8 grudnia 2017

Undertale: Opowieść o smoczym generale - Rozdział 7 [opowiadanie by Ksiri]

Notka od autora:  Historia toczy się w uniwersum Underfell'a, jeszcze przed pierwszą wojną z ludźmi. Głównym bohaterem jest Merik, syn generała potworzej armii. Chłopak chce w przyszłości pójść w ślady swojego ojca, a nawet zająć jego miejsce. Jednak jak na młodego potwora przystało, nie tylko to zaprząta mu głowę. Razem ze swoim przyjacielem, Asgorem, przyszłym królem potworów, starają się jakoś osłodzić sobie codzienne życie pełne obowiązków i morderczych ćwiczeń. 
Autor: Ksiri

Spis treści:
1 2 3 4 5 |
6 | 7 (obecnie czytany)


Przez pierwsze kilka chwil Merik przetwarzał sobie w głowie słowa przyjaciela, aż w końcu wypuścił głośno powietrze i jednym haustem opróżnił swój kufel.
- Gir! Przynieś tu beczkę piwa! - krzyknął smok w stronę pomieszczenia gdzie udał się żywiołak ognia, ale po chwili zmienił zdanie - Albo lepiej dwie. To będzie ciężka rozmowa - ostatnie zdanie dodał nieco ciszej.
- Co jest? - zza drzwi wyłonił się Gir - Ktoś się żeni, że tyle piwa chcesz?
- A żebyś wiedział. - warknął Asgore, a żywiołak widząc jego minę, po prostu przytaknął i zniknął za drzwiami.
- No to mów jak to się stało - Merik zwrócił się do przyjaciela gdy zostali sami - Aż taka brzydka? Czy może głupia?
- Nie, nie w tym rzecz- przyszły władca dopił swój napój i pochylił się nad pustym już kuflem - Nawet ładna, trochę podobna do mnie. - Na te słowa Merik wyobraził sobie damską wersję Asgora i aż się wzdrygnął. To była koszmarna wizja.
- Ale?
- Nigdy nie słyszałem, by ktoś był w stanie powiedzieć tyle suchych żartów w ciągu tak krótkiego okresu czasu.
 Przez pierwsze kilka chwil Merik nie wiedział co odpowiedzieć, ale po chwili ryknął głośnym śmiechem. Śmiał się tak długo, że aż mu łzy poleciały.
- Nie wierzę!- powiedział między salwami śmiechu - To cię doprowadziło do takiego stanu? Suche żarty!?
- Zamknij się! - warknął Asgore - Nie słyszałeś ich, to nie wiesz o czym mówię.
- No to powiedz je. Z chęcią zobaczę czy jest aż tak źle.
-Nie ma mowy! Nie będę tego powtarzać.
- Do dawaj, chce to usłyszeć - w oczach młodego smoka widać było czyste rozbawienie.
- Gir gdzie to cholerne piwo? - wrzasnął Asgore, chcąc w jakiś sposób uciąć ten temat, jednak wywołał tym samym kolejny atak śmiechu u przyjaciela.
- Już idę idę - mruknął Gir, podchodząc do nich z dwiema sporymi beczkami piwa, które postawił na stole - Naprawdę się żenisz wasza wysokość? - Asgore tylko przytaknął skinieniem głowy i napełnił sobie kufel, który zdążył już opróżnić. - Doprawdy ciężko w to uwierzyć.
- Sam w dalej w to nie wierzę, a to ja mam się żenić. - przyszły władca położył głowę na stole i jęknął z frustracji.
- No już Asgore, nie dramatyzuj tak - Merik poklepał przyjaciela po plecach - Nie będzie tak źle.
- Serio? Wyobrażasz sobie mnie jako męża? Bo ja jakoś nie.
- No w sumie, jakby się tak nad tym zastanowić, to faktycznie kiepski z ciebie materiał na męża.
- Kto się żeni?
Nagle przy drzwiach rozległ się czyjś znajomy głos. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę i zobaczyli Gastera. Jak zwykle się uśmiechał, choć tym razem był to uśmiech mniej sadystyczny, a bardziej wyniosły.
- No dajcie spokój! - krzyknął Merik - Czy ja nie mogę mieć choćby chwili bez ciebie? Zaraz pomyślę, że nas śledzisz.
- Chciałbyś - odparł Gaster, a uśmiech dalej nie schodził mu z twarzy. - Mogę w końcu otrzymać odpowiedź na moje pytanie? - spytał podchodząc do nich.
- A po co ci ta wiedza, który z nas się żeni?
- Lubię być poinformowany. Poza tym znam Gira od pewnego czasu i wiem, że to raczej nie on.
- Znacie się? - spytał Merik spoglądając na ognistego potwora.
- Tak, często tu wpada się napić.
- No proszę, nie spodziewałbym się. Nie wyglądasz na takiego co lubił by  wypić.
- Piję jak mam powód.
- A teraz niby jakiś masz?
- A no. Ten stary piernik Seris, nie żyje.
Te słowa zawisły nad nimi. Choć Merik nie za bardzo przepadał za alchemikiem, to nigdy nie życzył mu śmierci. Poza tym Seris wyglądał może na zdrowego, przynajmniej pod względem fizycznym, więc jego nagła śmierć była szokiem.
- Jak zginął? -spytał Asogre, podnosząc się z ławy. Przy okazji zerknął na Gastera, który dosiadł się do nich i poprosił Gira o piwo.
Żywiołak ognia skinął tylko głową i udał się za bar. W tym czasie Merik zastanawiał się czy nie przepędzić Gastera od ich stołu, bo nie miał większej ochoty na siedzenia z nim. Jednak zrezygnował z tego i napełnił sobie kufel piwem.
- Ponoć ktoś go zamordował. Jednak czy to ważne? I tak prędzej czy później by zginął z własnej bądź czyjejś winy.
- Jakaś racja w tym jest - mruknął Merik. - Kto go zastąpi?
-Ja.
Słysząc to Merik zakrztusił się piwem. Przez kilka chwil kaszlał, by pozbyć się napoju z płuc i dopiero silne klepnięcie Asgora w plecy mu pomogło.
- Ale dlaczego ty? - spytał
- Jestem jednym potworem,  który nadaje się na to stanowisko.
- I pewnie jedynym który przeżył, po tym jak dowiedział się, że Seris umarł. Przyznaj się ilu zabiłeś by osiągnąć swój cel? - spytał Merik.
- Oj, masz o mnie bardzo złe zdanie. Nie zabiłem nikogo. Ponoć wszyscy ci, którzy mogli by ze mną konkurować odmówili gdy zaproponowano im stanowisko Serisa.
- Nikt nie był na tyle szalony by się tego podjąć? - Merik westchnął ciężko i po raz kolejny pociągnął spory łyk ze swojego kufla.
 Między nimi zapadła cisza. Gdy Gir przyniósł zamówione przez Gastera piwo, cała trójka wydala się bardzo zainteresowana swoimi kuflami. Merik zerkał tylko co chwilę na Asgora, który wydawał się dosyć mocno przybity.
- Coś się stało wasza książęca mość? - ciszę przerwał Gaster. - Czyżby wizja ślubu cię przerażała?
-Skąd ty.... Prze chwilą jeszcze nie wiedziałeś, który z nas ma się żenić. - powiedział Merik, spoglądając na niego  z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.
- Wystarczyło się wam przyjrzeć - odparł alchemik z wyniosłym uśmieszkiem - Ty zachowujesz się normalnie, za to nasz przyszły pan młody wydaje się dość przybity. Stąd moje domysły, które najwyraźniej okazały się bardzo trafne.
- Zamknij się - warknął Asgore, spoglądając na niego spode łba, na co Gaster tylko się zaśmiał i pociągnął kolejny łyk piwa.
 Kolejna godzina minęła dosyć spokojnie. Potwory powoli sączyły swoje piwa i czasami poruszali jakieś nic nie znaczące tematy. Gir co rusz musiał im napełniać kufle, gdyż jak okazało dwie beczki nie starczyły na zbyt długo.
- A słyszeliście, że zbliża się wojna? -zagadnął Gaster, spoglądając na swoich lekko podpitych towarzyszy.
- Tak, ludzie zaczynają coraz śmielej sobie poczynać - odparł Asgore, który dzięki alkoholowi przestał być tak bardzo przybity. - Niedługo pewnie odbędą się pierwsze walki.
- Co oznacza więcej pracy dla mnie - mruknął Merik - Ojciec pewnie każe mi więcej trenować, bym mógł z nim wyruszyć na wojnę.
- Cóż, wszyscy będziemy mieli sporo pracy. Ja będę w większości przesiadywał w pracowni, ty będziesz trenował, a Asgore będzie miał mnóstwo nauki jako przyszły władca.
- Dzięki za pocieszenie - powiedział Asgore.
-  Nie ma za co.
- No to co panowie? - Merik wyprostował się i uniósł swój kufel z piwem do góry - Za wygranie wojny.
- Za wygranie wojny - odpowiedzieli po chwili i również wznieśli toast.
Share:

