27 lutego 2018

Skyrim: Nieszczęścia chodzą parami - Trzy klucze

/Z przyjemnością przygarnę okładkę :3/
Notka od autora: Główni bohaterowie opowiadania to Focus, który jest argonianinem oraz Nya, która jest khajiitem. Dla jaśniejszego obrazu sprawy Focus wygląda tak, zaś Nya wygląda tak (tylko, że z innym umaszczeniem). Nie trzeba znać realiów gry, aby zrozumieć opowiadanie. Jednocześnie zaznaczam, że żadna z postaci nie jest Smoczym Dziecięciem. 
Przeznaczenie czy przypadek ponownie połączył losy dawnych przyjaciół z dzieciństwa? Przedstawicieli dwóch skłóconych ze sobą ras, które dzielą jednaki los. Złodziei, przemytników, kupców i handlarzy, pomiatanych w całym Tamriel ze względu na ich odmienny, bardziej zwierzęcy wygląd. Czy mimo różnic na nowo będą mogli nazywać się przyjaciółmi? Czy z nowo narodzonej znajomości będzie w stanie rozkwitnąć coś więcej? 
Rozdziały będą w większej ilości pisane z punktu widzenia Focusa, lecz trafią się też takie pisane w trzeciej osobie, a nawet i z punktu widzenia Nya. 
Autor: Yumi Mizuno

Spis treści:
Trzy klucze (obecnie czytany)

Wierzysz w przeznaczenie? W to, że jakaś niewidzialna ręka kieruje nami, kieruje innymi, aby stało się to, co chce? Los, który ustala z góry co ma być dobre, a co złe? Czyje drogi mają się rozejść, a czyje połączyć? Wierzysz w to, że wszystko jest z góry ustalone, zaś my jesteśmy tylko aktorami na scenie zwanej życiem?
Ja nie wierzyłem. Bardzo długo, latami, aż do czasu...

Jeżeli zapytasz się mnie jak ją opiszę, powiem, że jest to najbardziej irytująca, bezmyślna, naiwna, lekkomyślna, narwana, wkurwiająca khajiicka samica jaką dane było mi kiedykolwiek poznać. Albo raczej, jaka na mnie kiedykolwiek wpadła. Nie, aby zdarzało się to częściej.
Pracowałem wtedy przy łodziach w Wichrowym Tronie, udało mi się złapać mniej lub bardziej legalną posadkę w Argoniańskim Skupowisku. Po pół roku pracy, kiedy jakoś udało mi się ustatkować, zaś marne i tak wynagrodzenie za ciężką pracę, przestało dawać siwe znaki (po prostu przywykłem.... i odważniej kradłem) wpadła na mnie ona. Dosłownie. Wbiegła, wywaliła na plecy, na nas posypał się cały koszyk łososia, potem jakby nigdy nic wstała i odbiegła.
-Popierdoleni khajici - zakląłem pod nosem siadając wśród ryb, które jeszcze dychały szamocząc się na kamiennym bruku. W ślad za uciekinierką biegło może trzech, może pięciu rosłych żołnierzy Gromowładnych.
-Łapać złodzieja! - Oh, no i wszystko jasne. Dlaczego mnie to nie dziwiło? Jakby nigdy nic, wróciłem do swojej pracy.

Nie trudno się domyślić, że nasze drogi splotły się raz jeszcze. Odkryłem to kiedy w nocy kładłem się spać i wyciągnąłem zza pazuchy trzy klucze. Nie moje, tak dla jasności. Połączyłem wszystko ze sobą i oczywistym było, że „wpadnięcie” na mnie nie było zwykłym wypadkiem. Jednak nim powiem co miało miejsce potem, muszę cofnąć się w czasie o kilkanaście lat.

