Autor: Nessa
Notka od autora: Damien jest zauroczy Liv od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Dręczony przez wspomnienia i zaniepokojony perspektywą obdarzenia jakiejkolwiek kobiety silniejszym uczuciem, długo waha się nad podjęciem decyzji o zbliżeniu do dziewczyny. Bardzo szybko okazuje się, że przeznaczeniu nie da się uciec i że to bywa aż nadto przewrotne – zresztą tak jak i przeszłość, która nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
Pozornie niewinny związek ciągnie ze sobą konsekwencje, których żadne z nich nigdy by się nie spodziewało. Coś budzi się do życia – uśpione zło, które tylko czekało na okazję, żeby po latach ciszy zaatakować ponownie i tym razem być może zrównać dotychczas spokojne miasteczko z ziemią. Nikt nie jest naprawdę bezpieczny, z kolei odpowiedzi na wszelakie pytania wydają się mieć swoje źródło w jednym, jedynym miejscu…
W przeszłości.
„Why, you just won't leave my mind?
Was this the only way, I couldn't let you stay”
Within Temptation – „Jane Doe”
Was this the only way, I couldn't let you stay”
Within Temptation – „Jane Doe”
Spis treści:
Obiecuję, że nigdy nie pozwolę ci o sobie zapomnieć
Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie
Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja
Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca (obecnie czytany)
Gdy Twoje wargi dotknęły mych ust, poczułam ogień
Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…
Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie?
Grzechy Twego życia zawsze Cię dogonią
Mówiłeś mi: na zawsze
Epilog
Nie odwracaj się do mnie plecami, bo ja i tak jestem przy Tobie
Jesteśmy dla siebie stworzeni – Ty i ja
Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca (obecnie czytany)
Gdy Twoje wargi dotknęły mych ust, poczułam ogień
Ponieważ czasem słowa ranią bardziej niż czyny…
Niechaj ogarnie nas zapomnienie, a taniec wciąż trwa…
Dlaczego szukasz zrozumienia, skoro masz mnie?
Grzechy Twego życia zawsze Cię dogonią
Mówiłeś mi: na zawsze
Epilog
...
Liv okazała się najbardziej energiczną, radosną istotą, jaką kiedykolwiek miał okazję poznać. Mówiła dużo i szybko, wyrzucając z siebie kolejne słowa z prędkością karabinu maszynowego i nie sprawiając wrażenia zrażonej tym, że chwilami ledwo mógł za nią nadążyć. Najbardziej szokujące dla Damiena okazało się to, że wydawała się chcieć rozmawiać o wszystkim, nawet na najbardziej błahe tematy, całkowicie obojętna na to, że praktycznie się nie znali. „Co z tego, skoro możemy się poznać?” – komunikowała całą sobą i, cholera, to jak najbardziej mu się podobało.
Kiedy tylko znaleźli się poza domem, zaczęła zachwycać się słońcem wystawiając twarz ku ciepłym promieniom i zachowując się trochę jak dziecko, które czerpie dziką przyjemność z możliwości obcowania z naturą. Obserwował ją z uwagą, czując się trochę jak we śnie, chociaż tym razem miał do czynienia z czymś zgoła odmiennym niż koszmar, którego doświadczył chwilę wcześniej. Gdzieś w pamięci wciąż majaczyło wspomnienie długiej, bezsensownej wędrówki przez las, ale to zeszło na dalszy plan, z wolna blaknąc i stając się dla Damiena czymś pozbawionym najmniejszego chociażby znaczenia.
Nie był zaskoczony tym, że jego towarzyszka dobrze znała miasteczko. Choć aż tryskała energią, zdołała przeciągnąć wspólny spacer, spokojnie idąc u jego boku, a w którymś momencie najzwyczajniej w świecie biorąc go za rękę. W pierwszym odruchu spojrzał na ich splecione dłonie w oszołomieniu, by po chwili zaskoczyć samego siebie tym, że wcale nie chciał jej puszczać. Kiedy go dotykała, to było niczym zetknięcie z prądem – przyjemne impulsy, które raz po raz przenikały jego ciało, sprawiając, że czuł się w równym stopniu oszołomiony, co i zachwycony. To było tak, jakby po długich poszukiwaniach odnalazł to, co utracił – czy też raczej tę, której nade wszystko potrzebował.
Dlaczego mam wrażenie, że cię znam?, pomyślał w oszołomieniu, coraz bardziej wytrącony z równowagi. Kątem oka obserwował Liv, która radośnie trajkotała na temat tego, jak bardzo lubiła lato. Nie irytowało go to ani trochę, tym bardziej, że sam o wiele entuzjastyczniej podchodził do tej pory roku. Zimą, kiedy świat wydawał się być bardziej ponury i mniej przychylny ludziom, zwykle działy się złe rzeczy. Kto jak kto, ale on wiedział o tym doskonale, chociaż gdyby ją o tym poinformował, najpewniej uciekłaby równie szybko, co i się pojawiła. Wiedział, że kłamstwa w jakiejkolwiek kwestii nie są najlepszym pomysłem, ale bywały sytuacje, w których pominięcie pewnych rzeczy albo zapomnienie wydawały się najlepszym, czego można by doświadczyć.
Uświadomił sobie, że nie chce stracić Liv. Zrozumiał to już w chwili, w której po otwarciu drzwi zobaczył ją w progu swojego domu, a może już wcześniej, kiedy szła ulicą, a on obserwował ją jak urzeczony. To nie jest możliwe, myślał raz po raz, ale choć zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że wszystko dzieje się zbyt szybko, a on nie miał prawa czuć do niej czegokolwiek, zwłaszcza tak głębokich uczuć jak te, które cisnęły mu się na usta. Czuł, że nic nie było takie, jakie powinno – dokładnie jak we śnie, chociaż nie potrafił stwierdzić czy w dobrym, czy może kolejnym koszmarze – ale z jakiegoś powodu nie potrafił się tym należycie przejąć. Nie rozumiał niczego, jednak pomimo tego zamierzał w tym trwać, cierpliwie czekając i pozwalając na to, żeby kolejne wydarzenia miały miejsce w swoim tempie – dokądkolwiek by nie prowadziły, niezależnie od możliwych konsekwencji.
– Chodźmy tutaj – zadecydowała Liv, skinieniem głowy wskazując na jeden ze znajdujących się po drugiej stronie ulicy budynków. – Lubię to miejsce. Poza tym znam właścicielkę – dodała z olśniewającym uśmiechem.