Moje OC - Nikola Bluberry - Karen

Imię:Karen
Wiek:około19
Status:zaginiona
Fandom: Sonic X
Karen to postać,którą wymyśliłam i rysowałam jak miałam faze na serial ,,sonic x'' czyli jak miałam 6-7 lat.Nie mam pojęcia dlaczego jest podobna do SHADOWA ale na pewno nie są spokrewnieni a raczej Karen była w nim zakochana lecz coś nie pykło i słuch o niej zaginął.Nie jestem pewna nawet skąd pochodzi bo po prostu sobie mieszkła gdzieś w miasteczku.Może kiedyś zaplanuje jej powrót... a tak mniej więcej wygląda




Share:

7 grudnia 2017

Undertale: Wpadka na Imprezie i inne wstydliwe anegdoty - Wpadka na koncercie [The Party Incident and Other Embarrassing Anecdotes - The Concert Incident] - tłumaczenie PL

Autor obrazka: artanddetermination
Notka od tłumacza: Opowiadanie Sans x Ty. Opowiadanie dostosowane pod kobiecego czytelnika. Akcja ma miejsce zaraz po pacyfistycznym zakończeniu gry. Potwory egzystują sobie na ziemi, chodzą, robią swoje potworne rzeczy i ... No i jesteś Ty. Wcielasz się w studentkę sztuk pięknych. I z pewnych głupich okoliczności musisz udawać dziewczynę Sansa.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Oryginał: klik
SPIS TREŚCI 
Wpadka na koncercie (obecnie czytany)
...
Po przytuleniu wróciłaś do siebie, a on do siebie. Zamknęłaś drzwi za sobą i oparłaś się o nie przez chwilę nic nie mówiąc. A potem...
-Cholera, jasna cholera, jasna choooolera, czy to się stało boże, nie mogę uwierzyć w to co się właśnie stało, nie wierzę, nie wiem co powiedzieć ahahahaha boże, cholera, o mój boże – wsunęłaś palce we włosy próbując zrozumieć to co się stało. Nadal ciężko było Ci uwierzyć, że to rzeczywistość, a nie jakiś dziwny sen. Popatrzyłaś na papiery pozostawione na stoliku. Podeszłaś do nich i usiadłaś na kanapie. Było tam kilka notatek o poduszkach – oraz o podobnych typu związkach, znaczy się cytaty osób jakie znalazł. Definicje różnych rodzajów miłości, zauroczenia, przyjaźni. Kartkowałaś papiery, czując jak serce powoli robi Ci się miększe. Sans zapisywał swoje uwagi na marginesach. Przebrnęłaś przez posty ludzi, mówiących o swoich miłościach. Notatki Sansa to właściwie były zdania wyrwane z kontaktu i z wypowiedzi innych osób jak: „Chcę być z tą osobą cały czas” czy „Szczera, głęboka rozmowa”. Wiele stronic miał z tego typu cytatami. Między stronami była jedna, z której najwyraźniej najczęściej korzystał. Oh. To jego lista „czego chcę”. W końcu! Na niej spisał to czego chce i czego oczekuje. To powinien zrobić już dawno temu. Zaczęłaś czytać.
rozśmiesza mnie
dogaduje się z pspsem – to najważniejsze
głaszcze po plecach
cierpliwa
spanie na łyżeczkę? - często? rzadko? jedno i drugie?
miła
lubi się przytulać
lubi złe filmy
lubi się miziać
trzymanie za ręce – za dużo?
lubi się przekomarzać
zależy jej na mnie
lubi moich przyjaciół
...ciekawska – nie
delikatna
lubi drzemki
pocałunki?
można jej ufać
łatwo z nią rozmawiać
Było jeszcze kilka słów, ale tak zamazanych, że nie dało się rozczytać
-Rany, Sans... - wszystko to co tutaj było, pokrywało się z tym co już podejrzewałaś. Chce związek bez seksualnego aspektu. Może nie próbował tego? A może próbował i ma złe doświadczenia? To byłoby bardzo przykre doświadczenie, miałaś nadzieję, że nie o to chodzi. Zawsze reagował negatywnie na wspomnienie o związkach. Może szukał czegoś w co nie będzie musiał się oficjalnie angażować? A może nie umie przyjmować komplementów? Westchnęłaś go.... Kochałaś go. Czujesz, jakbyś zawsze o tym wiedziała, ale mówienie to sobie jakoś utwierdzało Cię w tym. Chciałaś mu pomóc odkryć czego chce. Ale nie umiałaś nic poradzić na strach. Strach, że to odwróci się przeciwko Tobie. Nie byłaś nigdy w podobnej sytuacji, a przynajmniej nie przypominasz sobie. Wszystko było takie... pomieszane, i jakaś część Ciebie bała się, że Sans mimo wszystko nie przyłoży się, albo będzie się wstydził, albo zwlekał. Przeglądałaś dalej papiery. Było tam kilka artykułów o intymności przyjaźni. Była nawet kopia jakiegoś naukowego eseju, na którego marginesach zapisał swoje hipotezy dla nadchodzącego... „eksperymentu”.
-Sans... - bolało Cię serce kiedy na to patrzyłaś, jednocześnie nie mogłaś wyjść z podziwu ile pracy wsadził w to wszystko. Myślał o tym zdecydowanie często. Wiesz, że musiał też się przygotować mentalnie, aby w końcu przyjść i z Tobą porozmawiać. Nawet jeżeli to było tylko wyrażenie swojego zakłopotania i plik papierów. Wzięłaś w rękę stronę z dokładnymi wyjaśnieniami eksperymentu. Uściślił wyraźnie czego oczekuje, cóż to w końcu naukowiec. Ułożył wedle hierarchii natężenia emocji wszystkie rodzaje związków i podzielił na grupy. Jezu, ten szkielet zdecydowanie za poważnie do tego podchodzi. Chciało Ci się śmiać. Albo płakać. Odstawiłaś papiery. Zrobię co w mojej mocy, pomyślałaś. Będę przy nim gdy będzie mnie potrzebował. Nie ma też sensu, abyś Ty za bardzo nad tym się zastanawiała. Cokolwiek się stanie, Ty i Sans odkryjecie o co chodzi. I... miałaś zaskakująco dobrze przeczucia. Może to dziwne, ale jest w tej całej sytuacji coś miłego, ufa Ci na tyle, że dzieli się dokładnie swoimi przemyśleniami. Póki co nie ma czego się doszukiwać i papiery można odstawić na bok. Spojrzysz na tę sytuację ze świeżego punktu widzenia i wzbogacisz wiedzę. Może nie da się zrobić testu na miłość. Może całość zakończy się fiaskiem. Ale i tak chcesz spróbować.
Kolejny tydzień był spokojny. Widziałaś się z Papyrusem i Sansem rano, szłaś na uczelnię i czasami spotykałaś się z nimi wieczorami. Nie myślałaś o swojej sytuacji, pozwoliłaś aby przyjazny rytm codzienności do was powrócił. Zapisywałaś notatki i odczucia w dzienniku. Traktowałaś go raczej jako miejsce do wylania uczuć, coś jakby pamiętnik... Choć póki co i tak był prawie pusty, właściwie nic się nie zmieniło w Twojej sytuacji, więc nie miałaś czego zapisywać. Piątek popołudniu. Koniec zajęć i mimo kupy pracy domowej jaką masz zrobić w weekend, czujesz się dobrze. Właśnie stanęłaś na przejściu pieszych kiedy podszedł do Ciebie jakiś gość.
-Ej, lubisz muzykę?
-Uh... tak?
-Cudownie! Darmowy koncert w Reji dzisiaj – wcisnął Ci ulotkę w ręce. Popatrzyłaś na nią podejrzliwie.
-Reja? Czy to nie przypadkiem koło tego złomowiska kontenerów? Nie wygląda mi to na miejsce do robienia koncertów. - Ale gość nie słuchał, dorwał nową osobę której też wręczył ulotki. Mniejsza. Idąc chodnikiem przeglądałaś papier doczytując się szczegółów. Nie rozpoznawałaś żadnej kapeli, ale wygląda na to, że impreza będzie trwała całą noc. Sprawdziłaś w google. Wygląda na to, że Reja zmieniła się przez ostatnie kilka miesięcy i są organizowane tam koncerty. Weszłaś na górę schodami i otworzyłaś drzwi. Dwa szkielety siedziały na Twojej kanapie. Sans miał laptop na kolanach, Papyrus telefon w ręce i głaskał kota.
-Nie, nie, proszę. Co moje to wasze. Czujcie się jak u siebie w domu. Uwielbiam mieć niezapowiedzianych gości – odstawiłaś plecak na bok i ściągnęłaś buty.
-to dobrze, nasze wifi się zepsuło
-Uh, nie mogłeś zadzwonić do serwisu?
-SANS, POWIEDZ PRAWDĘ
-mogłem omyłkowo wrzucić rachunek do śmieciowego tornado – wywróciłaś oczami
-Mniejsza
-co to? - zapytał patrząc na ulotkę.
-Darmowy koncert jest dzisiaj w podejrzanej dzielnicy miasta. Muzyka kiczowa i tony upitych licealistów i studentów. Chcecie iść?
-JESTEM PEWNY, ŻE NIE. - Sans wyciągnął rękę po ulotkę. Wpisał kilka haseł w komputer i założył słuchawki.
-Jesteś na sto procent pewny, że nie chcesz iść Paps?
-UGH, ABYM BYŁ OTOCZONY NIETRZEŹWYMI LUDŹMI? NIE, DZIĘKUJĘ. MASZ POJĘCIE ILE OSÓB PYTAŁO SIĘ MNIE O SZKIELECIĄ WOJNĘ? ALBO NAZYWAŁO MNIE STRASZNYM SZKIELETOREM? CHOĆ DOCENIAM ICH NIECODZIENNE KOMPLEMENTY, NO I PROPOZYCJE BYCIA LIDEREM SZKIELETÓW W SZKIELECIEJ WOJNIE, MAM JUŻ DOŚĆ SŁUCHANIA TEGO
-Jasne, łapię.
-NO I – popatrzył na Sansa i ściszył głos do głośnego szeptu – Wiem, Że Ty I Sans Od Dawna Sam Na Sam Nigdzie Nie Byliście. MRUG
-Oh... - podrapałaś się po karku – To miłe z twojej strony, ale jesteśmy tylko przyjaciółmi...
-TYLKO PRZYJACIÓŁMI, KTÓRZY OD DAWNA NIGDZIE NIE BYLI SAM NA SAM. MOŻESZ NAZYWAĆ PRZYJACIELA PRZYJACIELEM JEŻELI WIDZISZ SIĘ Z NIM TYLKO NA GRUPOWYCH WYPADACH?
-My też nie byliśmy sam na sam od dawna – przypomniałaś mu. Jego mina zrobiła się bardzo poważna
-SŁUSZNA UWAGA, BĘDZIE TRZEBA ZROBIĆ SPECJALNY DZIEŃ PRZYJACIÓŁ NA KTÓRY SANS NIE BĘDZIE ZAPROSZONY
-Już nie mogę się doczekać – uśmiechnęłaś się. Sans ściągnął słuchawki.
-muzyka nie jest taka zła, jeżeli chcesz iść, pójdę z tobą
-Cudownie, a więc idziemy – wzięłaś swój laptop i usiadłaś między kościotrupami, opierając się plecami o Papyrusa i kładąc stopy po stronie Sansa. We trójkę spędziliście miły wieczór w przyjemnej ciszy. Papyrus zrobił kolację. Jak tylko słońce chyliło się ku zachodowi, byliście gotowi aby wyjść.
-nie zmarzniesz? wiesz, nadal mamy ludy – Może koszulka i spodenki nie były najlepszym ubiorem na ludy, ale na koncertach zazwyczaj jest gorąco
-Ociepli mnie ciepło pozostałych ciał. Nie mogę uwierzyć, że ty masz na sobie więcej niż zwykle – Czyli miał na sobie dżinsy oraz trampki, a nie spodenki i kapcie. Nie, abyś narzekała. Jesteś całkiem pewna, że to pierwszy raz kiedy widzisz go w dżinsach.