Moim rodzinnym miastem nie był Wichrowy Tron, jako argonianin urodziłem się na Mokradłach. Nie pamiętam wiele z tego okresu, poza ogniem, błyskiem, krzykami. Tak, niedługo po moich narodzinach rodzinna osada została zaatakowana przez Dunmerów, zaś co lepsze w ich mniemaniu okazy mojej rasy, zamknięte w skrzyniach i zapakowane na statek. Mieliśmy zostać sprzedani. Wraz z innymi argonianami tkwiłem w naszym ciasnym więzieniu bardzo długo. Bez możliwości ustalenia czy jest dzień czy noc ciężko powiedzieć ile. Czas przestał dla nas istnieć. Odmierzaliśmy tylko przemijanie na podstawie posiłków podawanych nam z mniejszą lub większą regularnością.
To co zapamiętałem dokładnie to huk, dźwięk przesuwanej skrzyni. Nie naszej. Innej. Dołączali kogoś do nas. Oh, to dlatego od tak dawna nie czułem kołysania na boki, jakie świadczyło o tym, że statek płynie. Kolejne polowanie. Kolejni nieszczęśnicy tacy jak my. Nie myślałem o ich losie. Myślałem o swoim. O własnym pustym brzuchu, zdrętwiałych kończynach i strachu, przeraźliwym strachu o własną przyszłość. Nie, nie było ze mną rodziców. Pewnie umarli na Mokradłach.
Nasi nowi sąsiedzi byli równie cisi co my. Chęć ucieczki i buntu dawno temu przepadła, pojawiła się bierność i pogodzenie z własnym losem. U wszystkich, z wyjątkiem jednego pasażera. Słyszałem chrobotanie. Podpełzłem do ścianki, która dzieliła nas ze skrzynią sąsiadów i nasłuchiwałem. Głos dziewczęcy, nieco piskliwy, siliła się, drapała z całych sił swoje więzienie, lecz to nie ustępowało. I nie ustąpi. Mocne drewno, wzmocnione potężnymi zaklęciami. Już to przerabialiśmy z moimi pobratymcami.
-Lepiej przestań - odezwałem się jako pierwszy, cicho by nie zbudzić śpiących rodaków - To nic nie da.
-A skąd wiesz?! - odpowiedziała, jakby urażona i zła
-Bo próbowałem.
-Mnie się uda!
-Taaa... jasne... powodzenia - Skrobu, skrobu, skrobu, skrobu. Po jakimś czasie jej wysiłki, albo raczej dźwięk im towarzyszący zaczynał mnie denerwować, dlatego schowałem uszy pod rękami. Niewiele to pomogło. Skrobanie mnie obudziło. Jak długo to robiła? Nie wiedziałem. Czasem przestawała, ale tylko na chwilę, słyszałem ciche rozmowy, szepty dobiegające z jej więzienia. Lecz żadnych konkretnych słów. Z czasem, skrobanie było dla mnie uspokajające. Podziwiałem też nie gasnącą w niej determinację. Zdaje sobie sprawę z tego, że nic nie przyniosą jej wysiłki? - I jak ci idzie? - zapytałem.
-Dobrze, jeszcze troszeczkę i będę wolna, a potem uwolnię moją rodzinę i was też mogę uwolnić! - była taka pewna siebie. Uśmiechnąłem się kwaśno i zamknąłem oczy.
-A co potem zrobisz, jak nas uwolnisz?
-Razem uciekniemy od Mrocznych Elfów! I wrócimy do domu!
-A wiesz gdzie on jest?
