Notka od autora: Jest to opowieść sans x reader. Wcielasz się w osiemnastoletnią, przy-gotującą się do matury licealistkę plastyka. Mimo swojej z zewnątrz ciepłej i kochanej osobowości, tak na prawdę jesteś osobą z niską samooceną oraz mocno niestabilną psychicznie . Zawsze przyklejasz sobie łatki silnej, niezależnej i bardzo zdystansowanej do samej siebie, śmiejesz się z każdej obelgi gdzie bardzo, bardzo głęboko wszystko przeżywasz. Ubierasz się tylko i wyłącznie na czarno i nosisz sporo kolczyków. Czyli w skrócie babcie na ulicy często odmawiają zdrowaśki jak cię widzą. Jesteś bardzo sceptyczna więc nie małe było twoje zdziwienie gdy na ulicę twojego miasta zawitały potwory. Jednak żyłaś sobie dalej mając to w sumie gdzieś, jak większość rzeczy otaczających cię. Jednak co się stanie gdy w środku nocy zawita do ciebie mały, pokiereszowany i nieprzytomny szkielecik? Który za wszelką cenę będzie próbował zmienić twój pogląd na świat?
Autor: strzzalka12
Kończyliście rozładowywać pudła do mieszkania twojego wybawiciela.
-Sans... jesteś pewien? -Spytałaś się kładąc gitarę pod ścianą wolnego pokoju, który udostępnił ci szkielet.
-Ale że co?
-No ... żebym ci tak zawracała dupę...
-Oj przestań i tak jestem samotny, odkąd Papyrus wyjechał z Mettatonem.
-Papyrus wyjechał?!
-To jeszcze nic oficjalnego, znasz go?
-Nie osobiście.
-Kolejna część ciebie? Ile razy zdarzyło ci się nabyć jego seksowny plakat?
-… 2 razy...
-Wiedziałem.
-Pff. - Zrobiłaś obrażoną minę. -Ale to ty jesteś moim ulubieńcem.
-Czyli to ja mam najbardziej przerąbane?
-Rozum to sobie jak chcesz. -Poczułaś się troszeczkę urażona, jednak jak to zwykle ty, zachowałaś maskę uśmiechu. Wiedziałaś, że szkielet nie miał niczego złego na myśli.
-Sorki.
-Ale za co? - Zdziwiłaś się, byłaś pewna, że nie dałaś nic po sobie poznać.
-Znaczy się, tak serio to ty też jesteś moim ulubieńcem, jeśli chodzi o ludzi... Więc ty masz podobnie przerąbane, żebyś nie czuła się samotna z tą decyzją czy coś.
Drgnęłaś lekko, dawno nikt nie był dla ciebie taki miły.
-Ojeej. -Za słodziłaś się.
-Ojej?
-Tak, ojej. To było słodziutkie.
Sans zarumienił się lekko. -N ... nie przesadzaj.
-Aaaw, rumienisz się!
-Wcale nie!
-Wcale tak. -Zbliżyłaś się do potwora dotykając koniuszkiem palca jego niebieskiego policzka.
-O tutaj, to chyba szkieleci rumieniec.
Sans wypuścił powietrze o objął lekko dłonią twój nadgarstek.
-Uważaj dziecino, bo niedługo zacznę myśleć, że mnie podrywasz. - Stwierdził zachrypniętym głosem, uśmiechając się seksownie. Coś ścisnęło cię w żołądku, jednak nie z tego powodu z jakiego myślałaś. Patrzyłaś się zarumieniona na widocznie zadowolonego twoją reakcją szkieleta. Staliście chwilę w niezręcznej pozie, gdy przerwał wam dzwonek twojego telefonu. Wybiegłaś, jak torpeda oddychając z ulgą. Gdy byłaś już przy stole, na którym leżał twój telefon, potknęłaś się o zawinięty róg dywanu i runęłaś jak długa tuż przed stołem. Próbując jeszcze odebrać kończące się połączenie, zerwałaś się do góry uderzając głową o kant stołu. Wylądowałaś twarzą na podłogę, rozmasowując obolałą głowę. Szkielet usłyszał hałas i błyskawicznie znalazł się obok ciebie. Schylił się nad tobą, podnosząc cię delikatnie.