Pa dum. Pa dum.

Cholera jasna.
-Fajna koszulka – biały podkoszulek z kościstą ręką robiącą rogi. Akceptujesz zdecydowanie.
-heh, dzięki, czekałem, aż będę mógł to założyć, mam nadzieję, że nie porachują nam za to kości
-Łoł – wyszczerzył się
-cieszę się, że kawał siadł
-Zamknij się i chodź – udaliście się autobusem. Nie było daleko do Reji. Kiedy wysiedliście, byłaś nieco zmieszana. To naprawdę było złomowisko kontenerów. Jedno z tych miejsc jakie widziałaś przejeżdżając, ale nie miałaś nigdy okazji zwiedzić. Budynki świeżo pomalowane, światła ustawione, muzyka i błyski ze sceny. No i wiele ludzi biegających wszędzie
-...głośno tu.
-Co koncert, nie wiem czego się spodziewałeś – Zadrżałaś lekko. Było zimno. Może Sans miał rację, może powinnaś zabrać bluzę?
-EJ! Chcecie świetliki? - dwie osoby podbiegły do was trzymając siatki w rękach – Dajemy je każdemu kto chce. Chcecie?
-Jasne! - popatrzyli na Sansa
-....jasne? - Sięgnęłaś do siatek po świetliki. Wyciągnęłaś kijek i kilka bransoletek. Sans wyglądał na zmieszanego.
-Zaraz, nigdy takich nie widziałeś? - zapytałaś. Przełamałaś jedną i ta zaświeciła na jaskrawo-różowo – Przełam je a zaczną świecić, a potem potrząś. Całkiem fajne, co nie? - machałaś świetlikiem w ręce.
-i wszystko jasne... - sięgnęłaś do siatki i wzięłaś kilka jeszcze. Szybko, Twoje ręce mieniły się kolorami tęczy. Zrobiłaś sobie nawet koronę ze świetlików i położyłaś ją sobie na głowie.
-Chodź, zrobię też dla ciebie – Wsunęłaś na ręce Sansa kilka bransoletek. Wyglądał całkiem głupio. - Teraz świecisz – zrobiłaś krok do tyłu.
-co? - … nie takiej reakcji się spodziewałaś. Wyglądał na... spanikowanego? … Uh?
-Co? Masz na sobie z tuzin świecących świetlików. Byłabym pod wrażeniem, gdybyś nie świecił
-Oh.. racja – zmarszczyłaś brwi
-Zachowujesz się dziwnie, wszystko dobrze? Rozumiem, że cała ta impreza nie jest w twoim stylu. Jeżeli chcesz, możemy wrócić do domu
-nie
-Jesteś pewien
-tak
-Nie chcę, abyś czuł się źle – powiedziałaś podając mu ostatniego świetlika
-jest dobrze – I tak byłaś zmieszana, ale mniejsza. Skoro mówi, że jest dobrze, to nie ma co go naciskać. Sięgnęłaś do siatki i wyciągnęłaś kijek
-Te się tylko trzyma – podałaś mu jednego
-dlaczego?
-Nie wiem, dla zabawy? Bo wygląda ładnie? Tak... się po prostu robi – mówiłaś machając swoim, do góry i na dół – Niektórzy potrafią zrobić z nimi różne sztuki. Ale tutaj, po prostu wyglądają fajnie. Znaczy się, jest całkiem ciemno i wiesz... dlaczego się tak na mnie patrzysz? - Sans miał dziwny wyraz twarzy, jakby zupełnie Cię nie słuchał, tylko patrzył na trzymany przez Ciebie świetlik. Popatrzyłaś na niego. Ubrudziłaś się czymś? Zerknęłaś na ziemie. Nie. Niebieska łuna biła od świetlika. O to mu chodzi? - Um... wszystko dobrze? - to go oderwało od zamyślenia
-tak, nigdy nie czułem się lepiej – pomachał swoim kijkiem. Machu, machu, machu- chodźmy.
Autor: cloudsquish
Musieliście przepchnąć się między kilkoma grupkami osób nim dotarliście do bram Reji. W każdym kontenerze było co innego. Głównie jedzenie i alkohol. Kilka miejsc do siedzenia. Przenośne bary. Na środku miejsce do tańczenia. Pod sceną stało wiele osób. Muzyka na scenie... nie była dobra.
-Myślałam, że powiedziałeś, że muzyka będzie dobra – był skrzywiony
-bo była, online – nie masz zielonego pojęcia o czym śpiewał zespół. Wszystko było jakby zagłuszone. Niespójne. Może mają taki styl, tylko Sans tego nie zauważył?
-Może to styl kakofoniczny?
-odezwał się maestro – zaśmiałaś się
-Ej, skoro muzyka ssie, chcesz potańczyć?
-tutaj?
-Uh, tak, tutaj? A gdzie indziej? - chwyciłaś go za rękę – No chodź, jeżeli pójdziemy do tłumu jedyne co będziemy musieli robić to machać rękami – Jak tylko udaliście się bliżej centrum chaosu, zaczęłaś tańczyć. Znaczy się próbowałaś, bo ciężko było Ci znaleźć rytm, skoro ten zmieniał się co chwilę, ale i tak dawałaś z siebie wszystko. Zauważyłaś, że cały tłum znał tekst piosenki... Zaraz, tutaj jest jakiś tekst?! Cały, poza Tobą i Sansem. Ale i tak jest dobrze. Nadal się bawicie tańcząc. Nawet nastrój Sansa się rozpogodził. Choć i tak ssie w tańcu. Pochylił się, aby coś Ci powiedzieć, ale nie słyszałaś nic przez zagłuszającą muzykę. - Co?! - krzyknęłaś. Pochylił się znowu i powtórzył, ale znowu nie usłyszałaś. - CO?! - krzyknęłaś znowu. Przybliżył się, powtórzył, ale nadal nic. Ech... pewnie to nic ważnego. - Aha! - pokiwałaś tylko głową twierdząco i z uśmiechem mając nadzieję, że właśnie nie przyznał Ci się, że zabił człowieka. Tańczyłaś dalej, miałaś jednak rację, dobrze że nie wzięłaś kurtki. Bliskość ciał podnosiła temperaturę. Nawet Sans zaczął się pocić.
-Z DROGI! Z DROGI! RUSZYĆ SIĘ – jakiś wielki, łysy kolo przepychał się przez tłum, za nim szła kobieta. Robiłaś co mogłaś, aby zrobić miejsce, ale ostatecznie straciłaś równowagę i upadłaś na tyłek w mokrą trawę. Telefon wypadł Ci z kieszeni.
-wszystko dobrze?
-Tak jakby – podniosłaś telefon i wstałaś. - Rany, nawet nie przeprosił, co za debil – Podałaś telefon Sansowi – Potrzymasz mi? Cały czas wypada mi z kieszeni.
-dobra – wziął i wsadził do swojej kieszeni. Powiedział coś jeszcze, czego nie zrozumiałaś, ale pokazywał stoliki na tyłach. Przytaknęłaś, mając nadzieję, że pyta się, czy chcesz usiąść. Faktycznie, zajęliście miejsca. Zamówiłaś też sobie wodę. Chciałaś wziąć coś dla Sansa, ale nie mieli tutaj nic dla potworów. Kolejny powód, dlaczego to miejsce ssie. - dobrze się bawisz? - zapytał
-... dobrze to bym nie powiedziała, ale się bawię – powiedziałaś szczerze – a ty?
-nie mogę powiedzieć, abym jakoś szalał z radości – zaśmiałaś się
-Wiesz, połowa zabawy to śmianie się z przyjaciółmi jak bardzo jest chujowo
-może następnym razem zaplanujemy coś – pomyślał chwilę, a potem rozmawialiście przez kilka minut o tym, co jeszcze możecie zrobić. Skończyłaś pić i wstałaś.
-Muszę do łazienki
-dobra – minęłaś kilka kontenerów udając się tam, gdzie pamiętałaś, że powinny stać toi toje. Kiedy dotarłaś, kolejka była ogromna. Jęknęłaś, nie byłaś pewna, czy dotrzymasz. Nie ma tutaj innej toalety? Rozglądałaś się, nie będąc pewna gdzie mogłaby się schować, albo gdzie byłoby mniej osób. Znalazłaś jedną. Weszłaś szybko. Zrobiłaś co musiałaś. Umyłaś ręce. Ale kiedy chciałaś wyjść.. drzwi ani drgnęły. Próbowałaś jeszcze raz, używając więcej siły, ale nadal nic. O nie. Próbowałaś jeszcze raz. Jeszcze więcej siły. Haha. Nie. Następnym razem też Ci się nie udało. Cóż. Kurwa...