Nie protestował, w zamian odwzajemniając gest. Nie mógł się powstrzymać, tym bardziej, że pomimo oszołomienia, które wzbudzało w nim zachowanie Liv, dziewczyna bez większego wysiłku okazała się zdolna do tego, żeby poprawić mu humor. Nie wyobrażał sobie tego, że istniała jakakolwiek osoba odporna na jej charakter – na to, jaka była, czy może raczej wydawała się być. Gdyby miał opisać ją w kilku zaledwie słowach, wystarczyłyby mu dwa: żywy płomień; i to nie tylko przez wzgląd na rzucające się w oczy włosy, ale przede wszystkim charakter, który niezmiennie go zachwycał. Wystarczyła mu jedna rozmowa, żeby to zrozumieć i w pełni zaakceptować.
Budynek, który wskazała mu Liv, okazał się restauracją. W zasadzie to było zbyt mocne słowo, bo po wejściu miejsce skojarzyło mu się raczej z jadłodajnią, jaką można spotkać w każdym mniejszym miasteczku – tym punktem w okolicy, gdzie każdy znał każdego, a ludzie nie raz spotykali się na kawę, żeby porozmawiać. Po ruchach i zachowaniu swojej towarzyszki szybko zorientował się, że musiała bywać tu nie raz, zwłaszcza kiedy już na wstępie energicznie pomachała do stojącej za ladą starszej kobiety, obdarowując ją jednym z bardziej promiennych, przyjaznych uśmiechów. Bez chwili wahania ruszyła w swoją stronę, ciągnąc go za sobą i najpewniej doskonale wiedząc, który ze stolików chciała zająć.
Przez wzgląd na wczesną porę, lokal oczywiście był opustoszały, a przynajmniej takie wrażenie odniósł, kiedy podejrzliwie rozejrzał się dookoła. Nie miał pewności, czego tak naprawdę oczekiwał, ale skoro mieli rozmawiać, chciał mieć przynajmniej względne poczucie tego, że mogą cieszyć się prywatnością. Liv również musiała to wiedzieć, bo zdecydowała się na jeden z odleglejszych stolików, ulokowanych w kącie i dodatkowo osłoniętych drewnianym przepierzeniem. Poczuł się dziwnie pusty, kiedy puściła go, by móc zająć miejsce na ławeczce i nie pozostawiając mu innego wyboru, jak usiąść naprzeciwko niej. Dzięki temu łatwiej mógł ją obserwować, nie mając przy tym poczucia, że postępuje niewłaściwe. Co więcej, w ten sposób mogli rozmawiać w o wiele swobodniej, a przecież o to od samego początku chodziło.
– Więc? – Spojrzał na nią z zaciekawieniem, próbując ocenić, co takiego w tamtej chwili musiała sobie myśleć. – Na co masz ochotę?
– Adeline wie. O ile nie masz nic przeciwko, zrobię ci niespodziankę – zaproponowała, a on wymownie uniósł brwi. Odkąd tylko do niego przyszła, raz po raz robiła coś, czego zdecydowanie się nie spodziewał.
– Nie krępuj się. W końcu obiecałem ci śniadanie – przypomniał łagodnie.
Uśmiech, który posłała mu w odpowiedzi, jasno dał Damienowi do zrozumienia, że absolutnie nie miała tego w planach. To też mu się podobało, choć zarazem zaczynał czuć się coraz bardziej nieswojo z tym, że robiła z nim wszystko, co chciała. Chyba powinien mieć o to pretensje, tym bardziej, że nigdy nie lubił, kiedy ktokolwiek próbował nad nim dominować, ale jej był gotów to wybaczyć.
Liv skinęła głową, wyraźnie uspokojona. Zachowywała się naturalnie, bez choćby cienia sztuczności, którą czasami dostrzegał u osób, które za wszelką cenę próbowały wywrzeć na innych dobre wrażenie. Jej przychodziło to ot tak, a Damien nabrał pewności, że była sobą – piękną, energiczną i dokładnie taką, jak mógłby tego oczekiwać.
– Jesteś sam, prawda? – zapytała nieoczekiwanie, nie po raz pierwszy oszałamiając go przenikliwością spojrzenia.
Zawahał się, w równym stopniu oszołomiony, co i rozdrażniony bezpośredniością tego pytania. Mógł przewidzieć, że prędzej czy później rozmowa zejdzie na bardziej osobiste tematy, ale zdecydowanie nie był na to gotów już teraz. Co prawda zdążył zauważyć, że przy Liv wszystko działo się bardzo szybko i że ona sama najwyraźniej nie widziała w tym niczego złego, ale pomimo tego…
– Pytasz, czy może stwierdzasz fakt? – odpowiedział w końcu, chcąc zyskać na czasie.
– Wiem, że tak – oznajmiła, puszczając jego słowa mimo uszu. – Gdyby było inaczej, nie zabrałbyś mnie tutaj… No, może i zabrałbyś, bo z facetami różnie bywa, ale nie z powodu pustej lodówki – stwierdziła, po czym wysiliła się na blady uśmiech. – Nie masz też obrączki, więc…
– Do czego zmierzasz?
Nie chciał, żeby jego głos zabrzmiał oschle, ale nie mógł się powstrzymać, skoro rozmowa ostatecznie przybrała taki kierunek. Spodziewał się po Liv naprawdę wielu rzeczy, tym bardziej, że miał przed sobą energiczną, niezwykłą dziewczynę, która zaskakiwała go dosłownie na każdym kroku, ale to i tak wydało mu się niewłaściwe. Przeszłość stanowiła jeden z najbardziej wrażliwych tematów, zresztą tak jak i jego związki z kobietami. Nie sądził, by rozmawianie o tym z kimś, kogo znało się dosłownie pięć minut, było dobrym pomysłem, nawet jeśli dziewczyna mogła się o to obrazić.
– Wybacz, proszę – zreflektowała się pośpiesznie Liv. Postukała paznokciem w blat, wybijając jakiś bliżej nieokreślony, ale wyjątkowo przyjemny dla ucha rytm. – Nie to miałam na myśli… Po prostu bardzo cieszę się, że pozwoliłeś mi się gdzieś wyciągnąć, zamiast zatrzasnąć mi drzwi przed nosem – wyjaśniła, a Damien cicho westchnął, czując jak cała dotychczasowa irytacja znika równie szybko, co wcześniej się pojawiła.