-Hej... dziecino? Wszystko dobrze?
Poczułaś się dziwnie, słysząc w jego głosie wyraźną troskę. Jak by się o ciebie martwił? Mimo że znacie się tak krótko.
-Zraniłaś się gdzieś? Gdzieś cię boli?
-N ... nie ... jest ok...
Potwór wzdychną i podniósł cię gwałtownie jak księżniczkę. Pisnęłaś nie spodziewając się tego. Oplotłaś ciasno ręce na karku Sansa.
-No tak, zapomniałem, że od ciebie nic się nie dowiem.
-Co, co, co ... co ty?! -Znów się zarumieniłaś.
-Idę sprawdzić czy nic ci nie jest.
-Ale serio, jest ok...
-Dobra, dobra.
Szkielet położył cię delikatnie na kanapę w salonie. Nagle przyszedł ci do głowy bardzo nikczemny pomysł, uśmiechnęłaś się szyderczo. Już miałaś go zrealizować, brałaś już wdech by coś powiedzieć. Ale Sans chwycił cię lekko po bokach głowy, odgarną ci włosy na czubku głowy i oglądał miejsce, gdzie przywaliłaś w stół.
-Chyba będziesz miała guza...
Stwierdziłaś, że podejmiesz kolejną próbę zrealizowania swojego szyderczego planu.
-Saaans...
-Hm...? -Potwór nadal był zajęty oglądaniem twojej głowy.
-A może... -Zaczepiłaś palcem o dekolt bluzki. - Sprawdzisz czy tam też się nie zraniłam? -Powiedziałaś to najbardziej niewinnym głosem jakim tylko umiałaś. Wzrok Sansa mimowolnie powędrował na twój dekolt. Po chwili jego głowa przypominała niebieską, świecącą bombkę na choinkę. Szkielet odskoczył od ciebie jak oparzony dotykając lekko kolanem twojej nogi. Skrzywiłaś się z bólu wydając z siebie niezidentyfikowany dźwięk. Potwór znowu szybko znalazł się przy tobie.
-Wiedziałem, że coś ci jest!
-Oj, weź nie przesadzaj. To nic takiego.
-Dziecino... -Twarz twoją i Sansa dzieliły jakieś dwa centymetry. -Ogólnie jestem dość zabawnym gościem, ale teraz mówię poważnie. Przestań wszystkim po kolei wmawiać, że jest dobrze jak widać, że tak nie jest. -Zastygłaś w bezruchu, gapiąc się jak debil na świecące źrenice Sansa. Zaczęło zbierać ci się na płacz, tak dawno nikt ci czegoś takiego nie powiedział, tak dawno nikomu tak na tobie nie zależało. Poczułaś, że dłużej nie wytrzymasz i w końcu dałaś za wygraną i ciepłe krople zaczęły ściekać ci po policzkach. Nie mogłaś uwierzyć, że płaczesz, pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna pokazałaś przed kimś swoją prawdziwą twarz... przestraszoną, bezbronną i wrażliwą... tą twarz, której tak bardzo nienawidziłaś. Szkielet był strasznie zaskoczony, nie wiedział co zrobić. Chciałaś się odezwać, że to nie jego wina, że jesteś szczęśliwa, że kogoś w końcu obchodzisz. Ale nie mogłaś nic powiedzieć, tylko nadal topiłaś wzrok w białych, świecących punkcikach. Po chwili odzyskałaś świadomość, otarłaś łzy i pacnęłaś lekko potwora otwartymi dłońmi w policzki po dwóch stronach. Znowu założyłaś maskę i zaczęłaś się śmiać.
-Zrobię z ciebie Sansnapkę. - Miałaś nadzieję, że ten żart sprawi, że nie będzie kontynuował tematu. Jednak na twarz potwora wróciła poważna mina, zabrał twoje ręce ze swoich policzków i ścisną je lekko w obu dłoniach.
-Dziecino ja... przestań... nie musisz tego robić... powiedz mi, czemu się tak katujesz?
