się przed tłum. Podbiegła do Helii i dopiero teraz zrozumiała, co takiego się wydarzyło i aż cofnęła jej się wczorajsza kolacja. Przedwczorajsza też.

Na środku, wśród własnej krwi leżeli zmasakrowani ludzie. Wszyscy byli ułożeni w trzy kręgi.

Pierwsi mieli na szyjach odciski po linach,które odebrały im życie. Ich prawe ręce leżały odcięte w ich lewych dłoniach, a w centrum ich kręgu był wymazany krwią napis "Podawaj innym pomocną dłoń" i "Ta znajomość cię udusi"

Drudzy byli pozbawieni wnętrzności.Brzuch rozprute,żebra połamane a trzewia wyrwane. Twarze mieli zwęglone,strawione ogniem.Na środki ich kręgu zostało wypisane "Pamiętaj,że jesteś piękny w środku" oraz "Nie igraj z ogniem"

Trzeci nie posiadali gałek ocznych. Z pustych oczodołów toczyła się szkarłatna maź. Ich ciała wszędzie posiadały dziury. Największa znajdowała się na brzuchu. Swoje przerwane na dwa serce każdy trzymał w dłoniach. Usta mieli wykrzywione w uśmiechach- martwych,pustych. Wewnątrz koła utworzonego przez tych truposzy widniały krwiste słowa "Nie patrz na wady innych". Drugi napis był mocniej widoczny przez jaśniejszy odcień krwi,którą został wypisany. Mówił on " Obawiam się,że złamię ci serce".

Pomiędzy trzema kręgami, na spalonym gruncie były wyryte słowa "Nie grasz fair".

Estei na myśl od razu przyszedł upiorny sen,ale nie odważyła się wypowiedzieć cokolwiek. Była sparaliżowana obrzydzeniem jak i przerażeniem, spowodowanymi tym krwawym obrazem.

Ferleol z trudem powstrzymywał wymioty. Musiał się aż cofnąć.Helia płakała,a jej łzy lśniły złotem. Nie tylko ona tak przeżyła śmierć tych ludzi. członkowie ich rodzin pospiesznie udawali się do domu, by przeboleć stratę członka rodziny. Nikt nie odważył się podejść bliżej do truposzy. Każdego odrzucał ich wygląd. Na placu zapanowała cisza.

Przerwała ją w końcu Estea, kładąca Helii rękę na ramieniu,zmuszając maga by na nią spojrzał. Gdy to nastąpiło, wpatrywała się w nią przez chwilę surowym wzrokiem, po czym oświadczyła.

-Rozważyłam twoją ofertę-westchnęła- i przyjmuję ją.


Share:

10 listopada 2017

Moje OC: Filip Domin - Filip Domin

Moje OC pochodzi z gry CupHead, jest to postać wzorowana na głównym bohaterze.
To taki ja w świecie CupHead'a.
Nie wpływa zbytnio na fabułę gry.
Zachowanie:
Dusza towarzystwa, wesoły, lubi opowiadać żarty, ale nie tak często żeby nie zniechęcić kogoś do siebie, lubi się śmiać.
Ubiór:
Ma on na sobie brązowe buty, spodnie koloru jasnego szarego, płaszcz ciemno-niebieski. Pod płaszczem znajduje się czarny T-Shirt (z krótkimi rękawami jak na T-Shirt przystało). Charakterystyczne białe rękawice. Słomka jest biała z ciemno-niebieskimi ,,przerwami". Ma na sobie okulary w czarnej oprawce. Nos jest koloru ciemno niebieskiego. Brwi to mleko, tylko lewitujące (mój oryginalny pomysł). Co do ciemno-niebieskiego nie jest aż tak ciemny.
Wiek to tyle ile ja mam , czyli 13 lat.
Płeć oczywiście mężczyzna.
Myślę że się spodoba.