– Jakby nie patrzeć, nie dałaś mi na to czasu – zauważył, a ona parsknęła śmiechem.
– Faktycznie, to brzmi jak ja – przyznała, a na jej ustach na powrót pojawił się uśmiech. Zaczynał dochodzić do wniosku, że gdyby kiedykolwiek zobaczył ją przygnębioną, to byłoby najgorszym z możliwych do wyobrażenia nieszczęść. Kto jak kto, ale Liv zdecydowanie nie powinna płakać. – Zawsze byłam w gorącej wodzie kąpana, zwłaszcza kiedy na czymś bardzo mi zależało i…
– Mam rozumieć, że zależy ci na mnie? – rzucił zaczepnym tonem, aż nazbyt świadom tego, że takie stwierdzenie brzmiało co najmniej niedorzecznie.
Tym bardziej zaskoczył go błysk, który dostrzegł w jej czekoladowych oczach. Zarumieniła się nieznacznie, a przynajmniej takie odniósł wrażenie, bo rzucany przez przepierzenie cień częściowo przysłaniał jej twarz.
– Nie wiem… A to ma sens? – Spojrzała mu w oczy. – Podejrzewam, że po tym, co za moment ci powiem, najpewniej uznasz mnie za wariatkę, ale…
– Proszę bardzo!
Liv aż podskoczyła na swoim miejscu, błyskawicznie podrywając głowę, by móc spojrzeć na Adeline. Kobieta pojawiła się tak nagle, że Damien również mimowolnie się wzdrygnął, co najmniej zaskoczony, tym bardziej, że zdążył skupić się na rozmowie i siedzącej przed nim dziewczynie w stopniu wystarczającym, by całkowicie zapomnieć o wszystkim, co działo się wokół niego – a więc również tym, że przyszli na śniadanie. Fakt, że nawet nie miał okazji niczego zamówić, całkowicie zdając się na zapewnienia Liv, która… Cóż, mówiła tak dużo, często i na tak różne tematy, że chwilami ledwo był w stanie za nią nadążyć.
– Dziękuję, Adeline – powiedziała z opóźnieniem dziewczyna, spoglądając kolejno to na stojącą przy stoliku kobietę, to znów na najzwyklejsze w świecie naleśniki, piętrzące się na dwóch przyniesionych przez nią talerzach. – To jest Damien – dodała pośpiesznie Liv, otrząsając się na tyle, by znów zacząć zachowywać się jak radosne, rozentuzjazmowane dziecko. – Nie wiem, czy tak jak ja lubi truskawki, ale przy mnie i tak nie będzie miał większego wyboru – stwierdziła, kolejny raz wręcz rozbrajająco szczera.
– Truskawki… – powtórzył, nie kryjąc konsternacji.
Kobieta uśmiechnęła się, wyraźnie rozbawiona. Czuł na sobie jej przenikliwe spojrzenie – miała duże, nienaturalnie wręcz ciemne, bystre oczy, które z jakiegoś powodu przyprawiły go o dreszcze – ale starał się o tym nie myśleć, tym bardziej, że Adeline okazała się pulchną, starszą kobietą z burzą ciemnych, okalających twarz loków. Miała ładną, oliwkową cerę i wyraziste rysy twarzy, ale nawet to nie pozwoliło Damienowi określić jej faktycznego pochodzenia. Ostatecznie doszedł do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia, tym bardziej, że w Ameryce można było odszukać tak wiele różnych nacji i członków starych plemion, że gdyby chciał spamiętać je wszystkie, pewnie już dawno by się pogubił.
– O, tak. – Adeline niemalże z czułością spojrzała na bawiącą się widelcem Liv. – To kochane stworzenie uwielbia truskawki – stwierdziła niemalże oskarżycielskim tonem, jakby popełnił wyjątkowy nietakt, skoro przychodząc z dziewczyną tutaj nie wiedział o tak oczywistej rzeczy.
– Dziękujemy, Adeline – rzuciła uprzejmym tonem Liv. W jej głosie wyraźnie wyczuł naglącą, zniecierpliwioną nutę, jednoznacznie świadczącą o tym, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby mogli na powrót zostać sami.
– Tak… Dziękujemy – powtórzył z opóźnieniem, mając wrażenie, że kobieta i tak nie zwróci na niego uwagi.
Adeline zawahała się, przez krótką chwilę po prostu ich obserwując. Och, świetnie… Czy od teraz wszyscy będą zachowywać się dziwnie?, pomyślał z irytacją, ledwo powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych kilku słów na głos. Miał wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Adeline ostatecznie skinęła głową i w końcu się wycofała, wcześniej jak gdyby nigdy nic życząc im smacznego. Odprowadził ją wzrokiem, wciąż zdezorientowany, zanim na powrót zdołał skoncentrować się na Liv. Po wyrazie twarzy dziewczyny trudno było mu stwierdzić, czy ona również czuła się jakkolwiek nieswojo, tym bardziej, że prawie natychmiast zabrała się za jedzenie, bez pośpiechu i z niezwykłą starannością krojąc swoją porcję na kawałeczki, zanim ostatecznie zdecydowała się wziąć kolejne kęsy do ust.
Obserwował ją w milczeniu, wahając się nad tym, czy próba wznowienia tematu, który omawiali przed pojawieniem się Adeline, była dobrym pomysłem. Nie chciał naciskać na swoją rozmówczynię, wciąż obawiając się tego, że w którymś momencie przypadkiem zrazi ją w stopniu wystarczającym, by zechciała się wycofać – tak po prostu wstać i od niego uciec. To, że w ogóle byli razem i rozmawiali na jakikolwiek temat, samo jawiło mu się jako coś aż nadto niezwykłego, czego nie chciał stracić. Nie sądził, że można od kogoś uzależnić się w ciągu godziny czy dwóch, ale mimo wszystko…
– Nie jesz? – zmartwiła się Liv, przy okazji skutecznie wyrywając go z zamyślenia.
– Wolę obserwować ciebie – stwierdził, po czym wywrócił oczami, kiedy spojrzała na niego w niemalże urażony sposób. – Pocieszę cię tym, że też lubię truskawki – dodał, mając nadzieję, że zdoła ją tak rozbawić, ale nic podobnego nie miało miejsca.
– Och, tak… Wiem doskonale – stwierdziła, jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie. – Wiem dużo rzeczy, zwłaszcza o tobie.