-Katuję?
-Czemu aż tak bardzo wymuszasz śmiech jak wcale nie masz na niego ochoty.
-Daj spokój, jest dobrze. -Walczyłaś choć wiedziałaś, że nie odpuści.
-Przestań... nie musisz...
-Sans, ale o co... -Przerwałaś, gdy przytulił cię czule głaskając cię po głowie uważając na uprzednio nabity guz.
-Wypłacz się, zobaczysz, że od razu zrobi ci się lepiej. Nie musisz mi mówić co się stało, bo wiem, że nie znamy się na tyle długo żebyś mogła mi zaufać. Ale zrozum, że mimo tego zależy mi na tobie i nie chce patrzeć, jak cierpisz i jesteś ze wszystkim sama.
Zaczęłaś drżeć, ogarnęło cię dziwne uczucie. Nigdy go nie czułaś, to było takie przyjemne ciepło rozchodzące się po całym twoim ciele. Ścisnęłaś potwora mocniej i pierwszy raz od wielu, wielu lat po prostu płakałaś. Twoje łzy wsiąkały w jego miękkie futro kaptura, do którego kurczowo przyciskałaś twarz. Szkielet nadal głaskał cię czule sprawiając, że czułaś, jak cię wspiera.
-Jestem tu dziecino... zobaczysz będzie dobrze. Pomogę ci, nigdy cię nie zostawię.
-Skąd ta pewność? -Zdołałaś wydukać.
-Wiesz ty... -Przerwał. -Po prostu to wiem.
Siedzieliście dłuższą chwilę w ciszy. Odezwałaś się po jakiś dwóch minutach.
-Wiesz... jak dalej będziemy tak siedzieć to będziesz miał całą mokrą kurtkę.
-Mam to gdzieś.
Po chwili chciałaś się poprawić co znowu przypomniało ci o bolącej nodze. Syknęłaś cicho zaciskając palce na materiale bluzy. Szkielet powoli cię puścił i zniżył się by spojrzeć na twoją nogę.
-Mogę? -Zatrzymał rękę przy twojej stopie. Już brałaś wdech, lecz Sans cię wyprzedził. -I jak powiesz, że to nic takiego to wyrzucę ci gitarę przez okno. -Tym cię zamkną, przytaknęłaś tylko.
Zaczął zdejmować ci skarpetę, troszkę przy tym drżał. Zastanawiałaś się dla czego, ale stwierdziłaś, że nie będziesz pytać. Gdy zdjął ją całkowicie, podwiną nogawkę spodni. Na jego twarz wszedł grymas bólu.
-Masz skręconą kostkę i to dość poważnie. Jak to możliwe, że ty nie zwijasz się z bólu?
-Przyzwyczaiłam się. -Sans spiorunował cię wzrokiem, dopiero po chwili zorientowałaś się co powiedziałaś. -Wiesz, bo jaa... bardzo dużo razy miałam skręcone kostki. Gapa ze mnie. -Podrapałaś się nerwowo po karku. Widać było, że ci nie uwierzył.
-Pogadamy o tym później. -Odetchnęłaś z ulgą, że na razie odpuścił. Podniósł delikatnie twoją zranioną kończynę oglądając ją jeszcze ze wszystkich stron. - Poczekaj chwilkę, pójdę po apteczkę... i cukierki. Wolisz truskawkowy czy czekoladowy?
-Co? Nie no wiesz lubię słodycze, ale w ten sposób nie osłodzisz mi teraz życia.
Szkielet zamrugał parę razy i parskną śmiechem. - Może i nie, ale na pewno sprawi, że noga przestanie cię nacukrzać.
-Co? Jak to? Wasze jedzenie może leczyć też ludzi? -Zapytałaś chichrając się lekko.
-A no. Nie zagoi twoich ran z taką samą mocą co nas, ale na pewno sprawi, że przestanie tak boleć i przyśpieszy gojenie.
-Łaaaaa. -Twoje oczy zamigotały z podekscytowania.