-To się nie może teraz dziać – mówiłaś do siebie. Ale się działo. Utknęłaś w Toi Toiu. Waliłaś w drzwi. - EJ! CZY KTOŚ MOŻE MI POMÓC?! - darłaś się najgłośniej jak mogłaś. Choć miałaś świadomość, że to próżny trud. Muzyka jest zbyt głośna, aby ktokolwiek mógł Cię usłyszeć. Wszyscy pewnie albo słuchali muzyki, albo stali w kolejce do tych mniej obsranych kibli. Zaraz! Możesz zadzwonić po pomoc! Poklepałaś się po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. Ale go nie było. Racja, dałaś go Sansowi, bo bałaś się, że go zgubisz. Więc. Drzwi zamknięte i ani drgną. Nikt nie słyszy Twoich krzyków przez hałas. Dookoła jest wiele innych Toi Tojów więc z tego raczej nikt prędko skorzystać nie będzie chciał. Nie masz telefonu, ani innego sposobu aby z kimkolwiek się skontaktować. Właściwie, masz przejebane. Sans powinien zdać sobie sprawę z tego, że właściwie powinnaś już wrócić. Zerknęłaś na zegarek. Nie ma Cię od dobrych dziesięciu minut. Czy on w ogóle wie, jak długo ludzie korzystają z łazienki? Będzie Cię szukał? A jeżeli nawet, to czy Cię znajdzie? Pod stopami ciapnęła Ci mokra podłoga obszczanego Toi toia. Obrzydlistwo. Boże, śmierdzi tu. Zamarzałaś na zewnątrz, ale teraz czujesz jakby nawet to co masz na sobie to było za wiele. No i było ciemno. Jak dobrze, że masz świetliki, to jedyne źródło światła jakie masz. - Pomocy! - próbowałaś jeszcze raz kopiąc drzwi.
Ale nikt nie przybył.
Coś skręcało Ci się w brzuchu. A co jeżeli nigdy nie wyjdziesz? A co jeżeli się poślizgniesz i upadniesz twarzą w szczochy? A co jeżeli smród zabije cię pierwszy? Kopnęłaś drzwi jeszcze raz
-EJ! Jest tam kto?!?!?! - minęło kolejne piętnaście minut. Sans musi Cię już szukać. Ugh. Zaczynało Ci się robić słabo, chciałaś usiąść, ale nie mogłaś, bo wszędzie było obrzydliwie. Pociłaś się. Tu jest tak gorąco. Ktoś zapukał.
-jesteś tam?
-Sans?! To ty? - krzyknęłaś uśmiechając się – Tak! Jestem tutaj! Nie mogę wyjść!
-ktoś zastawił wyjście jakimiś pudełkami – Co?! Słyszałaś szuranie a potem powiedział – spróbuj teraz – Pociągnęłaś za klamkę i kibel otworzył się. Sans czekał na Ciebie po drugiej stronie z rękami w kieszeniach. Wyszłaś z rozkoszą witając zimne powietrze na ciele. Wzięłaś głęboki wdech. Świeże powietrze. Chwała niech będzie Panu.
-To było straszne.
-no, gówniana sytuacja
-Zamknij się, nie czas na kawały!
-zluzuj zwieracze, zawsze jest czas na kawały – prychnął. Skrzyżowałaś ręce
-Uważaj na siebie, bo ty utkniesz następny – zagroziłaś
-domyślam się, jak tam jest, śmierdzisz
-Oh? - zmarszczyłaś brwi i chwyciłaś go za koszulę. Próbował się wyrwać, ale i tak utknął w Twoim przytulasku – Co? Nie podoba ci się mój zapach? To prawdziwa woda toaletowa. Wdychaj. Limitowana edycja ludzkich łazienek.
-łał, dzisiaj jesteś całkiem obrzydliwa, wszystko dobrze, że od tego smrodu pokręciło ci się w głowie?
-Zamknij się, albo zrobię z ciebie gównianą miazgę – puściłaś go
-heh, co za język
-Tylko się nie posikaj z radości
-hehehehe
-Nie miałam pojęcia ile kawałów można zrobić z tej sytuacji – mruknęłaś – Nienawidzę siebie za to, że się śmieję. Tak było naprawdę strasznie.
-przepraszam – powiedział – gdybym wiedział, poszukałbym wcześniej – wzruszyłaś ramionami
-Nic się nie stało. Nie wiedziałeś. Jak mnie znalazłeś? Tutaj jest wiele kibli.
-chwyciłem za nić i ta przyprowadziła mnie do ciebie
-Sans
-potarłem moją magiczną lampę i moim trzecim życzeniem do dżina było znalezienie ciebie w kompletnie zabawnej sytuacji
-Sans!
-masz mnie, tak naprawdę skorzystałem z moich podziemnych znajomości, całe to zamknięcie ciebie w toi toiu to był mój plan
-Saaaans! - Śmiał się, wyraźnie zadowolony z siebie. Starałaś się jak mogłaś by patrzeć na niego poważnie, ale to było ciężkie. - Nie jesteś zabawny – skrzyżowałaś ręce
-hehe, uśmiechasz się. - Cholera jasna.
-Zaraz, skąd wzięły się tam te kartony? - Sans zmarszczył brwi
-podsłuchałem, jak ktoś mówił, że planuje zrobić głupi kawał swojemu znajomemu, podejrzewam, że zatrzasnęli nie ten kibel co trzeba, a ty nie wracałaś więc... - machnął ręką – zacząłem cię szukać. - Co za debile. Musiałaś mieć na twarzy wymalowaną złość, bo Sans poklepał Cię po ramieniu. Popatrzyłaś na niego – chcesz do domu? - Westchnęłaś.
-Tak, przepraszam, że noc skończyła się tak chujowo. Myślałam, że dobrze będziemy się razem bawić, ale... - muzyka była do bani, ludzie też, miejsce no i teraz śmierdzisz kupą.
-mniejsza, zapomnij o tym,, nie wszystkie wypady muszą być idealne – wzruszył ramionami. Wyciągnął w Twoją stronę rękę, którą ścisnęłaś. Nagle stałaś przed swoim mieszkaniem. Puściłaś jego dłoń
-Dzięki.
-nie ma sprawy, przepraszam za wcześniej, całkiem dobrze zniosłaś tę całą gównianą sytuację
-Heh, cóż to całkiem proste, kiedy masz kogoś przy sobie, kto poprawi ci humor. Dziękuję, że dzięki tobie tamta scena jest mniej odpychająca. Więc, raz jeszcze dzięki
-heh, nie ma sprawy – Nagle zrobiło się dziwnie. Popatrzyłaś na podłogę. Gdyby to była randka, to pewnie teraz byś go pocałowała. Ale to nie randka, więc niepewnie kopnęłaś podłogę i podniosłaś na niego wzrok. Zaśmiałaś się
-Ej, co to? Dlaczego wsadziłeś tam świetlika? - zapytałaś pokazując na jego klatkę piersiową – Wiesz, to wygląda całkiem fajnie, ale i głupio. Nie powinieneś tego robić w Reji.
-heh, uh, wiesz te głupie kawały rozjaśniają mi życie
-Łoooł, ssiesz. Ale mniejsza, koleś. - prychnął
-koleś? od kiedy to mówisz do mnie koleś?
-Przecież to nic niezwykłego!
-koleżanko – położył ręce na Twoich ramionach – ksywki są jak pierdy, jeżeli zaczniesz je wypuszczać, zacznie śmierdzieć – zabrał ręce – w każdym razie, do zobaczenia kumpelo – zrobił z palca pistolet i wystrzelił by potem w mgnieniu oka zniknąć nim cokolwiek mu odpowiesz. Hm. Dobra, może ten wypad nie był ostatecznie do bani. Ale jednego jesteś pewna
… Nie chcesz być tylko przyjaciółką.
Share:

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział XXV - Lekcja Biologii [Would That Make You Happy? - A Lesson in Biology - tłumaczenie PL]

Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej.
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Poczułaś palce bawiące się Twoimi włosami, odgarniające je z twarzy. Materac zaskrzypiał, wiedziałaś że Sans leży obok i powoli budzi Cię swoim dotykiem. Był dzisiaj wyjątkowo delikatny. Ta odrobina uwagi wypełniała Twoje serce. Poczułaś znajomy ucisk między nogami i niewielki ból w brzuchu. Zmarszczyłaś brwi.
-wszystko dobrze? - zapytał kiedy otworzyłaś oczy i na niego popatrzyłaś. Przesunęłaś rękę na brzuch i pogładziłaś go. Sans patrzył się na Ciebie. Normalny wyraz twarzy powoli zaczął się zmieniać na oczekujący. Sunął palcami po Twoim ramieniu czekając na odpowiedź.
-Czuję się dziwnie. Chyba to... - przekręciłaś się na bok i zrobiło Ci się zimno, jak tylko poczułaś znajome, mokre uczucie na pośladkach. O nie. Jak mogłaś zapomnieć. Powinnaś rozpoznać od razu! Wyskoczyłaś z łóżka nim Sans zareagował, odrzuciłaś koc na bok by potwierdzić swoje obawy. Prześcieradło było przyozdobione piękną, czerwoną plamą wielkości dłoni. Teraz kiedy wiedziałaś już co się dzieje, ból w brzuchu się zwiększył. Zamarłaś przytłoczona wstydem i winą nie wiedząc co powiedzieć.
-czy to... krew?! - zapytał wstając, przeniósł wzrok na Twoje nogi. Usnęłaś w bieliźnie. Otworzył szeroko oczy – dziecino, krwawisz?
-Przepraszam! Kompletnie zapomniałam! - palnęłaś biegnąc po jakieś czyste ubrania do szafki.
-jesteś ranna? - musiał się teleportować, bo chwycił Cię za nadgarstek tak, abyś odwróciła się w jego stronę, zmartwienie było wymalowane na jego twarzy.
-Nic mi nie jest, to tylko... - byłaś czerwona od rumieńców, chciałaś zapaść się pod siemię. Puścił Cię i znowu spojrzał na zakrwawioną bieliznę, wyraźnie nie wiedział co robić. Nagle na jego twarzy pojawiło się poczucie winy...
-wiedziałem, że byłem zbyt gwałtowny wczoraj, wiem, że mówiłaś, że tak lubisz, ale..
-Boże, Sans! Nie jestem ranna! - przerwałaś mu nim zarumienisz się jeszcze bardziej. Z szafy wyciągnęłaś parę majtek, spodenek, i koszulkę. To miło, że miałaś miejsce na swoje ubrania w pokoju Sansa, no i mogłaś mu czasem zabrać jakąś koszulkę, aby mieć w czym spać.
-ale krwawisz, coś musi być nie tak – teraz był zagubiony. Widziałaś jak patrzy się na Ciebie uważnie. Gdyby nie cały ból i wstyd jaki teraz czułaś, mogłabyś pomyśleć, że jego zachowanie jest nawet słodkie. - co mogę zrobić? jak ci pomóc?
-To normalna sprawa. Po prostu zapomniałam. - wiedziałaś, że prawdopodobnie i tak nie zrozumie – To coś ludzkiego i kurwa, nie ma nic co mogłabym użyć
-jak to normalna sprawa? - brzmiał na przerażonego. Poczułaś znajomą aurę magii w powietrzu, jego oko zabłysnęło na niebiesko. Założyłaś za dużą koszulkę sięgającą do połowy ud i udałaś się w stronę drzwi. Po pierwsze, łazienka
-Tak to, normalna sprawa. - szedł za Tobą całą drogę aż pod drzwi do kibla. Wślizgnęłaś się do środka i popatrzyłaś na niego przez szczelinę w drzwiach. Był zmieszany.
-cz-czy mogę coś zrobić, aby ci pomóc? - zapytał cicho.
-Możesz zawołać Frisk? - zapytałaś zamykając drzwi, czułaś że zaczyna z Ciebie ciec – Będziesz musiał go zabrać do sklepu.
-dobrze, już idę – wyrzuciłaś brudne obrania w bok, papierem wytarłaś to co już skapło i usiadłaś na toalecie. Zwinęłaś zabrudzone majtki i wyrzuciłaś je na podłogę uważając jednocześnie, aby nie były zakrwawioną stroną do dołu. Nie chciałabyś sprzątać jeszcze kibla. W końcu poczułaś się bezpieczna, oparłaś głowę o rękę, zaś plecy o ścianę. Boże. Czy mogło być gorzej? Nie tylko ufajdałaś prześcieradło i prawdopodobnie materac też, ale Sans myśli, że wykrwawisz się na śmierć. Będziesz musiała mu to wszystko wyjaśnić. To będzie zabawna rozmowa. Jak mogłaś zapomnieć, że zbliża się Twój okres? Pewnie wpadnięcie do Podziemia miało coś z tym wspólnego, no i zawsze miałaś nieregularny okres... Może tylko się łudzisz, ale masz wrażenie, że widziałaś coś co mogłoby Ci pomóc w sklepie w Snowdin. Zastanawiałaś się, czy potwory w ogóle wiedzą do czego to służy. Pewnie nie, biorąc pod uwagę, że podpaski były na regale z artykułami dziecięcymi... Ciche pukanie do drzwi. Podskoczyłaś i naciągnęłaś koszulę na kolana
-Proszę. - Frisk wsunął do środka głowę, nadal ubrany w piżamy, ale przerażony. Pomachałaś do niego, dostrzegłaś w tyle Sansa. Panikował w korytarzu. Naprawdę będziesz musiała mu to wyjaśnić.
-Mamusiu, coś się stało? Sans powiedział, że mnie potrzebujesz, ale nie powiedział do czego. Nie chciał chyba nic mówić przy Papyrusie i Undyne – powiedział patrząc, jak zaciskasz palce na koszulce. Byłaś wdzięczna niebiosom za tę odrobinę łaski – Boli cię brzuszek?
-Nie kochanie, ale chcę abyś poszedł po coś do sklepu z Sansem. Pamiętasz kiedy rozmawialiśmy jak odkryłam, że bawisz się moimi tamponami kilka miesięcy temu? - Nie wyjaśniłaś Frisk dokładnie po co to jest, bo ma zaledwie sześć lat, ale nie kłamałaś. No i naprawdę nie chciałaś, aby bawił się tamponami, to nie jest nic taniego. Frisk przytaknął, nic nie powiedział, ale wyraźnie wyglądał na speszonego. - To dobrze. Musisz mi znaleźć tampony albo podpaski w sklepie. Sans nie będzie wiedział jak to wygląda, więc ty musisz iść, dobrze? - miałaś nadzieję, że zrozumie i posłucha, bo inaczej nie będziesz wiedziała co zrobić przez kilka kolejnych dni. Dziecko przytaknęło odwracając wzrok
-Dobrze
-Dziękuję – czułaś się lepiej. Cały ten poranek, znaczy się zaledwie dziesięć minut, było ciężkie. - Możesz powiedzieć, aby Sans przyszedł na chwilę?