Tym razem spojrzał na nią z niedowierzaniem, bynajmniej nie mając w planach pytać, czy mówiła prawdę. Nie, skoro wiedział, że tak jest, a ona była niezwykła i to pod każdym możliwym względem. Przecież już dawno ustalił, że sytuacja w najmniejszym nawet stopniu nie była normalna; wręcz przeciwnie – całym sobą czuł, że coś jest na rzeczy, a ich spotkanie nie stanowiło dzieła przypadku. Problem polegał na tym, że w żaden sposób nie potrafił określić, co tak naprawdę to oznaczało, ale z drugiej strony… jakie to właściwie miało znaczenie? Jeśli to przeznaczenie, zamierzał je przyjąć. Jeśli miała okazać się jego zniszczeniem, to też nie byłoby takie złe.
– Hm… Powinienem teraz zacząć cię wypytywać, prawda? – zaryzykował, starając się przybrać względnie beztroski ton głosu. – O to, co i skąd wiesz i…
– Ewentualnie popukać się w głowę i zostawić, wyzywając od wariatek – poprawiła, a jego coś ścisnęło w gardle. Wyczuł w tej głosie gorycz, bo taka możliwość ją martwiła, czy może już kiedyś tego doświadczyła? Nie wyobrażał sobie, że ktokolwiek mógłby potraktować ją w ten sposób, ale mimo wszystko… – Ale ty mi wierzysz. Dlaczego?
– A jakie to ma znaczenie? – westchnął, decydując się zagrać w jej własną grę. Skoro unikała konkretnych odpowiedzi, on również mógł zacząć to robić.
Skinęła głową, jakby właśnie czegoś takiego się spodziewała. Trudno było mu stwierdzić, czy czuł się lepiej teraz, kiedy widział ją aż tak poważną i skoncentrowaną na czymś, czego tylko mógł się domyślać. Wydawała się starannie analizować poszczególne słowa, zachowując się w sposób całkowicie odmienny od tego, do którego go przyzwyczaiła. To, że tak nagle zaczęła milczeć, wydało się Damienowi nienaturalne, ale i na swój sposób właściwe, tym bardziej, że wyraźnie miała mu do powiedzenia coś ważnego.
Zmierzył ją wzrokiem, ostatecznie decydując się spojrzeć dziewczynie w oczy. Wyraźnie wyczuł to, że była zaniepokojona – zauważył to już wcześniej, na krótko przed pojawieniem się Adeline, kiedy przymierzała się do powiedzenia mu czegoś, co z jej perspektywy musiało być nader istotne.
Pod wpływem impulsu wyciągnął rękę, by móc ująć dłoń swojej towarzyszki i ścisnąwszy ją lekko, odezwał się ponownie:
– Liv. – Wyczuł, że drgnęła, kiedy starannie wypowiedział jej imię. – Cokolwiek to jest, powiedz mi. Jestem tutaj z tobą, tak? Po tym, jak wparowałaś mi do mieszkania, już nic mnie nie zdziwi – stwierdził, chociaż nie był tego taki pewien.
– Zwłaszcza, że dzień wcześniej sam mnie śledziłeś – przypomniała mu usłużnie, przy okazji skutecznie wytrącając Damiena z równowagi.
Spuścił wzrok, nagle zażenowany. Więc wiedziała! Czym innym było podejrzewać, że zauważyła go, kiedy podążał za nią aż do tamtego domu, a czymś zgoła odmiennym, gdy niejako wytknęła mu to w bezpośredniej rozmowie. Nie wydawała się zła, a tym bardziej zaniepokojona tym, że mógłby się do tego posunąć, ale wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – wciąż zastanawiał się nad tym, gdzie w takim wypadku podział się jej instynkt samozachowawczy.
– Przepraszam – wyrzucił z siebie na wydechu. – Ale wierz mi, że nie miałem złych zamiarów… Dalej nie mam – dodał, chociaż miał poczucie, że coraz bardziej się przed nią pogrąża. – Po prostu… Szczerze powiedziawszy, to do tej pory nie wiem, co takiego we mnie wstąpiło – stwierdził, a Liv tylko nieznacznie potrząsnęła głową.
– Nie masz za co przepraszać. Nie masz pojęcia, jak bardzo się ucieszyłam, kiedy ty… – Urwała, po czym wydała z siebie przeciągłe westchnienie. – Do tej pory jestem na siebie zła za to, że wczoraj stchórzyłam, ale… musiałam się upewnić. Nie zniosłabym, gdybym jednak się pomyliła – oznajmiła, coraz bardziej mieszając mu w głowie.
– Liv, co ty…? – zaczął, bardziej stanowczo ściskając obie jej dłonie, ale tym razem nie pozwoliła mu dokończyć.
– Na litość Boską, Damien, śniłam o tobie! – oznajmiła rozgorączkowanym tonem, wyraźnie podekscytowana. W tamtej chwili poczuł się tak, jakby poraził go prąd, coraz bardziej oszołomiony. Jakby tego było mało, Liv mówiła dalej, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa: – Od kilku miesięcy, noc w noc. Czułam, że nadchodzisz, a wczoraj… Może zwariowałam, a przynajmniej tak sądziłam do tej pory, ale to zdecydowanie byłeś ty. Kiedy zobaczyłam, że idziesz za mną i cię rozpoznałam… – Urwała, żeby móc złapać oddech. Doznał niemałego szoku, kiedy do tego wszystkiego przekonał się, że spoglądała na niego załzawionymi, nienaturalnie wręcz dużymi oczami. Nie chciał, żeby płakała, przez krótką chwilę pragnąc otrzeć jej policzki, ale nie był w stanie się ruszyć. – Nigdy się tak nie bałam… i nie cieszyłam zarazem. Nigdy – powtórzyła z naciskiem. – A teraz siedzisz tu przede mną i…
– Liv.
Zignorowała go.
– Siedzisz przede mną – podjęła raz jeszcze – i mam wrażenie, że cię znam. To szalone, prawda? Może teraz uznasz mnie za wariatkę, ale prawda jest taka, że całe miesiące śniłam i tęskniłam za mężczyzną, który wydawał się być wytworem mojej wyobraźni. Czekałam na ciebie, bo już wtedy czułam, że nadchodzi i… No cóż, oto jesteś.