-To nic niezwykłego. -Sans wstał i skierował się w stronę kuchni, by zaraz znaleźć się przy tobie wraz z apteczką i potworzymi słodyczami. -To tylko magia. Wy ludzie, jesteście o wiele bardziej skomplikowani.
-No chyba cię cycki pieką! Magia jest zajebiście ciekawa! -Wykrzyczałaś z entuzjazmem zbyt mocno zrywając się do przodu. Stęknęłaś z bólu czując przeszywający ból w kostce. -Ach kurwa! -Nie mogłaś powstrzymać krzyknięcia.
-Hej, dziecino spokojnie. Nie miotaj się tak bo tylko pogorszysz sprawę.
-Spoko to nnn... -Przerwałaś widząc morderczy wzrok potwora. -nnnawet troszkę boli, proszę zaopiekuj się tą małą niezdarną, bezbronną dziewczynką. -Zrobiłaś gramatyczną pozę.
-Się robi. -Zaśmiał się. -Ale najpierw, który smak wolisz? - Sans wyciągną przed ciebie obydwa cukierki.
-Kurczę, czuję się jak w Matrixie.
-Będę twym Morfeuszem.
-Toż to zaszczyt. - Położyłaś rękę na sercu w udawanym wzruszeniu. -Poproszę czekoladową. - Odebrałaś od potwora jednego z cukierków. Włożyłaś go do buzi, podczas gdy Sans smarował specjalną maścią twoją kostkę. Po ciele przeszły cię przyjemne dreszcze zatrzymujące się przy miejscu skręcenia by zaraz odpędzić trochę ból. Odetchnęłaś z ulgą, nadal czułaś dyskomfort jednak było do wytrzymania.
-Lepiej? -Zapytał się potwór, kończąc zakładanie ci bandaża elastycznego.
-Tak, o wiele. -Uśmiechnęłaś się czule. -Dziękuję ci Sans... za wszystko.
Szkielet patrzył się na ciebie chwilę, na jego twarz wyszedł mały niebieski rumieniec. -N ... nie ma sprawy. -Patrzyliście się na siebie chwilę. -Wiesz... -Zaczął chcąc przerwać niezręczną ciszę. -Powinnaś teraz oszczędzać tę kostkę. Lepiej żebyś przez jakiś czas siedziała na dupie i nigdzie nie chodziła.
-Ale ja mam pojutrze szkołę. Oraz w maju maturę
-Nic się nie stanie jak jeden tydzień przepuścisz, poza tym, przemęczanie takiego urazu nigdy nie kończy się niczym dobrym.
-Noo... nie wiem...
-Mam takie motto. Jeśli masz możliwość, żeby czegoś nie zrobić to po prostu tego nie rób.
-To tak bardzo w twoim stylu. -Zachichotałaś. -Ja też mam swoje motto.
-Jakie?
-Spanie jest na prawdę niesamowite, to w sumie taki codzienny, kilkugodzinny trial śmierci.
-Cudowne. - Zaśmiał się szkielet
-Ja wiem.
-To co? Robimy sobie tydzień wolnego?
-My?
-Owszem, nareszcie mam pretekst, żeby wziąć urlop.
-Ty głupia, leniwa kupo kości. Pewnie to zaplanowałeś. -Zaczęłaś się droczyć.
-Och przysięgam pani, że to tylko przez pani koordynację ruchową godną kulawego leniwca z wodogłowiem i stwierdzonym autyzmem.
-Pff... a gdzie jaśnie pan pracuje, że jaśnie pan się tak męczy?
-Pilnuje monitoringu na parkingu. To że muszę się ciągle patrzeć jest taaakie męczące.
-Ale... tylko siedzisz i pilnujesz?
-No tak... a co? Jeszcze w razie czego miałbym interweniować jak by coś się działo? Pff... zbyt męczące. Zawiadamiam wtedy ochronę.
-Rzeczywiście... takie męczące... -Zaśmiałaś się. -Dobrze, zróbmy sobie tydzień wolnego.
-Tak. - Powiedział potwór, bardziej do siebie zaciskając jedną rękę w pięść.
-Tylko musiałabym dokończyć się pakować.
-Siedź, dokończę za ciebie.