Share:

Moje OC - BLUE - Emerald

 Fandom: Pokemon
Status: Martwy

Wszelakie prace z tym bohaterem przepadły bezpowrotnie. Emerald był moim pierwszym OC, jest to trener pokemon z regionu Kanto, powstałym gdy zauważyłem ze kieszonkowe stworki nie są traktowane w najlepszy sposób a właściwie całkiem jak zabawki, może tu lekko przesadzam ale uważam ze te wieź miedzy trenerami a ich podopiecznymi były trefne wiec powołałem do życia trenera wówczas moim zdaniem doskonałego. Emerald po pierwsze nie ozywał prawie pokeboli, jedynie w przypadkach zagrożenia lub gdy pokemon sam tego chciał, wszystkim pokemonom, które przy nim zostawały nadawał imiona, czasem  niektóre pokemony po prostu z nim wędrowały przez jakiś czas, w walkach (do których dochodziło jedynie w ostateczności lub gdy pokemon chciał wziąć odział dla rozrywki) jego pokemony nie potrzebowały stałych polecę, działały instynktownie a on jedynie je nadzorował czasem dając komendę. Był miłym i grzecznym chłopakiem, spokojnym i rozważnym, który miał jedynie zakończyć bezsens niektórych sytuacji i wprowadzić ,,człowieczeństwo,, to świata tego anime. Podroż zaczął jako 12-latek z swoim Tedurisom Tedem (jedyny jakiego pamiętam) którego przygarnął po śmierci jego matki. Wyruszył w podroż dla samej podroży, w jej trakcie głownie badał świat pokemon, oczywiście doszło do kilku spotkań z Ashem, zazwyczaj po prostu był postacią wykazując się racjonalnym myśleniem czy rozwiązywał natychmiastowo problem odcinka-taa, nuda ale to był jego cel.
Po zakończeniu podroży założył ogród zoologiczny, gdzie zajmowało się pokemonami niemogącymi poradzić sobie na świecie, odtrąconymi lub zagrożonym.
Z czasem tworzyłem więcej postaci w tym samym świecie ciągnąc tym bieg historii i czas wiec w przeciwieństwie do poniektórych Emerald musiał odejść w spokojnym śnie.
Nie dając mu żadnych wad i ścieżkę pacyfisty stworzyłem nudziarza nienadającego się to TV, nadal jest jednak moim ulubionym OC z tego Universum, który dal początek wielu innym już znacznie ciekawszym bohaterom, niezmienny pozostał jedynie ich stosunek do pokemonów.
Share:

Moje OC - Kredens z poduszek - Charlotte " Charlie " White

Imię: Charlotte
Nazwisko: White
Fandom: Kuroshitsuji
Płeć: Kobieta
Status: Żywa

Opis postaci
Przeważnie nazywana przez innych " Charlie", jest mieszkanką biedniejszej części Londynu której nie opuściła do czasu morderstw człowieka podającego się za następcę Kuby Rozpruwacza. Podczas jednego z śledztw Ciela w tej sprawie spotkała go ratując przed zamachem na jego życie że strony mordercy, któremu nie było na rękę węszenie psa królowej. Ogólnie nie umieli się dogadać, że sobą, ale co się dziwić - Charlie często miała różne halucynacje, często mówiła dziwne i nie związane z sprawą rzeczy co kilka razy skutkowało tym, że rodzina potrafiła nawet prosić lokalnego księdza o egzorcyzmy nad córką. Sam Ciel nie traktował jej poważnie gdy ostrzegała go przed zagrożeniem, ale gdy ta zawsze była obecna na miejscu na które on dopiero dojechał, a także nie raz prawie ratowała mu skórę, ale no, Seba szybszy ( po za tym jednym razem gdy się poznali ). Po długim czasie zaczął sobie brać jej rady do serca, ale trzymał jednak dalej dystans chociaż już tak chłodny nie był jak wcześniej. Brał ją także ze sobą na miejsca zbrodni by zasięgnąć rady odnośnie zbrodni.
podczas przepychanki słownej jest wstanie użyć rękoczynów czy czegokolwiek pod ręką. Jednak dziewczyna ma serce, i podczas przesłuchań rodziny ofiary pociesza zapłakane żony, czy wychodzi z młodszymi dziećmi za pomieszczenie by nie słuchały o śmierci rodzica. Wie kiedy powinno się poddać, ale zawsze ma nadzieje, że się uda wszystko.