-.... K-któryś z dorosłych będzie wiedział - na chwilę zadrżał jej głos - Albo zapytamy się o drogę!
Przez ten czas dołączyły do nas jeszcze przynajmniej dwie skrzynie. Lecz nie ruszałem się z miejsca. Ona skrobała, a ja odpoczywałem. Myślałem, że ten stan będzie trwał wiecznie, lecz jak wszystko na tym świecie prędzej czy później nastanie kres naszej wędrówki. Wiedziałem o tym gdy w pewnym momencie statek gwałtownie zacumował w porcie i zaczęto wynosić skrzynie. Zaczęto od tych, co najwcześniej przybyli. Jedna skrzynia wyniesiona.
-Gdzie oni nas zabierają? - zapytała przerażona, od jakiegoś czasu nie słyszałem skrobania.
-Nie wiem. - odpowiedziałem szczerze - Pewnie będą chcieli nas sprzedać - tak mówili moi. Musieli mieć rację. Sprzedać. Z wolnych jesteśmy niewolnikami. Nasłuchałem się dość o panach i wymaganiach o pracach jakie są powierzane naszej rasie i nie chciałem o tym wszystkim myśleć.
-Jak już nas wyniosą to ich zaatakujemy! - naprawdę? Ona w to wierzy? Nigdy się nie poddaje?
-Jasne...
-A jak już będziemy wolni, będziemy musieli się znaleźć!
-A jak chcesz to zrobić?
-Jak masz na imię?
-Nie mam jeszcze imienia, a ty?
-Też... mówią na mnie „mała”... - chwila ciszy, chyba o czymś myślała - Ej, masz taką szparę na górze skrzyni? - Podniosłem wzrok
-Mam
-Możesz do niej podejść? - wstałem, osłabiony z odrętwiałym ciałem. Byłem za niski, aby cokolwiek zrobić, szpara o której mówiła była nad moją głową.
-Jestem pod nią.
-Czekaj chwilę - i czekałem, nie wiedziałem na co, ale czekałem. Czekałem czując jak moje serce wali szybko. Przez chwilę nawet pojawiła się nadzieja, nadzieja, że ta mała dziewczynka wpadła na jakiś pomysł aby nas uwolnić. Lecz zamiast tego... przez szczelinę coś wpadło. Podszedłem do tego czegoś. W ciemnościach nie widziałem wiele. Metal. To coś metalowego o ostrych krawędziach z jednej strony. - To moneta - mówiła - Ja mam drugą część. Jak wyjdziesz stąd, noś to cały czas na szyi, nie zapomnij, miej to zawsze przy sobie. Odnajdę cię i uwolnię, dobrze? - Nie wierzyłem.
-Dobrze.
-Ale nie zapomnij, tak cię poznam, obiecuję, że cię uwolnię. Dobrze?
-Dobrze.
-Czekaj na mnie, uwolnię cię.
-Dlaczego chcesz mnie uwolnić?
-Bo jesteś moim przyjacielem... - Z dziwnych powodów te słowa mnie poruszyły. Mocniej zacisnąłem monetę w łapie, nie wierzyłem, ale bardzo chciałem, aby to była prawda. Tak bardzo, że zacząłem się oszukiwać. Wkrótce potem i ją zabrali. Słyszałem syczenie, zupełnie nie podobne do takiego jakiego my robimy. To ona syczała jak Mroczne Elfy wchodziły do jej skrzyni by wyciągnąć ładunek którego była częścią. Jakiś czas później, przyszli po nas.
Rozglądałem się, lecz nikogo nie widziałem.
Żadnego dziecka z monetą.