-Aaaw, dziękuję mój murzynku.
-Ależ nie ma za co. -Zaśmiał się szkielet. -Co mam zrobić?
-Pakuj mi ubranie oddzielnie do każdej z przegródek.
-Ok.
-I podaj mi gitarę, umilę ci tę jakże męczącą pracę.
-Och, jakaś ty dobra.
-Pff, dobroć to moje drugie imię.
-Proszę moja pani. -Uśmiechną się Sans podając ci instrument.
-Ależ dziękuję.
Resztę wieczoru spędziliście śpiewając chryzantemy złociste, podczas gdy szkielet rozpakowywał twoje rzeczy.
-Sans... jesteś pewien? -Spytałaś się kładąc gitarę pod ścianą wolnego pokoju, który udostępnił ci szkielet.
-Ale że co?
-No ... żebym ci tak zawracała dupę...
-Oj przestań i tak jestem samotny, odkąd Papyrus wyjechał z Mettatonem.
-Papyrus wyjechał?!
-To jeszcze nic oficjalnego, znasz go?
-Nie osobiście.
-Kolejna część ciebie? Ile razy zdarzyło ci się nabyć jego seksowny plakat?
-… 2 razy...
-Wiedziałem.
-Pff. - Zrobiłaś obrażoną minę. -Ale to ty jesteś moim ulubieńcem.
-Czyli to ja mam najbardziej przerąbane?
-Rozum to sobie jak chcesz. -Poczułaś się troszeczkę urażona, jednak jak to zwykle ty, zachowałaś maskę uśmiechu. Wiedziałaś, że szkielet nie miał niczego złego na myśli.
-Sorki.
-Ale za co? - Zdziwiłaś się, byłaś pewna, że nie dałaś nic po sobie poznać.
-Znaczy się, tak serio to ty też jesteś moim ulubieńcem, jeśli chodzi o ludzi... Więc ty masz podobnie przerąbane, żebyś nie czuła się samotna z tą decyzją czy coś.
Drgnęłaś lekko, dawno nikt nie był dla ciebie taki miły.
-Ojeej. -Za słodziłaś się.
-Ojej?
-Tak, ojej. To było słodziutkie.
Sans zarumienił się lekko. -N ... nie przesadzaj.
-Aaaw, rumienisz się!
-Wcale nie!
-Wcale tak. -Zbliżyłaś się do potwora dotykając koniuszkiem palca jego niebieskiego policzka.
-O tutaj, to chyba szkieleci rumieniec.
Sans wypuścił powietrze o objął lekko dłonią twój nadgarstek.
-Uważaj dziecino, bo niedługo zacznę myśleć, że mnie podrywasz. - Stwierdził zachrypniętym głosem, uśmiechając się seksownie. Coś ścisnęło cię w żołądku, jednak nie z tego powodu z jakiego myślałaś. Patrzyłaś się zarumieniona na widocznie zadowolonego twoją reakcją szkieleta. Staliście chwilę w niezręcznej pozie, gdy przerwał wam dzwonek twojego telefonu. Wybiegłaś, jak torpeda oddychając z ulgą. Gdy byłaś już przy stole, na którym leżał twój telefon, potknęłaś się o zawinięty róg dywanu i runęłaś jak długa tuż przed stołem. Próbując jeszcze odebrać kończące się połączenie, zerwałaś się do góry uderzając głową o kant stołu. Wylądowałaś twarzą na podłogę, rozmasowując obolałą głowę. Szkielet usłyszał hałas i błyskawicznie znalazł się obok ciebie. Schylił się nad tobą, podnosząc cię delikatnie.
-Hej... dziecino? Wszystko dobrze?
Poczułaś się dziwnie, słysząc w jego głosie wyraźną troskę. Jak by się o ciebie martwił? Mimo że znacie się tak krótko.
-Zraniłaś się gdzieś? Gdzieś cię boli?
-N ... nie ... jest ok...
Potwór wzdychną i podniósł cię gwałtownie jak księżniczkę. Pisnęłaś nie spodziewając się tego. Oplotłaś ciasno ręce na karku Sansa.