Zamilkła, już tylko się w niego wpatrując – blada, roztrzęsiona i tak rozgorączkowana, że przez moment zaczął zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem nie miała gorączki. Nigdy nie widział kogoś w takim stanie, nie wspominając o tym, że to, co mówiła, brzmiało niedorzecznie. Jakby tego było mało, chyba jej wierzył, chociaż w szoku trudno było mu jednoznacznie stwierdzić, czy jakiekolwiek przypuszczenia miały sens – i czy cokolwiek po tym, co powiedziała, miało prawo go mieć.
To nie ma sensu… Nie ma sensu, ale…
Liv jęknęła, po czym nagle wyrwała obie dłonie z jego uścisku. Spodziewał się naprawdę wielu rzeczy, ale nie tego, że nagle poderwie się na równe nogi, tak gwałtownie, że aż przewróciła ławkę, pozwalając żeby ta z hukiem upadła na podłogę. Wzdrygnął się, sam niepewny tego, co bardziej go niepokoiło – ona, jej zachowanie czy może ten dźwięk.
– Gdybyś tylko mi pozwolił… Wiem, że ktoś kiedyś bardzo cię zranił, ale ja mogłabym to naprawić – oznajmiła i tych kilka słów sprawiło, że poczuł się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Niemożliwe… Ale przecież się działo. – Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca. Będzie… – Urwała, po czym z jękiem przyłożyła obie dłonie do ust. – Przepraszam.
A potem, zanim zdążyłby ją zatrzymać, odsunęła się od stolika i po prostu uciekła.
Kiedy tylko znaleźli się poza domem, zaczęła zachwycać się słońcem wystawiając twarz ku ciepłym promieniom i zachowując się trochę jak dziecko, które czerpie dziką przyjemność z możliwości obcowania z naturą. Obserwował ją z uwagą, czując się trochę jak we śnie, chociaż tym razem miał do czynienia z czymś zgoła odmiennym niż koszmar, którego doświadczył chwilę wcześniej. Gdzieś w pamięci wciąż majaczyło wspomnienie długiej, bezsensownej wędrówki przez las, ale to zeszło na dalszy plan, z wolna blaknąc i stając się dla Damiena czymś pozbawionym najmniejszego chociażby znaczenia.
Nie był zaskoczony tym, że jego towarzyszka dobrze znała miasteczko. Choć aż tryskała energią, zdołała przeciągnąć wspólny spacer, spokojnie idąc u jego boku, a w którymś momencie najzwyczajniej w świecie biorąc go za rękę. W pierwszym odruchu spojrzał na ich splecione dłonie w oszołomieniu, by po chwili zaskoczyć samego siebie tym, że wcale nie chciał jej puszczać. Kiedy go dotykała, to było niczym zetknięcie z prądem – przyjemne impulsy, które raz po raz przenikały jego ciało, sprawiając, że czuł się w równym stopniu oszołomiony, co i zachwycony. To było tak, jakby po długich poszukiwaniach odnalazł to, co utracił – czy też raczej tę, której nade wszystko potrzebował.
Dlaczego mam wrażenie, że cię znam?, pomyślał w oszołomieniu, coraz bardziej wytrącony z równowagi. Kątem oka obserwował Liv, która radośnie trajkotała na temat tego, jak bardzo lubiła lato. Nie irytowało go to ani trochę, tym bardziej, że sam o wiele entuzjastyczniej podchodził do tej pory roku. Zimą, kiedy świat wydawał się być bardziej ponury i mniej przychylny ludziom, zwykle działy się złe rzeczy. Kto jak kto, ale on wiedział o tym doskonale, chociaż gdyby ją o tym poinformował, najpewniej uciekłaby równie szybko, co i się pojawiła. Wiedział, że kłamstwa w jakiejkolwiek kwestii nie są najlepszym pomysłem, ale bywały sytuacje, w których pominięcie pewnych rzeczy albo zapomnienie wydawały się najlepszym, czego można by doświadczyć.
Uświadomił sobie, że nie chce stracić Liv. Zrozumiał to już w chwili, w której po otwarciu drzwi zobaczył ją w progu swojego domu, a może już wcześniej, kiedy szła ulicą, a on obserwował ją jak urzeczony. To nie jest możliwe, myślał raz po raz, ale choć zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że wszystko dzieje się zbyt szybko, a on nie miał prawa czuć do niej czegokolwiek, zwłaszcza tak głębokich uczuć jak te, które cisnęły mu się na usta. Czuł, że nic nie było takie, jakie powinno – dokładnie jak we śnie, chociaż nie potrafił stwierdzić czy w dobrym, czy może kolejnym koszmarze – ale z jakiegoś powodu nie potrafił się tym należycie przejąć. Nie rozumiał niczego, jednak pomimo tego zamierzał w tym trwać, cierpliwie czekając i pozwalając na to, żeby kolejne wydarzenia miały miejsce w swoim tempie – dokądkolwiek by nie prowadziły, niezależnie od możliwych konsekwencji.
– Chodźmy tutaj – zadecydowała Liv, skinieniem głowy wskazując na jeden ze znajdujących się po drugiej stronie ulicy budynków. – Lubię to miejsce. Poza tym znam właścicielkę – dodała z olśniewającym uśmiechem.
Nie protestował, w zamian odwzajemniając gest. Nie mógł się powstrzymać, tym bardziej, że pomimo oszołomienia, które wzbudzało w nim zachowanie Liv, dziewczyna bez większego wysiłku okazała się zdolna do tego, żeby poprawić mu humor. Nie wyobrażał sobie tego, że istniała jakakolwiek osoba odporna na jej charakter – na to, jaka była, czy może raczej wydawała się być. Gdyby miał opisać ją w kilku zaledwie słowach, wystarczyłyby mu dwa: żywy płomień; i to nie tylko przez wzgląd na rzucające się w oczy włosy, ale przede wszystkim charakter, który niezmiennie go zachwycał. Wystarczyła mu jedna rozmowa, żeby to zrozumieć i w pełni zaakceptować.
Budynek, który wskazała mu Liv, okazał się restauracją. W zasadzie to było zbyt mocne słowo, bo po wejściu miejsce skojarzyło mu się raczej z jadłodajnią, jaką można spotkać w każdym mniejszym miasteczku – tym punktem w okolicy, gdzie każdy znał każdego, a ludzie nie raz spotykali się na kawę, żeby porozmawiać. Po ruchach i zachowaniu swojej towarzyszki szybko zorientował się, że musiała bywać tu nie raz, zwłaszcza kiedy już na wstępie energicznie pomachała do stojącej za ladą starszej kobiety, obdarowując ją jednym z bardziej promiennych, przyjaznych uśmiechów. Bez chwili wahania ruszyła w swoją stronę, ciągnąc go za sobą i najpewniej doskonale wiedząc, który ze stolików chciała zająć.