-Dobrze – wyszedł zostawiając uchylone drzwi i skinął głową do Sansa. Nim cokolwiek powiedziałaś ten był już przy Tobie i obejmował Cię ramionami mocno. Potem nagle Cię puścił i zrobił krok do tyłu. Rumienił się na niebiesko o pocił
-jesteś pewna, że to coś normalnego? to nie ma sensu, myślałem że ludzie krwawią wtedy kiedy są ranni – bąknął zaciskając ręce w pięści – utrata krwi nie może być dobra, prawda?
-Sans, obiecuję, nic mi nie jest. Tak dzieje się cały czas – powiedziałaś czując się źle, nie mogłaś nic poradzić na niezręczność całej tej sytuacji. Zwłaszcza, że siedziałaś właśnie na kiblu – Frisk wie czego potrzebuję, zabierz go do sklepu, dobrze? - Sans wyraźnie chciał Ci uwierzyć, ale i tak się martwił. Nie widziałaś go w takim stanie od czasu walki z Undyne. - Obiecuję, nic mi nie będzie – powtórzyłaś przyciągając znowu jego wzrok
-...mogę dla ciebie zrobić coś jeszcze? coś, co może pomóc? - wsadził ręce do kieszeni. Poczułaś jak ostry ból przeszywa Ci brzuch. Zgięłaś się lekko.
-Czekoladę? Albo może coś słonego? Chrupki albo coś? - zamrugał
-coś takiego pomoże?
-Nie zaszkodzi
-a więc to dostaniesz.
Do powrotu Sansa i Frisk siedziałaś pod gorącą wodą z prysznica. Wyjrzałaś kiedy drzwi się otworzyły. Twój biedny przerażony chłopak miał ręce pełne siatek. Położył je na ziemi i popatrzył na Ciebie. Teraz kiedy się uspokoiłaś, naprawdę miałaś wyrzuty, że go zmartwiłaś.
-frisk nie był pewien czego chcesz, więc uh... wzięliśmy wszystko co wyglądało na to, co może ci pomóc
-Dziękuję – starałaś się brzmieć normalnie – Naprawdę, Sans. Bardzo pomogłeś. Przepraszam, że się martwiłeś. - zaprzeczył i wzruszył ramionami
-zaniosę resztę na dół
-...Ile jedzenia kupiłeś? - zerknęłaś na pozostałe torby. Z tego co widzisz, wypełnione słodyczami i przekąskami. Zarumienił się i odwrócił wzrok patrząc na pakunki
-zdałem sobie sprawę, że nie wiem co lubisz, więc wziąłem kilka rzeczy – nie byłaś pewna, czy Sans może być jeszcze słodszy. Gdybyś nie była pod prysznicem, to byś go właśnie przytuliła
-Dziękuję, cukiereczku – zawstydziłaś się, zdając sobie sprawę jak go nazwałaś. Sans podniósł na Ciebie wzrok i uniósł brwi zaskoczony. Po chwili uśmiechnął się
-cukiereczku? - zaśmiałaś się nerwowo zaciskając zasłonę między palcami
-Tak, no bo wiesz, jesteś słodki? - przygryzłaś wargi, nie chciałaś aby odpowiadał, bo cała ta sytuacja wydawała Ci się głupia – Jeżeli nie chcesz, mogę...
-nie, podoba mi się – zapewnił – naprawdę
-Dobrze – uśmiechnęłaś się – Um, będę na dole za kilka minut... Nie... nie powinieneś pracować? - wzruszył ramionami
-powiedziałem papsowi i undyne, że nie czujesz się dobrze i zostanę z tobą w domu, wyszli już jakiś czas temu, poszli naprawiać jej dom, ah i mam dać znać jak poczujesz się lepiej – Sans wyszedł, a Ty dokończyłaś prysznic, czując się znacznie lepiej. Czułaś się tylko... dziwnie wiedząc, jak bardzo Sans o Ciebie dba. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaisz. Każdy inny facet na jego miejscu byłby obrzydzony w podobnej sytuacji. Samo wspomnienie o okresie sprawiało, że faceci krzywili się w obawie i niesmaku i unikali kontaktu. Ale nawet, jak nie rozumie co zaszło, reakcja Sansa wydała Ci się właściwa. Nie przywykłaś do tego, że ktoś kładzie Twoje dobro na pierwszym planie. Czysta i odświeżona schowałaś kilka paczek wkładek, podpasek i tamponów pod zlew i wrzuciłaś zaplamioną bieliznę do prania. Frisk dostrzegł Cię nim zeszłaś na dół, siedział na kanapie w salonie. Przygryzł wargę. Wiedziałaś, że chce Ci coś powiedzieć, ale nie wie czy może.
-Co jest? - zapytałaś delikatnie podchodząc do nich. Wiedziałaś, że jeżeli będziesz zbyt ostra teraz, nic nie powie, ale jeżeli nie zapytasz, też będzie milczeć. Palce dziecka zacisnęły się na rękawach swetra. Popatrzyło na ręce, a potem na Ciebie. Potem odezwał się cichutko
-Sans bardzo się martwił. Ostatnio kiedy taki był byłaś ranna. Wszystko dobrze?
-Kochanie, nic mi nie jest – przytuliłaś dziecko do brzucha. Objął Cię. Zignorowałaś ból w brzuchu. - On po prostu nie wie co się dzieje. To wszystko. Ale nie ma się o co martwić – Frisk wyglądał na niezbyt pewnego, ale się nie sprzeczał. Poczochrałaś go po głowie. - Idź pod prysznic. Mamy dzisiaj wiele rzeczy do zrobienia, pamiętasz? - pocałowałaś go w czoło, poszedł sobie bez marnowania chwili. Jak tylko wbiegł do pokoju Papyrusa by znaleźć ubrania w salonie pojawił się Sans, wyciągnął w Twoją stronę rękę. Chciałaś iść do kuchni, ale nie umiałaś uniknąć jego wzroku. Wsunęłaś rękę w jego, razem usiedliście na kanapie. Nie puszczał Cię, drugą objął Cię i mocno przytulił. Oparłaś się o niego wsuwając głowę pod jego szczękę. Nawet jeżeli Twoje mokre włosy mu przeszkadzały, to nic nie powiedział.
-nadal boli? - zapytał ściskając rękę
-Nic mi nie jest. Nic, do czego bym nie przywykła
-powinnaś dzisiaj zostać w domu – zaśmiałaś się
-Sans, jeżeli miałabym zostawać w domu za każdym razem, kiedy mam okres nigdy bym nic nie zrobiła. To tylko niewielkie utrudnienie. Da się przeżyć – mruknął coś pod nosem.
-i to coś normalnego dla ciebie?
-Tak. Wiesz, wyjaśnię ci... - po dłuższej chwili niezręcznego tłumaczenia i jego cierpliwej uwagi, wyjaśniłaś mu jak działa kobiece ciało. Kiedy skończyłaś milczał przez jakiś czas, nie umiałaś też odczytać nic z jego miny. Głaskał Cię po prostu po ramieniu.
-i przechodzisz przez to co miesiąc? - zapytał niepewnie
-Tak. Plus minus. To wszystko zależy
-nie wiem co powiedzieć... poza tym, czy chcesz czekolady? - zaśmiałaś się kładąc rękę na jego klatce piersiowej i mocno przytuliłaś. Podniosłaś głowę aby go pocałować
-Jesteś wspaniały, cukiereczku.
Share:

6 grudnia 2017

Undertale: Czy to uczyni Cię szczęśliwą? - Rozdział XXIV - Nowa normalność [Would That Make You Happy? - New Normal - tłumaczenie PL]

Obrazek autorstwa: artanddetermination
Notka od tłumacza: Jest to kolejne opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cząstkę jej osoby możemy znaleźć w sobie. Oczywiście, związek Sans x Ty, co by nie było inaczej.
Rozdziały +18 będą oznaczone takim znaczkiem:
Fabuła maluje się tak: W wieku 14 lat urodziłyśmy Friska, nasza matka postanowiła podać się za jego matkę, aby nie psuć nam przyszłości i tak już 6 letni Frisk nie wie że jego siostra to jego matka. Z czasem to się oczywiście klaruje i prostuje. Po jednej z domowych awantur uciekasz wraz z Friskiem z domu i wpadasz do dziury na górze. Aaaaa reszta, reszty można się już domyśleć.
Tłumaczenie: Yumi Mizuno
Opowiadanie autorstwa OnaDacora
SPIS TREŚCI:
Sans obudził się i pierwszy raz od bardzo dawna nie pamiętał o czym śnił. Wydaje mu się, że były to jednak miłe sny. Niewielkie światełko przemykało przez okna kiedy otwierał oczy, pewnie już poranek. Przespał całą noc, ani śladu bezsenności czy koszmarów. Leżałaś obok niego, nadal spałaś. Nie umiał walczyć z uśmiechem jaki pojawił się na jego twarzy gdy tylko ujrzał Twoją spokojną minę. Miałaś rękę pod brodą, włosy na całej poduszce i ramionach. Sans odsunął kilka niesfornych kosmyków z Twojej twarzy, potem czule i delikatnie pogładził Cię po policzku. Zadrżały Ci wargi, delikatnie się uśmiechnęłaś i znowu odprężyłaś mrucząc zaspana. Zabrał rękę, aby Cię nie obudzić. Wtuliłaś się w poduszkę i spałaś dalej. To znacznie lepszy sposób utwierdzenia się, że linia czasu jest stabilna. Pobudka z Tobą przy boku, miękkim, ciepłym przypomnieniem, że jesteście razem... może do tego nawet przywyknąć. Czuł się silniejszy. Twoja obecność mu na to pozwalała. Miał nadzieję, że to się nigdy nie zmieni. Zezłościł się na siebie i westchnął lekko zdenerwowany. Nie. Nie dopuści do utraty tego wszystkiego. Zrobi tak jak mu powiedziałaś, skupi się na chwili obecnej. Obudzenie się przy Tobie to wspaniała chwila nie pozwoli, aby strach ją zniszczył. Cieszył się, że nie przyciskałaś go, aby mówił więcej, na temat tego czego dokładnie się boi. Nie chciał Cię okłamywać, ale.. jak miałby powiedzieć, że jest przekonany, że Twoje ukochane dziecko ma moc manipulowania czasem? I nawet o tym nie pamięta? Zastanawiał się, czy nie stanąć twarzą w twarz z Friskiem na początku... raz to zrobił i nie skończyło się to dobrze. Pozostała nadzieja, że tak długo jak dziecko będzie szczęśliwe, nie zrobi nic strasznego. Sans jest pewien, że nie przyjęłabyś prawdy dobrze. Albo byś mu nie uwierzyła, albo zaczęłabyś zadawać pytania na które bałby się odpowiedzieć. Jak miałby powiedzieć matce, że zabił wcześniej jej dziecko? Jak miałby wyjaśnić Ci, że ma wrażenie, że z Twoim dzieckiem jest … coś nie tak. Jakby nie był sobą. Sans nadal nie rozumie dlaczego Frisk zachowuje się czasem jak ktoś inny. Nie. Jeżeli wszystko potoczy się po jego myśli, bez resetów, ze szczęściem dla wszystkim, to nie ma powodów aby Ci cokolwiek mówić, prawda? Nie chce, abyś znała prawdę. To nie jest Twoje piwo. No i zawsze jest problem, dlaczego on pamięta resety. Nie chce o tym myśleć. Ani Ci mówić. Świadomość, że będziesz była dla niego ukojeniem, zauważył też, że z dnia na dzień coraz trudniej było mu trzymać maskę. A to już wielki komplement. Nie próbujesz naprawić problemów jak Papyrus. Gdyby ten wiedział, że coś jest nie tak, podniósłby góry aby starając się znowu Sansa uszczęśliwić. A to nie tak działa. Papyrus i tak musi znosić wiele, nie ma sensu go bardziej martwić. Optymizm brata i tak mu pomaga. A widok szczęśliwego Papyrusa – nawet jak ten się na niego złości – to przyjemność. To te jedyne chwile w resetach jakimi się nie znudził. Jedyne jakie trzymały go przed ostatecznym poddaniem się. Ostrożnie, aby Cię nie zbudzić, pocałował Cię delikatnie w czoło i wstał z łóżka. Założył niebieską bluzę i chwilę patrzył jak leżysz na jego łóżku i śpisz. Koc osunął Ci się na biodra, pozwalając, aby górna część ciała była na wierzchu. Sans okrył Cię kocem delikatnie gładząc ramię, talię i zatrzymał ją na udzie nim zabrał
-zaraz wrócę, śpij dalej – mruknął wiedząc, że i tak go nie usłyszysz. Zamknął drzwi do sypialni najciszej jak się dało. W salonie nadal nie świeciło się światło co go zaskoczyło. Ale Undyne nigdy nie lubiła zbyt wcześnie wstawać. Która właściwie jest godzina? Nawet nie sprawdził zegarka. Ale Papyrus już zdecydowanie nie spał. Jak Sans schodził schodami wsadził ręce do kieszeni i zdał sobie sprawę, że nie musi zakładać na twarz uśmiechu. Już się uśmiecha. Undyne spała na kanapie, koc był na ziemi zakrywał tylko jedną łuskowatą nogę. Przywykł do tego, że Undyne śpi w spodenkach i koszulce, ale nagle zdał sobie sprawę, że nie miałby nic przeciwko temu, abyś ty spała odziana w jeszcze mniej, poczuł się z tym dziwnie. Undyne nie powinna być powodem takich myśli u niego. To dziwne. Po chwili zauważył, że Frisk jest z nią na kanapie. Obejmuje go jedną ręką, dziecko śpi na niej z uśmiechem. Przyglądał im się chwilę mijając ich, nie wiedział jak Ty się z tym będziesz czuła. Szmery z kuchni przyciągnęły jego uwagę. Papyrus stał przy szafce i ostrożnie układał na talerzu... nie spaghetti. Zauważył to natychmiast i był zaskoczony. To wygląda jak omlet. Robiłaś je często, więc Sans przywykł do ich wyglądu. Papyrus zauważył go i przeniósł na niego wzrok
-BRACIE WCZEŚNIE WSTAŁEŚ – nie wierzył własnym oczom. Sans zauważył, że faktycznie to dość nietypowe jak na niego – CZŁOWIEK NADAL ŚPI?
-ta, wygląda na to, że tylko my wstaliśmy – powiedział wchodząc do pomieszczenia – co frisk robi na undyne? - Papyrus zmarszczył brwi
-PRÓBOWAŁEM OBUDZIĆ FRISK I ZABRAĆ ZE SOBĄ, ALE LEDWO ZESZLIŚMY NA DÓŁ A ON JUŻ WDRAPAŁ SIĘ NA KANAPĘ I ZNOWU USNĄŁ. POSTANOWIŁEM NIE PRZESZKADZAĆ
-może nie czuje się dzisiaj zbyt pobudzony?
-UGH – warknął rzucając groźne spojrzenie na brata. Sans się szczerzył. Podszedł do szafki i wyciągnął kawę jaką widział, że piłaś.
-robisz śniadanie dla dzieciaka? - zapytał sięgając po kubek za pomocą swojej magii.
-TAK I SANS, CO ZA WYSIŁEK, MOGŁEŚ POPROSIĆ, ABYM PODAŁ CI GO, WIESZ O TYM – rzucił rozbawiony