-No tak, zapomniałem, że od ciebie nic się nie dowiem.
-Co, co, co ... co ty?! -Znów się zarumieniłaś.
-Idę sprawdzić czy nic ci nie jest.
-Ale serio, jest ok...
-Dobra, dobra.
Szkielet położył cię delikatnie na kanapę w salonie. Nagle przyszedł ci do głowy bardzo nikczemny pomysł, uśmiechnęłaś się szyderczo. Już miałaś go zrealizować, brałaś już wdech by coś powiedzieć. Ale Sans chwycił cię lekko po bokach głowy, odgarną ci włosy na czubku głowy i oglądał miejsce, gdzie przywaliłaś w stół.
-Chyba będziesz miała guza...
Stwierdziłaś, że podejmiesz kolejną próbę zrealizowania swojego szyderczego planu.
-Saaans...
-Hm...? -Potwór nadal był zajęty oglądaniem twojej głowy.
-A może... -Zaczepiłaś palcem o dekolt bluzki. - Sprawdzisz czy tam też się nie zraniłam? -Powiedziałaś to najbardziej niewinnym głosem jakim tylko umiałaś. Wzrok Sansa mimowolnie powędrował na twój dekolt. Po chwili jego głowa przypominała niebieską, świecącą bombkę na choinkę. Szkielet odskoczył od ciebie jak oparzony dotykając lekko kolanem twojej nogi. Skrzywiłaś się z bólu wydając z siebie niezidentyfikowany dźwięk. Potwór znowu szybko znalazł się przy tobie.
-Wiedziałem, że coś ci jest!
-Oj, weź nie przesadzaj. To nic takiego.
-Dziecino... -Twarz twoją i Sansa dzieliły jakieś dwa centymetry. -Ogólnie jestem dość zabawnym gościem, ale teraz mówię poważnie. Przestań wszystkim po kolei wmawiać, że jest dobrze jak widać, że tak nie jest. -Zastygłaś w bezruchu, gapiąc się jak debil na świecące źrenice Sansa. Zaczęło zbierać ci się na płacz, tak dawno nikt ci czegoś takiego nie powiedział, tak dawno nikomu tak na tobie nie zależało. Poczułaś, że dłużej nie wytrzymasz i w końcu dałaś za wygraną i ciepłe krople zaczęły ściekać ci po policzkach. Nie mogłaś uwierzyć, że płaczesz, pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna pokazałaś przed kimś swoją prawdziwą twarz... przestraszoną, bezbronną i wrażliwą... tą twarz, której tak bardzo nienawidziłaś. Szkielet był strasznie zaskoczony, nie wiedział co zrobić. Chciałaś się odezwać, że to nie jego wina, że jesteś szczęśliwa, że kogoś w końcu obchodzisz. Ale nie mogłaś nic powiedzieć, tylko nadal topiłaś wzrok w białych, świecących punkcikach. Po chwili odzyskałaś świadomość, otarłaś łzy i pacnęłaś lekko potwora otwartymi dłońmi w policzki po dwóch stronach. Znowu założyłaś maskę i zaczęłaś się śmiać.
-Zrobię z ciebie Sansnapkę. - Miałaś nadzieję, że ten żart sprawi, że nie będzie kontynuował tematu. Jednak na twarz potwora wróciła poważna mina, zabrał twoje ręce ze swoich policzków i ścisną je lekko w obu dłoniach.
-Dziecino ja... przestań... nie musisz tego robić... powiedz mi, czemu się tak katujesz?
-Katuję?
-Czemu aż tak bardzo wymuszasz śmiech jak wcale nie masz na niego ochoty.
-Daj spokój, jest dobrze. -Walczyłaś choć wiedziałaś, że nie odpuści.
-Przestań... nie musisz...
-Sans, ale o co... -Przerwałaś, gdy przytulił cię czule głaskając cię po głowie uważając na uprzednio nabity guz.
-Wypłacz się, zobaczysz, że od razu zrobi ci się lepiej. Nie musisz mi mówić co się stało, bo wiem, że nie znamy się na tyle długo żebyś mogła mi zaufać. Ale zrozum, że mimo tego zależy mi na tobie i nie chce patrzeć, jak cierpisz i jesteś ze wszystkim sama.