Po latach, kiedy zostałem niewolnikiem, kiedy udało mi się samemu uciec wraz z innymi niewolnikami na dworze mojego „pana”, nadal miałem przy sobie monetę. Nie wierzyłem w to, że mnie znajdzie, lecz z dziwnych powodów nie umiałem się pozbyć tego drobiazgu. Zrobiłem z monety amulet i nosiłem go na szyi, jak chciała. Stał się częścią mnie i z czasem zapomniałem nawet, że go mam. Czasem tylko, jak ktoś kto mnie nie znał, zauważył przełamaną na pół monetę pytał się, co to jest i po co to mam, odpowiadałem, że to od przyjaciela.

Odkryłem też co to za syk. Zapamiętałem go dobrze, dlatego nie miałem problemów z rozpoznaniem go ponownym. Jak ukrywaliśmy się w lesie przy porcie w Morrowind kilku z mojej bandy dorwało khajiita. Syczał tak samo. Wtedy zacząłem podejrzewać, że moja tajemnicza przyjaciółka z dzieciństwa była Khajiitem. Z trwogą przeszukiwałem jego zwłoki, gdy argonianie z nim skończyli. Przede wszystkim to był dużo starszy ode mnie samiec, ale nadal bałem się, że znajdę u niego drugi kawałek monety. Z ulgą rozumiałem, że go nie miał.
Potem zaszyłem się w Argoniańskim Skupowisku i tam zostałem.