A z tym wszystkich wiąże się też ciekawa rzeczy, dziewczyna bowiem posiada "prorocze" sny, które jednak na pierwszy rzut oka są abstrakcyjne, lecz po dłuższej analizie można dowiedzieć się co może nastąpić w niedalekiej przyszłości, a także o się działo. Dzięki temu wiedziała kiedy i jak hrabia może zostać zaatakowany. Charlie właściwie to też ma dziwne odczucia smaku... Często gdy zostaje zaproszona na posiłek do posiadłości Phantomhive stwierdzi iż deser smakuje jak "Smutek i żal", a zaś gdy je coś na mieście określa to jako "Radość, okraszona zmartwieniami".

Osobowość Charlotte jest dosyć...  chłodna. Rzadko kiedy okazuje głębsze emocje czy ogólnie jakiekolwiek. Nie umie obchodzić się z ludźmi i często nieświadomie urazi kogoś, co jest odbierane u niej jako chamstwo czy brak kultury argumentowany jej warstwą społeczną co ona sama ignoruje. Nie przepada za kłótniami i stara się w nie nie wdawać, ale ona tez jest człowiekiem, puszczają jej nerwy i często

Z wyglądu to średniowysoka panna o chorobliwie bladej cerze, na której pod oczami widać wyraźnie cienie od niewyspania i zadarty, zaczerwieniony nos. Brązowe włosy zwykle były upięte w kucyk ( I dla ciekawostki takiej bezużytecznej dodam, że trudno określić kiedy są one umyte, chociaż jak już są, to normalnie święto). Oczy ma w odcieniu zgniłej zieleni. Nosi zazwyczaj ciemnoszarą bluzkę z krótkim rękawem z szerokim kołnierzem, a na nią brązową sukienkę. Raczej buty są jej obce. W alternatywnej wersji włosy dziewczyny są krótkie, a prawe oko zakrywa pod bandażami

Ciekawostki
- Ulubione zwierzęta Charlie to myszy.
- Jest mistrzynią gry w karty, ale w szachach już nie. Ciel stwierdzi, że ona to żaden przeciwnik.


Share:

Moje OC - Mei Sempai - Persefona Patologia

Persefona Patologia (potocznie Persa) - uwielbiana przez moje przyjaciółki wredna i wścibska dziewiętnastoletnia gangsterka która "sprząta" ludzi za pieniądze. Jest strasznie rozgarnięta, szczerze z zachowania trochę przypomina Zoe Hanji z SnK. Czarne włosy, błękitne oczy,biały T-Shirt, spodenki 3/4 i jej ukochane kaloszaki. Ma szarą cerę i można powiedzieć że wiecznie się rumieni w niektórych miejscach. Musi nosić rękawiczki gdyż raz poparzyła sobie ręce(delikatnie powiedziane) i są one prawie zbudowane tylko z kości i pojedynczych ścięgien (cii tu jest wszystko możliwe). Mieszka wraz z innymi moimi OC. Słucha Gorillaz i często też heavy rock'a. Gdy nikogo nie ma w domu zamawia chińskie żarcie i ogląda komedie romantyczne lub robi maraton z serii filmów "Obcy".

Share:

9 listopada 2017

Iloraz inteligencji tłumu... - czyli co dzisiaj w Biedronce

Już od dziecka przyswoiłam sobie głupią, acz mającą coś w sobie sentencje, którą wpisała się moja znajoma z podstawówki do pamiętnika:

„Jeżeli twoje życie przytłoczy myśl - żyć nie warto
Z łez ocieraj cudze oczy, choć twoich nie otarto.” 