Zaczęłaś drżeć, ogarnęło cię dziwne uczucie. Nigdy go nie czułaś, to było takie przyjemne ciepło rozchodzące się po całym twoim ciele. Ścisnęłaś potwora mocniej i pierwszy raz od wielu, wielu lat po prostu płakałaś. Twoje łzy wsiąkały w jego miękkie futro kaptura, do którego kurczowo przyciskałaś twarz. Szkielet nadal głaskał cię czule sprawiając, że czułaś, jak cię wspiera.
-Jestem tu dziecino... zobaczysz będzie dobrze. Pomogę ci, nigdy cię nie zostawię.
-Skąd ta pewność? -Zdołałaś wydukać.
-Wiesz ty... -Przerwał. -Po prostu to wiem.
Siedzieliście dłuższą chwilę w ciszy. Odezwałaś się po jakiś dwóch minutach.
-Wiesz... jak dalej będziemy tak siedzieć to będziesz miał całą mokrą kurtkę.
-Mam to gdzieś.
Po chwili chciałaś się poprawić co znowu przypomniało ci o bolącej nodze. Syknęłaś cicho zaciskając palce na materiale bluzy. Szkielet powoli cię puścił i zniżył się by spojrzeć na twoją nogę.
-Mogę? -Zatrzymał rękę przy twojej stopie. Już brałaś wdech, lecz Sans cię wyprzedził. -I jak powiesz, że to nic takiego to wyrzucę ci gitarę przez okno. -Tym cię zamkną, przytaknęłaś tylko.
Zaczął zdejmować ci skarpetę, troszkę przy tym drżał. Zastanawiałaś się dla czego, ale stwierdziłaś, że nie będziesz pytać. Gdy zdjął ją całkowicie, podwiną nogawkę spodni. Na jego twarz wszedł grymas bólu.
-Masz skręconą kostkę i to dość poważnie. Jak to możliwe, że ty nie zwijasz się z bólu?
-Przyzwyczaiłam się. -Sans spiorunował cię wzrokiem, dopiero po chwili zorientowałaś się co powiedziałaś. -Wiesz, bo jaa... bardzo dużo razy miałam skręcone kostki. Gapa ze mnie. -Podrapałaś się nerwowo po karku. Widać było, że ci nie uwierzył.
-Pogadamy o tym później. -Odetchnęłaś z ulgą, że na razie odpuścił. Podniósł delikatnie twoją zranioną kończynę oglądając ją jeszcze ze wszystkich stron. - Poczekaj chwilkę, pójdę po apteczkę... i cukierki. Wolisz truskawkowy czy czekoladowy?
-Co? Nie no wiesz lubię słodycze, ale w ten sposób nie osłodzisz mi teraz życia.
Szkielet zamrugał parę razy i parskną śmiechem. - Może i nie, ale na pewno sprawi, że noga przestanie cię nacukrzać.
-Co? Jak to? Wasze jedzenie może leczyć też ludzi? -Zapytałaś chichrając się lekko.
-A no. Nie zagoi twoich ran z taką samą mocą co nas, ale na pewno sprawi, że przestanie tak boleć i przyśpieszy gojenie.
-Łaaaaa. -Twoje oczy zamigotały z podekscytowania.
-To nic niezwykłego. -Sans wstał i skierował się w stronę kuchni, by zaraz znaleźć się przy tobie wraz z apteczką i potworzymi słodyczami. -To tylko magia. Wy ludzie, jesteście o wiele bardziej skomplikowani.
-No chyba cię cycki pieką! Magia jest zajebiście ciekawa! -Wykrzyczałaś z entuzjazmem zbyt mocno zrywając się do przodu. Stęknęłaś z bólu czując przeszywający ból w kostce. -Ach kurwa! -Nie mogłaś powstrzymać krzyknięcia.
-Hej, dziecino spokojnie. Nie miotaj się tak bo tylko pogorszysz sprawę.