Wspomniałem już o kluczach, prawda? Tak. Koniec retrospekcji z przeszłości. Musiałem do tego nawiązać, bo jak się okazało później, te wątki się ze sobą łączą. Dobrze myślisz, ta khajiicka kobieta, która na mnie wpadła to obyła ta sama, która obiecała mi wolność. Lecz jak do tego doszedłem? Ah, to inna, przezabawna historia.

Nie wiedziałem tego jednak wtedy, gdy oglądałem znaleziska w łapach. Domyślałem się, że jeżeli uciekła żołnierzom, to prędzej czy później przyjdzie po swoje drobiazgi, a więc złoży mi wizytę. No i nie myliłem się, dwa dni po naszym spotkaniu, nocą kiedy leżałem w swoim leżu w jednej z kwater Skupowiska, usłyszałem cichy, ledwo zauważalny skrzyp. Znałem ten stary budynek, czasem stare belki skrzypiały, owszem, tym razem jednak czułem, że nie jest to zwykła praca surowca. Wiedziałem, że jest w moim pokoju, nie wiedziałem tylko dokładnie gdzie. Drzwi zamknięte na klucz, okna zasunięte. Jak się tu dostała? Jedyne co przyszło mi do głowy to to, że musiała się tu wkraść kiedy pracowałem w porcie. Czekałaby aż tyle? Złodzieje różnie działają.
Otworzyłem delikatnie jedno oko, tak aby nie zauważyła, że nie śpię. Leżąc na plecach zauważyłem ją, ciemną postać ze złotymi ślepiami przy sklepieniu. Stała na jednej z belek nośnych zadaszenia przyglądając mi się z uwagą. Nie słyszałem nawet jak oddycha. Zamknąłem oko czekając na jej kolejny krok. Aby ją złapać musiała być pewna siebie. Pewna, że nie zostanie złapana. Kolejne skrzypnięcie, postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę, założyłem, że będzie na mnie skakać. Nie myliłem się. W chwilę jedna z moich łap zacisnęła się na jej gardle, przekręciłem się tak, aby była pode mną. Druga po krótkiej walce złapała ją za nadgarstki i unieruchomiła je nad jej głową. Kobieta skuliła uszy po sobie i zaczęła syczeć. To ten sam syk. Ten sam jaki słyszałem wtedy i ten sam jaki słyszałem za każdym razem kiedy mijałem jakiegoś Khajiita. Po szamotaninie zrozumiała, że nie wyrwie się z moich łap. Tym bardziej, że zaciskałem jedną bardzo mocno na jej szyi, która gotowa w chwilę się złamać.
-Dobra, dobra - wycharczała otwierając szeroko oczy - Wygrałeś! - nic nie odpowiedziałem, nie zwolniłem ucisku, ale przestałem go zwiększać - Możesz mnie puścić? Nie chciałam cię zabić!
-Dlaczego miałbym ci wierzyć?
-A widzisz tu gdzieś jakiś sztylet? - rozejrzałem się. Nic się nie potoczyło, nic nie miała w łapach. - Słuchaj, ledwo oddycham, możesz... - odrobinę wyswobodziłem jej gardło. Wzięła głębszy wdech - Dzięki!
-Przyszłaś po klucze?
-A więc się zorientowałeś? - wyglądała na zaskoczoną - To moje klucze.
-Wątpię.
-Moje, sama je sobie wzięłam.
-To są klucze do cudzych mieszkań które planujesz okraść.
-Oj przepraszam bardzo, to tak brzydko brzmi. Nie okraść. Mam klucz, nie włamię się. I wezmę sobie trochę rzeczy... niepotrzebnych!
-Z cudzych mieszkań.
-Oj, oni nie potrzebują ich.
-Skąd wiesz, że ich nie potrzebują?
-Oni jeszcze tego nie wiedzą, że ich nie potrzebują, ale jak ich nie będą mieli to nic się nie stanie! - starała się brzmieć słodko, zamrugała kilka razy złotymi ślepiami - Ja wyświadczam im przysługę!
-To nadal kradzież. - warknąłem szczerząc zębiska. Przestała się wygłupiać, znowu skuliła uszy i po chwili zastanowienia powiedziała już normalnym tonem głosu.
-Święty się odezwał. - milczałem - Słuchaj, nie chcę mieszać cię w swoje sprawy, przyszłam po to co moje. Jasne? Ty też masz swoją kiesę, ale założę się, że większość monet jakie w niej chowasz nie pochodzi z uczciwej pracy - Tu miała rację. Co prawda nie kradłem... nie w taki sposób oczywiście, ale jednak... - Wezmę to co moje i udamy, że nigdy się nie spotkaliśmy, dobra? - nie wierzyłem jej. Znaczy nie w to, że weźmie i sobie pójdzie. Nie ufałem innym. Mimo to jednak puściłem jej ręce i zszedłem z niej. Kobieta usiadła na moim łóżku i pogładziła się po karku kaszląc lekko. - Jesteś z tych małomównych? - spojrzała na mnie uśmiechając się.
-Bierz co twoje i spadaj.
-Jasne, jasne, już się robi - schowała klucze do sakiewki - To do zobaczenia - mówiąc to otworzyła okno i wyskoczyła przez nie. Wyjrzałem, aby zobaczyć gdzie się udała, jednak nic z wyjątkiem mroźnego Wichrowego Tronu nie dostrzegłem. Nadal była ciemna noc, dlatego zamknąłem okno i położyłem się do łóżka, choć nie mogłem już spokojnie spać. Nie wiedziałem wtedy... tego co wiem teraz.... Tego, że ktoś widział khajiicką samicę wyskakującą z okna mojej kwatery. To i kilka innych rzeczy przypieczętowało nasz los.