To dlatego prawie zawsze się uśmiecham, to dlatego staram się z życzliwością i wyrozumiałością podchodzić do drugiego człowieka zawsze ochoczo podając mu pomocną dłoń kiedy tylko mogę. Może to naiwne, może to głupie, może nie powinnam, ale nie zmienię tego kim się stałam.
Choć po dzisiejszych wydarzeniach będzie mi już trudno spojrzeć na ludzi tak jak zawsze.

Nim przejdę do właściwej historii opowiem to, co wydarzyło się kilka lat temu. Szłam na zajęcia teologiczne - jak nieliczni wiedzą, moim pierwszym planem realizowania się jako belfer by nieść kaganek oświaty masom, było zostanie katechetką. W tym celu też udałam się na studia teologiczne - których w rezultacie nie skończyłam. Poza powodami rodzinnymi i trudną wtedy sytuacją materialną, która uniemożliwiła mi studiowanie spokojne i zmusiła do podjęcia walki o doczesność powodem mojej rezygnacji było to, że nie umiałam... nie umiałam głosić czegoś w co sama nie wierzę. Nie wierzę tak prawdziwie. Jestem sceptykiem. Wątpię. Moją naturą jest wątpić. 

W każdym razie szłam na zajęcia. Było upalne lato. Na przejściu pieszych spieszyłam się, by zdążyć póki jeszcze jest zielone światło. Wtem obok mnie, upadła starsza kobieta. Wycieńczona, zmęczona, schorowana. Spośród całego tłumu tylko ja i jakiś pan pobiegliśmy jej z pomocą. Tylko ja i ten pan zaprowadziliśmy ją do pobliskiej apteki, bo tam chłodniej, bo tam dostała kubek wody i mogła zaczekać na przyjechanie karetki, która ją zabrała.
Byłam w szoku, że tylko my, nikt więcej... ale gdyby ktoś inny do niej podbiegł pewnie zaświtałaby mi w głowie myśl „już jest dobrze, nie muszę nic robić, oni się nią zajmą”. Nie jestem alfą i omegą, nie jestem chodzącym wzorem cnót jaki trzeba naśladować. Jestem na tyle szczera, aby umieć przyznać to otwarcie.

-Wiesz co mi K. mówił? - powiedziała pewnego wieczora Samael
-Co?
-Jak jechał w autobusie, gość który obok niego siedział umarł. Nagle. Chyba zawał.
-Rany...
-Wiesz co zrobili inni pasażerowie?
-Co?
-Kamerowali trupa, zamiast dzwonić na pogotowie.

Wspomnieć należy też o historii jaka miała miejsce w Kielcach spory kawał temu, ale dość niedaleki, aby utkwił w mojej głowie. Kierowca autobusu zasłabł i uderzył w słup. Pasażerowie zamiast się nim zająć - wyszli z pojazdu. Biedak umarł. Przeżyłby, gdyby ktokolwiek pomyślał o zadzwonieniu na pogotowie.

Tym wstępem przejdę do właściwej części historii...