-jesteś zajęty, nie chciałem skracać twoją uwagę – wstawił czajnik na palnik unosząc brew na brata. - wiem, że nie mam wygórowanych życzeń, ale...
-NIE POPIERAM TWOJEGO LENISTWA BRACIE, ALE WOLAŁBYM ABYŚ SPAŁ NIŻ ZADRĘCZAŁ MNIE SWOIMI OKROPNYMI KAWAŁAMI – groźba w głosie Papyrusa rozbawiła Sansa.
-nie wiedziałem, że lubisz robić coś innego niż spaghetti – mówił kręcąc się po kuchni. Wziął łyżkę
--OBSERWOWAŁEM GOTOWANIE TWOJEGO CZŁOWIEKA KIEDY MI POZWOLIŁA. JEJ SPOSÓB JEST INNY NIŻ UNDYNE I MUSZĘ PRZYZNAĆ, ŻE REZULTAT JEST MNIEJ... PŁOMIENNY – zaśmiał się nerwowo – MAM NADZIEJĘ, ŻE TO ŚNIADANIE ZMOTYWUJE FRISK DO WSTANIA.
-planujesz coś robić z dzieckiem dzisiaj? - wsypywał cukier do kubka, mając nadzieję, że robi to właściwie. Widział jak robisz to kilka razy, ale nie chciał i tak nic sknocić.
-PRAGNĘ CI PRZYPOMNIEĆ, ŻE DZISIAJ PRACUJEMY BRACIE – zagroził mu łyżką. Omlet zasyczał na patelni – TO, ŻE UNDYNE TUTAJ JEST NICZEGO NIE ZMIENIA
-nie wiem o czym mówisz, bracie, zawsze pracuję ciężko – wyszczerzył się opierając o ścianę – może dlatego, że nie ma we mnie nic lekkiego. Niski pomruk podobny do warknięcia wydobył się z Papyrusa. Sans drgnął jak tylko czajnik odezwał się, że woda gotowa. Zalał kubek. Nie wiedział co Undyne planuje, ale miał przeczucie, że Ty też nie będziesz siedziała w domu z nią. Wpadł na pomysł, aby zaprosić Cię do spędzenia z nim dnia na jego posterunku. Jeżeli będziesz chciała – niedługo przyjdę – mówiąc to wziął kubek w ręce i poszedł do sypialni
-TYLKO NIE UŚNIJ ZNOWU!
Obudziły Cię ciepłe, gładkie palce sunące po Twoim ramieniu. Niski głos Sansa wybudził Cię ze snu. Kiedy otworzyłaś oczy, poczułaś pustą przestrzeń na łóżku, przekręciłaś się na plecy by ujrzeć nogę Sansa. Siedział obok, ubrany z kubkiem w ręce. Poczułaś znajomy zapach kawy. Uśmiechnęłaś się zaspana, przeciągnęłaś się i położyłaś rękę na jego kolanie
-Dobry – mruknęłaś zadowolona. Sans odsunął kilka kosmyków z Twojej twarzy i uśmiechnął się czule. Światełka w jego oczach jaśniały gdy na Ciebie patrzył. Czułaś takie przyjemne ciepło w piersi, rumieniłaś się zadowolona. Nigdy nic takiego Cię nie spotkało. Luksus bycia obudzoną przez kogoś.... komu naprawdę na Tobie zależy był Ci obcy...
-dobry, śpioszku – lekko uniósł kubek tak, abyś go zobaczyła – zrobiłem ci kawę, mam nadzieję, że dobrze
-Nie musiałeś – powiedziałaś zadowolona i zaskoczona jednocześnie. Naprawdę nie przywykłaś do tego.
-cóż, gdybym musiał to zrobić, pewnie bym tego nie zrobił, co nie? - droczył się. Usiadłaś okrywając kocem nogi. Wzięłaś kucek i upiłaś łyk. Sans przyglądał Ci się próbując zbadać Twoją reakcję. - dobra? - usłyszałaś niewielkie zmartwienie w jego głosie.
-Dokładnie taka, jaką sama robię – zapewniłaś go z uśmiechem. A to znaczy, że smakuje paskudnie, ale będziesz musiała do niej przywyknąć – Dziękuję. - znowu uśmiechnął się wyraźnie zadowolony
-pracuję dzisiaj z papsem no i nie wiem jakie plany ma undyne, jeżeli chcesz, możesz z frisk dołączyć do mnie, oferuję darmowe hotdogi – zaśmiałaś się i zaprzeczyłaś
-Dam radę z Undyne. Ona.. jest całkiem sporo. Powoli się do niej przyzwyczajam. Nigdy bym nie przypuszczała, że tak łatwo będzie się z nią dogadać – Dziwnie się to mówi o kimś, kto próbował Cię zapić. Przyznać jednak musisz, że jest mniej... potworna... niż Ci się wydawało. Sans wyglądał na zaskoczonego
-jesteś pewna? znaczy się wiem, że będzie się dobrze zachowywać, ale ty... - uniosłaś rękę, aby mu przerwać.
-Dam sobie radę, no i tak muszę zrobić zakupy. Mamy dodatkowy brzuch do napełnienia – uśmiechnęłaś się czując motylki w brzuszku, popatrzyłaś na kawę czując się zawstydzona. - Dziękuję, że o mnie pomyślałeś. Ja... naprawdę to doceniam
-choć tyle mogłem zrobić, dziecino, i czy to aby nie tak działa? dbamy o siebie nawzajem? - popatrzyłaś na niego, rumienił się na niebiesko – przynajmniej tak mi się wydaje
-Tak. Właśnie to tak działa.
Bracia rozdzielili się. Papyrus poszedł patrolować las w Snowdin, zaś Sans udał się w stronę Waterfall zostawiając Ciebie i Friska z Undyne. Przypomniał, że w razie czego możesz dzwonić do niego, albo jego brata jeżeli byś czegoś potrzebowała. Zapewniłaś go ponownie, że dasz sobie radę. Rumienił się na niebiesko, gdy pocałowałaś go na pożegnanie przed Papyrusem i Undyne. Ta szczerzyła się szeroko, gdy na nią zerknęłaś. O nic nie pytała po tym jak Sans sobie poszedł, ale i tak miała sugestywny błysk w oku. Nalegała, aby pomóc Ci w zakupach. Płaciła za wszystko i targała siaty z zakupami zapewniając, że chce pomóc. To chyba był jej sposób na bycie miłą, ale we wszystkim co robiła była tak agresywna, że się stresowałaś. Po dwóch dniach dobroci Undyne straciłaś nerwy i powiedziałaś jej, aby przestała. Na początku uznała, że gadasz głupoty, ale potem wyszczerzyła się i wyciągnęła w Twoją stronę rękę. Wygląda na to, że to jej... zaimponowało. Raczej nigdy jej nie zrozumiesz. Z dnia na dzień nastrój między Tobą a Undyne był coraz łagodniejszy. Nadal się nieco przy niej denerwujesz, zwłaszcza kiedy nad czymś pracuje (ona i Papyrus krzyczą głośno co sprawia, że wzrasta Twój niepokój). Ale ku Twojemu zaskoczeniu, zaczynałaś do niej ulgowo podchodzić. Czasami jest chamska i zbyt energiczna, ale widok jak bawi się z Frisk jest miły. Nic na to nie poradzisz. Papyrus jest zadowolony, że zaczęłyście się dogadywać. On i Undyne często wychodzili, aby powoli naprawiać jej dom. Papyrus próbował też skłonić Sansa do pomocy, ale oczywiście, tej nie uzyskał. Zapewne jeszcze wiele minie, nim Undyne będzie mogła do siebie wrócić, ale już do niej przywykłaś. Stała się po prostu kolejnym elementem Twojej nowej normalności. Z Sansem układa Ci się znacznie lepiej po tamtej rozmowie. Ostatnio macie wiele miłych dni no i Ty lepiej zauważasz jak coś go dręczy. Kilka razy obudziłaś się w środku nocy, a jego nie było. Siedział w kuchni i czytał jakieś książki. Przepraszał kiedy pytałaś się co robi zaspana i zmartwiona. Mówił, że nie chciał Cię budzić. Zawsze wracał z Tobą do łóżka by usnąć (albo i nie). Nim spostrzegłaś, minęły dwa tygodnie, zaś Ty jesteś w Podziemiu od miesiąca. Jakaś część Ciebie zastanawiała się, czy Twoja matka się o Ciebie martwi, ale większa część, miała to gdzieś.
Share:

5 grudnia 2017

POPULARNE ILUZJE