Po dwóch dniach miałem gości. Gromowładni przybyli do portu. Na samym początku patrzyli na moich pobratymców, którzy starali się niczego po sobie nie poznawać i dalej robić to co powinni. Wszyscy mieliśmy w głowie jedno - wpadli na to, że to my stoimy za ... znikaniem towaru. W sumie, byłem zaskoczony że wcześniej się tym nie zajęli. Brałem właśnie drewno i miałem z nim przejść w inne miejsce, kiedy jeden z żołnierzy podszedł do mnie, widziałem jak mruży oczy pod hełmem.
-To ten.
-Jesteś pewien?
-Tak. Tamten miał niebieskie pióra na tyle głowy. Ten też ma.
-Tylko on?
-Ej - popatrzył na mnie - Tylko ty masz niebieskie pióra? - Tylko ja. Każdy przedstawiciel mojej rasy różni się od siebie. Z wyjątkiem rogów rosnących na głowie, miałem jeszcze z tyłu kilka piór. Zerknąłem ukradkiem na pozostałych pobratymców którzy przyglądali się wszystkiemu z uwagą i trwogą.
-Coś się stało?
-Odpowiadaj na pytanie paskudny gadzie inaczej zrobię z ciebie buty! - warknął żołnierz.
-Ej, ej, spokojnie - upomniał go kolega - Pamiętasz? Czysty profesjonalizm. - chrząknął i podszedł do mnie tak, że to teraz on znajdował się najbliżej. - Pójdziesz z nami świński pomiocie. - Zaraz co? Nim się zorientowałem przy szyi miałem sztylet, drewniane kloce runęły na ziemię, a ja w eskorcie bardzo profesjonalnie działających żołnierzy zostałem zaprowadzony do więzienia. Potem sprawy potoczyły się szybko.
-Rozbieraj się - rzuciła ludzka samica siedząc na krześle - Ale do szmaty, nie mam ochoty oglądać waszych jaszczurzych chujów
-Może mi wyjaśnić istota, czemu to ma służyć?
-Nie twoja sprawa, rozbieraj się i swoje śmierdzące łachy rzuć tutaj - pokazała drewniane pudełko. No dobra. To nie pierwszy raz kiedy byłem przesłuchiwany. Posłusznie zrobiłem to co mi kazała, choć w głębi przeczuwałem czego może dotyczyć zaistniała sytuacja, albo raczej kogo. Wydarzenia te były zbyt blisko siebie, aby to ot tak po prostu zignorować i pozostawić zwykłemu przypadkowi. Miałem nadzieję, że jeżeli okażę bierną współpracę to szybko się to skończy. Może jej szukają i przeszukują każdego kto był z nią widziany? Kobieta Gromowładnych bardzo uważnie przeszukiwała moje ubrania, poszukując w nich jakichś ukrytych kieszeni, nic jednak nie znalazła. Dwóch co zostało wysłanych by przegrzebać mi kwaterę też nic nie znalazło. No i stałem tak, skuty, w samej szmacie na biodrach, przyznam, że nawet mnie zaczęło robić się zimno.
-Czy jak już wszystko jasne - podjąłem rozmowę - Możecie mi powiedzieć, czego szukacie i po co to wszystko jest?
-Dobrze wiesz łachudro czego szukamy - warknął żołnierz.
-Proszę o wybaczenie, lecz nie.
-Klucze! - byłem zaskoczony - Do trzech domów najbogatszych ludzi w Wichrowym Tronie! Gdzie je schowałeś!
-Z całym szacunkiem, ale nie mam żadnych kluczy.
-Jesteś jej wspólnikiem! Gadaj!
-Wspólnikiem? Kogo?
-Tej khajiickiej złodziejki. To miało wyglądać na przypadek, ale kiedy na ciebie wpadła musiała przekazać ci klucze, potem widziano ją jak wychodziła przez okno z twojej sypialni w nocy. Oddałeś jej klucze!
-To, że schowała klucze w mojej kapocie to się przyznaję - odpowiedziałem szczerze - Lecz o całej reszcie nie wiem.
-Skoro schowała to gdzie je masz? - Cholera, jeżeli odpowiem, że je oddałem, to tylko umocnię podejrzenia, a jeżeli powiem, że nie wiem to też je powiększę. Po chuj ja się odzywałem?!
-Zaręczam, że nie jesteśmy wspólnikami.
-A mnie się wydaje, że jesteście... - kobieta Gromowładnych mówiąc to odwróciła się w moją stronę. Zobaczyłem coś, czego myślałem, że nigdy w życiu mi dane nie będzie zobaczyć. Moneta. Połączona. Dwie połówki w całości. - To jest twoja - pokazała na tę przerobioną na medalion - A ta jej - tutaj pokazała na drugą, po dziurach można wnioskować, że khajiit nosiła ją przy nadgarstku.
-Ha, pomyślałby kto! - zaśmiał się żołnierz - A myślałem, że te dwie rasy się nienawidzą.
-Widzisz, mamy tutaj wyjątek - kobieta z obrzydzeniem odrzuciła monetę do pudełka. - Zamknijcie go chłopaki, może przez noc w celi zmądrzeje i zacznie gadać.
I zostałem zaciągnięty i zamknięty. Dwie klatki obok siebie, jak za dawnych lat. Była tam ona, podobnie jak i ja ponownie odarta z wszelkiej godności, w bieliźnie siedziała na ziemi i tylko śledziła wzrokiem mnie, zamykanego w celi obok. Oddzielały nas kraty. Ja nadal w szoku patrzyłem na nią.