Dzisiejszy dzień zapowiadał się... normalnie. Znaczy się, spodziewałam się złych klientów, problemów, awantur o Świeżaki i pretensji o ceny. Bo to jest codziennie. To stało się moją normalnością. Nie zwracam już na to uwagi.
Ostatnio coraz częściej spotykam się z miłymi komentarzami.
-Pani jest najfajniejsza z tego sklepu.
-O to ta fajna pani. Dzień dobry.
-Pani zawsze taka uśmiechnięta i miła.
-Dawno nie spotkałam się z tak miłą obsługą.
I tego typu komplementy. Miło jest to słyszeć. Miło, kiedy kolejka wstawia się za tobą, kiedy przychodzi zły klient rzucać się, że chleb jest o 10gr droższy. Miło jest, kiedy klienci są wyrozumiali dla Twoich pomyłek i błędów.
-Ona ciągle się myli - bąknął dzisiaj jeden pan komentując to, że nowa koleżanka na kasie obok coś pomieszała, coś źle wybiła i klientka zaczęła się sapać. Zerknęłam na zestresowaną A. i westchnęłam.
-To nie jest nic łatwego - zaczęłam kasując jego produkty - Ja na początku też się bardzo myliłam. Błąd goni błąd. Do dzisiaj się mylę. To źle kliknę, to źle nabiję. To się zdarza. Proszę znaleźć w sobie zrozumienie - nic nie powiedział, ale wyraźnie zrobiło mu się głupio.
-A wie pani jaki największy błąd pani zrobiła? - rzucił inny klient stojący za nim. Sympatyczny i uśmiechnięty pan w średnim wieku, który przychodzi prawie codziennie.
-Jaki? - popatrzyłam na niego nie kryjąc strachu w oczach. Źle mu coś kiedyś naliczyłam? Raz walnęłam babce 453 bułki zamiast jedną o kodzie 453.
-W ogóle pani tutaj zaczęła pracować! - i się szczerzy. Uhhh.
-Ja nie narzekam.
-Nie narzeka pani?
-Nie. Nie narzekam. Zaplecze socjalne Biedronki jest naprawdę dobre w porównaniu z innymi sklepami. Kasjerzy z konkurencji często do nas uciekają.
-A no chyba, że tak.

Gdzieś koło godziny 9:00 przybyła do sklepu zła klientka. Jak się domyślacie, poszło o Świeżaki. Wspominałam na Discordzie, że jedna z dziewczyn jakie kasuję, opowiedziała mi, że jej nauczycielka od niemieckiego daje 5 każdemu kto przyniesie jej naklejki. Mówiłam, że jak przez dwie godziny mieliśmy niezależne od nas zawieszenie systemu wydawania naklejek i miśków mieliśmy trzy wściekłe maciory i pięć ryczących bachorów. Wspominałam też, o babie, która stała 45min w Biedrze ze swoim dzieciakiem dosłownie żebrząc o naklejki! Nie tylko mnie, czy inne kasjerki, ale także klientów. Bo jej Stasiowi czy jak mu tam było brakowało trzech do dużego misia, a ona obiecała, a ta „zła” pani - czytaj ja - nie wydała tych trzech naklejek (bo nie mogłam). Po 45 min żebrania udało się jej dopiąć swego i gówniak z którym przyszła - dostał to co chciał. Ale... czego ona go uczy? Żebrania? Głupoty? Cebulactwa? Sama już nie wiem.
Odeszłam od właściwej historii. Dzisiaj było co innego.
-Gdzie macie atlasy!
-Um... te do naklejek?
-Tak te!
-Są przy Świeżakach.
-Nie o te, o inne!
-Um... słucham?
-Mają być nowe do naklejania naklejek!
-Um, ale za dziesięć dni przestajemy wydawać naklejki, to nie ma sensu...
-W internecie przeczytałam...! - Oho. - ...że mają być nowe albumy do naklejania.
-Um, nic nie wiem na ten temat.
-Czyli nic takiego nie macie?
-No... nie?
-A co macie?
-No są książeczki, za pięć złotych.
-Nie o to mi chodzi. O nowe albumy!
-Nie ma żadnych nowych albumów, proszę pani.
-A te książeczki to gdzie są?
-Um... przy Świeżakach.
-A to mi się nie chce wchodzić - i wyszła... Tsiaaaa