-Spoko to nnn... -Przerwałaś widząc morderczy wzrok potwora. -nnnawet troszkę boli, proszę zaopiekuj się tą małą niezdarną, bezbronną dziewczynką. -Zrobiłaś gramatyczną pozę.
-Się robi. -Zaśmiał się. -Ale najpierw, który smak wolisz? - Sans wyciągną przed ciebie obydwa cukierki.
-Kurczę, czuję się jak w Matrixie.
-Będę twym Morfeuszem.
-Toż to zaszczyt. - Położyłaś rękę na sercu w udawanym wzruszeniu. -Poproszę czekoladową. - Odebrałaś od potwora jednego z cukierków. Włożyłaś go do buzi, podczas gdy Sans smarował specjalną maścią twoją kostkę. Po ciele przeszły cię przyjemne dreszcze zatrzymujące się przy miejscu skręcenia by zaraz odpędzić trochę ból. Odetchnęłaś z ulgą, nadal czułaś dyskomfort jednak było do wytrzymania.
-Lepiej? -Zapytał się potwór, kończąc zakładanie ci bandaża elastycznego.
-Tak, o wiele. -Uśmiechnęłaś się czule. -Dziękuję ci Sans... za wszystko.
Szkielet patrzył się na ciebie chwilę, na jego twarz wyszedł mały niebieski rumieniec. -N ... nie ma sprawy. -Patrzyliście się na siebie chwilę. -Wiesz... -Zaczął chcąc przerwać niezręczną ciszę. -Powinnaś teraz oszczędzać tę kostkę. Lepiej żebyś przez jakiś czas siedziała na dupie i nigdzie nie chodziła.
-Ale ja mam pojutrze szkołę. Oraz w maju maturę
-Nic się nie stanie jak jeden tydzień przepuścisz, poza tym, przemęczanie takiego urazu nigdy nie kończy się niczym dobrym.
-Noo... nie wiem...
-Mam takie motto. Jeśli masz możliwość, żeby czegoś nie zrobić to po prostu tego nie rób.
-To tak bardzo w twoim stylu. -Zachichotałaś. -Ja też mam swoje motto.
-Jakie?
-Spanie jest na prawdę niesamowite, to w sumie taki codzienny, kilkugodzinny trial śmierci.
-Cudowne. - Zaśmiał się szkielet
-Ja wiem.
-To co? Robimy sobie tydzień wolnego?
-My?
-Owszem, nareszcie mam pretekst, żeby wziąć urlop.
-Ty głupia, leniwa kupo kości. Pewnie to zaplanowałeś. -Zaczęłaś się droczyć.
-Och przysięgam pani, że to tylko przez pani koordynację ruchową godną kulawego leniwca z wodogłowiem i stwierdzonym autyzmem.
-Pff... a gdzie jaśnie pan pracuje, że jaśnie pan się tak męczy?
-Pilnuje monitoringu na parkingu. To że muszę się ciągle patrzeć jest taaakie męczące.
-Ale... tylko siedzisz i pilnujesz?
-No tak... a co? Jeszcze w razie czego miałbym interweniować jak by coś się działo? Pff... zbyt męczące. Zawiadamiam wtedy ochronę.
-Rzeczywiście... takie męczące... -Zaśmiałaś się. -Dobrze, zróbmy sobie tydzień wolnego.
-Tak. - Powiedział potwór, bardziej do siebie zaciskając jedną rękę w pięść.
-Tylko musiałabym dokończyć się pakować.
-Siedź, dokończę za ciebie.
-Aaaw, dziękuję mój murzynku.
-Ależ nie ma za co. -Zaśmiał się szkielet. -Co mam zrobić?
-Pakuj mi ubranie oddzielnie do każdej z przegródek.
-Ok.
-I podaj mi gitarę, umilę ci tę jakże męczącą pracę.
-Och, jakaś ty dobra.
-Pff, dobroć to moje drugie imię.
-Proszę moja pani. -Uśmiechną się Sans podając ci instrument.
-Ależ dziękuję.
Resztę wieczoru spędziliście śpiewając chryzantemy złociste, podczas gdy szkielet rozpakowywał twoje rzeczy.