Dawniej, lubiłem sobie wyobrażać, że dziewczynka, która dała mi kawałek monety ma się dobrze, że uciekła, że jest wolna, że ma wielki dom, służbę i niczego jej nie brakuje. Choć w naszym świecie taka wizja jest wręcz niemożliwa do spełnienia, to pomagała mi zasypiać, kiedy już o niej myślałem. Lubiłem sobie wyobrażać, że jak już nie, to może jest bohaterką, kimś kto wyzwala niewolników z kajdan, albo, że wróciła do swojego rodzinnego domu i tam żyje spokojnie. Widok kocicy przykutej kajdanami do podłoża całkowicie mnie zbił. Nie umiałem nic powiedzieć. Chwała teraz twarzy, która nie jest w stanie zdradzać najmniejszych emocji. Gdy tylko Gromowładny wyszedł zabierając ze sobą pochodnię, potrzebowałem chwili, aby mój wzrok przywykł do ciemności. W tym czasie usłyszałem stukanie. Cichutkie. Odwróciłem głowę. To ona, majstrowała przy zamku swoich kajdan.
-Gdybym miała coś cienkiego raz dwa otworzyłabym te cholerne... - mamrotała pod nosem, w ciemnościach je oczy błyszczały wyraźnie. Zamrugała i popatrzyła na mnie. Chyba się nawet niepewnie uśmiechnęła - Przepraszam, że masz przeze mnie kłopoty. - nie odpowiedziałem, nie umiałem jej odpowiedzieć - Nie gniewaj się na mnie - podpełzła do krat - Ej, masz może coś cienkiego? Śrubę? Nie, to za grube... jakiś drut? Cokolwiek? - zaprzeczyłem. Chwyciła się krat. - Ej... mogę pióro?
-Co proszę?
-No z twojej głowy. Pióro. Jedno.
-Nie.
-Ale tylko jedno, wystarczy... chyba... ale nas uwolnię! Obiecuję! To przeze mnie tutaj jesteś i cię uwolnię!
-Złodziej z honorem? - prychnąłem pogardliwie, zły, na nią, na siebie, na los... Zawsze była nadzieja, że ukradła to komuś, zaś moje marzenia o dobrym życiu dla starej przyjaciółki okazałyby się prawdą. Chciałem w to wierzyć. Ale w głębi... nie wierzyłem.
-A żebyś wiedział - nadąsała się - Jedno pióro! Jak stąd wyjdziemy kupię ci... słodką bułkę! Obiecuję!
-Słodką bułkę? - mruknąłem - A jak chcesz nas stąd wydostać, dobra... udało ci się ściągnąć kajdany i otworzyć klatki, a co dalej? - Przez chwile patrzyła się na mnie jakby była zaskoczona, a potem odpowiedziała szczerze, pewna siebie
-Wyciągnę nas z więzienia!
-Jakby to było takie proste...
-Bo jest! Robiłam to setki razy! Jedno pióro! ... Dorzucę grzane piwo! Słodka bułka i grzane piwo! - Nie wiem dlaczego się zgodziłem. Wyrwanie pióra bolało, lecz nie był to największy ból jaki czułem w życiu. To co mnie zaskoczyło, to to, że faktycznie, po chwili gmerania w zamkach udało się jej uwolnić własne nogi. Potem otworzyć zamek klatki, a potem mój... Szczerze, byłem zdziwiony, że i mnie uwolniła. Naprawdę mam problemy z zaufaniem komukolwiek. Szliśmy cicho, bardzo cicho, najciszej jak mogłem skradałem się za nią. Korytarzem w lewo i schodami do góry. Na zewnątrz była ciemna noc, widziałem Secundusa świecącego jasno na niebie. Dwóch Gwardzistów pilnowało straż, grali w karty. Jak chciała obok nich przejść? Tym bardziej, że nasze ubrania były dosłownie obok nich! Nago nie wybiegniemy, w moim domu będą nas szukać, no i ... chciałem swoją monetę. Khajiit uśmiechnęła się do mnie i przystawiła pazur do ust, w celu uciszenia mnie, następnie zaczęła dłońmi kręcić tak, jakby próbowała stworzyć między nimi kulę. Udało się jej to. Magia? Zna się na magii? Zrobiona z dymu, jasno-niebieska kula leniwie kręciła się, do czasu, aż kobieta nie postanowiła nią rzucić do pokoju. Żaden błysk, żaden huk, po prostu dym zniknął, zaś idealnie odwzorowane nasze postacie skradały się do drzwi.
-Stać! - jeden z Gromowładnych podniósł się z krzesełka.
-Nie ruszać się! - zawtórował mu drugi. Wtedy magiczne postacie pobiegły w stronę drzwi. Gromowładni byli tak zaalarmowani, że wybiegli za nimi zupełnie ignorując fakt, że ścigane przez nich osobniki wyszły dosłownie przez zamknięte wejście. Po chwili, khajiitka jakby nigdy nic wyprostowała się i podeszła do skrzyni, gdzie miała swoje ubrania.
-Pośpiesz się, lada chwila wrócą - odezwała się do mnie. Widziałem, jak w pierwszej kolejności bierze swoją monetę i przywiązuje ją sobie do nadgarstka. Ja zakładając spodnie swoją, schowałem do kieszeni. Nie chciałem, aby wiedziała. Nie teraz. Później się ją o to zapytam.