To co teraz opiszę, będzie ... smutne. Kolejne historie nie dotyczą miśków, ale tego czego dotyczy początek wpisu. Inteligencja tłumu. Ludzka znieczulica. Głupota.
Kasowałam jakieś babcie, za nimi, kolejnym był pan z pół litrem wódki, a po nim dwie starsze babcie. Już kasując te wcześniejsze, zauważyłam, że gość jakoś się trzęsie.
„Pewnie mu zimno” pomyślałam i zignorowałam. Ledwo skończyłam paragon, a usłyszałam przeciągły jęk bólu, i widzę jak gość leci na ziemię.
Padaczka.
Trzęsie się cały. Analiza sytuacji. W mojej głowie zaszło to szybko, tak szybko, że ... sama jestem pod wrażeniem. W pierwszym odruchu chciałam wyjść i do niego podbiec. Nigdy nie pomagałam w takiej sytuacji, ale pamiętam ze szkoleń jakie miałam w liceum, co trzeba robić. Na bok, głowa do tyłu i coś w usta, aby nie zadławił się językiem albo go nie przegryzł. Jednak...
-A paragon dostanę? - rzuciła staruszka zupełnie ignorując fakt, że mężczyzna obok niej ma atak padaczki. Automatycznie chwyciłam za paragon i krzyknęłam
-Jacku! - Jacek to jeden z ochroniarzy. Bardzo sympatyczny pan. Szybko podbiegł do mężczyzny i położył go tak jak trzeba. Aby jednak do niego dojść, musiał przecisnąć się przez wcześniejsze babcie z wózeczkami, bo oczywiście, one zamiast pomóc czy po prostu się odsunąć, wolały stać się i patrzeć. Całe szczęście była jakaś szczotka do kibla, z której zrezygnowała jakaś baba więc dałam tę szczotkę i rączką Jacek powstrzymał język mężczyzny układając go na boku i wyginając mu głowę do tyłu, podtrzymując ją, aby nie poobijał się za bardzo.
-Może powinienem przedzwonić po pogotowie? - zarzucił jeden z mężczyzn stojący w kolejce przy drugiej kasie. Wyciągnął nawet telefon, wahał się. Bał się? Czego? Konsekwencji? Nie wiem. Ostatecznie wahał się dobrych kilka sekund. Wtedy przybiegła kierowniczka prawie że z telefonem przy uchu, schował swój z wyraźną ulgą. W głowie słyszałam myśli zebranych. Ta ulga na ich twarzach.
„Oni się tym zajmą. Jest w dobrych rękach”
Problem polega na tym, że my też jesteśmy ludźmi jak wszyscy. Ja przeszkolona jedynie teoretycznie, bez możliwości podbiegnięcia do mężczyzny. Bo oczywiście, dwie babcie które stały w kolejce za nim nie ruszyły się z miejsca.
-To ja mu pieniądze wsadzę do kieszeni spodni - powiedziała jedna z uśmiechem. Dlaczego się uśmiechała? Dlaczego czerpała dziwną ... radość z tego wydarzenia? Dlaczego chichotała pod nosem? Patrzyłam jak bierze pieniądze które ten mężczyzna położył na ladzie i wpycha mu do kieszeni w spodniach, kiedy ten wił się w konwulsjach na ziemi. W oczach jego skóra robiła się sina, leciała mu ślina z ust, oczy wychodziły do tyłu. Słyszałam w tle, jak kierowniczka mówi co się dzieje i podaje adres naszej Biedronki. Chciałam jakoś pomóc, ale wtedy...