Przez wzgląd na wczesną porę, lokal oczywiście był opustoszały, a przynajmniej takie wrażenie odniósł, kiedy podejrzliwie rozejrzał się dookoła. Nie miał pewności, czego tak naprawdę oczekiwał, ale skoro mieli rozmawiać, chciał mieć przynajmniej względne poczucie tego, że mogą cieszyć się prywatnością. Liv również musiała to wiedzieć, bo zdecydowała się na jeden z odleglejszych stolików, ulokowanych w kącie i dodatkowo osłoniętych drewnianym przepierzeniem. Poczuł się dziwnie pusty, kiedy puściła go, by móc zająć miejsce na ławeczce i nie pozostawiając mu innego wyboru, jak usiąść naprzeciwko niej. Dzięki temu łatwiej mógł ją obserwować, nie mając przy tym poczucia, że postępuje niewłaściwe. Co więcej, w ten sposób mogli rozmawiać w o wiele swobodniej, a przecież o to od samego początku chodziło.
– Więc? – Spojrzał na nią z zaciekawieniem, próbując ocenić, co takiego w tamtej chwili musiała sobie myśleć. – Na co masz ochotę?
– Adeline wie. O ile nie masz nic przeciwko, zrobię ci niespodziankę – zaproponowała, a on wymownie uniósł brwi. Odkąd tylko do niego przyszła, raz po raz robiła coś, czego zdecydowanie się nie spodziewał.
– Nie krępuj się. W końcu obiecałem ci śniadanie – przypomniał łagodnie.
Uśmiech, który posłała mu w odpowiedzi, jasno dał Damienowi do zrozumienia, że absolutnie nie miała tego w planach. To też mu się podobało, choć zarazem zaczynał czuć się coraz bardziej nieswojo z tym, że robiła z nim wszystko, co chciała. Chyba powinien mieć o to pretensje, tym bardziej, że nigdy nie lubił, kiedy ktokolwiek próbował nad nim dominować, ale jej był gotów to wybaczyć.
Liv skinęła głową, wyraźnie uspokojona. Zachowywała się naturalnie, bez choćby cienia sztuczności, którą czasami dostrzegał u osób, które za wszelką cenę próbowały wywrzeć na innych dobre wrażenie. Jej przychodziło to ot tak, a Damien nabrał pewności, że była sobą – piękną, energiczną i dokładnie taką, jak mógłby tego oczekiwać.
– Jesteś sam, prawda? – zapytała nieoczekiwanie, nie po raz pierwszy oszałamiając go przenikliwością spojrzenia.
Zawahał się, w równym stopniu oszołomiony, co i rozdrażniony bezpośredniością tego pytania. Mógł przewidzieć, że prędzej czy później rozmowa zejdzie na bardziej osobiste tematy, ale zdecydowanie nie był na to gotów już teraz. Co prawda zdążył zauważyć, że przy Liv wszystko działo się bardzo szybko i że ona sama najwyraźniej nie widziała w tym niczego złego, ale pomimo tego…
– Pytasz, czy może stwierdzasz fakt? – odpowiedział w końcu, chcąc zyskać na czasie.
– Wiem, że tak – oznajmiła, puszczając jego słowa mimo uszu. – Gdyby było inaczej, nie zabrałbyś mnie tutaj… No, może i zabrałbyś, bo z facetami różnie bywa, ale nie z powodu pustej lodówki – stwierdziła, po czym wysiliła się na blady uśmiech. – Nie masz też obrączki, więc…
– Do czego zmierzasz?
Nie chciał, żeby jego głos zabrzmiał oschle, ale nie mógł się powstrzymać, skoro rozmowa ostatecznie przybrała taki kierunek. Spodziewał się po Liv naprawdę wielu rzeczy, tym bardziej, że miał przed sobą energiczną, niezwykłą dziewczynę, która zaskakiwała go dosłownie na każdym kroku, ale to i tak wydało mu się niewłaściwe. Przeszłość stanowiła jeden z najbardziej wrażliwych tematów, zresztą tak jak i jego związki z kobietami. Nie sądził, by rozmawianie o tym z kimś, kogo znało się dosłownie pięć minut, było dobrym pomysłem, nawet jeśli dziewczyna mogła się o to obrazić.
– Wybacz, proszę – zreflektowała się pośpiesznie Liv. Postukała paznokciem w blat, wybijając jakiś bliżej nieokreślony, ale wyjątkowo przyjemny dla ucha rytm. – Nie to miałam na myśli… Po prostu bardzo cieszę się, że pozwoliłeś mi się gdzieś wyciągnąć, zamiast zatrzasnąć mi drzwi przed nosem – wyjaśniła, a Damien cicho westchnął, czując jak cała dotychczasowa irytacja znika równie szybko, co wcześniej się pojawiła.
– Jakby nie patrzeć, nie dałaś mi na to czasu – zauważył, a ona parsknęła śmiechem.
– Faktycznie, to brzmi jak ja – przyznała, a na jej ustach na powrót pojawił się uśmiech. Zaczynał dochodzić do wniosku, że gdyby kiedykolwiek zobaczył ją przygnębioną, to byłoby najgorszym z możliwych do wyobrażenia nieszczęść. Kto jak kto, ale Liv zdecydowanie nie powinna płakać. – Zawsze byłam w gorącej wodzie kąpana, zwłaszcza kiedy na czymś bardzo mi zależało i…
– Mam rozumieć, że zależy ci na mnie? – rzucił zaczepnym tonem, aż nazbyt świadom tego, że takie stwierdzenie brzmiało co najmniej niedorzecznie.
Tym bardziej zaskoczył go błysk, który dostrzegł w jej czekoladowych oczach. Zarumieniła się nieznacznie, a przynajmniej takie odniósł wrażenie, bo rzucany przez przepierzenie cień częściowo przysłaniał jej twarz.
– Nie wiem… A to ma sens? – Spojrzała mu w oczy. – Podejrzewam, że po tym, co za moment ci powiem, najpewniej uznasz mnie za wariatkę, ale…
– Proszę bardzo!