Dotrzymała słowa, wyszliśmy z więzienia. Tylko... co teraz? Nie wrócę do portów, bo będą mnie tam szukać za coś, czego nie zrobiłem. A znowu, opowiedzenie wszystkiego takim jakim jest - tylko pogorszy moją sytuację. Panie władzo! Ta złodziejka to dziecko które poznałem lata temu, nie mam nic wspólnego z kluczami! Bezwiednie szedłem za nią, a ta jakby nigdy nic kierowała się w stronę stajni Wichrowego Tronu.
-Gdzie właściwie są klucze? - zapytałem
-Zjadłam je.
-Co zrobiłaś?
-Zjadłam je - powtórzyła się odwracając z uśmiechem - Wrócę tutaj później, jak sprawa ucichnie - zatrzymała się przede mną - Jedziesz ze mną?
-Co?
-No, nie tak, abyś miał jakiś wybór - zaśmiała się nerwowo. Dopiero teraz w świetle księżyca mogłem zobaczyć jak niska jest, znacznie niższa i drobniejsza ode mnie. Miała czarne futro, białe ręce i białą końcówkę ogona. Do tego białe wąsy i okolica nosa i brody. Złote oczy patrzyły na mnie z przenikliwością. - Chyba, że masz... - głos jej zadrżał niepewnie - Ale jak nie masz! To i tak mają nas za wspólników!
-Nie jestem złodziejem.
-Trzeba rozwijać swoje horyzonty! No i nie karzę ci nim być - wywróciła oczami - Jadę do Pękniny...
-Do Pękniny? - powtórzyłem - Tam, gdzie jest Gildia Złodziei?
-A no! Jestem jej członkiem.
-Ponoć spadła na psy - zażartowałem, zdzieliła mnie natychmiast spojrzeniem kuląc uszy po sobie - Obrabowanie tamtych to było zlecenie?
-Im mniej będziesz wiedział, tym lepiej dla ciebie - czyli tak. - Słuchaj, nie namawiam, muszę się stąd zmywać - położyła ręce na biodrach - W Pękninie nasze drogi się rozejdą, jak chcesz. Tutaj cię szukają i szybko znowu wpadniesz w łapy Gromowładnych, a wtedy ci nie pomogę.
-Dlaczego to robisz? - pytanie ją najwyraźniej zaskoczyło.
-.... Bo... - szukała odpowiedzi na mojej jaszczurzej twarzy, - Bo jestem złodziejem z honorem! - wypięła dumnie pierś. Po czym wystawiła w moją stronę rękę - Będziesz mi towarzyszył w drodze do Pękniny? - spojrzałem na dłoń, a następnie na jej pewną siebie i zdeterminowaną twarz. Nie miałem wątpliwości po tym czego byłem świadkiem, że to ta sama osoba którą poznałem będąc dzieckiem. Chwyciłem ją.
-Ale wisisz mi piwo za pióro.
Share:

1 komentarz:

POPULARNE ILUZJE