-A te jogurty to jeszcze w promocji? - rzuciła ta sama kobieta machając mi przed oczami wspomnianym produktem. Popatrzyłam na nią w szoku. Kobieto - krzyczałam na nią w głowie - przed tobą kurwa gość może zaraz umrzeć, a ty stara suko pytasz się mnie, czy zapłacisz za jebany jogurt ze spermy mamuta o pińć groszy mniej?! Popatrzyłam na kierowniczkę, która wisiała na telefonie oczekując na karetkę pogotowia. Pierwsza faza ataku padaczki ustawała, zaczął się uspokajać. Kierowniczka równie zszokowana co ja zaistniałą sytuacją rzuciła bezradnie...
-No obsłuż panią... - więc obsłużyłam. Nie, promocji nie było.
-A to ja nie chcę. - Zostawiła jebane jogurty i poszła sobie na około. Ludzie z mojej kolejki stali. Musiałam ich odgonić. Nie obsłużę ich przecież, skoro dosłownie między kasami mamy epileptyka. Widziałam na ich twarzach złość... no jakże śmiałam, zamknąć kasę! Na dobrą sprawę, gdyby mogli, to by po człowieku przeszli. Podeptali go, bo przecież ich zakupy są ważniejsze. Albo co gorsza, zaczęli mieć do mnie pretensje, że nie uprzątnę jego zwłok.
Druga babcia jednak nie była ustępliwa. Przecież była przy mnie. Nie będzie stała drugi raz w kasie. Biedna A. musiała obsługiwać dalej. Jej kolejka patrzyła na całe wydarzenie jak na jakieś kurwa przedstawienie w cyrku. O, ale fajnie, gość ma padaczkę. Heheszki i śmieszki. Kurwa nie.
Skasowałam ją, nabiłam, poszła sobie. Gość w tym czasie zaczął się szamotać. Nie będąc w pełni świadomym tego co się stało, próbował wstać. Jacek go trzymał mocno. Nie pozwalał.
-Ta kasa wolna? - rzuciła jakaś blondi jakby zupełnie zignorowała mężczyznę leżącego na ziemi. Widziała tylko kasjera za kasą i brak kolejki. Wskazałam na sytuację. Blondi była zła.
-Jest coś w czym mogę pomóc?
-Idź... idź.. nie wiem - rzuciła kierowniczka - Rozkładaj towar. Zawołaj An. aby weszła na kasę i cię zastąpiła - wyszłam. W sumie to logiczne. Klienci nie będą widzieć mojej paskudnie oczojebno zielonej koszulki przy kasie i nie będą się sapać. Pogotowie w drodze. Towar rozkładałam piętnaście minut. Właściwie to próbowałam rozkładać. Ręce mi się drżały i dopiero wtedy zaczęło dochodzić od mnie to co się stało. Padaczka alkoholowa.
Mam wstręt do alkoholików. Taki fizyczny wstręt. Wstręt budzą u mnie ućpane osoby i pijane. Wstręt czuję do siebie, kiedy muszę sprzedawać alkoholikowi wódkę i piwo. A wierzcie mi, po tej stronie naprawdę widać kto jest alkoholikiem.
Gość przeżył. Wyszło, że drugi raz miał atak. Wróciłam na kasę... Założyłam na twarz uśmiech. Obsługiwałam dalej, choć w głębi serca ... czułam gniew i obrzydzenie. Gniew na ludzi. Obrzydzenie na tego typa. Nie czuję wobec niego żalu czy współczucia. Czuję obrzydzenie, że doprowadził się do takiego stanu. Czuję gniew na jebaną babę od jogurtów. Jak wielkim osłem trzeba być, jak bardzo nie liczyć się z drugim człowiekiem, aby .... ech... wiecie co mam na myśli.