Liv aż podskoczyła na swoim miejscu, błyskawicznie podrywając głowę, by móc spojrzeć na Adeline. Kobieta pojawiła się tak nagle, że Damien również mimowolnie się wzdrygnął, co najmniej zaskoczony, tym bardziej, że zdążył skupić się na rozmowie i siedzącej przed nim dziewczynie w stopniu wystarczającym, by całkowicie zapomnieć o wszystkim, co działo się wokół niego – a więc również tym, że przyszli na śniadanie. Fakt, że nawet nie miał okazji niczego zamówić, całkowicie zdając się na zapewnienia Liv, która… Cóż, mówiła tak dużo, często i na tak różne tematy, że chwilami ledwo był w stanie za nią nadążyć.
– Dziękuję, Adeline – powiedziała z opóźnieniem dziewczyna, spoglądając kolejno to na stojącą przy stoliku kobietę, to znów na najzwyklejsze w świecie naleśniki, piętrzące się na dwóch przyniesionych przez nią talerzach. – To jest Damien – dodała pośpiesznie Liv, otrząsając się na tyle, by znów zacząć zachowywać się jak radosne, rozentuzjazmowane dziecko. – Nie wiem, czy tak jak ja lubi truskawki, ale przy mnie i tak nie będzie miał większego wyboru – stwierdziła, kolejny raz wręcz rozbrajająco szczera.
– Truskawki… – powtórzył, nie kryjąc konsternacji.
Kobieta uśmiechnęła się, wyraźnie rozbawiona. Czuł na sobie jej przenikliwe spojrzenie – miała duże, nienaturalnie wręcz ciemne, bystre oczy, które z jakiegoś powodu przyprawiły go o dreszcze – ale starał się o tym nie myśleć, tym bardziej, że Adeline okazała się pulchną, starszą kobietą z burzą ciemnych, okalających twarz loków. Miała ładną, oliwkową cerę i wyraziste rysy twarzy, ale nawet to nie pozwoliło Damienowi określić jej faktycznego pochodzenia. Ostatecznie doszedł do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia, tym bardziej, że w Ameryce można było odszukać tak wiele różnych nacji i członków starych plemion, że gdyby chciał spamiętać je wszystkie, pewnie już dawno by się pogubił.
– O, tak. – Adeline niemalże z czułością spojrzała na bawiącą się widelcem Liv. – To kochane stworzenie uwielbia truskawki – stwierdziła niemalże oskarżycielskim tonem, jakby popełnił wyjątkowy nietakt, skoro przychodząc z dziewczyną tutaj nie wiedział o tak oczywistej rzeczy.
– Dziękujemy, Adeline – rzuciła uprzejmym tonem Liv. W jej głosie wyraźnie wyczuł naglącą, zniecierpliwioną nutę, jednoznacznie świadczącą o tym, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby mogli na powrót zostać sami.
– Tak… Dziękujemy – powtórzył z opóźnieniem, mając wrażenie, że kobieta i tak nie zwróci na niego uwagi.
Adeline zawahała się, przez krótką chwilę po prostu ich obserwując. Och, świetnie… Czy od teraz wszyscy będą zachowywać się dziwnie?, pomyślał z irytacją, ledwo powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych kilku słów na głos. Miał wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Adeline ostatecznie skinęła głową i w końcu się wycofała, wcześniej jak gdyby nigdy nic życząc im smacznego. Odprowadził ją wzrokiem, wciąż zdezorientowany, zanim na powrót zdołał skoncentrować się na Liv. Po wyrazie twarzy dziewczyny trudno było mu stwierdzić, czy ona również czuła się jakkolwiek nieswojo, tym bardziej, że prawie natychmiast zabrała się za jedzenie, bez pośpiechu i z niezwykłą starannością krojąc swoją porcję na kawałeczki, zanim ostatecznie zdecydowała się wziąć kolejne kęsy do ust.
Obserwował ją w milczeniu, wahając się nad tym, czy próba wznowienia tematu, który omawiali przed pojawieniem się Adeline, była dobrym pomysłem. Nie chciał naciskać na swoją rozmówczynię, wciąż obawiając się tego, że w którymś momencie przypadkiem zrazi ją w stopniu wystarczającym, by zechciała się wycofać – tak po prostu wstać i od niego uciec. To, że w ogóle byli razem i rozmawiali na jakikolwiek temat, samo jawiło mu się jako coś aż nadto niezwykłego, czego nie chciał stracić. Nie sądził, że można od kogoś uzależnić się w ciągu godziny czy dwóch, ale mimo wszystko…
– Nie jesz? – zmartwiła się Liv, przy okazji skutecznie wyrywając go z zamyślenia.
– Wolę obserwować ciebie – stwierdził, po czym wywrócił oczami, kiedy spojrzała na niego w niemalże urażony sposób. – Pocieszę cię tym, że też lubię truskawki – dodał, mając nadzieję, że zdoła ją tak rozbawić, ale nic podobnego nie miało miejsca.
– Och, tak… Wiem doskonale – stwierdziła, jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie. – Wiem dużo rzeczy, zwłaszcza o tobie.
Tym razem spojrzał na nią z niedowierzaniem, bynajmniej nie mając w planach pytać, czy mówiła prawdę. Nie, skoro wiedział, że tak jest, a ona była niezwykła i to pod każdym możliwym względem. Przecież już dawno ustalił, że sytuacja w najmniejszym nawet stopniu nie była normalna; wręcz przeciwnie – całym sobą czuł, że coś jest na rzeczy, a ich spotkanie nie stanowiło dzieła przypadku. Problem polegał na tym, że w żaden sposób nie potrafił określić, co tak naprawdę to oznaczało, ale z drugiej strony… jakie to właściwie miało znaczenie? Jeśli to przeznaczenie, zamierzał je przyjąć. Jeśli miała okazać się jego zniszczeniem, to też nie byłoby takie złe.
– Hm… Powinienem teraz zacząć cię wypytywać, prawda? – zaryzykował, starając się przybrać względnie beztroski ton głosu. – O to, co i skąd wiesz i…
– Ewentualnie popukać się w głowę i zostawić, wyzywając od wariatek – poprawiła, a jego coś ścisnęło w gardle. Wyczuł w tej głosie gorycz, bo taka możliwość ją martwiła, czy może już kiedyś tego doświadczyła? Nie wyobrażał sobie, że ktokolwiek mógłby potraktować ją w ten sposób, ale mimo wszystko… – Ale ty mi wierzysz. Dlaczego?
– A jakie to ma znaczenie? – westchnął, decydując się zagrać w jej własną grę. Skoro unikała konkretnych odpowiedzi, on również mógł zacząć to robić.
Skinęła głową, jakby właśnie czegoś takiego się spodziewała. Trudno było mu stwierdzić, czy czuł się lepiej teraz, kiedy widział ją aż tak poważną i skoncentrowaną na czymś, czego tylko mógł się domyślać. Wydawała się starannie analizować poszczególne słowa, zachowując się w sposób całkowicie odmienny od tego, do którego go przyzwyczaiła. To, że tak nagle zaczęła milczeć, wydało się Damienowi nienaturalne, ale i na swój sposób właściwe, tym bardziej, że wyraźnie miała mu do powiedzenia coś ważnego.
Zmierzył ją wzrokiem, ostatecznie decydując się spojrzeć dziewczynie w oczy. Wyraźnie wyczuł to, że była zaniepokojona – zauważył to już wcześniej, na krótko przed pojawieniem się Adeline, kiedy przymierzała się do powiedzenia mu czegoś, co z jej perspektywy musiało być nader istotne.
Pod wpływem impulsu wyciągnął rękę, by móc ująć dłoń swojej towarzyszki i ścisnąwszy ją lekko, odezwał się ponownie:
– Liv. – Wyczuł, że drgnęła, kiedy starannie wypowiedział jej imię. – Cokolwiek to jest, powiedz mi. Jestem tutaj z tobą, tak? Po tym, jak wparowałaś mi do mieszkania, już nic mnie nie zdziwi – stwierdził, chociaż nie był tego taki pewien.
– Zwłaszcza, że dzień wcześniej sam mnie śledziłeś – przypomniała mu usłużnie, przy okazji skutecznie wytrącając Damiena z równowagi.
Spuścił wzrok, nagle zażenowany. Więc wiedziała! Czym innym było podejrzewać, że zauważyła go, kiedy podążał za nią aż do tamtego domu, a czymś zgoła odmiennym, gdy niejako wytknęła mu to w bezpośredniej rozmowie. Nie wydawała się zła, a tym bardziej zaniepokojona tym, że mógłby się do tego posunąć, ale wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – wciąż zastanawiał się nad tym, gdzie w takim wypadku podział się jej instynkt samozachowawczy.
– Przepraszam – wyrzucił z siebie na wydechu. – Ale wierz mi, że nie miałem złych zamiarów… Dalej nie mam – dodał, chociaż miał poczucie, że coraz bardziej się przed nią pogrąża. – Po prostu… Szczerze powiedziawszy, to do tej pory nie wiem, co takiego we mnie wstąpiło – stwierdził, a Liv tylko nieznacznie potrząsnęła głową.
– Nie masz za co przepraszać. Nie masz pojęcia, jak bardzo się ucieszyłam, kiedy ty… – Urwała, po czym wydała z siebie przeciągłe westchnienie. – Do tej pory jestem na siebie zła za to, że wczoraj stchórzyłam, ale… musiałam się upewnić. Nie zniosłabym, gdybym jednak się pomyliła – oznajmiła, coraz bardziej mieszając mu w głowie.
– Liv, co ty…? – zaczął, bardziej stanowczo ściskając obie jej dłonie, ale tym razem nie pozwoliła mu dokończyć.
– Na litość Boską, Damien, śniłam o tobie! – oznajmiła rozgorączkowanym tonem, wyraźnie podekscytowana. W tamtej chwili poczuł się tak, jakby poraził go prąd, coraz bardziej oszołomiony. Jakby tego było mało, Liv mówiła dalej, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa: – Od kilku miesięcy, noc w noc. Czułam, że nadchodzisz, a wczoraj… Może zwariowałam, a przynajmniej tak sądziłam do tej pory, ale to zdecydowanie byłeś ty. Kiedy zobaczyłam, że idziesz za mną i cię rozpoznałam… – Urwała, żeby móc złapać oddech. Doznał niemałego szoku, kiedy do tego wszystkiego przekonał się, że spoglądała na niego załzawionymi, nienaturalnie wręcz dużymi oczami. Nie chciał, żeby płakała, przez krótką chwilę pragnąc otrzeć jej policzki, ale nie był w stanie się ruszyć. – Nigdy się tak nie bałam… i nie cieszyłam zarazem. Nigdy – powtórzyła z naciskiem. – A teraz siedzisz tu przede mną i…
– Liv.
Zignorowała go.
– Siedzisz przede mną – podjęła raz jeszcze – i mam wrażenie, że cię znam. To szalone, prawda? Może teraz uznasz mnie za wariatkę, ale prawda jest taka, że całe miesiące śniłam i tęskniłam za mężczyzną, który wydawał się być wytworem mojej wyobraźni. Czekałam na ciebie, bo już wtedy czułam, że nadchodzi i… No cóż, oto jesteś.
Zamilkła, już tylko się w niego wpatrując – blada, roztrzęsiona i tak rozgorączkowana, że przez moment zaczął zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem nie miała gorączki. Nigdy nie widział kogoś w takim stanie, nie wspominając o tym, że to, co mówiła, brzmiało niedorzecznie. Jakby tego było mało, chyba jej wierzył, chociaż w szoku trudno było mu jednoznacznie stwierdzić, czy jakiekolwiek przypuszczenia miały sens – i czy cokolwiek po tym, co powiedziała, miało prawo go mieć.
To nie ma sensu… Nie ma sensu, ale…
Liv jęknęła, po czym nagle wyrwała obie dłonie z jego uścisku. Spodziewał się naprawdę wielu rzeczy, ale nie tego, że nagle poderwie się na równe nogi, tak gwałtownie, że aż przewróciła ławkę, pozwalając żeby ta z hukiem upadła na podłogę. Wzdrygnął się, sam niepewny tego, co bardziej go niepokoiło – ona, jej zachowanie czy może ten dźwięk.
– Gdybyś tylko mi pozwolił… Wiem, że ktoś kiedyś bardzo cię zranił, ale ja mogłabym to naprawić – oznajmiła i tych kilka słów sprawiło, że poczuł się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Niemożliwe… Ale przecież się działo. – Będzie tak, jakby to, co złe, nigdy nie miało miejsca. Będzie… – Urwała, po czym z jękiem przyłożyła obie dłonie do ust. – Przepraszam.
A potem, zanim zdążyłby ją zatrzymać, odsunęła się od stolika i po prostu uciekła.
0 komentarze:
Prześlij komentarz