Skoro w aptekach, mogą odmówić sprzedaży środków antykoncepcyjnych ze względu na swoje przekonania religijne, uważam, że kasjerzy powinni mieć.... jakieś pole działania w kwestii walki z tym strasznym uzależnieniem. No nie wiem, możliwość doniesienia gdzieś, aby zajęli się taką sprawą.


-Kojarzysz tego co zawsze przychodzi rano po wódkę? - mówiła A kiedy przed otwarciem sklepu logowałyśmy się na kasy. Wiedziałam o kim mówi. Zawsze rano przychodzi taki gość, widać, że nie dość pijany, aby na ten paragraf się powołać. - To shizofrenik na lekach. Znam jego mamę. Nie powinien pić, a pije. Krysia już sobie z nim rady nie daje - aż mnie skręca na myśl, że jutro kiedy otworzymy sklep, będzie to mój pierwszy klient i jak zawsze kupi Parkową i czteropak V.I.Pa

Ten dzień przyniósł jeszcze jedno rozczarowanie na temat ludzi. Zeszłam z kasy i miałam rozkładać towar. Podszedł do mnie gość.
-A ta szynka wieprzowa to w jakiej cenie? - pyta się mnie stojąc przed lodówką z mięsem, gdzie jak wół widać cenę jebanej szynki wieprzowej.
-Um... - pokazuję na cenówkę
-A bo w gazetce pisze...
-Jest napisane - bąknęłam. Ja wiem, że ogólnie forma „pisze” została uznana za poprawną, bo język ewoluuje dostosowując się do tych co go używają. Lecz mnie nadal wkurwia, jak ludzie mówią „pisze” dlatego przyłapałam się na tym, że mam w zwyczaju grzecznie poprawiać rozmówców.
-W gazetce pisze... - odporny na edukację matoł - ... że jest tańsza
-Koleżanki mogły nie zdążyć zmienić ceny. Jeżeli jest tak napisane w gazetce i jest to promocja aktualna, to na kasie powinna wybić się właściwa cena. Trzeba będzie po prostu zapytać się kasjera.
-A to dziękuję, dzięki pani wiem więcej - .... że co kurwa?
-Um, nie ma sprawy?
-A wie pani co powiedziałem takiej jednej Niemce? - ... człowieku, ja tu mam towar do rozłożenia! Darło się moje wnętrze. Jednak odpowiedziałam z udawanym zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy.
-No co pan powiedział?
-Że jest jebaną niemiecką szmatą i kradnie nasze dzieci! - .... eeeeee
-Um, nie widzę związku między szynką wieprzową a niewinną kobietą na której wyładował pan swoją złość.
-Co pani gada? Niemcy są winni! Kradną nasze dzieci!
-Ale to niewinna kobieta. Jeżeli nawet, to ona nie miała z tym nic wspólnego.
-Miała! Bo wszyscy Niemcy są źli! - Super, w 1/4 jestem zła. Ale faza.
-A...ha....
-No i ona nie wiedziała co powiedzieć, tak jej dogadałem, bo kradną nasze dzieci!
-Um, ja dzieci nie mam więc mnie to i tak nie dotyczy
-Ale to są nasze dzieci!
-Um...
-Nasze polskie dzieci!
-Um.... To.... dobrze? - Zaczęłam odchodzić bojąc się dokąd zmierza ta rozmowa. Słyszałam tylko jak w oddali gość darł się za mną, że Niemcy są źli. Uhhh.

Na chwilę przed tym jak zeszłam ze zmiany zaczepiła mnie jeszcze jedna kobieta.
-Ile kosztuje to mięso mielone?
-Um, tak jak jest napisane - znowu pokazuję cenówkę, którą babsko ma dosłownie przed sobą - 6.99zł
-Ale tu pisze...
-Jest napisane
-...że 4.99
-Um, to cena innego mięsa mielonego.
-A czym ono się różni?
-To za 6.99 jak widzi pani na obrazku - kurwa, co to zabawa w znajdź różnice? - to ma 500g, zaś to za 4.99 jest promocyjne, ale ma w opakowaniu 400g.
-To ja chcę to tańsze.
-Ale go nie ma, jak widać.
-Ale ja je chcę.
-Um... cóż...
-Macie je jeszcze?
-No nie? Skoro nie ma go w lodówce, to znaczy, że zostało już sprzedane.
-Czyli go nie macie? Nawet na zapleczu?
-Nie....
-A kiedy dostawa?
-Jutro rano.
-A możecie jedno dla mnie przechować
-Uhhh nie....
-Ale ja chcę je kupić.
-Przykro mi, nie mogę pani pomóc.
-Ale ja...
-Irenka, już? - krzyknęła kierowniczka II zmiany
-Już! Już! - niemalże w podskokach do niej podbiegłam by w końcu odhaczyć się i wrócić do cywila.

Po całym tym dniu, przepełniona głębokim niedowierzaniem w znieczulicę ludzką, siedząc na kanapie, paląc papierosa i pijąc pepsi przychodzi mi na myśl pytanie Einsteina:
 

Czy inni oszaleli, czy to ja wariuję?
Share:

POPULARNE ILUZJE